O!, Duda (02.07.2015)

 

Poseł PiS radzi, aby Komorowskiego wywieźć z Pałacu Prezydenckiego jeszcze przed 6 sierpnia. Najlepiej do Łazienek

Poseł PiS Bartosz Kownacki przestrzega, że Bronisław Komorowski powinien odejść z Pałacu Prezydenckiego jak najszybciej. Jeszcze przed 6 sierpnia.
Poseł PiS Bartosz Kownacki przestrzega, że Bronisław Komorowski powinien odejść z Pałacu Prezydenckiego jak najszybciej. Jeszcze przed 6 sierpnia. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Bronisław Komorowski oficjalnie kończy swoją prezydenturę 6 sierpnia. Wśród polityków opozycji pojawiają się jednak głosy, aby prezydenta wyprowadzić z Pałacu Prezydenckiego szybciej. Taki pomysł składa Bartosz Kownacki. Zdaniem posła PiS, należy działać szybko, zanim Komorowski rozda wszystkie „fuchy” swoim znajomym.

Wybory nie pomogły, prezydent mocno się trzyma
– Po tym co robi Bronisław Komorowski w ostatnim czasie, to przyzwoici ludzie powinni go wywieźć z Pałacu Prezydenckiego przed 6 sierpnia, bo nie wiadomo jeszcze jakie szkody wyrządzi – mówi Kownacki na antenie „Superstacji”. Przekonuje, że zwykła porażka w wyborach okazała się niewystarczająca, a prezydent wciąż uparcie „trzyma się pióra i biurka”. Gdzie zatem by go widział? Najlepiej – zdaniem posła – w warszawskich Łazienkach.

– Ktoś powinien go wziąć z tym fotelem i biurkiem, wyprowadzić z Pałacu Prezydenckiego. Łazienki są, bardzo ładna pogoda niech zwiedza Łazienki – radzi. Młody poseł nie pozostawia na bieżących działaniach Komorowskiego suchej nitki. Nie podoba się m.in. przyspieszenie wręczenia awansów generalskich, które w tym roku odbędzie się 1 sierpnia (a nie tak jak zawsze – 15 sierpnia).

Komorowski się kompromituje
Zdaniem Kownackiego, to celowa zagrywka, a Bronisław Komorowski chce załatwić wszystko przed tym, zanim do Pałacu wprowadzi się Andrzej Duda.– To kompromitacja (…). Odchodzący prezydent nie powinien mianować nowych generałów – mówi, a przy okazji przypomina widzom zarządzone z dnia na dzień, pod wpływem wyborczej przegranej referendum. – Nie mógł spać, dlatego je rozpisał – komentuje Kownacki. – A teraz próbuje rozdać fuchy swoim znajomym i osobom, które są z nim związane – dodaje.

Bartosz Kownacki nie stronił od ostrych ocen Komorowskiego już podczas kampanii. Jak pisaliśmy w NaTemat, to właśnie on był głównym inicjatorem akcji, podczas której posłowie Prawa i Sprawiedliwości prezentowali zdjęcie prezydenta Bronisława Komorowskiego w towarzystwie kontrowersyjnych szefów SKOK Wołomin. Przekonywał wówczas, iż fakt sfotografowania Bronisława Komorowskiego w takim towarzystwie dyskwalifikuje go jako polityka godnego reelekcji na urząd prezydenta.

Źródło: Superstacja

naTemat.pl

 

 

MamynowyPlan

Dręczony przez kolegów 14-latek powiesił się. To, co po jego śmierci rozpętało się w sieci, jest przerażające

dręczony
MIG, 02.07.2015
Strona na Facebooku naśmiewająca się z Dominika

Strona na Facebooku naśmiewająca się z Dominika (fot. Facebook)

Wyzywany od „pedziów”, szykanowany przez kolegów, 14-letni Dominik z Bieżunia popełnił samobójstwo. Szkoła zastanawia się, gdzie zawiodła, prokuratura prowadzi śledztwo. A w sieci na profilach pamięci chłopca rozpętała się wojna. Gimnazjaliści z niesłychaną brutalnością komentują całą historię.

 

Staranna fryzura, modne spodnie rurki, spokojny, grzeczny, ambitny, przejmował się ocenami. Do tego Dominik to ulubieniec koleżanek.

Taki w szkole nie ma lekko, zaraz usłyszy, że „pedzio”. Potem będzie niby przypadkowe popychanie na korytarzu, śmiechy, potem trochę szarpania. Przenosiny do innej klasy pomogą – do czasu. Pojawi się też nauczycielka, która od początku obierze wobec niego ostry kurs i będzie go źle traktować.

 

Śmierć Dominika

W liście pożegnalnym Dominik opisał siebie, pogrupował też kolegów na przyjaciół i wrogów, z nazwiskami. Przeprosił mamę za to, co zrobi, napisał, że ją kocha i na pewno się jeszcze spotkają. Uprosił ją, by tego dnia mógł nie iść do szkoły, bo bał się jednej lekcji. Mama się zgodziła. Po powrocie do domu zastała syna martwego. 14-latek powiesił się – opisuje reportaż programu „Uwaga” w TVN.

Okoliczności zdarzenia bada w tej chwili płocka prokuratura. Z zeznań ma wynikać, że chłopiec sygnalizował nauczycielom, iż jest „zaczepiany, popychany, wyzywany”, śledczy będą wyjaśniać reakcję szkoły i nauczycieli na zgłaszany przez dziecko problem. W ankiecie przeprowadzonej przez kuratorium oświaty po śmierci Dominika uczniowie napisali że „nauczyciele krzyczą, są agresywni, denerwują się, stosują groźby”. Dzieci informowały też o przypadkach przemocy wśród nich samych.

W sieci żałoba i… nienawiść. „Dobrze, że zdechł”

Po śmierci Dominika młodzież reaguje na swój sposób – zakłada na Facebooku profile upamiętniające Dominika. Błyskawicznie zdobywają one popularność, jeden polubiło 11 tysięcy ludzi. Wiele osób wpisuje „świeczki” [‚] i szczere wyrazy współczucia. Ale jest coś jeszcze. Mówiąc językiem internetu – hejt.

Obrzydliwe, prymitywne wypowiedzi, zawierające wulgarne wyzwiska, obrażające zmarłego nastolatka, wśród których „pedał” to łagodne określenie. A nawet memy:

Pojawiła się nawet strona „Dobrze, że zdechł” – po akcji facebookowiczów, która zgromadziła 3,5 tys. ludzi, została usunięta. Osoby obrażające Dominika spotykają się z ostrą reakcją, ale jest ich naprawdę dużo. Pod imieniem i nazwiskiem młodzi ludzie obrażają się wzajemnie, niewybrednie żartują z Dominika. Poniżej przykłady:

„Dobrze ze zdech polska nie ejst dla pedalow”; „bardzo dobrze rze ta k***a zginela haha jee***y pedal” (pisownia oryginalna) – ten rynsztok chyba najlepiej podsumowuje wypowiedź jednej z internautek: „Niestety tak właśnie jest z tolerancją tu u nas w Polsce. Tutaj nie można być oryginalnym, nie można być sobą, ponieważ od razu w grupie ludzi z otoczenia tej osoby znajdzie się ktoś, komu ta oryginalność nie będzie pasować”.

Nie brakuje na szczęście – czasem równie mocnych – wypowiedzi potępiających dręczycieli nastolatka.

„Przepraszam za zwyrodnialców, którzy cię obrażają”

„Za****ł bym k***a tego, co go gnębił” – pisze z szczerością jeden z komentujących. „Przepraszam za tych zwyrodnialców, przepraszam za obojętnych „nauczycieli” , przepraszam za gówniarzy, którzy i teraz Cię Wspaniały Chłopaku obrażają” – dodała jedna z internautek.

W obronie nastolatka wystąpiły też środowiska i stowarzyszenia osób homoseksualnych. Kampania Przeciw Homofobii zorganizowała akcję zapalania zniczy pod gmachem Ministerstwa Edukacji Narodowej w Warszawie, wystosowała też apel do MEN o walkę z przemocą w szkołach. Emocjonalny wpis zamieścił na Facebooku znany pisarz Jacek Dehnel:

„Nie wiedziałem nawet, gdzie jest Bieżuń. W powiecie żuromińskim, na Mazowszu. Mieszkał tam Dominik (….) lat 14, na zdjęciu. Mieszkał, już nie mieszka, właśnie się powiesił na sznurówkach, bo w szkole koledzy urządzili mu festiwal hejtu. Zasłużenie: w końcu nosił rurki, układał włosy i był ‚pedziem’. Homofobia to nie jest jakaś oderwana od życia sprawa. Jakiś ‚pogląd’, który można przyjmować, można się z nim nie zgadzać, ale ma miejsce w społeczeństwie. To jest zwykła podłość, podłość, która zbiera konkretne ofiary”.

gazeta.pl

 

Miliony na kampanię parlamentarną PO i PiS. Na co partie wydadzą po 30 mln zł?

skądPO
Renata Grochal, Agata Kondzińska, 02.07.2015
Platforma Obywatelska  sfinansuje kampanię parlamentarną z zaskórniaków

Platforma Obywatelska sfinansuje kampanię parlamentarną z zaskórniaków (Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

PO i PiS wydadzą na jesienną kampanię parlamentarną po 30 mln. Platforma sfinansuje ją z zaskórniaków, a PiS z kredytu.
Największe partie robią przymiarki do kampanijnych budżetów. Podział pieniędzy jest bardziej skomplikowany niż w kampanii prezydenckiej, bo będą z nich finansowane kampanie tysięcy kandydatów do Sejmu i Senatu w całym kraju. Zarówno PO, jak i PiS planują maksymalnie wykorzystać limity, czyli po mniej więcej 31 mln zł.Platforma, która wydała na kampanię prezydencką ponad 18 mln zł, ma pieniądze odłożone na koncie. PiS będzie musiało zaciągnąć kredyt.

– Po kampanii prezydenckiej, na którą wydaliśmy 13 mln zł, już nie mamy oszczędności – mówi Henryk Kowalczyk, który odpowiada za finanse PiS (w kampanii prezydenckiej PiS wzięło już kilka milionów złotych kredytu).

Kodeks wyborczy pozwala partiom przeznaczyć na wydatki marketingowe i reklamowe do 80 proc. limitu. Platforma wyda na kampanię ogólnopolską 16-18 mln zł. Reszta pójdzie na kampanię w terenie i kampanie poszczególnych kandydatów. Henryk Kowalczyk z PiS mówi, że być może jego partia podzieli 30 mln zł na pół – na kampanię centralną i regionalną. Decyzja zapadnie za dwa tygodnie.

Sztabowcy obu partii mówią, że najwięcej z budżetu centralnego pochłonie zakup czasu antenowego w telewizjach i emisja spotów. Kosztowne są też konwencje wyborcze i billboardy. Mimo że obie partie prowadzą już prekampanię, żadna nie zarezerwowała jeszcze powierzchni reklamowych w największych miastach.

Wysoką pozycję w kosztorysie Platformy zajmą internet i media społecznościowe. To nauczka z przegranej kampanii prezydenckiej, w której w internecie sztab Andrzeja Dudy bił na głowę sztabowców Bronisława Komorowskiego. Cztery lata temu PO wydała na kampanię internetową niecały milion złotych, teraz podwoi tę kwotę.

– W ciągu czterech lat Facebook i Twitter stały się ważnym obszarem politycznej komunikacji. Kampania Komorowskiego pokazała, że ten, kogo nie ma w internecie, przegrywa – mówi strateg kampanii PO.

W PiS nie planują dużych wydatków na internet. – To się zmieniło, teraz nie wygrywa się kasą w internecie, tylko pomysłem – mówi jeden ze sztabowców PiS. I przypomina, że wrzucony do internetu na prima aprilis filmik, w którym Andrzej Duda czyta komentarze na swój temat, obejrzało prawie 200 tys. osób, a koszt produkcji wyniósł kilka tysięcy.

Według sztabowców Platformy premier Ewa Kopacz będzie w czasie wakacji dużo jeździła po kraju – nie tylko pociągiem, ale być może i autobusem, i to nie wynajętym, jak Beata Szydło, tylko rejsowym ze zwykłymi pasażerami. W ten sposób Platforma chce walczyć z wizerunkiem partii oderwanej od zwykłych Polaków, bo z wewnętrznych badań wynika, że ciągle jest tak postrzegana. Ten wizerunek pogłębiła jeszcze afera podsłuchowa, która pokazała, że rządzący knują po restauracjach przy ośmiorniczkach opłacanych z pieniędzy podatników.

Wyjazdy Kopacz w Polskę mają być także treningiem przed właściwą kampanią, która rozpocznie się tuż po wakacjach. – Tusk nauczył się trudnych rozmów z Polakami na przypadku paprykarza, który pytał go, jak żyć. Kopacz też musi mieć swój trening przed jesienią – mówi strateg kampanii PO.

W PiS kontynuują sprawdzoną w kampanii prezydenckiej strategię objeżdżania kraju autobusem, który przemianowano z dudabusu na szydłobus. Na razie wojaże zgłoszonej przez PiS kandydatki na premiera Beaty Szydło odbywają się po śladach prezydenta elekta. Szydło wystąpiła na wiecu w Bełchatowie, gdzie swoją kampanię kończył Duda. Podobnie jak on spotkała się z liderem „Solidarności”, w planach ma spotkanie z małżeństwem Elbanowskich, które jest przeciwne obniżeniu wieku szkolnego. – Będą też spotkania tematyczne. Siłą rzeczy to inna kampania, szersza, pokazująca wizję państwa – mówi nam jeden ze strategów PiS. I zapewnia: – To będzie polityczny pojedynek sezonu między Szydło a Kopacz.

Zobacz także

wyborcza.pl

Nowe szczegóły „spektakularnej ucieczki”. Jeden ze zbiegów zrobił „próbę generalną”: opuścił więzienie, po czym niezauważony wrócił

robiłPróbę
Marta Górna
01.07.2015 17:21
A A A Drukuj
David Sweat i Richard Matt

David Sweat i Richard Matt (AP / AP)

David Sweat, jeden z dwóch zbiegów, którzy w czerwcu dokonali spektakularnej ucieczki z więzienia o zaostrzonym rygorze w stanie Nowy Jork, w czasie przesłuchania powiedział śledczym, że przed prawdziwą ucieczką, do której doszło 6 czerwca zrobił „próbę generalną”. I że nikt niczego nie zauważył.
Media porównują ją do tej opisanej w „Skazanych na Shawshank”, w którym Andy Dufresne, główny bohater grany przez Tima Robbinsa, zbiegł z więzienia według bardzo podobnego planu. W filmie uciekinier miała więcej szczęścia. Nigdy go nie złapano, a w ostatniej scenie filmu odnawia łódź, którą ma zamiar żeglować po oceanie.W rzeczywistości było nieco inaczej. 35-letni David Sweat wraz z 48-letnim Richardem Mattem 6 czerwca zbiegli z więzienia o zaostrzonym rygorze w stanie Nowy Jork. Przez trzy tygodnie pozostawali nieuchwytni, mimo że poszukiwały ich setki policjantów z psami, a w pościgu uczestniczyły również śmigłowce. Wpadli w ubiegły weekend. Matt – jak podają amerykańskie media – zdradził swoją kryjówkę, bo zbyt głośno zakaszlał. Został zastrzelony, ale jego kumplowi Sweatowi jeszcze przez dwa dni udawało się uciekać, w końcu jednak policja dopadła i jego. Został dwukrotnie postrzelony w klatkę piersiową. Ciężko rannego, ale w stanie niezagrażającym życiu przewieziono do Centrum Medycznego Albany, gdzie wykonano niezbędne zabiegi medyczne i rozpoczęto przesłuchania. Teraz Sweat zdradza śledczym kulisy ucieczki.

Pół roku rozkuwali ściany

Z zeznań Sweata wynika, że przed ucieczką właściwą, dokonał „próby generalnej”.

Sweat dokładnie ją opisał. Najpierw wyślizgnął się przez otwór wydrążony w tylnej ścianie swojej celi i przecisnął się przez pięć warstw rur, aż do tuneli ciągnących się pod więzieniem. Tam wraz z Mattem wcześniej już wykuli dziurę w murze. Pokonał bez problemu całą trasę i po zaczerpnięciu kilku łyków świeżego powietrza wrócił do kolegi, aby przekazać mu radosne wieści.

Następnej nocy uciekli już naprawdę.

Brawurową ucieczkę strażnicy odkryli w czasie porannego liczenia więźniów. Matt i Sweat nie są tak niewinni jak bohater „Skazanych na Shawshank” Andy Dufresne. To groźni przestępcy, którzy odsiadywali kary dożywocia za zabójstwa. Gdy uciekli, na łóżkach zostawili wykonane z ubrań manekiny. Dzięki nim udało im się oszukać strażników – uwierzyli, że skazani wciąż śpią. Strażnikom zostawili kartkę z napisem „Miłego dnia!”.

Powiedział też śledczym, że wraz z Mattem zaczęli przebijać się przez tylne ściany swoich cel sześć miesięcy przed 6 czerwca. „The New York Times” zaznacza, że ucieczka z więzienia, które cieszy się opinią pilnie strzeżonego, nie tylko obnażyła braki w jego ochronie, ale też w samym systemie amerykańskiego więziennictwa.

Nie musieli nosić więziennych uniformów

Dziennik podaje, że we wtorek służby więzienne ogłosiły, że trzech wysokich rangą urzędników zatrudnionych w placówce, z której zbiegli przestępcy, oraz dziewięciu funkcjonariuszy odpowiedzialnych za jej zabezpieczenie zostało zwolnionych dyscyplinarnie za niedopełnienie obowiązków. Wśród nich są dwaj strażnicy, którzy pełnili służbę na bloku Matta i Sweata podczas ich ucieczki.

Blok ten, znany jako „honorowy”, był przeznaczony dla więźniów niesprawiających problemów. Mieli tam szczególne przywileje, np. mieli zgodę na noszenie normalnych ubrań, a nie więziennych uniformów.

Catherine Leahy Scott, stanowa inspektor generalna Stanu Nowy Jork odpowiedzialna za więziennictwo, zarządziła śledztwo, w czasie którego mają zostać zbadane procedury w tym konkretnym zakładzie karnym i okoliczności, które doprowadziły do tego, że ucieczka była w ogóle możliwa. Podwładni Scott przez ostatnie tygodnie przekopywali się przez więzienne papiery w poszukiwaniu niedopatrzeń, przesłuchiwali strażników, pracowników cywilnych jednostki i odsiadujących wyroki więźniów. Pracują wspólnie z policją stanową i FBI, które również włączyło się do badania okoliczności ucieczki.

Pozwolili im uciec, wciąż pracowali

„NYT” zaznacza, że nazwisk zwolnionych dyscyplinarnie pracowników więzienia nie podano, ale jeden z urzędników powiedział anonimowo, że chodzi m.in. o naczelnika, jego zastępcę i zastępcę dyrektora do spraw ochrony. Dziennikowi nie udało się jednak dodzwonić do żadnego z nich, aby potwierdzić informacje o zwolnieniu.

Gazeta przypomina, że pomimo wymaganych cogodzinnych kontroli bloku, które miały wykazać, czy w 180 celach nadal są więźniowie, dwóch funkcjonariuszy nawet nie zauważyło, że Matta i Sweata tam nie było. Pomimo tego nie odsunięto ich od wykonywania obowiązków kolejnej nocy.

Rzecznik Związku Funkcjonariuszy Więziennych Stanu Nowy Jork dodaje, że organizacja wspiera swoich członków. I przypomina, że żaden ze zwolnionych strażników nie został o nic oskarżony. Prezes związku Michael B. Powers w specjalnym oświadczeniu zaznaczył, że ci strażnicy wykonywali obowiązki profesjonalnie, pomimo niesprzyjających okoliczności.

O pomoc w ucieczce oskarżono jednak pracownicę więzienia oraz funkcjonariusza straży więziennej. 57-letni strażnik więzienny Gene Palmer miał popełnić trzy przestępstwa i dopuścić się wykroczenia. Zdaniem śledczych to on przekazał jednemu z więźniów narzędzia, które prawdopodobnie potem zostały wykorzystane w przygotowaniu ucieczki.

Śrubokręt, piła, dłuto

Strażnik miał przekazać więźniom śrubokręt i klucz francuski, za pomocą których mieli naprawić bezpieczniki na więziennych korytarzach. Palmer powiedział śledczym, że odebrał od nich narzędzia po zakończeniu pracy. Jednak, jak ustalono, więźniowie zbiegli dokładnie tą trasą, na której naprawiali bezpieczniki.

Palmerowi postawiono zarzuty „wspierania niebezpiecznej więziennej kontrabandy” oraz niszczenia dowodów i dopuszczenia się zaniedbania obowiązków służbowych. Najcięższa kara grozi za ten pierwszy. Do siedmiu lat więzienia. Wcześniej inna pracownica więzienia, Joyce Mitchell, została oskarżona o więzienną kontrabandę i pomoc w ucieczce. Jak twierdzą prokuratorzy, dostarczyła odsiadującym dożywocie Richardowi Mattowi i Davidowi Sweatowi narzędzia, m.in. dłuta i piły do cięcia drewna, śrubokręty. Według amerykańskich mediów miała romans ze skazanymi.

Oprócz okoliczności ucieczki FBI bada też to, czy na terenie zakładu dochodziło do handlu narkotykami i innych przestępstw, w które mógłby być zamieszany personel.

Zobacz także

wyborcza.pl

Partyzanci miejscy. Zjedz mnie

springer
Filip Springer
01.07.2015 17:00
A A A Drukuj
Centrum handlowe Arkadia

Centrum handlowe Arkadia (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Do tej pory galerie handlowe ograniczały się w swoim blefowaniu głównie do ogłaszania się „nowymi centrami” miast. Tak było w Krakowie, Katowicach, Szczecinie i Poznaniu (City Center – serio?).

Poznajcie Darka, który z Poznaniem jest związany dopiero od jakiegoś czasu ze względów służbowych. Mimo to Darek zdążył już docenić poznański Rynek i pyszne jedzenie. A to są Magda i Olga, „przyjaciółki od serca, które w przestrzeni miejskiej odnalazły obszar do wspólnych spotkań przy kawie”. I jeszcze Tomek, mistrz koszykarskich trików. Poznań uwielbia za to, że daje mu „przestrzeń do dzielenia się z innymi swoją pasją”. Wszystkich tych i jeszcze wielu innych ludzi spotkacie na profilu facebookowym założonym przez inwestora nowej galerii handlowej budowanej właśnie na obrzeżach poznańskiego śródmieścia. W czasie gdy jej mury z mozołem pną się w górę, odpowiednie czynniki zaczęły już dbać o dobry wizerunek nowego sklepowego molocha. W tym celu powstał fanpage, który wzorowany jest na kultowym amerykańskim odpowiedniku – Humans of New York. Na kolejnych zdjęciach przedstawiani są tu mieszkańcy miasta – z ich pasjami i zainteresowaniami. W nowojorskim oryginale chodzi po prostu o fascynację różnorodnością Wielkiego Jabłka.W jego poznańskim odpowiedniku fascynację zastąpiła chęć wciśnięcia ludziom ordynarnego kitu. Kiedy bowiem stojąca za profilem galeria powstanie, Poznań wysunie się na pierwsze miejsce w niechlubnym rankingu miast z największą liczbą tego typu obiektów w przeliczeniu na mieszkańca. A nawet bez tej inwestycji poznańskie centrum boryka się już z klasycznymi dla takich miast problemami. Kolejne sklepy ze śródmieścia wynoszą się bowiem za klientami, a ich miejsce zajmują banki, kluby go-go i salony telefonii komórkowej. Po ich zamknięciu miasto się wyludnia. Nie od dziś wiadomo, że galerie handlowe zabijają centra miast. Amerykanie, na których tak gorliwie wzorują się autorzy strony, połapali się w tym już lata temu. Teraz desperacko próbują ratować to, co z ich miast zostało. Tym bardziej dziwi ten miastotwórczy ton w PR-owskiej strategii firmy. Być może sympatyczni skądinąd ludzie przedstawieni tu na zdjęciach nie zdają sobie sprawy z tego, w czym biorą udział. Możliwe, że za kilka lat Darek, Olga i Magda na „pyszne” jedzenie i kawę będą mogli liczyć tylko w galerii handlowej. Jednak sympatyczny Tomek z pewnością już tam swoich koszykarskich trików nie pokaże, bo przepędzą go ochroniarze. Do tej pory galerie handlowe ograniczały się w swoim blefowaniu głównie do ogłaszania się „nowymi centrami” miast. Tak było w Krakowie, Katowicach, Szczecinie i Poznaniu (City Center – serio?). Niebawem takiego „nowego centrum” doczeka się też wolny od tego typu obiektów uzdrowiskowy Sopot. To jednak, co dzieje się dziś w stolicy Wielkopolski, jest o oczko wyżej na skali PR-owskiej blagi. Oto bowiem przyszłe ofiary reklamują swojego oprawcę. Patrząc na zdjęcia uśmiechniętych poznaniaków, nie mogę się pozbyć uporczywego skojarzenia z tymi wszystkimi reklamami sklepów mięsnych, w których głównymi bohaterami są uśmiechnięte prosięta z wbitymi w plecki widelcami. „Zjedz mnie” – mówią twarze jednych i drugich.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj też:

Na jagody! Dzieci pracują
Ciężka praca, ale ja płacę dobrze: 20 gr za kilo aronii. Dziecko to góra 100 kilo dziennie zerwie. Jeśli chce więcej zarobić, musi więcej pracować

Polscy pracownicy są bierni intelektualnie
Dwie trzecie pracowników – także ci z wyższym wykształceniem – woli kierownika, który nie wymaga własnego zdania, ale dokładnie powie, co i jak zrobić. Z prof. Januszem Hryniewiczem rozmawia Wojciech Matusiak

Jest nas więcej bez rąk
Lekarze przepisywali lekarstwo na nudności w ciąży. Dzieci rodziły się bez kończyn, oczu, uszu, narządów wewnętrznych. Pierwsza polska ofiara talidomidu walczy o odszkodowanie

Marcin Smolik: Nie oblewać na potęgę
Matematykę zdało w tym roku 76 proc. maturzystów. Nie jestem zachwycony. Ale na przykład w Czechach zdało ją 46 proc., przy progu zdawalności – 25 proc. Z Marcinem Smolikiem , szefem Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, rozmawia Justyna Suchecka

Ćwierć miliona ruskich. Sąsiadki z lubuskiego Budachowa znalazły sposób na nudę
Czas w Budachowie dzielimy na „przed pierogami” i „po nich”

Kłopoty w pubie Celtic
Rob oprowadza wycieczki po lojalistycznej Shankill Road, pokazuje, że tu zginęli Brytyjczycy z rąk Irlandczyków. Potem wycieczkę przejmuje kolega, republikanin, który opowiada jak te bastardy protestanckie zabijały katolików na Falls Road

Wkurzeni chcą mieć wpływ
Skoro władza nie wie, czego chcą obywatele, sami musimy ją o tym poinformować. Po to stworzyliśmy Krajową Sieć Konsultacyjną Liderów

Zobacz także

wyborcza.pl

Olejnik znów zapytała o naprotechnologię. Tym razem Mastalerka. „Nie wiem, nie jestem lekarzem”

Marcin Mastalerek nie jest lekarzem, więc nie posiada szczegółowych informacji na temat naprotechnologii
Marcin Mastalerek nie jest lekarzem, więc nie posiada szczegółowych informacji na temat naprotechnologii Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Politycy związani z prawą stroną sceny politycznej są przeważnie zwolennikami stosowania naprotechnologii, którą polecają zamiast budzącej wątpliwość metody in vitro. Monika Olejnik usiłuje więc dowiedzieć się, na czym dokładnie polega naprotechnologia. Odpowiedzi w tej sprawie nie potrafiła udzielić jej Beata Kempa. W czwartek do niewiedzy przyznał się także Marcin Mastalerek.

Gdy Olejnik zapytała rzecznika PiS o naprotechnologię, ten wyjaśniła na antenie Radia ZET, że nie jest lekarzem, więc posiadane przez niego informacje maja charakter ogólny. – Nie wiem, pani redaktor, nie jestem naprotechnologiem, nie jestem nawet lekarzem – oznajmił Mastalerek, dodając tylko, że naprotechnologia szuka przyczyn niepłodności.

Mastalerek, który ukończył stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Szczecińskim, powtórzył to, co powiedziała w „Kropce nad i” Beata Kempa. Wiceprzewodnicząca Klubu Parlamentarnego Zjednoczona Prawica również zaznaczyła, że nie jest lekarzem.

Rzecznik PiS odniósł się przy tym do uchwalonej przez Sejm ustawy o in vitro, której zapisy otwarcie krytykuje Kościół katolicki. – Cieszę się z urodzin każdego dziecka, ale metody in vitro nie popieramy. Lepsza jest naprotechnologia – oświadczył Mastalerek.

Jeśli ustawa wejdzie w życie w takim brzmieniu, jakie uchwalił Sejm, a PiS wygra jesienne wybory i stworzy rząd, to politycy tej partii będą dążyć do zmiany kontrowersyjnych przepisów.

Mówił o tym przed kamerami stacji TVN24
wicemarszałek Senatu Stanisław Karczewski, który jest także szefem sztabu wyborczego PiS. Karczewski zapowiedział, że po dojściu do władzy PiS zmieni treść ustawy o in vitro.

– To klapa. To bardzo zła ustawa, z którą jako katolik się nie zgadzam. W Senacie będę głosował przeciwko, mimo że mam świadomość, że zostanie ona przyjęta. Tam jest olbrzymia większość PO – podkreślił senator.

źródło: Radio ZET

naTemat.pl

Szydło do Kopacz: Niech PO wycofa się z pomysłu wprowadzenia w Polsce euro

tw, PAP, 02.07.2015
Beata Szydło

Beata Szydło (&Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

Wiceszefowa PiS Beata Szydło zaapelowała do premier Ewy Kopacz, aby Platforma wycofała się z pomysłu wprowadzenia w Polsce euro. Szydło oświadczyła też, że jeśli po wyborach zostanie premierem, jej rząd na pewno nie będzie w Polsce wprowadzał euro.

 

– Apeluję do premier Ewy Kopacz, żeby wycofała się z pomysłów Platformy Obywatelskiej wprowadzenia w Polsce euro. Politycy PO wielokrotnie wypowiadali się na ten temat, mówili, że euro jest w Polsce potrzebne, że to jest ta ścieżka, którą Polska chce podążać. Apeluję – wycofajcie się z tego złego pomysłu, jeżeli nie chcemy, żeby w Polsce była druga Grecja – powiedziała Szydło na konferencji prasowej przed budynkiem Sejmu.

Szydło zadeklarowała, że kiedy PiS wygra wybory parlamentarne, to jedną z jej pierwszych decyzji – jako premiera rządu – będzie likwidacja stanowiska pełnomocnika rządu ds. wprowadzenia w Polsce euro.

 

Pełnomocnik rządu został powołany w drodze rozporządzenia Rady Ministrów z 13 stycznia 2009 r. Jest on odpowiedzialny za „koordynowanie i monitorowanie procesu integracji walutowej ze strefą euro przez Rzeczypospolitą Polską”. Od lipca 2014 r. stanowisko pełnomocnika rządu ds. wprowadzenia euro przez Rzeczpospolitą Polską pełni Artur Radziwiłł.Szydło stwierdziła ponadto, że problemy Grecji rozpoczęły się w momencie, gdy kraj ten wstąpił do strefy euro.- Mój rząd – jeżeli będę tworzyć rząd (…) – na pewno nie będzie w Polsce wprowadzał euro – oświadczyła Szydło. Podkreśliła, że póki strefa euro „sama nie poradzi sobie ze swoimi problemami”, Polska nie powinna do niej wstępować.Euro w kampanii prezydenckiejSprawa wprowadzenia euro w Polsce pojawiła się w kampanii prezydenckiej. Ówczesny kandydat PiS Andrzej Duda zadał publicznie pytanie Bronisławowi Komorowskiemu, czy chce wejścia Polski do strefy euro. Zaznaczył, że wiąże się to ze wzrostem ceny podstawowych produktów.

Bronisław Komorowski oświadczył wówczas, że nie ma planów szybkiego wchodzenia Polski do strefy euro. Przypomniał swoją deklarację i apel, jako prezydenta, by dyskusję w sprawie wszystkich okoliczności wejścia do strefy euro „przenieść na czas sensowny – to znaczy na czas po kampanii wyborczej do parlamentu”. – To najwcześniej przyszły parlament będzie musiał się nad tą kwestią pochylić – dodał Komorowski.

PO obniży podatki? „Nie wierzę”

Na czwartkowej konferencji prasowej Szydło mówiła też, że nie wierzy w to, że PO doprowadzi do obniżenia podatków. – Nie wierzę już w żadne zapowiedzi i programy, które mogłaby zrealizować Platforma Obywatelska. Póki sobie przypominam, Platforma skutecznie podatki w Polsce podnosiła (…). Kiedy Platforma podnosiła VAT, deklarowała, że będzie to na rok lub dwa. Oczywiście tego nie zrobiono – powiedziała.

Premier Kopacz zapowiedziała w środę, że w programie Platformy, który zostanie wkrótce przedstawiony, znajdą się m.in. propozycje zmian w podatkach. – Zapowiedziałam prezentację naszego programu i to będzie już niebawem. Powiem wtedy, jakie podatki, czego będą dotyczyć. To będzie jeden z elementów naszego programu wyborczego – powiedziała Kopacz na konferencji prasowej w Warszawie.

Zobacz także

gazeta.pl

Platformo, nie pomagaj PiS

Mirosław Czech Gazeta Wyborcza, 02.07.2015
Platforma odzyskała sporą część utraconego poparcia, które sięga powyżej 20 proc. Daje to nadzieję na w miarę wyrównany pojedynek z PiS, bo sięgnąć po zwycięstwo będzie trudno.

Platforma odzyskała sporą część utraconego poparcia, które sięga powyżej 20 proc. Daje to nadzieję na w miarę wyrównany pojedynek z PiS, bo sięgnąć po zwycięstwo będzie trudno. (Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta / AGENCJA GAZETA)

Wrześniowe referendum nie powinno się odbyć, od początku nie było dobrym pomysłem. Wzmaga populizm.
Wrześniowe referendum nie powinno się odbyć, od początku nie było dobrym pomysłem. Wzmaga populizm.Problem systemu wyborczego i finansowania partii z budżetu to kompetencja parlamentu. Odpowiedź na pytanie o prawa podatników jest oczywista, więc żeby się o tym przekonać, nie trzeba wydawać 100 mln zł.Dziś do tych kwestii dochodzi propozycja PiS uzupełnienia referendum o trzy kolejne pytania. Dwa problemy powinien rozstrzygać parlament (sześciolatki do szkół i przyszłość lasów), od trzeciego zależy rozwój Polski. I także on nie powinien podlegać populistycznym zagraniom. Po demontażu OFE system emerytalny opiera się na zasadzie solidaryzmu pokoleń. Za kilkanaście lat sytuacja demograficzna będzie taka, że nie pozwoli na wypłatę przyzwoitych emerytur. Późniejszy czas przechodzenia na emeryturę to dbałość o siebie, dzieci i wnuki.W najbogatszych państwach UE to zrozumieli, u nas wielu uważa, że to wymysł bezdusznych liberałów. I że możemy eksperymentować, bo – jak twierdzi PiS – „czas skończyć z mówieniem, że czegoś nie można zrobić”. Teraz ma się udać wszystko, więc trwa festiwal obietnic.To ogromna wina PO, bo nawet PiS jej wypomina, że zlikwidowała filar kapitałowy emerytur na potrzeby załatania dziury w finansach państwa. I że teraz nie powinna płakać nad rozlanym mlekiem. Tym bardziej że w kampanii prezydenckiej Platforma dopuściła wcześniejsze przechodzenie na emeryturę po przepracowaniu 40 lat. A jeśli to jest możliwe – mówi PiS – to dlaczego nie pójść dalej i nie cofnąć całej reformy? PO nie ma w tej sprawie dobrej odpowiedzi.Premier Ewa Kopacz ogłosiła, że „przyszedł czas, aby zadbać o naszych obywateli”. Znaczy to mniej więcej to samo, co pisowskie „da się zrobić”. Dla PO ściganie się z partią Jarosława Kaczyńskiego na to, kto bardziej kocha naród, jest przeciwskuteczne. Ci, którzy uważają, że potrzebna jest zmiana w polityce, na nią nie zagłosują.

Nadzieje lokują w innych partiach, bo PO stała się partią ludzi sytych władzą i pysznych. Niedawne cięcia, które przeprowadziła Kopacz, tego nie zmienią. Uspokajają zwolenników PO, że partia wyciąga wnioski z przegranej i że daje nadzieję na przyszłość. Nie poszerzają jednak jej elektoratu.

Platforma odzyskała sporą część utraconego poparcia, które sięga powyżej 20 proc., co jak na głębię jej problemów jest wynikiem przyzwoitym. Daje nadzieję na w miarę wyrównany pojedynek z PiS, bo sięgnąć po zwycięstwo będzie trudno.

PiS częściowo już doszło do władzy, więc PO nie jest już szczelną zaporą przeciwko temu niebezpieczeństwu. A do tego większość Polaków jest przekonana, że to nie PO wygra wybory. Dziś Platforma musi więc udowodnić, że potrafi wygrywać i że ma na to szanse.

Sposób rozgrywania sprawy referendum przez PiS pogłębia defensywny charakter strategii Platformy. W interesie PO leży, by w ogóle się nie odbyło. Platforma wiele nie musi robić, bo o argumenty prawne takiego rozwiązania zadba konkurencja – prezydent Andrzej Duda.

W sierpniu PiS otrzyma „turbodoładowanie”, bo obejmie on urząd. Polacy na starcie każdej prezydentury i każdego rządu zwykli dawać im kredyt zaufania.

Prezydentura Dudy powoduje, że PiS ma o wiele większe pole manewru w doborze koalicjanta i możliwości tworzenia rządu. Formalne uprawnienia głowy państwa nie są wielkie, lecz faktycznie może on więcej. Szczególnie gdy „twórczo” zacznie interpretować konstytucję i ustawy. Zgłaszając propozycję dodania do referendum trzech dodatkowych pytań, PiS pokazało, że zamierza korzystać z tej możliwości.

PO nie ma wielu atutów do przeprowadzenia skutecznej strategii, by nie dopuścić PiS do pełni władzy. Powinna więc skupić się na tym, by PiS tego zadania nie ułatwiać. To najlepszy sposób na odzyskanie poparcia dawnych zwolenników.

Zobacz także

wyborcza.pl

W programie „Tomasz Lis na żywo” naruszono zasady etyki dziennikarskiej. Przez fałszywy wpis Kingi Dudy

klep, 02.07.2015
Tomasz Lis

Tomasz Lis (Wojciech Olkuśnik)

Autorzy programu „Tomasz Lis na żywo” naruszyli zasady etyki dziennikarskiej – oceniła Komisja Etyki TVP. Jak podaje serwis Wirtualnemedia.pl, wydawcę programu, w którym cytowano fałszywego tweeta córki Andrzeja Dudy, ukarano finansowo.

 

W połowie maja w swym programie w TVP Tomasz Lis, goszcząc Tomasza Karolaka, przytoczył rzekomy wpis Kingi Dudy na Twitterze. Córka kandydata PiS na prezydenta miała stwierdzić, że jej ojciec po zwycięstwie odda Oscara przyznanego filmowi „Ida”.

Szybko okazało się, że wpis pochodził z fałszywego konta. Po głosach oburzenia Tomasz Lis przeprosił Andrzeja Dudę za incydent, podobnie uczynił zarząd telewizji publicznej (oświadczenie przeczytał w głównym wydaniu „Wiadomości” Piotr Kraśko ). Sprawą zajęła się Komisja Etyki TVP. Wydawczyni programu Lisa wyjaśniła jej, że pomyłka wynikła z niewielkiego doświadczenia w posługiwaniu się nowymi mediami. To nie przekonało Komisji, która nałożyła na pracownicę karę finansową, a z Lisem odbyła „rozmowę dyscyplinującą”.

Odcinek programu „Tomasz Lis na żywo” został usunięty z oficjalnej strony programu.

Więcej w serwisie Wirtualnemedia.pl >>>

To kolejne orzeczenie ws. etyki dziennikarza TVP. Przed kilkoma dniami komisja TVP orzekła, że Jarosław Kulczycki, kłócąc się z Łukaszem Warzechą, również przekroczył granice dziennikarskiej etyki.

Zobacz także

TOK FM

Królikowski dewotem nie jest, jest ignorantem. Polemika do wywiadu z b. wiceministrem sprawiedliwości

byłwRządziePO
dr Monika Adamczyk Popławska*, 02.07.2015

123rf

Królikowski martwi się o zarodki, które zginą podczas procedury in vitro. Podczas rozrodu naturalnego ok. 60-80 proc. zarodków obumiera ponieważ są nieprawidłowe. Aby mógł żyć były wiceminister, kilka, kilkanaście zarodków trafiło do.. no właśnie.

W środę opublikowaliśmy wywiad z dr hab. Michałem Królikowskim, byłym wiceministrem sprawiedliwości. Powiedział w nim m.in. – In vitro nie jest remedium na epidemię niepłodności, bo urodzonych z tej procedury dzieci i tak będzie za mało – mówi były wiceminister sprawiedliwości. Dziś publikujemy odpowiedź członkini Stowarzyszenia Nasz Bocian. Wywiad z Królikowskim przeczytacie tu.

Jako członkini Stowarzyszenia Nasz Bocian, bardzo ucieszyłam się z przegłosowania ustawy dotyczącej leczenia niepłodności metodami wspomaganego rozrodu. Specjalnie w tym dniu poszłam do Sejmu, aby bezpośrednio brać udział w tym epokowym dla mnie momencie. Wreszcie mamy ustawę, która reguluje stosowanie metody zwanej IVF w naszym kraju. Z tym większym zdziwieniem przeczytałam wywiad z byłym wiceministrem Michałem Królikowskim, który – jak zastrzega – dewotem nie jest. Jak wobec tego mam zrozumieć jego słowa dotyczące nieprawidłowego zarodka:

„To, że powstał, z moralnego punktu widzenia jest niesprawiedliwością nie do naprawienia.”?

W zasadzie zgadzam się z tym zdaniem: na świecie jest wiele niesprawiedliwości. Na niektóre możemy mieć niewątpliwy wpływ, ale na zdrowie zarodków czy to poczętych in vivo, czy in vitro wpływu nie mamy. To Natura/Bóg/Przypadek decydują o tym, czy zarodek jest prawidłowy i ma potencjał czy też go nie ma. Królikowski przejmuje się losem takich zarodków i twierdzi, ze kończą w zlewie, co nie jest prawdą. Materiał biologiczny nie może być wylewany do zlewu, regulują to różne ustawy, które wiceminister sprawiedliwości zapewne zna.

Zastanawiam się czy były wiceminister również współczuje tym zarodkom, które są niesprawiedliwie nieprawidłowe po poczęciu w jajowodzie. Czy wiceminister wie, gdzie kończą te zarodki? Ja go uświadamiać nie będę. wiceminister martwi się ponadto, że „miliony „nieprawidłowych” zginą”- i tu też muszę się zgodzić, zginą bo są nieprawidłowe. Czy na szalce czy w macicy nie mają szans na rozwój. Podczas rozrodu naturalnego ok. 60-80 proc. zarodków obumiera ponieważ są nieprawidłowe. Aby mógł żyć minister, kilka, kilkanaście zarodków trafiło do.. no właśnie.

Królikowski twierdzi też, że „jest coraz więcej poważnych badań na ten temat, niezwykle rzetelnych z metodologicznego punktu widzenia, więc trudnych do przeprowadzenia. I wyniki są co najmniej niepokojące.”- te badania są tak niepokojące, że IVF praktykowane jest na całym świecie, w niektórych krajach refundowane, a w 2010 roku prof. Edwards, który opracował metodę wspomaganego rozrodu, dostał Nagrodę Nobla. Dalsze rozważania wiceministra dotyczą możliwości wypracowania kompromisu. Nie bardzo rozumiem, dlaczego sposób leczenia niepłodności ma być wynikiem kompromisu, a nie wynikiem wiedzy medycznej.

Pan Michał Królikowski być może dewotem nie jest, ale jest ignorantem, przynajmniej w dziedzinie IVF. Nie podniósł on jednak żadnych kwestii niezgodności nowej ustawy z Konstytucją (a na prawie mam nadzieję, że się zna) co cieszy, bo to oznacza, że nie ma pretekstu do niepodpisania tej ustawy przez prezydenta.

* Monika Adamczyk Popławska, członkini Stowarzyszenia NASZ BOCIAN, dr mikrobiologii

wyborcza.pl

Lekkomyślna polityka zagraniczna

Bartosz T. Wieliński, 02.07.2015
Andrzej Duda nie przyjął od Bronisława Komorowskiego zaproszenia na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego

Andrzej Duda nie przyjął od Bronisława Komorowskiego zaproszenia na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego (Fot. Marcin Kucewicz/Agencja Gazeta)

Wydawało się, że w polskim życiu publicznym uda się wykuć nowy standard. Urzędujący prezydent Bronisław Komorowski zaprosił prezydenta elekta Andrzeja Dudę na wczorajsze posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Z MSZ nadeszło zaś zaproszenie dla prezydenta elekta na coroczną naradę ambasadorów.
Żyjemy w niespokojnych czasach, a prezydent elekt w dotychczasowej karierze praktycznie nie miał styczności z polityką zagraniczną. Pomysł, by go w nią jak najszybciej wdrożyć – w polskiej historii bez precedensu – jest więc jak najbardziej pożyteczny. Gdyby Andrzej Duda zaproszenia przyjął, byłby to też dowód, że mimo politycznych różnic w najważniejszych sprawach potrafimy ze sobą współpracować. Ale tak się niestety nie stało. Prezydent elekt pojechał bowiem na wakacje.Wyjazd prezydenckiej rodziny na wypoczynek w cukierkowy sposób zdążyły już opisać tabloidy. Spotkania ze znajomymi w Krakowie, ślub w rodzinie, chwila oddechu i świętego spokoju. Nie odmawiam Andrzejowi Dudzie do tego prawa. Jednak nieobecność na wczorajszym posiedzeniu RBN i odmowa wzięcia udziału w naradzie ambasadorów wystawiają mu złe świadectwo.Posiedzenie Rady było poświęcone przygotowaniom do przyszłorocznego szczytu NATO w Warszawie. To, że odbędzie się on w Polsce, jest zasługą prezydenta Komorowskiego; z woli wyborców honory gospodarza pełnić będzie jednak prezydent Duda. Dla całego regionu to niezwykle ważne wydarzenie, bo na szczycie ma zostać spisana nowa strategia bezpieczeństwa Sojuszu wobec zagrożeń ze Wschodu. To spotkanie po prostu musi się udać. Dlatego nieobecność prezydenta elekta na posiedzeniu jest co najmniej dziwna. Dlaczego zrezygnował z okazji, by z pierwszej ręki dowiedzieć się, czego konkretnie Polska po szczycie oczekuje oraz na jakim etapie są przygotowania i z czym mogą być problemy. Liczy, że tę wiedzę i tak zdobędzie po zaprzysiężeniu, więc teraz może w spokoju odpoczywać i zbierać siły?Bronisława Komorowskiego można krytykować za wiele rzeczy, ale znajomości spraw międzynarodowych i zagranicznego obycia nie można mu odmówić. Andrzej Duda musi się tego nauczyć – tak jak każdy prezydent po wyborze. Spotkanie z poprzednikiem i jego współpracownikami na pewno by mu w tym pomogło.Duda, który miał czas z przytupem zainaugurować kampanię wyborczą PiS czy pouczać rząd, postanowił jednak od RBN trzymać się z daleka. Tak jak niegdyś Jarosław Kaczyński, który o Komorowskim mówił, że to prezydent „wybrany przez nieporozumienie”.Rezygnując ze spotkania z polskimi ambasadorami, prezydent elekt stracił również okazję, by z pierwszej ręki mieć wiadomości o tym, co się dzieje na świecie. Niby to nic, bo prezydenta o wszystkim na bieżąco informuje MSZ, ale w świat idzie kolejny sygnał, że nowy polski prezydent nie przywiązuje wagi do polityki zagranicznej.Pierwszy taki sygnał poszedł tuż po wyborach, gdy Duda odmówił spotkania ukraińskiemu prezydentowi Petrze Poroszence. Ambasadorowie Niemiec i Francji, czyli nasi najważniejsi partnerzy, od tygodni dobijali się o spotkanie z Krzysztofem Szczerskim, desygnowanym na odpowiedzialnego za sprawy międzynarodowe ministrem w Kancelarii Prezydenta. Niemiec chciałby rozmawiać o postawionym przez Szczerskiego ultimatum w sprawie utrzymania partnerskich stosunków z Berlinem. Francuz o zapowiedzianym przez PiS unieważnieniu przetargu na dostawę helikopterów dla wojska, który wygrały francuskie caracale. Przyszły minister przyjmie ich wspólnie w przyszłym tygodniu.Takie podejście do polityki zagranicznej to lekkomyślność, która w przyszłości może się na nas zemścić.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz