Ziobro (09.02.15)

 

Rozłam w watykańskiej komisji powołanej do walki z pedofilią?

ar, pap, 09.02.2015
Kardynał Seán O'Malley, członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich

Kardynał Seán O’Malley, członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich (Gregorio Borgia / AP (AP Photo/Gregorio Borgia))

Odpowiedzialność biskupów za skandal pedofilii w Kościele była jednym z tematów obrad powołanej przez papieża Komisji ds. Ochrony Nieletnich. Według włoskiej agencji Ansa dwie ofiary księży pedofilów zagroziły ustąpieniem z komisji, jeśli problem ten nie zostanie rozwiązany.
Komisja, którą papież Franciszek powołał blisko rok temu, po raz pierwszy zebrała się w pełnym 17-osobowym składzie na trzydniowe obrady, które odbyły się w Watykanie. W Komisji zasiada między innymi była premier i była ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej Hanna Suchocka.Włoska agencja Ansa poinformowała, że Irlandka Mary Collins i Brytyjczyk Peter Saunders, którzy w dzieciństwie padli ofiarą księży pedofilów, zagrozili rezygnacją z prac w papieskiej komisji, jeśli w ciągu dwóch lat nie zostanie rozwiązana sprawa odpowiedzialności biskupów za skandal nadużyć. Chodzi m.in. o praktykę tuszowania takich przypadków.

W wydanym w poniedziałek komunikacie podsumowującym trzydniowe obrady w Watykanie, nie ma mowy o tych kontrowersjach. Położono natomiast nacisk na to, że zasadnicze znaczenie ma właśnie sprawa odpowiedzialności przez biskupów i wszystkich ludzi Kościoła zajmujących się nieletnimi za walkę z nadużyciami. W oświadczeniu mowa też jest o pilnej potrzebie wprowadzenia w życie odpowiednich procedur ochrony nieletnich.

Przypomniano też o priorytecie, jakim jest „uczynienie z Kościoła bezpiecznego domu dla dzieci, nastolatków i bezbronnych dorosłych”. W tym kontekście wymienione zostały takie kroki, jak opieka duszpasterska nad ofiarami wykorzystywania i ich rodzinami, właściwe przygotowanie do kapłaństwa i życia zakonnego, kościelne i cywilne normy postępowania w przypadkach nadużyć i branie na siebie odpowiedzialności przez osoby pełniące funkcje w Kościele w obliczu takich oskarżeń.

„Komisja jest głęboko świadoma tego, że kwestia odpowiedzialności ma główne znaczenie. Podczas obrad jej członkowie poparli wstępną propozycję, by przedstawić ją do rozwagi papieżowi Franciszkowi” – głosi komunikat watykański. Podkreślono, że komisja podejmuje działania, by zapewnić proces brania odpowiedzialności przez wszystkich w Kościele – duchowieństwo, zakonników i świeckich pracujących z nieletnimi.

Częścią tych działań – zauważono – jest podniesienie świadomości i rozumienia na wszystkich szczeblach w Kościele „powagi i pilnej potrzeby wprowadzenia odpowiednich procedur ochrony”. Mają temu służyć seminaria dla przywódców Kościoła na temat ochrony nieletnich – stwierdziła papieska komisja. Liczy ona na współpracę z lokalnymi Kościołami, o co apelował również niedawno papież Franciszek w liście do przewodniczących episkopatów i przełożonych zakonów.

Ponadto Papieska Komisja ds. Ochrony Nieletnich ogłosiła, że przygotowuje inicjatywę Dnia Modlitwy za ofiary pedofilii.

Zobacz także

wyborcza.pl

W plombie w centrum Poznania zamieszkali wyznawcy tajemniczej sekty

Natalia Mazur, 09.02.2015
Plomba przy ul. Jeżyckiej 13 w Poznaniu

Plomba przy ul. Jeżyckiej 13 w Poznaniu (ŁUKASZ CYNALEWSKI)

To rodzina z czwórką dzieci. Nowi lokatorzy organizują w mieszkaniu modły, nie dają spać, a zza ich drzwi słychać rozpaczliwy dziecięcy płacz. Tak mówią sąsiedzi
– Słyszy pani? – pyta mnie mieszkanka z pierwszego piętra.Gładko uczesana blondynka zamyka za mną drzwi od mieszkania. Wewnątrz panuje gęsta cisza, nawet pies patrzy na mnie, ale nie szczeka. Na kanapie siedzi kilkuletni chłopiec, w rękach ma Furby’ego, interaktywną zabawkę. Furby zaczyna gadać po swojemu. – Ciii… – matka odbiera dziecku futrzaka. – Ojciec śpi po nocce, a ja rozmawiam z panią.

Teraz słyszę. Puk, puk, łup. – Codziennie o szóstej budzi nas huk. Mąż śmieje się: „O, znowu lodówka im spadła ze stołu!”. I tak cały dzień – moja rozmówczyni wzdycha ciężko.

Umawiamy się na wieczór. Będzie więcej osób, opowiedzą mi o swoich przeżyciach z ostatnich miesięcy.

Where is the church?

Plomba na Jeżycach to spory blok, ale we wspólnocie mieszkaniowej znają się prawie wszyscy. Gdy dzieci były małe, dorośli pełnili dyżury przy piaskownicy. Mieszkańcy robią sobie nawzajem zakupy, odbierają paczki na poczcie.

Siedzimy w mieszkaniu sąsiadów spod trójki. Mieszczańskie wnętrze, książki po sufit, stół z koronkową serwetą, nad nim fotografie przodków. Mieszka tu małżeństwo z dorosłą córką. Ich mieszkanie nie styka się bezpośrednio z mieszkaniem nowych lokatorów.

Nad nowymi sąsiadami mieszka pani spod ósemki, drobna kobieta o dużych przerażonych oczach, mama nastolatki.

Pod nowymi mieszka pani spod czwórki, blondynka, z którą rozmawiałam przed południem. Jej syn grzecznie ogląda album o skrzatach.

Wszystko zaczęło się 1 maja ubiegłego roku, gdy pod szóstkę wprowadzili się nowi. Pani spod czwórki miała wrażenie, że przez cały dzień nad jej głową trwa przemeblowanie. – Nie spodziewałam się, że to będzie się odbywało codziennie.

– Huk przez sprężyny materaca niesie się prosto do ucha. Zostawiam na noc włączony telewizor, żeby rano zagłuszał hałasy – przytakuje pani spod ósemki.

– No i jeszcze te nabożeństwa! – przypomina córka pani spod trójki.

Z początku rytuały nowych lokatorów wydawały się nawet ładne. Gdy zaczynali śpiewać, sąsiadka spod czwórki dostawała gęsiej skórki. Ale ileż można? – Wychodzę na balkon i słyszę, jak on ćwiczy sobie przemowy: oł lord łołołoł łułułu – pani spod czwórki naśladuje tubalny męski głos.

Uczestnicy modlitw czasem się mylą, wchodzą do mieszkań sąsiadów, pytają: „Where is the church?”, zadeptują klatkę schodową. Po spotkaniu wychodzą, trzaskając drzwiami. – Nie potrafią używać klamki – mówi pani spod trójki.

W mieszkaniu nr 8 słychać każdy dźwięk – twierdzą jego lokatorzy. Dwie godziny dyskusji, modłów, śpiewów, bębenków. Nie wiadomo nawet, co to za religia. Syn właścicielki mieszkania powiedział, że nowy lokator jest pastorem Kościoła zielonoświątkowego. Córka pani spod trójki natychmiast zadzwoniła do pastora poznańskich zielonoświątkowców. – Powiedział, że w ogóle o nim nie słyszał – relacjonuje.

Sąsiedzi szacują, że pod szóstką spotyka się kilkadziesiąt osób. Raz w tygodniu, w każdą środę, od godz. 19 do 21.

Na krzyk jestem wyczulona

Pani spod ósemki: – W czasie nabożeństw przynajmniej dzieci nie płaczą.

Gdy nowi wprowadzali się, ich najmłodsze dziecko było noworodkiem wożonym w samochodowym nosidle. Jest jeszcze dwójka przedszkolaków i najstarszy chłopak, gimnazjalista.

Dzieci są śliczne, wołają „dzień dobry”. Ale jaka krzywda im się dzieje w domu? – Od lat wraz z rodzicami udzielamy się w organizacji pomagającej dzieciom. Dziecięcy płacz jest tym, czego nie potrafię znieść. Niech ktoś wreszcie wyjaśni, co tam się dzieje – apeluje córka pani spod trójki.

– Dzieci zawodzą rozpaczliwie, czasem nawet po kilkadziesiąt minut. Która matka by coś takiego wytrzymała? Nie wzięła na ręce, nie przytuliła? – pyta pani spod ósemki.Żadna z sąsiadek nie poszła jednak sprawdzić, co dzieje się z dziećmi, gdy płaczą. Sąsiadka spod ósemki wręcz sztywnieje, gdy przechodzi koło numeru sześć.

Sąsiadka spod czwórki zaniosła nowym lokatorom regulamin porządku domowego, który każe zachować spokój także za dnia. Pan domu zszedł potem do niej. – Chciał wedrzeć się do mieszkania, sąsiadka przerażona zadzwoniła po męża – opowiada pani spod ósemki.

Kiedy indziej szła z zakupami. Opowiada, że nowy sąsiad zatarasował jej wejście. „Nie wiesz, co mogę zrobić ci ja i mój Bóg” – miał zagrozić. On: potężny. Ona: 47 kg. Z domu zadzwoniła na policję. Dzielnicowy przyszedł nazajutrz.

Studenci zrobią imprezę i koniec

Sąsiedzi proponowali: kupimy waszym dzieciom kapcie, oryginalne crocsy, by guma wyciszyła tupot. Gdy kołyska uderzała o podłogę, sąsiadka spod czwórki zaniosła piętro wyżej karimatę. Niech podłożą, będzie ciszej. Po dwóch godzinach karimata stała obok jej drzwi. Dzwoniła też domofonem. Kobieta podnosząca słuchawkę, z początku była miła, przepraszała. Aż kiedyś nakrzyczała: „Mam dzieciom buzie taśmą pozaklejać?”. Dlatego dziś raczej uderza w kaloryfer.

Sąsiadka spod ósemki poinformowała o dziecięcych płaczach Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie. Sąsiedzi dzwonili na policję. Poruszyli temat na zebraniu wspólnoty.

Syn właścicielki mieszkania tłumaczył, że nie ma podstaw, by wyrzucać lokatorów. Członkowie wspólnoty uchwalili więc, że zlicytują lokal. Sąd może wyrazić zgodę, jeśli udowodnią, że nowi w rażący i uporczywy sposób zakłócają spokój. – Studenci zrobią raz na jakiś czas imprezę i koniec. Mam ochotę się wyprowadzić. Znajomi mówią: „Zwariowałaś? Z własnego mieszkania będziesz uciekać?” – żali się pani spod czwórki. – Oni nie pracują, nawet jeśli dzieci obudzą ich rano, odeśpią to w ciągu dnia – dodaje pani z ósemki. Mąż pani spod trójki podnosi głowę znad komputera: – Każde z naszych mieszkań jest warte pół miliona złotych. Ale kto by zapłacił za życie w takich warunkach?

– I jeszcze się nas posądza o rasizm! – zauważa pani spod trójki.

Bo nowy sąsiad i czwórka dzieci mają ciemną skórę. Tylko kobieta jest biała.

W bloku mieszkali już przedstawiciele różnych narodowości. – Chińczycy i Wietnamczycy, aż uprzedzająco mili, przepraszali, nawet gdy nic nie zrobili. Wyższa kultura, podobnie jak Ukraińcy. A jakie piękne Arabki tu wynajmowały! Nawet Niemców mieliśmy za sąsiadów. Sami też nie wszyscy jesteśmy chrześcijanami – wyliczają sąsiedzi. – Czy to kolor skóry hałasuje? Straszy mnie na schodach? Rasiści? Dobre sobie!

O tej porze, owszem, u Murzynów – jak mówią o nich sąsiedzi – jest cisza. Po godz. 21 nowych lokatorów jakby nie było. Ale za dnia odechciewa się żyć.

Wyłączę telewizor to zaczną się bawić

Drzwi pod szóstką otwiera szatynka o zmęczonym spojrzeniu. Jest ósma rano, pięcioletnia córka powinna być w zerówce, ale się rozchorowała. Dziewczynka z dziesiątkami warkoczyków na głowie leży przed telewizorem machając gołymi piętami. Młodszy o dwa lata brat, ubrany w piżamkę, skacze po kanapie. Roczne niemowlę drepce po pokoju, od czasu do czasu uderza piąstką w szafę, w komodę. – Nie wolno – matka bierze chłopczyka na ręce.

– Już pierwszego dnia sąsiadka z dołu przyszła zwrócić uwagę, że się głośno wprowadzamy – wspomina. – Po paru dniach znowu przyszła, przeszkadzały jej biegające dzieci. One z natury są ruchliwe, uwagi powtarzały się więc co parę dni. Potem zaczęła skarżyć się sąsiadka z góry: że jej się balkon trzęsie. Kajałam się, przepraszałam, wreszcie nie wytrzymałam: „Ja mam czwórkę dzieci. Co mam zrobić według pani?”.

Za komputerem siedzi czarnoskóry mężczyzna, pochłonięty pracą. – Mąż jest nauczycielem angielskiego. Wcześniej mieszkaliśmy u moich rodziców na zachodzie Polski, przyjechaliśmy, gdy mąż został wybrany pastorem jednego z Kościołów zielonoświątkowych w Poznaniu – wyjaśnia pastorowa. – To jeszcze młody kościół, niewielki w porównaniu z innymi zgromadzeniami. Niedzielne nabożeństwa odbywają się w wynajętej sali, a w środę przychodzi do nas kilka osób na spotkania biblijne. Rozmawiamy o Bogu, czytamy Biblię, modlimy się własnymi słowami. Emocje są przy tym bardzo żywe. Odkąd dowiedziałam się, że sąsiadom przeszkadzają nasze modlitwy, uciszam uczestników. Nie używamy instrumentów, nie śpiewamy. Na próbach spotykamy się w bloku na Winiarach, tam się możemy rozśpiewać, nikogo to nie drażni.

Niemowlę płacze, ojciec idzie ułożyć je do snu. A trzylatek natychmiast siada przed komputerem. – Tak, możesz sobie włączyć „Świnkę Peppę” – zgadza się matka. – Pozwalam im na więcej niż kiedyś. Jeśli wyłączę telewizor, zaczną się bawić. A to oznacza hałas.

Zbudujemy dom z kanapy

Pastorowa pamięta wieczór, gdy sąsiadka przyniosła im regulamin porządku domowego. Zdenerwowała się, przecież przestrzegają ciszy nocnej. – Mąż powiedział: „Nie martw się, porozmawiam z nimi” i zszedł piętro niżej. Po chwili usłyszałam krzyki: „Ratunku!”. Krzyczała sąsiadka spod ósemki. Następnego dnia przyjechała policja, chciała wziąć męża na komisariat. Po raz pierwszy poczułam lęk. Jak łatwo jest rzucić fałszywe oskarżenie. Sąsiadka jednak się wycofała. Musimy tu znosić pukanie, trąbienie wuwuzelą pod naszymi drzwiami, wizyty policji, głuche domofony wyrywające nas ze snu. Nie mam dowodów, że to sąsiedzi, ale z nikim innym nie mamy konfliktu. Dzieci biegną po schodach, uchylają się drzwi: „Zamknijcie gęby!” – słyszą. Dzielnicowy doradził mi, by iść na policję. Poszłam na komisariat – dali namiar na dzielnicowego. Na początku grudnia ktoś nam spuścił powietrze z kół samochodu i porysował karoserię. Przed świętami, gdy piekliśmy pierniczki, domofon odebrała moja mama: „Dzieciom taśmą buzi nie pozaklejam!”. Sąsiadka wezwała MOPR. Na początku stycznia: znów rysa na samochodzie. Policja pyta, kto to mógł być. Wskazałam sąsiadów. I wkrótce po tym znów wizyta MOPR.

Kobieta przerywa opowieść, bo trzyletni syn przybiega, wyjąc rozpaczliwie. Ojciec wrócił do pokoju i wyłączył mu „Świnkę Peppę”. Matka przytula chłopca, ale to nie pomaga. – Płaczliwy się zrobił. A córce śni się, że sąsiadka każe nam oddać dzieci do schroniska. Oni mogą donosić na policję, do opieki społecznej. A ja nie mogę normalnie wychowywać dzieci. Wciąż powtarzam dzieciom: nie stukajcie, nie tańczcie, nie śpiewajcie. Wiem, że nie należy reagować, gdy próbują coś wymusić płaczem. Ale nie chcę być posądzana o katowanie dzieci. Teraz sąsiedzi zaczęli grozić właścicielce, że zlicytują jej mieszkanie. Żyję w stresie. Prawnik uprzedził, że może być trudno, gdy przeciw nam zeznają trzy rodziny. Jedna z tych sąsiadek jest nawet sympatyczna, kiedyś myślałam, że mnie rozumie. Ale wykazując to zrozumienie mogłaby stracić koleżanki.

– Mamo, a mamy jeszcze żelki? – przerywa córka. – Wszystkie zjedliście wczoraj – odpowiada matka. Widząc nadąsaną minę córki, uśmiecha się szelmowsko: – Ale za to dzisiaj zbudujemy sobie dom z kanapy.Wielodzietność nie jest dobrze widziana

Pastor pochodzi z Nigerii, do Polski przyjechał studiować marketing i zarządzanie. – Znajomi ostrzegali mnie, że w Polsce jest wielu rasistów, ja jednak zawsze spotykałem się z ciepłym przyjęciem – przyznaje. Po przeprowadzce chciał poczęstować sąsiadów afrykańską przekąską. Tak robi się w Nigerii. – Żona powstrzymała mnie: „Nie lubią nas tu. Jeszcze pomyślą, że chcemy ich otruć” – mówi. – Podczas spotkań biblijnych staramy się być maksymalnie spokojni. Czemu to ludziom przeszkadza? Przecież nie spotykamy się przy wódce, a przy Biblii.

W kuchni toczy się głośny spór dzieci o płatki śniadaniowe. – Też czasem tęsknię za spokojem. Ale dzieci nie da się na siłę uciszyć. W Polsce wielodzietność nie jest dobrze widziana. Sytuacja, z którą się tu zmagamy, bardzo mnie przygnębia. Ale może to Bóg przysłał nas, by ci ludzie mogli poznać mroczne strony swojej natury? – zastanawia się.

Kilka dni później kontaktuje się ze mną jedna z sąsiadek. Znalazła w internecie tekst o działalności pastora w poprzednim miejscu, jak relacjonuje: pod pozorem lekcji angielskiego, miał werbować do sekty. Klikam w artykuł. Nigeryjczyk opisany jest w nim jako aktywny działacz lokalnej społeczności. Jadowite wypowiedzi pojawiają się w anonimowych komentarzach.

Pracownice stwierdziły konflikt

– Znam sąsiadkę spod ósemki, zalałem jej kiedyś garaż. Machnęła ręką: przeschnie. To bardzo sympatyczna osoba, na pewno nie szukająca waśni. A czarnoskórego sąsiada widziałem raz, szedł z dziećmi, wszyscy śpiewali. Sympatyczna rodzinna scena – mówi sąsiad z klatki obok. Opowiada też, że z niszczeniem samochodów mieszkańcy jeżyckiej plomby zmagają się od dwudziestu lat. Nie ma auta, które by nie zostało porysowane.

Pracownice socjalne z MOPR nie stwierdziły pod szóstką przemocy wobec dzieci. Przychodziły bez zapowiedzi, w towarzystwie pedagoga i policjantki. – Zastały czyste mieszkanie, zadbane dzieci, lgnące do matki – mówi Lidia Leońska, rzeczniczka prasowa MOPR.

Pracownice socjalne stwierdziły natomiast konflikt sąsiedzki. Leońskiej przypomina się historia z innej części miasta. – Sąsiedzi donieśli, że matka znęca się nad niemowlęciem. Kontrola wykazała, że znęcania nie ma. Jest za to nastoletni syn, który grając na bębnach, irytuje sąsiadów – wspomina Leońska.

Pastor zbiera świetne oceny w szkołach i w przedszkolach, w których pracuje. Przedszkole „Biedroneczka” przedłuża z nim umowę, bo ma dobry kontakt z dziećmi, tańczy, śpiewa. Rodzice zapisują dzieci do niego na prywatne lekcje. – Jest popularnym native speakerem. Trudno było nam się wpasować w napięty terminarz. Sąsiadom może się wydawać, że dużo siedzi w domu, ale lektorzy pracują w innym rytmie – mówi Piotr Białecki z Open School.

Pastor zaprasza znajomych i współpracowników na nabożeństwa. Jedni idą z ciekawości, inni odmawiają. Nigdy nie nalega.

Czy grupa, z którą modli się, to Kościół zielonoświątkowy? Piotr Wisełka, pastor Kościoła zielonoświątkowego w Poznaniu, ma wątpliwości. Nigdy o pastorze z Jeżyc nie słyszał, dotarły do niego tylko skargi sąsiadów. Kościół, któremu przewodniczy pastor z Jeżyc, jest filią kościoła nigeryjskiego. W Polsce zarejestrowany jako fundacja. Nie ma obowiązku wpisywania go na listę związków religijnych. Polska konstytucja gwarantuje wolność wyznania.

To fantastyczna okazja

– Członkowie wspólnoty uważają, iż cała sprawa ma podłoże obyczajowe. Może jest i tak, że nowa rodzina zachowuje się inaczej niż przywykli do tego mieszkańcy, a przynajmniej jako taka jest postrzegana. Ale czy podobnie krytycznie odnoszonoby się do hałasów dochodzących z mieszkania polskiej wielodzietnej rodziny, która uczęszcza do tego samego kościoła co wszyscy? – zastanawia się prof. Michał Buchowski, antropolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. – Istnieje pojęcie rasizmu kulturowego. Rasizm w klasycznym rozumieniu jest powszechnie potępiany, współcześnie ludzie podtrzymują podziały, mówiąc o niedających się pogodzić kulturach. Nie możemy rzecz jasna stwierdzić, że z czymś takim mamy do czynienia w tym przypadku. Niemniej widać, iż tę odmienność kulturowo-religijną rozmówcy bezustannie podkreślają, argumentując niemożność współżycia z „innymi”.

Pracownice MOPR zasugerowały mediacje. Pastorowa jest sceptyczna: – Nie jesteśmy i nie będziemy tu mile widziani.

Niechętni są też sąsiedzi. – Oni są najemcami, my właścicielami, to oni powinni się dostosować. Dlaczego mamy mediować? Jest przecież regulamin i w nim zapisane, jak się należy zachować.

Beata Kolska-Lach z Komitetu Ochrony Praw Dziecka tłumaczy, że mediacje są ważne, przede wszystkim ze względu na dzieci i to z obu stron: – Dorośli pokazaliby, że spory to coś, co się zdarza, ale warto to rozwiązywać. Warto dzieci uczyć uważności na argumenty drugiej strony i poszanowania dla inności. A może ktoś wpadłby na pomysł i „nowe” dzieci zaprosił, by wspólnie usmażyć naleśniki, albo pograć w grę komputerową? Bo pomyślmy, jak czują się dzieci spod szóstki. Może to, czego doświadczają to obawy o wyśmianie, nazwanie ich sektą, wytykanie palcami? Dla wszystkich mieszkańców bloku to okazja, by pokazać dzieciom, jak należałoby się w takiej sytuacji zachować. I że sposobem na konflikt nie jest zamiatanie problemu pod dywan lub topór wojenny, ale chęć porozumienia. To trudne. Ale warto. Dzieci mogą później niejeden raz w życiu przypomnieć sobie tę lekcję.

Ta lekcja już się jednak nie odbędzie. Rodzina pastora znalazła nowy dom. Wkrótce wyprowadzą się z Jeżyc.

Idę zobaczyć nabożeństwo „tajemniczej sekty”. Pastor wyjechał, modlitwę zaczyna więc dziewczyna w zielonej chustce na głowie. Zamyka oczy: – Ojcze, zapewniamy cię o miłości – intonuje psalm. Dołączają kolejne osoby. Po kilku minutach śpiew cichnie, a pokój wypełnia gwar modlitw. Słychać podziękowania za błogosławieństwa, prośby o zdrowie dla bliskich. Poza gospodynią w spotkaniu biorą udział cztery osoby. Wszyscy są czarnoskórzy.

Zobacz także

poznan.gazeta.pl

Czy będzie zgrzyt w relacjach UE-USA ws. Ukrainy? Komentator: Ameryka jest z Marsa, Europa z Wenus

Bartosz Dudek, Deutsche Welle, 09.02.2015
Kanclerz Angela Merkel i prezydent USA Barack Obama podczas spotkania w Białym Domu

Kanclerz Angela Merkel i prezydent USA Barack Obama podczas spotkania w Białym Domu (Fot. KEVIN LAMARQUE / REUTERS)

Rozwiązanie kryzysu ukraińskiego to główny temat rozmowy Angeli Merkel z prezydentem USA Barackiem Obamą w Białym Domu. Niemiecka kanclerz musi uzgodnić swoją strategię negocjacyjną z prezydentem USA. Amerykańscy komentatorzy zwracają jednak uwagę, że europejskie stanowisko może być łagodniejsze niż amerykańskie.
Barack Obama uciął dyskusję o dostawach broni dla ukraińskiej armii argumentem, że musi najpierw uzgodnić to z Angelą Merkel. – W kryzysie na Ukrainie to właśnie Merkel jest najważniejszym partnerem USA – powiedział doradca Obamy ds. bezpieczeństwa.Podobnie widzą to amerykańskie media. „Jeśli ktoś ma jeszcze wpływ na prezydenta Rosji, to tylko niemiecka kanclerz” – brzmiały komentarze. Jednak wobec frustrujących relacji ze wschodniej Ukrainy w USA narastają krytyka i zniecierpliwienie.

„Ameryka jest z Marsa, Europa z Wenus”

– Wygląda na to, że Merkel jest gotowa dać Rosjanom coś więcej – stwierdził prezenter telewizji NBC Chuck Todd. – No cóż, Ameryka jest z Marsa, a Europa z Wenus. Często już tak bywało. Ja jestem w każdym razie za tym, by dozbroić Ukrainę. Nie jesteśmy wprawdzie w stanie zwyciężyć Rosji, ale powinniśmy podwyższyć koszty, które poniesie Putin – odpowiedział na to David Brooks, renomowany publicysta „New York Timesa”.

W otoczeniu Obamy nie jest tajemnicą, że nikt nie byłby bardziej szczęśliwy niż on, gdyby niemiecko-francuska inicjatywa zakończyła się sukcesem. Co jednak, jeśli ta ostatnia szansa na porozumienie zakończy się porażką? – Wtedy Zachód będzie musiał porozumieć się co do dostaw broni dla Ukrainy. Musimy podwyższyć wojskową cenę za postępowanie Rosji. Same sankcje gospodarcze nie zmienią bowiem kursu Putina – uważa Adam Schiff, kongresmen z Partii Demokratów.

Z podobnym apelem wystąpiła grupa amerykańskich senatorów. Aby lepiej się bronić, Ukraina potrzebuje skutecznej broni przeciwpancernej i dronów zwiadowczych. Jednak takiej eskalacji sytuacji na Ukrainie Angela Merkel chce uniknąć. Dlatego spotka się także z kongresmenami.

Będzie zgrzyt w relacjach?

W Waszyngtonie nie ma na razie mowy o sporze w relacjach transatlantyckich. – Nie ma żadnego pęknięcia – oświadczył sekretarz stanu USA John Kerry. A były doradca Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Tom Donilon mówi raczej o strategii rozpisanej na role. – Dopiero nasze groźby dostaw broni wprowadziły nową dynamikę do negocjacji. W każdym razie spotkanie Obama-Merkel jest bardzo ważne – uważa Donilon.

To, że kluczową postacią w rozwiązaniu kryzysu na Ukrainie, jest niemiecka kanclerz i to, że przy stole negocjacyjnym w Mińsku nie będzie Amerykanów, jest dla Republikanów dowodem na słabość Obamy w polityce zagranicznej. To dodatkowy zgrzyt, który towarzyszy wizycie Merkel w Białym Domu.

Artykuł pochodzi z serwisu ”Deutsche Welle”

TOK FM

„Między Rosją a Zachodem nie ma już czerwonego telefonu. I dlatego jest groźniej niż było w 1962 roku „[KOMENTARZ]

Prof. Arkadiusz Stempin, 09.02.2015
Putin, Obama

Putin, Obama (Fot. Reuters)

Wali się europejski porządek, światowy – ulega chaosowi. Jego demony to: terror, upadek szeregu państw i liczne ogniska zapalne. Jedno z nich – wojna na Ukrainie – grozi Europie wybuchem wojny z Rosją. W tej sytuacji (i wobec braku światowego żandarma) jedność Europy i USA jest potrzebna jak nigdy dotąd – pisze prof. Arkadiusz Stempin.
W Monachium zakończyła się doroczna, największa na świecie konferencja bezpieczeństwa. Same wielkie nazwiska: Merkel, Biden, Kerry, Ławrow, Poroszenko. Niestety, mieli o czym rozmawiać. Bowiem na naszych oczach wali się europejski porządek oparty na idei zjednoczonego, wolnego kontynentu, który z tragicznych doświadczeń XX wieku „pokój” wyniósł do największej wartości i celu politycznych zabiegów.Nadzieje na stabilizację?

W przemówienia Ławrowa powiało najgorszym duchem zimnej wojny. Jego tyrady celowały w politykę USA, która po upadku ZSRR miała uczynić Rosję ofiarą swoich machinacji. Wielu uczestników konferencji odniosło wrażenie, że Ławrow już prowadzi wojnę z Zachodem – na słowa. I to odpowiednio do poczynań swojego prezydenta, który po aneksji Krymu wojną hybrydową odrywa od Ukrainy wschodnią jej część. Kosztem własnej gospodarki i dewastacji sąsiedniego kraju.

To, co się dzieje na Ukrainie w ramach geopolitycznego konfliktu, wielu jeszcze nie tak dawno uważało za fantasmagoryczny scenariusz. Teraz w Monachium po optymizmie z ostatnich 25 lat nie zostało ani śladu. Putin rozbudził w Rosjanach takie nadzieje, że sam stał się niewolnikiem swoich obietnic. Wciąż to jednak on przypiera Zachód do ściany, prowokując do wojny.

Nadzieję na stabilizację rozwiały się także poza Europą. Arabska Wiosna, która wymiotła dyktatorów z krajów północnej Afryki, ustąpiła miejsca chaosowi i wojnie domowej. Zamieniły one tamtejsze kraje w upadłe państwa, czyniąc życie ich mieszkańców nieznośnym. Dwa demony grasują od tej pory na Bliskim i Środkowym Wschodzie: ucieczka ludności z miejsc zamieszkania i krwawy terror. W dużej mierze wymierzony w zachodnie demokracje. Te muszą wybierać między większym a mniejszym złem, wiernością swoim zasadom a sojuszem z lokalnymi lordami wojny, od których dzieli ich przepaść wartości. Nowe konflikty w tej części świata nakładają się na z górą 30-letnie zapasy szyitów z sunnitami, które od środka rozszarpują świat islamu.

Wschód

Obraz chaosu w porządku międzynarodowym, poczucie braku stabilizacji i groźbę czających się, niezdefiniowanych do końca zagrożeń potęgują napięcia w Azji. Ich katalizatorem jest wzrost nacjonalistycznych impulsów, będących w zasadzie prostą reakcją na pojawienie się w zglobalizowanej wiosce nowych potęg. W szczególności Chin i Indii, które jako „global player” naruszyły dotychczasową równowagę. Tyle że nie według reguł zero-jedynkowych, jakie obowiązują w europejskiej tradycji myślenia, ale podle chińskiej sztuki wojny autorstwa Sun Zi, liczącej sobie dwa tysiące lat. Celem tej strategii nie jest totalne zwycięstwo, lecz w oparciu o zabiegi polityczne i psychologiczne uzyskanie przewagi, co w wielu przypadkach zbrojną konfrontacje czyni zbędną.

W przełożeniu na konkretny język polityki oznacza to przede wszystkim długofalowość strategii, czyli powolne drążenie skały. Jak w Tybecie Dalajlamy, gdzie opór buddyjskich autochtonów wobec butnego Pekinu rozwodni się kiedyś pod wpływem demografii. Chińczycy cierpliwie zaludniają Tybet, a autochtonki rodzą mniej dzieci, choć nie obowiązują je przepisy o jednym dziecku. Już teraz Chińczycy stanowią 60 procent ludności stolicy Tybetu Lhasy, i to pomimo że w tybetańskich klasztorach – ku niezmiernej radości turystów z Europy – rozbrzmiewa wezwanie do Buddy „om mani padme hom”. Strategia chińska oznacza relatywizm celów; ani zwycięstwo w walce na śmierć i życie, ani zapewnienie sobie absolutnego bezpieczeństwa. W tym miejscu wystarczy przypomnieć, że Chiny nie dążą do tego jak Rosjanie, by posiadać pięć tysięcy rakiet międzykontynentalnych i w ten sposób doprowadzić do pata z USA. Samo bowiem wyobrażenie, że zaledwie trzy duże miasta w Kalifornii mogą zostać zniszczone przez chińskie rakiety, paraliżuje marzenia USA o złamaniu karku Chinom na polu marsowym.

W efekcie te do końca nieobliczalne w swoich skutkach zagrożenia w świecie rywalizujących ze sobą większych i mniejszych potęg przyjmują postać: upadłych państw, terroru czy wędrówki ludów, o wyalienowaniu się rynków finansowych spod jakiejkolwiek kurateli nie wspominając. Coraz większa niestabilność dzisiejszego porządku międzynarodowego wynika z zawieszenia na kołku przez USA munduru światowego policjanta. Możliwe, że od wojny w Iraku 2003 wbrew własnej intencji; od początku prezydentury Obamy – w pełnej świadomości. Paradoksalnie więc, kiedy George W. Bush ogłosił światu po zwycięstwie nad Sadamem nadejście epoki „The new world order”, slogan znany Polakom już ze studiów nad banknotem dolarowym w czasach PRL, to de facto zamiast misyjnego eksportu amerykańskich wartości zainicjował erozję USA jako światowego żandarma. Wolne miejsce wypełniły nowe, konkurujące ze sobą mniejsze potęgi. W Europie Niemcy. Z silną gospodarką i zdezelowaną Bundeswehrą.

Jedność? Jaka jedność…

W takiej sytuacji solidarność Zachodu: Europy, USA i ich sprzymierzeńców wydaje się nakazem chwili. By dać odpór dżihadystom i dyktatorom, którzy zakłócają pokój w Europie. W Monachium Kerry oficjalnie zaklinał jedność Europy i USA. Za kulisami delegacja amerykańska inicjatywę Merkel i Hollande’a, którzy dyplomację w rozwiązaniu kryzysu ukraińskiego uważają na razie bez alternatywy, nazwała „moskiewskim gównem” (Moscau Bullshit). Waszyngton w sprawie Ukrainy wykreślił dyplomatyczny wariant. Stawia na militarne rozstrzygnięcie sporu i dostawy broni dla Kijowa.

Plany są już bardzo skonkretyzowane. Czterogwiazdkowy generał Philip Breedlove, dowódca sił NATO w Europie, sprecyzował w Monachium, że w grę wchodzą dostawy systemów artyleryjskiego rozpoznania przeciwnika, technik komunikacji między oddziałami i drony do lokalizacji prorosyjskich separatystów. Według Merkel i sporej części krajów unijnych to prosta droga do eskalacji konfliktu, z wojną NATO-Rosja włącznie, nawet przy użyciu broni nuklearnej. Prosta droga do zagrożenia, jakie istniało w latach zimnej wojny. Jak podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku. Jak jednak powiedział grecki filozof, dwa razy nie można wejść do tej samej rzeki. W przeciwieństwie więc do zimnej wojny sytuacja jest bardziej niebezpieczna – ostrzegał w Monachium były minister spraw zagranicznych Rosji Iwan Iwanow. Bo nie ma już czerwonego telefonu. Za to ocean nieufności. Przed trzema miesiącami Rosjanie zapowiedzieli bojkot nuklearnego szczytu w 2016 roku w USA. W grudniu amerykański kongres nie przyznał po raz pierwszy od 25 lat funduszy na zabezpieczenie materiałów nuklearnych dla federacji rosyjskiej. W odpowiedzi Rosjanie zawiesili na wszystkich frontach współpracę w dziedzinie zabezpieczenia nuklearnego.

Merkel spotyka się więc w Waszyngtonie z prezydentem Obamą, by ustalić wspólne stanowisko Zachodu, które w Monachium oficjalnie zaklinał Kerry. I w którym po telekonferencji Merkel, Hollande’a, Putina i Poroszenki oraz po zapowiedzi rozmów w Mińsku tlą się jeszcze szanse na dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu.

Zobacz także

TOK FM

„Duda ma szansę wyrosnąć na lidera. Kaczyński może nie być szczęśliwy”

Anna Siek, 09.02.2015
Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński

Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński (Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta)

– Andrzej Duda ma szanse na II turę. Może mieć większe poparcie niż PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego – ocenia Agata Nowakowska z „GW”. Wg dziennikarki, taki scenariusz może uderzyć w prezesa PiS. – Duda ma szansę wyrosnąć na lidera – mówiła Nowakowska w TOK FM.
Według Agaty Nowakowskiej, Andrzej Duda ma szanse na dobry wynik wyborczy. Może nawet wejść do II tury wyborów prezydenckich. Zdaniem dziennikarki „Gazety Wyborczej”, notowania kandydata PiS mogą wzrosnąć po sobotniej konwencji w Warszawie.- Oceniam ją jako bardzo dobrą, choć nieuczciwą. Duda odwoływał się do emocji, a nie mówił w ogóle o sprawach, które leżą w kompetencji prezydenta. Nie usłyszeliśmy nic o polityce zagranicznej. Ukrainie, Rosji, armii. Było to coś na kształt expose premiera – oceniła w TOK FM.

Możliwa zmiana scenariusza

Nowakowska zwraca uwagę, że dobra konwencja Dudy może zmienić scenariusz kampanii wyborczej. Jak przyznała dziennikarka „GW”, do tej pory uważała, że polityk PiS ma niewielkie szanse na sukces. Potwierdzają to sondaże. Według najnowszego, europoseł może liczyć na 19 proc. głosów. Na lidera sondażu – Bronisława Komorowskiego – chce głosować 53 proc.

– Spodziewałam się, że jak Duda przegra, to Jarosław Kaczyński – jak to ma w zwyczaju – powie: to wina Dudy. I może dorzuci jeszcze Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobrę, żeby zabezpieczyć się na przyszłość, by nikt w partii nie chciał odebrać mu władzy. A teraz Andrzej Duda ma szanse na II turę. Może mieć większe poparcie niż PiS pod wodzą Kaczyńskiego. Ma więc szanse, by wyrosnąć na lidera w PiS – stwierdziła Nowakowska.

Potrzeba młodości

Dlatego, jak mówiła w TOK FM, oglądając sobotnią konwencję, zastanawiała się, że prezes Kaczyński „może nie być szczęśliwy”.

Humoru szefa PiS nie poprawiło zapewne słynne już wystąpienie prof. Andrzeja Nowaka. Historyk sympatyzujący z Prawem i Sprawiedliwością apeluje, by Kaczyński wskazał swojego następcę. Bo „czas jest nieubłagany” i 67-letniemu politykowi trudno będzie nie tylko przekonać do siebie wyborców, ale też sprostać wymaganiom, jakie stoją przed premierem.

– Wydaje mi się, że list prof. Nowaka to początek debaty, bardzo niedobrej z punktu widzenia Jarosława Kaczyńskiego – oceniła Agata Nowakowska.

Zobacz także

TOK FM

Prof. Nowak chce, by Kaczyński ustąpił. „Czas jest nieubłagany”. Na prawicy konsternacja

klep, 09.02.2015
Jarosław Kaczyński w Sejmie

Jarosław Kaczyński w Sejmie (SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AG)

„Czas jest nieubłagany” – podkreśla prof. Andrzej Nowak, historyk z PAN i UJ, nawołując do ustąpienia Jarosława Kaczyńskiego na rzecz młodszego polityka. Naukowiec krytycznie ocenia nie tylko zdolność prezesa PiS do podjęcia wysiłku kierowania państwem, ale też samej partii do walki o wyborcze zwycięstwo.
Prof. Andrzej Nowak, sympatyzujący z PiS historyk z PAN i UJ, opublikował w portalu Wpolityce.pl tekst przemówienia, które miał wygłosić podczas konwencji wyborczej Andrzeja Dudy. Poruszenie wywołał fakt, że prof. Nowak wezwał w nim Jarosława Kaczyńskiego do ustąpienia młodszemu następcy. Historyk nie wygłosił przemówienia z powodu choroby, ale sam tekst odbił się już sporym echem.„Czas jest nieubłagany”„Nie mówię, by zniknął z polityki” – mówi o Kaczyńskim prof. Nowak w wywiadzie dla „Do Rzeczy”. Zdaniem historyka taka sugestia byłaby „nieodpowiedzialna, szalona i niesłuszna”. Dalej jednak przekonuje, że ustąpienie Kaczyńskiego jest niezbędne, jeśli PiS chce poważnie myśleć o „naprawianiu Polski” po rządach PO i PSL. „Zacytuję ‚Króla Leara’: „Gotowość do odejścia jest miarą dojrzałości'” – zaznacza prof. Nowak.

Według historyka Kaczyński powinien porzucić osobiste ambicje i przestać marzyć o fotelu premiera. „Czas jest nieubłagany” – podkreśla. Prof. Nowak podkreśla, że szef rządu musi pracować kilkanaście godzin na dobę. „To zadanie trudne do zrealizowania nawet dla najbardziej wydolnego i fenomenalnie sprawnego umysłowo 67-latka” – wskazuje.

„Zdrowy rozsądek Kaczyńskiego poza dyskusją”

Naukowiec krótko zbija przykłady polityków, którzy w podobnym wieku byli u władzy: od Winstona Churchilla po Ronalda Reagana. Według prof. Nowaka poziom wyzwań w Polsce jest „nieporównanie większy”, a premiera, który nadejdzie po „najgorszym rządzie III RP”, czeka „tytaniczna robota”.

Pojawiły się już pierwsze głosy polemiczne wobec propozycji prof. Nowaka. Piotr Zaremba, publicysta „W Sieci”, napisał, że nie można uznać misji Kaczyńskiego za zakończoną. „Wręcz lepiej radził sobie lider PiS jako szef władzy wykonawczej niż jako ktoś, kto o tę władzę walczy. Jego zdrowy rozsądek pozostaje poza dyskusją. Andrzeja Dudy to zastrzeżenie dotyczy także” – podkreśla.

„Trzeba wstrząsnąć spin doktorami”

W swoim przemówieniu prof. Nowak bardzo krytycznie ocenia obecne kadry PiS. „Trzeba nas przekonać, że główna siła opozycyjna ma dość znakomicie przygotowanych, kompetentnych osób, by przejąć odpowiedzialność za państwo, by je naprawić, wyprowadzić z kryzysu, w każdej dziedzinie. Nie wiem, czy obecny skład PiS do tego wystarczy” – powątpiewa.

W „Do Rzeczy” historyk krytykuje też sposób prowadzenia kampanii przez PiS. Wskazuje, że w 2005 r. Jacek Kurski organizował cykliczne posiedzenia gabinetu cieni, a PiS w każdej dziedzinie prezentowało program. „Gdzie dziś jesteśmy?” – pyta prof. Nowak, podkreślając, że „konwencja w amerykańskim stylu” to za mało, by wygrać. „Myślę, że trzeba wstrząsnąć tymi, którzy odpowiadają za kampanię, choć nie przeceniam swoich sił” – kwituje.

Więcej w tygodniku „Do Rzeczy” >>>

Zobacz także

TOK FM

„Kaczyński jest politykiem młodym”. Mastalerek oburzony wytykaniem wieku prezesowi PiS

Anna Siek, 09.02.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103087,17380443,video.html?embed=0&autoplay=1
– To argumenty całkowicie nietrafione. Nie powinny padać. Dziwię się, że nikt nie wypominał wieku ani prof. Bronisławowi Geremkowi, ani Tadeuszowi Mazowieckiemu – tak Marcin Mastalerek komentował w TOK FM apel prof. Andrzeja Nowaka. Historyk uważa, że PiS potrzebuje odmłodzenia.
Według rzecznika PiS Marcina Mastalerka sugerowanie, że partii potrzebne są zmiany i nowy lider, są niestosowne. – PiS jest partią suwerenną. Sami będziemy podejmowali decyzję – mówił w „Poranku Radia TOK FM”.Zmian domaga się historyk prof. Andrzej Nowak. W najnowszym wydaniu tygodnika „wSieci” zamieścił treść przemówienia, które chciał wygłosić podczas sobotniej konwencji PiS. „Dziś mamy rok 2015. Kiedy zacznie funkcjonować nowy rząd po wyborach parlamentarnych, na progu roku 2016, proszę wybaczyć tę uwagę, prezes Jarosław Kaczyński będzie miał 67 lat. Tyle ile miał Marszałek Piłsudski w chwili śmierci. Roman Dmowski był w tym wieku już od kilku lat faktycznym emerytem politycznym” – napisał prof. Nowak.

– To argumenty całkowicie nietrafione. Nie powinny padać. Dziwię się, że nikt nie wypominał wieku ani prof. Bronisławowi Geremkowi, ani Tadeuszowi Mazowieckiemu. Jestem zdziwiony, że pojawia się to wobec premiera Jarosława Kaczyńskiego. To niesmaczne – komentował Mastalerek.

„Młody polityk”

Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości przekonywał, że Kaczyński „jak na standardy europejskie jest politykiem młodym”. I podpierał się przykładem prezydenta Włoch, „który ma 90 lat”.

Mastalerek przegapił, że Giorgio Napolitano, który w czerwcu skończy 90 lat, prezydentem już nie jest. Wybrany w ubiegłym tygodniu Sergio Mattarella jest znacznie młodszy, w lipcu skończy 74 lata.

– Premier Kaczyński jest w bardzo dobrej formie. Wiem, bo współpracuję z nim na co dzień. Kiedy w czasie kampanii przed wyborami do PE jeździłem na codzienne wyjazdy, to musiałem się zmieniać z Adamem Hofmanem. To my nie nadążaliśmy za premierem Jarosławem Kaczyńskim. Może TOK FM i „Gazeta Wyborcza” zajmą się zdrowiem prezydenta Bronisława Komorowskiego, tym czy daje sobie radę – mówił Mastalerek w TOK FM.

„Nie toczy się dyskusja”

Tekst prof. Nowaka ukazał się nie tylko w tygodniku „wSieci”. Opublikowany został też m.in. przez portal wPolityce.

Ale zdaniem rzecznika PiS większość mediów prawicowych nie zajmuje się kwestią zmiany władzy w Prawie i Sprawiedliwości. – Zawsze można znaleźć i wyrwać z kontekstu jakieś wypowiedzi.

Jak przekonywał Mastalerek w rozmowie z Dominiką Wielowieyską, znacznie więcej uwagi prawicowe media poświęciły sobotniemu przemówieniu Andrzeja Dudy. – Nawet 90 proc. artykułów było bardzo entuzjastycznych. Konwencja to był wielki sukces – stwierdził poseł.

Zobacz także

TOK FM

Afera podsłuchowa. Szef CBA był pod obserwacją. Które wątki są nadal badane?

Wojciech Czuchnowski, 09.02.2015
Szef CBA Paweł Wojtunik (z lewej) i były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz podczas międzynarodowej konferencji korupcyjnej w Warszawie, grudzień 2013 r. Wojtunika posądzano o to, że wraz z innymi funkcjonariuszami służb chciał się pozbyć Sienkiewicza z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych

Szef CBA Paweł Wojtunik (z lewej) i były szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz podczas międzynarodowej konferencji korupcyjnej w Warszawie, grudzień 2013 r. Wojtunika posądzano o to, że wraz z innymi funkcjonariuszami służb chciał się pozbyć Sienkiewicza z Ministerstwa Spraw… (KRYSTIAN DOBUSZYNSKI)

Nie było spisku generałów tajnych służb, nie ma wątku rosyjskiego, zostaje były minister Sienkiewicz jako główny cel autorów afery podsłuchowej. Powód do odwetu mieliby oficerowie tajnych służb na etatach w spółkach państwowych, których interesom Sienkiewicz zagroził.
– W najbliższym czasie nie należy spodziewać się przełomowych decyzji – mówi „Wyborczej” prok. Anna Hopfer, która w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie prowadzi śledztwo w sprawie afery podsłuchowej.Wcześniej w TVN24.pl podsumowała, że w latach 2013-14 w warszawskich restauracjach Sowa & Przyjaciele i Amber Room nielegalnie nagrano ponad 70 osób – polityków, biznesmenów i wysokich urzędników. Są też nagrania z innych miejsc niż restauracje. Tylko 37 nagranych zgodziło się na przyjęcie statusu pokrzywdzonych. Nieoficjalnie wiadomo, że w śledztwie nie chcą występować znani przedstawiciele biznesu, którzy spotykali się z politykami. Prokuratura sprawdza, czy nagrania nie były używane do szantażu albo gry na giełdzie.Od pół roku głównymi podejrzanymi są dwaj kelnerzy (Łukasz N. i Konrad L.) twierdzący, że na zlecenie biznesmenów – Marka Falenty i Krzysztofa Rybki, zakładali podsłuchy przy stołach, za co dostali ok. 120 tys. zł.Według prokuratury w czerwcu 2014 r. Falenta zdecydował się ujawnić nagrania, by skompromitować rząd w zemście za akcję przeciwko jego spółce Składywęgla.pl, co zrujnowało mu interesy. Falenta zdecydowanie zaprzecza oskarżeniom. Jego obrońcy do dzisiaj nie widzieli zeznań kelnerów, którzy korzystają z policyjnej ochrony.Podsłuchy opublikował tygodnik „Wprost”. Przyniósł je tam dziennikarz Piotr Nisztor. Nie jest objęty zarzutami.Afera podsłuchowa wywołała kryzys polityczny i dymisję szefa MSW Bartłomieja Sienkiewicza – jednego z nagranych.

Śledztwo miało się szybko zakończyć. Dziś nie ma nawet przybliżonego terminu zamknięcia sprawy. Na podstawie rozmów ze źródłami w prokuraturze, MSW oraz w służbach specjalnych pokazujemy, które wątki postępowania są nadal aktualne, a które już zarzucono.

Trop rosyjski

Zaraz po wybuchu afery ABW była przekonana, że za nagraniami i ujawnieniem podsłuchów stoją rosyjskie służby specjalne. Dlatego premier Tusk mówił wtedy o „scenariuszu pisanym nie wiadomo jakim alfabetem” oraz wskazywał na powiązane z Rosją lobby węglowe i gazowe.

– Wygląda na to, że był to ślepy zaułek, a premier został wprowadzony w błąd – mówi informator z MSW, który zajmował się tą sprawą.

Ujawnia, że w pewnym momencie służby skupiły się na asystentce posła PiS Maksa Kraczkowskiego, zaczęły ją podejrzewać, że pracuje dla Rosjan. Ale podejrzenia okazały się bezpodstawne. Kraczkowski z aferą miał tyle wspólnego, że dobrze znał Nisztora, dziennikarza, i majora BOR Dariusza Palczewskiego, też znajomego dziennikarza. Palczewski m.in. za kontakty z Nisztorem został jeszcze przed aferą zawieszony, a informacje, które przekazywał, nie miały związku z podsłuchami.

Trop wewnętrzny

Od mjr. Palczewskiego prowadził też tzw. trop wewnętrzny. ABW podejrzewała, że nielegalne podsłuchy zorganizowali wysocy funkcjonariusze służb, którzy chcieli wzmocnić swoją pozycję w państwie, poprzez eliminację ministra Sienkiewicza.

Jednym z pierwszych posądzanych był szef CBA Paweł Wojtunik, do którego przed publikacją podsłuchów przyszedł naczelny „Wprost” Sylwester Latkowski z prośbą o załatwienie rozmowy z Sienkiewiczem. Po wybuchu afery w rządzie uznano relacje Wojtunika z dziennikarzem za niedopuszczalne. Szef CBA został objęty obserwacją, przez jakiś czas był podsłuchiwany.

Na celowniku znalazł się też gen. Krzysztof Bondaryk, szef ABW w latach 2007-13, który odszedł po konflikcie z Sienkiewiczem i znalazł się na bocznym torze jako doradca w MON. Jego również objęto działaniami operacyjnymi. Trzecią osobą z tego kręgu został gen. Marian Janicki, szef BOR od 2007 do 2013 r., który także nie mógł się dogadać z Sienkiewiczem. – Powstała koncepcja spisku Wojtunika i dwóch generałów, w której mjr Palczewski miał odegrać rolę techniczną, pomagać kelnerom w zakładaniu podsłuchów i przekazać je Nisztorowi. Nic z tego nie wyszło, okazało się, że gen. Janicki był z Palczewskim w ostrym konflikcie. To właśnie Janicki wykrył kontakty Palczewskiego z Nisztorem – opisuje rozmówca z ABW.

Jego zdaniem tropy „rosyjski” i „wewnętrzny” były wynikiem „obsesji Sienkiewicza”: – Na pierwszy nie było mocnych dowodów, drugi był absurdalny, bo Wojtunik, Bondaryk i Janicki mogli się z Sienkiewiczem nie lubić, ale to państwowcy. Każdy z nich ma mocny kręgosłup i nigdy nie posunąłby się do takich metod.

Cel: Sienkiewicz

Odpryskiem „tropu wewnętrznego” było poszukiwanie sprawców wśród oficerów ABW na tzw. etatach niejawnych w strategicznych spółkach skarbu państwa, takich jak: Orlen, KGHM czy Polska Grupa Energetyczna. Sienkiewicz uznał, że wielu z nich nie jest lojalnych wobec służby i bardziej dba o interesy spółek niż bezpieczeństwo państwa.

– Dostali do wyboru: powrót za biurka na Rakowiecką [warszawska centrala ABW] lub przejście do biznesu. To był jeden z punktów konfliktu Sienkiewicza z Bondarykiem. Sienkiewicz twierdził, że niejawne etaty trzeba przewietrzyć i że to anachronizm. Bondaryk uważał, że jest to konieczność – opowiada nasz informator z Agencji.

SKOK i ParafianowiczInnym celem, który wskazywali analitycy ABW, był wiceminister finansów Andrzej Parafianowicz, w latach 2007-13 szef Głównego Inspektoratu Finansowego.Według ustaleń służb jego rozmowa z b. ministrem Sławomirem Nowakiem jako pierwsza pojawiła się „na rynku”, czyli była oferowana mediom do publikacji. Inspiratorami akcji przeciwko Parafianowiczowi mieli być szefowie SKOK Wołomin, dzisiaj w areszcie za gigantyczne wyłudzenia kredytów (300 mln zł).Parafianowicz jako pierwszy zwrócił uwagę na nadużycia w SKOK. Zawiadomił prokuraturę i Komisję Nadzoru Finansowego. Dlatego stał się obiektem polowania. ABW analizowała relacje Falenty i Nisztora z prezesem SKOK Mariuszem G. – Wyglądało to obiecująco, bo cała trójka rzeczywiście się znała, ale poza poszlakami nie znaleźliśmy dowodów – mówi oficer ABW.Co wiedziało CBA?We wrześniu 2014 r. tygodnik „Do Rzeczy”, powołując się na informacje z kręgu Falenty, podał, że biznesmen ostrzegał służby o procederze zakładania podsłuchów. Miał to robić w rozmowach z funkcjonariuszami wrocławskiej delegatury CBA.

Szef Biura Paweł Wojtunik zdecydowanie zaprzeczył. Posłom z sejmowej speckomisji powiedział, że Falenta kontaktował się z jego agentami, ale dotyczyło to zupełnie innych spraw. Prokuratura wszczęła śledztwo, wzywając funkcjonariuszy, którzy pracowali z Falentą. – Podczas przesłuchań bez przerwy zasłaniają się tajemnicą. Twierdzą, że Falenta nie mówił o podsłuchach – opisuje ich zeznania osoba znająca akta śledztwa.

Według naszych informacji Falenta na dowód tego, że mówi prawdę, ma kopie raportów CBA, w których mowa jest o treści rozmów biznesmenów nagranych w Sowie oraz Amber Roomie.

W CBA nie boją się ujawnienia tych materiałów. – Nie ma tam informacji o podsłuchach, tylko o tym, kto i co mówił przy stole – twierdzi jeden z agentów Biura, dodając jednak, że wrocławska delegatura nie przekazała tych informacji do centrali, za co Wojtunik zdymisjonował jej szefa.

Ujawnienie raportów może uderzyć w Wojtunika i uwiarygodnić twierdzenia Falenty. Nadal jednak aktualne są zeznania kelnerów, że to Falenta zlecił podsłuchy. Jak wytłumaczyć, że jednocześnie informował CBA o ich treści?

Zarzuty dla dziennikarzy?

Prokurator Hopfer nie zapowiada, by w najbliższym czasie miało dojść do przełomu w śledztwie, ale część podsłuchanych polityków chce, by zarzuty bezprawnego ujawnienia nielegalnie nagranych treści postawić dziennikarzom „Wprost”.

Doniesienie o przestępstwie obejmuje Latkowskiego i Nisztora, który dzisiaj pracuje w „Gazecie Polskiej”, gdzie publikuje nieujawniane dotychczas fragmenty nagrań.

Materiał na zarzuty jest już gotowy, ale zdaniem naszych informatorów przeciwny oskarżaniu dziennikarzy jest prokurator generalny Andrzej Seremet, który zdaje sobie sprawę, że próba pociągnięcia ich do odpowiedzialności karnej wywołałaby oburzenie większości mediów, a z Nisztora i Latkowskiego uczyniłaby „męczenników wolności słowa”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Sąd oddalił pozew Ziobry i PiS za tekst „Jak PiS zbierał haki”

Katarzyna Włodkowska, 09.02.2015
Prezes Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro

Prezes Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Sąd Okręgowy w Gdańsku oddalił w poniedziałek pozew o ochronę dóbr osobistych z powództwa Zbigniewa Ziobry oraz PiS przeciwko „Polityce” za tekst „Jak PiS zbierał haki”. – Prawo społeczeństwa do informacji jest najważniejsze – tłumaczyła sędzia Barbara Skrobańska i podkreśliła, że autorka tekstu dokonała wszelkiej staranności.
W artykule, który ukazał się 28 lutego 2010 r. w wydaniu internetowym „Polityki”, opisane zostały zeznania Janusza Kaczmarka złożone przez niego po wybuchu tzw. afery gruntowej w sejmowej komisji ds. służb specjalnych, a później odczytane podczas utajnionego posiedzenia Sejmu. „Polityka” napisała, że według Kaczmarka wszystkie sprawy z prokuratury, w których pojawiały się nazwiska znanych polityków, trafiały na biurko Ziobry.Po ukazaniu się artykułu Ziobro wytoczył proces o ochronę dóbr osobistych autorce tekstu Biance Mikołajewskiej (dziś dziennikarce „Wyborczej”) i wydawcy tygodnika. Według tygodnika jedną ze spraw, które miały trafić na biurko Ziobry, była sprawa mężczyzny, który zgłosił się do prokuratury i twierdził, że został wykorzystany seksualnie przez polityków SLD Wojciecha Olejniczaka i Krzysztofa Janika. Kaczmarek zeznał, że Ziobro miał wówczas zwrócić się do dwóch zaprzyjaźnionych dziennikarzy o opisanie tej sprawy tak, aby prokuratura na podstawie doniesień prasowych mogła wszcząć śledztwo.Ważny interes publicznySędzia Barbara Skrobańska oddaliła pozew w całości.- Prawo społeczeństwa do informacji jest najważniejsze – podkreślała w ustnym uzasadnieniu wyroku. – Publikacja tygodnika realizowała ważny interes społeczny, a autorka dopełniła wszelkiej staranności.Jak podkreśliła, zachowanie staranności i rzetelności przez dziennikarza poprzez weryfikację informacji we wszystkich możliwych źródłach oraz sprawdzenie z innymi, ogólnie znanymi faktami, uchyla ewentualną bezprawność.

– To wyrok ważny z punktu widzenia publicznego interesu – komentował pełnomocnik tygodnika, radca prawny Krzysztof Pluta.

Pełnomocnik Zbigniewa Ziobry oraz PiS nie stawił się na ogłoszeniu. Wyrok nie jest prawomocny.

Według artykułu „Polityki” były prokurator krajowy Janusz Kaczmarek twierdził też, że politycy PiS interesowali się rzekomym zażywaniem narkotyków przez jednego z najbliższych współpracowników Donalda Tuska, późniejszego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego.

Kaczyński: Nie zbieraliśmy haków

Proces wytoczony przez Ziobrę o ochronę dóbr osobistych rozpoczął się przed gdańskim sądem w kwietniu 2011 r. Były minister sprawiedliwości domagał się przeprosin od dziennikarki „Polityki” i wydawcy tygodnika na stronach internetowych tego czasopisma oraz „Gazety Wyborczej”. Oprócz Ziobry powodem w procesie była także partia Prawo i Sprawiedliwość, do której należał obecny lider Solidarnej Polski, europoseł Zbigniew Ziobro.

Na jednej z ostatnich rozpraw zeznawał Jarosław Kaczyński. Zapewniał , że gdy był premierem, jego rząd nie zbierał informacji kompromitujących innych polityków, a przynoszone „plotki z miasta” nie miały konsekwencji.

W 2011 r., na jednej z rozpraw w tym procesie, zeznający jako świadek Kaczmarek mówił, że w kwietniu 2007 r. ówczesny premier Jarosław Kaczyński wydał rozporządzenie, na mocy którego Ziobro został szefem zespołu koordynującego najważniejsze postępowania karne w Polsce. –

– W oparciu o to Zbigniew Ziobro miał dostęp do każdej sprawy z prokuratury, ABW, CBŚ i CBA – mówił b. prokurator krajowy. Pytany przez pełnomocnika strony pozwanej, czy mówił kiedyś, że w czasie rządów PiS zbierano informacje mające skompromitować przeciwników politycznych, Kaczmarek odpowiedział, że nie pamięta takiej wypowiedzi.

– Generalnie jednak mechanizm polegał na tym, że informacje z toczących się postępowań, gdzie pojawiały się nazwiska polityków i znanych osób publicznych, trafiały do Ziobry, a potem ukazywały się w mediach – zaznaczył.

Potem zeznawał raz jeszcze, ale rozprawa została utajniona.

Zobacz także

trojmiasto.gazeta.pl

 

 

Dodaj komentarz