Prekariat (18.06.2015)

 

czwartek, 18 czerwca 2015

Sto lat Panie Prezesie

Dla niezorientowanych, dzisiaj 66 urodziny obchodzi Jarosław Kaczyński.

Dla wielu niedościgniony wzór, przykład męża stanu, strateg polityczny, jednym słowem geniusz.
Od wielu lat znany opozycjonista, przyjaciel wszystkich ludzi, zawsze życzliwy i otwarty na świat oraz zmiany jakie się dokonują.
Pan Jarosław jako polityk ma świetną rękę do ludzi którymi się otacza. Jego najbliżsi współpracownicy którzy byli autorami wielu kampanii wyborczych zawsze mogli liczyć na jego pomoc i przychylność nawet po przegranych wyborach.
Wspomnijmy osoby takie jak Pani Kluzik Rostkowska, Marek Migalski, Michał Kamiński czy ulubieniec Adam Hofman.
Kariery polityczne tych osób świadczą o geniuszu taktycznym Prezesa.
Oczywiście nie zawsze był w opozycji. Dwa lata rządów wraz z Samoobroną oraz LPR pokazują, jak wielkiego formatu to polityk.

Niestety czas biegnie nieubłaganie dla każdego i ktoś zawistny rozsiewa plotki, iż po zwycięstwie i uzyskaniu większości konstytucyjnej w jesiennych wyborach Pan Jarosław Kaczyński nie będzie Premierem.

I tutaj życzenia dla Pana Jarosława .
Panie Prezesie długiego życia, samych dobrych decyzji, uśmiechu w życiu no i oczywiście objęcia funkcji Premiera RP życzy redakcja.

 

http://chorysystem.blogspot.nl/2015/06/sto-lat-panie-prezesie.html

Paradowska wyśmiewa pomysły Czarneckiego: Rozśmieszająca rozmowa, bezradność

Anna Siek, 18.06.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,145400,18141875,video.html?embed=0&autoplay=1
– PiS uważa, że już przejęło władzę, i w związku z tym Ryszard Czarnecki zapowiada – „rewolucji w dyplomacji nie będzie”. Fantastyczne są te odpowiedzi na pytania – zachwalała w TOK FM wyraźnie ubawiona Janina Paradowska.

 

Szczególnie rozśmieszyły publicystkę pomysły europosła PiS odnośnie włączenia Polski w rozmowy na temat konfliktu ukraińsko-rosyjskiego.

– „Nowy rząd i nowe władze nie powinny się zgadzać na eliminację Polski z tych rozmów. Polska jest największym unijnym i NATO-wskim sąsiadem Ukrainy. Powinno się zabiegać o nasze uczestnictwo w rozmowach na temat poszukiwania rozwiązania konfliktu”. Dziennikarz pyta: W jaki sposób?. „Nie przez gadanie o tym, ale za pomocą nacisków dyplomatycznych i politycznych” – odpowiada Czarnecki. Jak się ktoś chce ubawić i zobaczyć bezradność wobec głoszonych haseł – proszę bardzo – reklamowała rozmowę z „Rzeczpospolitej” Janina Paradowska.

Zobacz także

 

TOK FM

To był jej kandydat. Głosowała na Kukiza, ale nie widzi go w roli prezydenta. Poznajcie Olę [MŁODZI WARSZAWIACY]

18.06.2015

Kim są młodzi ludzie, którzy głosowali w wyborach prezydenckich na Pawła Kukiza? Dlaczego poparli kandydata bez doświadczenia politycznego? Jak im się żyje w kraju? Jakie są ich pierwsze doświadczenia na rynku pracy? Na co narzekają? W końcu jakiej chcą Polski? Nowy cykl MetroWarszawa rozpoczynamy od rozmowy z 20-letnią Aleksandrą, studentką Uniwersytetu Warszawskiego.

Aleksandra Łapińska ma 20 lat, studiuje „Gospodarkę przestrzenną” na drugim roku na Uniwersytecie Warszawskim, mieszka z rodzicami na Pradze-Południe, pracuje w KFC

Dlaczego głosowałaś na Pawła Kukiza?

– Chciałam dołączyć do ruchu, który sprzeciwia się partyjności i ciągłej walce między PiS i PO. Ludzie nie zastanawiają się, co te partie przedstawiają, jakie niosą ze sobą wartości, jakie decyzje chcą podejmować, ale kierują się stereotypami, że jedna partia jest bardziej konserwatywna, a druga bardziej liberalna. Głosowałam na Kukiza, bo chciałam pokazać, że jest dużo osób, którym to już nie pasuje.

Przed wyborami w mediach mówiło się głównie o postulacie wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu. Czy oprócz tego dostrzegłaś jeszcze coś w programie Pawła Kukiza?

– To było dla mnie problematyczne, bo on uciekał od tematów związanych z aborcją, in vitro, homoseksualizmem. Było widać, że nie chce o tym rozmawiać, bo pewnie bał się, że mógłby tym zrazić do siebie wielu – zwłaszcza młodych – wyborców. W końcu wiadomo, jakie ma poglądy w tych sprawach.

Jakie?

– W sprawie legalizacji związków homoseksualnych czy in vitro? Jest temu zdecydowanie przeciwny, przypuszczam, że gdyby to otwarcie powiedział, straciłby poparcie części swojego elektoratu. Ja jestem osobą bardziej tolerancyjną. Zresztą mam wrażenie, że głosowanie na Kukiza było raczej zasygnalizowaniem rządzącym, że ludziom nie podoba się to, co dzieje się w Polsce, a nie chęcią posadzenia go w fotelu prezydenta. Muszę też przyznać, że nie widzę go w tej roli.

Czemu?

– To jednak jest anarchista. Rockman jako prezydent? Co prawda jest bardzo elokwentny, potrafi mówić, ale nie jest poważną osobą, którą można brać za autorytet i który mógłby nas dobrze reprezentować.

Gdyby Paweł Kukiz przeszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich, oddałabyś na niego głos?

– Raczej nie. Wszystko zależy od tego, z kim by się musiał zmierzyć. Przed wyborami za bardzo skupiał się na JOW-ach, a uciekał od tematów związanych z bezpieczeństwem państwa i ze sprawami społecznymi. Było to zresztą dość często wytykane mu przez media, co źle wpływało na jego wizerunek.

Czy postulat wprowadzenia JOW-ów z punktu widzenia młodych obywateli wydaje ci się istotny?

– Na pewno ważne jest to, żeby zarówno młodzi, jak i starsi wiedzieli, o co chodzi z tymi JOW-ami. Brakowało mi merytorycznej dyskusji w tej sprawie. Chciałam wiedzieć czy JOW-y naprawdę wprowadziłyby ład i porządek w Polsce. Nadal dość sceptycznie podchodzę do tego pomysłu, ale jakieś zmiany w kraju by się przydały. Pytanie, czy przyniosą je jednomandatowe okręgi wyborcze.

Przeciwnicy JOW-ów mówią, że ich wprowadzenie do Sejmu spowodowałoby podobny układ sił, co w Senacie, który jest w zasadzie podzielony między dwie partie (PO ma 61 mandatów, PiS – 32, PSL – 2, ZP – 1, jest też 4 senatorów niezależnych). Nie obawiałabyś się, że efekt byłby odwrotny od zamierzonego?

–  To też racja, że walka między PO i PiS byłaby jeszcze ostrzejsza i mielibyśmy w Sejmie tylko te dwie partie. Ciężko mi się do tego odnieść, bo nie znam się na tym dobrze. Wiedziałam jednak, że pomysł JOW-ów nie zostanie zrealizowany. Może faktycznie nie jest to dobre rozwiązanie, ale ludzie uczą się na błędach.

Byłaś zaskoczona tak dobrym wynikiem Pawła Kukiza w pierwszej turze?

– Nie. Wiedziałam, że zdobędzie tak duże poparcie, więc w ogóle mnie to nie zaskoczyło.

A zaskakują cię ostatnie sondaże, które dają projektowi Kukiza najwięcej jak dotąd mandatów w Sejmie?

– To już tak. Ale pamiętajmy, że Paweł Kukiz mówi, że nie chce stworzyć partii, więc sondaże są trochę oderwane od rzeczywistości. On podkreśla, że chce być bezpartyjną osobą, bez większego ugrupowania.

Ale do Sejmu się wybiera.

– Tak, ale nie sądzę, żeby ludzie na niego głosowali. Sondaże żyją własnym życiem. Przecież najpierw nie dawano Kukizowi dużych szans w wyborach prezydenckich, a rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Aleksandra Łapińska, fot. Michał Radkowski

Twoi znajomi też głosowali na Pawła Kukiza?

– Najbliżsi nie. Ale znam dużo osób, które na niego głosowały.

I co mówili?

– Mieli takie samo zdanie jak ja. Chodziło o bezpartyjność.

Czyli nie głosowanie na konkretnego kandydata, tylko głosowanie przeciw całemu establishmentowi?

– Zdecydowanie tak i nie po to, by wybrać go na prezydenta, ale żeby podkreślić, że nie pasuje nam to, co się teraz dzieje w naszym państwie.

To co się u nas dzieje? Jak tobie, 20-latce, żyje się w Polsce?

– Słabo. Najbardziej denerwuje mnie to, że jest walka między dwoma partiami, które nie prowadzą merytorycznych dyskusji, nie chcą dojść do porozumienia i działać w trosce o wspólne państwo. Kraj jest mocno podzielony między wyznawcami teorii o zamachu smoleńskim i ludźmi z liberalnymi poglądami. Nie pasuje mi też to, że Polska jest tak mało tolerancyjna. Strasznie denerwuje mnie to, że jesteśmy tak konserwatywni w sprawie in vitro, aborcji,czy legalizacji związków partnerskich. Chciałabym, żeby to się zmieniło. Uważam też, że postulat zlikwidowania podatku dochodowego to bardzo dobry pomysł i powinien być jak najszybciej wdrożony w życie. Należałoby też zrezygnować z pomocy społecznej. To by podwyższyło jakość życia.

Ale ty mówisz tylko o pewnej grupie, bo z kolei inni powiedzą: „Państwo powinno wspierać osoby najbardziej potrzebujące”.

– Owszem – najbardziej potrzebujące. Ale u nas wygląda to tak, że państwo kogoś wspiera, a ta osoba tylko siedzi na tyłku, nic nie robi i czerpie z tego korzyści. Dlaczego więc mam płacić na takie osoby, które nie chcą zmienić swojego życia, bo im jest tak wygodnie, że ciągną hajs od państwa. To mi się bardzo nie podoba.

Pracujesz. Na co zarabiasz?

– Zarabiam na swoje własne wydatki po to, żeby nie ciągnąć od rodziców kasy, bo jestem osobą szanującą pieniądze. Nie zaszkodzi mi pójść do pracy i zarobić.

Ale sytuacja cię do tego nie zmusiła?

– Nie.

Długo szukałaś pracy?

– Długo, bo aż miesiąc. Ale co zrobić, jak codziennie składasz CV, a proponują ci 5 złotych na rękę za godzinę. Dla mnie to uwłaczające, żeby tyle godzin pracować, zwłaszcza tam, gdzie nie ma możliwości otrzymania napiwku i dostać tak niskie wynagrodzenie za poświęcenie swojego czasu i oddanie się pracy, bo chodzi o to, by dawać z siebie wszystko, ale jedną z motywacji powinno być wynagrodzenie.

KFC to pierwsze miejsce twojej pracy?

– Taka dłuższa, to pierwsza. W KFC zajmuję się przygotowywaniem zamówień.

To jest praca, która cię satysfakcjonuje?

– Nie, zamierzam z niej odejść. Kto by chciał pracować cały czas w KFC? Nikt.

Długo tam pracujesz?

– Około ośmiu miesięcy. Jestem zatrudniona na umowę zlecenie. Teraz będę szukała jakiegoś stażu, może nawet bezpłatnego, po to, by rozwijać się w takim kierunku, w jakim chciałabym w przyszłości pracować. Ale to nie jest zła praca.

A płaca?

– Płaca jest już gorsza, ale nie ma problemu, żeby awansować. Z osoby robiącej kanapki można zostać kierownikiem zmiany, a potem menadżerem. To jest dostępne dla każdego, z tym nie ma żadnego problemu.

W ekipie, z którą pracujesz, dużo jest studentów?

– Prawie wszyscy. Dużo jest także osób z Ukrainy, które przyjechały do nas z kartą pobytu i pracują tam na pełen etat.

Rotacja wśród pracowników jest duża?

– Raczej tak, ale to wynika z tego, że ktoś szuka lepiej płatnej fuchy, nie ma to związku z atmosferą w pracy, bo u nas jest naprawdę miło i wesoło. Wynagrodzenie nie jest wysokie, ale jeśli ktoś pracuje 10 dni w miesiącu, to nie zarobi kokosów, a z drugiej strony jakoś specjalnie się nie napracuje i nie odczuje, że poświęcił te kilka dni, a jednak jakieś pieniądze z tego ma. Uważam, że nie jest to zła opcja pierwszego zatrudnienia dla młodej osoby.

Wśród twoich znajomych dużo osób pracuje?

– Sporo. Większość pracuje w gastronomii, a więc w restauracjach, lodziarniach, knajpach czy hotelach. To jest najbardziej popularne wśród studentów. Rzadko kiedy trafisz na pracę zgodną z kierunkiem studiów. I to też jest problem w naszym państwie, że bardzo dużo osób po studiach nie robi tego, do czego przygotowywało się w trakcie studiów.

Aleksandra Łapińska, fot. Michał Radkowski

Zbliżają się wakacje. Chcesz gdzieś wyjechać za granicę?

– Tak, wybieram się na wakacje, żeby odpocząć. Kiedyś myślałam, żeby wyjechać za pracą, ale rodzice trochę się temu sprzeciwiają. Nie chcą mnie puścić samą gdzieś za granicę. Zresztą nie miałabym z kim pojechać, a sama bym się bała.

A bałabyś się wyfrunąć z rodzinnego gniazda i zamieszkać sama?

– Teraz jeszcze nie chcę tego, bo czuję się na to za młoda. Ale wiem, że gdybym gdzie indziej studiowała i byłabym do tego zmuszona, to, oczywiście, nie sprawiłoby mi to problemu. Na początku zawsze jest ciężko, bo trzeba samemu zaplanować wydatki, zarobić na mieszkanie podczas studiów, na razie nie myślę w ogóle o tym, żeby się wyprowadzić z domu rodzinnego. Może wynika to z wygody, może z przyzwyczajenia, a może chodzi o to, że rodzice zapewniają mi stabilizację finansową, która pozwala mi studiować dziennie, a nie zaocznie z opcją pracy.

Rozmawiałaś z rodzicami przed wyborami na kogo zagłosują?

– Tak, choć znam ich poglądy. Wiem, co myślą i wiedziałam, na kogo będą głosować.

Tak samo głosowaliście?

– Nie (śmiech).

A oni cię przestrzegali przed oddaniem głosu na Kukiza?

– Nie, w ogóle. Moi rodzice uważają, że mogę sama o sobie decydować i dlatego nie wtrącali się na kogo mam głosować.

Czy jesienią zagłosujesz na projekt Pawła Kukiza?

– Raczej nie, ale nie myślę teraz o tym. Do wyborów parlamentarnych zostało jeszcze dużo czasu.

A widzisz spośród nowych ugrupowań takie, które wydaje ci się najbardziej wiarygodne i przekonuje cię swoim programem?

– Niestety, u nas zawsze wybiera się mniejsze zło.

Kukiz to też jest mniejsze zło?

– Och (śmiech)! Najmniejsze ze wszystkich chyba jednak (śmiech).

metro.pl

Młodzi namieszali w polityce. Są wkurzeni, niezagospodarowani

Sebastian Klauziński, 18.06.2015
Urząd pracy. Tablica z ofertami zatrudnienia

Urząd pracy. Tablica z ofertami zatrudnienia (Fot. Agnieszka Wocal / Agencja Gazeta)

Głosy młodych były największą niespodzianką ostatnich wyborów prezydenckich. Skąd się wziął bunt młodych i jakie będą jego konsekwencje?
Bunt obywatelski przeciwko klasie politycznej, bunt prekariuszy przeciwko niesprawiedliwości ekonomicznej, bunt godnościowy przeciwko establishmentowi? O tym, dlaczego młodzi się zbuntowali i czy w ogóle jest to bunt, debatowano we wtorek na konferencji „Bunt młodych w III RP. Perspektywy polityczne” w Fundacji Batorego.Zdaniem dr. hab. Michała Bilewicza, psychologa społecznego z Uniwersytetu Warszawskiego, młodzi ludzie w Polsce nie są tacy jak „oburzeni” z Europy Zachodniej.

Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami, młodzi Polacy są optymistami. Na pytania o ocenę własnej sytuacji materialnej czy przyszłość najbardziej optymistycznie odpowiadają właśnie młodzi. Wierzą, że ciężką pracą można osiągnąć sukces. Podobne są wnioski ekonomisty Pawła Dobrowolskiego, byłego prezesa zarządu Forum Obywatelskiego Rozwoju. Młodzi ludzie dużo gorzej swoją sytuację oceniali w 1995 r. – Bunt młodych nas czeka, ale za kilkanaście lat – mówił Dobrowolski.

Skąd więc takie poparcie dla Pawła Kukiza czy wcześniej Janusza Korwin-Mikkego? Z badań Bilewicza wynika, że młodzi są tą grupą, która – tuż za osobami najstarszymi – najbardziej wierzy w teorie spiskowe. „Układ”, którzy rządzi Polską, czy „zamach smoleński” są dla nich bardziej prawdopodobne niż dla 30- czy 40-latków.

Młodzi są też na czele, jeśli chodzi o maksymalizację wolności wypowiedzi. Sprzeciwiają się np. zakazywaniu marszów, nawet gdyby miały być faszystowskie, nie tolerują cenzury w internecie. Do tego ich język jest brutalny i agresywny. Te trzy rzeczy – wiara w spisek, nieograniczona wolność wypowiedzi, zwłaszcza tych brutalnych – wpisują się dokładnie w to, co prezentują Korwin czy Kukiz.

Kolejną różnicą między młodymi zbuntowanymi z Polski a tymi z Zachodu jest ich prawicowość. W Hiszpanii czy Grecji bunt ma charakter lewicowy i socjalny. Według panelistów wynika to między innymi z tradycji.

Na Zachodzie to lewica była związana z walką o godność i byt człowieka. U nas lewica kojarzyła się z władzą komunistyczną, a buntownikami byli członkowie przywiązanej do prawicowych wartości „Solidarności”. Dlatego na Zachodzie młodzi zbuntowani chodzą w koszulkach z Che Guevarą, a u nas – z „żołnierzami wyklętymi”.

Dodatkowo w Polsce – mimo, że obecnie dwie największe partie są prawicowe – lewica kojarzy się z establishmentem (władzą, mediami głównego nurtu).

– Po roku 1989 polska polityka miała trzy wielkie cele: demokracja, rynek, Europa – mówiła dr Karolina Wigura, socjolożka i publicystka. Jej zdaniem wypaliło się już pokolenie polityków Okrągłego Stołu. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej nie ma żadnej nowej opowieści politycznej i wielkich celów. – Zabrakło namiętności, pozostała nuda, która powoli zamienia się w gniew – uznała. Zdaniem Wigury polska polityka potrzebuje kolejnych wielkich celów. Jej zdaniem to, co się dzieje, to nie bunt młodych, ale kryzys partii politycznych.

Goście konferencji podkreślali, że żadna partia polityczna nie przygotowała ciekawej oferty dla młodych. Młodzi są elektoratem niestabilnym, a więc nieatrakcyjnym dla polityków. Nie garną się przy tym do polityki, w której występują dwa typy młodych: potrzebni do tego, żeby ładnie wyglądać u boku starszych na billboardach wyborczych, albo karierowicze, którzy za kilka lat noszenia teczki dostają upragnioną posadę po znajomości.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Obserwujemy być może początek ogólnoświatowego polowania na rosyjskie statki, samoloty, biznesy

Wacław Radziwinowicz, Moskwa, 18.06.2015
Wacław Radziwinowicz

Wacław Radziwinowicz (Fot. Agencja Gazeta)

CO DZIŚ W ROSJI PISZCZY. Wczoraj do Moskwy dotarły dwie, jakby to określił Horodniczy z gogolewskiego „Rewizora”, „arcynieprzyjemne” wiadomości.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Po pierwsze, ambasadorzy wszystkich 28 państw UE solidarnie opowiedzieli się za przedłużeniem sankcji nałożonych na Rosję za Ukrainę do końca stycznia. Wysiłki Władimira Putina, który przymilał się do biznesmenów europejskich, werbował Greków, by ci wyłamali się z jednolitego europejskiego frontu i jeszcze pisał osobiste listy do byłego kanclerza Niemiec Helmuta Kohla, nic nie dały.Sankcje będą, Rosjanom przyjdzie zaciskać pasa. Ministerstwo Finansów już wystąpiło z żądaniem, by tegoroczne ograniczenie wydatków budżetowych o 10 proc. (poza militarnymi) przedłużyć na lata kolejne.

A druga „arcynieprzyjemna” przyszła z Belgii, gdzie komornicy aresztowali rosyjski państwowy majątek na terytorium tego kraju. Położyli łapę na banki, wszystkie przedstawicielstwa firm z Rosji, a nawet budynki należące do Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Aresztu uniknęły jedynie przedstawicielstwa dyplomatyczne.

A to może być dopiero początek. Komornicy belgijscy działają na zlecenie Stałego Trybunału Arbitrażowego. Jego sędziowie jeszcze rok temu orzekli, że Rosja ma wypłacić 50 mld odszkodowania akcjonariuszom spółki naftowej Jukos, którą Władimir Putin rozkułaczył, a jej majątek oddał pod kontrolę swoich przyjaciół. Moskwa dostała czas do 15 stycznia, by wypłacić tę sumę bez karnych procentów. Nic nie wypłaciła i teraz kwota jej zobowiązań rośnie o 2,6 mln dolarów dziennie.

To, co się stało wczoraj w Belgii, może być tylko początkiem ogólnoświatowego polowania na rosyjskie statki, samoloty, biznesy.

Bardzo mnie ciekawiło, jak te dwie kiepskie wiadomości telewizje rosyjskie przekażą obywatelom. Doświadczenie podpowiadało, że informacja o sankcjach będzie sprzedana jako tryumf i Rosjanie dowiedzą się, że Europejczycy mimo groźnych zapowiedzi nie odważyli się zaostrzyć restrykcji sankcji, a tylko je przedłużyli. Z takim robieniem dobrej miny do złej gry mamy tu do czynienia na co dzień.

Ale pomyliłem się. Ani o przedłużeniu sankcji, ani o belgijskich aresztach Rosjanie ze swoich telewizorów się nie dowiedzieli.

Głównym tematem dnia okazało się natomiast wręczenie noblewskiego złotego medalu w Moskwie.

Otóż Rosjanie, a konkretnie ich bogacz Aliszer Usmanow wyciągnął pomocną dłoń do amerykańskiego biologa 87-letniego Jamesa Watsona. Uczony znany ze swych prac nad DNA i rasistowskich wypowiedzi znalazł się w takiej biedzie, że rok temu musiał wystawić na licytację swój złoty medal wręczony mu wraz z Nagrodą Nobla 53 lata temu.

Błyskotkę nabył za 4,8 mln dolarów krezus z Rosji po to, by zwrócić ją laureatowi. Wczoraj Watson zaproszony na uroczystość do siedziby Rosyjskiej Akademii Nauk powtórnie otrzymał swoją nagrodę.

A Rosjanie dowiedzieli się z telewizora, że teraz (dosłownie) „medale noblowskie wręczają w Moskwie”, zaś ich ojczyzna wspiera naukę na świecie.

W naszym życiu naukowym mieliśmy wczoraj jeszcze inne, przemilczane jak przedłużenie sankcji i areszty w Belgii, wydarzenie.

Fundacja „Dynastia”, wspierająca rok w rok milionami dolarów uczonych rosyjskich, została ukarana wysoką grzywną za to, że nie zgadza się, by Ministerstwo Sprawiedliwości uznało ją za „agenta zagranicy”, czyli wroga Rosji.

Pieniądze zarobione w Rosji daje Fundacji rosyjski biznesmen Dmitrij Zimin. On jednak trzyma swoje oszczędności, jak zresztą każdy rozsądny bogacz rosyjski, za granicą. A przy tym „Dynastia” dała parę groszy innej organizacji, która wydała książkę i przeprowadziła seminarium poświęcone ustrojowi Rosji.

Ministerstwo Sprawiedliwości uznało więc, że fundacja Zimina za pieniądze zza granicy miesza się do polityki Rosji, a więc zgodnie z prawem jest „agentem”.

Zimin już wyjechał z ojczyzny i szykuje likwidację „Dynastii”.

O tym jednak publiczność w Rosji się nie dowiedziała. Jej telewizor sprzedał prostą i miłą prawdę, że teraz Nobla wręcza się w Moskwie.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

‚Polacy, nie uciekajcie od polityki! Bo wybory wygrają klauni, gwiazdy rocka i skrajna prawica’. Standing o wściekłym prekariacie

Agnieszka Lichnerowicz 2015-06-15

  • Guy Standing Youtube

– Jeszcze na początku ubiegłego roku hiszpański Podemos nie istniał. W Grecji jest Syriza, która jest partią prekariatu, w wielu krajach powstają też zielone ruchy. Można się spodziewać, że i w Polsce niedługo ta wściekłość i energia prekariatu, pozytywna energia, doprowadzi do powstania politycznego ruchu – mówi w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz prof. Guy Standing, autor książki „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa”.

– Chciałbym przekonać Polaków, że nie mogą abdykować z polityki. Bo wówczas te klauny, gwiazdy rocka czy skrajna prawica będą wygrywać – mówi prof. Guy Standing z Uniwersytetu Londyńskiego, autor książki „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa”. Socjolog był gościem Festiwalu Kuronia organizowanego przez Krytykę Polityczną.

Wysłuchaj całej audycji z prof. Standingiem >>>

Agnieszka Lichnerowicz: Cztery lata temu opublikował pan książkę o prekariacie. Wtedy jego członkowie byli podzieleni, sfrustrowani i dalecy od konstruktywnego programu. Czy coś przez te cztery lata się zmieniło, czy powstają jakiś bardziej konkretne projekty polityczne?

Guy Standing: – Obserwujemy dramatyczne zmiany, bo doświadczamy globalnej transformacji, w wyniku której tworzą się nowe struktury klasowe. Od czasu opublikowania książki rozmawiałam o niej w ponad 300 miejscach w 33 krajach. Wszędzie obserwujemy powstanie prekariatu, tyle że w różnych przebraniach. Wśród ludzi, których można zaliczyć do tej grupy, rośnie frustracja i alienacja, co karmi ich wściekłość.

W ciągu tych czterech lat zaczęło się jednak dziać też coś pozytywnego. Bo wiele grup na całym świecie zaczęło identyfikować się z prekariatem. A to nazwanie się i poczucie wspólnoty jest potrzebne, by w przyszłości móc tworzyć politykę. Wielu ludzi uważa, że ruchy Occupy i Oburzeni poniosły porażkę, a to nieprawda, bo one pomogły zrozumieć i zdefiniować co to znaczy być prekariuszem.

Ostatnie wybory prezydenckie w Polsce, tak jak wiele głosowań na świecie, potwierdziły, że młodzi ludzie – choć nie tylko młodzi – którzy należą do prekariatu, odrzucają starych polityków i stare partie. Istnieje zagrożenie, że słabiej wykształcona grupa młodych będzie słuchała czegoś, co ja określam jako syreny neofaszyzmu i populizmu skrajnej prawicy. Jednak ta dobrze wykształcona część nie da się temu ogłupić, tylko będzie szukała „nowej polityki raju”. O tym piszę w nowej książce.

„Czy sprzątanie korytarza na uczelni to dzieło?” Prekariat walczy o swoje prawa >>>

Prekariat musi w końcu wyjść z fazy prymitywnych rebeliantów, którzy poprzestają na protestach przeciwko cięciom. To nie jest droga do rzeczywistych zmian. Zaczęły jednak powstawać pierwsze ruchy i organizacje, które chcą się angażować w politykę, jak choćby hiszpański Podemos. Dlatego chciałbym przekonać Polaków, że nie mogą abdykować z polityki. Bo wówczas te klauny, gwiazdy rocka czy skrajna prawica będą wygrywać. Potrzebujemy strategii, żeby zapewnić każdemu poczucie podstawowego bezpieczeństwa. Nie da się być racjonalnym, czy odpowiedzialnym bez tego. Dlatego lobbuję nieustannie na rzecz dochodu podstawowego, który takie elementarne bezpieczeństwo daje.

Zanim do przejdziemy do tego pomysłu, chciałabym poruszyć jeszcze jeden wątek związany z polskimi wyborami. U wielu przedstawicieli starszego pokolenia w Polsce słychać zniecierpliwienie młodszymi, którzy się frustrują, wściekają, ale nie proponują czegoś konstruktywnego. Jak rozpieszczone dzieci.

– Taka reakcja następuje za każdym razem, gdy w społeczeństwie dochodzi do przewrotu, transformacji systemu gospodarczego czy społecznego. Musimy zdać sobie sprawę, że przechodzimy przez bolesny proces powstawania globalnej gospodarki, a to prowadzi do tarć i napięć. To naturalne. Powiedziałbym starszemu pokoleniu, że musi być cierpliwe, bo artykulacja wizji nowego społeczeństwa potrzebuje czasu. A czasy są trudne. Mamy obecnie do czynienia z największymi nierównościami społecznymi w historii. Miliony ludzi zmagają się z brakiem poczucia socjalnego bezpieczeństwa, bez najmniejszej nadziei na poprawienie swojego losu.

Sam przyznał Pan, że nie ma powrotu do państwa dobrobytu i polityk socjaldemokratycznych. W którym kierunku podążają zatem Pana propozycje?

– Pierwszy raz przyjechałem do Polski w późnych latach 80-tych, spotykałem się wówczas z ludźmi Solidarności. Gdy wróciłem w latach 90-tych i rozmawiałem z tymi, którzy byli odpowiedzialni za terapię szokową, byłem przekonany, że zamieniliście wówczas jedno zło na drugie. Nie twierdzę, że się nie rozwinęliście. Bynajmniej. Ale trzeba też pamiętać o ogromnych subsydiach, które otrzymaliście z Unii Europejskiej, które pomogły zaakceptować zmiany. A to się wkrótce skończy.

Rzeczywiście, uważam że myśląc o przyszłości musimy porzucić starą kategorię „państwa dobrobytu”. Jestem krytyczny wobec tej koncepcji z powodu tego, w co się ostatecznie przerodziła. Głównym problemem jest to, że w państwie dobrobytu wszystko jest uzależnione od zatrudnienia, albo od bycia w związku małżeńskim z kimś, kto jest zatrudniony. Tylko to daje bezpieczeństwo i przywileje. To fundamentalny błąd XX w., że wszystko co poza zatrudnieniem zostało odrzucone. Na przykład praca opiekuńcza, głównie dostarczana przez kobiety, praca społeczna, na rzecz ekologii, czy aktywizm.

„Kiedy górnicy podpisywali porozumienia sierpniowe, byli bohaterami. Gdy dziś palą opony, są najgorszymi mendami” >>>

Tymczasem prekariusze wykonują mnóstwo czynności, za które nikt im nie płaci – na przykład szukają pracy. Bezrobotni zmagają się z niezwykle wymagającym systemem administracyjnym, wywodzącym się ze starego „państwa dobrobytu” i wymagającym ogromnych nakładów pracy. Już dawno przestał być on funkcjonalny na współczesnym, elastycznym rynku pracy; ludzie mają krótkoterminowe zlecenia, ich dochody są niepewne, nie potrafią udokumentować zatrudnienia w wymagany przez administrację sposób. Ten stary model był szyty dla społeczeństwa przemysłowego, w którym wszyscy ludzie mają etat i powinni być w związku małżeńskim, tak aby żona miała też uprawnienia w związku z zatrudnieniem męża. To był bardzo dziwny system.

Okoliczności się zmieniły. Większość prekariuszy pracuje w kilku miejscach na raz i dlatego wiele czasu poświęca na samo staranie się o pracę.

W reakcji na zmiany na rynku pracy związki zawodowe postulują i walczą o powrót do znanych reguł, które kojarzymy z państwem dobrobytu, wielu wzywa do walki z tzw. umowami śmieciowymi na rzecz etatów. Z tego z Pan mówi, nie ma powrotu, trzeba się koncentrować na dostosowaniu systemu do nowego, elastycznego rynku pracy.

– Zgadza się. Związki zawodowe muszą przestać zachowywać się jak król Kanut. Kanut Wielki usłyszał od swojego dworu, że ma nieograniczoną władzę. Wybrał się nad morze, usiadł na brzegu, na tronie i zakrzyknął do fal: odejdźcie! Oczywiście nie odeszły i woda go zalała. Myślę, że związki zawodowe stosują złą taktykę i popełniają ten sam błąd, i to nie tylko teraz w Polsce, ale od lat 80-tych w wielu krajach.

W globalnym systemie albo powstrzymasz globalizację, co jest oczywiście niemożliwe, albo ją zaakceptujesz. Rozwój technologiczny oznacza, że coraz więcej z nas będzie pracować w coraz bardziej elastycznym modelu i wykonywać wiele aktywności jednocześnie. I nie ma w tym nic złego. Większość z nas nie chciałaby przecież mieć tej samej pracy przez 30 lat, na pełen etat, od rana do wieczora. Różnorodne aktywności i samo rozwój przez eksperymentowanie z nimi – to ogromny potencjał, jednak do rodzącego się elastycznego świata musimy dostosować system i naszą wyobraźnię.

Wzywa Pan do wprowadzenia dochodu podstawowego, a więc dla każdego obywatela. Jego krytycy podnoszą jednak, że to bardzo drogi pomysł i mnożą wątpliwości, co zatem będzie motywowało ludzi do pracy. Pan zakłada, że pomimo tego podstawowego dochodu większość ludzi i tak by pracowała. Skąd takie przekonanie?– Mamy system dziedziczenia, a więc jedno pokolenie przekazuje drugiemu majątek, bez wymogu pracy. Dlaczego nie moglibyśmy mieć sytuacji, w której każdy dostaje naprawdę bardzo podstawowy dochód? A nie tylko bogaci, którzy mogą liczyć na spadki, a nawet subsydia. Myślę, że stać nas na to. Wystarczy przesunąć pieniądze z innych wydatków budżetowych, które są dysfunkcjonalne, nie przyczyniają się do wzrostu produktywności, wzrostu gospodarczego, a z pewnością nie do rozwoju.Druga, standardowa już krytyka, do której Pani się odniosła, została odrzucona i teoretycznie i empirycznie. Jeśli chodzi o teorię, wiemy że ludzie, którzy maja zapewnione podstawowe bezpieczeństwo, chcą żyć lepiej. Nie chcą pozostać na etapie „przeżycia”. Każdy, kto twierdzi, że ludzie z podstawowym dochodem byliby leniwi, obraża człowieczeństwo.

Rządy dziś wydają ogromne pieniądze, by kontrolować obywateli poszukujących pracy. To system, w którym ludzie szukają zatrudnienia, które faktycznie nie istnieje. Jeśli nawet 1 proc. Polaków wziąłby dochód podstawowy i nic by nie robił, to i tak wyszłoby taniej niż cały ten administracyjny system kontroli.

Przeprowadzane są programy pilotażowe – już teraz tysiącom ludzi bezwarunkowo dajemy dochód podstawowy. Zobaczyliśmy, że zapewnienie im poczucia bezpieczeństwa sprawia, że pracują więcej i są bardziej produktywni. Lepiej też współpracują z innymi ludźmi. Były też eksperymenty psychologiczne, również w Polsce, które pokazały, że jeśli dasz ludziom poczucie podstawowego bezpieczeństwa, to stają się bardziej altruistyczni, otwarci, łatwiej rozwijają poczucie wspólnoty i solidarności z innymi.

Uprzedzenia wobec dochodu podstawowego pochodzą często z grup uprzywilejowanych. Ci sami ludzie nie mają problemu, żeby brać spadki po swoich przodkach. Ich trzeba zapytać, czy spadek powstrzymał ich przed pracą, czy uczynił ich leniwymi?!

Dochód podstawowy to tylko jeden pomysł. Tymczasem taki elastyczny rynek pracy to ogromne wyzwanie dla obecnych systemów emerytalnych i ubezpieczeń społecznych.

– Oczywiście. Żeby było jasne, w żadnym wypadku nie proponuje redukcji tych systemów. Są bardzo potrzebne.

Ale one w dużej mierze opierały się na pełnoetatowym zatrudnieniu.

– Tak, ale ten system jest już zepsuty. Wszędzie. Już od dawna.

Dochód podstawowy to tylko jedna propozycja, nie panaceum na wszystko. Myślę, że potrzebujemy też nowych sposobów na zorganizowanie wpływów do budżetu. Dwudziestowieczne podatki bezpośrednie nie wystarczą. Potrzebne są na przykład państwowe fundusze majątkowe, o których piszę w książce, a które funkcjonują już w niektórych krajach.

Chcę podkreślić jeszcze jedną rzecz: nawet z dochodem podstawowym będziemy bezbronni, jeśli nie będziemy zjednoczeni. Musimy mieć grupowe organizacje, żeby nas reprezentowały. Dlatego związki zawodowe muszą się zmienić, przestać być związkami ludzi pracy i stać się związkami obywatelskimi, powinny reprezentować prekariuszy, a nie próbować ich zmieniać w proletariuszy ze starego systemu. To byłoby głupie. Związki zawodowe muszą zacząć zastanawiać się nad tym, czego potrzebują prekariusze.

Wielką zmianą jest to, że niektóre nowe organizacje, w tym na szczęście i związki zawodowe, zaczynają rozumieć, że ich głównymi partnerami w negocjacjach nie są bezpośrednio pracodawcy, ale państwo. Bo prekariusz może mieć wielu pracodawców i zmieniać ich. Dlatego ważniejsze jest negocjowanie z państwem: rządami i instytucjami.

Myślę, że potrzebujemy nowej polityki. Ta polityka musi wywodzić się z prekariatu. Im bardziej prekariusze będą się rozpoznawać, tym bardziej rozwiną umiejętności domagania się zmian. Chodzi o to, żeby przywódcy pochodzili z prekariatu, a nie byli profesjonalnymi politykami, którzy jedynie przejęli język proletariuszy.

Czyli wciąż daleko jeszcze do tej fazy. Wciąż więcej jest frustracji, wściekłości i braku wiary w politykę. Protesty wybuchają i znikają.

– Jestem znacznie bardziej optymistyczny. Jeszcze na początku ubiegłego roku hiszpański Podemos nie istniał. Ja mieszkam i pracuję we Włoszech i obserwuję tam nowe ruchy polityczne. W Grecji jest Syriza, która jest partią prekariatu, w wielu krajach powstają też zielone ruchy. To przybiera różne formy w różnych krajach. Nie byłbym zaskoczony, niemal można się tego spodziewać, że i w Polsce niedługo ta wściekłość i energia prekariatu, pozytywna energia, doprowadzi do powstania politycznego ruchu. Spoglądając w historię, ludzie nie wierzyli w wielkie zmiany nawet na chwilę przed ich zaistnieniem. Dopiero później historycy wymądrzali się, że ta zmiana musiała nadejść i była oczywista.

Wciąż jednak istnieje zagrożenie, że zamiast stać się konstruktywną siłą, sfrustrowany prekariat będzie raczej zagrożeniem, odwołującym się do szowinizmów.

– To zagrożenie powinno być dzwonem na alarm. Zgadzam się absolutnie, że istnieje takie niebezpieczeństwo. Ale niech to będzie ostrzeżenie, i nie tylko dla prekariatu, ale dla wszystkich. Musimy zdać sobie sprawę, że potrzebujemy nowej polityki, by zapobiec temu zagrożeniu. To bardzo pilne. Nie możemy pozwolić, by neoliberalne projekty rozwijały się zadowolone same z siebie.

TOK FM

Dodaj komentarz