Orban (06.10.2015)

 

Europa Środkowo-Wschodnia a uchodźcy. Na nienawiści łatwo się sparzyć

Michał Kokot, „Gazeta Wyborcza”, 05.10.2015
Uchodźcy z Syrii na granicy serbsko-węgierskiej

Uchodźcy z Syrii na granicy serbsko-węgierskiej (STOYAN NENOV / REUTERS / REUTERS)

Orbán stał się zakładnikiem własnej polityki: albo wciąż będzie przebijał w radykalizmie skrajnie prawicowy Jobbik, albo w końcu ten przejmie elektorat jego partii.
Europa Środkowo-Wschodnia pogrąża się w szaleństwie. W Czechach państwo pobiera dziewięć euro dziennie od tych, którzy trafiają do aresztu za nielegalne przekraczanie granicy. W Polsce służby nie reagują, gdy tysiące ludzi wychodzą na ulice i skandują hasła wzywające do pogromu muzułmanów. Na Węgrzech na uciekających przez granicę Syryjczyków napadła nawet operatorka telewizji. To tam, na południe kraju, Budapeszt wysyła teraz setki sędziów i urządza masowe procesy uchodźcom nielegalnie przekraczającym granice. Prawnicy i Helsińska Fundacja Praw Człowieka protestują – rozprawy ocierają się o farsę.

Większych protestów przeciwko takim poczynaniom nie widać. Nie tylko Węgrzy, ale również inni mieszkańcy naszej części kontynentu wierzą bowiem, że w „walce” z uchodźcami wszystkie środki są dozwolone. Są przekonani, że tu chodzi o ratowanie niepodległości ich państw i ocalenie europejskiej kultury przed napływem dzikiej hordy muzułmanów – taki przekaz serwują im wszak politycy (wcale nie tylko prawicowi, jak pokazuje przykład Czech, gdzie rządzą socjaldemokraci).

Mistrzem tej zagrywki jest premier Węgier Viktor Orbán. Wiosną, długo przed tym, zanim ktokolwiek spodziewał się w kraju setek tysięcy uchodźców, polecił rozpętanie antyimigranckiej histerii. Na ulicach miast zawisły billboardy przestrzegające cudzoziemców przed zabieraniem pracy Węgrom i z nakazami przestrzegania tutejszego prawa. Naturalnie były tylko w języku węgierskim, więc cudzoziemiec nie mógł ich zrozumieć. Równolegle rząd rozesłał do wszystkich obywateli ankietę, w której informował, że imigranci/uchodźcy to terroryści, i „pytał”, czy Węgrzy się z nim zgadzają.

Celem było ratowanie poparcia rządzących, które spadało na rzecz skrajnie prawicowego Jobbiku będącego już drugą siłą polityczną w kraju. Operacja ta częściowo się powiodła: rządzący Fidesz rzeczywiście nieco zyskał, ale Jobbik niemal nic nie stracił.

Sianie strachu przed uchodźcami jest jednak bronią obosieczną, o czym Orbán szybko się przekonał. Kilka dni temu powiedział w wywiadzie dla „The Wall Street Journal”: – Ten kryzys łatwo zdestabilizuje Europę. I nietrudno wyobrazić sobie, że za rok albo dwa stara polityczna elita zostanie zastąpiona radykałami.

A przecież, szafując antyimigranckimi hasłami, sam tych radykałów podtrzymuje przy życiu. Od czasów rządowej kampanii w kraju znacznie wzrosła ksenofobia – według Instytutu Tarki osiągnęła obecnie poziom nienotowany od kilkunastu lat.

Orbán stał się zakładnikiem własnej polityki: albo wciąż będzie przebijał w radykalizmie skrajnie prawicowy Jobbik, albo w końcu ten przejmie elektorat jego partii.

Tę lekcję powinien wziąć sobie do serca Jarosław Kaczyński, który marzy o „Budapeszcie w Warszawie”. Rozsiewanie przez niego i polityków PiS fobii w związku z uchodźcami poskutkowało dziesiątkami demonstracji w całej Polsce, na których „prawdziwi patrioci” wzywają do wieszania muzułmanów. Swoją drogą nie najlepiej to świadczy o podkreślanej przez nich „wielkości” Polski, skoro na serio obawiają się, że 9 tys. muzułmanów (tyle uchodźców ma przyjąć Polska) przyczyni się do zagłady kultury 38-milionowego kraju.

Pozostaje mieć nadzieję, że gotowi na przemoc radykałowie to wciąż promil społeczeństwa w Polsce. Ale dla nikogo nie jest jednak tajemnicą, że nawet tzw. szanowani obywatele coraz częściej popadają w szaleństwo. Wystarczy tylko zajrzeć do internetu, by się o tym przekonać. Nikt inny jak właśnie politycy powinni wiedzieć, jak niebezpieczną bronią jest sączenie nienawiści. Prędzej lub później sami się na niej sparzą.

budapesztWwarszawie

wyborcza.pl