Sondaż (18.06.2015)

 

Śledztwo ws. „lewych asystentów PiS”. Prokuratura może się przyjrzeć m.in. Andrzejowi Dudzie

Według "Newsweeka" fikcyjni asystenci mieli trafiać m.in. do Andrzeja Dudy
Według „Newsweeka” fikcyjni asystenci mieli trafiać m.in. do Andrzeja Dudy Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Warszawska prokuratura wszczyna śledztwo, które sprawdzi, czy europosłowie PiS zatrudniali w charakterze swoich asystentów pracowników partii, by odciążyć jej budżet.

Radio ZET ustaliło, że osoba fizyczna, która złożyła w tej sprawie zawiadomienie, powołała się na marcowy artykuł tygodnika „Newsweek”. W tekście „Lewi asystenci PiS” napisano, że na jesieni 2014 roku w PiS zlikwidowano kilkadziesiąt etatów i rozwiązano kilkanaście umów cywilnoprawnych. Pracownicy mieli zostać przeniesieni na etaty asystentów europosłów, by płacił im Parlament Europejski.

– Załapały się na nie m.in. makijażystki prezesa i pracownicy partii, którzy nie wiedzą nawet, gdzie mieszczą się biura ich deputowanych – napisał „Newsweek”, dodając, że fikcyjni asystenci mieli trafić m.in. do Andrzeja Dudy, Zbigniewa Kuźmiuka i Ryszarda Legutki.

Prokuratura Okręgowa w Warszawie poinformowała Radio ZET, że śledztwo dotyczy „doprowadzenia Parlamentu Europejskiego do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w bliżej nieustalonej kwocie poprzez fikcyjne zatrudnienie w charakterze asystentów posłów do Parlamentu Europejskiego osób faktycznie zatrudnionych w organach partii”.

W ramach postępowania sprawdzającego śledczy poprosili wymienionych w artykule europosłów o przekazanie informacji odnoszących się do zatrudnienia asystentów. Europosłowie informacji nie przekazali.

źródło: Radio ZET

naTemat.pl

Biedroń obiecał tutaj rewolucję. Na razie w Słupsku przygotowuje pod nią grunt, uczy się samorządu

Mieszkańcy Słupska rządzonego przez Roberta Biedronia chcieliby rewolucji od zaraz. Zmiany wymagają czasu.
Mieszkańcy Słupska rządzonego przez Roberta Biedronia chcieliby rewolucji od zaraz. Zmiany wymagają czasu. Fot . Wojciech Nekanda Trepka / Agencja Gazeta

„Nareszcie zmiana” – powtarzał Robert Biedroń w kampanii samorządowej. Nieco ponad pół roku po zaprzysiężeniu go na prezydenta Słupska pojechaliśmy na Pomorze, by sprawdzić jak zapowiedziane przez byłego posła zmiany postępują.

Zaprzysiężony 6 grudnia na prezydenta Słupska Robert Biedroń poza pracą w Ratuszu przy placu Zwycięstwa ma też drugą posadę: jest etatową nadzieją lewicy. To, czy rzeczywiście tak będzie zależy w dużej mierze od tego, jak przebiegnie jego misja na Pomorzu. A nadzieje są ogromne, bo Biedroń odsunął od władzy prezydenta sprawującego 12 lat z rzędu (a wcześniej jeszcze 4 na przełomie systemów) prezydenta Macieja Kobylińskiego obiecując niemal rewolucję.

Rewolucja z przeszkodami
Ale w samorządzie o rewolucję trudno, bo władze każdego miasta i każdej gminy są spętane dziesiątkami przepisów. Poza tym na efekty podjętych decyzji trzeba czekać od kilku miesięcy do kilku lat. Ekipa Biedronia – jak sami przyznają – dopiero uczy się samorządu i odkrywa tę bolesną prawdę. Tymczasem niektórym mieszkańcom już zaczyna brakować cierpliwości. – Ale, panie, nic się nie dzieje – mówi pan Andrzej, do którego przysiadam się w parku Waldorffa. Przyznaje, że Biedroń musi poradzić sobie z masą problemów, które odziedziczył po poprzedniej ekipie, ale mieszkaniec chciałby szybciej zobaczyć efekty prac nowych władz miasta. Największą jest brak pracy (choć bezrobocie spadło niedawno poniżej 10 proc.). Mieszkańcy krytycznie oceniają działanie Słupskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.

Toksyczny spadek
– Ta strefa jest za mała. Zupełnie nie wykorzystuje położenia blisko morza – mówi mi właściciel jednej z kawiarni w centrum. – Poza tym w piątek pan prezydent powiedział, że przez długi poprzedników grozi nam bankructwo. A kto będzie chciał inwestować w zbankrutowane miasto? – pyta retorycznie. Podobny zarzut podnosi Robert Kujawski, szef opozycyjnego klubu PiS.

Konferencja Biedronia, na której padły te niezbyt szczęśliwe słowa była próbą wywarcia nacisku na rząd i władze województwa pomorskiego, które Biedroń poprosił o wsparcie finansowe. To efekt przegranego przez miasto (jednego z kilku) procesu z wykonawcą aquaparku Trzy Fale – symbolu pychy poprzedniej władzy. Inwestycja, która miała kosztować 58 mln zł już pochłonęła niemal 90 mln zł, a końca nadal nie widać.

Jest plan
– Rozważamy zatrzymanie inwestycji w aquapark na kilka lat, zabezpieczenie jej i po pierwsze wyjście na finansową prostą, a po drugie opracowanie nowej koncepcji sfinansowania dokończenia budowy, a później finansowania bieżącego działania obiektu – mówi Marcin Anaszewicz, szef gabinetu prezydenta Słupska. Sam Biedroń jest w tym czasie na Kongresie Samorządów we Wrocławiu.

Bo utrzymanie ogromnego aquaparku to kolejne ok. 3 mln rocznie, które trzeba by wyłożyć z kasy miasta. – Są firmy, które zawodowo zajmują się prowadzeniem takich obiektów. Ale podstawą naszego działania jest transparentność i partycypacja, więc chcemy włączyć mieszkańców, organizacje pozarządowe i przede wszystkim radnych w decydowanie o tym, co dalej z aquaparkiem – wyjaśnia współpracownik Roberta Biedronia.

Priorytet: wykluczeni
W przyszłym tygodniu zaplanowano spotkanie, na którym mieszkańcy mają poznać stan walki o 25 mln, które miasto będzie musiało zapłacić firmie Termochem. Może do tego czasu przyjdzie też odpowiedź od szefowej rządu, która chcąc uniknąć niebezpiecznego dla siebie precedensu zapewne odmówi. W takim wypadku miasto wstrzyma inwestycje (m.in. obiecany przez Biedronia remont mieszkań socjalnych).

I tak megalomania poprzednich władz Słupska zaboli przede wszystkim mieszkańców. Tym bardziej, że miasto już zaczęło zajmować się pustostanami, których w Słupsku nie brakuje. – Koło mnie jest mieszkanie socjalne, ale lokatorzy są w więzieniu. Z tego co wiem, właśnie zajmuje się nim komornik, żeby mogli je wyremontować – relacjonuje pan Mirosław, pracownik firmy zajmującej się utrzymaniem zieleni miejskiej. – I pan jeszcze napisze, że się zmienia. Na lepsze – prosi. No więc piszę.

Przebudowa umysłów
Bo Słupsk się zmienia. – Zaczęliśmy od zmiany struktury urzędu, przygotowania jej do wyzwań związanych z realizacją programu prezydenta Biedronia – wyjaśnia Marcin Anaszewicz, szef gabinetu prezydenta, jeden z jego najbliższych współpracowników.

Chodzi m.in. o utworzenie biur odpowiedzialnych za najważniejsze elementy miejskiej polityki (pomoc społeczna, przedsiębiorczość, kultura). Ich szefowie biorą pełną odpowiedzialność za realizację swoich odcinków, a dotychczas była ona rozmyta między kilka komórek organizacyjnych.

– Drugi etap to cięcie kosztów, bo Słupsk jest bardzo zadłużony. Dlatego ograniczamy koszty w urzędzie, ale i w spółkach miejskich. Staramy się, by one współpracowały ze sobą, bo dotychczas działały jako oddzielne organizmy – dodaje Anaszewicz.

Wielkie cięcia
Przykład? – Dotychczas wszystkie miejskie spółki naprawiały samochody w zewnętrznych firmach. Tymczasem Miejski Zakład Komunikacji ma swoje warsztaty, myjnię itd. To nie tylko obniżanie kosztów, lecz także wyrabianie myślenia o mieście, jako jednym organizmie. Mam wrażenie, że te pierwsze dwa etapy się udały. Teraz przygotowujemy pakiet uchwał, które chcemy przedstawić radnym po wakacjach – zdradza Marcin Anaszewicz.

I to wtedy może się zdecydować, czy rewolucja Biedronia będzie mogła się ziścić. Bo klub prezydenta liczy tylko dwóch radnych (na 21). Dlatego dla każdego rozwiązania musi budować koalicje. Z jednej strony to test jego zapewnień o otwartości na dialog, z drugiej duże utrudnienie w sprawnym rządzeniu.

Medialny prezydent
Bo to z efektów będzie prezydent Biedroń rozliczany, choć istotny jest też styl. Ale nie rozumiany banalnie, jako niekrzyczenie na pracowników i uśmiechanie się do sekretarki. Rządzący miastem starają się zmienić sposób myślenia o samorządzie i jego roli. Niewątpliwie pomaga w tym medialna pozycja włodarza miasta. Dlatego tak szerokim echem poniosła się decyzja o tym, by nie wynajmować miejskiego parku cyrkowcom.

Podobnie jak z eksponowaniem problemów niepełnosprawnych (niedawny Marsz Godności), wodą z kranu (zamiast kupowaną w butelkach) czy cotygodniowymi konferencjami, na których prezydent i jego współpracownicy szczegółowo opowiadają o tym, co dzieje się w mieście.

Biedroń słucha
Sam też słucha. – Rządzący po pewnym czasie zamykają się w kokonie potakiwaczy, którzy boją się powiedzieć im, że robią coś źle, więc ciągle im tylko potakuję. Prezydent nie tylko spotyka się regularnie z dyrektorami biur, lecz także powiedział „Jeśli będę chciał się wpuścić w jakiś kanał, to mi powiedzcie” – relacjonuje jedna z urzędniczek. Jedni nazwą to mądrym rządzeniem, inni PR-em. Ale nawet jeśli tego drugiego u Biedronia nie brakuje, zyskuje na tym też Słupsk.

To niemal stutysięczne miasto, dawna stolica województwa, ma spory potencjał, ale przecież atuty mają też inne miasta osierocone przez reformę administracyjną epoki Buzka. O nich jednak nie jest tak głośno. – Wielu turystów pyta, czy można gdzieś spotkać prezydenta Biedronia – mówi pracownica Centrum Informacji Turystycznej. – Pan prezydent mieszka zaraz obok, dlatego czasem wpada na kawę – dodaje.

Zmiana klimatu jest w Słupsku odczuwalna. Na razie składa się z takich drobnych elementów i wielu mieszkańcom to wystarcza. Ale za jakiś czas zaczną pytać o bardziej widoczne oznaki rządów Roberta Biedronia, niż tylko zmiana sposobu finansowania kultury i zmniejszenie zarządów miejskich spółek. Na razie Robert Biedroń dobrze poradził sobie na pierwszej kartkówce w roku szkolnym, ale przed nim jeszcze wiele trudnych sprawdzianów.

naTemat.pl

ABW: Podsłuchująca grupa Falenty

Wojciech Czuchnowski, 18.06.2015
Marek Falenta

Marek Falenta (MAREK WIŚNIEWSKI/PulsBiznesu/FORUM)

Szef ABW gen. Dariusz Łuczak do posłów speckomisji miał powiedzieć: – Jest zorganizowana grupa przestępcza zajmująca się podsłuchami, którą kierował biznesmen Marek Falenta. Gen. Łuczak zarzucał też prokuraturze bierność w tej sprawie.
– Łuczak wymienił 6 osób, które razem z Falentą organizowały podsłuchy, mówił, że Falencie za nielegalne nagrywanie postawiono zarzuty w trzech miejscach kraju, i dziwił się, dlaczego nie jest to połączone w jedno śledztwo, z zarzutem o działanie w zorganizowanej grupie – relacjonuje „Wyborczej” wystąpienie szefa ABW jeden z posłów sejmowej komisji do spraw służb specjalnych.

Łuczak rozmawiał z komisją w środę. Wezwany został razem z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem. Mieli odpowiadać na pytania o skutki wycieku do internetu 28 tomów akt śledztwa w sprawie afery podsłuchowej.

Seremet mówił, że prokuratura nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia, ale Łuczak, który występował po nim, skrytykował śledczych za „bierność i brak inicjatywy”. Według informacji zebranych przez „Wyborczą” szef ABW mówił o konflikcie między Agencją a prokuraturą, która po zatrzymaniu podejrzanych w aferze podsłuchowej nie chciała zakwalifikować tego, co robili, jako działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Podejrzanym – kelnerom Łukaszowi N. i Konradowi L. – postawiono jedynie zarzuty nielegalnego nagrywania, a biznesmenowi Markowi Falencie, który – jak zeznali – płacił im za podsłuchy, zarzut rozpowszechniania zapisów rozmów polityków, biznesmenów i wysokich urzędników państwowych.

Grozi za to maksymalnie do 2 lat więzienia, więc zdaniem ABW Falenta czuje się bezkarny i w dalszym ciągu ujawnia kolejne „taśmy”.

Tymczasem kwalifikacja czynu z art. 258 kk (zorganizowana grupa) oznacza znacznie większe zagrożenie karą – dla szefa grupy to od roku do 10 lat więzienia. Daje też prokuraturze możliwość wystąpienia z wnioskiem o areszt.

Śledczy takiej kwalifikacji nie zastosowali. Tymczasem Łuczak powiedział posłom, że w ostatnich miesiącach funkcjonariusze ABW i CBŚ zebrali dowody na to, że Falenta zlecał nielegalne nagrywanie swoich konkurentów biznesowych w Bydgoszczy i w Białymstoku, gdzie postawiono mu za to zarzuty.

Według źródeł „Wyborczej” wytypowani przez ABW wspólnicy Falenty to: Krzysztof S., prywatny detektyw z Lublina, Marcin W., jeden z szefów bydgoskiej spółki Składy Węgla, Adam D., prawnik z Bydgoszczy, oraz Bogusław T., do 2013 r. funkcjonariusz ABW we Wrocławiu. Części z nich postawiono już zarzuty o zakładanie podsłuchów. – Razem z kelnerami i szwagrem Falenty to już jest siedem osób w całej Polsce, których nazwiska powtarzają się w kilku sprawach – mówi nam poseł speckomisji, dodając, że ABW nie może zrozumieć, czemu prokuratura nie chce połączyć tych spraw, by sformułować wobec Falenty poważniejsze zarzuty.

Rzeczywiście, od zatrzymania w lipcu 2014 r. Falenty, jego szwagra i kelnerów prokuratura przekonuje, że nie można w ich przypadku wypadku mówić o działaniu w zorganizowanej grupie przestępczej. „By to stwierdzić, sprawca musi mieć pełną świadomość przynależności do takiej grupy i w pełni akceptować jej cele i formy działania. Tymczasem dotychczasowe ustalenia wskazują, iż tak zorganizowana grupa nie została nigdy utworzona” – to oficjalne stanowisko sprzed 11 miesięcy.

Czy dzisiaj coś się zmieniło? Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk mówi, że nadal nie ma podstaw do zmiany kwalifikacji. – Każda z tych spraw jest przez nas monitorowana, ale dalej nie ma spełnionych wymogów art. 258. Proste połączenie śledztw nie stworzy jeszcze grupy – podkreśla Martyniuk. – „Grupa przestępcza” to obsesja służb i b. ministra Sienkiewicza [szefa MSW], próbują to forsować jako lek na całe zło i bicz na Falentę – twierdzi jeden z naszych rozmówców z PG.

Co jeszcze szef tajnych służb mówił posłom o śledztwie, w którym Agencja prowadziła wiele działań operacyjnych? Według naszych rozmówców Łuczak był przekonany, że wszystkie nielegalne nagrania z warszawskich restauracji zostaną ujawnione i „nie da się już nad tym zapanować”. Pliki przechowywane są w tzw. chmurze na amerykańskim serwerze Dropbox, a ich dysponenci dzięki specjalnym kluczom mogą je uruchomić w dowolnym momencie. Spośród 21 nagrań, które ma prokuratura, są ujawnione już rok temu przez „Wprost” rozmowy szefów MSW, MSZ, ministra skarbu państwa i wiceministra środowiska, jest rozmowa szefa CBA i minister infrastruktury. Wśród jeszcze nieujawnionych, ale będących w posiadaniu prokuratury jest zarejestrowanych 11 spotkań „przedstawicieli mniejszego biznesu z politykami”.

Prokuratura nie ma na razie ani jednej rozmowy z udziałem najbogatszego Polaka Jana Kulczyka, chociaż nagrano ich kilkanaście.

ABW badała też, czy nagrania nie były używane do szantażowania podsłuchanych osób, ale żaden z pokrzywdzonych tego nie potwierdził. Łuczak wyliczył, że w aktach śledztwa, które umieścił w internecie biznesmen Zbigniew Stonoga, jest 90 nazwisk funkcjonariuszy ABW i ekspertów z Biura Badań Kryminalistycznych Agencji. Żaden z nich nie pracuje w pionie operacyjnym, więc podanie ich danych, chociaż niewygodne dla służby, nie stwarza dla niej zagrożenia.

Zobacz także

wyborcza.pl

CBOS: PiS na prowadzeniu, trzy partie w Sejmie. Coraz silniejszy Kukiz [SONDAŻ]

past, PAP, 18.06.2015
Sondaż CBOS z 18. czerwca

Sondaż CBOS z 18. czerwca (Gazeta.pl)

PiS uzyskuje największe poparcie w najnowszym sondażu CBOS – głos na partię Kaczyńskiego deklaruje 31 proc. badanych. Platforma Obywatelska otrzymała 25 proc., a w Sejmie znalazłby się jeszcze ruch Kukiza z 19 procentami.

 

Tuż za progiem wyborczym są NowoczesnaPL, czyli komitet wyborczy Ryszarda Petru, SLD oraz PSL. Każda z tych partii otrzymała po 4 proc. poparcia. Po 2 proc. badanych deklaruje poparcie partii KORWiN i Ruchu Narodowego, a 1 proc. zagłosowałoby na Twój Ruch.

W porównaniu z poprzednim sondażem CBOS spadło o 2 punkty proc. spadło poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, a aż o 6 punktów proc. dla Platformy Obywatelskiej. Stale rośnie zaś poparcie dla ruchu Pawła Kukiza. W poprzednim badaniu uzyskał on o 5 punktów procentowych mniej.

sondażCBOS

http://e.infogr.am/poparcie_dla_partii_politycznych8?src=embed

Nie zmieniło się poparcie dla partii Janusza Korwin-Mikkego oraz SLD. Nieznacznie, bo o jeden punkt procentowy, pogorszył się wynik NowoczesnaPL. Z kolei PSL uzyskało o 3 punkty procentowe więcej.

Frekwencja spada – udział w wyborach deklaruje 68 proc. badanych

Jak zauważa CBOS, wśród nielicznych „innych odpowiedzi” zdecydowaną większość stanowią deklaracje oddania głosu nieważnego, natomiast 8 proc. respondentów chcących wziąć udział w wyborach parlamentarnych nie wie, na kogo oddałoby swój głos (w maju było to 6 proc.; a na przełomie maja i czerwca 5 proc.).

Zamiar głosowania w wyborach do Sejmu i Senatu zadeklarowało 68 proc. dorosłych Polaków, o 2 punkty procentowe mniej niż w maju (między I a II turą wyborów) i 1 punkt procentowy więcej niż bezpośrednio po wyborach prezydenckich.

W ciągu ostatniego miesiąca mniej więcej na tym samym poziomie utrzymał się odsetek osób wahających się, czy iść na wybory – w czerwcu było to 13 proc. W porównaniu z poprzednim badaniem przeprowadzonym na przełomie maja i czerwca oznacza to spadek o 2 punkty procentowe. Od ostatniego pomiaru w zasadzie nie zmienił się też odsetek osób deklarujących absencję wyborczą (19 proc., wzrost o 1 punkt).

CBOS przeprowadził sondaż w dniach 11-17 czerwca 2015 roku na liczącej 1011 osób reprezentatywnej próbie losowej dorosłych mieszkańców Polski.

 

gazeta.pl

Dodaj komentarz