Ogórek (22.02.15)
Mleczko. Skrócić, uprościć i opatrzyć błyskotliwą puentą
Andrzej Mleczko (Fot. Michal Sierszak / AG)
Problem z Andrzejem Mleczką polega na tym, że… Ooo! Uświadamiam sobie w tym momencie, że tych problemów jest co najmniej kilka. Po pierwsze, żaden rasowy antropolog kultury polskiej nie pochyli się nad Mleczką, dopóki ten poważnie deklaruje, że nie miał innych mistrzów poza kolegą ze szkoły w Kolbuszowej, który potrafił zestrzelić z procy wróbla strzałem prosto w czoło z dowolnej odległości. To jasne, że po takim wyznaniu żaden uczony nie zaryzykuje pochylenia się nad Mleczką, z wyjątkiem specjalistów od psychiatrii.
Wszyscy go kochają
Po drugie, Mleczko ciągle czeka na swojego egzegetę, kogoś, kto przynajmniej podejmie próbę pomieszczenia go w panteonie najwybitniejszych świadków i recenzentów naszego przeklętego i ziemniaczanego polactwa. Mleczko deklaruje miłość do Fredry i kpi ze Słowackiego – podobnie jak Mrożek, który uważał, że Fredro to geniusz, a Słowacki to nawiedzony idiota. I wiem, co piszę, bo widziałem i słyszałem, jak w mroczną noc w Bibliotece Jagiellońskiej autor „Tanga” ryczał ze śmiechu, czytając patetycznym głosem fragmenty „Króla Ducha”. Mrożek nigdy nie rozumiał, dlaczego Słowacki, a nie Fredro; podobnie – Mleczko. Z tym jednakże, że ten ostatni już nawet nie próbuje wchodzić w jakikolwiek ideowy spór ze Słowackim, bo że czub, to – jego zdaniem – widać gołym okiem.
Ale jest i trzeci problem, kto wie czy nie najważniejszy: Mleczko nie ma wrogów ani nawet krytyków swojej twórczości. Niestety! Wszyscy go kochają, a w każdym razie nikt nie ma odwagi głośno zaprotestować i politycznie wrzasnąć, że obraza uczuć narodowych i takie tam. Żeby chociaż Terlikowski, Beata Kempa, Nowak (ten od uczuć religijnych), no, niechby sam prezes coś napomknął. A tu nic. Wszyscy się śmieją, akceptują, robi im się dobrze i czekają na więcej. Oszaleć można.
Wokół Mleczki nie toczy się ideowy spór
Ja sam tego nie rozumiem, tym bardziej że przecież choćby tzw. faza erotycznej twórczości z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia mogłaby być dostatecznym powodem, żeby Mleczką zajęli się dzisiaj IPN, Macierewicz, Ziobro, ksiądz Oko i jeszcze kilku innych. To przecież jasne, że już wówczas artysta godził w duchowe podstawy polskich trzewi. Wiemy przecież, że w naszej literaturze i sztuce gołe baby, a zwłaszcza mające potrzeby, zasadniczo nie występowały. Pierwsza, która coś tam, coś tam, czyli Telimena, się nie liczy, a ta na koniu z „Szału” Podkowińskiego ma tyle wspólnego z erotyką co helikopter z łodzią podwodną. Polskę reprezentują okutane po szyje Polonie z obrazów i rysunków Grottgera tudzież Matejki i to jest jasne, zrozumiałe i tak powinno być, a Mleczko tego nie rozumie ani nie akceptuje, taki chytry!
Krótko mówiąc, wokół Mleczki nie toczy się ideowy spór, a to zastanawia i budzi niepokój. Jak to bowiem możliwe, że spadkobierca wielkiej tradycji, znaczonej wspomnianymi nazwiskami, nie prowokuje ostrych reakcji, choćby udawanych? Czyżby dlatego, że uprawia sztukę jedynie satyrycznego rysunku, nie zaś słowa pisanego? Być może. Swoją drogą mógłby wreszcie chwycić za pióro…
Jego definicja sztuki
Co ciekawe jednak, zarówno Witkacy, jak i Mrożek też rysowali! Z wielkimi poprzednikami łączy Mleczkę również to, że wszyscy mieli permanentną depresję, dawniej określaną pojęciem melancholii. Co prawda deprecha Mleczki w porównaniu z deprechą Mrożka to zaledwie smuteczek wiosennego przesilenia, ale paradygmat przecież pozostaje ten sam… Czy frazę „jak z Mrożka” można zestawić z „jak z Mleczki”? Sam się zastanawiam, ale tak czy siak obaj są sobie bliscy.
Kiedy czytam słowa Mleczki, który w wywiadzie dla „Newsweeka” powiada: „Cała sztuka w mojej pracy sprowadza się do tego, żeby skomplikowany problem maksymalnie skrócić, uprościć i opatrzyć błyskotliwą puentą”, to przypominam sobie, że podobnie uważał autor „Słonia” i przy różnych okazjach to deklarował; zwłaszcza gdy dotyczyło to jego rysunków. Nawiasem mówiąc – czyż nie jest to całkiem sensowna definicja sztuki w ogóle?
Ale być może najważniejsze jest zgoła coś innego. Otóż wszyscy – od Fredry poczynając, na Mleczce kończąc – skrywają jak mogą strach. Dla Mleczki ten strach wyraża się słowami: „Człowiek inteligentny zawsze znajdzie okazję, aby pomartwić się chwilę, że jakiś kretyn może nacisnąć guzik i wysadzić w cholerę całą kulę ziemską”. Niestety, na kretynów nie ma rady, ale przynajmniej dobrze nazywać ich po imieniu. Mleczko to robi.
„Bo jestem stąd…” to ważny dokument o Warmii i Warmiakach. W TVP w poniedziałek
*
Jakaś groza bije od ślicznych pagórkowatych pejzaży z taflami jezior, od olsztyńskich zaułków, od czerwonych ceglanych murów, gotyckich wież kościelnych. Pamiątką nawały, która przetoczyła się przez te ziemie, pozostaje wycięta z kawałka metalu zabawka: dwie ruchome kopulujące figurki. Odwieczny emblemat wojny – gwałcący i gwałcona.
O tym, jak było, mówią dziś z całą odwagą starsze kobiety. Armia Czerwona – mówi ktoś w filmie – bała się własnych żołnierzy. To była średniowieczna wojna, żołnierz musiał sam zdobyć sobie wikt. Za wojskiem szły bandy maruderów. Gwałcili. Większość gwałciła i większość kobiet była gwałcona, od nastolatek do staruszek. To się odbywało wszędzie: w domach, na ulicach, w bramach. Z tych związków rodziły się dzieci. Część z nich była zabijana. Te, które przeżyły, nieraz podświadomie czuły, że są „obce”, nie należą w pełni do rodziny. Zawsze mógł znaleźć się ktoś, kto znał tajemnicę.
Wołano za tymi dziećmi: Rusek, Rusek! I tak jak u dzieci Holocaustu ich kompleks przenosił się na następne pokolenie. Nie widzimy twarzy młodej dziewczyny z Olsztyna, która o tym opowiada. Jej ojciec był dzieckiem gwałtu. Tajemnicę zdradziła siostra jego matki – sama zgwałcona, próbowała w ten sposób sobie ulżyć. Ale z tego, co mówi w filmie anonimowa dziewczyna, wynika, że tajemnica ojca, odkrycie przyczyn tego, że „czuje się gorszy”, że ma problemy z okazywaniem uczuć, zbliżyły córkę do niego. I coś takiego dzieje się w tym filmie: Warmia odsłania tu tajemnicę swojej paradoksalnej, dwoistej tożsamości i właśnie przez to staje się bliska.
Polacy czy Niemcy? I tak, i tak – jak to wytłumaczyć? „Moje korzenie są niemieckie, bo rodzice uważali się za Niemców. A po wojnie byliśmy już Polakami. Wielu ludzi tak czuło: byłem Niemcem, teraz mam być Polakiem, a jestem na swoim cały czas. I do mojego Pana Boga się modlę”.
Paradoks był podwójny – opowiada o tym pisarz Edward Cyfus, „ostatni Mohikanin”, autor publikowanych także w olsztyńskim dodatku „Wyborczej” gawęd pisanych „po naszamu”. Było i tak, że ci, co uważali się za Niemców, mówili w domu gwarą przypominającą polszczyznę XVI-XVII wieku, językiem osadników przybywających tu po wojnach krzyżackich z Mazowsza. „Dla Warmiaka – tłumaczy Cyfus – najważniejszy jest Pan Bóg, który nie ma narodowości. Potem jest rodzina, potem ziemia, a dopiero potem jest posłuszeństwo temu, który rządzi. Bo ktoś rządzić musi, a pochodzenia rodziców się nie wybiera”.
Ci kresowi prowincjusze nosili w sobie nowoczesną świadomość z epoki globalizacji. O paradoksach płynnej tożsamości mówią Warmiacy, którzy po wojnie wyjechali stamtąd do Niemiec (Polska przez długi czas nie uznawała ich za swoich). Są tacy, którzy na starość dzielą życie między dwa kraje. „Jak jestem w Polsce, to czuję się Polką, jadę tam jak do domu. Ale jak mam wracać do Niemiec, to znów mówię, że wracam do domu. Mam dom tu i tam”.
Edward Cyfus przyjmuje ekipę filmową w swoim wiejskim domu z niebieskimi okiennicami. Obok książek, gawęd, felietonów jego dziełem jest postawienie szlabanu symbolicznej granicy między Warmią i Mazurami, po to, żeby odróżniać jedno od drugiego – zapominamy, że Olsztyn nie leży na Mazurach, tylko na Warmii.
Podobno nie ma już Warmiaków, a nieliczni, którzy pozostali, zmieszali się z ludnością napływową, utracili swój język i obyczaj. Jednak działalność takich ludzi jak Cyfus prowadzi w inną stronę: „żeby w dobie globalizacji regiony nie były pozostawione samym sobie”. Ten film, wciągając nas w lokalne tajemnice, sugeruje, że możliwa jest tożsamość wtórna, nabyta. I może ludzie z miasta, inteligenci, którzy na tych pustkowiach stawiają letnie domy, zarażą się tutejszą historią, dramatami tych ludzi. Mała ojczyzna będzie jeszcze miała jakieś drugie życie.
Abp Gądecki na Wielki Post: Nasze ustawodawstwo jest grzechem społecznym
Abp Gądecki komentował polskie ustawodawstwo i politykę (Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta)
„Są pary żyjące bez sakramentalnego związku małżeńskiego. Istnieją coraz liczniejsze nieregularne sytuacje rodzinne, powstające po niepowodzeniu poprzednich małżeństw. Są to bolesne sytuacje, w których uszczerbku doznaje, niestety, wychowanie dzieci do wiary” – pisze arcybiskup.
„Tym wszystkim osobom chcę powiedzieć, że miłość Pana nikogo nie opuszcza, że Kościół je kocha i jest domem otwartym dla wszystkich, że pozostają członkami Kościoła, nawet jeżeli nie mogą otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia i Eucharystii. Trzeba, by nasze wspólnoty były otwarte na osoby żyjące w takich sytuacjach i by wspomagały je na drodze nawrócenia i pojednania” – dodaje.
Jakie zaleca podejście do takich osób? „Mówienie prawdy z miłością. Czyniąc tak, wykraczamy poza proste współczucie”.
„Wprost” oskarża z nazwiska: „Przypadków molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok”
Jak sugerują redaktorzy, w jutrzejszym numerze możemy spodziewać się relacji ofiar molestowania i mobbingu, nie potwierdzili jednak tego na pewno: „Mieliśmy przekonanie, że uda nam się dotrzeć do kolejnych osób, które zdecydują się mówić. I że tym razem otrzymamy zgodę ofiar na ujawnienie zarówno nazwy stacji, jak i nazwiska dziennikarza”.
Według „Wprost”, dzięki ich poprzednim artykułom „istniejący wokół sprawy mur milczenia powoli się kruszy”, a ataki na redakcję świadczą o „źle pojętej solidarności zawodowej”: „Trzeba to wyraźnie powiedzieć: większość atakujących nas dziennikarzy doskonale wiedziała, że broni osoby dopuszczającej się molestowania i mobbingu. Prawda jest taka, że o sprawie mówiło się od dawna”.
„Wprost” o „Ciemnej stronie Durczoka”
Przed tygodniem dziennikarze „Wprost” opisali w tekście „Ciemna strona Durczoka” zajścia, do których miało dojść 16 stycznia na warszawskim Mokotowie. Według tygodnika uczestniczył w nich właśnie szef „Faktów” TVN.
W historii pojawia się postać 29-latki, która miała wynajmować mieszkanie od biznesmena-informatora redakcji tygodnika. W apartamencie miały znajdować się rzekomo m.in. prywatne rzeczy Durczoka i „biały proszek”. Wezwana na miejsce policja wedle tekstu „Wprost” spisała dziennikarza na klatce schodowej budynku jako – jak mówił w rozmowie z tygodnikiem sam szef „Faktów” – „świadka czegoś tam”. Informację potwierdził rzecznik Komendy Głównej Policji.
Tekst został ostro skrytykowany przez część środowiska dziennikarskiego jako nierzetelny i będący de facto formą „nagonki” na Durczoka. Podkreślano m.in. fakt, że wbrew zapowiedziom z poprzedniego numeru „Wprost” w żaden sposób nie podjęto w nim wątków domniemanego molestowania podwładnych przez szefa „Faktów”.
Krytycznie odniosła się do niego także Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
Wcześniej, na początku lutego, „Wprost” opublikował tekst opisujący historię „bardzo popularnej twarzy telewizyjnej, szefa zespołu w jednej ze stacji”, który miał molestować swoje podwładne. Nie padło wtedy żadne nazwisko, jednak np. Omena Mensah w rozmowie z Wirtualnymi Mediami stwierdziła : „Jak większość osób wiem, o kogo chodzi”.
Durczok: Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety
Durczok odniósł się do obu artykułów na antenie Radia TOK FM . – Nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic. Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety – zapewnił w rozmowie z Dominiką Wielowieyską. – Czym innym jest wymagający szef, czym innym szef molestujący. Nigdy nie byłem molestującym szefem – powtarzał. Jak dodał, rozważa kroki prawne przeciwko tygodnikowi.
Stacja TVN 13 lutego poinformowała, że powołała wewnętrzną komisję, która zbada „publicznie rozpowszechniane twierdzenia” na temat przypadków molestowania w firmie.
Jarubas na granicy. Przepraszał po węgiersku
Kandydat PSL na prezydenta Adam Jarubas (PAWEŁ MAŁECKI)
O chłodnym przyjęciu premiera Węgier w Warszawie napisała w piątek prasa węgierska. We wtorek w Budapeszcie gościł prezydent Rosji Władimir Putin. Orban przyjechał do Warszawy w czwartek na debatę zorganizowaną przez Krajową Izbę Gospodarczą. Spotkał się z premier Ewą Kopacz. Szefowa polskiego rządu podkreśliła na wspólnej z Orbanem konferencji prasowej, że rozmowa z węgierskim politykiem była szczera, ale trudna. „Dla nas jedność Grupy Wyszehradzkiej i potępienie polityki agresji jest rzeczą fundamentalną, jedność Zachodu, jedność Grupy Wyszehradzkiej jest bardzo ważna” – mówiła.
Jarubas ocenił, że przez minione dziesięć lat polska dyplomacja „drepcze w miejscu”. „Brakuje konsensusu w polskiej polityce zagranicznej, brakuje porozumienia. Politycy zwłaszcza z dwóch największy formacji okopali się w okopach wojny polsko-polskiej i nie chcą wyjść z nich, żeby podać sobie rękę. Dzisiaj Polska potrzebuje zgody” – podkreślił. Zdaniem kandydata PSL najważniejsze wyzwania w polityce zagranicznej to prowadzenie do jednomyślności w NATO i UE.
W jego ocenie polscy politycy nie dają na zewnątrz dobrego przykładu, ponieważ nie potrafią sami się porozumieć. Za bardzo nieodpowiedzialną postawę Jarubas uznał regularne bojkotowanie przez lidera opozycji posiedzeń Rady Bezpieczeństwa Narodowego. -To sytuacja niedopuszczalna – zaznaczył.
Jarubas podkreślił, że Polska zatraciła pozycję w świecie. – Jeśli nie potrafimy znaleźć dobrej relacji z takimi państwami jak Brazylia, Rosja, Chiny, Indie i RPA, czyli grupą, która, obok USA, według analityków, będzie kształtować politykę światową i decydować o losach świata, to jest to dla nas problem – mówił.
W kontekście wojny na Wschodzie kandydat PSL powiedział, że Ukraińcy sami powinni zdecydować o swojej przyszłości, a Polska nie powinna się angażować militarnie w konflikt czy przekazywanie broni. – W rocznicę wydarzeń na Majdanie powinniśmy wspierać europejskie aspiracje Ukrainy, ale z drugiej strony Ukraińcy sami powinni zdecydować, w jakim świecie i w oparciu, o jakie wartości chcą żyć – powiedział Jarubas.
– Polska racja stanu i dyplomacja powinna dążyć do tego, żeby uzyskać jednomyślność w strukturach NATO i UE wokół tematu wschodniego, bo prezydent Putin reaguje tylko na argument siły, a argumentem siły jest jednomyślność struktur euroatlantyckich – to jest wyzwanie dla polskiej polityki – mówił Jarubas.
Zdaniem polityka PSL Polska posiadając strategiczny sojusz z USA i UE, powinna domagać się bezpieczeństwa dla kraju i obecności wojsk Sojuszu w Polsce. – Nadrzędnym naszym celem jest zwiększanie potencjału obronnego polskiej armii poprzez zwiększanie liczebności ludzi pod bronią i doposażenie w nowoczesny sprzęt. Broń powinna być kupowana w polskich fabrykach – podsumował.
I tura wyborów prezydenckich odbędzie się 10 maja. Chcą w nich wystartować m.in. obecny prezydent Bronisław Komorowski, Andrzej Duda (PiS), Magdalena Ogórek (SLD), Janusz Korwin-Mikke (KORWiN), Janusz Palikot (TR), Anna Grodzka (Partia Zielonych i lewica społeczna), Marian Kowalski (Ruch Narodowy), Jacek Wilk (KNP), Waldemar Deska (Partia Libertariańska) oraz muzyk Paweł Kukiz.
Szlachetna twarz Moskali [Michnik]
Adam Michnik (Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)
Inna niż te tępe i okrutne oblicza Murawjowa Wieszatiela i oberprokuratora Pobiedonoscewa, Breżniewa i Czernienki. Lata pierestrojki uzasadniły tę nadzieję. Szlachetna twarz Rosji stała się publiczna i była zwiastunem wolności dla narodów bloku sowieckiego.
Rosja rządzona przez Putina i jego przyjaciół z KGB podąża w inną stronę, w stronę systemu autorytarnego i agresywnego wobec sąsiadów. Ale Putin to nie jest Rosja; Putin to wielkorosyjski imperializm i autorytaryzm. Dlatego konsekwentnie pokazujemy na łamach „Wyborczej” inną twarz Rosji – Rosji ludzi wolnych. Dlatego z całym przekonaniem popieramy inicjatywę Lecha Wałęsy, który zgłosił organizację Memoriał do Pokojowej Nagrody Nobla. Trudno o bardziej czytelny gest przyjaźni wobec rosyjskiej demokracji. Ale jest to też gest politycznego rozumu – sprawy relacji Rosji ze światem nie da się rozwiązać bez Rosji.
Dziś publikujemy kolejne głosy Rosji demokratycznej, która nie akceptuje polityki Putina i widzi w niej prostą drogę do katastrofy narodu rosyjskiego. Wypowiadają się na naszych łamach politycy i pisarze, ludzie, których pragniemy zapewnić o naszym szacunku i naszej solidarności.
Wiktor Jerofiejew: Biją się dwie ruskie baby
Wiktor Szenderowicz: Zwyciężyliśmy Kijów. I co z tego?
Michaił Kasjanow: Zachód musi uwierzyć w siebie
PiS przejmuje dziennikarzy
Marcin Wolski (Fot. Wojciech Olkuśnik / AG)
Cydejko zaznacza, że przejęcie SDP przez PiS wcale nie oznacza końca walk frakcyjnych. – W PiS także trwają rozgrywki o władzę. Świecka „Gazeta Polska” zaczyna przegrywać ze środowiskiem mediów Grzegorza Biereckiego: „wSieci”, „wGosporce”, „wPolityce”, „Telewizją Republika” itp. Tamta siła jest coraz mocniejsza, prawdopodobnie należy też do niej już Skorwoński. I za chwilę może się okazać, że Kaczyński wysłał Skorwońskiego, aby przejął SDP, a ten przekazał je Biereckiemu.
W styczniu oburzenie dziennikarzy wywołało nadanie przez SDP Wojciechowi Czuchnowskiemu z i Piotrowi Stasińskiemu z „Wyborczej” antynagrody „Hiena Roku”. Stowarzyszenie uzasadniało przyznanie tytułu „lekceważącymi i pozbawionymi empatii oraz zawodowej solidarności wypowiedziami” na temat dziennikarzy, aresztowanych w siedzibie PKW w listopadzie ubiegłego roku. Problem w tym, że Czuchnowski potępiał aresztowanie i wyrażał gotowość do podpisaniu listu w obronie dziennikarzy. Po zamieszaniu SDP zawiesiło „hienę”.
– Musimy głośno i dobitnie upominać się o faktyczny pluralizm i wolność prasy i protestować, gdy władza przesuwa kolejne granice w ograniczaniu wolności dziennikarskiej. To, co się stało w siedzibie PKW, jest biciem w dzwon trwogi. Przy sprzyjającej części środowiska dziennikarskiego władza testuje, do czego może się posunąć w ograniczaniu wolności mediów – mówiła Lichocka po wyborze nowego prezesa. Lichocka była w poprzednim zarządzie OW SDP. Jak podała Komisja Rewizyjna w sprawozdaniu za poprzednią kadencję, na spotkaniach zarządu OW SDP nie było jej 11 razy.
„Newsweek”: Kamil Durczok wygrał już walkę o życie. Teraz walczy o twarz
– Pod jednym względem obecna batalia na pewno będzie trudniejsza. Tym razem nie wszystkich ma po swojej stronie. Wtedy miliony kibicowały mu, by wrócił na wizję. Teraz oprócz tych, którzy wciąż go lubią, jest wielu takich, którzy życzą sobie, by zniknął z niej na zawsze – piszą w najnowszym numerze „Newsweeka” Małgorzata Święchowicz i Rafał Gębura.
Chodzi o skandal, jaki po publikacjach „Wprost” wybuchł wokół redaktora naczelnego „Faktów” TVN Kamila Durczoka. Tygodnik oskarżył dziennikarza o molestowanie seksualne podwładnych. Współpracownicy Durczoka – jak całe środowisko dziennikarskie – są w tej sprawie podzieleni. Część zarzutom nie zaprzecza, inni nie chcą ich komentować, jeszcze inni nie wierzą w ich prawdziwość.
Ci, którzy żyją z tego, że opowiadają o faktach, na temat tego faktu wolą milczeć. Reporter „Faktów” Paweł Płuska: – Nie będę się wypowiadał, absolutnie… Dziękuje bardzo, pozdrawia.
Katarzyna Kolenda-Zaleska: – Niestety, ja się w tej sprawie nie wypowiadam, przepraszam…
Pogodynka Omenaa Mensah, która kilka dni wcześniej powiedziała, że oczywiście „jak wszyscy” wie, kogo dotyczą zarzuty molestowania, czym rozpętała burzę – teraz też docenia walory dyskrecji. Przez swoją menedżerkę odpowiada, że nie będzie zabierała głosu.
Klaudia Carlos nic nie powie, bo Durczok nigdy nie był jej szefem. I tak odmowa za odmową.
Żona dziennikarza nazwała publikacje „publicznym linczem”. Sam Durczok również wszystkiemu zaprzecza: – Nigdy nie byłem molestującym szefem. Czym innym jest molestujący, a czym innym wymagający szef. Ja jestem cholerykiem, czasem wybucham w pracy, co jest normalne, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, by powiązać takie relacje z molestowaniem – mówił niedawno w rozmowie z TOK FM.
Prawnicy, którzy przyglądają się sprawie, zaznaczają, że materiały opublikowane przez „Wprost” budzą sporo zastrzeżeń. Chodzi m.in. o zdjęcia przedmiotów znalezionych w jednym z mieszkań na Mokotowie. Znalazł się wśród nich m.in. talerz z resztkami białego proszku, obok kartka zwinięta w rulon, szklana fifka, dmuchane lale z sex-shopu, pornografia. Durczok nie jest ani właścicielem lokalu ani go nie wynajmuje, a odwiedził je niemal miesiąc przed publikacją. Twierdzi, że był u znajomej.
– Cała sprawa wydaje się szemrana – zauważa na łamach „Newsweeka” prof. Marian Filar, karnista z UMK w Toruniu. – Prawo nie pozwala swobodnie dysponować rzeczami należącymi do innych. Wejście osób postronnych do mieszkania, które było wynajmowane, jest naruszeniem miru domowego. Nie usprawiedliwia tego ani to, że znaleziono tam narkotyki, ani to, że wcześniej w tym mieszkaniu przebywała osoba publicznie znana.
Jednak, jak zaznacza „Newsweek”, nawet jeśli zarzuty wobec Durczoka okażą się wyssane z palca, może się okazać, że jego medialna kariera jest skończona. – (…) chociaż tekstem we „Wprost” zyskał przychylność części środowiska, które uznało, że jest wrednie kopany, to może to spowodować druzgocące skutki dla jego kariery. Jak unicestwić w głowach widzów ewentualne i prawdopodobne skojarzenia dziennikarza z seksualnymi gadżetami? – piszą Święchowicz i Gębura.
Źródło: „Newsweek”
Z Jasnej Góry wyruszyła krucjata „w obronie uczciwych wyborów”. Bo są „fałszowane od lat”
Pod dokumentem powołującym Ruch podpisało się kilkadziesiąt osób w imieniu najróżniejszych prawicowych organizacji i stowarzyszeń. – Nas znacie – chwalił się szef jednej z nich. – To dzięki nam w Poznaniu nie odbył się „Golgota Picnic”. Naszym celem jest odsunięcie od władzy obecnej ekipy, zdelegalizowanie ich partii, rozwiązanie TVN i Polsatu, a w końcu posadzenie Komorowskiego i Tuska.
Tego prezydenta wybrały ruskie serwery
– To ostatni moment, żeby coś w Polsce zmienić – ostrzegała Dorota Kania, współautorka „Resortowych dzieci”. – Jeśli się nie uda, Polski nie będzie. Staniemy się niemiecką kolonią gospodarczą pod armią Putina.
Jan Pietrzak z Wideopozdrowienia tłumaczył, że mógłby szanować każdego prezydenta, gdyby wiedział, że wybrała go większość rodaków. Ale tego wybrały ruskie serwery.
Prof. Jan Żaryn z kolei przekonywał zgromadzonych, że są jak XVI-wieczna szlachta. I tak samo jak oni ratują ojczyznę.
Zebrani za to śpiewem przywołali historię nieco mniej odległą – odśpiewali pieśń, którą w stanie wojennym śpiewano podczas mszy za ojczyznę u ks. Jerzego Popiełuszki.
– W ostatnich czasach często słyszymy, że należy się cieszyć z dokonań ostatnich 25 lat – stwierdził w sobotę na Jasnej Górze Antoni Dydycz, biskup senior diecezji drohiczyńskiej i jeden z hierarchów najbliższych środowisku Radia Maryja i Telewizji Trwam. – Jakieś powody do zadowolenia są. Cieszyć mogą się przede wszystkim ci, którym powiodło się materialnie. A co z tymi, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia ojczyzny? – pytał hierarcha.
Jasno wskazywał, kto jest za to odpowiedzialny. Tłumaczył, że do emigracji 2,5 mln Polaków zmusili ci, którzy przede wszystkim „nie potrafią zapewnić miejsc pracy dla rodaków. To ci sami ludzie, których „obcy poklepują po plecach”.
Według ostatnich danych GUS z końca 2013 r. emigrantów z Polski mieszkało zagranicą 2,2 mln i było to nieznacznie mniej niż w rekordowym 2007 r., gdy liczba emigrantów zwiększyła się z 1 mln w 2004 r. do 2,27 mln.
Biskup Dydycz został nieprzypadkowo zaproszony w sobotę na Jasną Górę. Był jednym z trzech hierarchów, którzy weszli do komitetu honorowego marszu PiS w obronie rzekomo sfałszowanych wyborów samorządowych, który odbył się w Warszawie 13 grudnia. Tuż przed samą manifestacją wszyscy hierarchowie wycofali się z jej poparcia – ale nie była to ich własna decyzja, zażądał tego od nich nuncjusz papieski.
Hochsztaplerzy i mafia, która fałszerstwem dochodzi do władzy
Msza na Jasnej Górze pod przewodnictwem bp. Dydycza otworzyła całodniową ogólnokrajową konferencję pod hasłem „Powstań; Polsko!”. „Środowiska, stowarzyszenia i obywatele Rzeczypospolitej zatroskani o uczciwość wyborów w 2015 roku” zostali na nią zaproszeni przez Krucjatę Różańcową za Ojczyznę i stowarzyszenia prawicowe.
– Na pozór wszystko jest we względnym porządku. Obsadzono – aż z przesadą – rządowe posady, jest mnóstwo urzędników, ale co z tego, skoro nie ma w nich troski o obywateli – mówił hierarcha. – Przez wiele lat nas dzielono. Kiedyś na postępowych i zacofanych, dziś na oświeconych i nierozgarniętych. Ale to ci oświeceni prowadzą naród do bezrobocia. To oni chcieliby, żebyśmy zapomnieli, że człowiek został stworzony na obraz boży. Stanowiącym niegodne prawo jest potrzebna różańcowa krucjata – pouczał, tłumacząc, że słowo „krucjata” wcale nie wywołuje negatywnych skojarzeń, „intencją nie było podbijanie kogokolwiek, ale udostępnienie wiernym miejsc związanych z życiem Chrystusa”.
– Polska potrzebuje ludzi o zdrowym kręgosłupie moralnym, pamiętajcie o tym przed wyborami – nawoływał bp Dydycz. – Tylko wtedy możliwa będzie odnowa Polski, tylko wtedy będzie możliwe, by Polska powstała.
O godz. 12 w sąsiadującej z jasnogórskim klasztorem Akademii Polonijnej (prywatna uczelnia założona przez duchownego i współpracująca z Jasną Górą) rozpoczęła się konferencja zatroskanych o uczciwość wyborów. Ewa Stankiewicz, prawicowa dziennikarka i liderka ruchu Solidarni 2010, na stronie internetowej Krucjaty tak zapraszała na nią: „Każdy, komu zależy na tym, żeby w Polsce wybory były uczciwe, żeby rządzili nami ludzie rzeczywiście przez nas wybrani, a nie hochsztaplerzy i mafia, która fałszerstwem dochodzi do władzy, powinien przyjechać w tę sobotę na Jasną Górę do Częstochowy”.
Każde ręce się liczą, każda głowa się liczy
Stankiewicz zapowiadała, że podczas spotkania zostanie powołany ruch kontroli wyborów. Inicjują go m.in. Klub Ronina, Reduta Dobrego Imienia, Solidarni 2010, kluby „Gazety Polskiej”… Według Stankiewicz łączy je jedno: „patriotyzm i chęć życia w uczciwej, sprawiedliwej Polsce”. Wśród uczestników organizatorzy spodziewają się obecności osób od dawna wspierających PiS, m.in. prof. Jana Żaryna, Jana Pietrzaka, a o prawnych aspektach fałszerstw wyborczych mówić mają sędzia Trybunału Stanu Piotr Ł.J. Andrzejewski i były rzecznik interesu publicznego Bogusław Nizieński. Przewidziany jest też panel poświęcony mediom, manipulacjom wyborczym i walkom politycznym, w którym dyskutować mają m.in. Stankiewicz, Jan Pospieszalski, Michał Karnowski, Maciej Pawlicki, Wojciech Reszczyński, Krzysztof Skowroński, Jerzy Targalski. Karnowski, który jest współtwórcą tygodnika „wSieci”, i Skowroński, szef Radia Wnet, też byli w komitecie honorowym marszu PiS z 13 grudnia, podobnie jak Nizieński, Żaryn i Pietrzak. W 2012 r. PiS dofinansował Radio Wnet kwotą 143 tys. zł.
„Każde ręce się liczą, każda głowa się liczy, po to żeby wesprzeć ten ruch, żeby przypilnować wyborów” – przekonuje w swoim zaproszeniu Stankiewicz, która jest jednym z szefów Telewizji Republika. Zapowiedziała, że podobne spotkania będą się na Jasnej Górze odbywać co miesiąc aż do wyborów. „To jest takie pospolite ruszenie w bardzo ważnej, fundamentalnej sprawie dla Polski na ten rok – przekonuje Stankiewicz. – Dlatego warto poświęcić sobotę i włożyć trochę wysiłku w to, żebyśmy żyli w uczciwym kraju”.
Podczas wyborów samorządowych w listopadzie 2014 r. oddano rekordowo nieważną liczbę głosów w wyborach do sejmików wojewódzkich (blisko 18 proc.) i rad powiatów (blisko 17 proc.). PiS i związane z nim media lansują tezę o sfałszowanym głosowaniu, choć w skali sejmików PiS uzyskał największe poparcie. Miał też swoich przedstawicieli w największej liczbie obwodowych komisji wyborczych – ponad 22 tys. na 27 435 komisji.
Po wyborach złożono w sądach rekordową liczbę skarg wyborczych – prawie 2 tys. Sądy prawie 1,7 tys. uznały za całkowicie bezzasadne. Na dzisiaj wszystkie uznane – jest ich w sumie 48 – dotyczą jedynie uchybień na poziomie jednego okręgu w wyborach do rad gmin. Komisje myliły się w zliczeniu głosów, z powodu bałaganu wydawały karty do głosowania z innego okręgu bądź z urny wyciągnięto za dużo o jedną kartę. Albo – jak w Tarnowie, gdzie zresztą wygrał PiS – wydawano karty bez nazwiska jednego kandydata, bo najpewniej źle wydrukował je zakład poligraficzny.
Magdalena Ogórek spotkała się z liderami europejskiej lewicy. „Weszła do pierwszej ligi”
Magdalena Ogórek, kandydatka SLD na prezydenta, i Leszek Miller (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)
Rozmowy o Ukrainie i Rosji
Sama Ogórek spotkała się m.in. z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego Martinem Schultzem, który zaprosił ją do Parlamentu Europejskiego na spotkanie z grupą socjalistów i demokratów oraz lewicowymi komisarzami europejskimi. „Oboje z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego zgodzili się, że w sprawie Ukrainy trzeba prowadzić rozmowę z Rosją” – zaznaczył Kalita.
Kandydatka SLD na prezydenta spotkała się też z wicekanclerzem Niemiec Sigmarem Gabrielem. „Spotkanie dotyczyło m.in. Ukrainy i Rosji, a Magdalena Ogórek otrzymała zaproszenie na spotkanie prezydium SPD do Berlina” – poinformował Kalita. Ogórek rozmawiała także z premierem Francji Manuelem Vallsem, podczas rozmowy z którym poparła linię prezydenta Hollande’a w sprawie Ukrainy oraz umówiła się na spotkanie w Polsce.
Poparcie od PES
„Kandydatka otrzymała również wsparcie od szefa Partii Europejskich Socjalistów Sergieja Staniszewa i szefowej frakcji kobiet PES Zity Gurmai” – powiedział rzecznik sztabu Magdaleny Ogórek. „Każdy kandydat mógłby pomarzyć o takim wsparciu” – dodał Kalita.