Korwin (06.01.15)
„Co łaska” 2.0. Przed kolędą wierni muszą podpisać takie zobowiązanie i wybrać ewentualną ilość rat
Bycie katolikiem w Polsce to jednak spory wydatek… Potwierdza to trwający w najlepsze „sezon kolędowy”, w czasie którego wielu duszpasterzy stara się równie mocno poznać problemy swoich parafian, co i nieźle zarobić.
Wiara niczym obowiązkowa polisa
Choć polscy księża kolędują zaledwie od kilku dni, internet już zdążyły podbić doniesienia o ewolucji tradycyjnego „co łaska”. Okazuje się bowiem, że w niektórych nadwiślańskich parafiach dokument stanowiący podstawę określonego zobowiązania na rzecz Kościoła otrzymuje się już na długo przed wizytą duszpasterską.
Co ciekawe, Kościół sugeruje, że pieniądze na finansowanie jego działalności wierni powinni „zarezerwować w budżecie domowym”. Z duchem biznesowego czasu idzie też forma uiszczania opłaty. Postępowi duchowni oferują nam dziś opłacenie należności niczym cześć ubezpieczycieli oferuje polisę OC. Do wyboru jest więc opcja spłaty jednorazowej, półrocznej, kwartalnej lub miesięcznej.
Korporacyjne standardy
Już przed tygodniem w naTemat donosiliśmy natomiast o opublikowanej przez jedną z parafii broszurze standaryzującej przebieg wizyty duszpasterskiej. Wynika z niej, że kiedy ksiądz zawita z kolędą, powinien ujrzeć nakryty białym obrusem stół, a na nim krzyż. Nie może zabraknąć też wody święconej i Pisma Świętego.
Na tym jednak nie koniec. Instrukcja zawiera również wskazówki dotyczące ugoszczenia kapłana posiłkiem. I tak, jeśli zapuka on w porze śniadania, winno być ono podane na stole najwcześniej o godz. 8:00. W przypadku obiadu zasugerowano natomiast uzgodnienie menu i terminu z pozostałymi parafianami – „by trafniej przewidywać przybycie kapłana”.
Nowe kolędowe standardy jasno wskazują też tematy zabronione w rozmowie z duchownym. „Bardzo też prosimy, aby w spotkaniach nie tracić czasu na rozmowy o pogodzie, bo nie mamy na nią wpływu, jak i tez o polityce, bo wmówiono już wszystkim, że PSL, dawniej ZSL i PO, dawniej Unia Wolności, są jedynym lekarstwem na wszystkie bolączki i nieprawości w naszej Ojczyźnie” – czytamy.
Polska według Owsiaka: Oprócz całego zła, jest też dobro – WOŚP i Przystanek Woodstock
Z wywiadu, którego Jerzy Owsiak udzielił Wirtualnej Polsce, wyłania się ponury obraz naszego kraju. Szaleje tu „hejterstwo”, Miecugow i Wałęsa są mieszani z błotem, a Hołdysa zalewa fala nienawiści. Poza tym, pełno tu chorego ciśnienia, awantury i węszenia spisku. Na szczęście jest też dobro, czyli – zdaniem Owsiaka – WOŚP oraz Przystanek Woodstock.
Polska, według głównego dyrygenta Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, to niezbyt przyjemne miejsce. Polacy nie potrafią ze sobą „rozmawiać normalnie, powiedzieć na spokojnie, co nam się podoba w kimś, a co nie”. – Zawsze jest chore ciśnienie, awantura, węszenie spisku – mówi w rozmowie z wp.pl Owsiak.
W Polsce szaleje również „hejterstwo”, a „baty dostaje każdy”, na co Owsiak ma przykłady. – Pamiętam całą dyskusję na temat praw autorskich. Zbyszek Hołdys, który zabrał głos w internecie, zetknął się z falą nienawiści. Tak go to uderzyło, że zrezygnował z jakichkolwiek publicznych wypowiedzi. Swoich prześladowców mają też inne osoby znane publiczne, także te prowadzące fundacje, goście zapraszani przez nas na Przystanek Woodstock. Mieszany z błotem jest Lech Wałęsa czy Grzegorz Miecugow, który został uderzony podczas swojego wykładu na Przystanku – opowiada Owsiak. Szkoda, że nie przypomina, jakim „hejtem” potrafi popisać się sam: Język nienawiści w wykonaniu szefa WOŚP. Jerzy Owsiak jak Niesiołowski.
Niestety, w tym pełnym agresji kraju Owsiak nie może także liczyć na wymiar sprawiedliwości. Najbardziej boli go wyrok ws. blogera Matka Kurka. – Wyrok był kuriozalny, trudno się z nim zgodzić – oświadczył Owsiak, komentując decyzję sądu. Jeszcze bardziej rozsierdziło go – miażdżące dla niego – uzasadnienie wyroku. – Gdy pokazałem uzasadnienie wyroku kilku najlepszym warszawskim adwokatom, powiedzieli coś, co wydało mi się niepokojące. Zmienia się sposób myślenia sędziów – są bardziej wyrozumiali dla ludzi, którzy wyrażają swoje ostre opinie w internecie – żali się Owsiak.
Głównodowodzący WOŚP podsuwa jednak rozwiązanie. – W USA coś takiego by nie przeszło, za jeden „hejt” pod adresem prezydenta USA mogą cię zamknąć na kilkanaście godzin – wskazuje. Nie to, co w Polsce: – (…) bloger, który mnie znieważa, znieważył wcześniej prezydenta Polski, ale jego sprawa została „warunkowo umorzona”. Ma poczucie, że wszystko mu wolno, i w każdym kolejnym wpisie zieje coraz większą nienawiścią – tłumaczy Owsiak.
Na szczęście w mrocznym tunelu jest światełko. To sam Jerzy Owsiak i wszystko co się z nim wiąże. –Wiem, że oprócz tego całego zła, jest dobro. Gdy spotykam na Woodstocku obcokrajowców, którzy mówią mi: fajnie, że w Polsce nie tylko w ryj można dostać, że dzieje się tu też coś pozytywnego, pomaga się na taką skalę, jest mi naprawdę miło – rozpływa się w zachwytach nad swoją działalnością szef WOŚP.
Prof. Antoni Dudek: po 100 dniach Ewę Kopacz czeka pierwszy wielki kryzys
– Ewa Kopacz objęła tron z woli jednego człowieka – Donalda Tuska – a mimo to jej władza nie została w partii otarcie zakwestionowana. To niewątpliwie jest jej sukces. Można było sobie przecież wyobrazić, że wybucha bunt – mówi prof. Antoni Dudek w rozmowie z Jackiem Gądkiem. I dodaje, że spór z częścią lekarzy to jej „pierwszy wielki kryzys”.
Jacek Gądek: Można u Pana w 100 dni napisać magisterkę?
Prof. Antoni Dudek: Da się, ale trzeba się skoncentrować tylko na niej i mieć już wstępną wiedzę, czyli nie przychodzić na surowy korzeń. To trudne, ale możliwe. Znam ludzi, którzy właśnie przez nieco ponad trzy miesiące pisali niezłe prace magisterskie. Niezłe.
A po 100 dniach rządów premier Ewy Kopacz można ocenić, czy jest ona na swoim miejscu?
Można, ale tylko wstępnie. Trzy miesiące w przypadku tak skomplikowanej materii, jak rządzenie państwem z fotela szefa rządu, to nie jest długa perspektywa. Jestem zdania, że tak naprawdę premiera można ocenić po ok. roku. I tak też będzie z Ewą Kopacz – na jesieni zostanie oceniona w wyborach. To będzie właściwy egzamin.
Ale wstępne oceny, rokowania są według Pana jakie?
Nie są dla niej pochlebne.
I nie ma czego świętować?
Byłbym powściągliwy i to nawet, gdyby pani premier miała sukcesy ewidentne. Tych sukcesów jednak nie widzę, choć głównym jest na pewno to, że partia rządząca – Platforma Obywatelska – nie pękła.
Ewa Kopacz objęła tron z woli jednego człowieka – Donalda Tuska – a mimo to jej władza nie została w partii otarcie zakwestionowana. To niewątpliwie jest jej sukces. Można było sobie przecież wyobrazić, że wybucha bunt przeciwko jej przywództwu, jako opartemu jedynie na woli Tuska. Okazało się jednak, że pani premier udało się skonstruować rząd satysfakcjonujący dla różnych ośrodków wewnątrz PO, co – z drugiej strony – jest jednocześnie źródłem słabości jej gabinetu, bo jest on niespójny.
Na przykład – sądząc po „studniówce” – w których punktach?
Widać to na przykładzie ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, który pozostał ze składu poprzedniego rządu – z tajemniczych powodów, bo wiadomo, że Ewa Kopacz za nim nie przepada. Teraz Arłukowicz staje się głównym problemem rządu i osobiście pani premier – problemem, który rozstrzygnie się w najbliższych dniach.
Inne organizacje środowiska lekarskiego dołączyły do Porozumienia Zielonogórskiego i ruszają na wojnę z ministrem, co może obalić całą doktrynę ministra, że oto grupka chciwych lekarzy sabotuje mu reformę. Jeśli protest lekarzy się rozszerzy to nie tylko minister, ale i cały rząd znajdzie się w gigantycznych tarapatach.
A jakim HR-owcem, osobą od zarządzania ludźmi, jest pani premier?
Obawiam się, że nie najlepszym, choć póki co trudno to przesądzać.
Na razie nie ma żadnego otwartego konfliktu między Ewą Kopacz a którykolwiek z ministrów, choć pewnie taki zobaczymy między nią a wspomnianym Arłukowiczem. Coś przecież będzie musiała z nim zrobić, a on będzie się musiał bronić. Ewa Kopacz unika pojawiania się przy nim i nie wiadomo, czy go popiera, czy nie. Strategia kozłów ofiarnych może i się udawała Tuskowi, ale Ewie Kopacz chyba już nie, bo przecież sama była ministrem zdrowia. Ludzie nie bardzo będą zatem wierzyć, że wszystko jest winą złego Arłukowicza.
Pani premier sama jest lekarzem i byłym ministrem zdrowia, więc sprawa jest dla niej i bolesna, i symboliczna.
I tym bardziej ważne będzie, jak z tego kryzysu wybrnie.
Z kolei w dłuższej perspektywie okaże się, czy wybuchnie konflikt z Grzegorzem Schetyną, który polską dyplomację prowadzi ewidentnie inaczej niż poprzednik. Można wręcz odnieść wrażenie, że Schetyna jest pierwszym ministrem spraw zagranicznych, który bardziej interesuje się sprawami krajowymi niż zagranicznymi. To zresztą nie zaskakuje, choć przez lata był – ale powiedzmy sobie szczerze: na zesłaniu – w sejmowej komisji spraw zagranicznych.
Nie chciałbym od razu wystawiać pani premier negatywną ocenę jej umiejętnością dobierania sobie współpracowników, ale niektóre z jej decyzji personalnych były dziwne i na razie nie można powiedzieć, by nas pozytywnie zaskoczyły.
Mówi Pan m.in. o szefowej MSW Teresie Piotrowskiej, o której pani premier mówiła, że jest „silną kobietą” i „da radę”?
MSW to jeden z najważniejszych resortów, a pani minister Piotrowska – mówiąc delikatnie – jest tajemnicza.
Bo?
Przez te trzy miesiące słyszałem ją może raz – przy okazji 11 listopada – i nie powiedziała nic ciekawego.
W oczach krytyków do rangi symbolu może urastać wpadka minister Piotrowskiej, która zamiast o samolotach bezzałogowych powiedziała o „samolotach bez głowy”?
Powiedzmy sobie szczerze: ona jest szeregową posłanką i nie jest zbyt medialna, a MSW to dla niej nowa rola. Nie skreślałbym jej za tę jedną wypowiedź, ale problem jest w tym, że nie widzę żadnych innych przejawów jej działalności – jakichś inicjatyw czy pomysłów.
No, może poza tym, że nie chciała się zajmować służbami specjalnymi, co mnie nie dziwi, bo ma już wystarczająco dużo problemów ze służbami niespecjalnymi, które już podlegają. Pani minister bieżąco administruje pracą resortu – i niby jest fajnie.
W ogóle mam wrażenie, że rząd Ewy Kopacz jest klasycznym rządem ostatniego roku kadencji, w którym będzie dominowało administrowanie. Widać ewidentnie, że pani premier popełniła błąd, gdy w expose obiecała aż tak wiele rzeczy. Za chwilę przecież zwali jej się na głowę sprawa nowej ordynacji podatkowej, która miałaby zostać przygotowana w rekordowo szybkim tempie. Bardzo prawdopodobne jest, że okaże się, iż efekty będą gorsze niż dzieło ministra Arłukowicza.
Na samym początku swoich rządów premier Ewa Kopacz zaliczyła dużą wpadkę, a – wedle niektórych nawet klapę. – Wpadam do domu, zamykam się i opiekuje się moimi dziećmi – mówiła, odpowiadając na pytanie o politykę wobec konfliktu Ukrainy i Rosji. Nie jest z polską polityką zagraniczną aż tak źle, jakby można się wtedy spodziewać?
Źle nie jest, ale jest pytanie, czy zawdzięczamy to talentom tandemu Kopacz-Schetyna. Czy jednak jest to skutek tego, że Władimir Putin ewidentnie wyhamował swoją ofensywę. Osobiście wskazywałbym na tę drugą odpowiedź.
Koniunktura na arenie międzynarodowej sprzyja Ewie Kopacz, ale są sprawy niepokojące jak choćby ewakuacja Polaków z Donbasu. Nie wiem, czy chodzi o grę o prestiż, czy to jedynie nieudolność. Oczywiste jednak jest, że tych ludzi należało ewakuować jeszcze przed świętami.
Nie chodzi przecież o jakąś bardzo dużą grupę, ale o 200 osób – tyle, ile mieści się na pokładzie pasażerskiego samolotu średniej wielkości. Gdzie więc jest problem? Niektórzy podejrzewają, że chodziło o to, aby Ewie Kopacz pomóc wizerunkowo – ale w styczniu. Jeśli tak, to skończyć się jak z sesją w „Vivie”.
Osobiście żadnych sukcesów rządu Kopacz na polu polityki zagranicznej nie widzę. Owszem, jest sprawa pakietu klimatycznego, który przedstawiała jako swój sukces, to jednak zweryfikuje czas, bo są też opinie dokładnie odwrotnie. Dziś nie sposób przewidzieć skutków zobowiązań, które Polska na siebie wzięła. Tak czy inaczej, wynik negocjacji to nie jej dzieło, ale Donalda Tuska – ona tylko podpisała to, co już wcześniej było ustalane przez miesiące albo i lata.
Skoro jest tak…
…średnio…
…to dlaczego w ostatnim rankingu zaufania Ewa Kopacz notuje 58 proc.?
Poza Jarosławem Kaczyńskim nie ma żadnego premiera, który by na początku swojego urzędowania nie miał bardzo wysokich notowań. Zastąpienie popularnego Kazimierza Marcinkiewicza niepopularnym J. Kaczyńskim było zresztą jedną z przyczyn późniejszej porażki wyborczej PiS w 2007 r.
Generalnie wszyscy premierzy – zwłaszcza ci mniej znani – zyskują w pierwszych miesiącach urzędowania. Tak było z Jerzym Buzkiem, który na początku miał wysokie notowania. Podobnie było także choćby z Leszkiem Millerem i Donaldem Tuskiem.
Czyli te wysokie notowania to wciąż kapitał z kredytu?
Tak. Ale teraz, po tych 100 dniach, czeka Ewę Kopacz pierwszy naprawdę wielki kryzys – z lekarzami.
A udało się pani premier doprowadzić do zdjęcia z Polski „klątwy nienawiści”?
To była tylko retoryka, którą pani premier zaskakująco szybko porzuciła. Nie bardzo rozumiem, dlaczego aż tak szybko – po miesiącu. Ekspresowa zmieniana łagodnej retoryki na bardzo agresywny atak na J. Kaczyńskiego jest jej teraz wytykana. W mojej ocenie ta pierwsza strategia była skuteczniejsza. Pomysł jej doradców – ale to ona go firmowała, więc idzie na jej konto – aby na im wścieklejsze ataki Kaczyńskiego odpowiadać tym cieplej, był dobry. Nastąpiła jednak gwałtowna zmiana, która jej wcale nie pomoże.
Bo?
W retoryce wojny z Jarosławem Kaczyńskim pani premier nie pobije Donalda Tuska.
Czyli z powrotem ściągnęła na Polskę ową „klątwę nienawiści”?
Nie. To byłoby powiedziane zbyt mocno. Jednak np. wracanie do sprawy rzekomej lojalki J. Kaczyńskiego – lojalki fałszywej, co było już wielokrotnie wyjaśniane – pokazuje, że Ewa Kopacz wraca do personalizacji sporu.
Nie brakuje Panu osobistej obecności pani premier w przestrzeni publicznej?
Brakuje, ale ona się tego boi.
Dlaczego?
Bo Ewa Kopacz dopiero uczy się tej obecności. Na razie – sądząc po sesji w „Vivie” – ma dużo do zrobienia, bo to była porażka i nie tylko, jeśli chodzi o zdjęcia.
Profil pisma jest oczywiście określony, ale jeśli wczytać się w tekst wywiadu, to bije z niego łzawa narracja, która moim zdaniem nie przemawia nawet do większości kobiet. Takie ocieplanie wizerunku może i by było lepsze, ale w przypadku Ewy Kopacz jako kandydatki na prezydenta. Premier nie powinien się uzewnętrzniać, że oto wnuczek jest najważniejszy, itd. Do wizerunku premiera to po prostu nie pasuje.
Premier Kopacz, póki co spełnia Pana – nikłe bądź rozbudowane – ale jednak nadzieje?
Oczekiwań wielkich nie miałem, a pani premier wciąż jest dla mnie znakiem zapytania. Nie skreślam jej, jednak z każdym tygodniem mam coraz mniej przekonania, że okaże się skutecznym przywódcą. Ale mogę się jeszcze pomylić.
Śpią zimą na dworze: „W noclegowni nie moglibyśmy być razem”
Uciec przed chłodem
Wybraliśmy się ze strażnikami na obchód miasta. Padał śnieg. Po kolei zaglądaliśmy w różne miejsca na Gajowicach, w których mogli schronić się bezdomni. Strażnicy uważnie sprawdzali osłony śmietnikowe. W niektórych z nich były legowiska, puszki po piwie i pozostawione rzeczy. Jednak większość była opuszczona. – Pewnie gdzieś poszli. Oni od 4 rano sprawdzają śmietniki. Szukają puszek i butelek, dzięki temu zarobią jakieś kilka złotych – mówi jeden ze strażników Czesław Smolarski. – Na ul. Wesołej jest taki pan, który rozpala sobie grilla. Kiedy ma pieniądze, przynajmniej może sobie coś ciepłego zjeść.
Zimą osoby bezdomne zaczynają szukać schronienia przed chłodem. Najczęściej przebywają na klatkach schodowych, w pustostanach, garażach, piwnicach, altankach działkowych, osłonach śmietnikowych, a nawet w opuszczonych samochodach. – Z roku na rok bezdomnych jest coraz więcej. Niestety, zdarzają się też przypadki osób bardzo młodych. Wczoraj rozmawialiśmy z 19-latkiem, który był trzeźwy i też nie chciał żadnej pomocy. Mówił, że nie chce mieszkać z rodzicami, ale kto wie, czy to jest prawda – mówi Smolarski.
Z punktu widzenia strażnika pijany jest osobą, która zagraża przede wszystkim własnemu życiu. Podczas picia alkoholu przy niskiej temperaturze organizm szybciej się wychładza. Rok temu z powodu wyziębienia organizmu zmarła jedna osoba. – Bezdomni nie chcą iść do noclegowni, ponieważ tam nie można pić. Dla nas spotkanie z nietrzeźwą osobą też jest problemem, ponieważ trudniej nam jest ustalić jej tożsamość – mówi strażnik.
Nie potrzebuję żadnej pomocy
Na jednym z trawników przy ulicy Powstańców Śląskich między drzewami spotkaliśmy zakapturzoną, ciemną postać. Mężczyzna cały skrył się pod czarną foliową płachtą. Nie widać po nim, by przeszkadzał mu zimny deszcz kapiący na twarz. Na widok straży miejskiej poruszył się niespokojnie. – Jestem trzeźwy, nigdy nie kradłem i nie byłem w więzieniu. Nie chcę żadnej pomocy. Tu jest mi ciepło i mam co jeść – usłyszeliśmy od pana Tadeusza, który ma 64 lata.
– Ale może pojedzie pan do noclegowni, tam panu dobrze będzie. Ogrzeje się pan i zje ciepłą zupę – przekonywał strażnik.
– Nie chcę, dzisiaj zjadłem kromkę wczorajszego chleba. Rodzina mi nie pomaga, bo sami mają wydatki. Ciężko im, bo muszą wyżywić wszystkie swoje dzieci. Kiedy dostanę emeryturę, to ja im pomogę – zapewniał pan Tadeusz. – Do noclegowni nie chcę iść, ponieważ tam jest pełno ludzi. A ja samotnik z natury jestem. Mam spokój, z nikim przynajmniej nie muszę się kłócić.
Strażnicy w takich sytuacjach nic nie mogą zrobić. – Nie możemy temu panu udzielić pomocy wbrew jego własnej woli – tłumaczy Krawcewicz.
Nie chcą rozłąki
Jednym z miejsc, gdzie chronią się osoby bezdomne, są garaże przy ulicy Hubskiej. Mieszkają tam pani Beata z panem Krzysztofem. Do noclegowni nie pójdą, ponieważ chcieliby zamieszkać razem, a tam niestety musieliby się rozdzielić. – Na co dzień pracujemy. Krzysztof zbiera butelki i puszki, a ja sprzątam. Czasem też handlujemy. Nam tutaj jest lepiej jak w domu. Ogrzewamy się i gotujemy sobie dobre obiady – przekonywała nas pani Beata, 49-latka. – Jasne, chętnie bym poszła, bo jako kobieta muszę też gdzieś się umyć. Ale w noclegowniach pełno jest wszy. Człowiek po całej nocy zaraz cały się drapie – dodała.
– To jest nasza czwarta zima. Nie chcę wracać do domu. Rodzina nie akceptowała moich wyborów. Nie utrzymujemy kontaktów – wyjaśnił pan Krzysztof, który ma 55 lat.
Osoby bezdomne nie mają miejsca zamieszkania, np. dlatego że kiedyś zostały wyeksmitowane. Ich sytuacja często jest wynikiem niekończących się nieporozumień z rodziną. Wiąże się to z wieloma problemami. Nieraz, jak u pani Beaty, przypomina to błędne koło: – Chętnie kupiłabym od kogoś działkę albo jakiś garaż, ale nie mogę, bo muszę w dokumentach pokazać miejsce zameldowania. Niestety, go nie mam. Żyjemy na razie tutaj. Może w przyszłości coś się zmieni.
„Gazeta Polska” zapowiada publikację wszystkich nagrań „Wprost”. „Znaleźliśmy taśmy prawdy”
Tygodnik deklaruje również, że – choć rozmowy w całości nie były dotąd publikowane – w nieznanych fragmentach znajdują się „ciekawe wątki”.
Afera taśmowa
Od lipca 2013 r. w dwóch warszawskich restauracjach podsłuchano kilkadziesiąt osób z kręgu polityki, biznesu oraz byłych i obecnych funkcjonariuszy publicznych. Część nielegalnie podsłuchanych rozmów została opisana w tygodniku „Wprost”. Prokuratura pod koniec czerwca postawiła zarzuty biznesmenom Markowi Falencie i Krzysztofowi Rybce oraz Łukaszowi N. i Konradowi L., pracownikom restauracji, w których dokonywano podsłuchów. Falenta nie przyznał się do tych zarzutów i zapewnia, że jest niewinny.
Taśmy „Wprost” – kalendarium wydarzeń. Czytaj >>>
Praska prokuratura okręgowa w związku z treścią ujawnionych nagrań prowadzi jeszcze jedno śledztwo. Dotyczy ono ujawnionej treści nielegalnie podsłuchanej rozmowy byłego ministra transportu Sławomira Nowaka i byłego wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza. Wszczęto je w sprawie przekroczenia uprawnień przez byłego wiceministra finansów poprzez podjęcie niezgodnych z prawem działań w celu udaremnienia kontroli skarbowej w firmie żony Nowaka.
We wrześniu jeden z wątków umorzyła Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Było to śledztwo w sprawie podsłuchanej nielegalnie rozmowy ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza z prezesem NBP Markiem Belką. Prokuratura uznała, że żaden z funkcjonariuszy publicznych nie przekroczył uprawnień, nie miało też miejsca niedopełnienie obowiązków.
„Rzeczpospolita” pisze o nieślubnych dzieciach Korwin-Mikkego. Migalski: Nawet jeśli to prawda, co was to obchodzi
„Skrywany problem”
„Do obalenia Korwin-Mikkego posłużył (…) skrywany przez niego problem z życia osobistego” – pisze „Rzeczpospolita„. Wedle jej doniesień członkowie ugrupowania byli zbulwersowani ujawnioną niedawno informacją o dwójce nieślubnych dzieci Korwin-Mikkego. Dziennik dodaje, że z tego samego powodu polityk jest skonfliktowany ze swoją rodziną.
„Robert Maurer, który złożył wniosek o odwołanie prezesa, podobnie jak Marusik, uważany jest za katolickiego fundamentalistę i otwarcie zapowiedział, że nie zaangażuje się w kampanię byłego lidera” – pisze „Rz”.
„Co was to obchodzi?”
Wkrótce po publikacji tekstu „Rzeczpospolitej”, na jego temat rozgorzała gorąca dyskusja na Twitterze. Rozpoczął ją Marek Migalski.
Dziennikarz TVN24 i RMF FM Konrad Piasecki ripostował jednak słowami: „Lepiej ukrywać tę wiedzę? I czynić ją zastrzeżoną dla wybranych i wtajemniczonych? Jeśli ma ona znaczenie dla wydarzeń?”.
Poparł go Michał Szułdrzyński z „Rzeczpospolitej”, pisząc do Migalskiego: „Marku, nie zgadzam się z Tobą. To nie ujawnianie faktów z życia prywatnego, lecz podanie powodu, skąd przewrót”.
Także Tomasz Terlikowski podkreślał, że w przypadku polityka hołdującego konserwatywnym wartościom, wiedza o jego nieślubnych dzieciach może być dla wyborców istotna.
Uszczypliwie sprawę życia osobistego polityka skomentowała Agnieszka Burzyńska z „Wprost”.
A jak na całą sprawę reaguje Korwin-Mikke?- Wszystkie moje dzieci są nieślubne, więc to żadna rewelacja – mówił w rozmowie z „Rz”. – Ale żadnych swoich dzieci nie zostawiam, jak Ryszard Kalisz – dodał polityk.