Kamiński (31.03.15)

 

Prezydent o pomniku Kaczyńskich: Ten pomnik będzie dzielić

Andrzej Kłopotowski, 31.03.2015
W Białymstoku na Plantach jest już skwer Lecha i Marii Kaczyńskich

W Białymstoku na Plantach jest już skwer Lecha i Marii Kaczyńskich (MARCIN ONUFRYJUK)

Seweryn Nowakowski czy Ryszard Kaczorowski to postaci, które można wynieść na pomniki. Pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich spełniałby oczekiwania tylko jednej opcji politycznej. Tak pomysł PiS, by na Plantach wystawić pomnik pary prezydenckiej, komentuje obecny gospodarz Białegostoku Tadeusz Truskolaski.
Pomnik zrodził się w głowach polityków Prawa i Sprawiedliwości. Już w 2014 roku, gdy części Plant nadali nazwę „Skwer Lecha i Marii Kaczyńskich Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej z Małżonką”, wiedzieli, że kolejnym krokiem będzie próba ustawienia tu pomnika pary prezydenckiej. Potwierdzał to w zeszłym tygodniu w rozmowie z „Wyborczą” szef klubu PiS Mariusz Gromko. Przyznał, że sugerował też urbanistom, by zarezerwować to miejsce pod pomnik Lecha i Marii Kaczyńskich właśnie.

„Planty są zabytkiem”

Pomysł ten nie podoba się radnym drugiej strony sceny politycznej. Przedstawiciele PO oraz Komitetu Truskolaskiego, których pytaliśmy o tę ideę, odpowiadali:

– Planty są zabytkiem – mówił dyplomatycznie radny Biernacki. – Czy powinniśmy zmieniać zabytki, by uczcić takiego czy innego polityka? Planty powinny wyglądać jak najwierniej w takim kształcie, w jakim zostały stworzone.

– Zawsze była mowa o upamiętnianiu ofiar przez nazywanie skwerów czy rond, a nie budowę pomników – to z kolei szef klubu radnych prezydenckich Marcin Szczudło.

Dziś do debaty dochodzi kolejny ważny głos. O komentarz poprosiliśmy Tadeusza Truskolaskiego (chcieliśmy zapytać go o to już w zeszłym tygodniu, był jednak nieuchwytny).

– Budowa pomników nie jest zależna od gminy. Może wnioskować o to grupa mieszkańców, kwestia lokalizacji zależy od rady miasta. Rola prezydenta jest ograniczona – przypomina Truskolaski. – Jeżeli chodzi o propozycję lokalizacji pomnika na Plantach, należy przeanalizować i charakter pomnika, i charakter Plant.

O tym wspominał już miejski konserwator zabytków Dariusz Stankiewicz.

„Pomniki powinny łączyć”

– Planty mają charakter rekreacyjny. Po usunięciu pomnika wdzięczności znów stały się miejscem wypoczynkowym – mówił na łamach „Wyborczej” Stankiewicz. Dodawał, że istniejące tu pomniki mają inny charakter: – Kawelin ma wydźwięk groteskowy. Praczki z kolei – ludyczny. Teraz mamy dołożyć jeszcze akcent historyczny? On tu „nie siedzi”.

Truskolaski nie uważa, by Kaczyńscy na cokole byli oczekiwani przez całe społeczeństwo.

– Pomniki powinny łączyć, a nie dzielić. Nie powinny reprezentować tylko jednej opcji politycznej. Uważam, że powinniśmy też zachować pewną chronologię. Jest wiele osób do upamiętnienia, jak np. prezydent Białegostoku Seweryn Nowakowski czy ostatni prezydent Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie Ryszard Kaczorowski – kwituje prezydent Truskolaski.

gazeta.pl

SKOK napędza Ruch im. Lecha Kaczyńskiego. Jak Kasy wypromowały Andrzeja Dudę?

Bianka Mikołajewska, 31.03.2015
Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta)

Andrzej Duda nie zostałby prawdopodobnie kandydatem PiS na prezydenta, gdyby nie jego wcześniejsza działalność w Ruchu im. Lecha Kaczyńskiego. Sponsorami tej organizacji są od wielu lat podmioty związane ze Spółdzielczymi Kasami Oszczędnościowo-Kredytowymi (SKOK).
Autorzy publikacji o politycznej działalności Andrzeja Dudy, niezależnie od tego, w jakich mediach publikują, w jednym są zgodni: przełomem w jego karierze było zaangażowanie w działalność Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego. A zwłaszcza współpraca z jego wiceszefową Martą Kaczyńską. To ona miała poprzeć go jako kandydata na prezydenta.

Prezesem Ruchu jest Maciej Łopiński – były szef gabinetu Lecha Kaczyńskiego, a później doradca prezesa Krajowej SKOK (do 2013 r.) i poseł PiS. A szefem komisji rewizyjnej, odpowiedzialnej za kontrolę finansów stowarzyszenia – Andrzej Duda.

Ruch powstał po wyborach prezydenckich 2010 r. Łopiński tłumaczył wówczas, że będzie zrzeszał ludzi, którzy w czasie wyborów działali w społecznych komitetach poparcia Jarosława Kaczyńskiego, oraz że będzie koordynował lokalne inicjatywy i czuwał nad jednolitością ich politycznej linii oraz „wspierał PiS w jego działalności politycznej”. „Ruch nie jest partią polityczną. My partię już mamy. Tą partią jest PiS” – podkreślał w licznych wystąpieniach.

Łopiński mówił też, że „partia ma swoje ograniczenia i uwarunkowania, których Ruch nie ma”. Jedną z głównych różnic między partią a innymi organizacjami jest ta, że zgodnie z prawem partia nie może otrzymywać wsparcia finansowego od firm. A organizacje mogą. Głównym sponsorem działalności Ruchu są od początku rozmaite podmioty związane ze SKOK-ami.

Konferencja organizacyjna Ruchu odbyła się w lutym 2011 r. w gdańskim Dworze Artusa. Kto i ile zapłacił za wynajęcie sal? Monika Krygier, rzeczniczka zarządzającego Dworem gdańskiego Muzeum Historycznego, tłumaczy, że udostępniono je w ramach umowy między muzeum a SKOK-ami. Zgodnie z umową Kasy sponsorowały jedną z wystaw, a w zamian mogły za darmo organizować swoje imprezy w Dworze Artusa. Zlot Ruchu przedstawiły władzom muzeum jako „konferencję Instytutu Stefczyka” działającego przy Kasach.

W marcu 2012 r. Ruch zorganizował dwudniowe spotkanie z samorządowcami i posłami PiS. Odbyło się ono w należącej do SKOK-ów Villi Dominik we Władysławowie. W imprezie wzięło udział około 90 osób. Wynajęcie pokoju w Dominiku kosztuje 110 zł za dobę. Korzystanie z sali szkoleniowej – kilkaset złotych za godzinę. Według skarbnika Ruchu Pawła Muchy impreza nie była finansowana ze środków tej organizacji. Prawdopodobnie oficjalnie była kolejną konferencją SKOK-ów. Jak relacjonował „Fakt”, w programie spotkania znalazła się m.in. prelekcja prezesa Kasy Stefczyka – „Oferta produktowa grupy SKOK”.

Ale Kasy wspierały także inicjatywy Ruchu skierowane do szerszej publiczności.

W 2011 r., na finiszu kampanii wyborczej do Sejmu, działacze Ruchu zorganizowali wystawę „Lech Kaczyński w służbie Najjaśniejszej Rzeczypospolitej”. W sopockim parku im. Lecha i Marii Kaczyńskich rozstawiono kilkanaście tablic ze zdjęciami prezydenta i cytatami z jego wypowiedzi. Wystawę otwierali Marta Kaczyńska i Łopiński – wówczas kandydat PiS do Sejmu. Później przez kilka lat ekspozycja objeżdżała całą Polskę. Wszędzie otwierali ją z pompą politycy PiS. Jak ustaliliśmy, przygotowanie wystawy sponsorował SKOK Stefczyka, a jej objazd po kraju – Fundacja im. Franciszka Stefczyka.

Fundacja im. Stefczyka wyłożyła również pieniądze na współorganizowaną przez Ruch konferencję „Lech Kaczyński – człowiek » Solidarności «” we wrześniu 2012 r. W zaproszeniach anonsowano ją jako „Krajową Konferencję Ruchu Społecznego im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z udziałem Marty Kaczyńskiej i Jarosława Kaczyńskiego”. Ściągnęła do sali BHP gdańskiej stoczni tłumy sympatyków PiS i dziennikarzy.

Zagadką jest, kto pokrył koszty największej dotąd imprezy Ruchu – jego uroczystej inauguracji. 10 kwietnia 2011 r. do Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie przybyło 3 tys. członków komitetów poparcia Kaczyńskiego i działaczy PiS. Imprezę prowadził Jerzy Zelnik. Były filmy i prezentacje multimedialne oraz książka „Lech Kaczyński – pamięć i zobowiązanie” w prezencie dla wszystkich uczestników. Porządku pilnowali wynajęci ochroniarze.

Według rzeczniczki PKiN Eweliny Dudziak-Stalęgi wynajęcie Kongresowej kosztowało 40 tys. zł. Cała impreza musiała kosztować kilkaset tysięcy złotych.

Rzecznik Ruchu zapewnia, że pieniędzy nie wyłożyła ta organizacja: oficjalnie została zarejestrowana w sądzie w listopadzie 2011 r., nie mogła więc regulować przed tą datą żadnych rachunków. Nie wyasygnował ich również PiS.

Jakiś czas temu, przygotowując artykuł o organizacjach współpracujących z PiS, zapytaliśmy rzecznika Krajowej SKOK, czy Kasy wspierały działalność Ruchu i w jakiej formie. Odpowiedział: „Dokładamy wszelkich starań, by formy wsparcia były możliwie obszerne i skuteczne”.

Nieładnie, że dziś ci, którzy korzystali z tego wsparcia, przekonują, że nie mają nic wspólnego ze SKOK- ami.

Zobacz także

wyborcza.pl

Nieudany skok Ryszarda Bugaja na Agorę

Dominika Wielowieyska, 31.03.2015
Ryszard Bugaj

Ryszard Bugaj (PRZEMEK WIERZCHOWSKI)

W „Gazecie Wyborczej”, broniąc interesu podatników i obywateli, zwalczamy patologiczne układy biznesowo-polityczne, takie jak afera żelatynowa, afera Rywina, Orlenu, hazardowa czy afery w systemie SKOK-ów. Niestety, zwykle wtedy następuje kontratak, po którym musimy prostować fałszywe tezy. Tym razem Ryszarda Bugaja.
Od 10 lat opisujemy skandale SKOK-ów. Od początku ostrzegaliśmy, że system ten prowadzi do katastrofy, że istnieje tu patologiczny związek między twórcą SKOK-ów Grzegorzem Biereckim, dziś senatorem PiS, a tą partią. Parlamentarzyści PiS, a także prawnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego Andrzej Duda, sprzyjali interesom jednego biznesmena.

Dzisiaj wreszcie powszechnie wiadomo, że Bierecki wytransferował majątek z fundacji mającej wspierać SKOK-i do spółki, w której jest współudziałowcem i z której wypłaca sobie sute dywidendy.

Nasze publikacje podsunęły Ryszardowi Bugajowi myśl, żeby SKOK-i porównać do Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej”. Bugaj twierdzi w „Rzeczpospolitej”, że Agora zbudowała swoją pozycję w sposób budzący wątpliwości.

„ » Gazeta Wyborcza «też na starcie otrzymała niewielkie środki pomocowe z zagranicy. Jednak z całą pewnością jej sukces był przede wszystkim następstwem statusu, jaki uzyskała: pierwszej legalnej w obozie komunistycznym codziennej gazety opozycyjnej” – pisze Bugaj.

Przemilcza jednak, że taki sam potencjał i status miał „Tygodnik Solidarność” wśród tygodników czy „Express Wieczorny” na rynku tabloidów (wtedy zwanych popołudniówkami). Oba pisma przejęło środowisko Porozumienia Centrum, poprzednika PiS. Ale z braku umiejętności zarządców oba zostały zmarginalizowane. Mimo to ludzie tej formacji uwłaszczyli się na nieruchomościach gminnych i państwowych dzięki swoim politycznym wpływom. Cała ta sieć spółek–przechowalni dla działaczy wciąż funkcjonuje.

„I SKOK, i Agora to były przedsięwzięcia z misją. Ale po latach – dzięki przekształceniu w spółkę akcyjną – Agora (analogicznie do „instytutu spółdzielczego” – to spółka Biereckiego) – staje się własnością wpływowych przedstawicieli środowiska (bez Adama Michnika) związanych z >>Gazetą<<. Dziennikarze i menedżerowie dostają akcje za symboliczną złotówkę, a już na pierwszej sesji giełdy ich wartość jest wielokrotnie większa” – pisze Bugaj.

Jego porównanie jest zakłamane. Michnik, jeden głównych autorów sukcesu „Wyborczej”, akcji rzeczywiście nie wziął, wzięli za to wszyscy pracownicy do najniższego szczebla, nie tylko dziennikarze. Natomiast Bierecki nic żadnym pracownikom nie dał, tylko z bratem i kolegą przejęli ponad 65 mln zł z systemu SKOK-ów do własnej spółki.

Pod szlachetnym szyldem spółdzielczości Bierecki oplótł SKOK-i systemem kontrolowanych przez siebie i kilka osób spółek, które wysysały z Kas pieniądze na potęgę. W efekcie dziś trzeba drobnym ciułaczom wypłacić ponad 3 mld zł z Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, na który zrzucają się klienci wszystkich banków. A na boku Bierecki i jego koledzy zabierają majątek fundacji, która się dzięki SKOK-om wzbogaciła.

Bugaj znalazł jeszcze jedno narzędzie ataku: „W niejasnych nadal okolicznościach przeprowadzona została przez parlament zmiana przepisów podatkowych, w rezultacie czego sprzedaż otrzymanych za friko akcji [Agory] została zwolniona z podatku (…). Nie wiem, ile to budżet kosztowało, podobno setki milionów”.

Otóż okoliczności były jasne i publicznie znane. W 2000 r. rząd AWS (już bez UW) zwolnił od podatku sprzedaż na giełdzie akcji nabytych przed dopuszczeniem ich do publicznego obrotu, czyli wprowadzeniem na giełdę. Zwolnienie to zaproponowały Ministerstwo Finansów oraz Komisja Papierów Wartościowych i uchwalił parlament. Chodziło o to, żeby inwestorzy obejmujący akcje poza publicznym obrotem mieli równe prawa jak gracze giełdowi, którzy wtedy podatku od sprzedaży akcji nie płacili.

Ulga ta miała zachęcić firmy, by wchodziły na giełdę. Dotyczyła wielu spółek.

Przepis o uldze ostatecznie wycofano za sprawą SLD. Sojusz i AWS były tak zawzięte, że zniosły tę ulgę w środku roku podatkowego, co było niezgodne z konstytucją. I tak orzekł Trybunał Konstytucyjny – jak zawsze, gdy podatki się zmienia bez odpowiedniego vacatio legis.

Ale dla Bugaja fakty się nie liczą, zależy mu bowiem wyłącznie na uderzeniu w Agorę.

Bugaj powtarza zarzuty, za które sądy w swoim czasie prawomocnie nakazały publikację sprostowań i przeprosin.

Na mocy wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 30 sierpnia 1993 r. Jacek Maziarski musiał opublikować w „Życiu Warszawy” i „Gazecie Wyborczej” następujące oświadczenie:

Stwierdzam, że moja wypowiedź (…), w której stwierdziłem, że wydająca „Gazetę Wyborczą” spółka Agora powstała z pieniędzy przeznaczonych na całą ówczesną opozycję, jest nieprawdziwa.

Andrzej Lepper, po wyroku z 2 grudnia 2004 r., musiał zaś publicznie oświadczyć:

W swojej książce pt. „Lista Leppera” (Warszawa 2002) napisałem m.in., że zwolnienia podatkowe Agory liczone są w miliardach złotych. Informowałem w niej także, że Agora SA, wydawca „Gazety Wyborczej”, najbardziej skorzystała na uchwalonej w 2000 r. nowelizacji ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych. Również na Kongresie Samoobrony w Warszawie 7 kwietnia 2002 r. informowałem, że Agora za 2000 r. otrzymała ulgę podatkową w wysokości dwa miliardy złotych.

Przyznaję, że powyższe informacje na temat zwolnień podatkowych Agory SA nie były prawdziwe.

W związku z tym przepraszam Agorę SA, wydawcę „Gazety Wyborczej”, za rozpowszechnianie nieprawdziwych, zniesławiających informacji, godzących w jej dobre imię, wiarygodność i renomę na rynku prasowym.

Zobacz także

wyborcza.pl

SKOK – wydmuszka, nie wspólnota. Usługi w drogim outsourcingu

Maciej Bednarek, 31.03.2015
SKOK Wspólnota

SKOK Wspólnota (Wyborcza.biz)

– Jestem zarządcą w wydmuszce – mówiła zarządca komisaryczna SKOK Wspólnota. We wtorek kolejne posiedzenie nadzwyczajnej podkomisji sejmowej ds. SKOK.
Z rynku zniknęły już cztery Kasy. SKOK Wspólnota i Wołomin zbankrutowały. Ponad 3 mld zł depozytów ich członkom wypłacił Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Kolejne dwa: SKOK im. św. Jana z Kęt z Rumi i SKOK Kopernik, przejęły banki. Podobny los może spotkać SKOK Wesoła.

Ostatnio atmosfera w sejmowej podkomisji była napięta.

– Chcemy się dowiedzieć, jak to się stało, że Kasy są dzisiaj w tak dramatycznej sytuacji – powiedział, otwierając posiedzenie, Marcin Święcicki, przewodniczący podkomisji. Przerwał mu Andrzej Romanek ze Zjednoczonej Prawicy. – Używając słów: „tragiczna sytuacja SKOK”, podsyca pan niepokój. Jeżeli w wyniku tego ludzie będą wycofywać pieniądze z Kas, to odpowiedzialność za to poniesiecie wy – Platforma Obywatelska – oznajmił. – Jeśli pan uważa, że sytuacja w SKOK-ach nie jest zła, pana sprawa. Ja mam inną opinię – ripostował Święcicki.

Dzisiaj odbędzie się kolejne, trzecie posiedzenie, na którym omówiona ma być m.in. sytuacja w SKOK im. św. Jana z Kęt. Na poprzednie posłowie zaprosili dwoje zarządców komisarycznych SKOK Wspólnota i Kopernik, którzy mieli ratować Kasy.

Małgorzata Żymierska weszła do SKOK Wspólnota w sierpniu 2013 r. Wówczas Kasa liczyła 109 tys. członków, którzy zdeponowali w niej 995 mln zł. – Byłam przekonana, że problemy będą podobne jak w bankach, np. źle udzielone kredyty, brak skutecznej windykacji, kredyty bez odpowiednich zabezpieczeń. Po niecałym tygodniu stwierdziłam, że jestem zarządcą w wydmuszce. Cała działalność operacyjna została wyprowadzona do zewnętrznych firm. Instytucje finansowe korzystają z outsourcingu, ale proszę mi wierzyć, w SKOK Wspólnota nie dotyczył on wywozu śmieci – opowiada Żymierska.

Kary i drożyzna

Przypomniała, że od 2005 r. w ratowanie SKOK Wspólnota wpompowano blisko 160 mln zł, ale mimo to Kasa nadal miała złe wyniki.

Jak twierdzi, poraziła ją liczba umów i to, że były niesymetryczne (m.in. wysokie kary umowne dla SKOK), a ceny usług zewnętrznych zawyżone. – Sprawdziliśmy, ile by kosztowało skorzystanie z usług innych firm. Uznaliśmy, że ceny są zdecydowanie zawyżone w stosunku do rynkowych – tłumaczyła. – Podjęłam próbę negocjacji treści umów i cen, ale żadna z tych firm – a było ich 50 – nie wyraziła zgody na obniżenie stawek. Ze SKOK szeroką rzeką wypływały pieniądze, które wpłacali deponenci – mówiła Żymierska.

Jej zdaniem najbardziej rażące umowy dotyczyły najmu lokali, w których znajdowały się placówki Wspólnoty. Zwykle SKOK podpisywał umowy na pięć-dziesięć lat z sześciomiesięcznym okresem wypowiedzenia. Jeśli jednak np. po trzech latach Kasa chciałaby wypowiedzieć umowę, to i tak musiałaby płacić czynsz do końca trwania umowy, a więc nawet jeszcze przez siedem lat. – Tuż przed moim wejściem do SKOK Wspólnota zarząd zlikwidował 14 oddziałów. Zgodnie z zapisami w umowach musielibyśmy zapłacić kilka milionów złotych. Po negocjacjach firma, która zajmowała się nieruchomościami, obniżyła opłatę o połowę. Ale musieliśmy zapłacić, bo umowa to umowa – opowiada Żymierska.

Skandaliczne – jej zdaniem – było wyprowadzenie na zewnątrz serca instytucji finansowej, a więc systemu sprzedaży (SKOK sprzedał tę część działalności za 79 mln zł). W konsekwencji zdolność kredytową osób wnioskujących o kredyt badały firmy zewnętrzne, a rola pracowników Kasy sprowadzała się do automatycznego akceptowania wniosków.

Dlaczego nie robili tego pracownicy? – Mieli takie zalecenie. Jeśli z zewnątrz przychodziła pozytywna ocena wniosku, mieli ją tylko zaakceptować – mówi Żymierska.

Kolejnym kanałem marnowania pieniędzy Kasy Wspólnota było rolowanie kredytów, czyli przedłużanie ich na kolejny okres. Jak podaje zarządca, w połowie czerwca 2014 r. takie kredyty stanowiły 60 proc.

Oznaczało to, że Wspólnota nie pozyskiwała nowych klientów, na których mogła zarabiać, natomiast za zrolowanie kredytu musiała zapłacić wynagrodzenie firmie zewnętrznej.

W SKOK Wspólnota na zewnątrz wyprowadzono również m.in. system informatyczny.

Kto dostawał te zlecenia? – Większość z tych 50 firm było powiązanych z systemem SKOK, choćby z nazwy – mówi Żymierska. Dodaje, że nawet jeśli w nazwie spółki nie pojawiał się SKOK, to osoby reprezentujące te firmy były powiązane z systemem. – Człowiek był wiceprezesem dużego SKOK, a jednocześnie szefem firmy, która odpowiadała u mnie za sprzedaż.

Nie kasa, ale zwykła firma

SKOK Kopernik nie miał problemu z rozbujanym outsourcingiem. – Dość szybko stwierdziłem, że aby przeprowadzić restrukturyzację tego podmiotu, potrzeba bardzo dużo pieniędzy. Strata bilansowa wynosiła 150 mln zł – mówił Paweł Pawłowski, zarządca komisaryczny SKOK Kopernik.

Pieniądze – tłumaczy – można było wziąć od Kasy Krajowej i od właścicieli, czyli członków SKOK. Szybko doszedł do wniosku, że druga opcja jest niemożliwa, bo SKOK Kopernik tylko formalnie jest spółdzielnią.

Ujemne kapitały, które zastał w Kasie, wynikały ze skumulowanego ryzyka, jakie ujawniło się po zastosowaniu nowej wyceny aktywów, gdy SKOK-i przeszły pod nadzór KNF. Początkowo Pawłowski uważał, że ten sektor powinien być liberalniej oceniany niż banki (niższe wymogi kapitałowe), ponieważ został zbudowany na więzi członkowskiej. – Przecież ludzie znają się z zakładów pracy, parafii – tłumaczył. W praktyce SKOK funkcjonował nie jak spółdzielnia, ale jak duża komercyjna firma pożyczkowa.

Z ankiety, którą przeprowadził po wejściu do Kopernika, wynikało, że tylko 5-10 proc. klientów czuło, że są współwłaścicielami SKOK-ów.

– Na 120 tys. członków na walne zgromadzenie przyszli głównie członkowie-pracownicy i dwie inne osoby, z czego jeden to były prezes i inna nieznana osoba – opowiada Pawłowski.

Zobacz także

wyborcza.biz

 

Jak złapać asteroidę

Jacek Krywko, 31.03.2015
NASA ogłosiła plan przechwycenia asteroidy i umieszczenia jej na orbicie Księżyca.

NASA ogłosiła plan przechwycenia asteroidy i umieszczenia jej na orbicie Księżyca. (NASA)

NASA ogłosiła plan przechwycenia asteroidy i umieszczenia jej na orbicie Księżyca. Tam mają ją przejąć astronauci. – To będzie największa od półwieku załogowa misja kosmiczna – mówi szef programu Robert Lightfoot.
– Asteroidy to obiekty, które uformowały się w tym samym okresie co Układ Słoneczny. Zakładamy, że ich skład od tamtego czasu się nie zmienił, zyskamy więc źródło wiedzy o jego początkach – mówił Robert Lightfoot, prezentując nową misję NASA, która ma polegać na przechwyceniu asteroidy. Prócz naukowego misja ma też wątek ekonomiczny. Szacowana gęstość metali rzadkich w asteroidach jest ok. 100 tys. razy większa niż w płaszczu Ziemi. Jeden średniej wielkości obiekt tego rodzaju, zdaniem NASA, byłby wart tryliony dolarów.Koncepcję upolowania asteroidy NASA przedstawiła kilka lat temu. Specjaliści stworzyli dwa konkurencyjne pomysły. Pierwszy polegał na zlokalizowaniu obiektu o średnicy nieprzekraczającej 4 m. Statek kosmiczny miał go przejąć, umieszczając w instalacji przypominającej worek. Drugi pomysł sprowadzał się do znalezienia dużej asteroidy, o średnicy przekraczającej 100 m, wylądowania na jej powierzchni, złapania znajdującego się tam głazu i ponownego startu.

Agencja miała ogłosić decyzję pod koniec grudnia zeszłego roku. Ostatecznie zrobiła to w zeszłym tygodniu. – Padło na tę drugą opcję. Na większych asteroidach głazów jest sporo. Zamiast jednego podejścia będziemy więc mieli kilka – mówił Lightfoot na zapowiadającej misję konferencji. – W tym wariancie będziemy mogli też przetestować rozwiązania, które wykorzystamy potem w załogowych misjach na Marsa. Jednocześnie sprawdzimy nasze możliwości obrony planetarnej, czyli umiejętność zmiany kursu dużych obiektów w przestrzeni kosmicznej – dodaje.

NASA wytypowała trzy nadające się do tego celu kandydatki. Są to asteroidy o nazwach Itokawa, Bennu oraz 2008 EV5. – Wszystkie spełniają podstawowe kryteria. Mają odpowiednie rozmiary, a ich trajektorie przebiegają w sąsiedztwie układu Ziemia – Księżyc – twierdzi Lightfoot. Ostatecznego wyboru agencja dokona jednak w 2019 r., czyli rok przed startem.

Pierwszą część misji wykonają maszyny. Statek, który się tym zajmie, będzie miał nieco ponad 4 m wysokości i składać się będzie z czterech modułów. Pierwszy ma zawierać całą niezbędną elektronikę, w tym umożliwiający precyzyjny dobór miejsca lądowania system kamer LIDAR, który ma zostać wykorzystany także w statkach przewożących ludzi na Marsa. Drugi, największy, to napęd. NASA wykorzysta tu tzw. SEP, czyli napędzane energią słoneczną silniki elektryczne tworzące ciąg przez wyrzucanie naładowanych cząstek ksenonu.

Dzięki nim statek może w dłuższych okresach osiągać duże prędkości i potrzebować znacznie mniej paliwa od klasycznego napędu rakietowego. W przyszłych misjach SEP będzie pracował na pokładach bezzałogowych maszyn rozlokowujących w odpowiednich miejscach sprzęt potrzebny przybywającym później ludziom. Trzeci moduł to dysze umożliwiające manewrowanie, lądowanie na asteroidzie i start. Czwarty będzie złożony z ruchomych, mechanicznych ramion, które złapią odpowiedni głaz i utrzymają go podczas podróży na orbitę położoną 71 tys. km nad powierzchnią Księżyca.

Bezzałogowa część misji potrwa pięć lat. Po starcie planowanym na 2020 r. statek będzie przez mniej więcej rok leciał do asteroidy. Kiedy już uda się podkraść jej jeden z kamieni, wycieczka do miejsca „parkowania” zajmie kolejne lata. – Asteroidy mają dużą masę. Poruszają się przy tym z prędkością zbliżoną do 40 tys. km/godz. Odchylenie ich kursu z wykorzystaniem silników napędzanych energią słoneczną zajmie dużo czasu – mówił Lightfoot. Wedle szacunków NASA kawałek asteroidy będzie do odbioru w 2025 r. – Wtedy od maszyn pałeczkę przejmą ludzie – zapewnił.

Ludzi na orbitę Księżyca ma zawieźć statek Orion, który także posłuży do misji na Marsa. Start z Ziemi zapewni mu będąca obecnie w opracowaniu rakieta SLS lub przygotowana przez prywatną firmę SpaceX platforma Falcon Heavy. Dwóch astronautów spędzi w przestrzeni kosmicznej 26 dni. Za dokowanie do trzymającego kawałek asteroidy robota ma odpowiadać standardowy system wykorzystywany już na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Załoga ma przeprowadzić dwa trwające po cztery godziny spacery kosmiczne i przy okazji sprawdzić nowe skafandry zwane MACES. Jej głównym zadaniem będzie jednak zbadanie pochodzącego z asteroidy głazu, pobranie jego próbek i przywiezienie ich na Ziemię.

Zobacz także

wyborcza.pl

Latający spodek nad Hawajami

pioc, 31.03.2015
NASA przeprowadzi w czerwcu nad Hawajami próbę statku, który kształtem przypomina latający spodek.

NASA przeprowadzi w czerwcu nad Hawajami próbę statku, który kształtem przypomina latający spodek.(NASA/JPL-Caltech)

NASA przeprowadzi w czerwcu nad Hawajami próbę statku, który kształtem przypomina latający spodek. Dziś ma przejść ostatni test w Pasadenie.
Nazywa się LDSD, co jest skrótem od „naddźwiękowy spowalniacz lądowników w rozrzedzonej atmosferze”. Ten „spowalniacz” ma być użyty w przyszłych misjach na Marsa, w czasie których NASA będzie chciała bezpiecznie osadzić na powierzchni tej planety dużo cięższe ładunki niż do tej pory. Na Marsie jest dużo trudniej wylądować niż na Ziemi. Atmosfera tej planety jest bardzo rozrzedzona. LDSD jest czymś w rodzaju pontonu, który podczas lądowania zostaje nadmuchany w atmosferze, by powiększyć powierzchnię stawiającą opór. Ma średnicę 5 m i waży 3 tony. W czerwcu z hawajskiego poligonu zostanie wyniesiony balonem do stratosfery, a potem silnik rakietowy popchnie go wyżej – na wysokość, na której ziemskie powietrze ma taką gęstość jak nad Marsem.Dzisiejszy test sprawdzi jego odporność na wirowanie. Można go oglądać na żywo na stronie NASA: http://www.ustream.tv/NASAJPL2. Transmisja zaczyna się o godz. 18.

wyborcza.pl

Sąd: w aferze gruntowej złamano ustawę o CBA i konstytucję. Wyrok na IV RP

Mariusz Jałoszewski, PAP, 31.03.2015

PIOTR GAMDZYK/REPORTER

Były szef CBA Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik, dziś ważni politycy PiS, skazani na trzy lata bezwzględnego więzienia. To kara za niezgodne z prawem działania Biura w tzw. aferze gruntowej wymierzonej w Andrzeja Leppera.
Wyrok na Kamińskiego, Wąsika oraz dwóch byłych wysokich rangą funkcjonariuszy CBA – Grzegorza Postka i Krzysztofa Brendela (skazani na kary po dwa i pół roku więzienia) – to rzecz bez precedensu. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia był surowy – orzekł kary bez zawieszenia, 10-letnie zakazy pracy w administracji publicznej i samorządowej oraz na stanowiskach kierowniczych w instytucjach publicznych. Wyrok nie jest prawomocny, skazani najpewniej będą się odwoływać.Sąd podzielił zarzuty prokuratury, która w 2010 r. oskarżyła Kamińskiego i podległych mu funkcjonariuszy – wykonywali jego polecenia, przygotowywali i akceptowali dokumenty – m.in. o przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków służbowych. Zakwestionowała wiele decyzji i czynności podjętych w latach 2006-07 w ramach akcji CBA. Celem akcji było wręczenie 2,7 mln zł łapówki pracownikom resortu rolnictwa w zamian za odrolnienie gruntów na Mazurach. W ten sposób rządzący wtedy PiS chciał uderzyć w szefa koalicyjnej Samoobrony Andrzeja Leppera, ówczesnego ministra rolnictwa.

Prokuratura uznała, że podjęto decyzję o tajnej operacji, choć nie było wiarygodnej informacji o popełnieniu przestępstwa. Były tylko słowa Andrzeja K. przechwalającego się, że może załatwić odrolnienie gruntów w ministerstwie, ale tych rewelacji nie sprawdzono.

CBA wprowadziło do akcji agenta pod przykryciem, który kusił Andrzeja K. By uwiarygodnić operację, Biuro podrobiło dokumenty samorządowe dotyczące gruntów na Mazurach. I jeszcze jeden ważny zarzut. Kamiński podpisywał wnioski o założenie podsłuchów w trybie „niecierpiącym zwłoki” na telefonach kilkunastu osób, głównie polityków Samoobrony na czele z Lepperem i Januszem Maksymiukiem. Akceptował je urząd prokuratora generalnego (ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym był Zbigniew Ziobro), a także sąd. – Wprowadzono ich w błąd – podkreślił sędzia Wojciech Łączewski.

Uzasadniając wyrok, mówił, że CBA nie miało sprawdzonych informacji, więc samo wykreowało bezprawnie sytuację, w której kusiło obywateli i sprawdzało ich uczciwość. – Pochopnie, bez rozważnej oceny faktów, tu wszystko szło natychmiast. Oskarżeni dopuścili się złamania ustawy o CBA i konstytucji. Trzeba zwalczać korupcję, nie naruszając prawa samemu. Akcja CBA to była amatorszczyzna – mówił sędzia Łączewski.

Sam Kamiński, dziś wiceszef PiS, nie przyszedł na ogłoszenie wyroku. Nie było też Wąsika, radnego mazowieckiego sejmiku i jednego z kluczowych polityków PiS w Warszawie. Pierwszy z nich wydał oświadczenie, w którym m.in. napisał: „Chciałbym dziś podziękować tym wszystkim funkcjonariuszom CBA, którzy wzorowo wykonywali swoje zadania, prowadząc tę sprawę. Jestem przekonany, że podjęcie tych działań było naszym obowiązkiem zgodnym z interesem publicznym. Zapewniam was, że uczciwi Polacy doceniają Waszą pracę”.

Szef PiS Jarosław Kaczyński krótko skomentował wyrok przed kamerami, zarzucając, iż jest on elementem kampanii wyborczej: – To sygnał mówiący, że nie korupcja jest przestępstwem, tylko walka z korupcją. Ten wyrok pokazuje, że droga ku Białorusi, którą rozpoczęto przeszło siedem lat temu, przebiega coraz szybciej.

– Wyrok potwierdza wszystkie obawy, że CBA nie było służbą państwową, ale polityczną – mówił z kolei poseł PSL Piotr Zgorzelski. W podobnym tonie wypowiadali się politycy SLD i PO. – Jarosław Kaczyński powinien jutro wyrzucić Kamińskiego z PiS – dodał poseł Platformy Mariusz Witczak.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz