Fiszer (28.03.15)

 

Michnik o Putinie: To człowiek o charyzmie liliputa, a nie Stalina

mw, 27.03.2015
Adam Michnik, redaktor naczelny

Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” (%Fot. Tomasz Staczak / Agencja Gazeta)

– To człowiek o charyzmie liliputa, a nie Stalina – mówił redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik w debacie „Faktów TVN” na temat Rosji.
– Każdy, kto zna historię Rosji, wie, że tam jest bardzo silna tradycja wolnościowa. Za Putina, nie tak dawno, wielotysięczne tłumy były na ulicach Moskwy i Petersburga z transparentami „Rosja bez Putina” – mówił Adam Michnik. – Oni się boją Majdanu. To, co jest obsesją Putina, to, co mu się śni po nocach, to kijowski Majdan na placu Czerwonym. Słyszałem, że jak on w telewizji zobaczył Mubaraka na ławie oskarżonych, to wpadł w histerię.Redaktor naczelny „Wyborczej” przyznał, że choć widzi możliwość Majdanu w Rosji, to się go boi. – Putin zna to sformułowanie Puszkina, który mówił, że straszny jest rosyjski bunt bezmyślny i bezlitosny. Wszystko jest możliwe w Rosji, także zmiany na gorsze. Jeżeli tam jest silny potencjał buntu, to jest też silny potencjał faszystowski – mówił Michnik.Jego zdaniem Ukrainie udało się zatrzymać inwazję Rosji. – To drugi taki przypadek. Weszli do Czechosłowacji, na Węgry, to im zajęło parę dni. Połamali sobie zęby w Afganistanie, teraz łamią sobie zęby na Ukrainie. Ukraina już jest drugim Afganistanem. Putin wpadł w pułapkę, jaką sam na siebie zastawił – mówił Adam Michnik.

Opowiadając o pozycji prezydenta Rosji, redaktor naczelny „Wyborczej” przypomniał, że w Moskwie ma on pseudonim „LiliPutin”. – To człowiek o charyzmie liliputa, a nie Stalina. Ma pieniądze, potęgę, ale zobaczmy, co stało się z zamordowaniem Niemcowa. Jemu ktoś pokazał – Władimirze Władimirowiczu, my go zabijamy na twoich oczach. Ty już tu nie jesteś gospodarzem – mówił Michnik. Jego zdaniem zabójstwo opozycjonisty nie było pomysłem prezydenta Rosji.

– Gdyby to był jego palec, to byłoby nie pod murami Kremla i nie przed kamerami. Widziałbym tu analogię ze sprawą Gongadzego w Kijowie i z księdzem Popiełuszko. Jak zamordowano księdza Jerzego, byłem przekonany, że była to robota Kiszczaka. Ale okazało się w procesie, że zostało to zrobione, by wymusić bardziej radykalną politykę – mówił Adam Michnik.

Zobacz także

wyborcza.pl

PO: Niech Duda wytłumaczy się ze SKOK-ów

AGATA KONDZIŃSKA, 28.03.2015
Prokuratura powinna z urzędu zająć się sprawami opisanymi w

Prokuratura powinna z urzędu zająć się sprawami opisanymi w „Wyborczej”, a jeśli nie, to odpowiednie wnioski złoży PO – zapowiedział szef klubu PO Rafał Grupiński. (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Prokuratura powinna z urzędu zająć się sprawami opisanymi w „Wyborczej”, a jeśli nie, to odpowiednie wnioski złoży PO – zapowiedział szef klubu PO Rafał Grupiński.
W piątek napisaliśmy, że na finiszu prac legislacyjnych w parlamencie nad ustawą o SKOK-ach i tuż przed zaskarżeniem jej do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego jego kancelarię trzykrotnie odwiedził Grzegorz Bierecki, wtedy szef Kasy Krajowej SKOK. Raz przyszedł z Adamem Jedlińskim (szefem rady nadzorczej Kasy).Europoseł PiS i kandydat na prezydenta Andrzej Duda pilotował w 2009 r. tę skargę jako prezydencki minister. Jemu podlegało Biuro Prawa i Ustroju, w którym powstał wniosek do TK. To on przekazywał swoim prawnikom opinie napisane na zlecenie SKOK-ów. Przekazał też opinię anonimową, z której pewne fragmenty co do słowa znalazły się we wniosku do Trybunału. W tym czasie Kancelaria Prezydenta nie zamówiła żadnych ekspertyz zewnętrznych.W piątek konferencję zwołali politycy PO. Szef klubu Rafał Grupiński powiedział, że Duda musi się wytłumaczyć i odpowiedzieć na pytania, kto napisał wniosek do TK, a także czy i w jakim celu przyjmował ludzi odpowiedzialnych za Krajową Kasę SKOK, w tym Jedlińskiego i Biereckiego?

Grzegorz Bierecki nie odpowiedział na nasze pytania dotyczące kontaktów z kancelarią Lecha Kaczyńskiego.

W piątek udzielił za to wywiadu portalowi wPolityce.pl kontrolowanemu przez SKOK-i.

Mówi w nim: „Jest znacznie ciekawiej, niż napisała » Wyborcza «, ponieważ spotykałem się także z urzędnikami obecnego prezydenta, i także w sprawie ustawy o SKOK-ach. I także z identycznym skutkiem: prezydent Komorowski w czerwcu 2013 roku zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego nowelizację ustawy o SKOK-ach”.

Senator nie dopowiada, że prezydent Kaczyński zaskarżył ustawę o SKOK-ach bez jej podpisywania w ramach tzw. kontroli prewencyjnej. Komorowski zaś skierował do Trybunału podpisaną już nowelizację ustawy w ramach tzw. kontroli następczej. Poprosił o zbadanie, czy przepis, na podstawie którego bank mógłby przejąć SKOK będący w tarapatach finansowych, jest zgodny z prawem.

Poseł PO Mariusz Witczak uznał, że Duda powinien zawiesić swoje członkostwo w PiS do czasu wyjaśnienia sprawy. Europoseł Adam Szejnfeld wezwał Dudę, by zawiesił kampanię wyborczą.

Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS, mówi o „politycznej hucpie PO”. – Widać, że są bardzo zdesperowani, brakuje im pozytywnego przekazu, brakuje im w kampanii pozytywnych pomysłów.

Duda był wczoraj na Słowacji, gdzie robił zakupy, żeby udowodnić, jakie są różnice w cenach produktów w euro i złotych. Jak podała 300polityka, na konferencji Dudy „jedynym tematem pytań dziennikarzy była kwestia spotkań w Pałacu Prezydenckim dotyczących SKOK”. Cytujemy za portalem: „Duda nie chciał bezpośrednio komentować tej sprawy, odniósł się jedynie ogólnie do przekazu PO i prezydenta: »Prezydent mówi o zgodzie i bezpieczeństwie, ja słyszę pomówienia; wojna cieni. Nawet nie będę tego komentować «”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Wrobić syna prezydenta

WOJCIECH CZUCHNOWSKI, MARIUSZ JAŁOSZEWSKI, 28.03.2015
Posłowie PiS usiłują dowodzić związków prezydenta Komorowskiego i jego rodziny z WSI i aferą SKOK-u Wołomin, skąd wyłudzono blisko 1 mld zł. Na zdjęciu: w Warszawie wciąż wiszą plakaty reklamujące upadły SKOK

Posłowie PiS usiłują dowodzić związków prezydenta Komorowskiego i jego rodziny z WSI i aferą SKOK-u Wołomin, skąd wyłudzono blisko 1 mld zł. Na zdjęciu: w Warszawie wciąż wiszą plakaty reklamujące upadły SKOK(WLODZIMIERZ WASYLUK)

Syn Bronisława Komorowskiego nie miał żadnych związków ze spółką byłego oficera WSI aresztowanego w aferze SKOK-u Wołomin.
Akcję przeciwko Tadeuszowi Komorowskiemu, jednemu z synów prezydenta, zaczął Jacek Kurski, były poseł PiS, który ponownie zabiega o łaski Jarosława Kaczyńskiego: „Czy prawdą jest, że syn pana prezydenta Komorowskiego był prokurentem w jednej ze spółek prowadzonych przez pana Piotra P., byłego oficera WSI?” – pytał 16 marca w RMF FM. A we wtorek w Radiu ZET mówił, że Komorowski „ma prokurenta jako swojego syna w spółce, która jest finałem łańcuszka operacji finansowych [WSI]”.Jacek Kurski powtarzał to w TVN 24, a „Gazeta Polska” puściła film, gdzie syn prezydenta „przepędza” urzędnika Inspektoratu Ochrony Środowiska z terenu zarządzanego przez spółkę, dla której pracuje. „GP” pisze, że działalność tej spółki „zainicjował oficer WSI, Piotr P.”.Prawicowy internet się tym żywi. A według polityków PiS ma dowodzić – podobnie jak zdjęcie z premiery filmu „1920 Bitwa Warszawska” (gdzie prezydent jest na nim z Piotrem P.) – rzekomych związków prezydenta i jego rodziny z WSI i z aferą SKOK-u Wołomin, skąd wyłudzono na lewe kredyty blisko 1 mld zł.Piotr P. zasiadał tam w radzie nadzorczej. Od 2014 r. siedzi w areszcie. Ma zarzuty założenia grupy przestępczej w celu wyłudzania kredytów i kierowania nią. Prokuratura łączy go też z zamachem na Wojciecha Kwaśniaka, wiceszefa Komisji Nadzoru Finansowego, która badała przekręty w tym SKOK-u.Dzieci w cieniu

„Wyborcza” sprawdziła zarzuty PiS wobec Tadeusza Komorowskiego.

Żadne z dzieci prezydenta (ma ich pięcioro, wszystkie dorosłe) nie prowadzi działalności publicznej, nie występuje w mediach. Od lat żyją w cieniu polityki. Bronisław Komorowski, szanując ich życzenie, niewiele o nich mówi. Na oficjalnej stronie głowy państwa można tylko przeczytać, że z żoną Anną z domu Dembowską „mają pięcioro dorosłych już dzieci: Zofię, Tadeusza, Marię, Piotra i Elżbietę”.

Tadeusz Komorowski, 35 lat, z wykształcenia prawnik, pracuje w warszawskiej kancelarii. Mimo że jest jednym z jej partnerów, w nazwie kancelarii nie ma jego nazwiska, bo sam tego nie chciał. Specjalizuje się w prawie administracyjnym, a kancelaria pracuje dla spółek zarządzających nieruchomościami. W ich imieniu syn prezydenta załatwia pozwolenia na budowę, zgody na przyłączenie mediów, wpisy do ksiąg wieczystych itp.

Były oficer WSI w Ursusie

W 2012 r. Tadeusz Komorowski podjął pracę dla spółki Maddy Investments należącej do zagranicznej firmy z siedzibą na Cyprze. Spółka powstała z przekształcenia jednej ze spółek powiązanych z firmą deweloperską notowaną dziś na warszawskiej giełdzie – Celtic Property Developments. Należy ona z kolei m.in. do zagranicznych funduszy inwestycyjnych. Buduje głównie biura, ale jej sztandarowym projektem jest budowa miasteczka na terenach byłej fabryki ciągników w warszawskim Ursusie.

W 2006 r. Celtic za ponad 200 mln zł kupił spółkę Challenge Eighteen, której głównym wianem było ponad 50 hektarów byłej fabryki Ursus. Firma kupiła hektary na przetargu rozpisanym przez syndyka Ursusa. Zapuszczone tereny poszły dopiero w piątym przetargu, bo nikt wcześniej nie godził się na cenę syndyka. Przetarg badała prokuratura, ale umorzyła sprawę.

W byłej fabryce ciągników Celtic kupił jeszcze halę od spółki Kwant. Dla prawicowych oskarżycieli to ta spółka rzucać ma cień na syna prezydenta. Bo wspólnikiem był tu m.in. ów słynny Piotr P. – Nie poznałam go. Kim jest, dowiedziałam się niedawno. Transakcję finalizowaliśmy z prezesem spółki Zbigniewem Boguszem, który nam zaproponował sprzedaż hali – mówi „Wyborczej” Michalina Wiczkowska, prezes Celtic Property Developments.

Ani w Celticu, ani w Maddy Investments Piotra P. nie było. Skąd więc twierdzenie, że syn prezydenta pracuje dla spółki aferzysty z WSI?

– Jeżeli była jakaś historia Piotra P. na terenie Ursusa, to skończyła się w roku 2005-06. A historia Tadeusza Komorowskiego na tym samym terenie zaczyna się w 2012 r. Spółka, w której udziałowcem był P., nigdy nie miała nic wspólnego z firmą, dla której pracuje Komorowski – zapewnia „Wyborczą” warszawski prawnik, który zna syna prezydenta. – Moja kancelaria znajduje się w miejscu, gdzie kiedyś była fabryka. Czy to znaczy, że ja mam związek z produkcją przemysłową? Taki sam związek z P. ma syn prezydenta – ironizuje adwokat.

Co robi w Ursusie Komorowski junior…

…i o co chodzi z „przeganianiem urzędnika” Inspekcji Ochrony Środowiska?

Inspektor chciał skontrolować instalacje na terenie byłej fabryki. Jest ich tu dużo: rury z ciepłem, wodą, ściekami, gazem, bo fabryka kiedyś zaopatrywała w media dzielnicę. Ale obecnie rury biegną po prywatnym terenie, więc by je obejrzeć, trzeba zgody właściciela działki. Na to nałożył się wieloletni spór o to, kto będzie dostarczał w Ursusie ciepło. Czy elektrociepłownia Ursus (w upadłości) leżąca na pofabrycznym terenie przyszłego miasteczka Ursus? Czy PGNiG Termika (ma w stolicy elektrociepłownie)? Czy francuska Veolia, do której należą rury z ciepłem w mieście?

Filmik z „Gazety Polskiej” może więc być wyrwany z kontekstu. A Tadeusz Komorowski, pełnomocnik Maddy Investments, nie tyle „przeganiał urzędnika”, ile spierał się z nim o termin inspekcji działki należącej do firmy, której jest prokurentem.

Maddy nie ma już związku z Celtikiem, ma zagranicznego udziałowca. Skąd się wzięła w Ursusie? – Sprzedaliśmy jedną ze swoich spółek w 2012 r. Wraz ze spółką sprzedaliśmy dwie działki, na których stała oczyszczalnia ścieków. Maddy chciała prowadzić tę oczyszczalnię, ale nie uzyskała pozwolenia. Oczyszczalnia stoi nieczynna, a jedna z działek wróciła do nas – wyjaśnia prezes Wiczkowska.

Zapewnia, że syna prezydenta nie zna; nie współpracuje on też z Celtikiem i podległymi mu spółkami.

Dostał rykoszetemWciągnięcie syna prezydenta do kampanii wyborczej to odwracanie kota ogonem – PiS odwraca uwagę od swoich związków ze SKOK-ami.Kilka tygodni temu w Sejmie posłowie PiS z zespołu Antoniego Macierewicza puścili prezentację sugerującą związki prezydenta Komorowskiego z WSI i SKOK-iem Wołomin. Dowody są żadne. PiS wraca do starej afery fundacji Pro Civili, która w drugiej połowie lat 90. brała udział w wyłudzeniach ponad 100 mln zł. Z fundacją był związany Piotr P.PiS oskarża, że Komorowski jako szef MON (lata 2000-01) blokował śledztwo przeciwko Pro Civili. To teza nieprawdziwa. Afera w fundacji była wcześniej. Gdy Komorowski został ministrem obrony, trwało już śledztwo prokuratury. W ubiegłym roku zakończyło się aktem oskarżenia m.in. dla Piotra P. Śledztwo trwało tak długo, bo śledczy ściągali z kilku krajów informacje o zagranicznych „słupach”, do których należały firmy-wyłudzacze.Gdy obrzucenie błotem prezydenta się nie powiodło, prawica wzięła na cel jego syna.

Prezes Celticu Michalina Wiczkowska zapowiada: – Będziemy występować na drogę prawną przeciwko wszystkim, którzy będą próbowali nas łączyć z WSI i Piotrem P.

SKOK Wołomin – perła w koronie

SKOK Wołomin zatrudniał 360 osób, miał około 100 placówek. Blisko 80 tys. osób ulokowało tu ponad 2,5 mld zł, podobna była suma kredytów. Na razie prokuratura zakwestionowała kilkaset. W lutym sąd ogłosił upadłość Kasy z opcją zawarcia układu naprawczego.

Ludzie, którzy na fałszywe dokumenty o zatrudnieniu i wysokich zarobkach brali kredyty od kilkuset tysięcy do 3 mln zł („słupy”), natychmiast oddawali pieniądze organizatorom przestępstwa. Według prokuratury pomysłodawcą był Piotr P. W areszcie jest pięć osób z zarządu lub rady nadzorczej tego SKOK-u.

Nadużycia badają CBŚ i grupa w ABW śledząca przerzucanie pieniędzy za granicę. Zaczęło się od wywiadu skarbowego, który w październiku 2012 r. dostał informacje o lewych kredytach i praniu pieniędzy. Poinformował też KNF, która wszczęła postępowanie i skierowała własne zawiadomienie do prokuratury, a do SKOK-u Wołomin posłała w ubiegłym roku zarządcę komisarycznego.

Od Wołomina odcina się Kasa Krajowa SKOK, centrala wszystkich Kas (jest ich ponad 50).

Ale do niedawna Kasa Krajowa traktowała Wołomin jak perłę w koronie. W 2011 r. prezesowi Mariuszowi G. przyznała Feniksa, nagrodę menedżera roku. Feniksa dostał w 2011 r. „promotor ruchu SKOK” Tomasz Sakiewicz, naczelny „Gazety Polskiej”, a wcześniej kilku polityków PiS – „sympatyków ruchu SKOK” – Przemysław Gosiewski, Jerzy Polaczek, Artur Zawisza.

Siedzącym dziś w areszcie Piotrowi P., Mariuszowi G. i wiceprezesowi Mateuszowi G. postawiono zarzut „udziału w latach 2009-14 w zorganizowanej grupie przestępczej, której celem było uzyskiwanie pożyczek i kredytów z tej kasy na podstawione osoby”.

W poniedziałkowej „Wyborczej” o związkach SKOK Wołomin z lokalnym PiS-em

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Wybory prezydenckie 2015. Komorowski pozywa Hofmana. B. rzecznik PiS: „To próba zamknięcia ust”

mig, 27.03.2015
Adam Hofman

Adam Hofman (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Bronisław Komorowski pozwał Adama Hofmana w trybie wyborczym. Za to, że były rzecznik PiS zapytał w TVN24 Tomasza Nałęcza, czy jeden z szefów SKOK Wołomin jest w komitecie poparcia obecnego prezydenta. Dementi z Kancelarii Prezydenta przyszło telefonicznie jeszcze w trakcie trwania programu. Ale potem przyszedł też pozew.
Adam Hofman potwierdził w rozmowie z „wPolityce.pl”, że został pozwany przez Komorowskiego.
Były rzecznik PiS tłumaczył, że informację, jakoby członek władz SKOK Wołomin Andrzej Kleszczewski był członkiem honorowym komitetu obecnego prezydenta, dostał „z otoczenia Bronisława Komorowskiego, od bliskiego współpracownika, który chce pozostać anonimowy”. W TVN24 wyjaśniał, że zadał pytanie o Kleszczewskiego Nałęczowi, gdyż lista członków komitetu poparcia Komorowskiego jest niedostępna i nie dało się zweryfikować słów informatora. Tymczasem„Dziennik Gazeta Prawna” dotarł do listy. Kleszczewskiego na niej nie ma.

Jak Hofman zareagował na informację o pozwie? – Chodzi o to, by nie tylko nie można było krytykować, ale by nie można było nawet pytać(…) obecnego prezydenta ani o jego związki ze SKOK-iem Wołomin, z WSI, z poprzednim systemem – skomentował dla „wPolityce.pl”. Dodał, że jego zdaniem to „próba zakneblowania ust, (…) ograniczenia wolności słowa”.

gazeta.pl

Nic nie napisał, gardził pracą, wszyscy go słuchali. Oto pierwszy hipster Warszawy… zwany Sokratesem

Franc Fiszer - "Sokrates Warszawy".
Franc Fiszer – „Sokrates Warszawy”. CBN Polona / Domena publiczna / Wikimedia Commons

Franc Fiszer, stały bywalec warszawskich kawiarni, mógłby dziś niejednego onieśmielić swoją błyskotliwą ripostą czy dygresją. W swoim stylu, z właściwą sobie erudycją i klasą. Tak, jak przed wojną „zabawiał” warszawiaków, którzy wymyślali o nim anegdoty. Człowiek, który przyszedł na świat 155 lat temu, niczego w życiu nie napisał, a mimo to, był wielkim myślicielem.

– Nigdy nie poniżyłbym się do tego, by brudzić atramentem piękną białą kartkę papieru – mawiał Fiszer, którego wypowiedzi powtarzali później jego znajomi. Podobnie jak słowa Sokratesa ocalił od zapomnienia Platon, który uwiecznił swojego mistrza w „Dialogach”. Sam filozof nie spisywał swoich przemyśleń, a mimo to do dziś jest jednym z największych myślicieli w dziejach. Co zawdzięczamy jego warszawskiemu odpowiednikowi?

– I ja brałem udział w ruchu niepodległościowym, wprawdzie w sposób raczej bierny niż czynny. Zaproszony byłem do znajomych na kolację. Kiedy przyszedłem okazało się, że policja wszystkich gości zabrała do cyrkułu. Musiałem zjeść dwadzieścia cztery zrazy – zwykł mawiać Fiszer, król ironii i sarkazmu, który z dystansem patrzył na siebie i otaczającą go rzeczywistość.

Wyróżniał się na tle ogółu swą „wielkością”, także fizyczną – otyła sylwetka, bujna czarna broda, okulary na nosie. Lubił pojeść, całe dnie spędzał na dysputach kawiarnianych. Zanim jednak zasłynął w nazywanej „Paryżem Północy” Warszawie, dorastał na prowincji. Przyszedł na świat w majątku Ławy pod Ostrołęką, 25 marca 1860 roku, czyli 155 lat temu. Ziemianin w pełnej krasie.

Był samozwańczym, wędrownym filozofem – nigdy bowiem nie ukończył studiów filozoficznych, a takowe podjął swego czasu w Lipsku. A mistrzostwa w myśli i wypowiedzi dowiódł już po przenosinach do Warszawy. Były lata 80. XIX stulecia. W sercu Królestwa Polskiego rządzonego przez cara, Fiszer pozwalał sobie na naprawdę wielką dawkę humoru.

Bywał tu i tam, spotykał się z wieloma „znanymi”, aż sam stał się częścią śmietanki. Przyjaźnił się z Janem Lechoniem, znał Władysława Reymonta, Stefana Żeromskiego, Juliana Tuwima czy Antoniego Słonimskiego. Inny wielki tamtych czasów, pianista Artur Rubinstein, mówił o Fiszerze jako jednej z najbarwniejszych postaci, które kiedykolwiek spotkał na swej drodze. – Kiedy go poznałem, był już po pięćdziesiątce, ale mnie wydał się człowiekiem bez wieku – wspominał wybitny muzyk.

KAZIMIERZ BŁESZYŃSKI

Gnał go wielki niedosyt i bezgraniczność pragnień, fantastyczność pożądań poznawczych niemożliwych, nieosiągalnych nigdy. Fiszer prowadził tryb życia duchowego zanadto, rzekłbym, wielkopański, twórczo-artystyczny, za mało naukowy. (…) On – metafizyk czysty z najczystszych – był bez granic; więc każdy twór mu ginął; rozpraszał się w bezkresie nieobjętych pragnień.

„Skamander”, 1939

Wskazał też na doniosły głos myśliciela, którego po prostu nie dało się przegadać. Gdy ktoś w teatrze zwrócił mu kiedyś uwagę, że komentuje sztukę – a wystawiano właśnie „Wesele” Wyspiańskiego – zbyt głośno, Fiszer nie był urażony. Po prostu odparł: „Tego się nie słucha, to się zna”.

Gdyby tylko płacono mu za gawędy, byłby bogaczem. Ponieważ Fiszer stronił od wszelkiej pracy fizycznej, nie miał stałych dochodów. Ale gest miał za to niemały. Pewnego razu, w jednej z warszawskich restauracji, do której zaprosił swoich znajomych, zdziwił się na widok wysokiego rachunku. Postanowił jednak zmierzyć się z sytuacją, poprosił właściciela do swojego stolika, a następnie gorąco go uściskał. – Chciałem się z panem serdecznie pożegnać, bo już nigdy w życiu się nie zobaczymy! – miał krzyknąć myśliciel i opuścić lokal bez płącenia.

JAN LECHOŃ

Franc Fiszer, większy filozof, niż myśleli ci, którzy znali go tylko z jego niebotycznych powiedzeń, często mówił o sobie, że jest Bogiem, co było tylko paradoksalnym wykładem właśnie jego filozofii. Kiedyś na wsi w Chełmicy u Pauliny Kleszczyńskiej uskarżał się na reumatyzm, na co Paulina docięła mu: „Ładny Bóg – co ma reumatyzm”. A Franc nigdy nie stropiony: „Reumatyzm – to jest właśnie arka przymierza między mną a ludzkością”.

Aby wdać się w nim z dyskusję, trzeba było liczyć się z możliwością… ośmieszenia. Bo jak tu odpowiedzieć na pytanie Fiszera: „Czy abrakadabryczne elukubracje immanentnej negacji transcendentują nicość samą w sobie?”. Warszawski myśliciel dobrze wiedział jak pozbyć się natrętów. Takich bowiem mógł, z właściwą sobie uprzejmością, zapytać: „No dobrze, proszę pana, ale czy chaotyczne kombinacje efemerycznych pryncypów są w stanie zdeterminować neutralną cywitatywę absolutu dobrego i złego, czy nie są w stanie? Bo od tego ostatecznie wszystko zależy”.

Cóż, doprawdy trudno było „zagiąć” filozofa. Człowieka, który ręczył honorem za to, że Boga nie ma, dzielił kobiety na damy i nie-damy i zachwalał prostą kuchnię. – Weźcie na przykład taki kawior, czy może być coś prostszego, a jakie to pyszne – mawiał Franciszek zwany Francem. Nie miał racji?

Sokrates Warszawy zmarł w mieście, którego był częścią, na dwa lata przed wybuchem wojny. Wcześniej podupadł na zdrowiu, wielokrotnie bowiem cierpiał głód, ale taki już był, że jak miał pieniądze, to wydawał, nie zastanawiając się, co będzie dalej. I takiego go zapamiętano. Jako człowieka z sercem na dłoni, który kochał komentować rzeczywistość, kpiarza, mistrza dowcipu i ciętej riposty.

Porównywano go do niemałych gabarytowo szlachciców – szekspirowskiego Falstaffa oraz sienkiewiczowskiego Zagłoby. Dziś widzi się w nim pierwowzór tytułowego bohatera opowieści Jana Brzechwy – Pana Kleksa, czarodzieja, który prowadził dziecięcą Akademię. Fiszer czarodziejem był, ale słowa.

naTemat.pl

Anna Gielewska – OdSKOKi Dudy

Uniki kandydata PiS na prezydenta to dowód, że sprawa SKOK-ów staje się dla Andrzeja Dudy coraz większym problemem.
Kilka lat temu były minister skarbu z PiS Wojciech Jasiński nie chciał się tłumaczyć z umorzenia starych długów Porozumienia Centrum chwilę po przegranych przez PiS wyborach. Jasiński w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia, uciekał przed dziennikarzami aż do sejmowej windy. Fukał przy tym na jednego z reporterów TVN: – Skończył się przestępca Ziobro i szukacie przestępcy Jasińskiego. W czeluściach sejmowej windy znajdowali azyl przed natrętnymi dziennikarzami i inni politycy – od Mariana Krzaklewskiego po Ryszarda Kalisza.Jako żywo stanęły mi dziś przed oczyma te sceny gdy obserwowałam uniki kandydata PiS na prezydenta. Sztabowcy Dudy zaplanowali starannie kampanijny event – kandydat wyruszył na Słowację po świąteczny koszyk w euro. Po czym wrócił do Polski na identyczne zakupy, żeby triumfalnie ogłosić wynik porównania – na Słowacji w euro drożyzna. I wszystko poszłoby pewnie zgodnie z planem sztabowców, gdyby nie tekst „Gazety Wyborczej” dotyczący losów ustawy o SKOK-ach. Projekt, który wprowadzał do spółdzielczych kas nadzór KNF, sejm uchwalił w 2009 r. Ustawa trafiła wtedy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mógł ją podpisać, zawetować (narażając się jednak na możliwość odrzucenia weta przez sejm) albo skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Wybrał ostatni wariant, dzięki czemu twórcy SKOK z Grzegorzem Biereckim na czele zyskali na czasie – jak się potem okazało – przejmując część majątku kas. Zanim prezydent skierował ustawę do Trybunału, jego kancelaria musiała przygotować wniosek wraz z uzasadnieniem. Ministrem odpowiedzialnym za ten wniosek i uzasadnienie go w Trybunale był wtedy właśnie Duda.Jak się okazuje, Lech Kaczyński przyjmował wtedy w Pałacu swoich gdańskich przyjaciół – szefów SKOK, Grzegorza Biereckiego i Adama Jedlińskiego. Mieli lobbować na rzecz wysłania ustawy do TK, a nawet według GW – przygotowywać anonimowo opinie, które potem znalazły się we wniosku. Sprawa jest o tyle dziwna, że formalnie Pałac nie zamawiał wtedy żadnych analiz i opinii do ustawy, choć to raczej częsta praktyka, zwłaszcza w przypadku kontrowersyjnych przepisów.Dwa tygodnie temu pisaliśmy o przebiegu prac nad wnioskiem do TK w Pałacu Prezydenckim: – Najpierw urzędnik niskiego szczebla napisał krótkie uzasadnienie do TK, potem opinia została zmieniona i zastąpiono ją szerokim uzasadnieniem, dlaczego prezydent kieruje ustawę do Trybunału. Pod tym jest podpis Lecha Kaczyńskiego – usłyszałam w Pałacu. Podpisu samego Dudy tam nie ma, więc PO nie tak łatwo było go sklejać ze sprawą. Skoro jednak brał udział w spotkaniach z Biereckim i Jedlińskim, a nawet przekazywał swoim urzędnikom anonimową opinię prawną, jego rola w całej historii budzi coraz większe wątpliwości.
Kandydat PiS na prezydenta miał przynajmniej dwie okazje, żeby je dzisiaj wyjaśnić.Wzorem swoich poprzedników z windy wolał jednak robić dziwne uniki. Pod sklepem na Słowacji zapowiedział, że na pytania odpowie już po zakupach w polskiej Biedronce. Ale kiedy tam dziennikarze ponowili pytania o spotkania w Pałacu, Duda odpowiedział starym politycznym zwyczajem – nie ma czego wyjaśniać, bo to atak. Po czym dał się szczelnie otoczyć swoim zwolennikom, głośno skandującym „Andrzej Duda, to się uda” i skutecznie oddalił od mikrofonów. Zastąpił go szybko rzecznik partii Marcin Mastalerek nerwowo pohukując na dziennikarzy i przekonując, że dziś ważny jest tylko koszyk. Pytania o SKOKI odbijał niczym piłeczki kauczukowe.

Ta nerwowość sztabu wyraźnie pokazuje, że sprawa SKOK-ów staje się najpoważniejszym problemem w kampanii Dudy. Tym bardziej, że dotyczy zarówno byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do którego dorobku odwołuje się kandydat PIS na prezydenta, jak i coraz bardziej – jego samego. Winda, którą Duda wjeżdżał coraz wyżej, chyba właśnie się zacina.

Wprost.pl

Dodaj komentarz