Gil (25.03.15)

 

Eurodemony Andrzeja Dudy

25-03-2015
ZOBACZ ZDJĘCIA »Andrzej Duda Euro

 fot. Karl-Josef Hildenbrand/dpa/Marcin Obara/PAP

„Dyskusja” o wprowadzeniu euro w Polsce to dowód, że spin doktorzy PiS uważają wyborców za stado baranów, którym można wmówić każdą bzdurę.

Andrzej Duda od kilku dni publicznie pyta czy Bronisław Komorowski ma niecny plan, by w przyszłym roku wprowadzić euro w Polsce (zwróćmy uwagę, on tylko pyta, zupełnie jak kiedyś Andrzej Lepper z trybuny sejmowej). A przecież nie sposób uwierzyć, by europoseł nie miał elementarnej wiedzy o tym, jak wygląda mechanizm wprowadzania eurowaluty. Słowacja, do której cen w euro Duda porównywał ceny towarów w złotych w swoim „Bronkomarkecie”, już cztery lata przed wprowadzeniem euro w 2009 r. rozstrzygnęła, co będzie na awersach ich narodowych euromonet. Nie pamiętam, by u nas odbyła się już rytualna naparzanka czy na polskim euro ma być orzeł, Jan Paweł II, smoleński Tu-154 czy kolumna Zygmunta. I nie słyszałem, by NBP zmagazynował gdzieś parę miliardów euromonet (w dużo mniejszej Słowacji trzeba było ich wybić 500 mln; w Polsce w obiegu znajduje się ponad 11 mld monet złotowych).

Ale pal sześć trudności techniczne. Aby strefa euro zgodziła się nas wpuścić, musielibyśmy po drodze spełnić makroekonomiczne kryteria traktatu z Maastricht dotyczące inflacji, deficytu budżetowego, długu publicznego, stabilności waluty i stóp procentowych.

Czytaj także: Eurościema kandydata Dudy

* Całej Europie w oczy zagląda widmo deflacji, więc zakładamy, że ze spełnieniem tego warunku (najniższe wskaźniki inflacji z trzech krajów euro plus 1,5 proc.) problemów by nie było.

* Dług publiczny do PKB poniżej 60 proc.? Dajemy radę – w 2013 r. było to 56 proc., a w zeszłym roku przecież umorzono 150 mld zł obligacji znajdujących się w OFE.

* Deficyt sektora finansów publicznych? Tu jest drobny problem, bo na razie przekraczamy 3 proc. PKB i wciąż objęci jesteśmy przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego deficytu. Ale wedle zapewnień rządu w tym roku z niej wyjdziemy.

W tych wirtualnych rozważaniach jest tylko jeden problem – abyśmy mogli przyjąć euro, złoty przez dwa lata musiałby odbyć „kwarantannę” w tzw. mechanizmie ERM. W tym czasie jego wahania wobec euro nie mogłyby przekroczyć określonego pułapu.

* Stopy procentowe? Tu mogłaby nam pomóc… Grecja. Do porównania bierze się bowiem średnie oprocentowanie 10-letnich obligacji skarbowych trzech krajów o najniższej inflacji (powiększone o 2 pkt. proc.). Deflacja w Grecji pobiła unijny rekord i sięgnęła 2,5 proc., więc teoretycznie musiałaby się w takim referencyjnym gronie znaleźć – za to jej obligacje z powodu kryzysu oprocentowane są na ponad 11 proc. Nasze – nieco ponad 2 proc. Zmieścilibyśmy się w cuglach.

W tych wirtualnych rozważaniach jest tylko jeden problem – abyśmy mogli przyjąć euro, złoty przez dwa lata musiałby odbyć „kwarantannę” w tzw. mechanizmie ERM. W tym czasie jego wahania wobec euro nie mogłyby przekroczyć określonego pułapu.

Jaki będzie dalszy los strefy euro? (fot. Oliver Berg/PAP/DPA)

Jaki będzie dalszy los strefy euro? (fot. Oliver Berg/PAP/DPA)

Nawet więc gdyby ów niecny plan prezydenta Komorowskiego i prezesa NBP Marka Belki istniał gdziekolwiek indziej poza bujną acz nie podbudowaną wiedzą wyobraźnią spin doktorów PiS, to na jego realizację trzeba by poczekać co najmniej do 2017 r. O ile już teraz złożylibyśmy wniosek o przyjęcie do strefy euro. O tym na razie nie słychać, a jestem pewien, że poturbowana przez kryzys strefa euro nie omieszkałaby pochwalić się, że chce do niej przystąpić największy kraj Europy wciąż będący poza nią (Wlk. Brytanii nie liczymy, bo ta do euro się w ogóle nie wybiera).

Czytaj także: Duda jak Kaczyński?

Spełnienie makroekonomicznych kryteriów to zresztą i tak zapewne najmniejszy problem, jaki mielibyśmy z przyjęciem euro. Po drodze trzeba przecież jeszcze zmienić konstytucyjny zapis o roli NBP. A do tego trzeba co najmniej 2/3 głosów w Sejmie przy co najmniej połowie obecności w głosowaniu.

To że euro w Polsce nie będzie ani w 2016 r., ani w ogóle w najbliższym czasie jest oczywiste nawet dla średnio rozgarniętego człowieka, który w życiu przeczytał coś więcej niż tweety partyjnych spin doktorów, a cóż dopiero dla europosła, który regularnie bywa w sercu Europy i powinien choćby pobieżnie wiedzieć jak ona funkcjonuje.

To że euro w Polsce nie będzie ani w 2016 r., ani w ogóle w najbliższym czasie jest oczywiste nawet dla średnio rozgarniętego człowieka, który w życiu przeczytał coś więcej niż tweety partyjnych spin doktorów, a cóż dopiero dla europosła, który regularnie bywa w sercu Europy i powinien choćby pobieżnie wiedzieć jak ona funkcjonuje. Jeśli nie wie, to wstyd, a jeśli wie i cynicznie wciska wyborcom ciemnotę, to wstyd podwójny.

To wyborcze straszenie euro nie powinno przesłonić nam jednego: to wokół wspólnej waluty coraz bardziej koncentruje się gospodarcze i polityczne życie Europy. Jeśli nie chcemy się znaleźć za kilka lat na peryferiach wspólnoty, powinniśmy stopniowo dążyć do eurolandu. Rzecz jasna trzeba odczekać aż euro otrząśnie się z kryzysu i wtedy podjąć decyzję o dacie wejścia. O dacie, bo o samym wejściu przesądziliśmy w referendum akcesyjnym.

Na koniec nie sposób zadać jeszcze jednego pytania: skoro euro takie Andrzejowi Dudzie niemiłe to czemu tak męczy się pobierając gażę europosła w tej właśnie walucie? Zapewne dlatego, że należy do tej 97-proc. większości z rysunku satyryka Andrzeja Milewskiego, która na pytanie „Czy jesteś za przyjęciem euro?” odpowiada „Tak, przyjmę każdą ilość”

Newsweek.pl

PiS-k i łgarstwa

Podziwiam partię PiS. Tylu ludzi, tyle razy, z taką konsekwencją i bez żadnych oporów potrafi kłamać i manipulować – to jest naprawdę niezwykłe. Choć prezes Kaczyński podobno uwielbia koty, on i jego ludzie osiągnęli mistrzostwo w odwracaniu kota ogonem.

PiS od ponad 10 lat broni SKOK–ów. PiS od ponad 10 lat lobbuje za SKOK-ami. PiS od ponad 10 lat robił wszystko, by szef SKOK-ów robił to, na co ma ochotę, by SKOK-i nie były kontrolowane, by były państwem w państwie.

Gdy minister finansów chciał, by SKOK-i utworzyły rezerwy na wypadek konieczności spłaty złych kredytów, PIS był przeciw. Gdy parlament był za ustawą antylichwiarską, PiS przypilnował, by nie obejmowała ona kredytów do 500 złotych, bo właśnie z chwilówek SKOK-i miały największą kasę. Gdy parlament przyjął ustawę poddającą SKOK-i nadzorowi Komisji Nadzoru Finansowego, prezydent Polski i brat prezesa PiS, razem z obecnym kandydatem PiS na prezydenta, panem Dudą, stanęli na głowie, by tak się nie stało albo stało się jak najpóźniej.

Krótko mówiąc, PiS pilnowało, by układ SKOKI-PiS trwał, PiS pilnowało, by oligarcha Bierecki robił, co chce z oszczędnościami ludzi, PiS stawało na głowie, by oszczędności milionów drobnych ciułaczy, którzy byli tak naiwni, by wpłacać swe oszczędności do SKOK-ów, nie były chronione. PiS miało głęboko gdzieś tak zwanych zwykłych ludzi, bo liczył się interes SKOK-ów, PiS i polityków PiS, z których wielu dostawało kredyty od SKOK-ów albo dostawało ze SKOK-ów kasę na kampanie polityczne.

To fakty powszechnie znane. Są one tak oczywiste, że każdy normalny człowiek odpowiedzialny za tę „proSKOKową” kampanię, posypałby głowę popiołem, powiedział przepraszam i poszedł do Canosssy. Ale PiS-owiec robi inaczej. PiS-owiec wrzeszczy, że to nie PiS jest winny manka na 3 miliardy w SKOK-ach, ale Platforma i Komorowski.

Gdy złodziej nas okrada, przeżywamy prawdziwy stres. Ale większości z nas nie przydarzyła się jednak sytuacja, gdy złodziej nas okrada, a potem oświadcza, że to my jesteśmy złodziejami. A właśnie z czymś takim mamy do czynienia. Skala bezczelności PiS-u jest zupełnie nieprawdopodobna i obezwładniająca. Złapani za rękę PiS-owcy wrzeszczą, że to nie ich ręka.

Cóż, poniekąd to rozumiem. Elektorat PiS-u od lat tresowany do łykania tego… cóż, do łykania tych kłamstw, łyka już wszystko. Katastrofa była zamachem, Komorowski i Tusk są zamachowcami, wybory były sfałszowane… – nie ma takiego idiotyzmu, którego w ostatnich latach PiS by nie ogłosił i w który wyborcy PiS by nie uwierzyli. Wszystko zgodnie ze znanym stwierdzeniem klasyka z PiS – „ciemny lud to kupi”. Reszta nie kupuje, ale PiS się resztą nie przejmuje.

Przypomnijmy. Prezydent Kaczyński razem z Dudą stanęli na głowie, by KNF nie nadzorowała SKOK-ów, a więc, by oszczędności ludzi nie były chronione. Kto więc odpowiada za aferę SKOK-ów? No kto, koteczku? Komorowski! Komorowski, który sprawił, że oszczędności klientów SKOK-ów zaczęły być chronione.

Dowody? Brudziński, Kurski, Błaszczak, Kownacki i inni biegają po telewizyjnych studiach ze zdjęciem prezydenta z jakimś facetem z byłych WSI, który okazał się przewalaczem w SKOK-ach. Wprawdzie pan Sasin i inni PiS-owcy bardzo długo utrzymywali relacje ze SKOK-ami Wołomin, ale za aferę w tych SKOK-ach odpowiada Komorowski, bo był na zrobionym przy okazji jakiejś premiery zdjęciu. Paranoja? Nie, metoda. PiS-owski elektorat oczywiście to kupuje. Tak ma.

Ale PiS-owska taktyka naprawdę jest godna podziwu. Tak jak TVN24 ma program „Wstajesz i wiesz”, tak PiS ma program „Wstajesz i łżesz”. Zero obciachu. Jazda bez trzymanki. Wielka ściema non stop. A co, luzik, robią tak od lat.

Kandydat Duda pyta Bronisława Komorowskiego, czy ten chce wprowadzić w Polsce Euro w przyszłym roku. Pytanie, czy Duda naprawdę nie wie, że Komorowski nie byłby w stanie tego zrobić nawet, gdyby chciał? Możliwości są trzy. Albo Duda jest głupi albo głupiego udaje albo nas ma za idiotów, przy czym drugie łączy się z trzecim. Ja uważam, że Duda jest wprawdzie naprawdę mało kompetentny, co pokazują jego wypowiedzi w sprawie Ukrainy, ale głupcem nie jest, więc głupa rżnie, nas traktując jak idiotów. Czyli PiS-owski standard.

Żeby była pełna jasność – ja PiS-u za te głupkowate, błazeńskie wręcz kłamstwa nie potępiam. Ja za nie dziękuję. Ich elektorat to wszystko kupuje, ale większość dostaje kolejne dowody (jeśli ich jeszcze potrzebuje), że trzeba mieć naprawdę nie po kolei w głowie, by tym klientom dawać jakąkolwiek władzę.

naTemat.pl

Wojciech G. poddał się dobrowolnie karze, bo nie wytrzymywał psychicznie? Tak twierdzi jego adwokat

mig, PAP, 25.03.2015
ks. Wojciech G. był poszukiwany listem gończym przez Interpol

ks. Wojciech G. był poszukiwany listem gończym przez Interpol (Fot. Interpol)

Ksiądz Wojciech G. psychicznie nie wytrzymywał. (..) To stan psychiczny i cała otoczka wokół sprawy zdecydowały prawdopodobnie, że poddał się karze – uważa obrońca byłego duchownego. Wojciech G. został skazany na 7 lat więzienia i 155 tys. zł odszkodowania za molestowanie nieletnich na Dominikanie i w Polsce.
Ksiądz Wojciech G. „uznał, że tak będzie dla niego lepiej. Jego zdaniem jest osobą niewinną” – oświadczył mec. Michał Szreniawa. Według obrońcy byłego księdza to „stan psychiczny i cała otoczka wokół sprawy” prawdopodobnie zdecydowały, że duchowny dobrowolnie poddał się karze.Warunkiem takiego zakończenia procesu jest m.in. brak sprzeciwu prokuratury i pokrzywdzonych – nie jest zaś nim brak formalnego przyznania się do winy przez oskarżonego.

Ksiądz Wojciech G skazany

Ksiądz Wojciech G. został uznany za winnego wszystkich stawianych mu 10 zarzutów, w tym ośmiu dotyczących „obcowania płciowego z małoletnim poniżej lat 15 lub dopuszczenia się wobec takiej osoby innej czynności seksualnej”. Najwyższą cząstkową karą wymierzoną mu za to było 3,5 roku więzienia; wyrok łączny to 7 lat.

Ksiądz G. ma też zapłacić 155 tys. zł tytułem „częściowego zadośćuczynienia za krzywdę” ośmiu pokrzywdzonym – sześciu z Dominikany i dwóm z Polski. Najwyższe zadośćuczynienie dostał pokrzywdzony z Dominikany – 40 tys. zł; najniższe to 10 tys zł. Ponadto sąd orzekł wobec G. 15-letnie zakazy pracy z młodzieżą oraz zbliżania się do pokrzywdzonych. To maksymalny wymiar takiego zakazu (liczony od wyjścia z więzienia).

Wojciech G. zapłaci odszkodowania. „Jest szansa na uzyskanie tych pieniędzy”

Prokurator Radosław Cieśliński powiedział, że akceptując wniosek o poddanie się karze, który złożył ksiądz G., miał na względzie „liczbę przestępstw oraz pokrzywdzonych, sposób zachowania oskarżonego i jego postawę oraz motywację”.

– Sytuacja majątkowa oskarżonego została wskazana w akcie oskarżenia, a prokuratura nie ma teraz wiadomości, czy ona się istotnie zmieniła – tak Cieśliński odpowiedział na pytanie o możliwość zapłaty przez G. zasądzonych kwot. – Jest szansa na uzyskanie tych pieniędzy – oświadczył.

Adwokat G. stwierdził, że nie zna sytuacji materialnej swego klienta. – Jeśli taką kwotę zadośćuczynienia zadeklarował, to taka kwota zostanie zapłacona – oświadczył. Przyznał, że Wojciech G. liczy się z innymi roszczeniami pokrzywdzonych.

Pełnomocnicy ofiar wyrazili nadzieję na zapłatę przez skazanego zasądzonych kwot, bo – jak mówiła mec. Marta Chmielewska – „poddając się karze, wskazywał swoje możliwości”. Podkreśliła, że możliwe są jeszcze procesy cywilne pokrzywdzonych wobec G. o odszkodowania. Dodała, że kontakt z pokrzywdzonymi z Dominikany jest „utrudniony”.

Ksiądz Wojciech G. chciał dla siebie mniejszej kary

Wydając wyrok, sędzia Alina Bielińska nie podała opisów czynów G. ani szczegółów zarzutów – ograniczyła się do podania naruszonych przezeń artykułów Kodeksu karnego. Oskarżonemu groziło do 15 lat więzienia. Uzasadnienie wyroku sąd utajnił, jak i samą rozprawę. Wyrok jest nieprawomocny, ale nikt nie będzie się zapewne od niego odwoływał.

Na pierwszej rozprawie w zeszłym tygodniu G. zapowiedział, że chce się dobrowolnie poddać karze i zapłacić zadośćuczynienie pokrzywdzonym. Od lutego ub.r. przebywa w areszcie (co sąd zaliczył mu w poczet kary).

Początkowo zresztą były już ksiądz proponował dla siebie karę niższą niż 7 lat. Prokurator dał wtedy do zrozumienia, że się nie zgodzi. Doszło do nieformalnych negocjacji. – Prokurator stał na stanowisku, że niezbędne jest wysokie zadośćuczynienie oraz zakazy pracy z młodzieżą oraz zbliżania się do pokrzywdzonych – powiedział – powiedział rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Przemysław Nowak.

Ksiądz Wojciech G. nie chciał być obecny na ogłoszeniu wyroku.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz