Irlandia (29.03.15)
Kaczyński w „Do Rzeczy”: Nie ma dla nas żadnych szklanych sufitów
– Nie ma żadnych szklanych sufitów, choć dotąd rzeczywiście nie osiągnęliśmy takich wyników jak w 2005 roku – mówi Kaczyński. (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta)
Pytany o sprawę SKOK-ów odpowiada cytatem z Janusza Szpotańskiego: „Popadł w taki zapał, że się za własną rękę złapał”, sugerując w ten sposób, że oskarżenia wobec PiS obrócą się przeciw PO.
– To jest tak, że dzisiaj złodziej złapany za rękę krzyczy: „Łapać złodzieja” – mówi Kaczyński. O senatorze Biereckim mówi dość niechętnie.
– Nie chcę oceniać w tej chwili czyjejś uczciwości. Senator jest zawieszony, a moralne aspekty są i będą nadal badane. Wiem jedno – stworzył wielką instytucję finansową, która bardzo przeszkadzała bankom i na dodatek była polską instytucją. Nie ukrywamy, że chcemy wspierać polskie instytucje i że jesteśmy za repolonizacją banków – mówi Kaczyński.
Pytany o euro – ten wątek w kampanii wprowadził niedawno Andrzej Duda – prezes PiS twierdzi, że Polska zbyt mało elastycznie traktuje swoje traktatowe zobowiązania wobec Europy.
– Nie ma żadnego powodu, abyśmy spieszyli się do euro. A kiedy będzie ten moment, gdy będzie nam się to opłacało i czy euro w ogóle przetrwa? Zobaczymy – mówi Kaczyński.
Piotr Gursztyn pyta go także o inny kampanijny temat – in vitro.
– My będziemy się tu kierować głosem Kościoła. Przynajmniej ja osobiście, bo proszę pamiętać, że w naszym klubie parlamentarnym nie stosuje się metod PO w sprawach światopoglądowych – twierdzi Kaczyński.
Dziennikarz pyta również o to, jak Kaczyński ocenia zbliżenie PSL ze środowiskiem Radia Maryja i czy wyobraża sobie koalicję z ludowcami.
– My chcemy bardzo dużo w Polsce zmienić. A co można zmienić w sojuszu z PSL, które, nawet będąc słabe liczebnie, miałoby w koalicji strategiczną przewagę, bo mogłoby pójść w drugą stronę, a my nie? – pyta Kaczyński.
Kaczyński: Dzisiejsze sondaże nas nie satysfakcjonują. Chcemy wygrać bardziej zdecydowanie
– Jestem zadowolony z wyników, jakie w sondażach osiąga Andrzej Duda. Jednak wyniki partyjne nas nie satysfakcjonują. Dwa punkty przewagi nad PO to nie jest to o co nam chodzi. Chcemy wygrać dużo bardziej zdecydowanie – mówi Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla „Do Rzeczy”.
Prezes Prawa i Sprawiedliwości zaznacza, że nie wierzy w istnienie jakiegokolwiek „szklanego sufitu”. Przekonuje, że PiS jako partia może osiągnąć wszystko, choć przyznaje, że jak dotąd nie udało się mu choćby wyrównać wyniku z wyborów w 2005 r. PiS dostał wtedy 40,54 proc. wszystkich głosów zgarniając tym samym 155 mandatów w Sejmie. Platforma – dla porównania – uzyskała 39,43 proc. głosów i 133 mandaty.
Zapytany przez Piotra Gursztyna o przyczyny tego stanu rzeczy wyjaśnia: – Jestem głęboko przekonany, że gdyby nie wojna na Ukrainie, wygralibyśmy i wybory europejskie, i samorządowe, niezależnie od wątpliwości co do sposobów liczenia głosów. Nie mówię, że wygralibyśmy w sposób miażdżący, ale z wyraźną przewagą.
Kaczyński przekonuje, że ujawnienie powiązań Andrzeja Dudy ze sprawą SKOK–ów najbardziej dotkliwe konsekwencje będzie miało dla… Platformy Obywatelskiej. To dlatego, że – jak przekonuje polityk – to PO współtworzyła SKOK–i. Przypomina, że to także rząd PO odrzucił projekt ustawy zgłoszony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego i przewidujący kontrolę Komisji Nadzoru Finansowego nad SKOK–ami.
– (…) twierdzenie, że między nami, czyli kierownictwem partii a SKOK–ami, były jakieś ścisłe związki, jest śmiechu warte. Grzegorza Biereckiego widziałem najpierw na początku lat ’90, gdy był pracownikiem Solidarności (…) a potem widziałem go dopiero po 15 czy 16 latach. To dobry wykładnik tego jak te relacje rzeczywiście wyglądały.
Prezes PiS jasno wyraża też swój sprzeciw wobec ustawy o in vitro przygotowanej przez rząd oraz wobec pomysłu wprowadzenia w Polsce euro twierdząc, że byłoby to kolejne dotkliwe uderzenie w rodzimą gospodarkę.
Źródło: „Do Rzeczy”
Religia w szkołach. „Czas przerwać zmowę milczenia”
Leszek Jażdżewski (MARCIN STĘPIEŃ)
– Konkordat mówi o organizowaniu lekcji religii, ale nie o ich finansowaniu. Organizowanie można rozumieć tak, że religia będzie dalej funkcjonować w murach szkolnych, jeśli rodzice i uczniowie będą sobie tego życzyć.
Konkordat uniemożliwia także usunięcie religii ze szkół.
– To nie jest naszym celem. Chcemy ujednolicić funkcjonowanie lekcji religii. Skoro Kościół przygotowuje program i skoro są to lekcje, które polegają na wychowywaniu w dogmatach katolickich, uważamy, że to Kościół powinien te lekcje finansować, tym bardziej że są w jego oczywistym interesie. Powinniśmy przestać udawać, że religia jest normalnym przedmiotem, z którego można wystawiać oceny, wpisywać je na świadectwo czy do średniej.
To że rodzice albo Kościół zaczną finansować pensję katechety, nie oznacza, że katecheta zacznie uczyć dzieci czegoś innego.
– Ale może wtedy rodzice zainteresują się, kim jest ten katecheta, jakie ma kompetencje i o czym rozmawia z ich dziećmi? Dziś o jego wyborze nie decydują ani dyrektor szkoły, ani rodzice, lecz diecezja. Zmiana finansowania religii doprowadzi do jej racjonalizacji. Kościół zastanowi się, czy potrzebuje tyle lekcji religii i czy musi je organizować w szkole. Dzisiaj płacimy za nie my, podatnicy, i Kościół nie ma potrzeby, by się nad tym zastanawiać. Pieniądze są kluczem. Wtedy okaże się, komu zależy na katechezie.
Konstytucja gwarantuje bezpłatną naukę w szkołach publicznych. Czy proponowana zmiana nie będzie sprzeczna z tym zapisem?
– Religia jest przedmiotem nadobowiązkowym, więc nie byłoby nic nadzwyczajnego, że się za nią płaci.
Rodzice się wściekną, gdy będą zmuszeni znowu dopłacać do szkoły.
– Nie chcemy wchodzić w szczegóły rozwiązania, bo od tego powinna być osobna ustawa albo rozporządzenie ministra. Można sobie wyobrazić sytuację, w której mamy odpis od podatku, z którego pieniądze są przeznaczane na lekcje religii. Albo Kościół pobiera deklaracje od rodziców i to parafie organizują lekcje religii w porozumieniu ze szkołami.
Wśród kandydatów na prezydenta trudno wskazać osobę, która mogłaby poprzeć akcję. Anna Grodzka, jedyna, która podkreślała rozdział Kościoła od państwa, nie uzbierała wymaganych 100 tys. podpisów.
– Naszej akcji nie można klasyfikować jako ideologicznej. Jest to akcja, pod którą już podpisują się również katolicy, gdyż ludzie z różnych względów negatywnie oceniają funkcjonowanie katechezy. Polscy katolicy, który według badań stanowią większość społeczeństwa, są dużo bardziej otwarci niż Kościół instytucjonalny i katoliccy fundamentaliści, którzy pretendują do reprezentowania ogółu wierzących. Nasz projekt nie chce rugować religii z życia publicznego, niczego nie narzuca. Stara się rozdzielić sferę sacrum od profanum w sposób korzystny dla mniejszości, która jest dzisiaj dyskryminowana, jak i dla większości, która dzięki temu będzie miała poczucie, że pewna nieprawidłowość została naprawiona.
Z faktu, że nie ma żadnej partii czy środowiska politycznego, które nie podnosiłoby tego tematu, nie wynika, że gdy poparcie dla akcji będzie rosnąć, sprawa trafi do kosza. To nie jest kolejna akcja Palikota w stylu „Ściągajmy krzyże”. Według dzisiejszego sondażu dla „Newsweeka” popiera nas 62 proc. Polaków, a tylko 16 proc. uważa, że religia w szkołach powinna być finansowana z podatków jak obecnie.
W wielu miastach spada liczba uczniów zapisujących się na katechezę. Jeśli tendencja się utrzyma, za kilkanaście lat na religię będzie chodzić ich garstka. Paradoksalnie może po proponowanych zmianach katecheza zreformuje się tak bardzo, że znów stanie się atrakcyjna dla uczniów.
– Nic by się nie stało w Polsce złego, gdyby zamiast 90 proc. hipokrytów mieć 25 proc. przekonanych katolików, którzy będą przestrzegać zasad, które głoszą. Najgorszy jest stan, który jest dzisiaj – zakłamanie i poczucie, że o niektórych rzeczach nie warto dyskutować, bo może to się skończyć awanturą. Chcemy przerwać tę zmowę milczenia.
Nam chodzi zwłaszcza o tych „ludzi środka”, którzy stanowią większość, którzy może nie są gorliwymi katolikami, ale „w coś wierzą”, dla których tradycja katolicka ma znaczenie, którzy czują dyskomfort w związku z politycznym zaangażowaniem Kościoła i funkcjonowaniem religii w szkole, ale nie chcą sami iść na wojnę z dyrektorem i proboszczem.
Problem polega na tym, jak zachowa się Kościół. Czy stanie na wysokości zdania i zrozumie, że to szansa także dla niego, żeby uratować religię w szkołach przed osunięciem się w całkowitą śmieszność? Dziś te lekcje są miejscem wygłupów i odrabiania prac domowych z innych przedmiotów. Uczniowie widzą, że coś nie gra, gdy takie same oceny dostaje się z biologii, matematyki i wiary. Jeśli nasz projekt przyczyniłby się do tego, że lekcje katechezy staną się lepsze, to będzie to z korzyścią dla wszystkich. Kto wie, może doczekamy się nawet od episkopatu listu z podziękowaniami?
Lis: To najgłupsza, najbardziej beznadziejna i tandetna kampania wyborcza w najnowszej historii Polski
Publicysta podkreśla, że w kampanii nie padło żadne warte zapamiętania zdanie, a o wyniku wyborów zadecydują nie programy czy poglądy kandydatów, ale ocena ich wiarygodności przez wyborców.
Jednak zdaniem Lisa wybory mają przynieść odpowiedź na pytanie fundamentalne i nie chodzi tu o lansowaną przez Bronisława Komorowskiego kwestię „Polska racjonalna czy radykalna”. Szef „Newsweeka” stawia inne pytania: „czy Polska ma iść do przodu, czy wstecz, czy chcemy liberalnej demokracji, czy zamordyzmu, czy chcemy być krajem nadziei, czy państwem strachu”.
„A co z Polakami?”
Dalej Lis krytykuje Andrzeja Dudę, kandydata PiS. Stwierdza, że „potrafi opowiadać w kampanii straszne bzdury”, ale przynajmniej jest „na swój sposób uczciwy – na milimetr nie odchodzi od linii partii”. „Zasadne jest więc pytanie, czy Duda ma jakiekolwiek własne poglądy, czy też jest, w zależności od sytuacji i potrzeby, pacynką Kaczyńskiego albo chłopcem na posyłki Biereckiego” – zastanawia się Lis.
I podkreśla, że Duda byłby doskonałym prezydentem obywateli Kaczyńskiego, Rydzyka i Biereckiego. „A co z Polakami?” – pyta. „Elastyczny kręgosłup, spolegliwość wobec partii i lojalność wobec wodza nie są najlepszą rekomendacją dla kogoś, kto chce stać na czele państwa u uosabiać majestat Rzeczypospolitej” – kwituje Lis.
Szczurołap rozpoczyna sezon. Musi wybić tysiące gryzoni [WIDEO, ZDJĘCIA]
Zanim Stanisław Turkiewicz ruszy do pracy, otworzy zapraszająco tylne drzwi czerwonego volkswagena, z czego ochoczo skorzysta Honda, lokując się posłusznie na tylnym siedzeniu. Jest 17 marca. Dzień wcześniej we Wrocławiu rozpoczęła się akcja odszczurzania.
Szczur ma instynkt, człowiek – rozum
– Honda to mój najlepszy pracownik. I jedyny. A to jest certyfikat „Psa przyjaciela” – Stanisław pokazuje zalaminowany dokument wydany przez Tadeusza Krupiarza, lekarza weterynarii, potwierdzający, że suka jest „niezwykle łagodna, znakomicie ułożona przez właściciela, szanowanego pogromcę zwierząt w środowisku treserów, nie tylko wrocławskich”, po czym parkuje wóz przed jednym z bloków na Krzykach.
Honda to hiszpański pies pasterski. Ma długie pazury przystosowane do przemierzania skalistych terenów. I świetną orientację. Znajduje szczurze siedliska w trzy, cztery godziny, podczas gdy jego panu zajęłoby to cały dzień. Czasem od razu wie gdzie szukać. Podekscytowany pies wyskakuje z auta i w mig staje pod drzwiami oklejonymi tzw. aniołkami. W żargonie szczurołapów to kartkami z rysunkiem trupiej czaszki informujące o wyłożonej trutce.
– To na nic akcja – stwierdza. – Szczury nie tykają tych kolorowych granulek sypanych na białe tacki; dobrze wiedzą, co się za nimi kryje. Nie tak łatwo je przechytrzyć, tu trzeba sprytu i doświadczenia. Ale szczur ma instynkt, a człowiek – rozum, na tym polega nasza przewaga. Zaraz im przygotujemy to, co lubią.
„Legendarny wrocławski szczurołap” (proszę tak mnie w swoim artykule określić – poucza mnie), podobnie jak tajemniczy deratyzator z Hammelin, ma swoje sztuczki. Wyciąga z bagażnika zawiniątko, które okazuje się łososiem zapakowanym w woreczek foliowy oraz kilkulitrowe wiadro z trutką. Zakłada rękawice i miesza jedno z drugim, a potem przesypuje mieszaninę do woreczków, które wrzuca na stertę śmieci.
Ja im łososia, piklinga, a wy takie byle co
– Jeśli położyłbym pułapkę obok, szczury od razu zorientowałyby się, że coś jest nie tak i mimo że przepadają za rybą, nie tknęłyby jej – twierdzi.
Mają natomiast zaufanie do zawiązanych worków wyrzucanych przez mieszkańców i nie podejrzewają, że mogę w nich natknąć się na truciznę, która zacznie działać po czterech dniach. Koniec końców umrą we śnie. Podobno bez bólu.
Szczurołap ma też inne sposoby na gryzonie. Ponoć kusi je niezwykle zapach popularnej wody kolońskiej, której nazwy zdradzić nie chce. Podejrzewa, że może zawierać składnik zbliżony do zapachu samicy w czasie rui.
Niektóre jego opowieści brzmią zaskakująco. Jak na przykład ta o Koreańczyku spotkanym na międzynarodowym sympozjum goszczącym praktyków odszczurzania miast. Mój bohater twierdzi, że był tam jedynym szczurołapem z Polski i dzięki temu poznał sekret wypłoszenia szkodników z podziemi seulskiego metra. Zdaniem ojca owego sukcesu wystarczyło rozlepić w metrze obrazki z figurą geometryczną o kształcie zbliżonym do spirali, by skutecznie odstraszyć zwierzęta.
Stanisław spróbował. Powiesił podobny rysunek na ścianie chlewni i wprawdzie szkodniki zniknęły, ale zadzwonili do niego przerażeni właściciele.
– Panie, my nie wiemy, na czym to polega i co to jest. My się boimy.
Szczurołap również poczuł się niewyraźnie na wieść o fenomenalnej skuteczności rysunku. Zastanowił się, czy nie stoi za nim magia albo negatywna energia, która może mieć zły wpływ na człowieka. I już nigdy po rysunek nie sięgnął.
Snuje tę opowieść, kiedy do drzwi śmietnika podchodzą dziewczyna i chłopak.
– Zaraz, zaraz, płoszycie nam szczury! – krzyczy do nich?!
– No i co wy im tam wrzucacie! Ja im łososia, piklinga kupuję, na talerzyk kładę, a wy im tu przynosicie takie byle co. Ech… – wzdycha.
Bo szczury gusta mają wysublimowane i trzeba im dogadzać.
Te okryte złą sławą ssaki cechuje również niezwykła wola przetrwania. Po sławetnej powodzi w 1997 roku wyginęło ich mnóstwo, ale szybko odtworzyły stada – wykłada Turkiewicz i dodaje, że szczury jako jedyny gatunek chronią młode, zapewniając zastępczą matkę karmiącą, gdy zginie biologiczna.
– Myślę, że mogłyby przetrwać konflikt nuklearny. One i karaluchy. Zresztą tak się stało – nie zabiły ich pierwsze próby nuklearne przeprowadzane przez Amerykanów na Wyspach Bikini. Widziałem szczurze rodziny żyjące w niebywałych warunkach – i w chłodniach, i w obudowach pieców termicznych. Szczur to nadzwierzę. Powtarzam często zdanie Einsteina, że gdyby szczury ważyły 20 kilo, byłyby panami świata. W dodatku bardzo są czyste: mimo że żywią się w śmietnikach, to dbają o siebie. Powtarzam zawsze, że od 30 lat szczury i Stanisław Szelc z kabaretu Elita to są dla mnie istoty niezbadane – peroruje.
– Koniecznie trzeba wspomnieć tu Szelca – akcentuje – artyści się cieszą, gdy się ich łechcze, choćby dorożkarskim dyszlem po podniebieniu.
Odruch szczurołapa wygrał
Śmierć jest tematem bliskim szczurołapowi. Jak twierdzi, podczas pracy (pracy, a nie kariery, jak znów podkreśla) wysłał na tamten świat około trzy miliony gryzoni. I wielu ma mu to za złe.
– Pytają: a gdzie moje sumienie, gdzie empatia? Przecież one mają rodziny, odczuwają emocje, ból, strach.
Odpowiadam, że szczury przenoszą około 60 różnych chorób. Przez ostatnie tysiąclecie wyprawiły na tamten świat więcej ludzi niż wojny i rewolucje. A raczej nie szczury, a pchły gnieżdżące się w ich sierści, bo same gryzonie są jedynie „środkiem transportu” dla insektów – zaznacza deratyzator i wyznaje:
– Tak naprawdę to je kocham. Była taka jedna, nazwałem ją Jolka. Cztery dni ją zwodziłem wędzoną rybą, chodziła za mną. Ale cóż – i tak musiała paść ofiarą mej trutki.
Kiedyś odsunął deskę w jednym z zaszczurzonych przybytków i ujrzał pięć par wpatrzonych weń ślepi. – Małe jeszcze były, choć już w futerku, bo rodzą się gołe. Myk, myk – włożyłem je do wiaderka i zaniosłem do zaprzyjaźnionego sklepu zoologicznego i przez dwa tygodnie pipetą wlewałem im do pyszczków mleko. Upasły się, wyrosły. Ale odruch szczurołapa we mnie wygrał. Albo tak zwane skrzywienie zawodowe. Wrzuciłem je na pożarcie wężowi. Ale to nie tak, że nie mam serca – zapewnia.
Po prawej stronie burmistrza
Miał już chętnych do nauki zawodu, ale polegli w walce. Zgłosił się do niego student, ale na widok szczura skaczącego na kark przeraził się tak mocno, że fizjologia wzięła górę nad dobrym wychowaniem, a panika – nad ostrożną taktyką.
– Więcej szkód narobił, niż pomógł. Wiadra z trutką powywracał wśród trzody chlewnej, nabałaganił, uciekł i jeszcze puścił famę wśród ludzi, jaka to niebezpieczna praca.
Następców brak, a zawód szczurołapa popularny ostatnio nie jest. Gdy trzydzieści lat temu Stanisław Turkiewicz postanowił zarejestrować działalność, wprowadził urzędniczki w zakłopotanie, bo miały problem z klasyfikacją jego rzemiosła.
W końcu jedna z pań tryumfalnie krzyknęła: już wiem, jak pana zapisać – jako pogromcę zwierząt. Zawód nie cieszy się też estymą, jaka mu dawniej towarzyszyła.
Dziadek Stanisława, również szczurołap, tyle że nie we Wrocławiu, a na Kresach Wschodnich, w Trembowli, zasiadał po prawej stronie burmistrza na posiedzeniach, co było nie lada wyróżnieniem.
Prócz inspiracji rodzinnych o wyborze ścieżki życiowej wrocławskiego szczurołapa zadecydowały względy finansowe. Obserwował kiepską pracę deratyzatorów oraz sumy, jakie inkasowali za fuszerkę. Uznał, że potrafi wykonać ją lepiej.
Niektórzy śmieją się, że w zlokalizowaniu szczurzych siedlisk pomaga mu rodzina i magia, czyli starannie wykształcone córki, którym nadał imiona wieszczek – Kasandry i Sybilli.
– Pogromca szczurów to piękny i spokojny zawód. Nie da się go nauczyć z dnia na dzień. Tu trzeba działać jak szachista – przewidzieć ruch przeciwnika. One zresztą już mnie wyczuwają. Posiadają swoisty „instynkt śmierci”. Czasem ktoś dzwoni przerażony plagą szczurów, ja przyjeżdżam, a tam cud – uciekły.
Stosunek człowiek – gryzoń to jeden do jednego
Dlaczego pan to robi? – dopytuję.
– Kiedyś zapytano słynnego George’a Mallory’ego, dlaczego chce wleźć na Mount Everest. Odpowiedział – bo jest. Z tego samego powodu ja tępię szczury – bo są.
Pewnie byłoby ich mniej, gdyby koty mogły hasać po blokowiskach. Dlatego Stanisław Turkiewicz apeluje do wrocławian, by zostawiali otwarte okienka piwniczne dla dachowców, które w naturalny sposób sprzyjają odszczurzaniu miasta.
A w stolicy Dolnego Śląska szczurów w bród – na jednego mieszkańca przypadają aż 3-4. A wedle szczurołapa prawidłowy stosunek człowiek – gryzoń wynosi jeden do jednego. W tej sytuacji brak następców może niepokoić. – A ja się starzeję, co niedawno zauważyłem na spacerze z Hondą. Lubimy się przechadzać w niedzielę po Ostrowii Tumskiej. Tak, Ostrowii – nie Ostrowie. To prawidłowa forma – akcentuje Turkiewicz.
– Zawsze lubiłem podziwiać kobiece piękno, czyli dosadnie: pies na baby byłem. Karmiłem sobie wróble, gdy nagle wyłoniła się piękność w lateksowych getrach. I zamiast skomentować w myślach jej przymioty ze złością mruknąłem: Aż, cholera! Zaraz mi tu wróble przepłoszy!
Banki są bezpieczne. A ty?
Fot. Jacek Gawłowski
Cezary Kaźmierczak – prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, partner w agencji MMT Management. W latach 80. działacz opozycji, potem na emigracji w USA, gdzie był redaktorem naczelnym polonijnego „Dziennika Chicagowskiego” oraz „Kuriera”.ADAM LESZCZYŃSKI: Kiedy frank wystrzelił w górę, dowiedziałem się, że jestem spekulantem walutowym i że trzeba było czytać, co się podpisuje przy braniu kredytu. Pan, jako jeden z niewielu ze sfer gospodarczych, twierdzi, że udzielanie kredytów we frankach to skandal.CEZARY KAŹMIERCZAK: Bo to był skandal, chociaż jeszcze większym są polisolokaty. To rezygnacja z jakiejkolwiek etyki w biznesie, świadome okradzenie klienta. Są setki przykładów, kiedy człowiek przychodził po kredyt na mieszkanie, miał 50 tysięcy na wkład własny i banki go przekonywały, że dadzą mu kredyt na 100 proc., a te 50 tysięcy niech na polisolokatę włoży…W umowach znajduje się cały szereg niedozwolonych klauzul. Jeśli próbuje się pan wycofać z polisolokat, zabierają panu wszystko. Ten hochsztapler od Amber Gold to pensjonarka przy tych, którzy wymyślili polisolokaty. Nie rozumiem, dlaczego nie ma wielkiej afery z tego tytułu. Coś niewiarygodnego, że państwo polskie – zwłaszcza Komisja Nadzoru Finansowego – przygląda się temu. Afera SKOK to kolejne świadectwo porażki nadzoru i zarazem demoralizacji całego sektora finansowego. Zastanawiam się, czy nie doszliśmy do momentu, w którym nadzór państwowy powinien zatwierdzać każdy jego produkt!Nikt nikogo nie zmusza do zawierania umów.
– Banki uwielbiają się odwoływać do wolnego rynku, choć same działają na rynku, który jest bardzo regulowany. Odwołują się też do swobody zawierania umów, co jest kompletnym absurdem, bo konsument nie ma żadnej możliwości dyskusji. Dostaje wydrukowaną umowę i może ją podpisać lub nie. Jeśli jej nie podpisze, ma do wyboru umowy w innych bankach, również wydrukowane, które może podpisać lub nie. Dlatego państwa, aby bronić konsumentów, zaczęły wprowadzać zestawy klauzul niedozwolonych, które nie mogą się znaleźć w umowach. Ale korporacje w Polsce lekceważą to sobie. Przykład sprzedawania takich produktów jak polisolokaty pokazuje, że sektor finansowy jest kompletnie zdegenerowany. Przecież ci, którzy to wymyślili, doskonale wiedzieli, że okradają z tych 50 tysięcy, które często były jedynymi pieniędzmi klienta! Potrzeba jakiejś drastycznej interwencji państwa do zatrzymania tych ludzi. Puściły im wszystkie hamulce moralne.
Dystrybutorzy polisolokat zdradzają kulisy swojej pracy: Kto chciałby zarobić milion?
Prezes NBP Marek Belka mówi w „Forbesie”, że nasz system bankowy jest generalnie zdrowy, prowadzi konserwatywny biznes, nie uprawia takich szaleństw jak banki na Zachodzie.
– Takich szaleństw nie ma, to pewne. Na Zachodzie tzw. rynki finansowe, czyli de facto banki, wyprodukowały 12-krotność światowego PKB w postaci instrumentów finansowych. Światowe PKB to 71 bilionów dolarów, instrumentów finansowych jest 12 razy więcej! Czyli większość z nich to toksyczne aktywa warte zero, przelewane i zamiatane pod dywany, ale któregoś dnia ktoś zapyta, ile są warte.
Gdyby Lehman Brothers upadł nieco później i kryzys nie zahamował szaleństwa, w Polsce też by do tego doszło. Pamiętam, jak tuż przed kryzysem zadzwonił do mnie doradca bankowy – nie wiem, skąd miał mój numer – i oferował opcje na proso na bazie kakao… Panie, ja nie za dobrze wiem, co to jest proso! Już wtedy zaczynali wciskać takie rzeczy.
Czyli się spóźnili?
– Nie zdążyli. Sprzedawanie takich produktów jak kredyty we frankach czy polisolokaty jest nadużyciem zaufania. Bank jest instytucją koncesjonowaną przez państwo, więc jest to w jakiś sposób instytucja zaufania publicznego. Może pan mieć nadzieję, że instytucja pana nie oszuka w radykalny sposób i nie przerzuci na pana całego ryzyka.
Argument, że można było czytać umowy, jest idiotyczny. Jak pójdzie pan do lekarza i dostanie od niego truciznę zamiast lekarstwa, to też pana wina? Bo na medycynie trzeba było się znać?
To nie to samo. Do lekarza człowiek idzie, bo musi. Do banku nie musi chodzić po kredyt. Chciałem kupić dom, to go wziąłem. Mogłem wynajmować albo kupić mniejsze mieszkanie.
– Korporacja wie, jak pana przekonać. Jakiś bloger zebrał niedawno ulotki reklamujące kredyty we frankach w tamtym czasie. Wyglądają prawie jak reklamy OFE z emeryturą pod palmami! Zwykły człowiek musi być chroniony przed instytucjami, które w wyrafinowany sposób chcą go naciągnąć.
A jak działa polski nadzór finansowy? Potrafi ukarać kogoś, że obraził w reklamie czarnoskórych.
To źle? Nie wolno obrażać.
– To dobrze. Ale to drobiazg. KNF od wielu, wielu lat nie zgadza się na utworzenie funduszu inwestycyjnego opartego na spekulacjach walutowych. To oznacza, że według KNF profesjonalni doradcy inwestycyjni z certyfikatami, koncesjami itp. nie mogą zarządzać spekulacjami walutowymi, bo to zbyt duże ryzyko. Wiadomo, że 80 proc. ludzi na rynku forex traci pieniądze. W tym samym czasie, gdy KNF odmawia profesjonalistom założenia funduszu opartego na walutach, zgadza się na masową sprzedaż kredytów we frankach.
Koszty przewalutowania szacowano nawet na 40 miliardów.
– To górna granica. Bardziej prawdopodobne, że kosztowałoby to mniej więcej roczny zysk sektora bankowego. To dla niego przykre, ale go nie zatopi.
Gdybym chciał robić karierę polityczną, wiem, czym bym się zajął. Proszę zwrócić uwagę, kiedy były brane te kredyty: gdy była największa ucieczka z Polski, zaraz po wejściu do Unii. Ci, którzy brali te kredyty, chcieli się związać z Polską. Teraz ludzie, którzy w 70-80 proc. uwierzyli Tuskowi i PO, dostają za to po głowie. Rządzący umywają ręce, a przynajmniej tak się zachowują.
Aferę taśmową da się zapomnieć. Po chwili już nie wiadomo, o co chodziło i kto co powiedział. Kredyt przypomina o sobie co miesiąc! To jasna marketingowa wiadomość: rząd was zostawił na lodzie.
Może polska klasa średnia ma zakodowaną myśl: „Umowy są święte, zacisnę zęby, nie pojadę na wakacje, spłacę ten kredyt”.
– Nie spłaci! W wielu przypadkach te kredyty już są niespłacalne. Przewyższają wartość nieruchomości.
Myślę, że powody głosowania na Platformę są inne. Polska na tyle się rozwinęła w ostatnich latach, że po raz pierwszy w historii ludzie w swojej percepcji mają co stracić i głównym motywatorem dla większości nie jest to, aby coś zyskać, lecz lęk, by nie stracić.
Skąd się wzięli mieszczanie. Rozmowa z Agatą Bielik-Robson
Czyli można straszyć, że przyjdzie PiS i wszystko popsuje?
– Na przykład. Niedawno podszedł do mnie na ulicy człowiek, żebym podpisał listę jakiegoś tam kandydata. Planktonowego.
Mówię, że nie podpiszę listy, bo nie znam człowieka. Słyszę: „To nie chce pan zmian!”. Ten człowiek nie rozumie rzeczywistości. Większość Polaków nie chce zmian.
Bo są zadowoleni. Tak mówią socjolodzy.
– A moje pokolenie to już w ogóle! Oczywiście drzemy się: „To nie działa, tamto nie działa, naprawić system podatkowy…!”. Ale w głębi duszy jesteśmy zadowoleni. Myśmy za komuny w życiu nie przypuszczali, że będziemy mieć to, co mamy! Nigdy!
Ja wiedziałem o ryzyku kursowym. Jak można obalić argument „wiedzieli, co podpisują”?
– Umowy są kompletnie niesymetryczne. Bank jest całkowicie zabezpieczony i całe ryzyko przerzuca na klienta.
Proszę sobie wyobrazić: idzie pan do salonu Mercedesa. To firma godna zaufania. Kupuje pan samochód i jedzie pan do domu. Oczywiście podpisał pan umowę. Nagle się okazuje, że w tym samochodzie znajduje się silnik trabanta. Powie pan: „Widziały gały, co brały”?
– Poprzednia ustawa o upadłości konsumenckiej była kompletnie absurdalna i nie działała, obecna już trochę mniej, ale dalej jest zbyt restrykcyjna.
W tym momencie powinien zdecydowanie wkroczyć rząd, bo zuchwałość banków jest niebywała. To pierwszy przypadek, który pamiętam – a jestem w Polsce od 1996 r. – by ktoś w biznesie publicznie powiedział, że nie będzie przestrzegał obowiązującego prawa. Tymczasem banki mówiły, że nie będą honorować ujemnych stóp procentowych, bo muszą zarabiać. No coś niebywałego! Takie rozpasanie…
Poza tym regulaminy sprzedaży poginęły, instrukcje z czasu dawania kredytów frankowych poginęły w bankach. Znikły, nie ma ich.
Przynajmniej w dwóch bankach nie pożyczano żadnych franków. To był wyłącznie instrument finansowy – sposób przeliczania wartości kredytu. A w ten sposób nie wolno bankowi działać. Podejrzewam, że część tych umów zostanie obalona w sądach. Ale co dalej? Kolejny proces, żeby ustalić, co się bankowi należy? To koszty i długie lata.
Dlaczego rząd się tym nie zajmuje?
– Niech pan spyta. Myślę, że działa lobby bankowe. Byłem zaskoczony, kiedy u was ukazał się artykuł Grzegorza Sroczyńskiego o kredytach we frankach. Myślałem, że oni swoimi pieniędzmi pozamykają wszystkim usta.
Powiedzą: „Uważajcie, co piszecie, bo właś-nie rozdzielamy budżety reklamowe”?
– Tak. „Wyborcza” jest duża, więc może sobie pobrykać, ale inni… Byłem zdziwiony, że coś takiego się ukazało, byłem przekonany, że będzie grobowa cisza.
Opowiem ciekawostkę, która dla mnie jest dowodem na to, że PiS nie wygra wyborów. Rozmawiałem z jednym z wysokich funkcjonariuszy PiS. Wyszedł temat franków. Powiedział mi: „Szkoda, że nie możemy się tym zająć”. Spytałem z ciekawości: „A dlaczego?”. Odparł coś w stylu: „Nie chcemy się narażać bankom”.
Rząd, nadzór finansowy, media – wszystko mamy, ale nie zadziałało. Dlaczego?
– KNF powinien szybko zakazać kredytów we frankach i polisolokat. Podobnie jak zakazać działania Amber Gold, ale to dużo mniejsza skala problemu.
Z drugiej strony, mamy do czynienia z taką sytuacją, w której podatnik jest bezsilny – bo mamy całkowity upadek etyki w sektorze finansowym. Jak restaurator oszuka pana na rachunku na 15 zł, to pewnie źle się z tym czuje. W wypadku polisolokat – wracam do tego z uporem maniaka – od początku konstruuje się toksyczny produkt z zamiarem okradzenia biednych ludzi! To pokazuje skalę demoralizacji tego sektora. Dlatego trochę nie dziwię się KNF, bo jeszcze niedawno nikomu do głowy by nie przyszło, że w instytucjonalny sposób projektuje się oszustwo.
Na pewno bankowi prawnicy czytali umowy po siedem razy.
– Na pewno… Ale na miejscu banków wcale bym nie ogłaszał wygranej. Jeśli klienci przestaną spłacać kredyty we frankach, to co oni z tymi mieszkaniami zrobią?
Państwo minimum? Myślicie, że prezes was wykształci, wyleczy, obroni?
Polecamy wideo Magazynu Świątecznego
Transformacja demokratyczna w Meksyku według Macieja Stasińskiego. Wizyta Małgosi Minty w Salto Restaurant gdzie będziemy delektować się smakiem Ameryki Południowej. Poznaj również wszystkie oblicza Seana Penna i interpretację wiersza Marii Bigoszewskiej w wykonaniu Barbary Melzer.
A poza tym w Magazynie Świątecznym:
Sean Penn się wkurza
Nie żyjemy w świecie, w którym źli niszczą dobrych. To świat, w którym trudno odróżnić jednych od drugich – mówi Sean Penn w rozmowie z Pawłem T. Felisem
Szuchewycz: Oszukane pokolenie nie chce już czekać
– Na czym, jeśli nie na UPA, mamy budować nasz patriotyzm? Na czym? – Jurij Szuchewycz podnosi głos. – Na życiorysach takich Ukraińców jak Chruszczow i Breżniew? A może na bolszewickiej legendzie Stachanowa?
Święta wojna majora Putina
Od czasu do czasu można negocjować. Mińsk 2, Mińsk 4, Mińsk 7 – na to Kreml pójdzie. Ale gdy walczy się ze Złem, kompromis nie wchodzi w grę. Rozmowa z profesorem Michaelem McFaulem
Ziemowit Szczerek: Lemingi zapewnią światu pokój
Wąsate pajace mają wrodzoną skłonność do wpadania w niedojrzałe emocjonalnie, jarosławowokaczyńskie narracje narodowe. A lemingi są pragmatyczne
Nie poganiaj się batem, porzuć sukces. Terapia Epiktetem
Leczy z konwencjonalnych przesądów, lęku i innych drażniących namiętności
Polskie drogi w stylu slow
Mamy w Polsce takie skarby, jakich turyści szukają w miejscowościach typu Brugia, Siena czy Carcassonne. Ale pędząc obok nich autostradą, nawet nie wiemy, jakie perełki omijamy
PiS rządził ze SKOK-iem Wołomin
Szefowie SKOK-u Wołomin byli w mieście kreowani na lokalnych dobroczyńców. W grudniu 2010 r. Mariusz G. dostał tytuł „Anioła Stróża Ziemi Wołomińskiej”. W odsłonięciu pamiątkowej figurki anioła na rondzie „Solidarności” wzięli udział działacze PiS: Jacek Sasin, senator Piotr Andrzejewski, starosta powiatu Piotr Uściński oraz burmistrz Madziar. Prezes SKOK-u dostał nagrodę „za krzewienie wartości patriotyczno–narodowych i chrześcijańskich”.
Desant z kancelarii
Sasin pojawił się na tej uroczystości jako były minister w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Po przegranych przez PiS wyborach prezydenckich w 2010 r. Sasina (który był też szefem podwarszawskich struktur PiS) przygarnął partyjny kolega – burmistrz Madziar.
Były minister dostał posadę doradcy i pensję 8 tys. zł. Dziś lokalne media obliczają, że Sasin sprowadził do miasta i powiatu ok. 40 urzędników, głównie z kancelarii, którzy obsadzili posady w urzędach i spółkach komunalnych. Już w 2011 r. tygodnik „Przegląd” wymienił, że oprócz Sasina pracę dzięki „układowi PiS” dostali ludzie z komisji Antoniego Macierewicza i dawni urzędnicy Pałacu.
Znalazła się też praca dla Wojciecha Dąbrowskiego, b. wojewody mazowieckiego z czasów rządów PiS. Został wiceprezesem wołomińskiego Zakładu Energetyki Cieplnej.
Rok temu Sasin (wtedy już poseł PiS) w rozmowie z „Polityką” nie zaprzeczał, że pomógł znajomym. Jak powiedział, kilka osób udało mu się „namówić do starania się o pracę w instytucjach samorządowych Wołomina i powiatu”. – Są to wybitnej klasy urzędnicy, którzy sprawdzili się w różnych instytucjach państwowych, często w niezwykle trudnych okolicznościach, jak chociażby bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej – przekonywał.
Tak jak burmistrz i starosta, Sasin nie unikał kontaktów z ludźmi ze SKOK-u Wołomin. W 2012 r. gratulował Mariuszowi G. sukcesów z okazji 12-lecia Kasy. Fotografia z uroczystości do dziś jest na stronie internetowej Kasy. Sasin znał też Piotra P. (sobotni „Super Express” wydrukował ich wspólne zdjęcie). W rozmowie z „Wyborczą” Sasin przyznaje, że chodził na rocznicowe imprezy SKOK-u Wołomin. Ale nie na wszystkie. Mariusza G. zna, „ale trudno go nie znać, jak się jest aktywnym na tym terenie”.
Na rocznicach SKOK-u gośćmi byli też politycy spoza prawej strony sceny politycznej – m.in. Ryszard Kalisz, Dariusz Rosati, Janusz Piechociński czy Lech Wałęsa. Ale prawica zawsze stanowiła zdecydowaną większość zaproszonych.
Władza życzliwa dla oficerów
Sasin zapewnia, że SKOK Wołomin nie finansował jego kampanii wyborczej ani lokalnego PiS. A kampanię burmistrza Madziara? Sasin: – Nie wiem, to jest do sprawdzenia.
Pytany o Piotra P. Sasin mówi, że nie wie, czy kiedyś go poznał. Jeżeli ma z nim zdjęcie, to tylko „oficjalne”.
Przeszłość b. oficera WSI nie przeszkadzała lokalnemu PiS w dobrych relacjach z tym przedsiębiorcą. Podobnie wołomińska władza była od 2010 r. życzliwa dla Jana Myszka – innego biznesmena, który w młodości był oficerem Ludowego Wojska Polskiego, a dziś inwestuje w nieruchomości. W prawicowych publikacjach Myszk i jego firma pokazywani są jako element „sieci interesów” ludzi WSI i b. wojskowych. W czasie rządów PiS w Wołominie Myszk został szefem Wołomińskiego Klubu Biznesu. Przede wszystkim jednak za kadencji burmistrza Madziara zmieniono lokalne studium zagospodarowania, dzięki czemu w gminie mogą powstawać obiekty handlowe powyżej 2 tys. m kw. Skorzystały na tym dwie firmy Myszka, kupiły tereny po hucie szkła i fabryce okien. Na tym ostatnim biznesmen buduje galerię handlową. Udziałowcem jest spółka Soyuz Wolomin, z kapitałem rosyjskim. Zgodę na inwestycję Myszk dostał od miasta i starosty mimo protestów straży pożarnej, która zwracała uwagę, że galeria powstaje w strefie ochronnej zagrożenia chemicznego, blisko firmy DJCHEM, wielkiego producenta antyutleniaczy. Dopiero w 2015 r., po przegranych wyborach samorządowych i odejściu ekipy PiS z magistratu i starostwa, budowa została wstrzymana.
Łamy dla prawicy
Do niedawna SKOK Wołomin miał własny organ prasowy – bezpłatny dwutygodnik „Dobry Znak”, który w nakładzie 150 tys. egz. wychodził w dziesięciu województwach. Redaktorem naczelnym był prezes Mariusz G.
Artykuł o SKOK-u przekonuje, że Kasa Wołomin jest najbardziej dynamicznym i wypłacalnym elementem systemu: 2,8 mld zł kapitału, 2,5 mld zł wkładów, 79 tys. członków, ponad 300 pracowników, 100 oddziałów.
W numerze z 23 października Mariusz G. pisze: „Człowiek sam siebie wypędza z raju, sam jest sprawcą swoich szczęść i nieszczęść”.
Sześć dni później zostaje aresztowany. Ale w „Dobrym Znaku” z 6 listopada wciąż figuruje jako naczelny. Jego felieton mówi o biedzie i głodujących dzieciach. Obok jak zwykle – Ziemkiewicz. A dalej ciekawostka – Tomasz Wróblewski (wtedy publicysta „Do Rzeczy”, dziś naczelny „Wprost”) pisze o „nagonce na SKOK-i”.
Jakby nigdy nic „Dobry Znak” donosi też o nagrodach dla SKOK-u Wołomin: Strażnik Pamięci tygodnika „Do Rzeczy”, nagroda „Bloomberg Bussinesweek” i Nobilat 2014 dla „najlepszej instytucji finansowej”.
Ostatni numer datowany jest na 20 listopada. Mariusza G. nie ma już w stopce redakcyjnej. Stali publicyści – bez zmian. Starosta Uściński pyta: „Dlaczego wysokie standardy moralne są tylko w PiS?”. Jest także artykuł o tym, że 4 listopada ustanowiono zarządcę komisarycznego nad SKOK-iem Wołomin. Tekst zapewnia, że wkłady są bezpieczne. Ani słowa o aferze. „Członkowie naszej Kasy z pewnością zadają pytania: czy SKOK Wołomin przestał być instytucją godną zaufania? Przejściowe problemy w działalności może mieć każda instytucja finansowa” – uspokaja gazeta.
Powitanie Franciszka na Błoniach, finałowe spotkania w Brzegach
Poprzednie Światowe Dni Młodzieży odbyły się w 2013 r. w Rio de Janeiro w Brazylii.