Międlar (05.10.2015)

 

„Po wyborach będzie rządził PiS czy antyPiS? Może Kaczor przytuli Wiplera?”

Anna Siek, 05.10.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18970764,video.html?embed=0&autoplay=1
– Nawet jeśli PiS nie będzie miało większości, to prezydent powinien powierzyć misję tworzenia rządu Prawu i Sprawiedliwości. Rząd tworzony przez opozycję źle skończy. I kolejne wybory skończą się totalnym zwycięstwem PiS – tak Jan Ordyński odpowiedział na pytanie, o możliwości rządu przez wszystkie partie opozycyjne, które wejdą do Sejmu. Wg Pawła Lisickiego stworzenie „antypisowskiego bloku jest mało prawdopodobne”.

 

Temat powyborczej koalicji wszystkich przeciwników PiS wywołała Dominika Wielowieyska. Wg publicystki „GW” i gospodyni „Poranka Radia TOK FM” taki scenariusz byłby możliwy, jeśli do Sejmu weszłyby trzy partie: PiS, PO, Zjednoczona Lewica.

Pomysł antypisowskiej koalicji zdecydowanie odrzuca Paweł Lisicki, który przekonywał, że z punktu widzenia „stabilności państwa” najlepiej byłoby, gdyby to PiS zdobyło liczbę głosów pozwalającą na samodzielne rządzenie.

poWyborach

TOK FM

Uczennica mistrza Rodina. Muzy i ich artyści cz. 7

Sebastian Duda, 05.10.2015

Camille Claudel (1864-1943)

Camille Claudel (1864-1943) (Wikimedia Commons)

Pani za bardzo wycierpiała przez niego. Czas nada wszystkiemu właściwe proporcje – pisał do trzymanej od lat w zakładzie dla chorych psychicznie Camille Claudel jej dawny marszand. Cierpienie, którego sprawcą stał się po części wielki rzeźbiarz Auguste Rodin, trwało z górą pół wieku.

Rankiem 10 marca 1913 r. na Quai de Bourbon, nabrzeżną ulicę paryskiej Wyspy Świętego Ludwika, wjechała konna karetka pogotowia i zatrzymała się pod numerem 19 i dwóch pielęgniarzy zaczęło się dobijać do bocznych drzwi kamienicy. Odpowiedziały im przeraźliwe wrzaski kobiety, która mimo perswazji nie chciała nikogo wpuścić do środka. Pielęgniarze postanowili wejść przez okno na parterze. Wybili szybę i znaleźli się w ciemnym, wilgotnym i śmierdzącym pomieszczeniu. Na podłodze walały się roztrzaskane rzeźby, na których wylegiwały się na wpół zdziczałe koty. Tak wyglądała pracownia znanej ongiś rzeźbiarki Camille Claudel, siostry słynnego pisarza Paula Claudela. 48-letnia artystka schowała się w kącie zapuszczonego atelier.

Gwałtowny kochanek. Muzy i ich artyści cz. 6

Ubezwłasnowolniona

Wyglądała na dziesięć lat starszą, niż wskazywał wiek znajdujący się na wniosku o jej ubezwłasnowolnienie napisanym trzy dni wcześniej przez dr. Michaux, mieszkającego piętro wyżej psychiatrę. Stwierdzał on, że… panna Camille Claudel zdradza oznaki bardzo poważnych zaburzeń intelektualnych. Jej zachowania nie wydają się spełniać ogólnie przyjętych norm. Chodzi w łachmanach. Jest brudna, z pewnością nigdy się nie myje (…); przez prawie cały czas przebywa w swej zamkniętej, zatęchłej pracowni; od kilku miesięcy w ciągu dnia nie wychodziła na dwór, rzadko opuszczała swe lokum w nocy. W listach przez nią pisanych do rodziny skarży się na lęk przed Rodinem – sam słyszałem to od niej 7-8 lat temu – wyobraża sobie, że jest przez niego prześladowana. Jest pozbawiona opieki, a często nawet pożywienia. Jej obecna kondycja stała się niebezpieczna dla jej sąsiadów. Konieczne jest zatem wysłanie panny Claudel do zakładu zamkniętego. Pod diagnozą figurowały również podpisy jej matki i brata Paula.

Mimo protestów panny Claudel pielęgniarze skrępowali jej ręce, wsadzili ją do karetki i zawieźli do szpitala psychiatrycznego Ville-Evrard, 20 km na północ od Paryża, w miejscowości Neuilly-Sur-Marne. Kilka dni później dziennik „L’Avenir de l’Aisne” poinformował, że do artystki w pełni sił twórczych, w pełni rozkwitu jej pięknego talentu i wszystkich posiadanych przez nią zdolności wtargnęli jacyś ludzie, którzy wrzucili ją – mimo wielkich protestów z jej strony – do powozu; od tego dnia ta wielka rzeźbiarka pozostaje zamknięta w ośrodku dla obłąkanych. Także w innych gazetach pojawiły się sugestie, że padła ofiarą intrygi uknutej przez rodzinę. Dziennikarze zwracali uwagę, że została wywieziona do szpitala ledwie osiem dni po śmierci swego ojca. Paula Claudela oskarżali o popełnienie na siostrze zbrodni klerykalnej (jako że pisarz ogłosił publicznie o swym nawróceniu się na katolicyzm).

Rzeczywiście przyczynił się on do zamknięcia siostry w Ville-Evrard. Wysłał jej wiadomość o śmierci ojca, a kiedy nie zjawiła się na pogrzebie (nie wiadomo, czy wiadomość do niej dotarła), wstrząśnięta rodzina postanowiła zadziałać, na co szczególnie naciskała matka mająca już dość skandali córki i formalnie to jej podpis pod diagnozą dr. Michaux zdecydował o zamknięciu rzeźbiarki.

Gdy niedługo potem Paul Claudel odwiedził siostrę w szpitalu, zanotował: Wariatki z Ville-Evrard. Zidiociała starucha. Inna niestrudzenie świergoląca po angielsku, głosem ściszonym, niby biedny chory szpak. Inne wałęsają się w milczeniu. Ta znów siedzi w korytarzu, głowę podparłszy ręką. Okropny smutek tych dusz udręczonych, tych upadłych umysłów. Mimo tego przerażającego widoku nigdy nie zdecydował się na wypisanie siostry ze szpitala, pozostała w zamknięciu aż do śmierci, czyli przez ponad 30 lat.

Zakochany Balzac

Talent do dłuta

Przyszła na świat 8 grudnia 1864 r. we wsi Fere-en-Tardenois w Szampanii jako dziecko archiwisty hipotecznego Louisa Claudela i Louise Athanadse, córki zamożnego lekarza. Ta ostatnia wniosła w wianie dom naprzeciw cmentarza w nieodległej od Fere-en-Tardenois miejscowości Villeneuve i to tam Camille spędziła najlepsze lata dzieciństwa. W 1863 r. urodził się pierworodny Claudelów, ale przeżył tylko 16 dni. Louise Claudel z niecierpliwością wyczekiwała następnego porodu, licząc, że urodzi chłopca, więc przyjście na świat Camille było dla niej rozczarowaniem. Później urodziła jeszcze dziewczynkę Louise i w 1868 r. wyczekiwanego chłopca – Paula.

Pani Claudel w jakiś sposób faworyzowała syna, choć do wszystkich swych dzieci odnosiła się dość oschle, stąd Louise i Paul lgnęli do najstarszej siostry. Zafascynowana ludowymi opowieściami o czarownicach i duchach straszyła nimi rodzeństwo podczas zabaw na pobliskim cmentarzu. Po wielu latach Paul Claudel napisał o siostrze: Widzę ją wciąż jako wspaniałą dziewczynę, wielkiej urody, genialną, wywierającą na mnie czasami zbyt duży wpływ, gdy byłem mały. Kiedy Camille miała 12 lat, przeprowadziła się z rodziną do Nogent-sur-Seine. Już wtedy zdradzała oznaki talentu rzeźbiarskiego – choć nikt jej tego nie uczył, lepiła figurki z gliny, co matka oceniała krytycznie. Niewątpliwie miała więcej serca dla uzdolnionej muzycznie Louise, nie mówiąc o bystrym Paulu, który szybko nauczył się czytać i swym oczytaniem zdumiewał otoczenie.

Na szczęście niedaleko nowego domu Claudelów mieszkał znany rzeźbiarz Alfred Boucher, któremu ojciec Camille pokazał jej figury. Zachwycony Boucher poradził ojcu, by czuwał nad rozwojem talentu dziewczyny, która rozpoczęła studia rzeźbiarskie w 1882 r., gdy wraz z matką i rodzeństwem przeniosła się do Paryża (ojciec łożył na utrzymanie rodziny w stolicy, ciężko pracując na prowincji). Dzięki poparciu Bouchera pannę Claudel przyjęto do Académie Colarossi, jednej z niewielu szkół artystycznych, w której mogły się uczyć kobiety. Boucher przejął też pieczę profesorską nad wychowanicą i każdego tygodnia korygował jej prace. Działo się tak do momentu, gdy został laureatem prestiżowego konkursu i wyjechał do Rzymu. Wcześniej jednak poprosił swego znajomego Auguste’a Rodina, by zastąpił go w Académie Colarossi.

Delfina Potocka, heroina Krasińskiego

Mistrz i kochanek

Rodin był od niej starszy o 24 lata i nie krył, że nie wierzy w rzeźbiarskie zdolności kobiet. Irytowało to pannę Claudel, ale miała tak wielki podziw dla dzieł nowego nauczyciela, że postanowiła nie rezygnować ze współpracy. Przyglądała się, jak na zamówienie państwa rzeźbił inspirowaną „Boską komedią” Dantego „Bramę piekieł”, czyli drzwi, które miały zdobić wejście do Muzeum Sztuk Dekoracyjnych. Jego otwarcie planowano na 1882 r., ale termin był wielokrotnie przesuwany, dzięki czemu rzeźbiarz zyskiwał czas na kolejne poprawki dzieła, które ostatecznie nie ozdobiło budynku muzeum.

Starała się jak najwięcej czasu spędzać w pracowni nauczyciela – obrabiała bloki marmuru, budowała rusztowania, sprzątała – i wkrótce Rodin zaczął jej powierzać bardziej odpowiedzialne zadania: przygotowywanie rzeźb do stanu, w którym mógł już tylko nadawać im ostateczny szlif. Zdaniem Judith Clavel, autorki biografii Rodina, rzeźbiarz szybko uznał, że Claudel jest „mądrą i przewidującą pracownicą”. Zaczął się liczyć z jej zdaniem, a ich wzajemna fascynacja rosła i przed latem 1883 r. zostali kochankami.

Ich romans stał się w Paryżu znany, choć ona się z tym nie afiszowała. Uczeń i przyjaciel Rodina Mathias Morhardt zapamiętał, że panna Claudel była zwyklemilcząca i sprawna. Siedziała na małym krzesełku. Prawie nie słuchała długich rozmów toczonych wokół. Zajęta jedynie tym, co robi, ugniatała glinę i modelowała rękę lub nogę figurki stojącej przed nią. Rodin istotnie miał do niej tak wielkie zaufanie, że powierzał jej wykańczanie stóp i dłoni postaci, co uchodziło za trudne zadanie. Claudel nie rezygnowała z własnej twórczości – oboje tworzyli dzieła przepełnione erotyzmem i cielesnością, rzeźbiąc nagich kochanków splecionych w uścisku.

La Fornarina, tajemnica Rafaela

Życie w trójkącie

Wiedziała, że nie była jedyną kobietą w życiu Rodina – rzeźbiarz od lat znajdował się w związku z Rose Beuret, chłopską córką zarabiającą na życie jako krawcowa, która wielokrotnie mu pozowała. W 1866 r. Beuret urodziła ich syna Auguste’a Eugene’a, do którego rzeźbiarz nie przyznawał się do końca życia. Uchodzili za małżeństwo, choć Rose nie była lubiana w artystycznych kręgach Paryża uważających, że „ta praczka nie dorasta Rodinowi do pięt”. Po nawiązaniu romansu z Camille rzeźbiarz nie porzucił Rose, zapewne chcąc uniknąć skandalu, a wiedział doskonale, że od jego dobrej reputacji w środowiskach purytańskiej burżuazji zależą nowe zamówienia państwowe. Związek z Camille utrzymywał więc w tajemnicy, a na miejsce schadzek przy paryskim bulwarze d’Italie wynajął altanę zwaną „Cygańską zagrodą”. Odwiedzającym ich wspólną pracownię przedstawiał kochankę jako swą najbardziej wyjątkową praktykantkę, której radzi się we wszystkim.

Oboje wzajemnie się portretowali. Jej twarz i postać można dostrzec i w „Bramie piekieł”, i w wielu innych rzeźbach Rodina, m.in. w „Wiecznej wiośnie”, „Przemijającej miłości”, „Paolu i Francesce”. Słynny „Pocałunek” krytycy uznają dziś za dzieło obojga (postać kochanki w tej rzeźbie to również portret Camille Claudel). Ona często wykonywała konterfekty ukochanego, zyskując uznanie w kręgach mieszczańskich jako zdolna portrecistka. Stopniowo pojawiały się nowe zamówienia, choć od realistycznych przedstawień wolała symbolizm.

Wciąż też powracała do tematu miłości fizycznej – w 1886 r. zaczęła pracę nad „Śakuntalą”, rzeźbą nawiązującą do staroindyjskiego dramatu autorstwa Kalidasy, którą zaprezentowała po dwóch latach na paryskim Salonie. Paul Claudel, ujrzawszy tę rzeźbę, wpadł zachwyt. Napisał: W grupie mojej siostry najważniejszy jest duch; klęczący człowiek jest samym pożądaniem, z podniesioną twarzą wzdycha, obejmuje, zanim ośmieli się chwycić tę cudowną istotę, to ciało uświęcone, spadłe z wyższego poziomu. Ona zgadza się, ślepa, niema, ciężka, poddaje się sile, która jest Miłością… Niemożliwym jest ujrzeć coś równie namiętnego i czystego jednocześnie. Rodin też zachwycił się „Śakuntalą” i niebawem stworzył rzeźbę „Wiek idola” nawiązującą do dzieła kochanki.

Laura, bogini Petrarki

Zabijanie miłości

Coraz częściej dochodziło do konfliktów. Ona nie mogła się pogodzić, że nie porzucił Rose, że uwodził studentki. Współcześni biografowie obojga uważają, że z ich związku urodziło się co najmniej dwoje dzieci (według niektórych autorów czworo) i wszystkie miały trafić do przytułku. Rzeźbiarz wysyłał od czasu do czasu pieniądze do sierocińca i bez wątpienia kilkakrotnie zmusił kochankę do przeprowadzenia aborcji, a po raz ostatni stało się to w 1892 r. Artystka wpadła wtedy w depresję i postanowiła zakończyć ich dziesięcioletni związek.

Gdy odeszła, pisał do niej: Nie mogę dłużej wytrzymać dnia, nie widząc Ciebie. W przeciwnym wypadku chorobliwe szaleństwo. Dość. Dłużej już nie pracuję, szkodliwe bóstwo, i kocham Cię namiętnie. Moja Camille, zapewniam Cię, że nie ma żadnej innej kobiety, że cała moja dusza należy do Ciebie.

Odpisała: Proszę mnie już więcej nie oszukiwać.

Paul Claudel stwierdził po latach, że Camille nie mogła zapewnić wielkiemu człowiekowi spokojnego oddawania się nawykom oraz zadowolenia miłości własnej, tego właśnie, co miał przy starej kochance. Camille była wymagająca i nie uznawała dzielenia się z kimkolwiek. Sugerował wyraźnie, że tylko Rodin – „wielki człowiek” – mógł mieć w tym związku prawo do „zadowolenia z miłości własnej”.

Alma, ukochana wiedeńskich mistrzów

Od sztuki…

Po rozstaniu stopniowo zaczęła się zamykać w sobie, ale na początku oznaki choroby psychicznej nie były dla otoczenia czytelne. Po ostatniej aborcji czuła się źle, a mimo to stworzyła jedno ze swoich najlepszych dzieł zatytułowane „Wiek dojrzały”, historię jej niespełnionej i źle zakończonej miłości. Naga kobieta błaga na kolanach mężczyznę, który chroni się w ramionach starej niewiasty. Dla wtajemniczonych wymowa była jasna. Oto jej dzieło najbardziej wstrząsające. Mężczyzna, mięczak, opętany nawykami i złym fatum, za nim kobieta na klęczkach, oddzielona odeń, wyciąga do niego ręce – napisał Paul Claudel.

Niedługo po rozstaniu z Rodinem związała się na krótko z kompozytorem Claude’em Debussym, ale nie potrafiła zapomnieć o rzeźbiarzu. Myślenie o Rodinie stopniowo zamieniało się w obsesję, uważała, że straciła przez niego najlepsze twórcze lata, zaczęła podejrzewać, że dawny kochanek spiskuje przeciw niej, uniemożliwiając sprzedaż jej dzieł. Było inaczej: Rodin próbował reklamować jej twórczość, ale w powszechnym przekonaniu rzeźby Claudel nazbyt przypominały jego dzieła. Spotykała się z nim sporadycznie, utwierdzając się w przekonaniu, że uczucie wygasło bezpowrotnie. Dawała mu znać, że nie życzy sobie jego wizyt, ale sama jeździła do podparyskiego Meudon, gdzie Rodin miał posiadłość, i wysiadywała ukryta w krzakach naprzeciw domu rzeźbiarza, by go zobaczyć.

Starała się dalej rzeźbić, zyskując wąskie grono admiratorów, w tym marszanda Eugene’a Blota, który zadbał o brązowe odlewy dawnych rzeźb Claudel i zorganizował jej trzy wystawy. Ale często też miewała kłopoty finansowe, m.in. z braku zamówień państwowych – uważało się wtedy powszechnie, że rzeźbiarce nie przystoi tworzenie męskich aktów. Często powracająca do tego tematu Claudel uchodziła powszechnie za artystkę nieprzyzwoitą.

…do degrengolady

Być może brak uznania sprawił, że psychoza Camille coraz bardziej się pogłębiała. W 1902 r. zrezygnowała z wystawiania swych rzeźb w Pradze, bo obawiała się, że staną przy dziełach Rodina. Zaczęła się zaniedbywać zewnętrznie i w końcu postanowiła, że będzie zarabiać na życie wytwarzaniem lamp i popielniczek. Wreszcie w przypływie szaleństwa zniszczyła większość rzeźb, które pozostały w jej pracowni, i odtąd zajmowała się głównie polerowaniem potrzaskanych przez siebie marmurów i dokarmianiem kotów. Dużo piła, awanturowała się z sąsiadami.

Matka i siostra nie mogły tego znieść, natomiast ojciec i brat okazywali jej współczucie. Pierwszy jednak pod wpływem żony nie bardzo chciał ją odwiedzać, a drugi był zbyt zajęty swą literacką i dyplomatyczną karierą, by skutecznie wesprzeć siostrę. Matka, która nie kryła nienawiści, uważając córkę za „robaka, co nadgryzł ich mieszczańską rodzinę, bogacącą się, długowieczną, cieszącą się wybornym zdrowiem i nad podziw płodną”, z ulgą przyjęła jej zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym. Stało się to możliwe po śmierci męża, który póki żył, nie chciał się na to zgodzić. Nigdy nie odwiedziła córki, choć zmarła dopiero w 1929 r.

We wrześniu 1914 r. pacjentów szpitala Ville-Evrard przeniesiono do Prowansji do zakładu Montdevergues w Montfavet, nieopodal Awinionu, i to tam rzeźbiarka spędziła resztę życia odwiedzana od czasu do czasu przez brata. Wspominał, że był niepocieszony, gdy chora siostra szeptała mu do ucha „niezrozumiałe słowa”.

W grobie razem z bezdomnymi

Mimo nawrotów ataków schizofrenii od czasu do czasu zyskiwała pełnię władz umysłowych i w 1917 r. napisała list do dr. Michaux, który wsadził ją do zakładu dla obłąkanych. Prosiła o zmianę diagnozy, dzięki czemu mogłaby opuścić szpital, ale pozostający pod wpływem starej pani Claudel Michaux się nie zgodził. Zachowanie Claudelów budziło obrzydzenie Rodina, który bezskutecznie starał się wydobyć ze szpitala dawną muzę. W 1914 r. w hetel Biron w Paryżu, który w przyszłości miał się stać siedzibą muzeum jego imienia, rzeźbiarz kazał przeznaczyć jedną z sal na ekspozycję rzeźb Camille. Zmarł 17 listopada 1917 r. Niespełna dziesięć miesięcy wcześniej, po 53 latach wspólnego życia, poślubił Rose Beuret.

Claudel przeżyła go o prawie 26 lat. W Montfavet nikt nie wiedział, że była rzeźbiarką, znano ją wyłącznie jako siostrę słynnego pisarza. Nikt też nie miał pojęcia o jej związku z Rodinem. Umarła 19 października 1943 r. Żaden z członków rodziny nie zjawił się na pogrzebie. Pochowano ją na cmentarzu w Montfavet we wspólnym grobie z bezdomnymi.

Wśród rzeczy zmarłej było kilka listów od dawnego marszanda Eugene’a Blota. W liście z 1932 r. Blot opisał reakcję Rodina na jej „Wiek dojrzały”: Widziałem go głaskającego metal i płaczącego… Tak, płaczącego jak dziecko. W rzeczywistości kochał tylko panią, Camille, mogę to dzisiaj powiedzieć. Cała reszta, te godne litości przygody, to śmieszne życie światowe tego, który w gruncie rzeczy pozostał człowiekiem ludu, było tylko wyżyciem się niezwykłej natury… Pani za bardzo wycierpiała przez niego. Czas nada wszystkiemu właściwe proporcje.

Korzystałem m.in. z publikacji na temat Camille Claudel autorstwa Małgorzaty Czyńskiej i Agnieszki Chwiałkowskiej

Wideo „Ale Historia” to najciekawsze fakty, ciekawostki i intrygujące smaczki minionych wieków i lat. To opowieść o naszych przodkach, a więc i o nas samych, która pozwala lepiej zrozumieć świat, jego kulturę i naszą własną mentalność. Zafascynuj się przeszłością, by lepiej zrozumieć teraźniejszość!

W ”Ale Historia” czytaj też:

Uczennica mistrza Rodina
Pani za bardzo wycierpiała przez niego. Czas nada wszystkiemu właściwe proporcje – pisał do trzymanej od lat w zakładzie dla chorych psychicznie Camille Claudel jej dawny marszand. Cierpienie, którego sprawcą stał się po części wielki rzeźbiarz Auguste Rodin, trwało z górą pół wieku

Gorset: damska zbroja
Jedni uważali gorset za strażnika kobiecej moralności, drudzy za rozpalający zmysły erotyczny gadżet. Walczyli z nim kaznodzieje i lekarze, mężczyźni i feministki. Wszyscy przegrali z kretesem

Szturm na łagier Rembertów
20 maja 1945 r. członkowie poakowskiego podziemia przeprowadzili jedną z najbardziej spektakularnych akcji w trwającej już w Polsce wojnie domowej: zaatakowali łagier w podwarszawskim Rembertowie, w którym NKWD więziło m.in. gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”

Moda bolszewików
W Kraju Rad mody nie ma – uważali bolszewiccy przywódcy u zarania komunistycznej „ojczyzny proletariatu”. W ich mniemaniu moda była burżuazyjnym przeżytkiem lub właściwością przestępczego półświatka. Z czasem się okazało, że moda jednak jest dopuszczalna w ZSRR – mogła być zarówno przepustką do wolności, jak i biletem za kraty

Monopol panny Magie
Wymyślając „The Landlord’s Game”, czyli „Grę właścicieli ziemskich”, pierwszą wersję słynnej gry planszowej „Monopoly”, chciała zaprotestować przeciwko dzikiemu kapitalizmowi. Po latach gra stała się jednym z symboli Ameryki i wolnego rynku

Pani Pelagio, czy pani jeszcze może…
Podczas karnawału „Solidarności” Laskowik i Smoleń stali się ulubieńcami narodu. Składankę „Szlaban” grali 56 razy w wypełnionej za każdym razem po brzegi Sali Kongresowej. Kiedy w przerwie występu w Zielonej Górze poszli do toalety, gdzie udali się też dwaj generałowie, usłyszeli, jak jeden mówi do drugiego: „Ci dwaj to dopiero dop…ją, szkoda, że śmiać się nie wolno”

onZmuszałJą

wyborcza.pl

Świecka szkoła – kropla drążąca skały!

Janusz Rolicki (reporter, publicysta), 05.10.2015

Akcja zbierania podpisów zorganizowana przez inicjatywę obywatelską

Akcja zbierania podpisów zorganizowana przez inicjatywę obywatelską „Świecka szkoła” (fot. Łukasz Krajewski / Agencja Gazeta)

Polska pod pewnym względem jest zabawnym krajem. Z jednej strony zapowiada się u nas – za sprawą prezydentury pana Dudy, jak również rządu PiS – przynajmniej kilkuletnia czarna noc, a z drugiej – w akcji zbierania podpisów za szkołą świecką zebrano ich ponad 100 tys.

Znamienne, że nie miała ona charakteru antyklerykalnego. Podpisującym chodzi o to, aby Kościół, który dzięki przychylności władz bardzo się w ostatnich latach wzbogacił, między innymi na forsownej reprywatyzacji majątków kościelnych, zsekularyzowanych nie tylko w PRL, ale nawet jeszcze w Pierwszej Rzeczypospolitej, zaczął pokrywać z własnej kasy koszty lekcji religii. A są one niemałe, bo przekraczają rocznie miliard sto milionów złotych. Za te pieniądze można by chociażby wprowadzić darmowe wakacje dla tysięcy ubogich dzieci bądź przywrócić zawieszoną pochopnie w szkołach opiekę lekarską.

Ale do tego niezbędna jest zgoda parlamentu. Ponieważ nie ma w nim odważnych partii niebojących się wystąpić z takimi hasłami, w sukurs politykom pospieszyli zwykli ludzie, którzy w tej sprawie zebrali wymagane 100 tys. podpisów.

Wśród podpisujących, co znamienne, jest wielu katolików, którym, jak mówią, nie podobają się głoszone z ambon poglądy społeczne. Co prawda w Sejmie, jak sądzą zbierający podpisy wolontariusze, listy z nazwiskami osób popierających ideę szkoły świeckiej nie ujrzą światła dziennego, lecz zostaną cichcem wpakowane pod dywan; ale ponieważ nie święci garnki lepią, wolontariusze uznali, że należy robić swoje. Dlatego traktują tę akcję przyszłościowo, uważając, że podobna jest ona do przysłowiowej kropli wody, która drążąc skały, odmienia świat.

Ciekawa jest historia tej akcji. Zaczęło się od felietonu pani Katarzyny Lubnauer, która na łamach niszowego pisma „Liberté!” wydawanego w Łodzi przedstawiła swoją koncepcję świeckiej szkoły. Tekst ten tak bardzo się spodobał publiczności, że wywołał w internecie lawinę głosów poparcia. A to skłoniło Leszka Jażdżewskiego, naczelnego „Liberté!”, do zainicjowania zbiórki podpisów, które mają trafić do Sejmu. I tak, z gruntu prozaicznie, się zaczęło.

Intrygujące, że zbiórką tą zainteresowali się, jak najbardziej nieoficjalnie, działacze wielu partii, w tym: Zielonych, Razem, Zjednoczonej Lewicy, Nowoczesnej, a nawet KORWiN-a. Charakterystyczne jednak, że politycy tych opcji – absolutnie nie pierwszej gildii – składając nawet podpisy pod wzmiankowanym apelem, wyrażają, jak zaznaczają, jedynie swe prywatne opinie. I według nich nigdy nie są to głosy oficjalne, za którymi stałaby jakaś partia polityczna.

Wydaje się, że po negatywnych doświadczeniach posła Palikota odwaga w polemikach z hierarchami Kościoła katolickiego w Polsce zdrożała. I dzisiaj nie ma już podobnych ryzykantów, którzy byliby skłonni do gorliwego podjęcia haseł niepodobających się Kościołowi instytucjonalnemu.

Z drugiej strony jest jednak znamienne, że tego typu akcja nie wywołała w gruncie rzeczy już protestów ze strony tzw. ludu bożego, jeśli nie liczyć jednostkowego przypadku podarcia przez bojówkę ONR-owców kartki z kilkunastoma podpisami. Bo wypowiadane czasem przez zaciśnięte zęby wymysły w stylu: „lewusy”, „żydki” czy – nowość – „arabusy”, kierowane pod adresem wolontariuszy, nie robią już w naszym piekiełku większego wrażenia. Chyba to znak, że wzmiankowana powyżej kropla wody pada na grunt podatniejszy niż onegdaj.

Zobacz także

NadciągaCzarnaNoc

wyborcza.pl

Śledztwo smoleńskie. Macierewicz pyta: gdzie są sprawcy?

Agnieszka Kublik, 05.10.2015

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Fot. Marcin Stępień / Agencja Gazeta)

Antoni Macierewicz, niewykluczone, że przyszły szef MON w rządzie PiS, zapowiada, że po wyborach śledztwo smoleńskie przejmie powszechna prokuratura, podległa rządowi. A Małgorzata Wassermann, przyszła szefowa resortu sprawiedliwości, twierdzi, że śledztwo nie może zostać zamknięte bez sekcji zwłok wszystkich ofiar.

Antoni Macierewicz, wiceprezes PiS i Wielki Smoleński Śledczy tej partii, udzielił dużego wywiadu. Przed tygodniem „Dziennikowi Gazecie Prawnej”, w tym – tygodnikowi „Do Rzeczy”. To znak, że PiS na kilka tygodni przed wyborami czuje się na tyle mocno, iż uznał, że pokazywanie polityka z tak dużym elektoratem negatywnym (ok. 50 proc.) nie zmieni notowań partii.

Macierewicz wraca z tematem smoleńskim. Zaczyna od tego, że prowadząca to śledztwo od ponad pięciu lat prokuratura wojskowa „pokazała, że nie ma woli, by wyjaśnić prawdziwy przebieg i winnych tragedii”. I dlatego śledztwo zostanie jej zabrane i przekazane prokuraturze cywilnej. A de facto rządowi, bo PiS już zapowiedział, że chce z powrotem podporządkować prokuraturę ministrowi sprawiedliwości.

– Zespół prokuratury powszechnej nie powinien mieć zasadniczych problemów z wyjaśnieniem dramatu z 10 kwietnia 2010 r. – zapowiada Macierewicz. – Zebrany materiał faktograficzny jest wystarczający do wskazania winnych tego, co się stało, nawet jeśli na obecnym etapie znani są raczej wykonawcy, a nie sprawcy – mówi.

Wywiadujący go Cezary Gmyz nie dopytuje, kim są „wykonawcy”, a kim „sprawcy”. Widać dla obu to oczywiste.

Oczywiście nie chodzi o „wykonawców” i „sprawców” katastrofy, lecz zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Czy – jak twierdzi zespół parlamentarny Macierewicza – „sprawcy” to Tusk i Putin, a „wykonawcy” – rosyjscy kontrolerzy z wieży pod Smoleńskiem?

Jakie dowody będące w posiadaniu wojskowych śledczych pozwalające „wskazać winnych, co się stało” ma na myśli wiceprezes PiS? Tego w wywiadzie nie znajdziemy.

Wojskowa prokuratura właśnie kończy śledztwo. Ma już wnioski końcowe zespołu biegłych, wśród których byli m.in. psychologowie, lekarze, piloci oraz specjaliści od budowy samolotów. Biegli potwierdzili ustalenia rządowej komisji Jerzego Millera: tupolew leciał za szybko, za nisko w bardzo niekorzystnych warunkach pogodowych. To były błędy polskiej załogi. Prokuratorzy chcą postawić zarzuty dwóm rosyjskim kontrolerom. Nasi śledczy twierdzą, że popełnili błąd, gdy mimo mgły kontrolerzy nie zamknęli lotniska i nie skierowali naszego tupolewa na zapasowe lotnisko.

Biegli wykluczyli zamach. Nie znaleźli żadnych poszlak, żadnych dowodów na wybuch: w samolocie nie wzrosły ani ciśnienie, ani temperatura.

Wcześniej polscy lekarze przeprowadzili sekcje kilku ofiar ekshumowanych w Polsce. I nie stwierdzili żadnych śladów obrażeń, które wskazywałyby na wybuch. Tylko obrażenia charakterystyczne dla ofiar katastrof lotniczych.

Macierewicz po raz kolejny powtarza, że śledztwo smoleńskie trzeba „umiędzynarodowić” – skorzystać z pomocy ekspertów z UE. I powołuje się na opinię prof. Marka Żylicza, eksperta międzynarodowego prawa lotniczego i członka komisji Millera, który przed miesiącem postulował wznowienie prac Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i współpracę z ekspertami badającymi katastrofy lotnicze innych państw członkowskich UE.

Macierewicz pomija, że prof. Żylicz chciałby w ten sposób pokazać absurd hipotez zespołu parlamentarnego Macierewicza. Ale to byłoby możliwe tylko wówczas, gdyby eksperci Macierewicza pokazali swoje badania. Prosiły o nie kilka razy i wojskowa prokuratura, i zespół Laska. Bezskutecznie.

Niewykluczone, że czekają nas ekshumacje wszystkich ofiar katastrofy. Do tej pory ekshumacje były przeprowadzane tylko wtedy, gdy było podejrzenie pomylenia ciał. Małgorzata Wassermann, córka Zbigniewa Wassermanna, który zginął w katastrofie smoleńskiej, typowana w rządzie PiS na ministra sprawiedliwości uważa, że trzeba ekshumować wszystkich. – Jako prawnik nie wyobrażam sobie zakończenia tego postępowania bez przeprowadzenia sekcji zwłok wszystkich ofiar – mówiła kilka miesięcy temu. Z jednym wyjątkiem: sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego, bo – jak mówi – „ta ekshumacja była przeprowadzona z udziałem polskiego prokuratora”.

A całe smoleńskie śledztwo ma być prowadzone na podstawie specjalnej ustawy. Kaczyński mówił, że ustawa miałaby zawierać „zdecydowane metody dojścia do prawdy”. – Potrzebna jest ustawa, która by przewidywała pewne, nawet bardzo daleko idące, możliwości. Sprawa jest całkowicie porównywalna z atakiem w Nowym Jorku i Waszyngtonie [11 września 2001 r.]. Oni [Amerykanie] wtedy zastosowali pewne nadzwyczajne metody, i te nadzwyczajne metody powinny także tutaj być zastosowane – zapowiadał prezes PiS.

To nowe śledztwo będzie poszukiwać nie tylko „sprawców” zamachu, ale też prześwietli śledztwo wojskowych prokuratorów, by ustalić, dlaczego „nie mieli woli, by wyjaśnić prawdziwy przebieg i winnych tragedii”.

Zobacz także

coPiSZrobi

wyborcza.pl

„Z przerażeniem myślę, co będzie się działo w sprawie katastrofy smoleńskiej. Macierewicz już wie”

Anna Siek, 05.10.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18967277,video.html?embed=0&autoplay=1
– Macierewicz mówi, że „zebrany materiał faktograficzny jest wystarczający do wskazania winnych” katastrofy smoleńskiej. Czyli mamy powtórkę z rozrywki – mówiła Dominika Wielowieyska w TOK FM. Dziennikarce wypowiedzi posła PiS przypominają to, co za czasów rządu Kaczyńskiego mówił ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

 

Antoni Macierewicz w wywiadzie dla „Do Rzeczy” mówił, że niekoniecznie potrzebne będzie powołanie komisji śledczej do wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.

– „Zespół prokuratury powszechnej nie powinien mieć zasadniczych problemów z wyjaśnieniem dramatu z 10 kwietnia 2010 roku. Moim zdaniem zebrany materiał faktograficzny jest wystarczający do wskazania winnych tego, co się stało”. Czyli mamy powtórkę z rozrywki. Zbigniew Ziobro już ogłosił, że „ten pan już nigdy nikogo nie zabije” (chodziło o słowa o dr. Mirosławie G.: „Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” – red.), zanim prokuratura czy sąd cokolwiek zrobiły. Antoni Macierewicz już wie i prokuratura wypełni tylko jego polecenia – komentowała Dominika Wielowieyska w „Poranku Radia TOK FM”.

 

Publicystka „Gazety Wyborczej” przyznała, że „z przerażeniem” myśli o tym, „co będzie się działo w sprawie katastrofy smoleńskiej po wyborach 25 października”, jeśli PiS obejmie władzę.

Wielowieyska przypomniała tekst tygodnika „Polityka” o Małgorzacie Wassermann, która startuje do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości.

– Przypomniano, że zapowiedziała, iż ciała wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej zostaną ekshumowane. Zastanawiam się, co czują przynajmniej niektóre z rodzin ofiar katastrofy.

 

zPrzerażeniem

TOK FM

Weto prezydenta Andrzeja Dudy trafiło do Sejmu. Głosowanie przed wyborami

Weto prezydenta Andrzeja Dudy trafiło do Sejmu
Weto prezydenta Andrzeja Dudy trafiło do Sejmu Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta

Zawetowana przez prezydenta Andrzeja Dudę Ustawa o uzgodnieniu płci trafiła ponownie do Sejmu. Wszystko wskazuje na to, że posłowie zdążą zagłosować w tej sprawie jeszcze przed końcem obecnej kadencji. Prezydent będzie musiał podpisać ustawę, jeśli Sejm uchwali ją większością przynajmniej 3/5 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów.

Ustawa o uzgodnieniu płci ma uprościć procedurę prawną, którą muszą przejść osoby dążące do zmiany tzw. płci metrykalnej.

– W opinii Prezydenta RP ustawa ta jest pełna luk i nieścisłości, a także stoi w sprzeczności z dotychczasową praktyką orzeczniczą. Rozwiązania przyjęte przez parlament dopuszczają  m.in. wielokrotną zmianę płci metrykalnej na podstawie uproszczonych procedur oraz nie wymagają wykazania trwałości poczucia przynależności do określonej płci. Ustawa dopuszcza także zawarcie małżeństwa przez osoby tej samej płci biologicznej oraz adopcję  przez takie pary dzieci – napisano na stronie Kancelarii Prezydenta.

W poniedziałek, jeszcze wpłynięciem do Sejmu prezydenckiego weta, marszałek niższej izby Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała radiu RMF FM, że jeśli weto wpłynie przed zaplanowanymi na ten tydzień głosowaniami, to Sejm będzie w stanie rozpatrzyć je w obecnej kadencji.

Kidawa-Błońska ma nadzieję, że ustawa zdobędzie poparcie wymaganej większości posłów. – Obserwowałam, jak trwały prace nad ta ustawą, jak wyglądała debata w Sejmie. Naprawdę przebiegała bardzo spokojnie i bardzo merytorycznie – przypomniała marszałek Sejmu.

Po poprzednim uchwaleniu ustawy przez Sejm posłanka Joanna Mucha (PO) podkreślała, że do projektu nowego prawa wprowadzono poprawki, które powinny pozbawić je kontrowersyjnego charakteru.

– Do tej pory osoba transpłciowa, żeby zmienić płeć, musiała pozwać do sądu swoich rodziców. W tej chwili proponujemy, żeby ta osoba w zupełnie innym trybie poszła do sądu i wnioskowała o zmianę płaci na podstawie dwóch oświadczeń lekarskich. (…). To oświadczenie jest poprzedzone roczną obserwacją – tłumaczyła Mucha.

wetoPrezydenta

naTemat.pl

Jacek Międlar, narodowy radykał. Ten ksiądz może przebić Rydzyka, Oko i Natanka

Jacek Harłukowicz, 05.10.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,87648,18952698,video.html?embed=0&autoplay=1
Młody kapłan z Wrocławia po wystąpieniu na marszu przeciw uchodźcom stał się idolem ONR-owców. A jego parafianie pytają: „czy po 70 latach wrócił faszyzm?”

3 września abp Józef Kupny, metropolita wrocławski, „ćwierknął” na Twitterze: „Nie wolno nam zatrzasnąć drzwi przed braćmi i siostrami tylko dlatego, że wierzą inaczej niż my”. Tweet abp. Kupnego to fragment wywiadu, którego udzielił Katolickiej Agencji Informacyjnej. Był to jeden z pierwszych publicznie wyrażonych głosów polskiego hierarchy w sprawie uchodźców.

Dopiero kilka godzin później, również na Twitterze, głos zabrał arcybiskup Wojciech Polak, który nauczał: „Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach, bo byłem przybyszem, mówił, a przyjęliście mnie”.

Odradza się duch w narodzie

Trzy tygodnie po wypowiedziach biskupów spod wrocławskiego Dworca Głównego rusza kolejna antyimigrancka demonstracja. Wśród uczestników – o dziwo – widać katolickiego księdza z biało-czerwoną przepaską na rękawie. Nie chce rozmawiać z dziennikarzami obsługującymi marsz. Rzuca tylko, że pochodzi z Rzeszowa.

Manifestacja rusza. Na czele ogromny transparent: „Za zdradę narodu spotka cię kara, zawiśniesz na sznurze, ty kur… stara”. To słowa skierowane do premier Ewy Kopacz. Tłum skanduje „Cała Polska śpiewa z nami: wypier…ć z uchodźcami” i „J…ć Araba, o-o-o j…ć Araba”. Dwie godziny później, gdy marsz dociera na wrocławski Rynek, ksiądz staje na podwyższeniu przed gotyckim kościołem. W tle ma zielone proporce ONR i flagi z krzyżami celtyckimi.

Ksiądz bierze do ręki mikrofon i woła: – Wiecie, kim jesteście! Będą o was mówić, że jesteście faszystami! Ja często słyszę, że jestem księdzem faszystą. Bzdura! Niech sobie gadają, moi drodzy. W naszych sercach jest Ewangelia i wartości, za które każdy z nas jest gotów oddać życie (…). To, co robimy, to w pierwszej kolejności jest miłość chrześcijańska. Zapewniamy, moi drodzy, bezpieczeństwo dla swojej rodziny, dla rodaków, dla tych, którzy wyrośli z naszego dziedzictwa, któremu na imię Polska i chrześcijaństwo.

Długie oklaski.

– Moi drodzy, potrzebujemy męstwa i odwagi i będę o tym gadał z ambony, będę gadał wam, a wy też o tym mówcie. Ale nie męstwa i odwagi od Allaha i lewaków, ale męstwa i odwagi od Jezusa Chrystusa! E-wan-ge-lia-a-nie-Ko-ran!

Tłum skanduje: – E! Wan! Ge! Lia! A! Nie! Ko! Ran!

Kapłan znowu wyciąga pięść w geście „no pasaran”.

– My nie atakujemy, my bronimy dziedzictwa chrześcijańskiego przed inwazją, przed atakiem ze Wschodu, który jest idealnie zaprogramowany. Wielkie brawa dla was! – kapłan unosi pięść wśród wiwatów i robi przerwę na oklaski, po czym zaczyna skandować: „Bóg, honor i ojczyzna! Bóg, honor i ojczyzna!”. Tłum ponownie skanduje wraz z kapłanem, wiwatuje, potem wszyscy wspólnie się modlą.

W prawicowym internecie podniecenie: „Najmocniejszy akcent udanej manifestacji. Jest moc!” – pisze ktoś na profilu Aleksandra Krejckanta, kierownika głównego Obozu Narodowo-Radykalnego.

Na stronie samego ONR relacja: „Na końcu na mównicę wszedł ksiądz, którego postać ludzie zaczynają utożsamiać z postacią ks. Skargi. Żywiołowe przemówienie zostanie na pewno na długo w pamięci tych, którzy pojawili się na marszu. Na koniec oddanie się Matce Bożej modlitwą ‚Pod Twoją obronę’ przypomniało czasy ks. Jerzego Popiełuszki i niepodległościowe zrywy w Kościele katolickim. Nie ma wątpliwości, że odradza się duch narodowy w sercach Polaków”.

Młyny Pana Boga mielą powoli

Przyrównywany do barokowego jezuity i teologa Piotra Skargi duchowny to ks. Jacek Międlar. Święcenia przyjął zaledwie cztery miesiące temu w Krakowie. Do stolicy Dolnego Śląska przybył w lipcu. Jest członkiem Zgromadzenia Księży Misjonarzy w Krakowie, które skierowało go do pracy w parafii św. Anny we Wrocławiu. Tweetuje i pisze bloga, w których przedstawia się jako „mężczyzna, Polak, katolik, narodowiec”. Wśród zainteresowań wymienia Biblię, politykę, wspinaczkę sportową i kolarstwo. W obu serwisach krytykuje innych duchownych. Księdza Lemańskiego nazywa „pajacem”. Z jezuity Grzegorza Kramera, który obśmiał obawy, że przyjęcie przez Polskę uchodźców mogłoby zagrozić Kościołowi, kpi: „Ciekaw jestem czy już przygotował pokój i ubił świniaka dla braci muzułmanów? (…) Trzeba być kompletnym idiotą, nie widząc niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą fala imigrantów/okupantów (…) Chyba że ksiądz Kramer jest kosmopolitą lub szukającym za wszelką cenę poklasku jezuickim celebrytą. Duszpasterska bieda”.

17 września, w rocznicę napaści ZSRR na Polskę, ksiądz Międlar pisze: „Wciąż niezbędna nam desowietyzacja! Czujmy się powołani do umacniania narodowej tożsamości”.

Próbuję porozmawiać przez telefon. Idzie opornie, bo – co podkreśla kilka razy – on nie lubi „Wyborczej”. Tłumaczy, że nie jest przeciwny pomaganiu uchodźcom, bo uważa, że owszem, należy im pomagać, ale wyłącznie tam, skąd uciekają. A nie wpuszczać do Europy. Mówi o konieczności obrony chrześcijaństwa przed zalewem obcego kulturowo islamu. A na koniec rzuca, że nie życzy sobie cytowania choćby słowa z tej rozmowy.

Gdy o postawę duchownego pytam ks. Rafała Kowalskiego, rzecznika wrocławskiej kurii, ten tylko ciężko wzdycha. Potem tłumaczy, że kuria nie ma z nauczaniem księdza Jacka nic wspólnego. – Parafia św. Anny jest parafią księży misjonarzy i nie podlega jurysdykcji arcybiskupa – mówi. Po pewnym czasie i konsultacjach z metropolitą oddzwania: arcybiskup Kupny oczekuje na reakcję bezpośredniego przełożonego Zgromadzenia Księży Misjonarzy, do którego należy ksiądz Jacek. Jeśli do takiej reakcji nie dojdzie, arcybiskup będzie chciał z nim na temat zaangażowania księdza Jacka porozmawiać osobiście.

W krakowskiej centrali Zgromadzenia Księży Misjonarzy nie udaje mi się z nikim porozmawiać.

– Ta osoba jest już wśród księży znana – mówi mi duchowny związany z redakcją katolickiego miesięcznika „Więź”. Prosi jednak o niepodawanie swego nazwiska. – Po co dolewać oliwy do ognia? Sprawa na pewno zostanie rozwiązana. Młyny Pana Boga mielą jednak powoli. Czasem może nawet zbyt powoli.

Uratuje nas narodowo-chrześcijański radykalizm

Ksiądz Jacek swoich poglądów nie prezentuje jedynie na manifestacjach. W niedzielę 13 września w kościele św. Anny wygłosił kazanie. Wiele osób mu go pogratulowało, ale wiele wysłało po nim listy protestacyjne do proboszcza parafii. Wśród nich parafianin Maciej, który prosi, by nie zdradzać jego nazwiska.

– Kazanie pełne było odniesień antyimigranckich – opowiada. – Ksiądz mówił, że powinniśmy pamiętać o swoich korzeniach i uchodźcom nie powinniśmy w ogóle pomagać, bo nasza wiara nie jest na tyle silna, by przetrwać konfrontację z islamem. Całość zakończył stwierdzeniem, że od zagrożeń związanych z napływem do Polski fali uchodźców może uratować nas tylko narodowo-chrześcijański radykalizm. Potem jeszcze o tym, że zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności swoich poglądów, ale jako duchownego w kwestii imigrantów nie obowiązuje go poprawność polityczna.

Pytam Macieja, czy w kolejnych tygodniach ks. Jacek też głosił kazania.

– Nie wiem. Od tamtego czasu prowadzę cichy protest i przestałem chodzić do kościoła św. Anny.

Prawdziwy Polak broni ojczyzny

Aktywność duchownego spowodowała wrzenie na forum internetowym osiedla Oporów. To stąd wywodzi się większość modlących się w św. Annie. Ktoś założył wątek „Dzień wstydu dla osiedla. Czy po 70 latach na Oporów wrócił faszyzm?”. Pod nim blisko setka komentarzy. Mieszkańcy są podzieleni. „Jeśli ksiądz chce łazić na rasistowskie pochody, niech chodzi po cywilnemu, bo w habicie występuje jako reprezentant Kościoła!” – apeluje Anna.

Paweł: „Widziałem niedzielną demonstrację na własne oczy. Miałem poczucie podróży w czasie, niekoniecznie w przestrzeni. Breslau 1938 i Reichskristallnacht. Takie postawy nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem. Są zaprzeczeniem Ewangelii!”.

Marcin: „Jak klechów nie lubię, tak tego polubiłem. Co do tematu to patriotyzm jest ważniejszy niż tolerancja. Prawdziwy Polak broni własnej ojczyzny, a nie kieruje się emocjami i toleruje wpuszczanie wirusa, jakim są np. muzułmanie”.

„Brawo dla księdza! Każdy ma prawo wyrażać swoje zdanie!” – wtóruje mu Grzegorz.

Ktoś przypomina, że ksiądz uczy w pobliskiej szkole religii.

Niech prowincjał uporządkuje

– Od rodziców nie miałam dotychczas żadnych skarg na księdza ani sygnałów, by w jakikolwiek sposób indoktrynował dzieci – mówi mi Dorota Wójcik-Hetman, dyrektorka Zespołu Szkolno-Przedszkolnego nr 9 na wrocławskim Oporowie.

O kontrowersjach wokół katechety słyszała już przed moją wizytą. Poinformował ją jeden z wrocławskich radnych, mieszkaniec Oporowa. – Na pewno będę chciała z księdzem na ten temat porozmawiać. Będę się też przyglądać jego pracy – kończy dyrektorka.

A ja na koniec rozmawiam na Facebooku z obśmianym przez ks. Jacka Grzegorzem Kramerem.

„Dzwoniłem do parafii, zostawiłem swój numer, mam nadzieję, że oddzwoni i postaram się to z nim załatwić” – pisze do mnie Kramer. Na dłuższą rozmowę nie daje się namówić. „Takie publiczne przerzucanie się nie służy sprawie. Ufam, że jego prowincjał jest konkretnym człowiekiem i sprawę uporządkuje”.

OBRAŻANIE MUZUŁMANÓW BEZKARNE

Kilkaset osób przeszło w sobotę w poznańskim marszu przeciw imigrantom. Była Młodzież Wszechpolska, przyszli sympatycy Obozu Narodowo-Radykalnego i kibole Lecha Poznań. Przeważały okrzyki i przyśpiewki znieważające wyznawców islamu: „Ole, islam pie…le!”, „A na drzewach zamiast liści, będą wisieć islamiści”. Śpiewano też: „Nie rozkaże nam dziś Zachód z Arabami dzielić dachu”, „My nie chcemy tu Araba”, „Polska wielka, Polska biała, bez Murzyna i pedała”.

Choć „znieważanie i wzywanie do nienawiści na tle rasowym czy wyznaniowym” jest przestępstwem i podstawą do przerwania zgromadzenia, przedstawiciel urzędu miasta, który był na marszu, nie zareagował. Podobnie jak policja, która eskortowała uczestników. Mateusz Pakulski, szef prokuratury na Starym Mieście, wczoraj nie umiał się do tego odnieść. Przekazał nam tylko, że prokurator kazał policji zabezpieczyć dowody – marsz był nagrywany.

Piotr Żytnicki

 

 

Zobacz także

tenKsiądz

wyborcza.pl