Pluton (12.10.2015)

 

Co może Beata Szydło

Jacek Żakowski, 12.10.2015
Beata Szydło, jeśli zostanie premierem, może się bardzo zdziwić. Prezes rządzi twardą ręką

Beata Szydło, jeśli zostanie premierem, może się bardzo zdziwić. Prezes rządzi twardą ręką (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Spokojnie. Nie ma się czym martwić. Antoni Macierewicz nie będzie ministrem obrony. Uff! Ministrem będzie Jarosław Gowin. Czują Państwo ulgę? Ja jednak niespecjalnie. Jakoś nie widzę różnicy między sytuacją, w której wiceprezes PiS jest ministrem obrony, a prezes Polski Razem jest jego wiceministrem, i sytuacją, w której Gowin jest ministrem, a Macierewicz sekretarzem albo podsekretarzem stanu. Tak czy inaczej wiadomo, kto będzie rządził.
Kiedy Radosław Sikorski jako minister obrony nie zorientował się, kto ma naprawdę rządzić, po prostu musiał odejść z pierwszego rządu PiS. Bo PiS – podobnie jak prezes – chętnie dzieli się różnymi funkcjami, ale władzą nigdy. Jarosław Gowin musi to szybko zrozumieć albo szukać sobie kariery gdzie indziej.

Kazimierz Marcinkiewicz nie rozumiał tego podobnie jak Sikorski i skończył jeszcze gorzej – na kompletnym aucie. To jest przestroga dla Beaty Szydło, która zaproponowała Gowinowi Ministerstwo Obrony. Bo nic nie wskazuje na to, by to od niej miało niebawem zależeć, kto będzie jakim ministrem. Nie jest pewne, czy – jeśli Beata Szydło istotnie zostanie premierem – cokolwiek będzie od niej zależało. A z pewnością nie będzie od niej zależało nic tak bardzo ważnego jak kariera Antoniego Macierewicza i obsada Ministerstwa Obrony.

Jeśli Beata Szydło myśli sobie dzisiaj, że takie decyzje będą w jej kompetencji za życia prezesa, to bardzo się myli. Sam prezes różnymi drobnymi uwagami już ją próbuje przed takim mylnym mniemaniem uchronić. Bo pewnie przykro by mu było, gdyby znów musiał spisać na straty osobę tak pięknie ciągnącą mu rydwan.

Bardzo bym się jednak dziwił, gdyby się okazało, że Beata Szydło jeszcze nie przyswoiła sobie tych prostych reguł funkcjonowania PiS, które od lat wciela w życie Kaczyński. Raczej nieźle się w PiS odnajduje, skoro doszła tam do takich zaszczytów i jeszcze ich nie straciła. To mi nasuwa pytanie, dlaczego Beata Szydło zaproponowała Gowinowi tekę, dlaczego tak hucznie to ogłosiła i dlaczego on sam ze swoją śmiertelną powagą opowiada o tym publiczności?

Po pierwsze, oczywiście chodziło o wybory. Im lepszy wynik uzyska PiS za dwa tygodnie, tym silniejsza będzie pozycja Beaty Szydło w partii. A istnieje obawa, że wyskok Macierewicza mógłby część wyborców zniechęcić. Zwłaszcza tych, którzy chcą głosować na PiS, by zrobić na złość Platformie. Dla nich Macierewicz może być o most za daleko. Choć to nie jest już pewne, bo wielu naturalnie centrowych wyborców z jakiegoś powodu postanowiło skoczyć na główkę do pustego basenu i pewnie nic ich już nie powstrzyma.

Drugi powód jest jednak dla Beaty Szydło nie mniej ważny – jej pozycja jako ewentualnego premiera będzie tym silniejsza, im więcej osób, które nie wiszą tylko na prezesie, zasiądzie w poselskich ławach PiS. A Gowin ma pewną skłonność do autonomicznych zachowań. I wciąż ma własną partię. Gdyby takich osób znalazło się więcej w klubie Zjednoczonej Prawicy, pani premier miałaby szansę prowadzić jakąś grę z prezesem. To dla nikogo nie skończyło się dobrze, ale sama taka możliwość ma swoją wagę.

Zobacz także

ufff

wyborcza.pl

Doradca Dudy: PO proponuje dechrystianizację Polski

Profesor Andrzej Zybertowicz twierdzi, że PO proponuje dechrystianizację Polski.
Profesor Andrzej Zybertowicz twierdzi, że PO proponuje dechrystianizację Polski. Agencja Gazeta/ Mikołaj Kuras

Doradca prezydenta Dudy twierdzi, że epoka poparcia dla Platformy Obywatelskiej już minęła. Nawet jeśli partia wygra zbliżające się wybory parlamentarne, będzie to koalicja strachu przed Prawem i Sprawiedliwością. Profesor Andrzej Zybertowicz uważa, że PO nie może już liczyć na poparcie ludzi biznesu, mediów i opinii publicznej.

Prof. Zybertowicz napisał książkę „Państwo Platformy. Bilans zamknięcia”. Mimo że do wyborów pozostały jeszcze dwa tygodnie, doradca Andrzeja Dudy już wieści klęskę partii. Oskarża ją o to, że jest twórcą problemów, z których część ma charakter globalny, kulturowy, co wiąże się z długotrwałymi procesami.

– Wymiar kulturowy to niewiara w Polskę i polskość, przekonanie, że z Polakami nie da się budować nowoczesnego państwa. Drugi wymiar, powiedzmy „biznesowy”, to uwikłanie PO na wszystkich szczeblach w relacje z pasożytniczymi grupami interesów, które zamiast koncentrować się na działalności produkcyjno-innowacyjnej, sięgają po instrumenty polityczne do wzrostu firm i zapewnienia im pozycji na rynku – mówił w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Zybertowicz.

Elity PO mają cechować się mentalnością postkolonialną. Oznacza to, że politycy tej partii skupiają się na odbiorze gotowych rozwiązań, stosują modernizację imitacyjną. Powinniśmy wziąć przykład z krajów, które z gospodarek peryferyjnych przesunęły się do centrum i nie odwróciły się przy tym od swojej tradycji.

– To, co PO i pana środowisko nam proponuje, to modernizacja przez dechrystianizację Polski – stwierdził profesor Zybertowicz. – W dziele dechrystianizacji można uczestniczyć nieświadomie – podkreślił w rozmowie z „GW”.

Największą szkodą, jaką wyrządziła Polsce koalicja PO-PSL, jest według doradcy prezydenta odrodzenie złych nawyków z okresu Polski Ludowej. Błędem jest traktowanie Unii Europejskiej i państwa po macoszemu, oszczędna gospodarka, wykorzystywanie funduszy unijnych na niepotrzebne cele, takie jak szkolenia, które są przykładem marnotrawienia zasobów.

Źródło: Gazeta Wyborcza

naTemat.pl

PiS stało za aferą taśmową? „Celem tej akcji jest obalenie rządu i że musimy to przeczekać”

Kto stał za aferą podsłuchową? Niektóre tropy prowadzą do PiS.
Kto stał za aferą podsłuchową? Niektóre tropy prowadzą do PiS. Fot. Okładka Newsweek

Na światło dzienne wciąż wychodzą kolejne wątki związane z aferą podsłuchową. Niewątpliwie wpłynęła ona na rządy Platformy Obywatelskiej, które to zostały poważnie zagrożone. Newsweek dotarł do poufnego raportu dotyczącego śledztwa w tej sprawie. Wiele wskazuje na to, że całą akcją mogli kierować ludzie związani z Prawem i Sprawiedliwością.

Polityka nie tylko w tle
Prokuratura uznała jednak, że wątki te nie są w śledztwie ważne i nie bierze pod uwagę motywu politycznego. Newsweek przytacza jednak cytaty zamieszanych w sprawę kelnerów, które ewidentnie odnoszą się do politycznego zaplecza. Jeden z nich miał zeznawać: – Falenta powiedział mi, że jest blisko z PiS, że może zorganizować spotkanie z prezesem Kaczyńskim i że te nagrania mogą pomóc PiS. – miał także słyszeć od Falenty, że za tego typu informacje, biznesmen „może dostać stanowisko w rządzie PiS”.
Raport wskazywał na hipotezę o udziale osób z opozycji, a także o możliwym związku ze sprawą „osób ze środowiska służb, zwłaszcza ABW i CBA”. Jednak jak możemy przeczytać – Śledztwo zostało albo poprzez nieudolność, albo świadomie ograniczone wyłącznie do motywacji ekonomicznych, a nie tych, które były wskazane w wyjaśnieniach podejrzanych kelnerów

Pytania do prokuratury
Rzeczniczka Prokuratury Warszawa-Praga, która to zajmuje się prowadzeniem śledztwa, mówi, iż badano nie tylko ten jeden wątek. Materiał dowodowy nie pozwolił jednak na przyjęcie innych hipotez niż „biznesowo-ekonomiczne”. Jednak jak ocenia Jacek Rostowski, były wicepremier i minister finansów, który również był w gronie podsłuchanych – Prokuratura uznała, że motywy oskarżonych były wyłącznie komercyjne, a mimo to nawet nie zbadała, czy oskarżeni faktycznie wykorzystali wiedzę, którą zdobyli dzięki podsłuchiwaniu biznesmenów do wzbogacenia się np. na giełdzie. Według mojej wiedzy prokuratura nic w tej sprawie nie zrobiła.

Grupa przestępcza?
Pojawił się również wątek zorganizowanej grupy przestępczej. Odnosi się do niego między innymi Radosław Sikorski – Ktoś zleca, ktoś płaci, ktoś przekazuje nielegalne nagrania mediom, ktoś je publikuje, ktoś to wszystko koordynuje i nikt nawet nie bierze pod uwagę hipotezy, że może w tym przypadku chodzi o działanie zorganizowanej grupy przestępczej. – zmieniłoby to ewentualną kwalifikację prawną czynu i karę. O liczbie zaangażowanych w akcję osób, mogą świadczyć chociażby zeznania kelnerów. Jeden z nich powiedział – Krąg osób zamieszanych w ten proceder jest szerszy, że to nie jest tylko jeden zleceniodawca.

Kto z kim
Jedną z zamieszanych w sprawę osób wydaje się być Martin Bożek. Obecnie jest ekspertem sejmowej komisji ds. służb specjalnych (rekomendacja PiS). Niegdyś pracował w UOP, ABW i CBA pod rządami Mariusza Kamińskiego. Pojawiają się hipotezy, że to właśnie Bożek był ewentualnym łącznikiem pomiędzy Markiem Falentą, a Prawem i Sprawiedliwością. Te same nazwiska pojawiały się już bowiem we wcześniejszych aferach, takich jak chociażby afera gruntowa, czy hazardowa. Szczególnie ta ostatnia przyniosła duże czystki w PO – siedmiu ministrów i wiceministrów straciło stanowiska, a także szef klubu Platformy, Zbigniew Chlebowski.

W wątpliwość poddany jest także wybór prokuratury, która zajmuje się sprawą. Ta sama jednostka, przed kilkoma laty, zajmowała się między innymi sprawą senatora Piesiewicza, który początkowo z ofiary, stał się oskarżonym. W sprawie afery taśmowej Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga nie jest, jak pisze Newsweek „miejscowo właściwa”. Rzecznik prokuratora generalnego tłumaczy jednak, że na chwilę obecną prokuratura właściwa dla sprawy, prowadzi zbyt wiele innych śledztw i chodzi o równomierne rozłożenia obciążenia.

Długofalowe skutki
Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy o kolejnych przeciekach z nagranych taśm. Była na nich między innymi nierozpoznany jeszcze głos, który mówił o kontrowersyjnym załatwieniu pracy asystentki w Brukseli – Ty masz od 1 lipca pracę, ale kto ci mówi, żebyś ty chodziła do pracy. Masz etat, a nie to, że masz chodzić do roboty, bo wiesz, to jest różnica.Będziesz tam referentką do spraw różnych, no i tyle, nie będziesz się ruszać, będziesz leżeć.

W aferze podsłuchowej 97 osób, które pojawiły się na nagraniach, mają status pokrzywdzonych. Co było prawdziwą motywacją nagrań, wciąż nie wyjaśniono. Jeśli rzeczywiście były to powody ekonomiczne, to uboczne skutki polityczne zdecydowanie przyćmiły główną pobudkę.

Źródło: Newsweek

naTemat.pl

Anne Applebaum ostro o PiS. „Opozycja nagrywała rząd i zmanipulowała taśmy. To odwrotność Watergate”

Anne Applebaum napisała, że to PiS nagrywało członków rządu PO, a potem manipulowało taśmami
Anne Applebaum napisała, że to PiS nagrywało członków rządu PO, a potem manipulowało taśmami Fot. Filip Klimaszewski / AG

Anne Applebaum, publicystka „Washington Post” i żona Radosława Sikorskiego, napisała na Twitterze, że polska afera taśmowa to odwrotność słynnej afery Watergate. „Opozycja po kryjomu nagrywała rząd, a potem manipulowała taśmami” – oceniła.

Applebaum zabrała głos w szczególnym momencie, bo właśnie „Newsweek” opublikował informacje, które mają przemawiać za tezą, że to PiS mógł stać za aferą podsłuchową. Choć tropy prowadzą do działaczy partii Kaczyńskiego, prokuratura uznała, że ten wątek nie jest ważny i nie bierze pod uwagę motywu politycznego.

Tymczasem „Newsweek” cytuje np. zeznania jednego z zamieszanych w sprawę kelnerów, który mówił: „Falenta powiedział mi, że jest blisko z PiS, że może zorganizować spotkanie z prezesem Kaczyńskim i że te nagrania mogą pomóc PiS”. Biznesmen, który zorganizował akcję podsłuchową, miał też przekonywać, że za „tego typu informacje” (z nagrań) można dostać „stanowisko w rządzie PiS”.

Właśnie na tych doniesieniach bazuje Applebaum.

Komentarz publicystki wywołał sporo emocji. Na Twitterze odpowiedzieli jej prawicowi komentatorzy. „Jak ktoś o takich osiągnięciach i takim statusie może wyciągnąć tak absurdalne wnioski z bredni Miss Niekompetentnej” – napisał Stanisław Janecki z „wSieci”, odnosząc się do autorki artykułu w „Newsweeku”.

 

naTemat.pl

anneApplebaum

Rosyjska bogdanka. Muzy i ich artyści cz. 8

Sebastian Duda, 12.10.2015

Trzy miesiące przed śmiercią poety odwiedził Kasprowiczów w Harendzie Stanisław Ignacy Witkiewicz. Rysując portret Kasprowicza, umieścił jego zmizerniałą twarz w żółtej poświacie - Witkacy tak przedstawiał modeli, którzy wedle jego intuicji mieli wkrótce umrzeć.

Trzy miesiące przed śmiercią poety odwiedził Kasprowiczów w Harendzie Stanisław Ignacy Witkiewicz. Rysując portret Kasprowicza, umieścił jego zmizerniałą twarz w żółtej poświacie – Witkacy tak przedstawiał modeli, którzy wedle jego intuicji mieli wkrótce umrzeć. (Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta)

Po prostu chciała zostać muzą. Przed Kasprowiczem omotała niemieckiego malarza Willy’ego Eggertha i włoskiego poetę Gabriela D’Annunzia. Zaręczyła się z innym Włochem, poetą Eugeniem Coselschim, którego jednak rzuciła dla starszego już i korpulentnego, ale jakże fascynującego Polaka.

Wiosną 1907 r. Jan Kasprowicz jechał pociągiem z Rzymu do Neapolu. Zmartwieni stanem jego nerwów przyjaciele od dawna namawiali go na wyjazd do Włoch, licząc też na to, że nadużywający wódki poeta zamieni ją w Italii na słabsze wino. W pociągu jego uwagę zwróciły dwie panie; jedna wyglądała na niespełna 20 lat, a druga była dużo starsza. Przysiadł się, przedstawił po niemiecku i w równie nienagannej niemczyźnie usłyszał, że damy pochodzą z Rosji. Kasprowicz nie znał rosyjskiego, ale paniom to nie przeszkadzało.

Uczennica mistrza Rodina. Muzy i ich artyści cz. 7

Wileńska generałówna

Młodsza długo mieszkała w Wilnie, gdzie jej ojciec, carski generał, dowodził garnizonem. Lubiła Polaków, a nazwisko Kasprowicza obiło jej się o uszy. Starsza była jej ciotką, od kilku lat razem jeździły na kuracje lecznicze za granicę; były już kilkakrotnie we Włoszech, w Szwajcarii, na południu Francji, na Krymie, a nawet w Egipcie. Młodsza nazywała się Maria Bunin i była daleką krewną pisarza Iwana Bunina. Starsza, która przedstawiła się jako Eugenia Anderson-Łuczyńska, wywodziła się podobnie jak jej siostra, matka Marii, z mieszkającej w Petersburgu szwedzkiej rodziny.

Konwersacja wciągnęła obie panie, bo Kasprowicz okazał się świetnym rozmówcą, choć jego powierzchowność zrazu tego nie zapowiadała. Był dość otyły, pucułowaty, z wysokiego czoła zwisał niedbale kosmyk, a hiszpańska bródka nie była dobrze przystrzyżona. Wyglądał na kupca, sklepikarza albo profesora gimnazjum. W pewnym momencie Eugenia wyszła na chwilę i wtedy, jak Maria Bunin opowiadała po latach Tadeuszowi Różewiczowi, on mnie nagle chwycił w ramiona (…) weszła cioteczka… chwyciła mnie za rękę i próbowała mnie oderwać, ale ja mocno się go trzymałam.

Ciotka, jak się zdaje, nie czyniła mu z tego tytułu wyrzutów; co więcej, obie Rosjanki zmieniły plany i wraz z Kasprowiczem pojechały do Sorrento, gdzie poeta pokazał im swoje utwory w niemieckim tłumaczeniu. I wkrótce, jak pisze biograf Marii Radosław Romaniuk, zyskał w Marii Bunin jedną z najgorętszych zwolenniczek swej twórczości, a ta zrobiła wiele, by udowodnić, że pojmuje jego dzieło lepiej niż przeciętna napotkana w pociągu panna. Entuzjazm dla poematów i fakt, że musiała je sobie tłumaczyć podwójnie: z pomocą autora z polskiego na niemiecki, potem we własnej głowie z niemieckiego na rosyjski, poddał odważny pomysł, aby spróbować ich poetyckiego przekładu na któryś ze znanych jej języków. Strofy w egzotycznej polszczyźnie kusiły możliwością wejścia w duchowy świat interesującego ją mężczyzny, powtórzone w innym języku, jej słowami, dawały pożądany efekt rozmowy poety z pełnoprawną partnerką, która odnajdywała najlepszy wyraz dla jego myśli i uczuć.

Kasprowicza zachwyciła wrażliwość i oczytanie Buninówny, ale niebawem musiał wracać do Lwowa, gdzie wykładał literaturę porównawczą na uniwersytecie i gdzie czekały na niego stęsknione córki.

Gwałtowny kochanek. Muzy i ich artyści cz. 6

U Prusaków na mękach

W 1907 r. Kasprowicz miał już 47 lat. Urodził się w 1860 r. jako pierwsze z czternaściorga dzieci niepiśmiennego chłopa z Szymborza pod Inowrocławiem i tam też uczęszczał do szkoły. Gdy skończył 10 lat, nauczyciele namówili ojca, by wysłał syna do gimnazjum w Inowrocławiu, na co stary Kasprowicz zgodził się w nadziei, że pierworodny zostanie księdzem i wesprze rodzinę. Gimnazjalna edukacja w pruskim stylu okazała się drogą przez mękę; dość powiedzieć, że maturę zdał dopiero po 14 latach nauki w różnych szkołach. Jak pisze literaturoznawczyni Agnieszka Kania, nie szło mu w szkole, powtarzał klasę za klasą, nie radził sobie z matematyką, łaciną i greką, opuszczał gimnastykę, nie chodził na fizykę z astronomią. I sprawował się nagannie – oszukiwał, przeszkadzał, spóźniał się na lekcje, a w dodatku siał polską propagandę. Toteż wyrzucano go z gimnazjów w Inowrocławiu, Opolu i Raciborzu. ” Kasprowicz! – rozzłościł się raz raciborski profesor. – Jeśli się pan sam nie wyniesie, zostanie pan odstawiony do tej swojej Polski przez policję”. Przyszły autor „Marchołta grubego a sprośnego” rzucił w belfra flaszką z atramentem i uciekł. Szkołę skończył w Poznaniu.

Zakochany Balzac

Teodozja i Mimoza

Polska nie była jedyną miłością Kasprowicza, sypiał wówczas z wieloma kobietami, ale dopiero po wyjeździe z Poznania zakochał się na zabój w Teodozji Szymańskiej, starszej od siebie o osiem lat córce zamożnego ogrodnika pracującego u Raczyńskich w Rogalinie. Poznał ją w trakcie studiów filologicznych na uniwersytecie w Breslau. Miał 26 lat, gdy wziął z nią ślub cywilny. Niestety uczucie szybko się wypaliło i już półtora roku później nastąpił rozwód. Potem postanowił jechać do Lwowa, by tam robić karierę literacką, a upokorzona Teodozja wróciła do rodziców i niespełna rok po rozwodzie popełniła samobójstwo.

We Lwowie prawie nikt o tym się nie dowiedział i Kasprowicz szybko zyskał reputację lwa salonowego. Jego poezja budziła uznanie, ponadto okazał się wziętym publicystą i krytykiem teatralnym. Wraz z innymi luminarzami literatury i dziennikarstwa przesiadywał wieczorami po knajpach, a szczególnie upodobał sobie sławną winiarnię Stadtmuellera na rynku. To tam poznał Jadwigę Gąsowską, córkę krakowskiego urzędnika kolejowego. Złotowłosa, nieco egzaltowana miłośniczka literatury o wielkich ciemnych oczach i zmysłowych wargach urzekła go. Nazywał ją Mimozą. To Ty jesteś słonkiem – co mnie do życia obudziło – pisała mu w liście. Pobrali się 7 stycznia 1893 r. w krakowskim kościele św. Mikołaja. On zapewniał, że jest dla niego „uosobieniem miłości”, „poświęceniem i dni, co idą, jasnem zrozumieniem”. Wkrótce na świat przyszły córki: Janka (1893 r.) i Hanka (1895 r.).

Delfina Potocka, heroina Krasińskiego

Zdrajca Przybyszewski

Jednak życie u boku poety szybko zaczęło nudzić drugą panią Kasprowiczową. Wprawdzie mąż nieźle zarabiał jako redaktor „Kuriera Lwowskiego”, ale żona chciała być jego muzą, a nie strażniczką domowego ogniska. Flirtowała z lwowskimi pisarzami, wzbudzając w mężu nieufność i (być może uzasadnione) podejrzenia. Dochodziło do konfliktów, a prawdziwa katastrofa nastąpiła w czerwcu 1899 r., kiedy Kasprowicz zaprosił do Lwowa Stanisława Przybyszewskiego, by ten wygłosił odczyt o Chopinie. Chciał wspomóc finansowo kolegę – we Lwowie Przybyszewski mieszkał u Kasprowiczów, bo nie miał na hotel; żonę Dagny oraz dzieci zostawił w Zakopanem. W ciągu pięciu dni uwiódł Jadwigę, która jednak o wszystkim opowiedziała mężowi. Wtedy zdruzgotany poeta zawołał Przybyszewskiego i zapytał żonę: „Kogo wybierasz?”. Przez chwilę patrzyła to na jednego, to na drugiego i w końcu w milczeniu objęła kochanka. Kasprowicz opuścił natychmiast mieszkanie. Wkrótce potem wyjechał Przybyszewski.

Dagny Przybyszewska przez pewien czas próbowała walczyć o małżeństwo, natomiast Kasprowiczowa była gotowa na rozstanie z Kasprowiczem. Spotkała się z Przybyszewskim w Krakowie, później zamieszkali w Warszawie, pobrali się w 1905 r. Wcześniej Przybyszewski próbował podsycić ten jeden z największych skandali w literackich kręgach Młodej Polski, publikując na łamach „Chimery” powieść w odcinkach będącą historią miłosnego trójkąta. Czytelnicy od razu się domyślili, kto był pierwowzorem powieściowych postaci, i do redakcji przychodziły listy z wyrazami współczucia dla Kasprowicza i córek (pozostały na utrzymaniu poety i jego teściów, którzy wyrzekli się Jadwigi) oraz oburzenia na Przybyszewskiego i Kasprowiczową. Druk powieści został wstrzymany i wtedy Przybyszewski napisał sztukę teatralną na ten sam temat, która została wystawiona w Warszawie. Aktorzy występowali ucharakteryzowani na obu literatów, sprawa stała się znana we wszystkich trzech zaborach, a jej echa odnajdywano w twórczości Kasprowicza. Istotnie, tuż po ostatecznym rozstaniu z żoną zapisał w jednym z hymnów dramatyczne wyznanie:

Święty Boże! Święty Mocny!
Jestem!
Jestem i płaczę…
Biję skrzydłami
jak ptak ten ranny,
jak ptak ten nocny,
któremu okiem kazano skrwawionym
patrzeć w blask słońca…

La Fornarina, tajemnica Rafaela

Zakochany w Marusi

O skandalu plotkowano też w Wilnie i jak się zdaje, to wówczas Buninówna po raz pierwszy usłyszała o mężczyźnie, którego wiosną 1907 r. miała spotkać w pociągu do Neapolu. Po powrocie z Sorrento Kasprowicz z zapałem opowiadał lwowskim przyjaciołom o spotkaniu z ładną Rosjanką, która obiecała, że będzie tłumaczyć jego dzieła na rosyjski. Jak wspominał po latach Tymon Niesiołowski, poetautrzymywał, że nikt go tak dotąd nie rozumiał jak właśnie ta kobieta. (…) W sposób delikatny i wysoce inteligentny zdołała wczuć się w jego hymny; umiała mówić tak sugestywnie, że z taką bezpośredniością i wyczuciem poezji spotkał się po raz pierwszy. Widać było, że znajdował się pod jej urokiem. Kasprowicz nie zapomniał o generałównie, ale też przez dwa lata od poznania nie kontaktowali się. Aż w 1909 r. Rosjanka po kolejnej podróży na Południe wracała do Petersburga przez Lwów. Postanowiła tam zanocować, po śniadaniu w hotelu poszła na spacer i w pewnej chwili w oknie kawiarni ujrzała Kasprowicza. Podeszła, a on oszołomiony zwierzył się, że od pobytu we Włoszech często o niej myślał. Postanowili, że od teraz będą korespondować. Listy szybko stawały się coraz bardziej egzaltowane. Kasprowicz i Marusia (jak ją nazywali najbliżsi) obiecywali sobie, że złączą swoje losy na zawsze, choć po odejściu Jadwigi poeta raczej powściągliwie odnosił się do perspektywy kolejnego ożenku. No i kandydatka na żonę była córką generała znienawidzonej armii. Jak przyjaciele i czytelnicy zareagują na taki związek?

Jak zostać muzą

W Wilnie zabiegali o jej względy i rękę młodzi i starsi oficerowie, ale nie była nimi zainteresowana. Jeździła do kurortów leczyć chorobę stawów będącą następstwem powikłań po szkarlatynie, którą przeszła jako dziesięciolatka, ale szukała tam też artysty, z którym mogłaby się związać. Sama zresztą chciała być artystką, ale szybko zdała sobie sprawę, że nie ma dość talentu, więc pozostało jej bycie towarzyszką życia artysty. Umiała świetnie uwodzić i maskować swe fizyczne niedomagania, o czym wielokrotnie pisała w dzienniku. Oto zapis z 1910 r., gdy intensywnie korespondowała z Kasprowiczem: Umiem podchodzić do ludzi, bywać w zależności od warunków dzieckiem lub kobietą, dumną lub naiwną, szczerą lub opanowaną, przybierać, zupełnie bezwiednie, mnóstwo najrozmaitszych form. Każda z nich jednak będzie mi właściwa w odpowiednim momencie, będzie cząstką mego prawdziwego „ja”, nie zaś czymś sztucznym. W gruncie rzeczy w stosunkach z ludźmi grają większą rolę półtony ledwie uchwytne, to, co się nazywa sztuką oczarowania, aniżeli podstawowe cechy charakteru. Miałabym ochotę porównać siebie z błyszczącym kamyczkiem, nie cennym, lecz posiadającym silny zwodniczy blask.

W kwietniu 1911 r. Kasprowicz zjawił się w petersburskim domu generałostwa Buninów, by poprosić o rękę ich córki. Choć swą dekadencką peleryną wywołał konsternację rodziców ukochanej, to koniec końców panna przekonała ich do swego wybranka. 30 września 1911 r. w urzędzie stanu cywilnego w Dreźnie odbył się ślub, a pół roku później – ceremonia w zborze protestanckim, bo ani Kościół katolicki, ani Cerkiew nie wyraziły zgody na udzielenie ślubu dwukrotnemu rozwodnikowi.

Macocha i pasierbice

Po ślubie Kasprowicz musiał przedstawić córkom macochę, co nie było miłe. Anna Kasprowicz-Jarocka tak wspominała ich pierwsze spotkanie: Przywitała się z nami (może mimo najlepszych chęci) – doskonale to z Janką pamiętamy – zimno, zwłaszcza oczy jej miały wyraz lodowaty. (…) Co do nas, to także zapewne nie byłyśmy zbyt wylewne, ale zdobyłyśmy się, chociażby ze względu na Ojca, na uprzejmy wyraz twarzy. Ojciec był trochę zmieszany, głos miał przytłumiony (zwykle miał taki, gdy był wzruszony). Rękę, na której miał obrączkę ślubną, tak wysuwał, żeby była widoczna. Robił to z dziecinną naiwnością, widocznie bawiła go nowa rola męża. (…) Różnica lat [między nami] była nieduża, ode mnie była starsza o osiem lat. Ale może z powodu jednak tej różnicy, a także pewnych cech charakteru, których wtedy jeszcze nie znałyśmy, Marusia (…) odnosiła się do nas z pewną wyższością, jeszcze wówczas delikatnie tylko zaznaczoną, ale przez nas już wyczuwaną.

Przy córkach Kasprowicz unikał okazywania czułości żonie, ale gdy sobie podpił, hamulce puszczały i zazdrosne o ojca dziewczynki coraz gorzej odnosiły się do młodej macochy mówiącej do nich per „moje dzieci”. Wzajemne stosunki pozostawały oschłe, a i jej relacje z mężem nie były idylliczne. Wiedziała, że nim zawładnęła, i potrafiła to wykorzystywać. Pisała w dzienniku: Aby być naprawdę kochaną przez mężczyznę, kobieta musi kochać mniej od niego. Wtedy nad nim panuje, potrafi go utrzymać przy sobie przez całe życie. Miłość prosta, naturalna, a taka przeważnie jest miłość prawdziwa, rzadko zadowala mężczyznę. Potrzebuje on podniety, świadomej sztuki kochania. Chce, aby kobieta działała nie tylko na serce i zmysły, ale i na wyobraźnię. A zwłaszcza na ambicję.

Dumny i zazdrosny

Bez wątpienia Kasprowicz zawdzięczał jej przypływ nowej energii twórczej, zwłaszcza podczas wspólnych pobytów w Tatrach, dokąd jeździli zwykle bez córek poety. W Poroninie zastał ich wybuch pierwszej wojny światowej. Jako że Lwów został szybko zajęty przez Rosjan, Kasprowiczowie musieli przedłużyć pobyt na Podhalu, gdzie poeta pisał kolejne części „Księgi ubogich”. Codziennie wychodził rano z notatnikiem na górskie wycieczki, a po powrocie czytał żonie to, co napisał. Kilka wierszy poświęcił jej:

Umiłowanie ty moje!
Kształty nieomal dziecięce.
Skroń dotąd nie pomarszczona,
Białe, wąziutkie ręce!
Lubię, gdy stajesz za mną,
Na tym tu wiejskim balkonie,
Który poczerniał od deszczów,
Lecz dzisiaj mi w blaskach tonie.
(…)
Strasznie to lubię, gdyż czuję,
W dole zapatrzon wzajemną,
Że w takich mi drogich godzinach
Najbardziej żyjesz ze mną.

Był z niej dumny, ale też o nią zazdrosny. Przeczuwał, że chciała być muzą artysty i że przypadek sprawił, że to on został wybrankiem. Kiedy pewnego razu zwiedzali krakowski kościół Franciszkanów i przystanęli przed witrażem ukazującym Boga stwarzającego świat, zachwyconą tym dziełem żonę zapytał obcesowo, czy gdyby Wyspiański wciąż jeszcze żył, to poszłaby od razu za nim.

Choć nie uchodziła za piękność, Kasprowicz dobrze zdawał sobie sprawę z jej erotycznego magnetyzmu. Jego przyjaciel Juliusz German pisał: Miała rzeczywiście dużo uroku, może nieco egzotycznego, wybitną kulturę umysłową, wiele szczerego entuzjazmu. Dość drobnej postaci, szatynka z niebieskimi oczami, nie odznaczała się wybitną pięknością, lecz jej miły, dziewczęcy, trochę zdziwiony uśmiech pełen był szczególnego wdzięku.

Tym wdziękiem czarowała gości Kasprowicza. On sam po odzyskaniu niepodległości stał się pisarzem niezwykle czczonym i hołubionym – w roku akademickim 1921/22 został rektorem lwowskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza, ale już w 1923 r. zapragnął wrócić pod Tatry. Za pieniądze z tłumaczeń Szekspira sfinansował przebudowę Harendy, drewnianego domu pod Zakopanem, która zakończyła się w dniu imienin poety – 27 grudnia 1923 r.

Strażniczka spuścizny

Tymczasem żona dostrzegła, że jej związek z Kasprowiczem osiągnął kres możliwości – w zapiskach w dzienniku czynionych już po polsku pisała o poczuciu niespełnienia w małżeństwie: Uświadomiłam sobie nagle, że Janek wymaga ode mnie czegoś przeciwnego mej własnej naturze. Poddać się temu oznaczałoby to samo, co okaleczyć siebie, zamknąć drzwi na otwarte, falujące morze żywego życia.

Kiedy nawiązała romans z bułgarskim literaturoznawcą Bojanem Panewem, Kasprowicz postanowił ustąpić pola młodemu rywalowi. Kasprowiczowa wyjechała z kochankiem na kilka miesięcy do Lwowa, a kiedy wróciła, zastała męża przykutego do łóżka. Nieleczone miażdżyca i cukrzyca dały znać o sobie. W jednej chwili zdecydowała, że zostaje z Kasprowiczem, i trwała przy nim do śmierci 1 sierpnia 1926 r. Kazał się pochować w todze rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza.

Po jego śmierci postanowiła pozostać w Harendzie, w której urządziła mężowi swoiste mauzoleum. W 1933 r. sprowadziła jego szczątki z zakopiańskiego cmentarza do specjalnie zbudowanej przydomowej kaplicy, dbała o spuściznę po nim i od czasu do czasu wiązała się z artystami, m.in. z pisarzem Michałem Choromańskim i rzeźbiarzem oraz architektem Karolem Stryjeńskim. Jednak z pewnością godnie wypełniała do końca życia obowiązki wdowy i strażniczki pamięci po Kasprowiczu. W 1950 r. Harenda stała się oficjalnie muzeum poety. Jednym z najbardziej wzruszających eksponatów jest szare passe-partout w drewnianej ramie, do którego włożyła nasturcje widziane przez Kasprowicza tuż przed śmiercią. Zmarła w Zakopanem 12 grudnia 1968 r. W urodziny męża.

Korzystałem m.in. z książki Radosława Romaniuka „One. Kobiety, które kochały pisarzy”, Warszawa 2014

Wideo „Ale Historia” to najciekawsze fakty, ciekawostki i intrygujące smaczki minionych wieków i lat. To opowieść o naszych przodkach, a więc i o nas samych, która pozwala lepiej zrozumieć świat, jego kulturę i naszą własną mentalność. Zafascynuj się przeszłością, by lepiej zrozumieć teraźniejszość!

W ”Ale Historia” czytaj też:

Rosyjska bogdanka
Po prostu chciała zostać muzą. Przed Kasprowiczem omotała niemieckiego malarza Willy’ego Eggertha i włoskiego poetę Gabriela D’Annunzia. Zaręczyła się z innym Włochem, poetą Eugeniem Coselschim, którego jednak rzuciła dla starszego już i korpulentnego, ale jakże fascynującego Polaka

Od wierzby do aspiryny
Jest dobra na przeziębienie, ale może też pomóc w profilaktyce i leczeniu m.in. chorób układu krążenia, dolegliwości wątroby, osteoporozy, udaru mózgu. Być może okaże się skuteczna na niektóre nowotwory

Matecznik brygady Kamińskiego
W listopadzie 1941 r. Niemcy pozwolili rosyjskim kolaborantom założyć na okupowanym terytorium radzieckim okręg samorządowy odpowiadający wielkością Belgii i rządzony przez nich samych. Stolicą stała się miejscowość Łokoć, a najbardziej znanym przywódcą – Bronisław Kamiński

Kronika życia Jana Długosza
Znamy go jako najsłynniejszego polskiego kronikarza, a przecież był też intelektualistą, dyplomatą i zręcznym negocjatorem, duchownym, a także – jak by się dziś powiedziało – menedżerem, który z wielką wprawą i sukcesami zarządzał powierzonym sobie majątkiem. Urodził się w 1415 r. i dlatego 2015 r. Sejm ogłosił Rokiem Jana Długosza

Polityką prosto w oczy
Jego wyjątkowość polegała na stworzeniu postaci pana Janka, inteligenta, ale „raczej o knajackim sposobie mówienia, zabierającego głos na każdy temat”. „Wystawiam się na pośmiewisko i za to mi płacą. Wielu ludzi wystawia się na pośmiewisko, ale płacą im za coś zupełnie innego” – żartował Jan Pietrzak

Zaraz po wojnie
Jak opisać świat po największym koszmarze w dziejach? Jak mają wyglądać odbudowywane domy, ulice, codzienność? Jak odnaleźć się w nowym życiu i jakie są w nim zadania sztuki?

omotałaNiemca

wyborcza.pl

Prof. Zybertowicz: Trwa dechrystianizacja Polski

Rozmawiał Paweł Wroński, 12.10.2015

Prof. Andrzej Zybertowicz: Mamy wzrost gospodarczy, ale to wzrost specyficzny, niedający podstaw do przyszłego samodzielnego rozwoju. To wzrost neokolonialny

Prof. Andrzej Zybertowicz: Mamy wzrost gospodarczy, ale to wzrost specyficzny, niedający podstaw do przyszłego samodzielnego rozwoju. To wzrost neokolonialny (WOJCIECH KARDAS)

Mamy wprawdzie wzrost gospodarczy ale to wzrost specyficzny, neokolonialny. Mentalność postkolonialna czy neokolonialna zaciążyła na elitach platformianych. – mówi prezydecki doradca Andrzej Zybertowicz

PAWEŁ WROŃSKI: Napisał pan książkę „Państwo Platformy. Bilans zamknięcia”. Czy to nie za wcześnie na „zamknięcie”? Do wyborów trochę czasu.

PROF. ANDRZEJ ZYBERTOWICZ, socjolog z UMK w Toruniu, doradca społeczny ds. bezpieczeństwa u prezydenta Andrzeja Dudy, a wcześniej Lecha Kaczyńskiego: W gronie współautorów zastanawialiśmy się nad tym. Nawet gdyby się okazało, że PO utrzyma się przy władzy, gdyż powstanie koalicja strachu wszystkich przeciw PiS, to i tak już mamy nową jakość.

Wygrana Andrzeja Dudy, ujawniony potencjał niezadowolenia w postaci wyborców Pawła Kukiza pokazały, że PO nie może rządzić tak jak przez poprzednie lata. Epoka, w której PO jednocześnie ma poparcie biznesu, głównych mediów i najbardziej wpływowych odłamów opinii publicznej, już minęła. Dlatego tytuł książki nie jest przedwczesny.

Jakakolwiek będzie nowa władza, zetknie się z problemami, z którymi stykała się PO: stan finansów publicznych, reforma zdrowia czy górnictwa.

– Część problemów ma oczywiście charakter globalny, kulturowy, wiąże się z procesami długiego trwania. Ale twórcą wielu problemów jest sama PO. Wymiar kulturowy to niewiara w Polskę i polskość, przekonanie, że z Polakami nie da się budować nowoczesnego państwa.

Drugi wymiar, powiedzmy „biznesowy”, to uwikłanie PO na wszystkich szczeblach w relacje z pasożytniczymi grupami interesów, które miast koncentrować się na działalności produkcyjno-innowacyjnej, sięgają po instrumenty polityczne do wzrostu firm i zapewnienia im pozycji na rynku.

A historia SKOK-ów i PiS?

– Nie wiem, czy SKOK-i są dobrym przykładem, bo tu chodzi o skalę. Każde ugrupowanie u władzy podlega naciskom lobbystycznym. Lobbing może być legalny lub nielegalny – korupcyjny. Gdy PiS obejmował władzę w 2005 r., zdefiniował CBA jako instytucję, która miała patrzeć na ręce całej elity władzy. Na dwie instytucje warto patrzeć z punktu widzenia kontroli establishmentu – IPN i CBA.

IPN pozwala się przyjrzeć biografiom ludzi władzy, a CBA, m.in. przez kontrolę oświadczeń majątkowych, sprawdza, jak władza się sprawuje dziś. Ciekawe, że te dwie instytucje poddano konsekwentnemu ostrzałowi ze strony pana redakcji.

Nie sądzę, by słuszna była teza, że PO modernizuje Polskę wbrew Polakom.

– Zdzisław Krasnodębski zauważył, że w „świecie” PO nie brak środowisk przekonanych, iż warunkiem modernizacji jest swoista depolonizacja.

Przecież ta modernizacja odbywa się z udziałem Polaków, a nie wbrew Polakom. A jedna z największych modernizacji odbyła się w latach 1890-1913. A wtedy Polski nie było.

– To trafne tylko w jednej warstwie. W książce analizujemy system wydawania funduszy europejskich. To była modernizacja za cudze pieniądze, według obcych wzorów. Biurokracja unijna modernizuje Polskę, by wpasować ją w międzynarodowy podział pracy. Efekt: kapitalizm peryferyjny plus pułapka średniego rozwoju.

Polska zawsze była gospodarką peryferyjną. Gdybyśmy nie przeprowadzali tej modernizacji, skazalibyśmy ją na bycie gospodarką autarkiczną.

– I tu jest istotna różnica w widzeniu sytuacji między partią idącą do władzy a widzeniem sytuacji przez establishment III RP.

Mogę tu zastosować narrację prof. Jerzego Hausnera. To była modernizacja, która dopasowała nas do gospodarek zachodnioeuropejskich, w szczególności do niemieckiej. W książce przytaczamy obiektywne dane pokazujące, że mimo ogromnych pieniędzy innowacyjność nie wzrosła. Mamy wprawdzie wzrost gospodarczy…

Inni nie mają.

– …ale to wzrost specyficzny, niedający podstaw do przyszłego samodzielnego rozwoju. To wzrost neokolonialny. Mentalność postkolonialna czy neokolonialna zaciążyła na elitach platformianych. Przekonanie, że nie możemy współtworzyć reguł gry, możemy być tylko odbiorcą gotowych rozwiązań instytucjonalnych i stać nas jedynie na modernizację imitacyjną. Tymczasem te kraje, które przesunęły się z peryferii do centrum, np. tygrysy azjatyckie, owszem, imitowały rozwiązania, ale równocześnie nie odwracając się od swej tradycji. PO usiłuje nam w pakiecie dać imitację sięgającą głębiej. To, co PO i pana środowisko nam proponuje, to modernizacja przez dechrystianizację Polski.

Ciekawe. Nie czuję się dechrystianizatorem.

– W dziele dechrystianizacji można uczestniczyć nieświadomie.

Chyba się nie dogadamy w tej sprawie. Co proponuje „partia idąca do władzy”? Bo na razie dostrzegam program szerokiego rozdawania pieniędzy i oferowania wszystkiego wszystkim.

– Nie zgadzam się.

PiS do tej pory traktował gospodarkę służebnie, jako narzędzie do zdobycia i utrzymania władzy.

– Pan to stawia tak: z jednej strony mamy autarkię, a z drugiej – modernizację imitacyjną. Ale patrzmy na konkretny przykład – polityka energetyczna Lecha Kaczyńskiego. To nie opcja autarkiczna, ale dywersyfikacja.

Nie trafił pan z przykładem. Bo PO również dąży do dywersyfikacji energetycznej. Dla mnie zaś zrealizowanym elementem polityki energetycznej był zakup rafinerii Możejki za czasów Lecha Kaczyńskiego. Przepłacony.

– Ekipa PO-PSL zarzuciła koncepcję budowy rurociągu Odessa-Brody-Płock, choć już powstało studium wykonalności. Możejki okazały się słabszym ogniwem w układance energetycznej. Ale zaproponowano całościową strategię. A teraz? Niemcy do nas mówią: „Nie protestujcie przeciw gazociągowi Nord Stream, bo będziecie mogli od nas kupować rosyjski gaz”.

W latach, które pan wspomina, PiS mówił o różnorodnych rewolucjach. Była „rewolucja moralna”. Teraz mowa jest o „dobrej zmianie”. Kamuflaż?

– To jest dojrzewanie koncepcyjne partii, która zrozumiała, że żyjąc w czasach zamętu cywilizacyjnego i słysząc o kolejnej rewolucji, polskie społeczeństwo odczuwa niepokój. Jesteśmy w pewnej pułapce. Gdy np. rozmawiam z nauczycielami, słyszę dwa głosy. Pierwszy: w edukacji wiele rzeczy jest źle zorganizowanych, trzeba to zmienić. Głos drugi: jesteśmy zmęczeni ciągłym reformowaniem programów szkolnych i szkoły. Z jednej strony niezadowolenie, a z drugiej strony strach przed zmianami. Stąd odejście od języka rewolucji, czyli lepsze rozumienie oczekiwań wyborców.

Jarosław Kaczyński mówi o PO, że jest partią postkomunistyczną. Jest?

– Pod pewnymi względami. PO, gdy objęła władzę w 2007 r., zaczęła obsługiwać te same interesy krajowe i zagraniczne, które obsługiwał SLD. To jest tajemnica sukcesu PO.

Trudno uznać PO za partię postkomunistyczną, skoro wywodzi się z „S” i nawiązuje do tradycji sierpnia 1980 r.

– Mówię o wymiarze nie genetycznym, ale funkcjonalnym.

PiS równie dobrze może być zdefiniowany jako partia postkomunistyczna. Silne przywództwo, kadrowość struktur, etatyzm, radykalizm, opiekuńcza rola państwa.

– Jak pan w naszej książce „Państwo Platformy” przeczyta rozdział o funduszach europejskich przywołujący też oceny wygłaszane na łamach „Wyborczej”, to dostrzeże, że największą bodaj szkodą, jaką wyświadczyła nam ekipa PO-PSL, jest odrodzenie złych nawyków okresu PRL. Unijne to nie moje, państwowe to nie moje. Nie trzeba oszczędnie gospodarować. Powstały firmy, których jedynym celem jest wykorzystywanie funduszy unijnych, np. na setki nikomu niepotrzebnych szkoleń. To przejaw marnotrawienia zasobów typowy dla mentalności PRL.

Co pan proponuje? Żebyśmy z funduszy zrezygnowali, bo nas peerelizują?

– Od przedstawiciela „Wyborczej”, która z uporem powtarza, że nic nie jest czarno-białe, a tyle jest odcieni szarości, nie spodziewałem się tak naiwnego kontrargumentu.

Tu też się nie dogadamy. Antoni Macierewicz w „Do Rzeczy” stwierdził, że jednym z dysfunkcyjnych elementów państwa jest stan tajnych służb przekształconych w „paramafijne”.

– Do służb docierają grupy biznesowe, które próbują nimi manipulować. Służby potrzebują reformy. Nie tylko w kontekście narastającego migracyjno-terrorystycznego zagrożenia. Reforma winna zakładać powołanie Ministerstwa Ochrony Państwa, któremu jedne służby – jak wywiad, kontrwywiad, CBA – podlegałyby bezpośrednio. Inne – jak wywiad skarbowy – powinny podlegać Ministerstwu Finansów, ale byłyby z Ministerstwem Ochrony Państwa powiązane koordynacyjnie. Dotąd koordynator służb nie był ministrem konstytucyjnym, jego pozycja była zbyt słaba.

Zobacz także

znanyDoradcaDudy

wyborcza.pl

Reakcja na oświadczenie ks. Charamsy. Przepraszam za coming out

Kazimierz Bem, Jarosław Makowski, 10.10.2015

Ks. Krzysztof Charamsa

Ks. Krzysztof Charamsa (Alessandra Tarantino / AP (AP Photo/Alessandra Tarantino))

Ksiądz Charamsa nie zapytał biskupów, księdza Oko i świętoszkowatych publicystów, czy może wyjść z szafy. A to skandal

Kazimierz Bem – pastor ewangelicko-reformowany (UCC) w USA, publicysta protestancki

Jarosław Makowski – filozof, teolog, publicysta. Pisze książkę o nauczaniu społecznym papieża Franciszka

Powiedz mi, jaka jest twoja reakcja na coming out, a powiem ci, kim jesteś. „Wyjście z szafy” ks. Krzysztofa Charamsy niewiele mówi o nim poza tym, że chce być dumny z tego, kim jest. Ciekawsze jest to, w jaki sposób my zareagowaliśmy na jego gest.

Czytając komentarze, również tzw. postępowych dziennikarzy, można odnieść wrażenie, że gdy coś ważnego o kościelnej homofobii powiedział gej, to z definicji musi to być tendencyjne. Gdy coś mówił jako (domniemany) heteroseksualny „prawdziwy ksiądz”, musiało być coś na rzeczy. Pochylaliśmy się nad tym w zadumie. Jeśli jest gejem, argumentację możemy wywalić do kosza.

Analiza wystąpień ks. Dariusza Oko dokonana przez ks. Charamsę jest trafna. Trudno wskazać w dzisiejszym polskim Kościele rzymskim inną osobę niż Oko, która z taką zaciętością i pogardą graniczącą z fascynacją pisałaby o osobach homoseksualnych. Podszywa się przy tym pod Jezusa, przy wyraźnym poparciu kolejnych biskupów. By to stwierdzić, nie potrzebujemy tekstów Charamsy – musimy się tylko wykazać odrobiną przenikliwości i chrześcijańskiej przyzwoitości.

Tymczasem zamiast dyskutować o szkodliwej publicystyce ks. Oko i poparciu dla tworów jego chorej wyobraźni, media szybko porzuciły temat, by zająć się zaglądaniem do łóżka watykańskiemu prałatowi. Mało: wiele osób ma ks. Charamsie za złe, że dokonał coming outu „w nie najlepszym czasie”. Trwa synod o rodzinie. Nie wiedzieliśmy, że coming out trzeba konsultować zarówno z „Watykanem”, jak i z działaczami LGBT, by dostać błogosławieństwo. Każdy ma prawo dokonać go wtedy, kiedy jest gotowy. Ks. Charamsa dokonał go teraz – i tę decyzję trzeba po prostu uszanować.

Kolejny zarzut, jaki mu się stawia, dotyczy stylu, w jakim „wyszedł z szafy”. Okazuje się, że – znów – powinien był skonsultować sposób swojego coming outu ze wszystkim świętymi polskiego życia dziennikarskiego. Jasne, że nam, siedzącym przed komputerem czy TV, może nie podobać się styl. Ale nie mamy tu do czynienia z konkursem elegancji, ale z walką o własne życie: nie Kościoła, nie ruchu LGBT; z próbą powiedzenia publicznie prawdy po latach milczenia i życia w zakłamaniu, do którego się przykładamy, wspierając homofobicznych duchownych mówiących w imieniu Kościoła.

Często w dyskusji ze strony tzw. dialogowych katolików pada zarzut, że skoro Charamsa zrobił coming out i ma narzeczonego, nie mogą go bronić, bo sprzeniewierzył się nauczaniu Kościoła i swojemu powołaniu. Albo że powinien zostać i walczyć o zmianę Kościoła od wewnątrz. Ale czy można wyznaczać komuś standardy, nie mając pojęcia o ich konsekwencjach!? Nie potrzeba specjalnej wyobraźni, by się domyślać, jak przyznanie się do bycia gejem jest odbierane w Kościele rzymskokatolickim, który nawet nie próbuje udawać otwartego. W Kościele, który chroni ks. Oko i jego język. Gdyby ks. Charamsa został „męczennikiem za sprawę”, zyskałby szacunek świętoszkowatych dziennikarzy.

***

Problemem polskiego Kościoła jest ks. Charamsa – i to, co od lat głosi z ambon i w pismach katolickich ks. Oko, i nie tylko on. Przykładem ks. Jacek Międlar bezkarnie głoszący poglądy faszystowskie na wiecu we Wrocławiu – podobno biskup wrocławski jest bezradny. Oczywiście, gdyby ks. Międlar był gejem, bezradność szybko by się ulotniła. Na razie jest księdzem i uczy młodzież religii. Oko i Międlar głoszą spokojnie poglądy, które obrażać powinny poczucie przyzwoitości – także polskich katolików.

Wygląda na to, że Polacy uwielbiają ludzi albo z marmuru, albo z łajna, i że nie ma dla nas – konserwatystów czy liberałów – stanów pośrednich. Tymczasem historia i Biblia uczą, że czasami prawda przychodzi do nas z ust osób dalekich od doskonałości. Churchilla cytujemy, choć pił i był fatalnym mężem; słowa Johna F. Kennedy’ego czy Martina Luthera Kinga inspirują wielu, choć obaj notorycznie zdradzali swoje żony. Co niedziela modlimy się słowami Psalmów przypisywanych królowi Dawidowi, dalekiemu od prowadzenia się jak dziewice konsekrowane.

Przestańmy zachowywać się jak mieszczanie z „Moralności pani Dulskiej”, podniecając się coming outem księdza niczym filmem pornograficznym. Naprawdę nigdy wcześniej nie znaliście żadnego geja? Ks. Charamsa, podobnie jak uchodźcy, staje się lustrem, w którym możemy się przejrzeć jako ludzie i jako wspólnota. Czy widząc ten obraz, te pokłady lejących się spod klawiatur słów pogardy i nienawiści, jesteście z siebie dumni?

Proponujemy małe ćwiczenie. W szkole jest nauczyciel. Mężczyzna. Kochany przez dzieci, doceniany przez dyrekcję, szanowany przez kolegów i koleżanki. Ten doskonały pedagog z nieposzlakowaną opinią przychodzi pewnego dnia na radę pedagogiczną, bo nie może już żyć w kłamstwie, nie chce żyć w ukryciu. Dlatego mówi: „Jestem gejem”. Jak zareaguje większość Polaków?

Problemem nie jest to, że ksiądz czy nauczyciel jest gejem. Jest nim to, że to my, niby tak tolerancyjni i życzliwi, nie akceptujemy innych. Pogardzamy nimi. Ks. Charamsa, niestety, swoim coming outem pokazał nam naszą drugą, ciemną stronę: homofobiczną i nietolerancyjną.

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W ”Magazynie Świątecznym czytaj też:

Carl Honoré: Spokojnie, pali się
Cierpimy na „targetozę” – wszędzie musi być jakiś „target”. Cel, który trzeba koniecznie zrealizować, najlepiej „na wczoraj”. Z Carlem Honoré rozmawia Agnieszka Jucewicz

Lista przebojów Antoniego Macierewicza
Wiceprezes PiS w mowie i czynie

Balcerowicz: PiS musi odejść
PiS to skrzep PRL-u, w dodatku nie ma zahamowań moralnych. Z tym trzeba walczyć, bić się. Mobilizować rozsądnych, ośmieszać populistów. Autorzy żenującego hasła „Polska w ruinie” mają objąć władzę w Polsce? By niszczyć i kompromitować mój kraj? Z Leszkiem Balcerowiczem rozmawia Aleksandra Klich

Zapominamy, w jak bardzo nierównym świecie żyjemy
Jesteśmy wierzchołkiem góry lodowej, szczęśliwą elitą. Zapłacisz 50 proc. podatku, by reszta świata mogła dzielić nasz dostatek i naszą demokrację? Z Salvatore Babonesem rozmawia Katarzyna Wężyk

Co się dzieje z naszymi chłopcami
Oskarżają nas o gwałty, o zbrodnie na ludności cywilnej. Nas, którzy z własnej woli wzięliśmy do rąk broń, by bronić ojczystej ziemi i w razie potrzeby oddać życie za nasze kobiety i dzieci

Olga Tokarczuk: Ludzie, nie bójcie się!
– Brakuje mi na ratuszu w moim mieście wielkiego banera: „Wrocławianie, wszyscy jesteście dziećmi i wnukami uchodźców”. Z Olgą Tokarczuk rozmawia Dorota Wodecka

Kłamcy będą płonąć w piekle
Jeżeli sądzimy, że „prawda nas wyzwoli”, to kłamstwo nas zabije

Widmo intifady krąży nad Jerozolimą
Pierwszą intifadę nazwano powstaniem kamieni. Podczas drugiej izraelskie ulice terroryzowali samobójcy – szahidzi. Teraz najpopularniejszy jest nóż

Kiedy obraz sprzedaje się za milion dolarów
W 2008 roku w londyńskim domu aukcyjnym Phillips de Pury tryptyk „Palące dziewczyny” Wilhelma Sasnala został sprzedany za 457 tys. dol. Tym samym stał się najdroższym obrazem polskiego artysty sprzedanym poza granicami naszego kraju

ksCharamsaNiePytał

wyborcza.pl

Pluton nie przestaje zaskakiwać. Widać nad nim błękitne niebo

Michał Skubik, 11.10.2015

Błękitne niebo nad Plutonem. Powstaje pod wpływem promieniowania ultrafioletowego, które oddziałuje z prostymi substancjami organicznymi jak metan i etan.

Błękitne niebo nad Plutonem. Powstaje pod wpływem promieniowania ultrafioletowego, które oddziałuje z prostymi substancjami organicznymi jak metan i etan. (Fot. NASA/JHUAPL/SwRI)

Po kilku latach drogi i minięciu Plutona sonda New Horizons przesyła ciągle nowe zdjęcia tej planety karłowatej. Każda porcja danych odebrana na Ziemi przynosi nowe, często zaskakujące informacje.

Zanim naukowcy zaczęli lepiej poznawać ten odległy świat, byli przekonani, że to martwa bryła krążąca daleko za Neptunem, i nie spodziewali się niczego zaskakującego. Wszyscy byli nastawieni na potwierdzenie dotychczasowych przypuszczeń co do budowy i wyglądu planetki.

Tymczasem pierwsze barwne zdjęcia Plutona sugerują, że posiada on atmosferę, która tworzy błękitną mgiełkę ponad powierzchnią globu. – Kto by się tego spodziewał? Błękitne niebo w Pasie Kuipera? To niesamowite – powiedział Alan Stern z Southwest Research Institute, główny badacz programu New Horizons.

Same cząsteczki unoszące się nad powierzchnią planety są szare lub czerwone, ale sposób, w jaki rozpraszają światło, powoduje, że widzimy błękitną poświatę. – Ten niesamowicie błękitny odcień mówi nam o składzie cząsteczek unoszących się ponad powierzchnią – powiedział Carly. Odcień nieba widzianego nad ciałami niebieskimi spowodowany jest cząsteczkami unoszącymi się w ich atmosferze. Tak na przykład jest na Ziemi, gdzie błękit nieba możemy podziwiać dzięki rozpraszaniu światła słonecznego przez bardzo małe cząsteczki azotu.

Nad Plutonem za ten odcień nieba odpowiadają tholiny. To małe organiczne kopolimery, które powstają pod wpływem promieniowania ultrafioletowego z prostych związków organicznych jak metan czy etan. Są one powszechne na powierzchni ciał lodowych położonych w zewnętrznej części Układu Słonecznego. Po raz pierwszy proces ich powstawania został zaobserwowany w górnych partiach atmosfery Tytana (księżyca Saturna).

Nie tylko to zaskoczyło naukowców. Po analizie ostatnich danych przesłanych przez New Horizons stwierdzili, że na powierzchni Plutona znajdują się małe odsłonięte obszary pokryte lodem wodnym. Naukowcy próbują wyjaśnić, skąd jego obecność na powierzchni, gdyż w warunkach panujących na planecie powinien być ukryty głęboko pod lodem powstałym z bardziej lotnych substancji (np. lodem metanowym).

New Horizons kontynuuje swoją misję pomiędzy obiektami Pasa Kuipera, obecnie znajduje się około 5 mld km od Ziemi.

Źródło: NASA

Zobacz także

naukowcyZachwyceni

wyborcza.pl