Kk (21.09.2015)

 

Uchodźcy jak krzyżacy. Bp Libera: Jeśli wpuścisz obcego do słabego domu, możesz sobie zgotować wielką biedę

Michał Wilgocki, KAI, 21.09.2015
Bp Piotr Libera

Bp Piotr Libera (fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta)

– Nauka, jaką zaczerpnęliśmy z tamtych zmagań Polski, Mazowsza z Krzyżakami, pozostała w nas na zawsze: jak raz wpuścisz do domu obcego – wpuścisz do domu dopiero budowanego, do domu małego, domu słabego, to możesz zgotować sobie wielką biedę… – mówił w niedzielę w Zakroczymiu płocki ordynariusz bp Piotr Libera.
W kościele parafii św. Józefa biskup płocki przewodniczył mszy z okazji 950-lecia miasta z udziałem parlamentarzystów i władz samorządowych.

– W imię świętej i niepodzielnej Trójcy przez Zakroczym i ziemię zakroczymską (…) w 1414 roku Władysław Jagiełło poszedł raz jeszcze na posiadłości zakonu krzyżackiego, gdy po bitwie pod Grunwaldem „Krzyżacy – cytuję – nie przestali niszczyć Mazowsza i wielu szlachty polskiej z domu porywali”. To też nauka na dzień dzisiejszy dla nas. Zakroczymska nauka… – mówił biskup.

Jaka to zdaniem hierarchy nauka?

– Chrześcijaństwo zawsze uczyło gościnności, uczyło szacunku dla obcego, dla przybysza. Także dzisiaj papież Franciszek prosi każdą wspólnotę chrześcijańską o przyjęcie do siebie jednej rodziny uchodźców. Ale choć jeszcze nic się nie zaczęło, choć jeszcze nie dotarła tu ani jedna rodzina, choć jeszcze nie daliśmy rady sprowadzić swoich, Polaków, z Kazachstanu, z Syberii, a już słyszymy głosy z Zachodu, a nawet zza oceanu, jacy to jesteśmy ksenofobiczni, ciemni, niecywilizowani – mówił biskup.

– Nie, my nie jesteśmy ksenofobiczni i niegościnni, ale mądrzy i nauczeni. Nauka, jaką zaczerpnęliśmy z tamtych zmagań Polski, Mazowsza z Krzyżakami, pozostała w nas na zawsze: jak raz wpuścisz do domu obcego – wpuścisz do domu dopiero budowanego, do domu małego, domu słabego, to możesz zgotować sobie wielką biedę – mówił hierarcha. – Już wiemy, jaką biedę zgotowali sobie nasi sąsiedzi z Francji, Niemiec, Austrii – choć ich domy są znacznie większe, bogatsze – wpuszczając w swoje granice miliony muzułmanów! Multikulti poniosło porażkę. A czynili to wszystko w imię kolejnej chorej, współczesnej ideologii – ideologii pluralizmu, dla której wszystkie kultury, wszystkie religie i wiary są dobre. Wszystkie – z wyjątkiem jednej, własnej: chrześcijańskiej. Tej jednej, własnej się wstydzą, z tą jedną, własną, z której czerpią korzenie, walczą! – dodał.

Pełna treść homilii na stronach internetowych diecezji płockiej.

biskupLiberabiskupLibera1

wyborcza.pl

PROZA ZDZICZENIA

FELIETON: CEZARY MICHALSKI, 17.09.2015

 

Ciekawszy od kampanijnych strategii PiS, PO i Zjednoczonej Lewicy jest język, jaki te propozycje otacza; ciekawsza jest też hegemonia, do jakiej te strategie próbują się dostosować lub w jakiej próbują choćby przeżyć. Po dłuższej przerwie (wydłużanej przeze mnie samego, jak tylko się dało) znów miałem okazję uczestniczyć w paru medialnych dyskusjach z udziałem nas – publicystów politycznych, analityków polskiej polityki itp. Te kilka miesięcy przerwy pozwoliło mi dostrzec dalsze przesuwanie się języka polskiej sfery publicznej w jedną stronę. Jaka to strona?

 

Otóż w jednym z licznych telewizyjnych i radiowych programów porównujących kampanijne obietnice PiS i PO powtórzyłem swoją dość banalną teorię (musicie się drodzy milusińscy przyzwyczaić do tego, że my, publicyści polityczni, to nie jakiś Hegel czy Bernhard, dlatego czasem naszą jedyną szansą na „stanie się rozumnymi” jest choćby cytowanie powyższych), że lepiej jest porównywać realną strategię sprawowania władzy przez różne polityczne obozy niż ich obietnice wyborcze. Liderzy partyjni traktują bowiem wieczór wyborczy, szczególnie, kiedy jest to ich zwycięski wieczór i oznacza przejęcie przez nich władzy, jako wielki reset własnych kampanijnych obietnic.

 

Tusk u władzy zresetował (w stronę gorzkiego i zbyt nieraz pasywnego „politycznego realizmu”) neoliberalny populizm kampanii wyborczej Platformy z 2007 roku (niższe podatki, tanie państwo, JOW-y), który pozwolił mu wówczas odsunąć od władzy Kaczyńskiego. Miller u władzy zresetował populistyczny język, jakim on sam w kampanii 2001 roku skutecznie dobijał AWS („Polacy umierający po śmietnikach z głodu i zimna”) i wybrał polską wersję „trzeciej drogi”, co w moich akurat ustach nie jest wobec niego zarzutem.

 

Z kolei Jarosław Kaczyński w 2005 roku dwa razy ograł Tuska hasłem „Polski solidarnej”, która pod władzą PiS skończy wreszcie ze straszliwymi patologiami „Polski liberalnej”.

 

W dodatku w czasie obu ówczesnych kampanii PiS-u, prezydenckiej i parlamentarnej, podobnie jak dzisiaj, liderzy związkowi NSZZ „Solidarność” skakali wokół braci Kaczyńskich jak tresowane pieski, mając nadzieję tyleż na realizację przynajmniej części postulatów związkowych, ile na własny udział w nowej, prawicowo-populistycznej władzy.

 

Po zwycięstwie PiS-u i Lecha Kaczyńskiego, Jarosław Kaczyński przeprowadził jednak radykalny reset swoich wyborczych obietnic. „Polskę solidarną” realizowała przetransferowana z Platformy (znajdująca się już wcześniej w niełasce Tuska) Zyta Gilowska, która nawet w PO była neoliberalną skrzydłową. Związkowcy „Solidarności” zostali popędzeni w siną dal, a Ryszard Bugaj, który miał tworzyć „lewą nogę” PiS przy prezydencie Lechu Kaczyńskim, został zablokowany przez Marka Jurka, który nie godził się na obecność w prawicowym obozie „mordercy poczętych” (Ryszard Bugaj był kiedyś współtwórcą Unii Pracy, która domagała się liberalizacji ustawy antyaborcyjnej). Lech Kaczyński zatrudnił Bugaja w swojej kancelarii dopiero dużo później, kiedy Marek Jurek został już przez Jarosława chwilowo przepędzony, ale żadnej lewej nogi to PiS-owi nie dodało, bo po pierwsze Lech Kaczyński żadnych politycznych członków hodować nie umiał w ogóle, a po drugie PiS nie miało już władzy po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego przedterminowych wyborach parlamentarnych.

 

Kiedy zatem – skracając nieco powyższy wywód – powiedziałem, że Jarosław Kaczyński po wyborczym zwycięstwie zresetował swoje obietnice socjalne i solidarystyczne, tak jak to może uczynić i teraz, a elektorat socjalny utrzymał przy sobie wyłącznie „wojną z układem” (czyli atakami na wskazane przez siebie jednostki i środowiska społeczne, bo nienawiść zawsze łatwiej jest produkować i redystrybuować niż chleb). W odpowiedzi na to siedzący obok mnie, młodszy ode mnie dziennikarz jednego z ciekawszych portali analizujących polską politykę powiedział, że przesadzam z tym nierealizowaniem obietnic socjalnych i solidarystycznych, „bo jednak Jarosław Kaczyński obniżył podatki”.

 

W pierwszej chwili zabulgotało mi w mózgu, pomyślałem, że mam do czynienia z wyjątkowo złośliwym PR-owcem PiS-u albo z jakimś Korwinowym czy Kukizowym pajacem. Zanim jednak Zielony Hulk zdążył poszarpać na mnie koszulę i ruszyć (z moją nieco tylko zdeformowaną i pozieleniałą twarzą na głowie) do demolowania studia, popatrzyłem przez chwilę w łagodne oczy mojego współrozmówcy i zrozumiałem, że on nie jest jakimś cynicznym PR-owcem PiS-u, może nawet nie jest idiotą, ale po prostu myśli i mówi językiem neoliberalnej hegemonii. Tak, jak Pan Jourdain mówił prozą, nawet o tym nie wiedząc. I ponieważ sam uważa się już pewnie za jednego z najbogatszych Polaków in spe (choć w rzeczywistości, napędzany tą nadzieją, może do śmierci pracować na „umowę o dzieło”), zatem likwidacja przez Kaczyńskiego 40-procentowej stawki podatkowej dla najbogatszych wydaje mu się „zrealizowaniem obietnicy socjalnej i solidarystycznej”.

 

Inny przykład pochodzi od dziennikarza pewnej dużej stacji telewizyjnej, który relacjonując z kolei wyborczą konwencję Platformy solennie tłumaczył widzom swojej telewizji, że „składki na ZUS i NFZ spoczywają dziś na barkach polskich pracowników i polskich przedsiębiorców, a propozycja PO ma doprowadzić do tego, aby na swoje barki przejęło je państwo”. Jakby państwo brało się znikąd, a jego barki istniały sobie niezależnie od barków pracowników i pracodawców płacących podatki i składki na opiekę zdrowotną czy emeryturę („jeden drugiego ciężary noście” i tym podobne kawałki starego JP2, które spłynęły po Jarosławie Gowinie i innych thatcherystach polskiej prawicy jak woda po kaczce, razem z całym chrześcijaństwem).

 

Ja naprawdę nie twierdzę, że dwaj zacytowani przeze mnie 30-latkowie są idiotami.

 

Sądzę raczej, że obaj są symptomem totalnie przegranej przez lewicę (ale też przez propaństwowych konserwatystów, przez jakkolwiek odpowiedzialnych za społeczeństwo i państwo liberałów) wojny o zawartość umysłów młodego pokolenia.

 

Wojny przegranej przez nas wszystkich z neoliberalną i kompletnie zdziczałą internetową prawicą, której udało się trwale rozerwać w umysłach tych 30-latków jakikolwiek związek pomiędzy „płaconymi przez nas daninami, które powinny być już nawet nie mniejsze, ale wręcz żadne” i siłą oraz jakością funkcjonowania „obcego państwa”. „Obcego” z różnych powodów, bo „tuskowe”, bo „kacze”, bo „socjalistyczne”, bo „za mało katolickie”, bo „katolickie za bardzo” (jest i prawica libertariańska, miotająca się pomiędzy Palikotem, Korwinem, Kukizem). Oczywiście nie bez wpływu na ten trend absolutnego zdziczenia były populistyczne zagrania PO i PiS w trakcie całej trwającej już 10 lat zimnej wojny domowej obu ugrupowań, będącej ich strategią zawłaszczania całej sceny politycznej. Niemniej znaleźliśmy się w bagnie. I jeśli Zjednoczonej Lewicy (albo każdemu innemu podmiotowi politycznemu i metapolitycznemu w Polsce, lewicowemu, konserwatywnemu, liberalnemu) uda się nas z tego bagna wyciągnąć choćby o milimetr, będzie to sukces graniczący z cudem.

 

A poza tym są już tylko strategie wyborcze PiS i PO. PiS wybrało „konkrety”: 500 złotych na dziecko, 40 złotych dzięki uldze podatkowej… Ta „konkretność” (nie mająca żadnego związku z bilansowaniem konkretnego budżetu, konkretnych wpływów i konkretnych wydatków państwa, ale podporządkowana wyłącznie konkretnemu apetytowi na władzę) zapewnia kampanii wyborczej PiS skuteczność wielu kampanii samorządowych prowadzonych często na dole, w oparciu o zasadę „głos za flaszkę”. Głos jest „konkretny” i „konkretna” jest flaszka. Choć czasem, po wyborczym zwycięstwie, flaszek może zabraknąć.

 

PO nie przystąpiło do licytacji z PiS-em pod hasłem „głos za dwie flaszki” (byłoby posądzone o chytre trzymanie tej obfitości flaszek w piwnicy przez 8 lat swoich rządów). Wybrało prezentację gigantycznego programu zmiany ustrojowej – w obszarze umów o pracę, w obszarze systemu składek i podatków. Moim zdaniem jest to program ciekawy, nawet z elementami ostrożnej redystrybucji tak rzadkimi i tak samobójczymi w sytuacji opisanej już przez mnie hegemonii „neoliberalnej prozy”, szczególnie w umysłach ludzi młodych w tym kraju. Jest to też program bez porównania ciekawszy, niż „antymoherowy” program neoliberalnego populizmu i społecznej dystynkcji, dzięki któremu Platforma wygrała z PiS-em w 2007 roku. Ale ciekawszy nie znaczy skuteczniejszy. Znam liberalną młodzież koło pięćdziesiątki, która w 2007 roku na tamten prosty antymoherowy populizm głosowała chętnie, a dziś program Janusza Lewandowskiego ją „rozczarowuje” i „jest niezrozumiały” (Ryszard Petru jest prostszy, jak i prostszy jest lobbystyczny impuls najsilniejszego polskiego biznesu chcącego wreszcie mieć własną partię).

 

Nawet jeśli nie w roku 2007, Donald Tusk powinien był jednak ten dzisiejszy projekt Platformy Obywatelskiej mieć gotowy i przedstawić 4 lata temu, dwa lata temu. Cały czas miał do dyspozycji jego autorów, których jednak nie używał.

 

Tymczasem przedstawiane obecnie pomysły Janusza Lewandowskiego na liberalną, ale jednak skokową regulację rynku pracy – w swojej spóźnionej i monumentalnej odwadze i w swojej niekonkretności cechującej wszystkie monumenty – bardziej niż programem wyborczym PO wydają się być jakimś Testamentem Polski Podziemnej, jakiejś podziemnej Polski centrowo-liberalnej, która była trzymana w głębokim podziemiu także przez 8 lat rządów Platformy. Ja wolę ten „Testament liberalnej Polski Podziemnej” od strategii „głos za flaszkę”, ale wiem doskonale, że ten testament, ujawniony pomiędzy przegranymi przez PO wyborami prezydenckimi a wyborami parlamentarnymi, które Platforma też najprawdopodobniej przegra, nie może już tej porażki odwrócić.

 

Jeśli jednak zmniejszy jej rozmiary, a Zjednoczona Lewica wejdzie do Sejmu z większą liczbą posłanek i posłów i nie da się w tym Sejmie rozegrać ani Kaczyńskiemu, ani Tuskowi (mówię o liderach faktycznych, którymi w obu największych partiach pozostali faceci), staniemy przed szansą odwrotnej koalicji, odwrotnej wobec jednopartyjnej władzy Kaczyńskiego, ale będącej koalicją podmiotową i programową, a nie jedynie transferowaniem do Platformy kolejnych Napieralskich i Dornów.

 

Nie będzie to koalicja piękna, ani nawet silna. Ale może będzie – przynajmniej z daleka – przypominać moją ulubioną chadecko-socjaldemokratyczną koalicję irlandzką. I może się okazać kluczowa przynajmniej w takich „drobnostkach” („drobnostkach” dla niektórych prawicowych i lewicowych chłopców z „dumnych i resentymentalnych peryferii”), jak np. nieprzerobienie już ostatecznie – za pomocą nowej ustawy antyaborcyjnej, nowej Konstytucji i nowego Kodeksu Karnego – kobiet w Polsce w żywe inkubatory zmuszone do rodzenia nawet, gdyby się miały przy tej okazji raz na zawsze popsuć. Nieprzerobienie kobiet w Polsce w chodzące antyislamskie Lebensborny z marzeń Gowina, Zdorta i Terlikowskiego.

 

Idący po całą władzę w państwie Jarosław Kaczyński i jego prawica taką zmianę ustawy antyaborcyjnej poparli już w tym Sejmie. Nowa ustawa nie przeszła tylko dlatego, że głosom większości PO przeciw niej towarzyszyły głosy posłanek i posłów od Millera i od Palikota. Jeśli tych głosów w przyszłym parlamencie zabraknie, ustawa wróci i zostanie uchwalona.

 

Biskupi tego dopilnują, Kaczyński to przegłosuje (nie dlatego, że wierzy, ale dlatego, że uważa, iż Warszawa warta jest mszy, choćby i czarnej), a Duda podpisze.

 

No i ostatni wymiar naszej przezroczystości. Z paru dni spędzonych w polskich mediach dowiaduję się, że najważniejszym problemem, przed jakim stoimy, nie jest los uchodźców, nie jest konieczność rozwiązania imigracyjnego kryzysu tak, żeby nie rozwalić UE. Najważniejszym problemem przy okazji europejskiego kryzysu imigracyjnego jest obrona wizerunku Polski i polskiej godności – przed Niemcami, przed Junckerem, przed Janem Tomaszem Grossem (oj, nie było polityczne jego ostatnie odezwanie, ale o ile dobrze pamiętam, nie była też polityczna jego książka o Jedwabnem, a bez jego książki nie wiedzieliby o Jedwabnem nawet ci, którzy chcieli się o Jedwabnem dowiedzieć, bo ci, którzy nie chcieli, nie dowiedzieli się i nie dowiedzą nigdy).

 

Powtórzę wobec tego raz jeszcze (więcej może nie będę powtarzał), że nie w licytowaniu się na miłość i nienawiść do uchodźców leży rozwiązanie problemu obecnej fali migracji do Unii, ale w skutecznej i solidarnej polityce UE i wszystkich rządów krajów na Unię wciąż jeszcze się składających. Z tego punktu widzenia wizerunek Polski i polska godność naprawdę mają się dziś nieporównanie lepiej, niż ludzie umierający w drodze pomiędzy swoimi rozwalonymi krajami i Unią. Wizerunek Polski i polska godność mają się też lepiej, niż Unia jako wrażliwy polityczny organizm rozwalany dziś zarówno przez różnych twardych zawodników globalizacji, jak też przez ich idealistycznych poputczików z prawa i z lewa.

 

Można złośliwie powiedzieć, że wizerunek Polski jako kraju tolerancyjnego, bardziej tolerancyjnego od Niemiec, jest dziś broniony z ogromną nadwyżką przez kiboli wrzeszczących na polskich ulicach i polskich stadionach „jebać kozojebców!” albo „a na drzewach zamiast liści będą wisieć islamiści”. Tymczasem Beata Szydło, być może przyszły polski premier, o imigrantach ma do powiedzenia wyłącznie tyle, że „nie będzie w tej sprawie przestrzegać politycznej poprawności”. Jakby jakakolwiek polityczna poprawność była w Polsce dziś przestrzegana, choćby na zupełnie podstawowym poziomie. Problemem w dzisiejszej Polsce nie jest nadmiar politycznej poprawności, ale to, że polski Pan Jourdain coraz chętniej mówi prozą zdziczenia, nawet nie wiedząc, że tak płynnie nią mówi.

 

prozaZdziczenia

**Dziennik Opinii nr 260/2015 (1044)

 

Komorowski u Lisa o PiS prowadzącym w sondażach: Łatwo o grzech pychy. Wiem to z doświadczenia

Michał Wilgocki, 21.09.2015

Bronisław Komorowski

Bronisław Komorowski (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

– Wybory prezydenckie się skończyły, ja je przegrałem, wygrał je pan prezydent Andrzej Duda. Powinien sobie powtarzać: wybory się skończyły i to ja jestem odpowiedzialny za państwo polskie. Powinien się bronić przed ryzykiem, pokusą ciągłego wmontowywania się w kolejną kampanię wyborczą. Moim zdaniem widać w praktyce, że ciągle ta logika kampanijna dominuje nad logiką państwową – mówił Bronisław Komorowski w programie „Tomasz Lis na żywo”. O czym jeszcze mówił były prezydent?

O planach na przyszłość:

– Jest życie poza polityką. Co jest istotne, aby jakąś sensowną miarą mierzyć siebie, własne życie, własne dokonania, własne plany. Były prezydent to funkcja publiczna i będę z niej korzystał, tak jak korzystali moi poprzednicy. Były prezydent organizuje swoją działalność poza obszarem życia partyjnego i poza urzędem prezydenckim. Moim obszarem będzie zarówno biuro prezydenckie, jak i Instytut Bronisława Komorowskiego.

O tym, czy Polska powinna przyjmować uchodźców:

– To rzeczywiście jest najgorszy okres do rozstrzygania spraw trudnych. A do spraw trudnych, ale nieuchronnych, zalicza się pojawienie się w Polsce grupy ludzi innych od nas samych. Na tym polega logika świata, że ludzie się przemieszczają w poszukiwaniu lepszego życia.

Ja bym powiedział, że nie jest ważny spór o to, czy to ma być 2 tys. czy 12 tys. Istota problemu polega na tym, że nie da się go uniknąć. Bo Polska, wbrew temu, co niektórzy twierdzą, nie jest krajem w ruinie, jest krajem rozwijającym się.

Dlatego sprawa istotna to przygotowanie państwa do mądrej polityki imigracyjnej. Państwo polskie ma może nie najlepszą, ale koncepcję polityki imigracyjnej, nie ma jednak zupełnie polityki integracyjnej. Byłoby o wiele łatwiej podejmować decyzje, gdyby się miało za sobą przekonaną opinię publiczną.

(…) Jest rzeczą ważną i to rząd polski robi, aby nie było to automatyczne przesłanie nam jakiejś grupy ludzi. (….) Niemcy sami chcieli rozwijać swoją gospodarkę, sprowadzając głównie pracowników z Turcji czy Bałkanów. Kiedy przyjechał dwumilionowy przybysz, witano go na dworcu kwiatami, dostał motocykl. Kiedy przyjechał czwarty milion, podpalano osiedla.

Ja sądziłem, że ten problem pojawi się w Polsce razem z większą zamożnością. Ale jak staniemy się bogatsi, to Polska będzie krajem docelowym dla wielu mieszkańców Afryki czy Azji. Na razie uważam, że mamy jeszcze trochę czasu. Dzisiaj też, bo to nie są sytuacje podbramkowe. Trzeba przygotować państwo polskie do przyjęcia uciekinierów albo imigrantów w sposób maksymalnie korzystny dla Polski.

O sejmowym wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego w sprawie uchodźców:

Jarosław Kaczyński w Sejmie o uchodźcach: We Włoszech kościoły traktowane są jak toalety

– Problem polega na tym, że kwestie związane z przyjęciem imigrantów to będą sprawy ważne dla każdego rządu wyłonionego w wyborach parlamentarnych. Każdy, kto myśli poważnie o objęciu odpowiedzialności za Polskę, powinien ważyć słowa. I koncentrować się nie na dokuczeniu innym, nie na budzeniu obaw, tylko na rozwiązywaniu tego problemu.

Ja nie mogę zrozumieć, dlaczego do tej pory nie doszło do spotkania prezydenta i premier. Dlaczego nie doszło do spotkania wszystkich środowisk w dzisiejszym albo przyszłym parlamencie, które chciałyby o tym rozmawiać w zaciszu gabinetu.

Ale takie są mechanizmy kampanii wyborczej. W paru kwestiach jednak można było kilka razy doprowadzić do porozumienia między siłami politycznymi.

O prezydenckim projekcie odwrócenia reformy emerytalnej:

Andrzej Duda: Obniżymy wiek emerytalny, bo starzy zabierają pracę młodym Uważam, że to pomysł katastrofalny. Jeżeli się mówi A: wrócimy do poprzedniego systemu, to trzeba mieć odwagę powiedzieć B: to będzie wszystkich kosztowało pogorszenie systemu emerytalnego.

Zostawmy telewidzom ocenę, niech się zastanowią, czy to dobry pomysł. Czy to nie oni mają zapłacić za swoistą polityczną fanaberię, jaką jest obsesja odwracania reform w Polsce.

Wybory prezydenckie się skończyły, ja je przegrałem, wygrał je pan prezydent Andrzej Duda. Powinien sobie powtarzać: wybory się skończyły i to ja jestem odpowiedzialny za państwo polskie. Powinien się bronić przed ryzykiem, pokusą ciągłego wmontowywania się w kolejną kampanię wyborczą. Moim zdaniem widać w praktyce, że ciągle ta logika kampanijna dominuje nad logiką państwową.

(…) Są jakieś granice ulegania temu myśleniu. W sposób niebezpieczny są w tej chwili przekraczane. Prezydent powinien pełnić rolę stabilizatora, a nie uczestnika kampanii wyborczej.

O wypowiedziach prezydenta Andrzeja Dudy w Berlinie i Londynie:

Prezydent Andrzej Duda: Polska nie jest państwem sprawiedliwym

Prezydent Andrzej Duda do Polonii: Nie wracajcie

– Ja nie chcę być krytykiem obecnego prezydenta. Chcę być zwolennikiem pewnego sposobu uprawiania polityki przez prezydentów. Prezydentowi jest nie tylko do twarzy, ale to wynika z jego ustrojowej roli, występowanie w roli piewcy państwa polskiego. Powinien być cały czas źródłem dobrej promocji Polski na świecie. Bez budowy dobrego wizerunku będzie trudniej. Ale jeszcze trudniej będzie, jeśli się nie będzie promowało Polski w oczach polskich. Bez lukrowania, bo są i będą problemy. Bo takich, którzy nas krytykują, jest na pęczki, prezydent jest jeden.

O tym, czy uważa, że wybory wygra PiS:

– Słyszę takie głosy. Strasznie łatwo jest popełnić grzech pychy i zadufania w sobie. Mówię to też z doświadczenia. Przegrałem kampanię m.in. dlatego, że ogromna część środowisk mi życzliwych była pewna, że wygram je w każdej sytuacji.

Ale oczywiście taka możliwość istnieje. Jest pewien element złości, niechęci ludzi do władzy. Ale jest pytanie, czy głosując, nie zaszkodzimy sobie jeszcze bardziej. Liczę na to, że nic nie jest jeszcze zdecydowane.

(…) Widzę zagrożenia dla kontynuowania procesów wolnościowych. I to też wymaga tworzenia pewnego frontu. Ja się koncentruję w tej chwili i w przyszłości na tym, by zyskiwać sojuszników do obrony dobrego imienia 25-lecia naszej wolności. I budowania frontu politycznego, który chciałby kontynuacji, a nie załamania.

O fiasku referendum:

– Proszę zwrócić uwagę, że jedno pytanie wygrało. Sądzę, że 90 procent Polaków chce, aby zmienił się system prawa, aby podatnik nie był bezradny wobec urzędnika. O to walczyłem całą moją prezydenturę i dzięki temu referendum to zostało wpisane do ustawy.

Lis: – I warto było za to zapłacić 100 mln?

– Sądzę, że ludzie zaoszczędzą na tym o wiele więcej.

Referendum stało się sierotą, bo przegrałem wybory. Nikt nie był zainteresowany, żeby zainicjować dyskusję w sprawie JOW-ów, finansowania partii politycznych. Formacja pana Kukiza okazała się niezdolna do działania na rzecz sprawdzenia własnych poglądów w konfrontacji z opinią publiczną, a inne partie nie były zainteresowane w podejmowaniu wątku finansowania.

O tym, dlaczego przegrał wybory:

– Dlatego, że Polacy chcieli zmiany. W demokracji zmiana jest rzeczą normalną. Ludzie mają prawo oczekiwać zmiany. Dla mnie jest ważne, czemu Polacy ulegli mitowi nieszczęścia w Polsce.

Ja mam pewną teorię – mam wrażenie, że Polacy wysoko oceniają dokonania w swoim życiu, rodzinie, gminie – jest dobrze. Ale słyszeli, że w Polsce ruiny, katastrofa, tam zgwałcili, tu ukradli.

I kiedy się go spyta o poziom ogólnopolski, proporcje się odwracają.

O zarzutach prawicowych mediów, że razem z prezydentem z Pałacu zniknęły zabytkowe obrazy:

– Szybko do prokuratury proponuję. Od tego jest prokurator. Ja uważałem po objęciu odpowiedzialności za kancelarię prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że należy wszystkie ludzkie sprawy załatwiać przyzwoicie. Jeżeli moi następcy chcą w ten sposób działać, to niech działają konsekwentnie, na policję, do prokuratury. A nie gadać, tworzyć klimat. To środowisko od dawna żywi się insynuacjami.

O pierwszych krokach prezydenta Andrzeja Dudy:

Słucham z zainteresowaniem i uwagą, szacunkiem. Droga do frustracji jest dosyć daleka. Zawsze trzeba się starać, żeby głowie państwa okazywać szacunek. Ja się spotykałem z działaniami, które były zaprzeczeniem tej postawy, ale to nie znaczy, że mam odpowiadać tym samym. Mogę powiedzieć jedno: są lepsze i gorsze wypowiedzi. Ale funkcjonując tyle lat w polityce, wiem, że politycy potrafią się uczyć. Uważam, że obowiązuje zasada „pierwsze koty za płoty” i że należy dać jakiś kredyt zaufania.

Zobacz także

komorowskiRecenzujeDudękomorowskiULisa

wyborcza.pl

JakDziełaMickiewicza

Biskupi przed synodem: W Polsce jest wiele „zdrowych rodzin”. Związków homoseksualnych nie można w żaden sposób nazwać małżeństwem

jagor,PAP, 21.09.2015
Małżeństwo i rodzina są jednymi z najcenniejszych dóbr ludzkości i powinny być otoczone szczególną opieką – głosi stanowisko polskiego Kościoła przed synodem biskupów nt. rodziny. Sprzeciwiono się w nim in vitro i traktowaniu związków homoseksualnych jak małżeństw.

Abp Henryk Hoser podczas konferencji prasowej Konferencji Episkopatu Polski

Abp Henryk Hoser podczas konferencji prasowej Konferencji Episkopatu Polski (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)

 

W siedzibie Konferencji Episkopatu Polski stanowisko polskiego Kościoła zaprezentowali delegaci na XIV Zwyczajne Zgromadzenie Ogólne Synodu Biskupów: arcybiskupi Stanisław Gądecki i Henryk Hoser oraz biskup Jan Wątroba. Podkreślili, że w Polsce jest wiele „zdrowych rodzin”, które każdego dnia są wierne swemu powołaniu, ludzi, którzy każde dziecko witają z radością, a życie jest dla nich święte – od poczęcia do naturalnej śmierci.

„Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”

Hierarchowie przypomnieli ewangeliczne przesłanie: „Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”, podkreślając, że małżeństwo sakramentalne jest – ze swojej istoty – nierozerwalne. Dodali, że w Kościele katolickim nie ma rozwodów ani procesów, które prowadzą do rozwodów. „Są tylko procesy, podczas których orzeka się indywidualnie, czy dane małżeństwo zostało zawarte ważnie, czy też nie. Wszyscy powinni wystrzegać się mentalności rozwodowej” – czytamy w stanowisku biskupów.

Rozwiedzeni nie są wykluczeni z Kościoła, trzeba im pomóc

Nawiązano też do dyskusji na temat komunii świętej dla osób rozwiedzionych i pozostających w powtórnych związkach cywilnych. Biskupi przypomnieli, że niezmienne pozostaje nauczanie Kościoła, że – przystępując do komunii – „trzeba trwać w łasce uświęcającej” – czyli zrezygnować z grzechu. Jednocześnie podkreślili, że osoby takie nie są z Kościoła wykluczone i należy im pomóc, by zachowały wiarę oraz więź ze wspólnotą wierzących. Zachęcili te osoby, które nie mają przeszkód do zawarcia związku małżeńskiego sakramentalnego.

Zapłodnienie in vitro nie dla katolików

W stanowisku podkreślono, że troską należy otoczyć również osoby, które od lat oczekują dziecka. „Równocześnie przypominamy, że sztuczne zapłodnienie nie jest właściwym sposobem na rozwiązanie problemu niepłodności i katolicy nie mogą stosować tej metody” – napisali polscy biskupi. Jak wyjaśnił na konferencji abp Hoser, podstawowym celem rodziny jest płodność. – Miłość małżeńska ma się przekładać na jej ludzki obraz w postaci dziecka – powiedział. In vitro uznał za metodę ingerującą w intymną, naturalną sferę dwojga ludzi, małżonków, przez osoby trzecie.

Zapytany, z jakimi konkretnymi postulatami udają się polscy delegaci na synod biskupów, abp Gądecki odparł, że pierwszorzędne i najbardziej potrzebne jest umocnienie rodziny. – Synod jest zwołany po to, żeby ten czy inny problem rozwiązywać, ale żeby też dać jakieś wskazówki samej rodzinie, małżeństwu i Kościołowi, jak prowadzić duszpasterstwo rodzinne, by było bardziej skuteczne – powiedział.

„Nazwa małżeństwa przysługuje tylko mężczyźnie i kobiecie”

Jak dodał, Kościół w Polsce chce podkreślić kwestię szeroko dyskutowaną i najbardziej nagłośnioną, która dotyczy przyjmowania komunii świętej przez małżeństwa rozwiedzione. – Komunia święta jest wyrazem pogłębionego życia sakramentalnego i doświadczeniem duchowym. Do komunii można i trzeba przystępować w stanie łaski uświęcającej. Natomiast trwanie w drugim związku jest, niestety, trwaniem w cudzołóstwie. I jest to w żaden sposób nie do pogodzenia – podkreślił arcybiskup.

– Chcemy też podkreślić, że związków homoseksualnych nie można w żaden sposób nazwać małżeństwem. Nazwa małżeństwa przysługuje tylko mężczyźnie i kobiecie i tej komplementarności, która nawzajem się uzupełnia – dodał.

O roli rodziny jako środowisku, w którym kształtuje się odpowiedzialność za drugiego człowieka, mówił bp Jan Wątroba. Według niego silne, doświadczone rodziny powinny pomagać tym, które dopiero zaczynają wspólne życie bądź przechodzą kryzys.

– Szczęśliwa rodzina jest najlepszą formą promocji małżeństwa. Sprawia, że kolejne pokolenia mają odwagę podejmować decyzję o życiu w rodzinie – powiedział. Podkreślił też znaczenie instytucji narzeczeństwa. Jak dodał, w polskim Kościele nie może być zgody na ograniczenie kursów przedmałżeńskich czy realizowanie ich przez internet.

Świeckimi audytorami na synodzie z polskiej strony będą Jadwiga i Jacek Pulikowscy, małżeństwo z 39-letnim stażem, członkowie poznańskiego duszpasterstwa rodzin. Jak mówił Pulikowski, ludzie, którzy odchodzą od wiary, praktyk i modlitwy, „rozwodzą się setki razy częściej niż ci, co pozostają przy sakramentach”.

Za najdramatyczniejszy punkt, z powodu którego rozpadają się małżeństwa, uznał sferę seksualności. – Bo sfera seksualności jest dzisiaj bardzo osłabiona i w szczególności źle rozumiana. Ludzie, którzy mają fałszywą wiedzę o seksualności, szukają w niej gór złota, których nie ma. Gubią się, zmieniają partnerów, niszczą swoje życie – podkreślił.

Synod w Watykanie. Poprzedni zakończony konfliktem

Synod pod hasłem „Powołanie i misja rodziny w Kościele i świecie współczesnym” odbędzie się w Watykanie w dniach 4-25 października, a więc rok po poprzednim nadzwyczajnym zgromadzeniu biskupów poświęconym tej tematyce.

Wtedy doszło do ostrego konfliktu wokół najbardziej kontrowersyjnych kwestii, czyli propozycji dopuszczenia osób rozwiedzionych, żyjących w nowych związkach, do komunii świętej, a także większego otwarcia wobec par homoseksualnych.

Obrady zakończyły się bez porozumienia w kluczowych w sprawach, w atmosferze podziałów między dwiema frakcjami ojców synodalnych, które media nazwały „postępowcami” i „konserwatystami”. Ci pierwsi wskazywali: najpierw człowiek, potem doktryna. Drudzy zaś argumentowali, że doktryna Kościoła jest nietykalna.

Abp Gądecki: Pojawiły się ślady „antymałżeńskiej ideologii”

Istotny wpływ na przebieg debaty miał przewodniczący episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki, który już po pierwszym tygodniu obrad mówił, że odchodzi się od nauczania Jana Pawła II. Pojawiają się zaś, dodał, ślady „antymałżeńskiej ideologii”.

O tym, że debata wokół najbardziej kontrowersyjnych i budzących największe zainteresowanie kwestii jest wciąż otwarta, świadczy opublikowany w czerwcu przez Watykan dokument roboczy na jesienny synod.

W obszernej publikacji, która będzie podstawą dyskusji biskupów, powtórzono głoszony przez część hierarchii postulat otwarcia na rozwodników w nowych związkach. Mowa jest o „wspólnej zgodzie” co do potrzeby rozwiązania tej sprawy. Potwierdzona została też linia ostrożności wobec związków homoseksualnych. Katechizm Kościoła Katolickiego uważa, że akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są „nieuporządkowane”.

Robert Biedroń na żywo w Gazeta.pl!

 

wPolsceJestWiele

gazeta.pl

Episkopat pokazał nowe logo. Składa się z czterech symboli

mw, kai, 21.09.2015

Prezentacja nowego logo KEP. Abp Henryk Hoser, Stanisław Gądecki, bp Artur Miziński, bp Jan Wątroba

Prezentacja nowego logo KEP. Abp Henryk Hoser, Stanisław Gądecki, bp Artur Miziński, bp Jan Wątroba (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)

Nowe logo Konferencji Episkopatu Polski zaprezentowali dziś biskupi na konferencji prasowej.

Logo KEP

– Jednoczy ono w sobie cztery elementy: krzyż, znak Jezusa Chrystusa, pastorał, symbol posługi biskupiej. Pastorał jest w kształcie litery P, ponieważ to Konferencja Episkopatu Polski – P jak Polska. A sam kolor przypomina kolor biskupi – tłumaczy na filmie promującym logo ks. Paweł Rytel-Andrianik, rzecznik prasowy Episkopatu.

Zmiany również na stronie

Nowy rzecznik Episkopatu, który funkcję objął w czerwcu, zapowiada również zmiany, jakie czekają stronę internetową episkopat.pl

– Będzie w nich znacznie więcej obrazów, dzięki czemu będzie łatwiejsza w odbiorze i atrakcyjna wizualnie. Korzystaliśmy z doświadczeń stolicy apostolskiej, bo im więcej obrazu, tym mocniejszy przekaz. Strona lepiej będzie dostosowana również do przeglądania na smartfonach i tabletach – mówi ks. Paweł Rytel-Andrianik w rozmowie z „Gościem Niedzielnym”.

Poprzednie logo Episkopatu było bardziej skomplikowane – był to niebieski krzyż na złotym tle, na którym znajdowały się: pastorał, flaga Polski, a także obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.

Episkopat przed synodem

Biskupi nowe logo pokazali podczas konferencji, na której prezentowali swoje stanowisko przed zbliżającym się Synodem Biskupów. Odbędzie się on w październiku w Watykanie, hierarchowie będą dyskutować na temat rodziny.

– Umocnienie rodziny jest pierwszorzędnym i najbardziej potrzebnym postulatem delegacji polskich biskupów na zbliżający się Synod Biskupów – powiedział abp Stanisław Gądecki. – Mam nadzieję, że październikowe zgromadzenie da rodzinie, małżeństwu i Kościołowi wskazówki do tego, jak prowadzić duszpasterstwo, które byłoby bardziej skuteczne i rozległe.

Polski dokument mówi o wartości rodziny i nierozerwalności małżeństwa – które takim jest z woli samego Chrystusa – a także o potrzebie otoczenia większą troską duszpasterską osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Biskupi stwierdzają, że w praktyce Kościoła konieczne jest też „dowartościowanie instytucji narzeczeństwa i wydłużenie bezpośredniego okresu przygotowania do zawarcia sakramentu małżeństwa”.

W spotkaniu uczestniczyli też pozostali delegaci KEP na Synod Biskupów: abp Henryk Hoser i bp Jan Wątroba oraz Jadwiga i Jacek Pulikowscy, którzy zostali mianowani przez Franciszka audytorami synodu o rodzinie. Obecny był także sekretarz generalny KEP bp Artur Miziński i dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin KEP ks. dr Przemysław Drąg.

Zobacz także

episkopatPokazał

wyborcza.pl