Wybory (28.09.2015)

 

Poseł Macierewicz: Polska nie podda się presji i nie zgodzi się na zakup francuskich śmigłowców Caracal

jagor, 27.09.2015

 

Typowany przez niektórych na przyszłego szefa MON Antoni Macierewicz zabrał głos w sprawie wartego 13 mld złotych kontraktu na zakup śmigłowców wielozadaniowych dla polskiego wojska. W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” i dziennik.pl poseł PiS zapewnia, że Polska nie zgodzi się na zakup Caracali.

Antoni Macierewicz

Antoni Macierewicz (Marcin Stępień / Agencja Gazeta)

 

– Caracal nie spełnia co najmniej ośmiu parametrów technicznych. Teza o tym, że Świdnik i Mielec nie odpowiadały kryteriom formalnym, a Airbus tak, jest nieprawdziwa. Zakup pięćdziesięciu śmigłowców za 13 miliardów złotych, z czego co najmniej dwadzieścia maszyn ma być w całości wyprodukowana we Francji – to skandal. My będziemy mogli – co najwyżej – domalować na nich szachownicę i to będzie cały wkład polskiego przemysłu lotniczego – mówi Antoni Macierewicz w rozmowie z „DGP”.

Polityk Prawa i Sprawiedliwości przekonuje, że nasz kraj nie podda się „presji, której skutkiem ma być transakcja korzystna dla Francji a szkodliwa dla Polski”.

W gorącym okresie kampanii wyborczej poseł powtarza opinię PiS, że zamówienie na śmigłowce powinno zostać podzielone między PZL Mielec (Sikorsky Aircraft Corporation), który produkuje śmigłowce blackhawk, i PZL Świdnik (AgustaWestland) – producenta AW 149.

Szef MON Tomasz Siemoniak w reakcji na słowa Antoniego Macierewicza napisał na Twitterze: „Skoro A. Macierewicz zajął się zakupami śmigłowców to jednak szykuje się na ministra obrony. A przed debatą uciekał.”

SkoroAMacierewicz

W kwietniu MON do testów i ostatecznych negocjacji w sprawie śmigłowców wielozadaniowych zakwalifikowało firmę Airbus Helicopters oferującą wiropłaty H225M Caracal. Oferty PZL Świdnik (własność włosko-brytyjskiej firmy AgustaWestland) i PZL Mielec należących do amerykańskiej korporacji Sikorsky odrzucono ze względów formalnych: propozycji zbyt późnego rozpoczęcia dostaw w przypadku Świdnika i wersji bez wymaganego uzbrojenia.

Dostawy maszyn mają się rozpocząć w 2017 r. Wartość kontraktu szacuje się na nieco ponad 13 mld zł. Zastrzeżenia wobec wyboru wyrażała opozycja, PiS złożyło zawiadomienie do prokuratury, wątpliwości formułował też obecny prezydent Andrzej Duda.

Cały wywiad z Antonim Macierewiczem w poniedziałkowym wydaniu „Dziennika Gazety Prawnej”.

posełMacierewicz

gazeta.pl

Prezydent Duda wygłosił w ONZ mowę pochwalną na cześć III RP. Niestety prawie nikt go nie słuchał

Mariusz Zawadzki, Nowy Jork, 28.09.2015

Prezydent Andrzej Duda przemawia podczas szczytu ONZ 27 września 2015 r.

Prezydent Andrzej Duda przemawia podczas szczytu ONZ 27 września 2015 r. (Craig Ruttle / AP (AP Photo/Craig Ruttle))

W niedzielę wieczorem Andrzej Duda był w ONZ tym, który zgasił światło. Przemawiał jako ostatni z delegatów na trzydniowy szczyt rozwojowy w Nowym Jorku, podczas którego Narody Zjednoczone przyjęły najważniejsze cele na najbliższe 15 lat – m.in. pokonanie głodu i skrajnej biedy oraz ochronę planety przed degradacją i efektem cieplarnianym.

Szczyt został niemal całkowicie zignorowany przez amerykańskie media, co do pewnego stopnia można zrozumieć, bo zamienił się w długą serię najczęściej śmiertelnie nudnych wystąpień, których prawie nikt nie słuchał. Kiedy przemawiał Duda, na sali plenarnej zajęte było może 15 proc. miejsc. Najbardziej wytrwali delegaci, którzy jeszcze tam siedzieli, najczęściej pod blatami wpatrywali się w swoje telefony komórkowe. Z galerii dziennikarzy znajdującej się nad delegatami ten smętny ONZ-owski krajobraz było widać jak na dłoni. Próbowałem robić zdjęcia komórką, żeby go udokumentować, ale służby porządkowe mi tego zakazały. Wszakże nie dlatego, żeby chciały ukryć wstydliwą prawdę o szczycie rozwojowym, tylko dlatego, że manipulując komórką mógłbym ją przypadkiem upuścić na głowę któregoś z delegatów (choć znakomita większość miejsc była pusta, więc zagrożenie dla delegatów było realnie niewielkie).

Biorąc to wszystko pod uwagę należy stwierdzić, że teza prezydenckiego ministra Krzysztofa Szczerskiego wygłoszona po szczycie rozwojowym – że „wystąpienie prezydenta Dudy było ważne” – wydaje się nieco na wyrost. Niewykluczone, że na całym świecie – z wyjątkiem Polski – naszego prezydenta wysłuchało zaledwie kilka osób. A w Polsce też niewiele, bo kiedy Duda wstępował na mównicę w Nowym Jorku, u nas był środek nocy.

Oczywiście fakt, że ludzkość zignorowała Dudę nie jest jego winą, ani też nie oznacza, że jego przemówienie było złe. Wręcz przeciwnie, było dobre. „Nam Polakom się udało i obiecujemy pomóc innym, żeby oni też mogli kiedyś powiedzieć: nam się udało” – tak w największym skrócie brzmiała główna myśl polskiego prezydenta.

– Gdy przyglądam się dziejom współczesnej Polski przypominam sobie hasło pewnego znanego amerykańskiego polityka. Hasło pełne wigoru i nadziei: „Yes, we can!” – mówił Duda. Przypomniał, że jeszcze 30 lat temu polskie wskaźniki ekonomiczne znacznie odbiegały od świata rozwiniętego. Jednak dzięki unikalnemu ruchowi społecznemu jakim była Solidarność, oraz dzięki wsparciu bogatszych państw, Polska rozwija się w szybkim tempie. I dodał: – Jako prezydent RP jestem przekonany, że energia moich rodaków, pracowitość i zmysł innowacyjności sprawią, że osiągniemy wspólnie w naszej ojczyźnie poziom, do którego aspirujemy wciąż od lat.

Summa sumarum, Andrzej Duda w ONZ przekonująco wychwalał osiągnięcia III RP. Tym większa szkoda, że prawie nikt go nie słuchał.

W poniedziałek rano, czyli około piątej po południu czasu polskiego, nasz prezydent znowu wyjdzie na dokładnie tę samą mównicę – z ponurym marmurem w tle, który w telewizji wygląda jak najtańsze lastryko – ale tym razem będzie miał publiczność. I to potencjalnie sporą. Będzie przemawiał w ramach Zgromadzenia Ogólnego ONZ – zaraz po Baracku Obamie, a przed prezydentami Rosji i Chin. Wczoraj w nocy Szczerski zapowiadał w rozmowie z dziennikarzami, ze głównym tematem wystąpienia Dudy będą pokój i prawo.

– Pokój przez prawo i dzięki prawu. To motyw przewodni naszej kampanii na rzecz członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ – wyjaśniał prezydencki minister (Rada, która ma prawo wydawać decyzje wiążące dla narodów zjednoczonych, ma pięciu stałych członków z prawem weta – USA, Rosję, Chiny, Francję i Wielką Brtyanię – oraz 10 członków rotacyjnych, zmienianych co dwa lata).

Wciąż nie wiadomo, czy Duda spotka się za kulisami z Obamą. Jest już tradycją polskich polityków przyjeżdżających do Nowego Jorku na sesje ONZ, że intensywnie zabiegają o zakulisowe spotkanie z prezydentem USA, bo wtedy mogą ogłosić „spektakularny sukces”, „potwierdzenie wagi Polski w świecie” itp.

– W kwestii bezpośredniego spotkania obu panów (Obamy i Dudy) proszę państwa o cierpliwość – mówił polskim dziennikarzom Szczerski. – Sprawa jest przygotowywana i jak tylko będziemy mieli ją za nami, niechybnie państwa o tym poinformujemy.

zawadzkiSłuchaDudy

wyborcza.pl

Wieża Bismarcka, mroczne miejsce… Poznaj tajemnice Szczecina!

Andrzej Kraśnicki Jr, Ewa Podgajna, Adam Zadworny, 28.09.2015

Przedwojenny pomnik Sediny (w kółku) i kotwica na placu Tobruckim

Przedwojenny pomnik Sediny (w kółku) i kotwica na placu Tobruckim (Cezary Aszkiełowicz, zdjęcie w kółku archiwum prywatne)

Nie od razu Szczecin zbudowano

Przeglądasz naszą stronę na smarfonie i nie widzisz infografiki? Znajdziesz ją tutaj.

Kotwica na placu Tobruckim

Kotwice w czasach PRL-u stawiano przed muzeami, szkołami, na skwerach. Duże, małe, średnie. Brano je ze statków idących na złom, wydobywano z dna Odry czy też odnajdywano w porcie podczas prac pogłębiarskich. Jest ich około czterdziestu, rozsianych po całym mieście. Jedna z większych stoi na imponującym cokole na placu Tobruckim. To niemal serce miasta, tuż koło Bramy Portowej. Na przedwojennych pocztówkach w tym miejscu widać wysoką na trzy metry postać kobiety, która dźwiga na ramionach żagiel i podpiera się na kotwicy. Stoi na łodzi, którą podtrzymują Merkury i nagie bóstwa morskie. To Sedina – germańska patronka miasta, bogini mórz i oceanów.

Kompozycja będąca elementem fontanny została odsłonięta w 1898 r. Uroczystość połączono z otwarciem nowych basenów w szczecińskim porcie. Sedina od razu stała się wizytówką miasta. W jednym z przewodników poSzczecinie, wydanym jeszcze przed pierwszą wojną światową, napisano o niej:Wielkie, wspaniałe arcydzieło odlane w brązie. Całość symbolizowała związek miasta z handlem i morzem, wierzono, że Sedina zapewnia Szczecinowi pomyślność. Do naszych czasów przetrwało mnóstwo widokówek z jej wizerunkiem. W czasie wojny Sedina zaginęła. Pewne jest tylko to, że jeszcze w pierwszych wojennych latach rzeźba była na cokole. Świadczą o tym choćby pamiątkowe zdjęcia, które robili polscy robotnicy przymusowi licznie obecni w niemieckim Stettinie.

Kiedy w połowie lat 90. pojawił się pomysł odszukania Sediny, nikt nie protestował. Kilku przedsiębiorców podjęło nawet próbę zebrania pieniędzy na odtworzenie rzeźby, ale bez większych sukcesów. W 2007 r. natrafiono na emocjonujący trop – opowieść byłej mieszkanki Stettina, która twierdziła, że widziała, jak rzeźbę zakopywano w miejskim lasku. Poszukiwania były prowadzone m.in. za pomocą georadaru. Niestety, bez rezultatów. W 2011 r. Szczecin był o krok od odtworzenia niegdysiejszego symbolu miasta. Znalazły się na to unijne fundusze. Jednak za sprawą radnych PiS będących w koalicji z prezydentem projekt został pogrzebany.

Statek z betonu

Ma 90 m długości, jest cały z betonu i tak wielki, że chociaż opadł na dno jeziora, wygląda, jakby po nim płynął.

Szary kadłub statku „Karl Finsterwalde” leży na mieliźnie w północnej części jeziora Dąbie.

Zbudowany w 1941 r. przez Niemców betonowiec został uszkodzony podczas jednego z bombardowań. W latach 60. po prowizorycznych naprawach jednostkę udało się unieść z dna i przeholować kilkaset metrów w głąb jeziora. Tam kolos (burta statku ma ponad sześć metrów wysokości) osiadł na płyciźnie.

Czemu statek powstał z betonu? Była to próba ominięcia problemów z cenną stalą, której w warunkach wojennych potrzebował przemysł zbrojeniowy. „Karl Finsterwalde” powstał jako zwykły tankowiec mający transportować paliwo z położonej tuż koło Szczecina potężnej fabryki benzyny syntetycznej w Policach (pozostały po niej imponujące ruiny).

Na betonowiec organizowane są wycieczki kajakowe. Szczecinianie i turyści docierają tam też własnymi motorówkami i jachtami. Pokład bywa też regularnie sceną koncertów.

Wieża Bismarcka

To jedna z serii wież, które powstały w Niemczech na przełomie XIX i XX wieku, by upamiętnić żelaznego kanclerza.

Zaczęto ją budować w 1912 r., ale prace przerwała pierwsza wojna światowa. Mauzoleum poświęcone Bismarckowi otwarte zostało dopiero w sierpniu 1921 r.

Stanęło ono na Zielonym Wzgórzu w dzielnicy Gocław i od razu stało się weekendową atrakcją turystyczną. Wieża przyciągała nie tylko szczecinian rozkoszujących się pięknym widokiem na miasto, Odrę i jezioro Dąbie, ale też smakoszy dobrej kuchni – tuż obok znakomicie funkcjonowała kawiarnia Weinberg i restauracje Julo, Gotzlow, Böhmer Wald. Z centrum Szczecina spod Wałów Chrobrego do Gocławia regularnie kursowały statki białej floty.

Po wojnie wieża została zdewastowana. Przez lata krążyły opowieści o odbywających się tam czarnych mszach satanistów, a mroczną legendę uzupełniały relacje o śmiertelnych wypadkach nieostrożnych osób, które spadały z pozbawionej barierek wieży.

Dziś wieża Bismarcka jest zamknięta. Na jej zewnętrznych ścianach można tylko spotkać miłośników wspinaczki skałkowej.

Wały Chrobrego i Łasztownia

Wały Chrobrego to nadodrzański taras widokowy o długości 500 m. Służy do spacerów, umawiania się na randki, oprowadzania rodziny, która wpadła z wizytą. Czasami można tam pójść na koncert, festiwal czy Dni Morza.

Wały zostały wzniesione według koncepcji słynnego architekta Wilhelma Meyera w latach 1902-21, z inicjatywy nadburmistrza Hermanna Hakena (stąd pierwotna nazwa Hakenterrasse). Roztacza się z nich widok na Odrę i pływające po niej statki, port, nieczynną szczecińską stocznię, jezioro Dąbie oraz Łasztownię.

Łasztownia to wyspa rzeczna, na której osiedlali się rybacy. Potem zbudowano tam zakłady szkutnicze, garbarnię, spichlerze i portowe magazyny, a także rafinerię cukru i wytwórnię octu. W XIX wieku na wyspie rozłożyły się liczne przedsiębiorstwa związane z gospodarką morską. To tam beczkowano słynne szczecińskie śledzie wysyłane w świat.

Zrujnowany kompleks zabytkowych budynków po dawnej rzeźni miejskiej został niedawno odrestaurowany. Ulokowały się tam: biura, galeria, restauracja, klub kapitanów, sala filmowa, księgarnia. I najlepszy widok na Wały Chrobrego.

Jasne błonia i pomnik czynu Polaków

Ten rozległy teren zielony powstał w latach 1925-27 na gruntach należących do rodziny przemysłowców Quistorpów. Ich zasługi dla miasta trudno przecenić. Żyjący w latach 1822-99 Johannes Heinrich Quistorp był jednym z najbogatszych szczecinian. Na jego terenach i z jego inicjatywy powstały dwie piękne dzielnice: Westend i Neu Westend (dzisiaj to Pogodno). Przemysłowiec był szczodrym filantropem, podobnie jak jego syn Martin Quistorp, który w 1908 r. przekazał miastu gotowy park – Quistorp-Aue (obsadzony platanami teren na tyłach urzędu miejskiego).

Na błoniach od 1979 r. stoi pomnik Czynu Polaków. Pomysł powstał na początku lat 70. w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Ideologię dorobiono później. Na autora pomnika wybrano Gustawa Zemłę, który w książce „Pomnik Czynu Polaków” wspominał: Mieszkańcy Szczecina znaleźli się w nim nie zawsze z własnej woli i pochodzili z różnych stron. Trzeba ich było połączyć jednym polskim znakiem. (…) Tylko ten czyn Polaków. Jaki czyn? – zastanawiałem się. Zbrojny, gospodarczy, a może czyn społeczny, który był wtedy w modzie? Dziś pomnik z trzema wznoszącymi się ku niebu orłami mają za swój wszyscy szczecinianie.

Pałac carycy pod Globusem

Najbardziej reprezentacyjną budowlą przy pl. Orła Białego jest Pałac pod Globusem. Stoi tam od końca XIX w. Zajął miejsce XVIII-wiecznego pałacu Grumbkowa, powstałego z inicjatywy naczelnego prezydenta Rejencji Pomorskiej, najważniejszego urzędnika na Pomorzu. W pałacu w 1759 r. przyszła na świat księżniczka Zofia Dorota Wirtemberska, w historii znana pod imieniem Marii Fiodorowny. 18-letnią szczeciniankę pojął za żonę książę Paweł Piotrowicz Romanow, który został carem Pawłem I. Szczecińskie pochodzenie jego żony teściowa caryca Katarzyna II przyjęła za dobry znak. Wszak sama urodziła się w Szczecinie w 1729 r. jako Zofia Augusta Fryderyka von Anhalt-Zerbst. Ona przyszła na świat w niezachowanym domu przy ul. Farnej 1. Rodzina zaraz po jej narodzinach przeniosła się do apartamentów w zachodnim skrzydle szczecińskiego zamku, gdy ojciec przyszłej carycy został gubernatorem miasta i komendantem budującej się szczecińskiej twierdzy.

Przed drugą wojną światową działało przy ul. Farnej małe muzeum poświęcone Katarzynie II. W czasie wojny pamiątki po niej zaginęły. W 1949 r. z budynku zdjęto też upamiętniającą ją marmurową tablicę.

Jej synowej, Marii Fiodorownie, nadano przydomek „matki carów”, bo dwóch jej synów zasiadło potem na tronie Rosji. Dziś Pałac pod Globusem to pięknie wyremontowana siedziba Akademii Sztuki.

Katedra i wieża widokowa

Kościół pw. św. Jakuba to kawał historii Szczecina. Świątynia, której historia sięga XIII wieku, padała ofiarą żywiołów, katastrof budowlanych, uszkadzano ją w czasie wojen i oblężeń. Na najstarszych rycinach i zdjęciach zawsze wyróżniała się jednak jako najwyższy obiekt w mieście. I tak było do 1944 r., kiedy kościół zwieńczony 120-metrową iglicą został zniszczony w czasie alianckich bombardowań. W tajemniczych okolicznościach zniknęło wcześniej niemal całe jego wyposażenie. Ołtarz i organy ukryte w jednym z zamków pod Szczecinem przepadły bez wieści w 1945 r. Nieliczne tropy wskazują, że zabytki zostały wywiezione do ZSRR.

Z kościoła pozostały tylko fragmenty zewnętrznych murów i mocno nadwyrężoną wieżą, która w kwietniu 1960 r. omal się nie zawaliła. Władze gotowe były rozebrać świątynię, ale dzięki ” intrydze” konserwatorów zabytków udało się udowodnić, że będzie to kosztowniejsze niż chociażby prowizoryczna odbudowa. Kościół udało się uratować.

W 2008 r. ówczesny proboszcz kościoła ks. Jan Kazieczko doprowadził do rekonstrukcji imponującej iglicy (sięga 110 m). Jej ustawienie na szczycie wieży obserwowało kilka tysięcy mieszkańców. Wraz z iglicą powstał ukryty w jej podstawie przeszklony taras widokowy, z którego rozciąga się widok na cały Szczecin.

Podziemia pod miastem

To jeden z największych schronów w Polsce. Ma około 3 tys. m kw. powierzchni. Wyprawa do tuneli rozciągających się pod stacją Szczecin Główny i fragmentem miasta podzielona jest na dwie trasy – jedna opowiada o wojennych losach miasta, druga skupia się na okresie zimnej wojny.

Schron został ukończony przez Niemców w 1941 r. i był przeznaczony dla ludności cywilnej. Mogło się w nim ukryć nawet 5 tys. osób. Był wyposażony w agregaty, filtry powietrza oraz sanitariaty. Część jego ścian pomalowano farbą fosforową. Dzięki temu po wyłączeniu światła w pomieszczeniach utrzymuje się delikatny półmrok. Miało to zapobiegać wybuchowi paniki, gdyby w schronie zapadły egipskie ciemności z powodu odcięcia zasilania.

Równie intrygująco przedstawia się część schronu, w której po wojnie urzędowała Obrona Cywilna. Zachowało się tam oryginalne wyposażenie: skrzynie z setkami masek przeciwgazowych, gabinet lekarski, pokój szefa OC ze starym biurkiem, lampką, telefonem, meblami i portretem Edwarda Gierka. Na ścianach wiszą plakaty instruujące, co robić w przypadku skażenia, i tabliczki głoszące: „Obrona cywilna naszą wspólną sprawą”.

Cmentarz centralny

To największy cmentarz w Polsce, trzeci co do wielkości w Europie – po Hamburgu i Wiedniu. Jego projektant, radca budowlany Wilhelm Meyer Schwart (to także projektant dzisiejszych Wałów Chrobrego) wymarzył sobie cmentarz-park, zgodnie z popularną wtedy ideą ogrodów śmierci. Nekropolię otwarto w 1901 r. Siatka alej i kwater obsadzona została 360 gatunkami drzew i roślin; ponad 50 z nich jest rzadko spotykanych. Aby nekropolia była dziełem sztuki, jej dyrektor Georg Hannig, dyplomowany ogrodnik, nie wahał się wprowadzić restrykcyjnych przepisów regulujących wielkość nagrobków oraz rodzaj użytych materiałów (żadnych płyt szlifowanych na połysk, figury tylko kamienne).

Po drugiej wojnie światowej większość nagrobnych figur miała odstrzelone głowy, które stały się celami dla czerwonoarmistów. Powojennemu porządkowaniu cmentarza towarzyszyło masowe usuwanie niemieckich nagrobków, które posłużyły za materiał na murki czy chodniki. Dziś poniemieckie nagrobki podziwiać można w pięknie zaaranżowanym lapidarium.

Czekamy na opowieści jak losy Waszych rodzin przeplatają się z historią Polski:historierodzinne@wyborcza.pl

W ”Objazdowym Muzeum Historii Polski czytaj:

Szczecin. W PRL-u – Dziki Zachód. A potem – okno na Zachód (i NRD)
Peerelowskie hasło „Byliśmy – jesteśmy – będziemy” było mocno naciągane. Mieszkańcy powojennego Szczecina przez dziesięciolecia nie czuli się u siebie i nie wiedzieli, czy zostaną tam na zawsze. Może właśnie dlatego stworzyli miasto niepokorne?

Wieża Bismarcka, mroczne miejsce… Poznaj tajemnice Szczecina!
Nie od razu Szczecin zbudowano

Szczecin. Powikłana historia miasta w 13 datach
Gryfici, caryca i alianci

Szczecińskiej stoczni nawet Sowieci nie zarżnęli. Dopiero Chińczycy…
Na początku XX wieku w Szczecinie powstawały największe i najszybsze transatlantyki, przy których przereklamowany „Titanic” z atrapą czwartego komina wywołuje uśmiech politowania

Szczecińscy książęta ze słowiańskim rodowodem. Kiełbasą zabijali, ginęli od czarów
Błazen ścięty kiełbasą? Takie atrakcje tylko w Szczecinie

Junak, polski Harley-Davidson. Poznaj kultowy motor PRL-u
„Tylko tej maszynie kłaniają się w Szczecinie” – śpiewano w latach 60. Kultowy Junak, motocykl z duszą, do dziś jest obiektem pożądania fanów motoryzacji

jakRadniPiS

wyborcza.pl

Prezydent z PO zaskoczył konserwatywny Poznań: chce świeckiej szkoły i poszedł w Marszu Równości

Piotr Żytnicki, Tomasz Nyczka, 28.09.2015

Prezydent Jacek Jaśkowiak i dyrektor artystyczny Teatru Polskiego Maciej Nowak podczas Marszu Równości. Poznań, 26 września 2015 r.

Prezydent Jacek Jaśkowiak i dyrektor artystyczny Teatru Polskiego Maciej Nowak podczas Marszu Równości. Poznań, 26 września 2015 r. (ŁUKASZ CYNALEWSKI)

Prezydent Jacek Jaśkowiak poszedł w Marszu Równości i poparł inicjatywę „Świecka szkoła”. W poznańskiej PO szok. Boją się straty konserwatywnych wyborców.

Przez 16 lat Poznaniem rządził konserwatywny Ryszard Grobelny. W 2005 r. zakazał Marszu Równości. Sam nigdy w nim nie poszedł – wybierał kościelne uroczystości.

Od blisko roku prezydentem Poznania jest Jacek Jaśkowiak, przedsiębiorca związany wcześniej z ruchami miejskimi. Zakładał stowarzyszenie My-Poznaniacy i w 2010 r. był jego kandydatem na prezydenta Poznania. Cztery lata później startował już jako kandydat PO, choć w samej partii niewielu w niego wierzyło.

Poznańscy politycy Platformy mają z własnym prezydentem problem. Bo w ostatnich tygodniach Jaśkowiak coraz bardziej skręca w lewo.

Jest pierwszym prezydentem w Polsce, który publikuje raport na temat finansowych relacji miasta i Kościoła, w tym roszczeń kościelnych instytucji. Mówi o „księżach bankierach”, oczekuje rozdziału Kościoła od państwa, zapewnia, że nie boi się biskupów.

Jako dyrektora artystycznego Teatru Polskiego zatrudnia Macieja Nowaka, geja, który zapewnia, że „nie da Poznaniowi spokoju”. Kandydaturze Nowaka sprzeciwia się wiceprezydent odpowiedzialny za kulturę. Jaśkowiak to ignoruje.

Bierze udział w demonstracjach solidarności z uchodźcami. Przemawia: – Dziękuję wszystkim poznaniakom, którzy pokazali, że Poznań jest daleki od ksenofobii, jest centrum nowoczesnej Europy przyjmującej każdego człowieka bez względu na wyznanie.

Gdy dwa miesiące temu pytaliśmy, czy weźmie udział w Marszu Równości, unikał deklaracji. – Muszę odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w Polsce tej równości nie ma i kto jest z tego równego traktowania wykluczany – mówi wymijająco. Odpowiedział mu jeden z organizatorów marszu. Podał konkretne sytuacje prawne, w których osoby homoseksualne są w Polsce dyskryminowane.

Kilka dni temu Jaśkowiak pisze do Macieja Nowaka SMS-a. Zaprasza do udziału w Marszu Równości. „Chcę odczarować to miasto” – wyjaśnia. Nowak odpisuje: „Pan zmienia w ten sposób nie tylko Poznań, ale całą Polskę”.

Jaśkowiak jest pierwszym prezydentem Poznania, który idzie w Marszu Równości. – Osoby homoseksualne powinny mieć prawo legalizowania swoich związków, tak jak dzieje się to w nowoczesnych, zachodnich państwach. Jestem zwolennikiem wprowadzenia w Polsce związków partnerskich – mówi nam przed marszem. Ale dodaje też: – Zależy mi, by Poznań był miastem otwartym, tolerancyjnym. I by ten przekaz poszedł w świat.

W ostatnich latach Marsz Równości gromadził nie więcej niż stu uczestników. W sobotę na ulice Poznania wychodzi ponad pół tysiąca ludzi. Wśród nich Jaśkowiak i Nowak. – Dziękuję wam za obecność, spotykamy się w następnym roku, pewnie jeszcze liczniej – Jaśkowiak przemawia z czerwonego, piętrowego autobusu. Zbiera oklaski. Na swoim profilu na Facebooku publikuje zmienione logo miasta POZnan*. Zamiast w niebieskich jest w tęczowych barwach.

W marszu idą politycy SLD, Zielonych i Partii Razem. Z Platformy widać tylko Jaśkowiaka.

„Prezydent popełnia poważny błąd” – ogłasza na swoim blogu poznański poseł PO Jacek Tomczak. Jest znany z konserwatywnych poglądów, w przeszłości był posłem PiS. W 2004 r. o pierwszym poznańskim Marszu Równości pisał, że „może chodzić o promowanie również takich skłonności jak pedofilia, zoofilia czy nekrofilia”.

Teraz zdaniem Tomczaka prezydent na Marszu Równości „legitymizuje postulaty, których większość poznaniaków i Polaków nie akceptuje”. A sam marsz jest „elementem promocji środowisk mniejszości seksualnych” oraz „częścią tzw. tęczowej rewolucji”.

Jednak to nie koniec. Chwilę przed marszem prezydent Poznania wspiera inicjatywę „Świecka szkoła” i podpisuje się pod obywatelskim projektem ustawy zakazującym finansowania lekcji religii z budżetu państwa. A potem jeszcze fotografuje się z hasłem kampanii. Zdjęcie szybko obiega internet.

Marek Sternalski, szef klubu radnych PO, jest zaskoczony. W sobotę komentuje na Facebooku: „Przeraża mnie, że głupie działania mogą doprowadzić do zwycięstwa PiS. Ideologiczne zabawy mogą odsunąć od nas konserwatywny elektorat. Ostatnie sondaże jasno pokazują, że skręt na lewo nic nam nie da, a możemy stracić wiernych wyborców konserwatywno-liberalnych. Zrobię wszystko, żeby tak się nie stało”.

Pytamy Sternalskiego, co zatem ze swoimi poglądami robi w Platformie Jaśkowiak. „PO ma swoje skrzydła jak każda partia w demokratycznym kraju. Ja jestem po prawej stronie, a prezydent po lewej” – odpowiada Sternalski.

Prof. Dorota Piontek, politolożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, uważa, że ostatnie ruchy prezydenta Jaśkowiaka nie tylko nie zaszkodzą poznańskiej PO, ale mogą wręcz pomóc. – Ostatnie wybory samorządowe pokazały, że spora część poznaniaków chce większej otwartości, pewnego oddechu. Konserwatywni wyborcy, którzy mogliby głosować na PO, moim zdaniem już zdążyli się od niej odwrócić. Platforma nie ma szans na ich głos – komentuje prof. Piontek.

A skąd taki skręt Jaśkowiaka w lewo? – Prezydent nie skręca w lewo, tylko przywraca pewien balans. O lewicowym przechyle mówią zwykle ci politycy Platformy, którzy z kolei mają bardzo konserwatywne poglądy. Jaśkowiak zaś jest od miesięcy konsekwentny. Z postulatami rozdzielenia sfery publicznej od Kościoła występował już podczas kampanii wyborczej pięć lat temu – tłumaczy prof. Piontek.

Zobacz także

prezydentPoznaniaSzokujeprezydentZPOZadziwia

wyborcza.pl

Kaczyński o nocnym spotkaniu z Dudą. “Czy prezydent nie może przyjść do mieszkania kogoś, kogo zna?”

Prezes Kaczyński skomentował sprawę swojego spotkania z prezydentem Dudą
Prezes Kaczyński skomentował sprawę swojego spotkania z prezydentem Dudą Fot. „Fakt”

– Nawet gdyby to spotkanie odbyło się w moim mieszkaniu, a się nie odbyło, to co z tego? Żaden normalny człowiek nie uzna, że to jest dowód na cokolwiek – mówił o swoim spotkaniu z prezydentem Dudą prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jak podkreślił na antenie TVP Szczecin, ujawniona przez „Fakt” nocna rozmowa dwóch polityków dotyczyła „spraw prywatnych”.

„Fakt” napisał o tajnym spotkaniu Kaczyńskiego z Dudą, które miało odbyć się w nocy w domu prezesa PiS. Potem rzeczniczka PiS sprecyzowała, że miejscem spotkania był jednak budynek Instytutu Lecha Kaczyńskiego.

Sam Kaczyński zabrał głos na ten temat w wywiadzie dla TVP Szczecin. Dziwi się, o co cała awantura. – Zaczynamy grać w teatrze absurdu. To, że spotykam się z prezydentem, to rzecz zupełnie normalna. Czy Kwaśniewski nie spotykał się z politykami SLD? Czy Komorowski nie spotykał się z działaczami PO? To jest akcja, która zakłada, że obywatelom można wszystko wmówić – stwierdził prezes PiS.

Dodał, że spotkanie odbyło się nie w nocy, a wieczorem. – Politycy wieczorem pracują. To normalna rzecz – zaznaczył.

Kaczyński jest też zaskoczony oburzeniem w związku z przypuszczeniem, że rozmowa miała się odbyć u niego w domu. – Nawet gdyby się odbyła w moim mieszkaniu, to co z tego? Czy prezydent Polski nie może przyjść do mieszkania kogoś, kogo zna? To jest absurd. Jeśli premier wyciąga wniosek, że prezydent jest na pilota, to oznacza, że uważa swoich wyborców za ludzi kompletnie nierozgarniętych – skomentował.

Szef PiS nie chciał zdradzić, czego dotyczyła rozmowa z prezydentem. Powiedział tylko, że chodziło o kwestie prywatne.

Nie oburza go też, że Duda spotyka się z nim, a odmawia spotkania premier Kopacz. – Nie wiem, jakie są motywy prezydenta. Skoro pani Kopacz wysuwa na pierwsze miejsce [na liście wyborczej] kogoś, kto o obecnym prezydencie mówi, że ma otwór gębowy, to prezydent może uznał, że uczyniono krok za daleko. Ale nie wiem, to jest moje domniemanie – spekulował prezes. Chodzi pewnie o Stefana Niesiołowskiego, który mówił o Dudzie, że z jego „szpary oralnej” wypływają „pokłady chamstwa”.

Źródło: TVP Szczecin

kaczyńskiOnocnym

naTemat.pl

Prof. Markowski: PiS Skutecznie demobilizuje elektorat Platformy – wykształciuchów, zadowoloną klasę średnią

Rozmawiała Agnieszka Kublik, 28.09.2015

Prof. Radosław Markowski

Prof. Radosław Markowski (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

– Te wybory nie są o tym, czy będzie więcej autostrad, czy będzie po 500 zł na każde dziecko. Te wybory są o tym, czy w Polsce uchowa się demokracja, czy nie – mówi prof. Radosław Markowski, politolog z Uniwersytetu SWPS.

AGNIESZKA KUBLIK: Z „Diagnozy społecznej” prof. Janusza Czapińskiego wynika, że w zeszłym roku co drugi Polak nie przeczytał ani jednej książki. Jaki może to mieć wpływ na wybory?

RADOSŁAW MARKOWSKI: Podobnie badania Biblioteki Narodowej informują, że 56 proc. nie sięga po książkę. Niewątpliwie następuje proces wyjaławiania oglądu rzeczywistości, bo Polacy nie sięgają po książki najróżniejsze. To powoduje, że mają utrudnione rozumienie natury zagadnień ekonomicznych i społecznych oraz istoty zależności przyczynowych. Wielu żyje mitami. A to ma fundamentalny wpływ na ich decyzje wyborcze.

W tym roku trudniej będzie przewidzieć wyniki wyborów?

– Zawsze jest trudno, bo nie mamy kilkudziesięcioletniej tradycji badania zachowań wyborczych przez instytuty naukowe oraz ośrodki badania opinii publicznej, którą mają kraje zachodnie, a która tworzy kumulatywną wiedzę pozwalającą lepiej przewidywać.

Tam badacze wiedzą dość dokładnie, jakie jest ich społeczeństwo, jak się zmienia, i mają metody, by z dużym prawdopodobieństwem oszacować wyniki wyborcze. I robią to skutecznie.

W połowie września trzy różne sondażownie przewidywały, że do Sejmu wejdą trzy partie, pięć albo siedem. Duże różnice.

– Cierpliwości, już 26 października będziemy to wiedzieć.

Teraz dzieje się w Polsce wiele ważnych rzeczy. Obecnie dyskutujemy np. tak naprawdę nie o uchodźcach, tylko o tym, kim jesteśmy. Część z nas pokazała bardzo brzydką twarz agresywnego ksenofoba. Ludzie na to różnie reagują, jedni – jeszcze większym lękiem przed obcymi, inni z odrazą patrzą na ksenofobów. Dziś nie wiadomo, co przeważy i jak wpłynie na decyzje o głosowaniu.

Chodzi też o ogólne nastawienie wobec Polski. Nie wiemy, ilu Polaków zdaje sobie sprawę, że chodzi tu nie tylko o Unię Europejską, lecz także o naszą obronność.

Jeśli dominującym przekazem na świecie będzie to, że Polacy nie chcą uchodźców, to szefostwo NATO zada sobie być może pytanie, czy można liczyć na Polaków w sprawie wspólnej obrony w przypadku wojny, skoro blady strach padł na nich z powodu kilku tysięcy uchodźców. Jeśli jakiś naród nie ma rudymentarnej zdolności do solidarności z innymi, to ci inni też mogą przemyśleć swoje postępowanie wobec niego. I wpływ tego czynnika na wybory będzie miał znaczenie, ale nie wiemy jakie.

Wielu Polaków – ja do nich należę – ucieszy to, że wyłamaliśmy się z Grupy Wyszehradzkiej. Od dekady nie po drodze nam z czeską tradycją podejrzliwości wobec Niemiec i niechęci do Unii, podobnie jak z rusofilską polityką Słowacji czy nieodpowiedzialnymi eksperymentami Orbána z demokracją. Nie powinniśmy się wiązać z nimi tak silnie, bo też nie mamy wielu wspólnych interesów. Zaniedbujemy natomiast takie państwa jak Turcja czy Rumunia.

No ale są inni Polacy, którym Wyszehrad się podoba. To wszystko ma wpływ na decyzje wyborcze Polaków, choć sondaże nie wskazują dokładnie jaki.

To tym trudniejsze, że w Polsce obserwujemy zasadniczy rozjazd rzeczywistości i opinii o niej.

Ostro pan ocenia Polaków.

– Część Polaków, choć sporą. Niestety, wielu to po prostu cyfrowi i analityczni analfabeci. Dlatego nigdy nie sprawdzą, jak to jest z tymi domniemanymi 54 enklawami szariatu w Szwecji, tylko wierzą w podobne rewelacje, bo tako rzecze źródło wiedzy wszelakiej o rzeczywistości.

Pytanie, na które nie potrafimy odpowiedzieć dokładnie – a jest ono kluczowe dla oceny szans wyborczych poszczególnych partii – to to, w jakim stopniu te konfabulacje są przez Polaków zinternalizowane. Zwłaszcza tych w ogóle nieczytających, tych mało zaznajomionych z rzetelną wiedzą.

Od dawna wiadomo, że Kaczyński ma silną więź emocjonalną ze swoimi wyborcami, zwanymi też wyznawcami.

– Ci – szacowani na 2-3 mln – są nie do zagarnięcia przez inne partie, ale podstawowy problem to kolejne 2 mln, które uwierzyły, że Polska jest w zgliszczach, że tu się nic nie udaje, że jesteśmy społeczeństwem nieudaczników.

I tu zastanawiająco wielu odnajdujemy wśród zwolenników innych partii. Wielkie pytanie tych wyborów dotyczy np. tego, czy PSL uda się przekonać rolników, że mieli wyjątkowo sprzyjającą dekadę, czy też dadzą się oni namówić na wsparcie obietnic opozycji.

Według „Diagnozy społecznej” 80 proc. Polaków jest zadowolonych ze swojego życia, ale inne dane wskazują, że dwie trzecie uważa, iż w kraju źle się dzieje. Psychologicznie ta sprzeczność jest do wyjaśnienia, ale oznacza, że jakaś część naszych rodaków żyje w państwie wykreowanym przez narrację opozycji. I jak tu przewidywać wynik wyborów? Dla każdego, kto zna się na statystyce, jasne jest, że nie może być tak, iż ludzie w promieniu 50 m od swojego pępka widzą zasadniczo coś innego niż w kraju jako całości.

W trakcie wyborów prezydenckich i po nich PiS-owi udało się znacznej części zadowolonych z życia Polaków wmówić, że PO poniosła dramatyczną porażkę, że jej rządy to wyłącznie afery z ośmiorniczkami i złotymi zegarkami, a nie najszybszy wzrost gospodarczy w Europie w ciągu ostatnich ośmiu lat czy zdjęcie z Polski procedury nadmiernego zadłużenia itd.

PiS w ten sposób bardzo skutecznie demobilizuje tradycyjny elektorat Platformy – wykształciuchów, zadowoloną klasę średnią – któremu się wydaje, że pod rządami dowolnej partii osiągnąłby to samo. I to (obok wyniku jaki uzyska PSL na wsi) jest kluczowa kwestia w tych wyborach – w jakim stopniu zniechęceni do koalicji rządowej wyborcy uznają jednak, że może i jest ona niedoskonała, ale czy warto ryzykować powtórkę z lat 2005-07? Tego nie wiemy, bo takich pytań ośrodki nie zadają, a to niezmiernie utrudnia przewidywanie wyniku wyborów.

By była jasność: nawet w trwałych demokracjach ludzie głosują według nierealistycznych oczekiwań, tworzonych przez polityków iluzji czy wręcz celowej dezinformacji ale jest ich niewielu. Zdecydowana większość patrzy na swój portfel i na wskaźniki gospodarki kraju: bezrobocie, PKB, inflację.

A u nas? Mamy najniższy od lat wskaźnik bezrobocia – jednocyfrowy (7,6 proc. w lipcu według unijnego urzędu statystycznego Eurostat), najwyższy wzrost gospodarczy za ostatnie osiem lat w Europie (według GUS w pierwszym kwartale tego roku PKB wzrósł rok do roku o 3,6 proc.), bardzo dobre nadwyżki w handlu i żadnej inflacji, wręcz odwrotnie.

Koalicja rządząca do tej pory nie potrafi jednak zrobić tego, co kiedyś Ronald Reagan. W 1980 roku zasugerował Amerykanom: nie słuchajcie polityków, po prostu spójrzcie na swoje gospodarstwo domowe i odpowiedzcie na pytanie, czy wam się żyje teraz lepiej niż cztery lata temu, czy gorzej. Amerykanie spojrzeli i odpowiedzieli sobie. Z „Diagnozy” Czapińskiego wynika, że lepiej.

Prezydent Duda powiedział w Londynie, że „rozwój jest głównie w statystykach”.

– Proszę mnie zwolnić od komentowania, dlaczego pierwszy obywatel RP ma w pogardzie naukę i statystykę, bo nie widzę, na jakiej płaszczyźnie będzie się porozumiewał ze swoimi partnerami zagranicznymi. To pewnie ta awersja do posługiwania się danymi obiektywnymi spowodowała niemoc jego otocznia w prawidłowym oszacowaniu kosztów reformy emerytalnej, a wszak to jego sztandarowy projekt. No ale znów – na części społeczeństwa ta kompromitacja jego ekspertów nie zrobi wrażenia. Pytanie, czy zrobi wrażenie na zdemobilizowanych lemingach albo ludziach prowadzących swe biznesy. I znów – na razie nie wiemy, bo o to nie pytamy.

Adam Mickiewicz: „Gawiedź wierzy głęboko; Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”.

– Od tego czasu świat się zmienił. Wielkie osiągnięcia cywilizacyjne, medyczne, to, że dziś żyjemy średnio dwukrotnie dłużej, nie wzięły się z tego, że nawiedzeni politycy karmili ludzi iluzjami, tylko stąd, że w tysiącach laboratoriów, na setkach uniwersytetów gatunek Homo sapiens zmagał się z eksperymentowaniem, badaniami poddanymi rygorom metodologicznym i liczył, sprawdzał, i dalej liczył. I tak powstał np. tomograf – a nie dlatego, że jakiś naród żarliwiej się modlił, czekał na cud czy zawierzał szarlatanom.

Te wybory nie są o tym, czy będzie więcej autostrad, czy będzie po 500 zł na każde dziecko. Te wybory są o tym, czy w Polsce uchowa się demokracja, czy nie.

Wszystkie sondaże pokazują, że PiS wygra.

– Działa mechanizm podwiązywania się pod zwycięzcę: wszyscy mówią, że wygra PiS, więc w sondażach popularne jest mówienie, że głosują na zwycięzcę.

To, czy PiS wygra, w dużym stopniu zależy od tego, jak sobie poradzi PSL na wsi. Bo zasadnicze pytanie brzmi, czy zwycięstwo PiS-u przekształci się w jednopartyjny rząd, czy będą musieli szukać koalicjantów. Na przykład jeśli wejdą do Sejmu tylko trzy-cztery partie, PiS-owi wystarczy poparcie 32-33 proc. głosów w wyborach. Ale ponieważ wokół progu jest kilka partii – Zjednoczona Lewica, Nowoczesna, Kukiz, KORWiN – trudno przewidywać, jak będzie.

Zobacz także

markowskiTeWyboryjakPisowiUdałoSię

wyborcza.pl