Ogórek (29.03.15)

 

Gangi kiedyś: Żyd myślał, Polak szedł na brudną robotę

ADAM KOPCIOWSKI*, 28.03.2015
Kolage przedwojennego zdjęcia kamienicy przy ul. Lubartowskiej i Cyruliczej z obecnym widokiem

Kolage przedwojennego zdjęcia kamienicy przy ul. Lubartowskiej i Cyruliczej z obecnym widokiem (JAKUB ORZECHOWSKI)

Współpraca żydowskich i chrześcijańskich złodziei przebiegała zwykle w oparciu o schematyczny, wręcz stereotypowy podział ról. Żydzi byli pomysłodawcami akcji, zajmowali się ich logistyką i zabezpieczeniem. Chrześcijańscy „specjaliści” wykonywali konkretną „robotę”, włamanie, kradzież lub rozbój
O współpracy polskich i żydowskich złodziei w przedwojennym LubliniePrzywołując z pamięci mieszkańców swojego domu przy Lubartowskiej 21, Róża Fiszman-Sznajdman, autorka znanych wspomnień z przedwojennego żydowskiego Lublina, opisywała także czteroosobową rodzinę złodziei.

Mężczyzna był raczej nieudacznikiem i nieustannie odsiadywał kolejne kary więzienia. Więcej szczęścia w złodziejskim fachu miała jego żona, zwana „złotą rączką” („dos goldene hentl”). Rodzina kierowała się swoistym kodeksem honorowym. Nie kradli u sąsiadów, a nawet chronili ich przed innymi złodziejami. Mieli też ambicje wychowania dwójki swoich dzieci na uczciwych ludzi.

Ludzie żyjący z powietrza

Obok włóczęgów, żebraków, kalek, pomyleńców i innych osobników podobnego im pokroju, nieodłączny element niemal każdej żydowskiej społeczności przedwojennej Polski stanowili także złodzieje. Zaliczano ich do grupy marginesu społecznego określanej mianem „luftmenszn” – ludzi żyjących z powietrza (czyli z niczego). Szeregi złodziejskiej branży były zróżnicowane, zarówno pod kątem „ciężaru gatunkowego” poszczególnych przestępców, metod dokonywanych przez nich kradzieży, jak i wewnętrznej „specjalizacji”.

Wśród złodziei (w jidysz „ganef/ganowim”) znajdowali się m.in.: „machers” i „cipers” (grube ryby i płotki), „kojech-gejers” (rabusie), „szwidlers” (oszuści), „marwichers” (kieszonkowcy), „pretensje-zuchers” (ściągający haracz), cwaniakes (drobne cwaniaczki), „ferd-ganowim” (koniokrady) i inni.

Złodzieje, łamiący ósme przykazanie żydowskiego dekalogu („nie będziesz kradł”), byli nieakceptowanym, niepożądanym i uciążliwym elementem wspólnoty. Z drugiej strony stanowili oni wdzięczny i barwny temat żydowskiego folkloru i literatury tworzonej w języku jidysz. Pisali o nich m.in. Szalom Asz i Icchok Baszewis Singer, zaś krakowski bard Mordechaj Gebirtig poświęcił im niektóre ze swych popularnych piosenek.

Nie inaczej było w przypadku wychodzącej w Lublinie przed wojną prasy żydowskiej. Wyczynom miejscowych złodziejaszków towarzyszyły zwykle barwne opisy, od złowieszczych i mrocznych po humorystyczne czy wręcz kuriozalne. Uwagę zarówno dziennikarzy, jak i czytelników przyciągały z jednej strony posmak tajemniczości, hermetyczność, swego rodzaju egzotyka cechująca to środowisko, z drugiej – przebiegłość jego członków, bezwzględność ich poczynań oraz perfidia popełnianych przez nich przestępstw. Te dwie płaszczyzny, „romantyczna” i „zbrodnicza”, koegzystowały równolegle, a posługiwano się nimi w zależności od potrzeby i funkcji, jaką poszczególne teksty miały pełnić. Pierwszą z nich stosowano zwykle w artykułach o charakterze rozrywkowo-ludycznym, drugą natomiast w opisach, w których dominowała warstwa informacyjno-ostrzegawcza.

Bohaterowie złodziejskiej wyobraźni

Wśród setek dłuższych i krótszych notatek prasowych poświęconych „dokonaniom” lubelskich złodziei (na łamach żydowskiego dziennika „Lubliner Tugblat” grupowano je nawet przez pewien czas w specjalnych rubrykach, zatytułowanych np. „Onfalen un ganejwes” [Napady i kradzieże], „Ganowim” [Złodzieje] czy „Fun der lubliner ganowim-gelde” [Z lubelskiej giełdy złodziejskiej]), wyróżniały się te, które dotyczyły „potentatów” w złodziejskim fachu.

Jednym z najbardziej znanych miejscowych rabusiów był „zawodowiec” Szmul Glazer, o wyczynach którego największa z lubelskich gazet żydowskich rozpisywała się w pierwszej połowie lat 30.

Po raz pierwszy jego postać pojawia się w maju 1930 r., kiedy to przed Sądem Okręgowym w Lublinie toczył się proces szajki złodziejskiej, w skład której oprócz Glazera wchodzili także: Moszek Szinejman, Godl Magen, Mordko Zyserken oraz dwie kobiety: Łaja Gewerc i Dwojra Goldsztejn. Swoich kompanów „wsypało” dwóch członków szajki, ujętych na gorącym uczynku jeszcze w poprzednim roku. Wyrok Glazera opiewał na 2 lata i w 1932 r. wyszedł on z więzienia, wracając z miejsca do wyuczonego fachu. Szczęście dopisywało mu przez następne trzy lata, w końcu jednak w maju 1935 r. wpadł ponownie, okradając mieszkanie niejakiego Grynszpana przy ul. Zamkowej 8. W trakcie „roboty” nakrył go sam poszkodowany, a zatrzymał stróż kamienicy, przekazując następnie w ręce policji.

Glazer, w momencie ujęcia już wielokrotny recydywista (siedmiokrotnie sądzony, w sumie odsiedział w różnych więzieniach 9 lat), otrzymał początkowo wyrok 6 lat. Gdy jednak na światło dzienne wyszły jego rozliczne przestępstwa, karę tę zamieniono na dożywocie w zakładzie o zaostrzonym rygorze w podbydgoskim Koronowie. Doświadczony i przebiegły kryminalista nie zamierzał spędzić reszty życia za kratami. Oczekując na lubelskim Zamku na przeniesienie do Koronowa, przez dwa miesiące opracowywał plan ucieczki, który ostatecznie z powodzeniem zrealizował i który – w oczach braci złodziejskiej – okrył go szeroką sławą.

Do realizacji misternie zaplanowanej akcji Glazer przystąpił 1 listopada 1935 r. Spacerując z 12 innymi aresztantami po zamkowym dziedzińcu, w pewnej chwili odłączył się od nich (część grupy prowadzono właśnie na mszę do kaplicy) i przygotowanym zawczasu wytrychem otworzył drzwi do ubikacji, w której się zamknął. Następnie przedostał się na drugie piętro więzienia, gdzie rozpoczął „właściwą” robotę. Pilnikiem, jakim posługiwał się podczas pracy w więziennym warsztacie, przepiłował w ciągu 2 godzin kraty w oknie.

Następnie z ubrania wyjął ukryty wcześniej sznur, który przez długie tygodnie skręcał z różnych małych sznureczków. Gdy jednak okazało się, że jest on zbyt krótki, przedłużył go zerwanym ze ściany kablem elektrycznym. O zmierzchu, pod osłoną nocy przywiązał linę do krat, odczekał, aż wartownik odejdzie na drugą stronę budynku, i dopiero wtedy zsunął się w dół. Jednym susem znalazł się przy drewnianym płocie zabezpieczonym drutem kolczastym, przeskoczył go i wydostał się na ulicę. Tu czekał na niego wspólnik z cywilnym ubraniem. Glazer zmienił strój i wyjechał z miasta.

Z Lublina udał się do Równego, a przez pewien czas ukrywał się także na „melinie” w Łucku. Szybko powrócił do poprzedniego stylu życia. W pierwszym z miast napadł i obrabował niejakiego Izraela Fiszmana, w drugim zaś właścicielkę sklepu Chanę Flajszman. Kobietę uratowali jej dwaj synowie, ujmując Glazera po długim pościgu i przekazując go następnie policji. Ta oddała go ponownie w ręce lubelskiego wymiaru sprawiedliwości.

O złodziejskim zbrataniu

Pisząc o złodziejach, „Lubliner Tugblat” nie ograniczał się jedynie do środowiska żydowskiego. Równie dużo i chętnie informowano o rabusiach chrześcijańskich. Co ciekawe, opisy obydwu tych środowisk były zwykle diametralnie różne.

Teksty poświęcone półświatkowi żydowskiemu cechowała często aura romantyczności, swojskości i specyficznego humoru. W o wiele bardziej surowy i krytyczny sposób prezentowano przestępców chrześcijańskich, przypisując im – zapewne na zasadzie stereotypowego postrzegania przez część ludności żydowskiej dolnych warstw społeczności chrześcijańskiej – nieobliczalność, porywczość czy działanie pod wpływem alkoholu.

Funkcjonujące obok sobie żydowskie i chrześcijańskie grupy złodziejskie wchodziły ze sobą w najprzeróżniejsze kontakty, od sytuacji konfliktowych, poprzez rozgraniczenie sfer wpływów, aż po współpracę na najprzeróżniejszych polach. Warto przy tym zaznaczyć, że spory pomiędzy tymi środowiskami rzadko były dyktowane niechęcią na tle religijno-narodowościowym, a polegały głównie na rozbieżnościach w kwestii konkretnych interesów przestępczych.

Co warte podkreślenia, środowisko zawodowych przestępców stanowiło często miejsce rzeczywistego zbratania żydowsko-polskiego. Ważniejsze niż różnice wyznaniowe okazywały się w tym wypadku wspólnota losów, ten sam status społeczny, identyczne wykluczenie i funkcjonowanie poza ramami obowiązującego prawa. Kontakty polskich i żydowskich przestępców nie należały do rzadkości, a wzmacniał je i pogłębiał swoisty egalitaryzm środowiska złodziejskiego, wspólna „edukacja” więzienna, więzi zadzierzgnięte podczas „odsiadki” czy też znajomości zawarte w cieszących się nie najlepszą sławną knajpach i piwiarniach.

Biesiadujące, pijące i grające razem w karty dwunarodowe grupki typków spod ciemnej gwiazdy spotkać można było nie tylko w lumpenproletariackich dzielnicach zamieszkałych przez obie nacje (np. Piaski), ale także w ciemnych zakamarkach dzielnicy żydowskiej. Jedno z tego typu miejsc (herbaciarnia połączona z gospodą) funkcjonowało chociażby w kamienicy przy ul. Zamkowej 3, czyli rodzinnym domu Szamy Grajera, jednej z legend lubelskiego półświatka, a w czasie wojny hitlerowskiego kolaboranta. Jak wspominał w wydanej w języku jidysz książce „Gewen a mol a jidysz Lublin” („Był sobie raz żydowski Lublin”) Dawid Ajdelman, zakład prowadzili rodzice Grajera, zaś on sam od najmłodszych lat był świadkiem okrucieństwa, pijaństwa i rozpusty, które były stałym elementem owego miejsca. Te zaś, odciskając niezatarte piętno w umyśle dziecka, miały zdaniem Ajdelmana w decydujący sposób wpłynąć na jego dalsze losy.

Gospoda Grajerów była typowym miejscem spotkania żydowskich i chrześcijańskich opryszków różnej maści. Schodzili się tam karciarze, szulerzy, alfonsi, ulicznice, „zgrani komedianci”, „zabiedzeni śpiewacy”, „grajkowie podwórkowi” i pochodząca z podlubelskich miasteczek służba – gosposie, posługaczki i lokaje. Królowała tam przemoc, wybuchały kłótnie i bijatyki, a w ustronnych kątach klienci korzystali z usług prostytutek. Z tych też powodów było to stałe miejsce nalotów policji.

Zawodowiec Markiewicz

Żydowskich i chrześcijańskich przestępców łączył m.in. podziw dla legendarnych bohaterów miejscowego półświatka. Jesienią 1930 r. w jednej z instytucji finansowych miasta doszło do zuchwałej kradzieży. Urzędnikowi banku przy ul. Królewskiej, niejakiemu Perelmanowi, skradziono z teczki 2 tys. zł. Jak się szybko okazało, sprawcami rabunku byli dwaj mieszkańcy Parczewa, Polak Markiewicz i Żyd Szwarc. Obu aresztowano, osadzono na lubelskim Zamku i wytoczono proces przed Sądem Okręgowym.

Szczególną postacią w tym duecie był Markiewicz, 60-letni zawodowy złodziej, znany od wielu lat ze swoich wybitnych „osiągnięć” na przestępczej niwie. Jak pisała gazeta: „Jego młodość była burzliwa. Nie było takiego sądu w większych miastach Polski, który by go nie sądził. Znajome mu były wszystkie więzienia, a jego sława sięgała nawet za granicę. Siedział już na ławie oskarżonych w Niemczech, Czechach, a nawet w Ameryce. Odciski jego palców widniały w albumach przestępców niemal całej Europy, a o jego złodziejskich sztuczkach i zuchwałych oszustwach opowiadano prawdziwe legendy”.

W starszym wieku Markiewicz ciężko zachorował i rodzina postanowiła wysłać go na kurację do Buska. Po drodze Markiewicz dobrał sobie partnera w osobie Szwarca i zamiast do uzdrowiska, wyruszył razem z nim na „gościnne występy” do Lublina. Wezwani przez sąd eksperci, doktorzy Biernacki i Drożdż, orzekli, że sędziwy złoczyńca jest już bardzo schorowany i nie stanowi większego zagrożenia. Opierając się na ich opinii, sąd odstąpił od wymierzenia kary Markiewiczowi, skazując jednocześnie Szwarca na rok więzienia.

Proces przyciągnął wielu obserwatorów, Polaków i Żydów. Jak relacjonował „Tugblat”: „sala rozpraw była pełna typów z półświatka, zawodowych złodziei różnych branż, przybyłych specjalnie do sądu zobaczyć swojego » króla «, o którym gawędzili między sobą w przeszłości już tyle razy”.

Logistycy, „spece” i paserzy

Współpraca żydowskich i chrześcijańskich złodziei miała najczęściej doraźny i krótkotrwały charakter. Plany „skoków” opracowywano ad hoc, zwykle w knajpie przy kolejnej butelce piwa. Kooperacja przebiegała zwykle w oparciu o schematyczny, wręcz stereotypowy podział ról. Żydzi byli głównie pomysłodawcami akcji, zajmowali się ich logistyką i zabezpieczeniem. Chrześcijańscy „specjaliści” wykonywali konkretną „robotę”, włamanie, kradzież lub rozbój. Zdobyte łupy „upłynniano” zaś najczęściej u żydowskich paserów.

Według takiego właśnie scenariusza funkcjonowała w drugiej połowie lat 20. szajka złodziei, której głównym obszarem działalności było lubelskie Podzamcze. W grudniu 1927 r. jej członkowie dokonali włamania do sklepu ze skórami niejakiego Goldfingera przy ul. Kowalskiej 15, wynosząc towary na sumę 4200 zł. W styczniu roku następnego z podobnego sklepu Jakuba Edelberga przy ul. Grodzkiej 36 skradli 13 kg skór, zaś z manufaktury Arona Szmaraka rzeczy o wartości 12 500 zł.

Wiosną 1929 r. policja otrzymała zawiadomienie, że grupa planuje następny „skok”. Tym razem celem był sklep Edelsztajna przy ul. Kowalskiej 11. Zastawiono zasadzkę, obserwowano dom i w końcu w ręce stróżów prawa wpadł „w trakcie roboty” niejaki Aleksander Dębiec, „gdy właśnie wyrąbywał dziurę w ścianie do sąsiedniego sklepu p. Rubinzona”.

W trakcie przesłuchania zatrzymany zeznał, że w identyczny sposób dokonał włamań do wcześniej obrabowanych sklepów. Duszą całego przedsięwzięcia był niejaki Landman, który jednak nie brał bezpośredniego udziału w „robocie”, a jedynie z zewnątrz zabezpieczał Dębca, gdy ten z pomocą profesjonalnego włamywacza Józefa Piotrowicza, „robił przekop, piłował i wiercił”. Zrabowane towary trzej przestępcy sprzedawali Fajwlowi Szuterowi, paserowi znanemu w półświatku pod pseudonimem Kogut.

Dokładnie rok później na gorącym uczynku ujęto kolejną, mieszaną wyznaniowo szajkę złodziejską. W ręce policji wpadli „zawodowi złodzieje” Wolf Olender (Jateczna 28), Jona Groder (Grodzka 28) i Antoni Paprota (Lubartowska 5). Znaleziono przy nich żelazny łom, którym próbowali się włamać do jednego ze sklepów przy ul. Świętoduskiej.

JĘZYK JIDYSZ I GWARA PRZESTĘPCZA

O skali wzajemnych stosunków pomiędzy półświatkiem złodziei żydowskich i polskich świadczyły kształtujące się na przestrzeni wielu dziesiątek lat kontakty językowe, intensywniejsze w życiu przestępczym niż w oficjalnym. Do dziś więcej słów i zwrotów zaczerpniętych z języka jidysz znajdziemy w leksykonach gwary przestępczej niż w słownikach ogólnej polszczyzny. Niektóre słowa w dawnym i współczesnym slangu przestępczym (grypserze) znaczą dokładnie to samo co w oryginale jidyszowym:

* ajnbruch (włamanie), * ganef (złodziej), * glik (szczęście), * halc (kark), * jold (naiwniak, ofiara kradzieży), * kejsef (pieniądze), * lajlyn (nocować), * linker (fałszywy, dosł. lewy), majloch (król [w kartach]), * mojra (strach), * moser/muser (wywiadowca policyjny, dosł. donosiciel, kapuś), * myzymyn/mezamen (gotówka), * sitwa (spółka), * szitef (wspólnik),* szaber (łom), * szmuk (biżuteria).

W wielu innych pierwotne znaczenie jidyszowe uległo transformacji:

* chajs – pieniądze (w jidysz: gorący), * hint – policjant (pies), * dintojra – sąd złodziejski (sąd rabinacki), * ferajna – grupa złodziejska (związek), * puryc – odważny złodziej (szlachcic), * szmir/szmira – pomocnik złodzieja kieszonkowego (strażnik), * zojza/zołza – brzydka kobieta (prostytutka, w jidysz: zojne).

* Dr Adam Kopciowski jest adiunktem w Zakładzie Kultury i Historii Żydów UMCS.

lublin.gazeta.pl

 

„Po 10 maja będę zmieniała prawo w Polsce”. Pierwszy wywiad z Magdaleną Ogórek

ro, 28.03.2015
Magdalena Ogórek

Magdalena Ogórek (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Magdalena Ogórek, kandydatka na prezydenta z ramienia SLD udzieliła w sobotę pierwszego wywiadu. Na antenie TVP Info, w programie „Dziś wieczorem” rozmawiał z nią Krzysztof Ziemiec.
– Taki był plan? Żeby się nie pojawiać w mediach? – zapytał na początku.- Najważniejsi dla mnie byli, są i będą wyborcy – odpowiedziała ubrana w białą sukienkę Ogórek. – To z nimi się spotykałam. Przyjmowali mnie serdecznie, to było bardzo motywujące i dodawało mi energii. Wyborcy chętnie dzielą się ze mną swoimi problemami.- Ja to doceniam – przerwał jej Ziemiec. – Ale dziennikarze są łącznikiem pomiędzy kandydatem a wyborcami. Moglibyśmy pomóc, przeszkodzić, ale na pewno pośredniczyć. Pani tego nie chciała?

W odpowiedzi na to pytanie Ogórek podkreśliła, że zamiast rozmawiać z dziennikarzami, rozmawiała z wyborcami. – A kandydatką oficjalnie jestem od wczoraj. Mamy ponad pół miliona podpisów – dodała.

Ziemiec dociekał dalej. Pytał czyim pomysłem było unikanie dziennikarzy: – Pani czy Leszka Millera?

– Taką mam strategię – wyjaśniła Ogórek. I dodała, że inni kandydaci mają swoje strategie, które np. obejmują jeżdżenie po kraju 16 autobusami. – Ja mogę wszędzie dojechać PKS-em albo samochodem – zapewniła.

I ponownie dodała, że najważniejsze dla niej są rozmowy z wyborcami. – Przychodzą do mnie młodzi ludzie. Pytają, czy muszą wyjechać z kraju, czy będzie praca i czy jeśli wygram, coś się zmieni.

– Ale wyborcy nie zadadzą pani trudnych pytań – zauważył Ziemiec. I dodał, że mogliby to zrobić dziennikarze. Potem poprosił Ogórek o to, aby odniosła się do opinii krytykujących ją publicystów. – Wielu dziennikarzy uważa, że się pani ośmiesza.

Na to stwierdzenie Ogórek po raz kolejny zapewniła, że bardzo cieszy się z możliwości rozmów z wyborcami. – Prezentowałam im mój program codziennie i widzę z jaką serdecznością jest przyjmowany. To program wolnościowy – powiedziała. I dodała, że obowiązkiem prezydenta jest obrona konstytucji. – O czym prezydent chyba zapomniał – skwitowała.

Jestem w zupełnie innej rzeczywistości

– Nie żałuje pani swojej decyzji z powodu kpin? – drążył Ziemiec.

– Ja jestem chyba w zupełnie innej rzeczywistości. Jestem dobrze przyjmowana na polskich ulicach – zapewniła.

– A co z członkami SLD, którzy niezbyt elegancko o pani mówią?

– Mój program różni się od programu SLD – jest szerszy. I przewodniczący wykazał się ogromną odwagą, że postawił na taki program. Jestem mu za to bardzo wdzięczna – powiedziała kandydatka. I dodała, że w sondażach można zaobserwować wzrost zaufania do niej.

– Ale są też sondaże, które mówią o tym, że wyborcy SLD będą głosowali naBronisława Komorowskiego.

– Prawdziwy sondaż będzie 10 maja – ucięła Ogórek i dodała, że nie przywiązuje się do słupków sondażowych.

Potem Ziemiec pytał już o sam program kandydatki. – Wielu zarzuca pani programowi, że to slogany, trudne do realizacji.

Na myśli miał szczególnie szeroko komentowane „wszystko od nowa”. – Nigdy nie powiedziałam, że wszystko trzeba zrobić od nowa. miałam na myśli prawo, w szczególności prawo podatkowe, które w całości trzeba napisać od nowa.

W dalszej części programu prowadzący zapytał Ogórek o to, czy wie jakie jest w Polsce bezrobocie wśród młodych osób. – 25 proc. – powiedziała kandydatka. – W styczniu mówiono o 21,7 proc. – zauważył Ziemiec, a co Ogórek uzupełniła, że w różnych częściach kraju wygląda to inaczej. – Rzeczywistość jest trudna, młodzież cały czas mówi o braku pracy – wyjaśniła.

Ogórek powiedziała też na antenie, że chciałaby podnieść kwotę wolną od podatku do 20 tys. złotych i ułatwić życie przedsiębiorcom, którzy są w Polsce według niej „traktowani jak przestępcy”.

Nie machajmy szabelką

Ziemiec pytał też o politykę zagraniczną, na co Ogórek zaapelowała o to, aby nie straszyć Polaków wojną. – Bardzo się dziwiłam postulatom o wysyłaniu żołnierzy i broni na Ukrainę. Nie wyskakujmy z szabelką wobec państwa, które ma broń atomową – tak Ogórek odniosła się do kwestii konfliktu ukraińskiego.

Potem poruszyła kwestię wprowadzenia euro w Polsce. – To jest nasz obowiązek wynikający z traktatu akcesyjnego, ale trzeba spełnić konwergencję prawną i nominalną, a obu nie spełniamy. Przyjęcie euro to temat wygenerowany na potrzeby kampanii – powiedziała.

Kiedy Ziemiec zapytał o to, czy Ogórek popiera utrzymanie zajęć religii w szkołach, powiedziała, że nie ma za wiele do powiedzenia na ten temat. – Tę kwestię reguluje konkordat, co jest nie do zmiany. Jednak wielu hierarchów kościelnych, z którymi rozmawiałam, mówiło, że lepiej było, kiedy religia odbywała się w salkach.

Na zakończenie pierwszego w historii wywiadu Magdaleny Ogórek Krzysztof Ziemiec zapytał o to, na kogo będzie głosowała w II turze wyborów. – Po 10 maja będę zmieniała prawo w Polsce – oświadczyła kandydatka.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz