Szwecja (23.06.2015)

 

Prezydent elekt bez żenady angażuje się w kampanię wyborczą PiS. Gotowanie żaby

 KampaniaWyborczaPiS
Paweł Wroński, 23.06.2015
Andrzej Duda i Beata Szydło podczas inauguracji kampanii parlamentarnej PiS

Andrzej Duda i Beata Szydło podczas inauguracji kampanii parlamentarnej PiS (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Czy wiecie państwo, jak ugotować żywą żabę? Żywa żaba z wrzątku będzie próbowała wyskoczyć. Natomiast jeśli woda jest delikatnie podgrzewana, to żaba ugotuje się i nawet tego nie zauważy. Obecnie oglądamy proces gotowania żaby – czyli kampanię parlamentarną Prawa i Sprawiedliwości. Kto jest żabą? Polskie społeczeństwo.
To nie Jarosław Kaczyński jest kandydatem na premiera, choć wcześniej wielokrotnie to deklarował. Jako przyszły premier kampanię rozpoczęła miła, konkretna, opromieniona sukcesem kampanii prezydenckiej Beata Szydło. Cztery lata temu Kaczyński wskazał ją jako eksperta ekonomicznego partii, choć o ekonomii nie miała pojęcia, a PiS wycofał ją z debaty z ministrem finansów Jackiem Rostowskim.

Na początku kampanii jako przyszły premier zadeklarowała, że nie boi się prezesa Jarosława Kaczyńskiego i będzie politykiem samodzielnym. Dzień później w TVN 24 stwierdziła, że szefem kampanii wyborczej będzie „mężczyzna, którego wskaże Jarosław Kaczyński”. Rzeczywiście o samodzielności kandydatki świetnie świadczy to, że nie jest w stanie sama wybrać sobie szefa sztabu. Choć tak na dobrą sprawę szef sztabu już jest.

W poniedziałek prezydent elekt Andrzej Duda przewodził sympatycznej uroczystości przekształcania dudabusa w szydłobus. „Chciałbym mieć możliwość współdziałania i realizowania swojego programu z taką osobą jak Beata Szydło” – powiedział. Zaraz, zaraz. To Andrzej Duda złożył legitymację PiS i zapowiedział, że będzie prezydentem wszystkich Polaków?

Duda nie zameldował prezesowi Kaczyńskiemu „wykonania zadania”, jak uczynił to 10 lat temu Lech Kaczyński. Jak widać teraz zrobił słusznie, bo biorąc udział w kampanii wyborczej kandydatki PiS, nadal swoje zadanie wykonuje. Celem PiS jest bowiem zdobycie pełni władzy.

Nie bądźmy naiwni – każdy prezydent czuje sympatię do politycznego ugrupowania, które go wysunęło. Aleksander Kwaśniewski przyznawał, że ma serce po lewej stronie, Bronisław Komorowski mówił o PO, że z tą partią dzieli „wspólnotę wartości”. Czynili to jednak zwykle z dużą powściągliwością, zdając sobie sprawę, iż reprezentują wszystkich Polaków, a nie tylko SLD czy tylko PO. A jeśli chodzi o Andrzeja Dudę, to po raz pierwszy obserwujemy, jak prezydent elekt bez cienia żenady angażuje się w kampanię wyborczą jednej partii.

Rodzi się pytanie. Skoro Andrzej Duda chciałby program realizować z Beatą Szydło, to co się stanie, jeśli Prawo i Sprawiedliwości jednak nie wygra wyborów? Czy wówczas prezydent nie powierzy misji tworzenia rządu ugrupowaniu, które wygrało? Dlaczego miałby zaakceptować ekipę, która jego programu realizować nie zamierza?

W sobotę prezes Kaczyński wskazał Beatę Szydło jako kandydatkę na premiera, w lipcu wskaże „drużynę Dudy”, czyli rząd. Będzie to rząd, którym będzie kierowała Beata Szydło. Jakie wobec omnipotencji Kaczyńskiego znaczenie będą mieli prezydent i ewentualny premier? Czy to będzie jak w dawnych czasach: rząd rządzi, ale to partia pod wodzą ukochanego przywódcy jest przewodnią siłą narodu?

Beata Szydło otrzymała zadanie: będzie przemierzała kraj, wizytowała miasta i miasteczka, spotykała się z mieszkańcami, odwiedzała bazary i piła kawę na stacjach benzynowych. Będzie słuchać Polaków i pochylać się nad ich problemami, mówić o dobrej zmianie. Parafrazując Tuska: będzie to taktyka coraz cieplejszej wody. Nie w kranie, ale w garnku.

Zobacz także

wyborcza.pl

Pomnik smoleński w Rzeszowie? A kto PiS-owskiemu marszałkowi zabroni go postawić?

Magdalena Mach, 23.06.2015
Projekt pomnika pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej autorstwa prof. Karola Badyny

Projekt pomnika pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej autorstwa prof. Karola Badyny (PATRYK OGORZAŁEK)

Pomnik pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej ma stanąć przed urzędem marszałkowskim w Rzeszowie. Nie było ani dyskusji o lokalizacji, ani konkursu, bo artystę i projekt pomnika zarząd województwa zdominowany przez PiS wybrał sam. Ma być odsłonięty jesienią.
Podczas gdy w wielu miastach w kraju ścierają się różne wizje, lokalizacje i projekty pomników smoleńskich są pieczołowicie wybierane i szeroko komentowane, na Podkarpaciu władze województwa wybrały wszystko same. To jedyny region w kraju rządzony przez PiS.

Tak naprawdę mało kto o pomniku wie. W korytarzu prowadzącym do gabinetu marszałka ustawiono makietę w skali 1:8 oraz wizualizacje projektu na sztalugach. Tam też można przeczytać informację, że pomnik stanie przed urzędem jesienią. Będzie stał naprzeciw słynnego pomnika Walk Rewolucyjnych z lat 70.

Nie tylko goście marszałka są tym zaskoczeni.

– Pierwsze słyszę. Nikt tego z radnymi sejmiku nie konsultował – mówi Maciej Lewicki, radny PO z komisji kultury. – Nie wiem, czemu odsłonięcie pomnika miałoby tak naprawdę służyć, skoro ma nastąpić jesienią. Przecież wtedy nie przypada rocznica katastrofy smoleńskiej – zastanawia się, sugerując, że pomysł na upamiętnienie akurat w tym czasie nie pojawił się przypadkowo. Napis na pomniku głosi: „W 5. rocznicę katastrofy smoleńskiej mieszkańcy województwa podkarpackiego. Rzeszów 2015”.

Wiosna już jakby za nami. Za to jesienią odbędą się wybory parlamentarne.

– Trzeba zostawić pamiątkę po tych ludziach – kwituje Władysław Ortyl, marszałek podkarpacki. Inicjatywa budowy pomnika wyszła od niego i od Wojciecha Buczaka, wicemarszałka odpowiedzialnego za kulturę, byłego wieloletniego szefa rzeszowskiej „Solidarności”.

Koszt budowy pokryje urząd marszałkowski. Szacowany jest wstępnie na ok. 50 tys. zł. – Nie chcieliśmy ogłaszać konkursu ani wywoływać publicznej dyskusji wokół projektu, bo to temat, który dzieli. Zaraz pojawiłyby się głosy: czy ma być, czy nie ma być, jak ma wyglądać. Więc poszliśmy na skróty. Mam nadzieję, że pomnik przyjmie się w przestrzeni miejskiej – mówi marszałek Ortyl.

– To nie jest kosztowna inwestycja, dlatego nie było potrzeby dyskutowania o tym. Zarząd sam podjął decyzję – dodaje wicemarszałek Buczak. Zaproponował zaprojektowanie i wykonanie pomnika Karolowi Badynie, profesorowi krakowskiej ASP. Ten sam artysta zaprojektował pomnik płk. Łukasza Cieplińskiego w Rzeszowie kilka lat temu.

To będzie już drugi jego pomnik smoleński. Pierwszy został odsłonięty w 2012 r. przed sanktuarium maryjnym w Zakopanem-Olczy. Trzymetrowy monument z brązu przedstawia przełamaną lotniczą szachownicę układającą się w krzyż. Poniżej znajdują się nazwiska wszystkich 96 ofiar katastrofy.

Choć władze województwa podkarpackiego myślały raczej o nowatorskiej formie instalacji, to ostatecznie przyjęły do realizacji tradycyjny monument z brązu. Przedstawia złamane w połowie skrzydło samolotu z namalowaną biało-czerwoną szachownicą lotniczą. Na górnej części skrzydła jest napis: „Pamięci 96 ofiar katastrofy smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r., w tym 9 osób szczególnie zasłużonych dla Podkarpacia. Lech Kaczyński, prezydent RP, Maria Kaczyńska, 9 lutego 2010 podczas uroczystości » Przywracanie pamięci «w Urzędzie Marszałkowskim wręczała krzyże komandorskie mieszkańcom Podkarpacia za ratowanie Żydów od zagłady, Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent RP na uchodźstwie, honorowy obywatel miasta Rzeszowa”.

Na dolnej części skrzydła upamiętniono ofiary katastrofy, które pochodziły z Podkarpacia: „Grażyna Gęsicka, minister rozwoju regionalnego w rządzie PiS, poseł na Sejm RP z okręgu rzeszowsko-tarnobrzeskiego, Stanisław Zając, marszałek Sejmu RP, pochodził z powiatu jasielskiego, Leszek Deptuła, poseł PSL, marszałek województwa podkarpackiego, pochodził z powiatu mieleckiego, Janina Petlińska, senator PiS VI i VII kadencji, pochodziła z powiatu jarosławskiego, gen. bryg. Kazimierz Gilarski, dowódca Garnizonu Warszawa, pochodził z powiatu jarosławskiego, gen. broni Bronisław Kwiatkowski, dowódca operacyjny sił zbrojnych, pochodził z powiatu kolbuszowskiego”.

Pomnik ma stanąć na wąskim trawniku przy elewacji budynku, na prawo od głównego wejścia do urzędu marszałkowskiego.

Zobacz także

wyborcza.pl

Kukiz do Korwin-Mikkego: Królem jestem ja! Razem do wyborów nie pójdą

Jacek Harłukowicz, 23.06.2015
Paweł Kukiz, Janusz Korwin-Mikke

Paweł Kukiz, Janusz Korwin-Mikke (Patryk Ogorzałek, Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Przemysław Wipler: Warunki Kukiza są dla nas nie do przyjęcia. Do wyborów idziemy pod własnym szyldem KORWiN i odbierzemy mu sporą część wyborców.
Szczegóły rozmów prowadzonych w ostatnich dniach upublicznił w weekend na Facebooku poseł Przemysław Wipler, najbliższy współpracownik Korwin-Mikkego. Według jego relacji chęć tworzenia wspólnych list w jesiennych wyborach Kukiz miał zadeklarować 14 czerwca podczas spotkania z Januszem Korwin-Mikkem. – Już wtedy zwrócił się do Korwina słowami: „Panie Januszu, pan jest monarchistą, więc oświadczam panu: w tym układzie to ja jestem królem” – relacjonuje „Wyborczej” Wipler. – Potem było już tylko gorzej. Na nasze pytania o wspólną platformę programową oświadczono np., że nie będzie takowej, bo programu nie ma. Bo ważniejsze od programu są emocje.

Według Wiplera przedstawiciele Kukiza mieli oświadczyć, że nie zgadzają się na wspólną listę, są jedynie zainteresowani wciąganiem pojedynczych osób z KORWiN-u na swoją listę. Na dodatek wymagają bezwzględnej lojalności wobec Pawła Kukiza. Nie zgodzili się również na obecność na listach wyborczych ani Korwina, ani Wiplera.

Ten ostatni tak podsumował fiasko rozmów: „Ludzie z bezpośredniego zaplecza Pawła Kukiza hasło » JOW «traktują bardzo przedmiotowo. Ma być po prostu postulatem uosabiającym niechęć Polaków do obecnej klasy politycznej. Skrót » JOW «podczas rozmów faktycznie rozwijają jako » J…ć Obecną Władzę «i traktują jako » zastępczy sztandar antyrządowej rewolucji «w czasach, w których » programów i tak nikt nie czyta «. Znają wady ordynacji JOW w stylu brytyjskim, jednocześnie mówią, że jest ona w miarę prosta do wytłumaczenia ludziom, a więc użyteczna propagandowo. Takie podejście oceniamy jako cyniczne i znane nam dobrze z obecnego świata polityki, z którym Paweł Kukiz przecież deklaruje walkę… Podsumowując: jaki program będzie stał za tym projektem, jacy ludzie w nim będą – nie wiemy. Nasze prośby o jego przybliżenie były kompletnie zbywane”.

– Nie mogliśmy tego zaakceptować – mówi „Wyborczej” Jarosław Iwaszkiewicz, dolnośląski eurodeputowany partii KORWiN, który również brał udział w rozmowach.

Kukiz do rozmów wystawił Marcina Paladego i Stanisława Tyszkę. Pierwszy to były prezes Radia Opole (z nadania LPR).

Tyszka to z kolei były współpracownik Wiplera i Jarosława Gowina w czasie, gdy ten pełnił funkcję ministra sprawiedliwości, dziś ekspert Centrum im. Adama Smitha.

W sobotę kongres Kukiza w Lubinie

Z Paladem i Tyszką nie udało nam się wczoraj skontaktować. Patryk Wild, jeden z liderów wspierających Bezpartyjnych Samorządowców, których w Sejmiku Województwa Dolnośląskiego reprezentuje Paweł Kukiz, fiaskiem rozmów z przedstawicielami partii KORWiN nie jest zdziwiony.

– Po tym, co Janusz Korwin-Mikke robił w kampanii prezydenckiej, i po jego wcześniejszych wypowiedziach, jak choćby ta o osobach niepełnosprawnych, nie wyobrażam sobie współpracy naszych środowisk – powiedział „Wyborczej” Wild.

Kukizowcy koncentrują się obecnie na przygotowaniach do sobotniego zjazdu zwolenników JOW w Lubinie, w tej samej hali sportowej, w której muzyk zorganizował swój wieczór wyborczy po I turze wyborów prezydenckich. By ją wynająć, Paweł Kukiz ogłosił zbiórkę środków w internecie. Potrzeba na to 45 tys. zł. Do wczoraj zebrał z wpłat niewiele ponad 33 tys. zł.

Zobacz także

wyborcza.pl

List do posłów PO

Na tym posiedzeniu Sejmu RP będziecie rozstrzygać kwestie ustawy in vitro (oczywiście nazwa to skrót długiego tytułu). Zanalizowałem projekt wychodzący z Komisji Zdrowia i chciałbym podzielić się z Wami kilkoma uwagami.

Po pierwsze: projekt w tej wersji w jakiej wyszedł z Komisji jest jednym z najbardziej liberalnych i najmniej humanitarnych w Europie. Zakłada cztery bardzo złe zasady: możliwość preselekcji zarodków ludzkich pod kątem przydatności dla poszczególnych par, finansowanie zabiegów in vitro z pieniędzy podatników, brak trwałości, czyli małżeństwa osób, którym można wszczepić zarodki ludzkie oraz mrożenie zarodków ludzkich.

 

Te cztery zasadnicze zarzuty do proponowanej ustawy mają fundamentalny charakter. Każdy z nich jest wystarczającym argumentem do uznania, że proponowana regulacja jest głęboko niemoralna, gdyż zakłada brak jakichkolwiek praw ludzkiego zarodku (pomimo tego, że prawo cywilne już daje takie prawa nasciturusowi) oraz zmusza podatników do płacenia za procedury medyczne, z którymi się głęboko nie zgadzają. Ten drugi argument jest tym bardziej zasadny, że obecnie Państwo nie płaci za wszystkie zabiegi ratujące życie już istniejących ludzi.

Apeluję do Was, abyście przyjęli poprawki we wspomnianych wyżej zakresach złożone przez Zjednoczoną Prawicę i PSL. One pomogą uczynić z tej ustawy jakiś kompromis, a nie dyktat.
Po drugie: przyczyną porażki Bronisława Komorowskiego był Wasz nagły i niczym nie uzasadniony zwrot w lewo. Prezydent utracił kilkanaście ! procent poparcia w tydzień po podpisaniu konwencji antyprzemocowej. Jest to związek oczywisty, a jego kwestionowanie wynika wyłącznie ze skrajnie lewicowych poglądów części Waszych kolegów i koleżanek.

Obecnie poprzez przedstawiony wyżej skręt w lewo w ustawie o in vitro, a także poprzez kandydaturę pana Bodnara doprowadzacie do sytuacji, w której osoby wierzące nie będą miały na listach Platformy kandydatów do poparcia. A na marginesie: naprawdę chcecie Rzecznika Praw Obywatelskich, który przez pięć lat będzie wnosił do Trybunału Konstytucyjnego wnioski o zrównanie związków homoseksualnych z małżeństwami i prawem do adopcji dzieci przez takie związki?

Kontynuowanie skrętu w lewo oznaczać będzie Waszą straszliwą klęskę w wyborach. Apeluję do Was o głosowanie zgodnie z sumieniem i przywrócenie Platformie centrowego kursu.

Roman Giertych

Wpis pochodzi z oficjalnej strony Romana Giertycha na Facebooku

naTemat.pl

Niebezpieczne narzędzie w rękach Kukiza

Piotr Skwirowski, 23.06.2015
Piotr Skwirowski

Piotr Skwirowski (AGATA JAKUBOWSKA)

Paweł Kukiz nie ma programu gospodarczego. Szuka go więc „na mieście”. Znalazł w Centrum im. Adama Smitha (CAS). Częściowy. Dotyczący głównie podatków. Za to, jak pewnie uznał, pasujący mu do wizerunku, bo rewolucyjny.
Zdaniem Centrum konieczna jest zmiana zasad opodatkowania płacy. – Dziś podatki i składki nakładane na pracę to blisko 70 proc. tego, co podatnik dostaje na rękę – twierdzi Centrum. To główna przyczyna dwucyfrowego bezrobocia w Polsce i wyjazdów młodych do pracy za granicę – dodaje.

I proponuje likwidację podatku od dochodów osobistych, czyli PIT, i składek na ZUS. Zamiast tego pojawiłby się 25-proc. podatek od płacy netto. Bez ulg, wyłączeń i kwoty wolnej. Pobierany z funduszu wynagrodzeń. Płaciłby go pracodawca, pracownik nie musiałby się więc rozliczać samodzielnie z fiskusem. Do tego doszłaby likwidacja podatku dochodowego od firm (CIT). W jego miejsce pojawiłby się 1-2-proc. podatek od wartości sprzedaży. Miałby znacznie uprościć system. Dalej VAT – z jedną stawką na poziomie 20 proc.

Nie powiem, że mi się nie podobają pomysły podatkowe CAS. Niektóre nawet bardzo. No bo kto by nie chciał, żeby nie było PIT i corocznego wypełniania zeznań podatkowych. Chyba tylko masochista.

Ale jest też druga strona medalu. Dla finansów państwa likwidacja PIT to strata 70 mld zł rocznie (połowę z tego dostają samorządy – to ich główne źródło dochodów – a połowę budżet). Zmiany zasad opodatkowania firm mają być korzystne dla budżetu, ale doradcy podatkowi już mówią, że obejście podatku sprzedażowego będzie dziecinnie łatwe i powszechne.

Jednolita 20-proc. stawka VAT to według Centrum dodatkowe 30 mld zł dla budżetu. Ale co najmniej trzem milionom Polaków z niskimi dochodami trzeba by wyrównać straty spowodowane likwidacją niskich stawek na żywność i leki. A jest jeszcze likwidacja składek na ZUS, która wywraca system emerytalny. I „oznacza automatycznie likwidację składki na OFE”. – Dla rynków finansowych ten postulat jest nie do zaakceptowania – przyznaje CAS. – Ale to nie rynki finansowe tworzą bogactwo narodów – dodaje zaraz.

W programie podatkowym Centrum jest jeszcze jeden kwiatek. To zapowiedź wprowadzenia podatku katastralnego od wartości nieruchomości, który miałby samorządom zrekompensować straty po zlikwidowaniu udziałów w PIT. Dla tego, kto się na to zdecyduje, to zapowiedź niechybnej śmierci politycznej. Nie przypadkiem katastru nie ma, choć mówi się o nim od ponad 20 lat. Polacy boją się go jak ognia, bo oznaczałby drastyczne podwyżki opłat za nieruchomości, a wiele osób po prostu wysiedliłby na obrzeża miast do tanich mieszkań, często w kiepskim stanie. Dlatego w każdej kampanii politycy jednym głosem mówią stanowcze „nie” dla podatku katastralnego.

Mniejsza jednak o polityków. Jeśli złożyć to wszystko do kupy, robi się to po prostu groźne dla finansów państwa, które nie może żyć bez stabilnego dopływu pieniędzy z podatków. Reforma Centrum je destabilizuje. Przynajmniej na starcie.

Do tej pory program podatkowy Centrum był pewnego rodzaju wariacją na temat możliwych zmian w podatkach. Ciekawą, nieszkodliwą koncepcją o walorach poznawczych i – powiedzmy – naukowych. W rękach nieświadomego zagrożenia populisty może się jednak stać wariacją (wariactwem), za którą (za które) wszyscy słono zapłacimy.

Zobacz także

wyborcza.pl

Codzienne kodeksy rodzinne [LETNIA SZKOŁA OJCÓW]

Monika Redzisz, 23.06.2015
Suszenie pranie i odpoczynek w Porto

Suszenie pranie i odpoczynek w Porto (Fot. Anna Burdzanowska / Agencja Gazeta)

CYKL „W IMIĘ OJCA, CÓRKI I SYNA”. Dwie rodziny i dwie różne strategie wychowawcze, zaganiania dzieci do lekcji, sprzątania, uczenia ich, aby miały własne zdanie i potrafiły o nie walczyć. Opowiedzcie nam o swoich patentach: wimieojca@wyborcza.pl
RODZINA I.

Mamy regulamin sprzątania i grafik klasówek na przyszły tydzień

Mama: Weźmy takie skarpetki. Jest nas w domu piątka. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że codziennie wieczorem muszę przewrócić na drugą stronę dziesięć brudnych skarpetek, a do tego pięć par brudnych majtek i pięć brudnych koszulek. Najbardziej dość miałam tych skarpetek. Mój mąż, kiedy rozbierał się wieczorem, rzucał ubrania na ziemię i zostawiał je tam, póki „same” nie poszły do łazienki. Największą fleją u nas w domu była Basia (11 l.). W jej pokoju brudne ubrania piętrzyły się na krześle, aż krzesło się nie przewróciło. Kiedyś zdjęcie jej biurka opublikowaliśmy na Facebooku, żeby ludzie zobaczyli, co może pomieścić jedno biurko – książki, zeszyty, przybory szkolne, garderoba, to, co kuchnia wydawała przez ostatnie kilka dni.

Miałam dość, stworzyłam program naprawy. Na kartce A4 wypisałam obowiązki każdego członka naszej rodziny, kartkę skopiowałam w pięciu egzemplarzach:

1. Każdy codziennie ściele swoje łóżko, a piżamę chowa pod poduszką.

2. Każdy sam pakuje drugie śniadanie do plecaka.

3. Każdy sprząta po sobie ze stołu po każdym posiłku.

4. Każdy sam pakuje się na zajęcia dodatkowe, a po zajęciach rozpakowuje rzeczy i chowa je do szafy.

5. Po wejściu do domu każdy chowa swoje ubrania wierzchnie do szafy.

6. Po powrocie ze szkoły: plecaki zanosimy do pokoju, śniadaniówkę do kuchni i myjemy ręce.

7. Wieczorem brudne ubrania wrzucamy przewleczone na właściwą stronę do kosza w łazience, a czyste chowamy do szafy.

8.W każdy piątek: stroje sportowe (wf., siatkówka, basen, piłka) wrzucamy do kosza z brudną bielizną, rozpakowujemy plecak, a wszystkie książki/zeszyty chowamy pod biurko.

9. Wyrzucanie śmieci: Basia – poniedziałek, piątek, Bartek – wtorek, sobota, Franek i tata – środa, niedziela, mama – czwartek.

10. Mycie łazienki – Basia – pierwszy poniedziałek miesiąca, Bartek – drugi, Franek i tata – trzeci, mama – czwarty.

Za trzy nagany karą jest odebranie jednego dnia elektroniki (TV, komórka, gry komputerowe itd.), czyli np. za trzy nieprzewrócone na drugą stronę rzeczy w koszu z brudną bielizną, a para skarpetek to dwie rzeczy. Na męża też znalazłam sposób – parę razy włożyłam mu jego brudne skarpetki do aktówki, parę razy zdarzyło mu się wyciągnąć je dopiero w pracy… Zadziałało. Sama świadomość, że ten program istnieje, ułatwia nam życie. Na przykład: trzeba wyrzucić śmieci? Wszyscy sprawdzają, kto tego dnia ma dyżur. Dziś wtorek? To Bartek leci. Automatycznie, bez kłótni.

W IMIĘ OJCA, CÓRKI I SYNA,
CZYLI LETNIA SZKOŁA OJCÓW W „GAZECIE WYBORCZEJ”

Czego dobrego nauczyliśmy się od naszych ojców i chcemy przekazać dzieciom? Piszcie: wimieojca@wyborcza.pl.

Tekstów, wywiadów, poradników specjalistów, świadectw znanych Polek i Polaków oraz czytelników „Wyborczej” szukaj na Wyborcza.pl/tata.

Tata: Żona ustanawia reguły w sprawach, na których jej zależy, na które ja mógłbym czasem przymknąć oko. Ja największą wagę przywiązuję do nauki. Spotkania towarzyskie? OK, ale raczej w weekendy. W tygodniu jest nauka. Basia wraca ze szkoły, zamyka się w pokoju, obkłada się książkami i w tym swoim bałaganie odrabia lekcje. Taka była od początku. Bartka trzeba dopiero tego nauczyć i myślę, że jestem na dobrej drodze. Na ostatniej stronie dzienniczka narysowałem mu tabelkę i kiedy pani w szkole zapowiada na kolejny tydzień test, to Bartek sobie go do tej tabelki wpisuje. W każdy piątek siadamy razem i wpisujemy w domową tabelę grafik szkolnych testów na następny weekend. To planowanie jest chyba kluczem do naszego sukcesu. Bartek wie, jakie są konsekwencje: w piątek ma klasówkę, a w czwartek piłkę nożną i tenisa. Jeśli od poniedziałku do środy się nie nauczył, to w czwartek nie idzie na treningi.

Dzieci potrzebują ustalonego porządku dnia. I snu, żeby się zregenerować. O 21.30 są w łóżkach. U nas nie ma tak jak u niektórych znajomych, że dziecko wyciąga o północy książki i zeszyty, bo matmy zapomniało zrobić. No way!

Mama: Męża denerwuje sama myśl, że mogłoby się to wydarzyć… Tu się czasem z różnimy. Wychodzę z założenia, że wszystko powinno być zbilansowane. Czasem sprawdzian według mnie jest tak odległy, że oznacza labę w weekend. Dla niego nie. Nawet jak wyjedzie, dzwoni i pyta, czy Bartek uczy się historii. Kontroluje nas nawet z daleka.

Tata: Tak, bo nie mogę w tym względzie polegać na tobie.

Mama:A mnie się nie podoba ten twój rygor. Dlatego kiedy cię nie ma – luzuję. Nasze życie codzienne, kiedy jest mąż, wygląda zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy wyjeżdża. Dzieciom, kiedy coś przeskrobią albo coś im pójdzie źle w szkole, zdarza się mówić: co powiemy tacie? Ewidentnie się taty boją. Mieliśmy parę rozmów z mężem na ten temat.

Tata: Mamy chyba klasyczny układ: ojciec bardziej zasadniczy, mama bardziej skłonna do ustępstw. Znam to z dzieciństwa – z ojcem trudniej było coś wynegocjować, mamę łatwiej było odpowiednim sposobem przekabacić na swoją stronę. Jestem tatą bardziej kategorycznym niż mój. Jak się umawiam, że czegoś nie robimy – to nie robimy. Konsekwencja to podstawa. Żona potrafi się złamać (Mama: Nie złamać, tylko zrobić wyjątek). Jak się któreś awanturuje, wysyłam je do pokoju, żeby ochłonęło, na tyle minut, ile ma lat. Oprócz ograniczania elektroniki, której w naszym domu i tak nie ma dużo, bo tylko w piątki, soboty i niedziele, bolesną karą dla Basi jest zakaz spotkań z koleżankami, a dla chłopców – zakaz sportu. Kiedy awantura jest na maksa, zdarza mi się dać im klapsa, choć żona na mnie krzyczy, że tak nie wolno.

Bartek się wścieka, kiedy dostanie karę, ale przyjmuje ją jako pewnik; Basia dyskutuje, drąży i dzięki temu może sporo wywalczyć; ma już u nas w domu ksywkę „mecenas”. Denerwowało mnie np., że siada do obiadu z rozpuszczonymi włosami. Po prostu nie mogłem patrzeć, jak macza je w pomidorowej. Prosiłem, żeby je spinała, ale ona o tym permanentnie zapominała. Któregoś razu się wkurzyłem i zapowiedziałem jej, że za każdym razem, kiedy zapomni spiąć włosy, będzie miała dzień bez elektroniki. I tak było. A ona się zbuntowała i przyszła negocjować, że to nie fair, że chłopcy nie mają takiego punktu, gdzie dostają tę karę za jednorazową wtopę. Przyznałem jej rację, wycofaliśmy się z tego. Ale to jej zapadło w pamięć i teraz bez dyskusji, bez jęczenia leci po opaskę na włosy.

RODZINA II.

Działamy jak polski wymiar sprawiedliwości – niemrawo. Jakieś zasady są, ale luźne.

Tata: U nas nie ma kodeksu. Kodeksy działają tylko pod warunkiem, że się je egzekwuje, a nam to nigdy dobrze nie wychodziło. Kary nie muszą być duże, ale pewne i szybkie; trzeba tego ciągle pilnować. Nam się nie chce. Działamy raczej jak polski wymiar sprawiedliwości – niemrawo. Jakieś zasady są, ale luźne. Wiadomo, że trzeba myć zęby i nosić aparat ortodontyczny minimum cztery godziny dziennie, a jednak nasza córka (11 l.) często o tym zapomina. Dlaczego? Bo nie mamy sankcji.

Córka: Raczej nie dostaję kar, rodzice tylko grożą. To bardzo dobrze. Kary są niemiłe. Sobie sama wymyślam zasady, np. zawsze wieczorem pakuję plecak, bo tak mi po prostu jest łatwiej. Rodzice nigdy tego ode mnie nie wymagali. Albo spieszę się rano do szkoły, bo bardzo nie lubię się spóźniać.

Mama: Próbowaliśmy parę razy robić tablice z punktami, ale po kilku dniach wszyscy o nich zapominali. Nasze wychowanie jest nie tylko mało restrykcyjne, ale także mało spójne. Co do pryncypiów się oczywiście nie różnimy – oboje uważamy, że warto się uczyć, nie wolno kłamać ani krzywdzić innych. Ale co do drobniejszych spraw… Konfliktowe obszary to spanie, ubieranie, mycie.

Tata: Ty masz na przykład fioła na punkcie ubierania ich.

Mama: Nieprawda, to raczej ty jesteś abnegatem w tym względzie. Podważasz moje reguły – ja im się każę codziennie kąpać, a jak tylko mnie nie ma w domu, mówisz: e, nie trzeba, idźcie spać!

Tata: Ty też podważasz moje reguły. Wystarczyło, że przez dwa dni nie ma cię w domu i dzieci zasypiają godzinę wcześniej, trzeba po prostu o odpowiedniej porze zaczynać przygotowania do snu. Wracasz i moja reguła się rozpuszcza.

Córka: Rodzice czasem się kłócą…

Mama: A które z nas jest ostrzejsze?

Córka: Hm… Mama jak jest zła, to krzyczy. Tata nie krzyczy, tylko mówi tak dobitnie. Najbardziej nie lubię, jak tata liczy do trzech. Zawsze się bałam, że doliczy do końca i co się wtedy stanie. Ale nigdy nie doliczył.

Tata: Zanim się pojawiły na świecie nasze dzieci, miałem wizję wychowania takiego jak moje: dzieci traktowane jako potencjalni przestępcy, jak natura, jak dzicz, którą trzeba ujarzmić i wprowadzić w kulturę.

Mama: Ja wręcz przeciwnie; wydawało mi się, że nasze dzieci urodzą się od razu dobrze wychowane i niezwykle kulturalne; żadnego ujarzmiania nie brałam pod uwagę. Byłam więc ciut zszokowana ich energią i brakiem opanowania. Chaos, który zapanował w naszym domu wraz z powiększającą się rodziną, zmusił mnie w pewnym momencie do zmiany zachowania. Musiałam się nauczyć roli osoby, która od dzieci wymaga. Wcale tej roli nie lubię.

Tata: Ani ja. Sposób, w jaki ja byłem wychowywany, jest u nas wywrócony do góry nogami. Jestem przeciwnikiem karania i dlatego tego nie robię. Luzuję i luzuję. To jest związane także z poczuciem, że dziecko wychowane w ostrym rygorze uczy się przede wszystkim podporządkowania. Tylko wyjątkowo mocna jednostka wychodzi z tego cało – nienauczona bezwładności. Mam wrażenie, że takie dziecko będzie zawsze oczekiwało, że ktoś będzie mówił mu, co ma robić. A nasza córka uczy się tego, że sama może sobie ustanowić regułę, która jej pomaga w życiu. Po prostu sensowniej jest spakować plecak wieczorem niż rano. Uczy się tego, że jak się nie uczy, to dostaje gorsze stopnie, a przecież zależy jej na wysokiej średniej, więc sama zaczyna się organizować.

Wiele zależy od dziecka. Kiedyś wydawało mi się, że wychowanie ma gigantyczny wpływ na człowieka, że rodzice sterują losem dziecka. Teraz myślę, że to jest tak jak z hodowaniem rośliny. Kiedy się za bardzo chce ją zmienić – zniszczy się ją. Z róży nigdy nie zrobi się powoju. Dziś wydaje mi się, że wychowanie to proces mozolnego rozpoznawania, uczenia się, kim jest moje dziecko – czego mu trzeba, a co może mu zaszkodzić.

W CYKLU „W IMIĘ OJCA, CÓRKI I SYNA”:

*Czego dobrego nauczyłeś/łaś się od ojca i co z tego chcesz przekazać dzieciom? Jak odpowiedział(a)byś na to jedno pytanie? I nie mów, że niczego dobrego, bo to niemożliwe – pisze Jerzy B. Wójcik, wicenaczelny „Wyborczej”

*Przez porno w internecie, śmieciowe jedzenie, nieuctwo i dzieciństwo bez ojców mężczyźni stali się żałośni. Zgadzacie się z diagnozą prof. Philipa Zimbardo?

*Wciąż pouczał, jak się zachowywać, że trzeba mówić „dziękuję”, „przepraszam”, nie bić młodszych, a już w ogóle dziewczynek – mówi mistrz boksu Dariusz Michalczewski

*Ojciec potrafi z taką samą pasją opowiadać o swoich maszynach jak ja o swoich rzeźbach. Coraz bardziej doceniam to, że akceptuje moje odjazdy. Ale to nie jest ojciec, z którym mogę napić się piwa – opowiada artysta Paweł Althamer

*Gdy się ma piątkę dzieci do wyżywienia i 16 hektarów ziemi do obrobienia, to nie ma czasu na pouczające rozmowy – swojego ojca wspomina Tomasz Majewski

* Ojciec to typowy mężczyzna, o którym kobiety najpierw marzą, a potem gorzko płaczą – ojca wspomina restauratorka Magdalena Gessler

*”Wszystko jedno – zdasz czy nie. Widziałem, ile w to włożyłeś pracy. Wyluzuj”. Za te słowa przed egzaminami z kardiochirurgii jestem ojcu najbardziej wdzięczny –wspomina dr Grzegorz Religa

*Jego wzniosłe milczenie nauczyło mnie wielkiego respektu dla Biblii i dla wszelkich odmian heretyckiego judeochrześcijaństwa – pisze filozofka Agata Bielik-Robson

*Tata to uosobienie ojca tradycyjnego: surowy i niewylewny, podejmował wszystkie ważniejsze decyzje w domu. Ja jestem bardziej soft. W domu same babeczki, tu jestem szeregowym – pisze gen. bryg. Rajmund T. Andrzejczak

*Coraz częściej od polskich mężczyzn oczekuje się zarówno sukcesów w pracy, jak i tego, że zajmą się małym dzieckiem. Znaleźli się w takiej samej sytuacji, w jakiej kobiety są od dziesięcioleci – twierdzi publicysta „Wyborczej” Adam Leszczyński

* Mężczyzno, naucz się przytulać do innych mężczyzn – postuluje psycholog Jacek Masłowski w rozmowie z Tomaszem Kwaśniewskim

*Wszystkie teksty w serwisie Wyborcza.pl/tata

*Czekamy na Wasze listy: wimieojca@wyborcza.pl

Zobacz także

wyborcza.pl

Kongres Stonogi już 27 czerwca w Hali EXPO. Zaprasza wszystkich poza „kolesiami z okrągłostołowej mistyfikacji”

Kongres założycielski partii Zbigniewa Stonogi odbędzie się 27 czerwca w Hali Expo w Warszawie.
Kongres założycielski partii Zbigniewa Stonogi odbędzie się 27 czerwca w Hali Expo w Warszawie. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Zbigniew Stonoga zakłada nową partię polityczną i zaprasza na kongres założycielski. Już w najbliższą sobotę, w hali EXPO XXI w Warszawie. Zaprasza wszystkich poza „kolesiami z okrągłostołowej mistyfikacji”. Znany biznesmen poinformował o wydarzeniu na swoim profilu na Facebooku.

Zgodnie z planem, spotkanie ma rozpocząć się o godzinie 14.00. Stonoga oficjalnie namawia do przybycia ludzi biednych i bogatych. Wykluczonych, prześladowanych, wykształconych i takich którzy nie skończyli żadnej szkoły. Zaprasza też „ludzi ubierających się w Tesco i takich którzy płacą za garnitur 25.000 zł.”

Czy chcesz oglądać najnowszy sezon Gry o Tron już od 1 zł miesięcznie?
tak, chcę
nie jestem zainteresowany

Stonoga planuje start w wyborach
„Nikt nie jest u mnie wykluczona za wyjątkiem komunistów i kolesi z okrągłego stołu” – pisze na swoim Facebooku. Biznesmen utworzył oficjalne wydarzenie, do którego – pięć godzin po założeniu – dopisało się blisko 300 osób.

Powrót Hojarskiej?
Jak pisaliśmy w naTemat, antysytemowiec planuje „ściągnąć” w swoje szeregi polityków Samoobrony, w tym m.in. Danutę Hojarską (jego dawną szefową). Była posłanka przyznała, że dzwonił do niej z pytaniem czy chciałaby wrócić na Wiejską.

O kongresie partii Stonogi nieoficjalnie mówiło się już od kilku dni. Dziś biznesmen znany ostatnio głównie z opublikowania akt afery podsłuchowej konkretyzuje swoje plany. Po kongresie planuje zacząć przygotowywać listy i w najbliższych wyborach wystartować do Sejmu. Najpierw jednak, zamierza poprosić prezydenta o ułaskawienie.

Źródło: Facebook.com/zbigniewstonogaoficjalne

naTemat.pl

„Danka, wracasz na Wiejską”. Czy sołtys Danuta Hojarska wróci do Sejmu ze… Zbigniewem Stonogą?

Krzysztof Katka, 20.06.2015

DOMINIK WERNER

– Zbyszek zadzwonił do mnie i rzucił hasło: „Danka, wracasz na Wiejską”. Zobaczymy jeszcze, co z tego będzie – mówi Danuta Hojarska, była posłanka Samoobrony i dawna szefowa Zbigniewa Stonogi.
„Zwolnij tempo, bo boję się, że będę musiała zamówić kwiaty na Twój pogrzeb” – napisała Hojarska w SMS-ie do Zbigniewa Stonogi zaraz po tym, jak na początku czerwca ujawnił on prokuratorskie akta dotyczące afery podsłuchowej.- Przeraziłam się, jak Stonoga wywalił pół rządu z pracy, i dlatego napisałam te słowa. Boję się o niego, bo znałam kilka osób, które zginęły nie wiadomo dlaczego – wyjaśnia Hojarska. – No weźmy choćby śmierć Andrzeja Leppera – dorzuca.

„Danka, wracasz na Wiejską!”

Danuta Hojarska, posłanka Samoobrony w latach 2001-2007, zdążyła już pożegnać się z wielką karierą polityczną. Po przegranych wyborach do Sejmu próbowała jeszcze bez powodzenia zostać radną powiatową. W końcu poświęciła się wnukom i zaczęła pomagać córce w prowadzeniu firmy wypiekającej ciasta na zamówienie.

Była posłanka żyje z renty zdrowotnej, przeszła zawał serca, miała kłopoty z kręgosłupem.

Półtora miesiąca temu została sołtysem wsi Lubieszewo pod Nowym Dworem Gdańskim. Zorganizowała wiejski grill na 60 osób. Skrzyknęła sąsiadów, aby w czynie społecznym pomalowali świetlicę i przebudowali niebezpieczny, ostry zakręt. Planuje postawić nowy przystanek i naprawić dach wiaty na placu zabaw.

Aż tu nagle jej dawny asystent Zbigniew Stonoga zaczął przemeblowywać polską scenę polityczną: ujawnił prokuratorskie akta tzw. afery podsłuchowej i ogłosił, że w jesiennych wyborach parlamentarnych zamierza wystawić swój komitet wyborczy. Czy to będzie okazja dla Hojarskiej, by wrócić do Sejmu?

– Jestem za stara, mam 55 lat, a on ma wiele młodych osób, ale poczekajmy, zobaczymy, jak się sytuacja rozwinie – odpowiada enigmatycznie była posłanka.

– Z „Wyborczej” pan dzwoni? To nie mamy o czym rozmawiać – Stonoga się rozłącza.

– Niedawno Stonoga zadzwonił z propozycją: „Danka, wracasz na Wiejską!” – relacjonuje Hojarska.

„Danka, masz pieniądze?”

W marcu 2002 r. zaginął mąż Hojarskiej – Ryszard, z którym miała pięcioro dzieci. Wyszedł odświętnie ubrany z ich domu w Lubieszewie. Koledze ze wsi, z którym wypił ćwiartkę wódki, miał powiedzieć, że zobaczą się za dwa lata, bo wyjeżdża do pracy za granicą. Po południu pojechał autobusem do Tczewa. Wysiadł na końcowym przystanku i ślad po nim zaginął.

W czerwcu jego zwłoki znaleziono w Wiśle pod Pruszczem Gdańskim. Prokuratura stwierdziła, że przyczyną śmierci musiało być samobójstwo. Mężczyzna zmarł w wyniku utonięcia, nie znaleziono śladów wskazujących na udział osób trzecich.

– Zbyszek był już wtedy w Samoobronie. Poznałam go przed pogrzebem męża. Spytał: „Danka, czy ty masz pieniądze?”. Odpowiedziałam, że mam, ale na stypie było 300 osób, więc każde wsparcie było mile widziane. I wtedy Zbyszek dał mi kilka tysięcy złotych. Tyle ludzi miałam wokół, a tylko on jeden zapytał i pomógł. Tak żeśmy się zaprzyjaźnili – wspomina Hojarska.

Niedługo później Stonoga został asystentem posłanki Hojarskiej.

– Co jakiś czas przyjeżdżał na kilka dni i pracował w moim biurze w Gdańsku. Zajmował się sprawami prawnymi. Miał pieniądze, zawsze jakieś interesy prowadził. To normalny chłopak był, nieordynarny, nie przeklinał tak jak teraz – opowiada Hojarska.

Jesienią 2004 r. Stonoga został zatrzymany pod zarzutem oszustw, fałszowania dokumentów i uchylania się od płacenia podatków. – Jeździłam do niego do aresztu na Kurkową, byłam też kiedyś na rozprawie w sprawie zwolnienia z aresztu. Trochę się najeździłam, żeby mu pomóc – dodaje.

Pod wnioskiem o zwolnienie z aresztu Stonoga podpisał się „dyrektor Pionu Prawnego Biura Poselskiego Danuty Hojarskiej”.

W roku 2005 drogi Hojarskiej i Stonogi się rozeszły. – To był obrotny biznesmen – mówił Stanisław Serwin, uchodzący wówczas za prawą rękę Hojarskiej. – Sprawiał wrażenie, że wszystkich zna i o wszystkim wie. Okazało się, że nie do końca.

Stonoga pozostał jednak blisko Samoobrony. Do końca wspierał finansowo Andrzeja Leppera. Biznesmen pojawił się w otoczeniu tej partii w tym samym czasie co doradca od wizerunku Piotr Tymochowicz.

– Zbyszek i Piotr mają apartamenty w Krynicy Morskiej, czasami się spotykamy – mówi Hojarska. – Zbyszek przesiedział cztery lata bezzasadnie, ma ponad 130 wyroków uniewinniających. Wiedziałam, że będzie chciał się zemścić. Za czasów naszej współpracy miał dostęp do ważnych dokumentów. Różnica jest taka, że teraz nie zdążyli go zamknąć, zanim zaczął mówić.Tych kierunków studiów lepiej nie wybieraj. Bo trafisz na bezrobocieCzytaj więcej

Sołtys Hojarska jedzie do prezydenta Dudy

Hojarską ciągnie do Warszawy. Z grupą kobiet ze wsi planuje odwiedzić prezydenta Andrzeja Dudę w jego kancelarii. – Zawiozę moje kobiety, niech zobaczą. Bo kobiety ze wsi czegoś takiego nie widziały. Ja sama byłam raz w Pałacu Prezydenckim, u Kwaśniewskiego – dodaje.

Była posłanka nie może się nachwalić Stonogi. – To majętny człowiek, który lubi pomagać. Kilkanaście tysięcy dał mojemu niepełnosprawnemu siostrzeńcowi, a za 10 tys. zł zafundował tablicę do wyświetlania tekstów pieśni, która zawisła w kościele w Lubieszewie – opowiada była posłanka.

– Potwierdzam, że pan Zbigniew pomógł nam kupić tablicę wraz z komputerem muzycznym. Całość kosztowała ponad 10 tys. zł, część pieniędzy sami zebraliśmy – mówi ks. Arkadiusz Dekański, proboszcz parafii św. Elżbiety Węgierskiej w Lubieszewie. – Znam też inne przypadki, kiedy pomagał, nie chwaląc się tym.

– Mieliśmy ostatnio festyn charytatywny, na którym za darmo grał Bayer Full. Przyjechał Zbyszek i jak ludzie do niego lgnęli. Naprawdę może coś zbudować – dodaje Hojarska.

Wspierał ją Ryszard Krauze

Danuta Hojarska kierowała Samoobroną na Pomorzu i była jednym z bardziej kontrowersyjnych polityków w regionie. W „Wyborczej” pisaliśmy o tym, jak finansowała imprezy dla kobiet i dzieci, które organizowała w Nowym Dworze Gdańskim. Darowizny przekazywali miliarder Ryszard Krauze oraz firma Prokom, dokładały się też państwowe spółki – Energa i Lotos. Dzięki Prokomowi Krauzego szefowa pomorskiej Samoobrony uchodziła na Żuławach – w swoim okręgu wyborczym – za największego dobroczyńcę wśród polityków.

Za pośrednictwem Hojarskiej wiejskie dzieci dostały prokomowskie komputery i kilka tysięcy darmowych wejściówek do parku wodnego w Sopocie (Prokom miał w nim udziały). Bilety rozprowadzali po żuławskich szkołach działacze Samoobrony, którzy wybierali klasy do obdarowania.

Prokom wpłacał też Samoobronie gotówkę. Przez ponad rok, na podstawie umów podpisywanych także przez prezesa Ryszarda Krauzego, spółka podarowała ok. 100 tys. zł na „cele charytatywne”.

„Drobne aferki” już zapomniane

Na swoim koncie Hojarska miała wyroki za sfałszowanie przepustki na widzenie się z synem w więzieniu oraz za przywłaszczenie maszyn rolniczych kupionych za kredyt.

Kłopoty mieli także jej asystenci, nie tylko Stonoga. W 2004 r. okazało się, że jej asystent Jerzy R. ma do odsiadki dwa i pół roku za handel narkotykami. Udało mu się odroczyć karę ze względu na ważne obowiązki społecznego asystenta. Do wniosku dołączył potwierdzoną notarialnie kserokopię zlecenia, które mu posłanka wypisała: miał napisać pracę o stosunkach między niemieckim landem Hesją a Mazowszem.

– Hojarska ma skłonność do plątania się w drobne aferki, ale że jest z Samoobrony, nikogo to nie dziwi ani nie razi – oceniał przed laty poseł PO Sławomir Nowak. – Lista bezprawnych wybryków pani Hojarskiej jest długa, ale przyznam, że prywatnie ona nie sprawia wrażenia przestępcy, w osobistych kontaktach okazuje się znacznie sympatyczniejsza, niżby wynikało z jej działalności w życiu publicznym – dodał.

W 2006 r. ówczesny wicemarszałek Sejmu Bronisław Komorowski (PO) oceniał, że przez osoby takie jak Hojarska – skazane prawomocnymi wyrokami sądów – „parlament polski ma powód do wstydu”.

Stare wyroki Hojarskiej już się zatarły. Wróci na Wiejską? – Czy coś z tego będzie, zobaczymy – kończy sołtys Lubieszewa.

Uczelnie w Polsce, po których można najlepiej zarobić [TOP 10]Czytaj więcej

trojmiasto.gazeta.pl

Tajemnicze znalezisko w Szwecji. Obok mumii biskupa odkryto zwłoki sześciomiesięcznego płodu

Wah, 22.06.2015
Zwłoki biskupa Pedera Winstrupa po ponad 300-letnim pobycie w trumnie

Zwłoki biskupa Pedera Winstrupa po ponad 300-letnim pobycie w trumnie (Fot. YouTube)

W trumnie biskupa znaleziono płód, który znajdował się tam od prawie 350 lat. Zagadkowe znalezisko odkryto podczas skanowania sarkofagu w Szwecji. U stóp biskupa znajduje się ukryte w jego szatach dziecko, urodzone kilka miesięcy za wcześnie. Wiek płodu określono na pięć-sześć miesięcy.
Od 350 lat w katedrze w Lund spoczywa ciało zasłużonego dla miasta biskupa Pedera Winstrupa, jednego z założycieli Uniwersytetu w Lund. Zwłoki zmarłego w 1679 roku duchownego są wyjątkowe – to jedno z najlepiej zachowanych XVII-wiecznych ciał. Zmumifikowane przetrwało w doskonałym stanie. Biskupa pochowano w trumnie wypełnionej ziołami, które miały maskować zapach rozkładających się zwłok. Niewykluczone, że to dzięki nim tak świetnie się zachowały. Zresztą nie tylko one. W doskonałym stanie przetrwały też szaty, w których Winstrupa złożono do trumny. Wciąż widoczne są jego rysy twarzy, a skanowanie tomografem komputerowym pokazuje, że doskonale zachowały się nawet organy wewnętrzne.Tomograf pozwolił również poznać schorzenia duchownego. Badania sugerują, że przyczyną jego śmierci w wieku 74 lat było zapalenie płuc, które zakończyło jego życie po serii długotrwałych, bolesnych schorzeń, jak podagra, artretyzm, kamica żółciowa, miażdżyca i gruźlica. Wpływ na fatalny stan zdrowia biskupa mógł mieć jego styl życia. Osoba na jego stanowisku miała dostęp do cukru i tłustych pokarmów – widać to po zepsutych zębach biskupa.

– Myśleliśmy, że zwłoki zostały zabalsamowane, a więc usunięto z nich organy wewnętrzne –mówił dla „The Guardian” Par Karsten, jeden z naukowców badających ciało biskupa. – Jest jednak inaczej. To naprawdę wielka szansa dla świata nauki. Ustalono, że biskup Winstrup cierpiał na gruźlicę i podagrę. Poza tym w jego pęcherzyku żółciowym odkryto mnóstwo kamieni. Wykryto również, że cierpiał na zwyrodnienie stawów.

Trumna ze zwłokami Winstrupa była otwierana niejednokrotnie, a niemal sto lat temu wykonano zdjęcie pokazujące, w jak dobrym są stanie. Nikt wcześniej nie zauważył jednak ciała dziecka ukrytego u stóp biskupa. – Czy biskup i pochowane u jego stóp dziecko byli powiązani? Czy ktoś z otoczenia biskupa wykorzystał pogrzeb duchownego, by pochować płód? Będziemy poszukiwać odpowiedzi na te pytania – mówił Karsten.

Naukowcy pobrali próbki DNA obu ciał, by sprawdzić, czy zmarli byli spokrewnieni. Jednak Per Karsten, dyrektor muzeum na Uniwersytecie w Lund uważa, że pochówek płodu w trumnie biskupa nie ma nic wspólnego z pokrewieństwem.

Prawdopodobnie ktoś wykorzystał to, że z całym ceremoniałem chowane są szczątki biskupa, by w ten sam sposób pożegnać być może pochodzący z niezalegalizowanego związku płód nienarodzonego dziecka, któremu nie przysługiwało prawo pochówku w poświęconej ziemi. Ktoś zapewne skorzystał z okazji i ukrył go w trumnie biskupa, by dziecko miało chrześcijański pochówek.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz