Michnik (05.01.15)

 

Adam Michnik u Tomasza Lisa: Jeżeli my tę Polskę spieprzymy, to będzie wina nas wszystkich

mw, 05.01.2015
 Adam Michnik u Tomasza Lisa

Adam Michnik u Tomasza Lisa

– Jeżeli my tę Polskę spieprzymy, to będzie nie tylko wina pani premier Ewy Kopacz, ale nas wszystkich – mówił Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, w programie „Tomasz Lis na żywo” w TVP2.
Tomasz Lis zapytał Adama Michnika, czego sobie życzy w tym roku.

– Po pierwsze życzyłbym sobie jakiegoś wyprostowania spraw z naszą wschodnią granicą. Po drugie – żeby Polska utrzymała swój status kraju stabilnego, który ma wzrost gospodarczy, gdzie funkcjonują instytucje demokratyczne, i kraju, który ma bardzo dobry wizerunek na świecie. Za mojego życia nigdy Polska nie miała tak pozytywnego wizerunku na świecie – mówił Michnik.

– Czy ta pozycja jest realnie zagrożona? – pytał Lis.

– To jest zawsze zagrożone. Demokracja zawsze, a zwłaszcza w młodych demokracjach, jest krucha. Może być bardzo łatwo zrujnowana. Widzieliśmy to w innych krajach. Widzieliśmy to na Ukrainie, jak jest dzisiaj rujnowana w Rosji, jak jest rujnowana na Węgrzech – mówił Michnik.

O Korwin-Mikkem

Pytany o wybory parlamentarne, redaktor naczelny „Wyborczej” przypomniał, że w eurowyborach bardzo dobry wynik miał Janusz Korwin-Mikke.

Tomasz Lis odpowiedział, że Korwin-Mikke właśnie przestał być prezesem swojej partii.

– To mi przypomina pewną anegdotę. Kiedyś w Izraelu pewien człowiek chodził od domu do domu i pytał: „Czy tu mieszka premier Ben Gurion?”. W odpowiedzi słyszał: „Nie, nie mieszka i nie jest już premierem”. Kiedy któraś osoba z kolei nie wytrzymała i zrugała go, odpowiedział: „Ja to wszystko wiem, ale tak lubię słuchać, że on już nie jest premierem” – mówił Adam Michnik.

O służbie zdrowia

Tomasz Lis pytał też o sytuację w polskiej służbie zdrowia.

– Ta sytuacja jest zawiniona przez wiele rządów. Jeżeli chodzi o służbę zdrowia, czuję się w obowiązku powiedzieć, że jestem o polskiej służbie zdrowia jak najlepszego zdania. Moi lekarze nieraz mnie odcięli od haka. To są wspaniali, ofiarni lekarze – mówił Michnik.

– Są takie zawody szczególnego zobowiązania. To jest zawód strażaka. Strażak nie może powiedzieć, że nie będzie gasił pożarów, bo dostaje za godzinę 15,90. Płonie dom, w domu płoną ludzie. Nie może powiedzieć, że nie będzie gasił, bo chce więcej pieniędzy – mówił.

Zdaniem redaktora naczelnego „Wyborczej” dymisja ministra Arłukowicza byłaby wielkim błędem.

– Naszym obowiązkiem jest dać pani premier kredyt zaufania. Teraz się decyduje, czy losem pacjentów będzie rządzić polska służba zdrowia czy Porozumienie Zielonogórskie – mówił

O wyborach parlamentarnych

– Tegoroczne wybory będą referendum nad tym, jakiej chcemy Polski. Czy chcemy państwa, w którym będzie się mówiło o zamachu smoleńskim, kondominium niemiecko-rosyjskim? Czy chcemy państwa niedoskonałego, które ma swoje grzechy? Ale zarazem takiego, w którym kiedy ktoś do nas dzwoni o szóstej rano, to okazuje się, że to tylko mleczarz – mówił Michnik.

– Tej samej metafory używał pan w 1990 roku o Lechu Wałęsie – przypomniał Lis.

– Na szczęście nie miałem racji – przyznał Adam Michnik.

O Bronisławie Komorowskim

Zdaniem redaktora naczelnego „Wyborczej” Bronisław Komorowski niemal na pewno wygra wybory prezydenckie.

– Jeżeli nie stanie się coś takiego, czego nie jestem w stanie przewidzieć, że Bronisław Komorowski po pijanemu na pasach przejedzie niepełnosprawną zakonnicę w ciąży, to nie będzie prezydentem. Zwłaszcza że on jest bardzo dobrym prezydentem. Mamy w ogóle szczęście do prezydentów. Wszyscy mieli to poczucie odpowiedzialności za państwo i społeczeństwo – mówił.

O Kościele

– Myślę, że hierarchów mamy różnych – tak na pytanie o rolę Kościoła w życiu publicznym odpowiedział Adam Michnik.- Myślę, że z ducha Jana Pawła jest Franciszek. Natomiast jak patrzę na naszych biskupów, to się zdumiewam. Skąd tyle złości? Skąd tyle agresji w stosunku do tych, których nazywano braćmi odłączonymi?

Nie mam odwagi wprost formułować diagnozy. W moim przekonaniu szczęściem i nieszczęściem naszego Kościoła był Jan Paweł II. On mu dał inny wymiar, wpisał wiarę w polskie serca. A nieszczęściem dlatego, że przyzwyczaił naszych biskupów, że są wyjęci spod krytyki – dodał.

– Jak patrzę na to, co się stało z księdzem Lemańskim, Bonieckim, to myślę o tym ze smutkiem. Naród polski będzie taki, jacy będą polscy biskupi. Jeżeli polscy biskupi będą szli tą drogą zaszczepiania nieufności, niechęci, pogardy dla tych, w których widzą zagrożenie, to tacy my będziemy wszyscy – stwierdził.

O 25 latach wolności

– Ja uważam, że 25 lat wolnej Polski to wielki sukces, że Polska od 400 lat nie miała takich 25 lat. Niemniej jest część naszego społeczeństwa, która się czuje niedowartościowana, poniżona, mentalnie wykluczona – mówił Michnik.

– Jesteśmy w takim momencie historycznym, gdzie przed panią premier stoją wielkie zadania. Nie wiem, czy wokół pani premier jest taki think tank złożony z pierwszorzędnych mózgów, z którymi powinna się konsultować. Jeżeli nie ma, to powinien być. To jest rzeczywiście moment historycznej odpowiedzialności za Polskę.

Ten rok będzie ważny i wewnętrznie, i międzynarodowo. Jeżeli my tę Polskę spieprzymy, to będzie nie tylko wina pani premier Ewy Kopacz, ale nas wszystkich – dodał.

Zobacz także

wyborcza.pl

Historia biblijna. Pokłon trzech magów

Sebastian Duda, 05.01.2015
Nie wiadomo, czy opisana w Ewangelii Mateuszowej podróż magów do Jerozolimy i Betlejem wydarzyła się naprawdę, czy jest tylko opowieścią mającą na celu tłumaczenie starotestamentalnych proroctw. Bez wątpienia jednak kult trzech królów wpłynął na wiele dziedzin kultury. Uważano ich np. za patronów podróży, dlatego gospody często nosiły nazwy Pod Murzynem albo Pod Gwiazdą. 6 stycznia pierwszymi literami ich imion katolicy znaczą kredą drzwi domów, choć samo święcenie kredy w uroczystość Trzech Króli ma, jak się zdaje, inne pochodzenie - w tym dniu przez wieki w świątyniach zapowiadano święta ruchome (np. Wielkanoc) i wierni notowali sobie ich daty. Na ilustracji: obraz ''Pokłon Trzech Króli'' pędzla XVI-wiecznego malarza flamandzkiego Jana Gossaerta.

Nie wiadomo, czy opisana w Ewangelii Mateuszowej podróż magów do Jerozolimy i Betlejem wydarzyła się naprawdę, czy jest tylko opowieścią mającą na celu tłumaczenie starotestamentalnych proroctw. Bez wątpienia jednak kult trzech królów wpłynął na wiele dziedzin kultury. Uważano… (FOT. NATIONAL GALLERY)

Przez wieki chrześcijanie zastanawiali się, kim byli tajemniczy przybysze, którzy złożyli pokłon dopiero co urodzonemu Jezusowi. Pamiątkę ich przybycia do Betlejem obchodzono w Kościele 6 stycznia już od II w., czyli dużo wcześniej niż Boże Narodzenie.
W 1164 r. Rainald z Dassel, kanclerz cesarza Fryderyka I Barbarossy, przebywał w Mediolanie. Od dziesięciu lat północnymi Włochami targała wojna, Mediolan został mocno zniszczony przez wojska cesarskie i wciąż doświadczał grabieży. Od 1159 r. kanclerz był nominalnie (bo nie miał święceń kapłańskich) arcybiskupem Kolonii i Barbarossa uznał teraz, że ma objąć stolicę biskupią nad Renem. Rainald poprosił cesarza o wywiezienie łupów z Mediolanu.

Najcenniejszym okazały się znalezione w kościele Sant’Eustorgio relikwie trzech królów, którzy złożyli hołd Jezusowi, a Rainald doskonale wiedział, że przyciągną do Kolonii pielgrzymów, co oznaczało wielkie dochody. Barbarossa zgodził się na zabranie cennych kości i kiedy kanclerz przybył do Kolonii, rozkazał miejscowemu duchowieństwu urządzić procesję, której ukoronowaniem stało się złożenie relikwii w katedrze. Odtąd po koronacjach w Akwizgranie cesarze niemieccy pielgrzymowali zwykle do Kolonii, a pokłon trzem królom stał się znakiem ich niezależności od papieża. Kolonia szybko stała się jednym z najważniejszych centrów pielgrzymkowych Europy. W miejscu starej katedry w 1248 r. zaczęto wznosić nową, której budowa trwała aż do XIX w.

Kim byli?

Tylko Ewangelia według św. Mateusza wspomina o magach przybyłych ze Wschodu, by oddać cześć nowo narodzonemu Mesjaszowi. Ewangelista tak opisuje to wydarzenie: Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon”. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela”. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: „Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. (Mt 2, 1-12 ).

Przez wieki chrześcijanie zastanawiali się, kim byli przybysze. Wiedzieli, że nie mogli być Żydami i reprezentowali świat pogański. Na pamiątkę ich przybycia do Betlejem obchodzono w Kościele dzień 6 stycznia już od II w. (dużo wcześniej niż Boże Narodzenie, które 25 grudnia powszechniej zaczęto świętować dopiero pod koniec IV w.). Było to tzw. święto Epifanii, tj. objawienia Pana, poświęcone wspomnieniu przyjścia na świat Jezusa, pokłonu mędrców i chrztu Chrystusa w Jordanie. W tych trzech wydarzeniach Chrystus objawił się światu jako Syn Boży.

Jezus z Nazaretu przyszedł na świat kilka lat ”przed narodzeniem Chrystusa”: Kiedy urodził się Jezus?

Tajemnica gwiazdy

Ewangelista nic nie wspomina, że przybysze byli królami, lecz określa ich słowem „magowie”, co w Biblii Tysiąclecia oddane jest jako „mędrcy”. Grecki terminmagos oznacza członka grupy kapłańskiej, osobę z rodu kapłańskiego, astrologa, wróżbitę bądź czarownika. Jan z Hildesheim, XIV-wieczny autor biografii ewangelicznych magów, pisał, że prowadzili oni badania astronomiczne na górze Vaus. Zdaniem Umberta Eco góra ta to najpewniej Sabalan, najwyższy szczyt regionu Adarbajgan w starożytnym państwie armeńskim. Tradycja chce, by na tę świętą górę wstępowali kapłani i astrologowie zoroastryzmu wypatrujący ukazania się gwiazdy, której pojawienie się proroctwa wiązały z przybyciem na ziemię istoty boskiej .

Wzmianka w Ewangelii Mateuszowej o gwieździe mającej ich prowadzić może sugerować, że magowie byli uczonymi zoroastriańskimi duchownymi z Chaldei bądź Persji, a ich wiedza astrologiczna pomogła im znaleźć Jezusa w Betlejem. Ale od starożytności chrześcijanie nie bardzo wiedzieli, czym była owa tajemnicza gwiazda, i wielokrotnie próbowano ustalić, jakie zjawisko astronomiczne ewangelista miał na myśli. Na przełomie XVI i XVII stulecia niemiecki astronom Johannes Kepler zasugerował, że gwiazda betlejemska była nie cudownym obiektem, lecz naturalnym wydarzeniem astronomicznym. Obliczył bowiem, że w 6 r. p.n.e. wielokrotnie miała miejsce koniunkcja trzech planet: Jowisza, Saturna i Marsa.

Nowożytni historycy ustalili z kolei, że w starożytności Jowisz uchodził za gwiazdę królewską, natomiast Saturn symbolizował m.in. szabat oraz naród żydowski. Z tego powodu ewangeliczni magowie szukali nowego króla Żydów i dlatego udali się najpierw do Jerozolimy na dwór Heroda. Jednak Keplerowskie utożsamienie gwiazdy betlejemskiej z koniunkcją planet (nawet jeśli przypisywano im w starożytności wartość symboliczną) nie przekonuje większości współczesnych biblistów, podobnie jak inne stricte astronomiczne wytłumaczenia tego fenomenu (np. nagłe pojawienie się jakiejś komety). Kwestionowana jest bowiem sama historyczność opowieści o przybyciu magów do Jerozolimy i Betlejem, a zdaniem wielu badaczy w historii tej należy widzieć raczej midrasz, czyli rodzaj znanego w tradycji żydowskiej opowiadania-komentarza odnoszącego się do tekstów biblijnych.

Bibliści twierdzą, że zamierzeniem autora Ewangelii Mateuszowej było przedstawienie fragmentów Biblii hebrajskiej jako proroctw traktujących o osobie i życiu Jezusa. Ewangelista kierował tekst przede wszystkim do żydowskich chrześcijan znających fragment ze starotestamentowej Księgi Liczb, w którym mezopotamski prorok Balaam tak zapowiada przyjście Mesjasza: Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło (Lb 24, 17). Jeśli wypełnieniem obietnicy mesjańskiej miały być narodziny Jezusa, to gwiazda, która poprowadziła magów do groty w Betlejem, urzeczywistniła proroctwo Balaama. Tekst z Ewangelii był zatem komentarzem teologicznym m.in. do tego proroctwa, a nie relacją o zdarzeniach, które istotnie miały miejsce. Inna rzecz, że przez wieki chrześcijanie nie widzieli w opowieści o magach żydowskiego midraszu – była to dla nich prawdziwa, choć z różnych względów nie całkiem wygodna historia.

Rozmowa z biografem Jezusa. Spotkałem Jezusa Żyda

Nie magowie, lecz królowie

Dla niektórych starożytnych Ojców Kościoła greckie słowo magoi oznaczało przede wszystkim ludzi zajmujących się astrologią, naukami tajemnymi oraz przepowiadaniem przyszłości, a więc sprawami podejrzanymi z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej. Czy mędrcy, którzy jako pierwsi spośród pogan oddali pokłon Jezusowi, mogli być czcicielami jakiejś nieczystej wiedzy? Odpowiedzi doszukano się w innych biblijnych fragmentach, które zestawiono z tekstem Ewangelii Mateuszowej.

I tak w Psalmie 71 jest werset, który wielu uznało w tym kontekście za proroczy:Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą mu pokłon wszyscy królowie ; wszystkie narody będą mu służyły (Ps 71, 10). Z kolei w Psalmie 68 czytamy: Niech królowie złożą Tobie dary. (Ps 68, 30). Także w Księdze Proroka Izajasza znajdują się znamienne zdania: I pójdą narody do swego światła, królowie do blasku swojego wschodu… Wszyscy oni przybędą z Saby, zaofiarują złoto i kadzidło (Iz 60, 3n).

Starożytnym chrześcijanom zdało się, że tajemniczy przybysze byli nie magami zajmującymi się zakazaną przez Kościół magią i astrologią, lecz raczej królami ze Wschodu (pierwszy, choć jeszcze z pewnym wahaniem, taką interpretację podał zmarły ok. 220 r. chrześcijański pisarz Tertulian).

Dwóch, trzech, dwunastu?

Po uznaniu magów za królów trwały spory, ilu ich było. Ewangelia Mateuszowa nie podaje ich liczby, ale stwierdza tylko, że złożyli trzy dary. A więc było ich trzech? Tak uważał żyjący w II i III w. w Aleksandrii teolog Orygenes, a na początku V w. św. Augustyn w postaciach trzech mędrców oddających pokłon Jezusowi widział symbol Trójcy Świętej.

Jednak w malarstwie katakumbowym z III i IV w. pojawiają się dwaj albo czterej magowie, w Kościele syryjskim uważano, że było ich dwunastu, a według pewnych apokryfów magom towarzyszyły grupy żołnierzy i kapłanów. Niektóre wschodnie źródła (np. powstała w średniowieczu Ewangelia gruzińska) twierdzą, że do Jerozolimy za gwiazdą podążało 24 tys. ludzi!

Jednak w Kościele łacińskim u progu średniowiecza liczbę trzech magów-królów uznano ostatecznie za kanoniczną. Przyjmowano też (za zmarłym ok. 202 r. św. Ireneuszem z Lyonu), że dary miały wartość symboliczną: złoto oznaczało władzę królewską, kadzidło – boskość, mirra wskazywała zaś, jaką śmiercią umrze dziecię.

Kacper, Melchior, Baltazar?

Ewangelia Mateuszowa nie podaje imion magów, które pojawiły się w VI w. Na pochodzącej z tego czasu mozaice w bazylice Sant ‚ Apollinare Nuovo w Rawennie można odczytać napis: „Balthasar, Melchior, Casper” (ostatnie z imion zrekonstruowali historycy sztuki). W pewnej kronice z przełomu VII i VIII stulecia trzech królów nazwano odpowiednio: Bethisarea, Melchior i Gathaspa.

Kościół etiopski od wieków nazywał magów imionami Hor, Basanter i Karsudan. W Kościele syryjskim pojawiały się następujące określenia dwunastu mędrców: Hormitz, Jazdegard, Peroz, Hor, Basander, Karundas, Melko, Gaspar, Fadizzarda, Bithisarea, Melichior oraz Gataspha. Jeszcze w pochodzącym z XII w. dziele „Concordia Evangelistarum” („Zgodność Ewangelii”) autorstwa Zachariasza z Chryzopolis trzej królowie nazwani zostali Appelius, Amerus i Damascus (w formie hebrajskiej zaś: Magalath, Galgalath i Saracin). Na Zachodzie ostatecznie przyjęła się tradycja imion Kacper, Melchior i Baltazar.

W niektórych średniowiecznych apokryfach ci trzej występują jako bracia, ale najstarsze źródła nie podają szczegółowych informacji na ich temat. We wczesnej ikonografii przedstawiani byli zawsze bez bród, za to często w spodniach, bo tak w świecie łacińsko-bizantyjskim wyobrażano sobie mieszkańców Persji i innych wschodnich krain. Od VIII w. na Zachodzie Melchiora zaczęto stopniowo przedstawiać jako brodatego starca, Baltazara – jako brodacza w wieku dojrzałym, a Kacpra – jako młodzieńca bez brody, i te wyobrażenia stały się kanonem sztuki średniowiecznej. Już w VIII w. na Zachodzie Baltazara określano łacińskim słowem fuscus (dosł. ciemny), a nieco później mówiono też o nim Aethiops (tj. Murzyn), co oznaczało poważną zmianę teologiczną, bo w starożytnym chrześcijaństwie czarnoskóry bywał często przedstawieniem diabła.

Skąd przybyli

Uważano, że królowie podróżowali do Jerozolimy i Betlejem razem, ale w jednym ze średniowiecznych podań jest informacja, że wędrowali osobno i spotkali się dopiero na Golgocie, w miejscu przyszłej śmierci Jezusa. Niektóre apokryfy przedstawiały ich jako władców Persji, Indii i Arabii, jednak z czasem w ich postaciach zaczęto dostrzegać symbolicznych przedstawicieli Europy, Azji i Afryki – potomków synów biblijnego Noego: Jafeta, Sema i Chama.

Jan z Hildesheim, który w opowieści o trzech królach połączył różne tradycje, pisał, że najmłodszy i najmniejszy Melchior (król Nubii i Arabii) ofiarował Jezusowi 30 złotych denarów oraz złote jabłko Aleksandra Wielkiego. Średni (wzrostem i wiekiem) Baltazar (władca Saby, którą współcześni badacze lokują w Jemenie, Etiopii lub Persji) dał kadzidło. Najstarszy i najwyższy czarnoskóry Kacper (władca niezidentyfikowanego bliżej portowego miasta Tharsis oraz wyspy Egrisoule) przekazał mirrę.

Gdy pod koniec XV w. odkryta została Ameryka, w Hiszpanii i Portugalii do królewskiej trójki dodano czwartego władcę: Indianina. Na niektórych malarskich przedstawieniach (np. w klasztorze w Viseu w Portugalii) ma w ręku pojemnik z ziarnem kakaowca.

Ewangelia Mateuszowa nic nie wspomina o dalszych losach magów. Ich relikwie znalazła w IV w. (podobnie jak drewno krzyża) w Jerozolimie św. Helena, matka cesarza Konstantyna. Z Palestyny trafiły do Konstantynopola, skąd miał je zabrać do Italii św. Eustorgiusz, biskup Mediolanu w latach 344-355. Przez kolejnych pięć stuleci relikwie pozostawały w ukryciu, aż odnaleziono je w wieku IX, choć i to nie jest całkiem pewne – według XII-wiecznych przekazów miano na nie natrafić w kościele św. Eustorgiusza w Mediolanie dopiero w 1158 r., gdy miasto okupowali żołnierze cesarza Barbarossy.

Zagadka Marca Polo

Żyjący ponad wiek później Marco Polo (1254-1324) w swej relacji z wędrówek po Persji na Wschód pisze: W Persji leży miasto Sawa, skąd wyruszyli trzej Magowie, udając się w drogę, aby Jezusowi Chrystusowi, gdy urodził się w Betlejem, hołd złożyć. W tym mieście pogrzebani są trzej Magowie w trzech wielkich i pięknych grobowcach. Nad każdym grobem znajduje się czworoboczny budynek z okrągłą nadbudówką, nader pięknie ozdobiony. Tak jedno piętro stoi na drugim. Ciała są jeszcze zachowane w całości i mają brody i włosy. Jeden z nich nazywał się Baltazar, drugi Kacper, trzeci Melchior. Imć Marco wypytywał wielu mieszkańców miasta o trzech Magów, ale nie było nikogo, kto by umiał coś rzec, poza tym, że byli to trzej królowie, którzy tu w odległych czasach zostali pogrzebani.

Dopiero w odległym o trzy dni drogi od Sawy zamku Kala Ateperistan Marco Polo usłyszał dalsze szczegóły tej historii. Trzej królowie wzięli takie, a nie inne dary, bo chcieli się przekonać, zali narodzony prorok był Bogiem, czyli też ziemskim królem, czy mędrcem. Gdyż mówili: „Jeśli weźmie złoto, zaiste królem ziemskim jest, jeśli kadzidło – Bogiem jest, jeśli mirrę – mędrcem jest”. I gdy przybyli na miejsce (…), najmłodszy z tych trzech królów poszedł sam, aby oglądał dziecię, i gdy wszedł, znalazł je podobnym sobie, gdyż zdawało się być w jego wieku i postaci. (…) Następnie poszedł król wieku średniego i zdało mu się tak jak poprzedniemu: dziecię było w jego wieku i postaci. Wyszedł głęboko wstrząśnięty. Potem poszedł najstarszy wiekiem, i przydarzyło mu się jak tamtym dwom. I również wyszedł bardzo zamyślony. I gdy trzej królowie zebrali się wszyscy razem, opowiedział jeden i drugi, co widzieli, i bardzo się dziwowali, i mówili, że pójdą wszyscy trzej razem. Poszli więc wszyscy trzej razem przed dziecię: i znaleźli je z wyglądu i z wieku, jakim było. Więc pokłon mu oddali i złożyli dary: złoto, kadzidło i mirrę. A dziecię przyjęło wszystkie trzy dary. A potem dziecię dało im zamkniętą puszkę.

Puszkę tę otworzyli w drodze powrotnej do domu i znaleźli maleńki kamyk, ale nie zrozumieli, że był to symbol wiary, która zrodziła się w nich po spotkaniu z Dziecięciem. I wrzucili kamień do przydrożnej studni. Gdy tylko tak uczynili, na studnię z nieba spadł „ogień palący” i zdali sobie sprawę z wartości daru, który ofiarował im Jezus. Ogień, który spadł na studnię, zabrali do swoich krain. Odtąd w świątyniach był tam on nieustannie podsycany i czczony.

Opowieść Marca Polo brzmi nieco dziwacznie, ale istnienie kultu trzech królów w Persji poświadczają inni zachodni autorzy (m.in. żyjący na przełomie XIII i XIV w. franciszkanin Odoryk de Pordenone). Kult ognia charakterystyczny jest zaś dla mazdaizmu, religii staroirańskiej stanowiącej podstawę zoroastryzmu. Czy opowieść, którą usłyszał Marco Polo, dowodzi, że magowie byli postaciami historycznymi, zoroastriańskimi kapłanami? Czy też raczej jest to świadectwo wzajemnego przenikania się chrześcijaństwa i religii Zaratustry na obszarach Persji? Historycy nie bardzo są w stanie to dziś rozstrzygnąć.

Relikwiarz koloński

Przeniesione do Kolonii relikwie wymagały godnego ich relikwiarza. Prawdopodobnie w latach 1181-1225 Mikołaj z Verdun wykonał wspaniałą złotą skrzynię relikwiarzową uważaną za najcenniejszą pracę jubilerską średniowiecza. Na relikwiarzu znalazły się: 70 pozłacanych srebrnych figur, setki kamieni szlachetnych, tysiące pereł, ponad 300 gemm i kamei (tj. scen wyrzeźbionych w szlachetnych kamieniach). Całość dopełniają spoczywające na podwójnych emaliowanych filarach łuki, kolorowe wstęgi z emalii oraz złote napisy na kobaltowych wstęgach.

Mediolańczycy długo nie mogli zapomnieć o kradzieży cennych szczątków i dopiero w 1904 r. arcybiskup Kolonii ofiarował arcybiskupowi Mediolanu jedną piszczel, jeden krąg oraz dwie kości strzałkowe z kolońskiego relikwiarza. W uroczystej procesji przeniesiono je do kościoła Sant’Eustorgio – czyli św. Eustorgiusza, biskupa, który przed wiekami jako jeden z pierwszych próbował rozwijać w Europie kult doczesnych szczątków trzech magów-królów.

Korzystałem m.in. z książek: „Apokryfy Nowego Testamentu”, pod red. ks. Marka Starowieyskiego, Kraków 2003; Umberto Eco, „Historia krain i miejsc legendarnych”, Poznań 2013; Marco Polo, „Opisanie świata”, tł. Joanna Wajs, Warszawa 2010

W ”Ale Historii” czytaj też:

Saga rodu Rothschildów. Bankierzy władzy
Lubię barona. To prawdziwy stary żydowski kramarz, który nie udaje, że jest kimś więcej – pisał o Amschelu Rothschildzie późniejszy Żelazny Kanclerz Otto von Bismarck. Był dumny z przyjaźni z Amschelem.

Słynne pary: Napoleon i Józefina. Cesarski rozwód stanu
30 listopada 1809 r. usiedli razem do kolacji, ale Józefina nie tknęła żadnego dania i wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Siedzieli w milczeniu. Napoleon zapytał tylko: ”Która jest godzina?”. ”Wiedziałam, że moja godzina nadeszła” – wspominała potem Józefina.

Pierwszy zamach II RP
Straż Narodowa miała aresztować kluczowych członków rządu – premiera Moraczewskiego, ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych oraz ważnych polityków socjalistycznych i komendantów milicji. Najbardziej znienawidzony minister Thugutt miał zostać niezwłocznie utopiony w Wiśle.

Pierwszy zamiar II RP. Czy Piłsudski za tym stał?
Rozmowa z dr. Błażejem Pobożym

Sparta, dawniej ogniwo, wcześniej Cracovia
W 1949 r. w piłkarskich rozgrywkach ligowych pojawiły się nieznane kluby: CWKSWarszawa, Unia Chorzów, Ogniwo Kraków, a te znane – jak Legia, Ruch i Cracovia – znikły. W tabelach niższych lig roiło się od Kolejarzy, Związkowców, Gwardii czy Włókniarzy.

Mariusz Zaruski. Harnaś, ułan, wilk morski
Dla wielu Mariusz Zaruski to największy przedwojenny polski żeglarz, choć chyba bardziej niż morze kochał Tatry. To przecież on założył Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, a górale zwykle odnoszący się do ceprów z dystansem traktowali go jak harnasia.

 

Katarzyna była Wielka – rozmowa z Ewą Stachniak, autorką książki „Cesarzowa nocy”

Rozmawiała Małgorzata I. Niemczyńska, 03.01.2015
Katarzyna Wielka

Katarzyna Wielka (BE&W)

Zapytałam jednego historyka, co mogła mieć wtedy na biurku. Odpowiedział: „Petycje od tysięcy Polaków, którzy chcieli dostać majątki odebrane powstańcom”.
MAŁGORZATA I. NIEMCZYŃSKA: Mało nie dostałam przez panią po łbie.

EWA STACHNIAK: Jak to?

Czytałam pani powieść o Katarzynie Wielkiej w pociągu, w przedziale jechał młodzieniec. Zaangażowany prawicowo. Nie spodobała mu się ta bohaterka.

– No cóż, nie da się ukryć: caryca Katarzyna odegrała w naszej historii negatywną rolę. Podobnie w tureckiej czy ukraińskiej, bo nie tylko my ucierpieliśmy na polityce Rosji w XVIII w. Ale czy to znaczy, że nie wolno się wczuwać w taką bohaterkę? Kiedy spojrzy się na nią jak na kobietę, monarchinię, reformatorkę, Katarzyna staje nagle w innym świetle. Zresztą wielu historyków uważa, że rozbiory Polski były jej porażką. Wcześniej Rosja miała pod sobą całą Polskę, a po rozbiorach trzeba się było podzielić wpływami z Prusami i Austrią.

Ale na to, żeby spojrzeć na Katarzynę inaczej, jesteśmy za bardzo skupieni na swojej martyrologii?

– Bo musimy. Kto inny będzie się na tym skupiał? A już na pewno musieliśmy w XIX w.

Właściwie to powinnam zacząć od ostrzeżenia: na mojego ostatniego rozmówcę Macieja Maleńczuka po ukazaniu się wywiadu złożono donos do prokuratury. Za obrażanie Polaków.

– Spokojnie, ja nie zamierzam nikogo obrażać.

On też raczej nie obrażał. To my – jak widać – bywamy przewrażliwieni.

– Kiedy człowiek szuka potwierdzenia własnej wartości nie tylko w sobie, ale też w tożsamości grupowej, każde zadrapanie na tej tożsamości odbiera osobiście. Tak musiało być również z pani współpasażerem. A przecież można powiedzieć też tak: „Jest zadrapanie? To mu się przyjrzyjmy”.

Pani od dawna nie mieszka w Polsce?

– Już ponad 30 lat.

Emigracja jest naprawdę fascynującą lekcją, bo zmusza do spojrzenia na własny kraj z punktu widzenia innego narodu. Wyjechałam w 1981 r., a więc historia, której mnie uczono, była upolityczniona. Dorastałam we Wrocławiu, a o Breslau nie wiedziałam prawie nic. Może tylko o Festung Breslau, o zniszczeniach… Kończył się XIII wiek – a potem od razu rok 1945. Na dodatek byłam wychowywana w poczuciu, że to nie jest prawdziwa Polska. Warszawa, Kraków – owszem. A tutaj? Wszystko poniemieckie. Odkrywanie tego miasta okazało się bardzo interesujące. A potem się rozpędziłam.

Zorientowałam się też, że w Kanadzie nie opowiada się historii zza żelaznej kurtyny. Można było czytać imigranckie opowieści Włochów, Szkotów, Hindusów, Chińczyków, Japończyków. Polskich głosów brakowało. Dopiero teraz pojawiło się pokolenie młodych pisarzy. To ludzie, którzy wyjechali z kraju w wieku 12 lat i dziś piszą po angielsku.

Pani wyjechała tuż przed stanem wojennym?

– W sierpniu, na stypendium. Chciałam na stałe, ale mąż miał obiekcje. Kiedy ogłoszono stan wojenny, stało się dla nas jasne, że zostajemy. Jak każdy emigrant przyjechałam do Kanady z walizką – kulturalną i emocjonalną. Moja walizka to były historie.

Katarzyna chodziła za mną długo. Już w moim debiucie, „Bohaterach z marmuru”, pojawił się jej portret wiszący w Łazienkach. To było opowiadanie o młodej nauczycielce angielskiego, która przyjechała w 1991 r. do Polski.

Potem pojechaliśmy z mężem do Petersburga i do Warszawy. Odwiedziłam ciocię. Powiedziała mi, że mój dziadek za zaborów walczył po stronie rosyjskiej w wojnie z Japonią. Umarł w 1945 r., był chory, ale do ostatniej chwili czekał na wyzwolenie. Jak weszła Armia Czerwona, wysłał córkę po pierwszego lepszego żołnierza. Chciał usłyszeć, że Niemcy na pewno się wycofują.

Pani też przyjechała do Polski w 1991 r. Jak tamta nauczycielka z opowiadania.

– Pierwszy raz po dziesięciu latach. Warszawa była obstawiona łóżkami polowymi. Sprzedawano z nich perfumy i wielkie butle niemieckich szamponów. W rozmowach czuć było strach. Przed tym Zachodem, który przyjdzie i nas zje. Recepcjonistka w hotelu, gdy zobaczyła mój paszport, powiedziała: „Pani wyjechała, pani Polskę zdradziła. Nie wstyd pani tak wracać?”. Odparłam: „Nie”.

Dziś już nie stykam się z czymś takim. Można być Polakiem i mieszkać np. w Irlandii. Nie ma mowy o żadnej zdradzie. Młodzi czują się obywatelami świata. Spotykam się z ciekawością: „A jak się takie problemy rozwiązuje w Kanadzie?”. Nie wymądrzam się, bo jak coś działa tam, to nie znaczy, że będzie też działało tutaj. To inny świat, inne uwarunkowania.

A na spotkaniach z czytelnikami słyszę: „Jak zaczynałem pani książkę, myślałem, że i tak nie polubię Katarzyny. A teraz się cieszę, że mogłem na nią spojrzeć inaczej”.

Czytaj także Karol Modzelewski laureatem Nagrody im. Moczarskiego – za najlepszą książkę historyczną 2014 roku

Pani ją lubi, prawda? Tego „potwora”.

– Może dlatego, że spędziłam z nią tyle czasu? Zdaję sobie sprawę z jej wad. Polityk każdemu obiecuje wszystko. A po zdobyciu władzy spełnienie obietnic okazuje się fizycznie niemożliwe. I zaczyna się manewrowanie, przekupywanie.

Ale ja lubię ten jej pragmatyzm: nie da się tak, to spróbujmy inaczej. Nikomu się nie spodoba zniesienie pańszczyzny, więc może trzeba zmienić system edukacji. Zacząć uczyć kobiety, bo to one wychowają nam nowe pokolenia Rosjan. Nie tylko arystokratki, ale też mieszczanki i chłopki. To są decyzje bardzo współczesne. Wiek XVIII w ogóle jest nam bliższy, niż nam się wydaje.

A poza tym… Ona jest imigrantką. Znam to uczucie.

Kiedy Katarzyna, jeszcze jako księżniczka anhalcka Zofia, przybywa na rosyjski dwór, czuje się samotna i niechciana. Współczułam jej. Ale potem bywało różnie.

– Nie musimy kogoś lubić ciągle tak samo. Caryca jest złożona. Chyba mamy też zakodowane, że kobieta zawsze powinna być miła, ma łagodzić, a nie się stawiać. To znów ścisła paralela ze współczesnością. Kiedy kobieta jest zdecydowana i podejmuje własne decyzje, zbiera o wiele więcej krytyki niż tak samo postępujący mężczyzna. Kobiety u władzy ocenia się ostrzej i mniej sprawiedliwie. Prezeski i dyrektorki uchodzą za jędze.

W XVIII wieku Katarzyna nie mogła wprowadzić innych reguł gry, nawet gdyby chciała. Musiała rządzić tak, jak rządzili mężczyźni. To był męski świat. Pytanie, czy my musimy robić tak samo w XXI wieku. Może czas zacząć zmieniać świat tak, żeby obowiązywało w nim więcej empatii, a mniej rywalizacji?

Czytaj także 25 książkowych hitów roku 2015

Współczesne wydają mi się u pani także wątki erotyczne. Zofia Potocka w „Ogrodzie Afrodyty” pyta: „Dlaczego tylko mężczyźni mają prawo do przyjemności?”. Niedawno „Janosika” Agnieszki Holland krytykowano za to, że góralki zbyt łatwo oddają cnotę głównemu bohaterowi, co obraża dobre imię kobiet Podhala.

– Pani żartuje?

Chciałabym. Do tego, jak się prowadzi Janosik, zastrzeżeń nie było.

– Wiek XVIII był pod względem seksualnym bardzo interesujący. Istniała oczywiście przepaść klasowa – arystokraci i mieszczanie mieli różną moralność. Ale mówimy teraz o arystokratkach, a ich stosunek do seksu był w XVIII stuleciu bardziej podobny do naszych czasów niż do wieku XIX. Kobiety nie wstydziły się potrzeb seksualnych. Uważały, że mają do nich prawo. Tak było nie tylko w Rosji czy w Polsce, ale nawet w Anglii, gdzie niedługo przyszły na świat te wszystkie wiktoriańskie pruderyjne ciotki.

Jest oczywiście cała ta wielka legenda rozpustnej Katarzyny, która miała tysiące kochanków. W większości to bzdury. Była monarchinią i na pewno wielu chciało z nią sypiać. Mogła przebierać. Ale to były związki na wyłączność, kolejny następował dopiero wtedy, gdy poprzedni się skończył. Ona potrzebowała emocjonalnej więzi z mężczyzną.

Wynotowałam dokładnie symptomy, o których pisali jej pamiętnikarze. Wzmianki o tym, że miała otwarte wrzody na nogach. Skonsultowałam wszystko z lekarzami. Nie mieli wątpliwości: już kilka lat przed udarem Katarzyna chorowała na cukrzycę drugiego stopnia. Nie tylko nie była leczona, ale jeszcze nadworny medyk zalecił jej codziennie kieliszek słodkiego czerwonego wina. Najgorsze, co mógł zrobić. Jej zakończenia nerwowe straciły ukrwienie. Nic nie czuła.

Uderzające, jak wiele uwagi poświęca pani rozpadowi ciała, powolnemu umieraniu, pełnej chorób starości.

– Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo medycyna nas dzisiaj chroni. W czasach Katarzyny połowa dzieci umierała, a mało kto dożywał 50. roku życia. Bez względu na to, czy się urodził w pałacu, czy w chłopskiej chacie. Ile było niedonoszonych ciąż? Ile kobiet umierało przy porodzie w bólach? Śmiertelność wśród nich była większa niż wśród mężczyzn, i to pomimo ciągłych wojen! W tamtym świecie angina mogła się skończyć śmiercią. A bogactwo przed niczym nie chroniło. Katarzyna, gdy bolał ją ząb, siedziała na podłodze trzymana przez trzech lokajów, a lekarz jej ten ząb wyrywał. I to z kawałkiem szczęki.

Typowe przekłamanie w filmach kostiumowych: aktorzy nie tylko mają zęby, ale nawet niezepsute.

– I piękne cery. Gdzie te krosty? Te blizny po ospie? Katarzyna już była zaszczepiona. Ale młoda i piękna narzeczona jednego z jej doradców umarła na ospę kilka dni przed ślubem. Bielmo na oku, katarakty, niezoperowana tarczyca – to wszystko było codziennością. Fryzowane kołnierze nosiło się przecież po to, żeby zakryć wszelkiego rodzaju niedoskonałości.

Jako pisarka muszę być z bohaterami na co dzień. Poczuć zapachy i smaki, zrozumieć, jak bardzo odmiennie reagowały ich ciała. Jak przechowywano jedzenie? Dlaczego rak żołądka był najczęstszą przyczyną zgonów w XVIII wieku? Nawet na dworze carskim ludzie notorycznie jedli rzeczy, których my byśmy nigdy w życiu nie wzięli do ust. Przyprawy były tak popularne, bo zabijały smak zgnilizny. W Rosji czy Polsce mieliśmy chociaż zimę, można było mrozić jedzenie.

Życie tych ludzi było uwarunkowane przez fizjologię. Warto o tym pamiętać, bo coraz więcej bakterii przestaje reagować na antybiotyki. Ten świat w jakimś stopniu może wrócić.

Jeszcze syfilis.

– Aleksiej Orłow, jeden z głównych uczestników przewrotu, który wyniósł na tron Katarzynę, nie stracił poczucia rzeczywistości z powodu alzheimera. To był syfilis. Katarzyna także była nim zakażona przez pierwszego kochanka, stąd poronienia i szaleństwo jej syna Pawła.

Relacja Katarzyny z Pawłem to jeden z bardziej dramatycznych wątków powieści.

– On jej szczerze nienawidził. Zabrano go zaraz po porodzie, wychowywany był przez córkę Piotra Wielkiego, cesarzową Elżbietę. Katarzyna chyba nie zaczynała od nienawiści. To był raczej stosunek rodzica do dziecka, które go rozczarowało.

Kiedy przejęła władzę, Paweł miał osiem lat. Zapewniła mu najlepszych nauczycieli. Obserwowała go. Pierwszy błąd popełnił, kiedy mając 14 czy 15 lat, przyszedł do matki i powiedział, że on już wie, co jest źle z Rosją, więc daje jej memoriał, jak rządzić. Wtedy pewnie pomyślała: „No, chłopcze, politykiem to ty nie będziesz”.

Pawła denerwowało wszystko, co ograniczało władzę absolutną. Katarzyna starała się upraszczać etykietę i gesty poddańcze. Nie żądała, żeby padać przed nią na kolana, całować po rękach. Paweł zauważał to już jako dziecko i powtarzał: „Przede mną będą leżeć plackiem”. Tymczasem caryca widziała syna jako ojca wnuków, które ona wychowa. I które przejmą po niej władzę. Paweł to wiedział i umacniało się w nim poczucie krzywdy. Odrzucenia.

I znów mężczyźnie łatwiej wybaczylibyśmy brak więzi z dzieckiem?

– Synowie ją rozczarowali, ale o więź z wnukami Katarzyna bardzo dbała. Codziennie miała dla nich zarezerwowany czas. Małego Aleksandra przynoszono do babci, która bawiła się z nim na podłodze, chodziła z niemowlakiem na czworakach.

Paweł w końcu oszalał.

– Jego ostatnie lata to paranoja. Dekrety w stylu: nikt nie może wyprzedzić mojego powozu, bo Sybir. Wydawał dekret rano, więc nikt o nim nie wiedział, ale co z tego. Albo ni stąd, ni zowąd okrągłe kapelusze są złe, więc zakazane.

To na dworze Pawła I wylądował ostatecznie Stanisław August Poniatowski.

– Paweł uważał nawet, że Poniatowski jest jego prawdziwym ojcem.

Mam do niego ciepły stosunek. To był ciekawy młody człowiek, który bardzo kochał Katarzynę. Nieszczęśliwa, skazana na porażkę relacja. Potem los skrzywdził go dodatkowo, dając mu koronę. Sytuacja króla Polski była wtedy w ogóle wyjątkowo wredna, a on na dodatek nie miał wielkiego poparcia wśród Polaków. Katarzyna nie dawała mu zaś taryfy ulgowej. Żadnych sentymentów.

Długo grał, jak mógł. Wiele jego decyzji było złych dlatego, że mogły być wyłącznie jeszcze gorsze.

Myśli pani, że to wszystko mogło się potoczyć inaczej?

– Gdyby na propozycję korony odpowiedział: „Nie, przyjmę od ciebie podarunki, pomoc dla rodziny, ale chcę żyć swoim życiem”? Być może byłby szczęśliwszy. Ale korona to kusząca rzecz. A Poniatowski miał podejście nieco mistyczne. Liczył na boską interwencję, dzięki której odegra jakąś wiekopomną rolę.

A czy dla Polski byłoby lepiej, gdyby królem został ktoś z większym poparciem? Nie wiem. Może nie byłoby powstania zwanego kościuszkowskim.

Przecież powstańcy to nasza duma narodowa.

– No tak, młodzieniec z pociągu nie byłby tym zachwycony. Ale spójrzmy na powstanie z rosyjskiego punktu widzenia. Zapytałam jednego historyka, co Katarzyna mogła mieć wtedy na biurku. Odpowiedział: „Petycje od tysięcy Polaków, którzy chcieli dostać majątki odebrane powstańcom”. Na każdego insurgenta przypadało 150 Polaków, którzy mówili: „My zawsze popieraliśmy, my na klęczkach do Petersburga”. Skoro Polacy mnie popierają, dlaczego mam się przejmować jakąś marginalną grupą malkontentów?

Nie pamiętamy o tym, bo nie chcemy?

– Nie tylko o tym. Kto pamięta, że Paweł I zwolnił Kościuszkę i innych więźniów politycznych, a następnie obdarował ich prezentami?

Bardzo zresztą lubię Kościuszkę. Nie chciał przyjąć tych darów, ale musiał myśleć o szeregowych powstańcach, którzy wciąż siedzieli; wiedział, że car jest niestabilny. Zresztą gdy udał się na emigrację, wszystko zaraz porozdawał.

A skoro jesteśmy przy Kościuszce… Wielkim bohaterem był. Ale ile razy chciał się ożenić, uważano go za niewiele wartego. Jakiś taki szlachetka. Niech ma pomnik, ale córkę mu oddać? Już to mówiłam: wiek XVIII jest nam bliższy, niż myślimy.

EWA STACHNIAK
Ur. w 1952 r., nauczycielka akademicka, autorka powieści historycznych. Od 1981 r. mieszka w Kanadzie. Wydała m.in. „Ogród Afrodyty” i „Katarzynę Wielką. Grę o władzę”. Niedawno nakładem wydawnictwa Znak ukazała się druga część jej opowieści o rosyjskiej carycy – „Cesarzowa nocy” (przeł. Nina Dzierżawska).

A poza tym w Magazynie Świątecznym:

Barańczak: Wchodziliśmy w drogę odpryskom świata
W jednej sprawie muszę się zgodzić z SB. Ten Barańczak to nie był całkiem rozsądny facet.

Będąc młodą doktorką
Udało się! W przyszłym tygodniu zaczynam uczyć. Na Ważnym Uniwersytecie będę dostawać 1,4 tys. zł miesięcznie. Najbliższa rata za dwa miesiące. Etat? Tylko wtedy, kiedy ktoś umrze i zwolni się miejsce

Człowiek na smyczy
A jeśli ceną pojawienia się myślących maszyn będzie powszechna bezmyślność ludzi?

Panie Mannu
Byłem, proszę pani, wybitnym strzelcem. Do dzisiaj potrafiłbym rozebrać kałasznikowa i złożyć go z powrotem. Rozmowa z Wojciechem Mannem

Aleksiej Kudrin: Jak naprawić Rosję
Zamiast reform szukamy szybkich sposobów obejścia zachodnich sankcji i uniezależnienia się od cen ropy. Ale to droga donikąd

Pierwsze: nie zawstydzaj
Bardziej niż dziecko, któremu niczego nie wolno, krzywdzimy dziecko, któremu wolno wszystko. Rozmowa z Ewą Woydyłło

Samochód, moja wolność
Turystyka motoryzacyjna nie ma dobrej prasy, jak cała motoryzacja zresztą. Ja będę bronił jej dobrego imienia do upadłego

wyborcza.pl

 

Mateusz Szczurek najlepszym ministrem finansów w Europie

Piotr Skwirowski, 05.01.2015
Minister finansów Mateusz Szczurek został nagrodzony przez  miesięcznik

Minister finansów Mateusz Szczurek został nagrodzony przez miesięcznik „The Banker” (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Prestiżowy miesięcznik „The Banker” przyznał polskiemu ministrowi finansów Mateuszowi Szczurkowi tytuł „Finance Minister of the Year 2015.”
Miesięcznik docenił stabilną sytuację gospodarczą Polski. Pod uwagę wziął także nasz wysoki na tle innych krajów Unii Europejskiej wzrost gospodarczy.

„The Banker” zauważa też nasze wysiłki na rzecz obniżenia deficytu sektora finansów publicznych. Zwraca uwagę na jego spodziewany spadek z 4 proc. PKB w 2013 r. do 3,3 proc. w 2014 r. W tym roku deficyt ma spaść poniżej 3 proc. PKB, co w konsekwencji oznaczałoby zdjęcie w przyszłym roku z Polski unijnej procedury nadmiernego deficytu.

Miesięcznik zauważył ponadto, co chętnie podchwycił też w komunikacie o nagrodzie dla min. Szczurka resort finansów, aktywne działania na rzecz zwalczania przestępstw podatkowych, m.in. związanych z VAT, oraz „maksymalnego ułatwienia płacenia podatków dla podatników”. Temu służyć maja m.in. zmiany w organizacji i funkcjonowaniu polskiej administracji podatkowej.

Istotne w przyznaniu wyróżnienia dla ministra Szczurka okazało się jego zaangażowanie w wart prawie 133 mld euro „Plan inwestycyjny dla Europy”, przedstawiony przez Komisję Europejską. Plan ma wyrwać Unię ze stagnacji i pobudzić wzrost gospodarczy w krajach UE.

– To kolejne wyróżnienie dla Mateusza Szczurka w ostatnich miesiącach za prowadzoną przez niego politykę ekonomiczną. W październiku zeszłego roku polski minister finansów otrzymał prestiżową nagrodę Finance Minister of the Year 2014 for Emerging Europe, przyznaną przez serwis Emerging Markets – zwróciło w poniedziałek uwagę Ministerstwo Finansów.

– Gratuluję! Nagroda Finance Minister of the Year (Europe) magazynu „The Banker” dla ministra Szczurka – cieszył się na Twitterze Jacek Rostowski, poprzednik ministra Szczurka na fotelu szefa resortu finansów

Rostowski został nagrodzony przez „The Banker” tytułem europejskiego ministra finansów w 2010 r. Miesięcznik docenił jego „mocne nerwy” i „twórcze strategie” antykryzysowe, szybką reakcję na kryzys, w tym zapewnienie Polsce dostępu do linii kredytowej MFW (20 mld dol.).

Wcześniej, w 2004 r., „The Banker” przyznał Leszkowi Balcerowiczowi tytuł najlepszego szefa banku centralnego.

„The Banker” to czołowy światowy magazyn bankowo-finansowy powiązany z „The Financial Times”.

Zobacz także

wyborcza.biz

Dodaj komentarz