Anderman (10.04.15)

 

Kowal: 10 kwietnia w gestach Putina nie było nic emocjonalnego. Był racjonalny i skoncentrowany

10 kwietnia 2015

„Nie skorzystano z pierwszej doby, pierwszego tygodnia i roku po katastrofie. Dziś zbieramy tego efekty” – mówi w Kontrwywiadzie RMF FM były współpracownik Lecha Kaczyńskiego, Paweł Kowal z Polski Razem. „Pierwszy błąd został popełniony w pierwszej dobie, kiedy Putin rozumiał już, że teraz się decyduje wymiar propagandowy tego, co się wydarzyło. Trzeba było w świetle kamer postawić mu oczekiwania. W ciągu kolejnego tygodnia trzeba się było zastanowić, jaki jest najlepszy prawny sposób. Potem pierwszy rok. Po co myśmy ciągle dawali świadectwo, że wszystko szło dobrze w badaniu katastrofy? Teraz nam jest trudniej powiedzieć, że to jednak był błąd. Trzeba było umiędzynarodowić to na forum unijnym i NATO-wskim” – wylicza Kowal. Gościem Konrada Piaseckiego w Kontrwywiadzie RMF FM był Paweł Kowal z Polski Razem.

Konrad Piasecki, RMF FM: Czy to pan pierwszy rzucił ideę pochowania prezydenta na Wawelu?

Paweł Kowal:To trochę tak jakby pytać, kto pierwszy wnosił, że – przepraszam za porównanie – woda gotuje się w stu stopniach.

Ale o panu mówi się często, że pan jako polityk po raz pierwszy wypowiedział to głośno.

Miejsce prezydenta, który zginął na służbie, został wybrany w Trzeciej Rzeczpospolitej przez obywateli jest na Wawelu

Ja tego nie powiedziałem głośno, tylko napisałem w notatce z kilku rozmów. I to zresztą jest – nie ujawniamy teraz żadnej tajemnicy przecież – ja o tym wielokrotnie szczegółowo mówiłem. Z mojego punktu widzenia należało patrzeć na to, co się wydarzyło w skali historii państwa, a nie w skali jakichś możliwych walk, sporów, na bieżąco. I dla mnie było oczywiste, że historia się właśnie wtedy dzieje i że ona nie jest zamknięta – i słuchałem ze zdumieniem wtedy takich ludzi, którzy mówili: Wawel jest zamknięty, historia Polski się skończyła. To wtedy przychodziło mi do głowy – i dzisiaj też przychodzi mi do głowy – kto ma takie prawo, żeby powiedzieć, że historia Polski się skończyła i już nic wielkiego, wzniosłego, tragicznego się nie wydarzy. Także miejsce prezydenta, który zginął na służbie, został wybrany w Trzeciej Rzeczpospolitej przez obywateli jest na Wawelu.

I dzisiaj by się pan pod tą ideą podpisywał?

O, tak. I po latach to zostanie bardzo dobrze ocenione. Bo państwo trzeba budować nie w oparciu między jedną grupą a druga, jedną partią a drugą. Tylko w oparciu o wolę wszystkich obywateli, a ta została wyrażona w wyborach.

Pytam dlatego, że sam będąc zwolennikiem tej idei, tego pochówku, zastanawiam się, czy ma pan też takie poczucie, że od tego sporu, od tej awantury, od tej kłótni o Wawel zaczęło się to, co mamy dzisiaj, czyli taka totalna wojna o Smoleńsk?

Nie, to przecież było… Zresztą wczoraj przygotowując się do dzisiejszego dnia, przypominając to sobie przeglądałem trochę wycinków prasowych z tamtego czasu. Myślę, że jeśli ktoś do tamtego czasu wraca, to widzi, że spór właściwie zaczął się prawie natychmiast po katastrofie.

Ale mam wrażenie, że ten Wawel był katalizatorem, który pokazał to w pełnym świetle.

Wtedy to było tak i dzisiaj to jest trochę tak, że krytycy pochówku prezydenta na Wawelu, który mi się wydaje absolutnie oczywisty – choć oczywiście rozważaliśmy też wtedy inne warianty, nie mamy teraz czasu, trzeba byłoby też o tym powiedzieć.

Były Powązki, była Świątynia Opatrzności Bożej…

Krytycy uważali, że pochowanie Lecha Kaczyńskiego i Marii Kaczyńskiej na Wawelu to jest akt polityczny, który wpiera Prawo i Sprawiedliwość. I tak dalej, i tak dalej. Ja zupełnie odrzucałem ten sposób myślenia

… i za każdym stały jakieś mocne argumenty. Jakaś tradycja albo próba budowy tradycji. Ale krótko mówiąc krytycy uważali, że pochowanie Lecha Kaczyńskiego i Marii Kaczyńskiej na Wawelu to jest akt polityczny, który wpiera Prawo i Sprawiedliwość. I tak dalej, i tak dalej. Ja zupełnie odrzucałem ten sposób myślenia. Dzisiaj też odrzucam i dlatego jest mi łatwiej.

Czyli kiedy ta wojna się zaczęła – czy może wojna była w nas wszystkich od wielu, wielu lat?

Na pewno to jest tak, że w Polsce ludzie się dzielili wokół ważnych spraw. W samym tym fakcie nie ma nic zdrożnego. Natomiast oprócz tych obowiązków partyjnych znowu, są obowiązki państwowe. Ta wojna czy ten spór zaczął się o to, jak jest prowadzone śledztwo. W sensie symbolicznym on się dla mnie zaczął w tym wyprzedzeniu delegacji Jarosława Kaczyńskiego do Smoleńska.

Czyli już tej nocy smoleńskiej.

To był taki moment, kiedy Donald Tusk mógł pociągnąć za hamulec tej logiki, którą próbowali narzucić Rosjanie. Nie wiem, czy wtedy o tym myślał. Mam w tym sensie czyste sumienie – jak pan wie, zginęły wszystkie moje SMS-y – ale wysyłałem w tej sprawie wtedy SMS-y, prosząc współpracowników premiera, żeby mu przekazali – nie wiem, czy mu przekazali…

Ale pan uważa, że zrobiono to z rozmysłem i Donald Tusk miał świadomość tego, że tak się dzieje?

Nie potrafię powiedzieć, jaką świadomość miał Donald Tusk. Potrafię odpowiadać za to, o czym pisałem do współpracowników Donalda Tuska i jak pisałem. Prosiłem ich, żeby przemyśleli, czy to jest dobra decyzja, będąc z delegacją współpracowników Lecha i Jarosława Kaczyńskich, widząc, jakie to przyniesie efekty.

Pan tamtej smoleńskiej nocy rozmawiała z Władimirem Putinem.

Tak.

Dwa razy.

Raz rozmawiałem z nim w nocy, raz rozmawiałem już rano.

Sprawiał wrażenie wstrząśniętego, poruszonego, przerażonego?

Nie zrobił wtedy na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Rozmowa była dość długa, aczkolwiek techniczna. Dyskusja między nami, w której uczestniczy – w części lub całości, już nie pamiętam w tej chwili – Jerzy Bahr, dyskusja była o tym, w jaki sposób ma być pochowany Lech Kaczyński, a przede wszystkim, w jaki sposób ma być pożegnany w Rosji Lech Kaczyński.

I miał pan poczucie, że on się zachowuje wyłącznie jak polityk a nie jak człowiek?

Miałem poczucie, że rozmawiam z człowiekiem, który jest skoncentrowany na obronie interesów Rosji w każdym wymiarze i który zdaje sobie sprawę z tego, z czego być może w Polsce niewiele osób zdawało sprawę, że to jest moment, kiedy wszystkie kamery, z całego świata, są skierowane na Smoleńsk

Miałem poczucie, że rozmawiam z człowiekiem, który jest skoncentrowany na obronie interesów Rosji w każdym wymiarze i który zdaje sobie sprawę z tego, z czego być może w Polsce niewiele osób zdawało sprawę, że to jest moment, kiedy wszystkie kamery, z całego świata, są skierowane na Smoleńsk, na tę katastrofę i wtedy się kształtuje opinia na ten temat. Dlatego chciał, żeby pożegnanie pary prezydenckiej odbyło się w Moskwie, co uważałem za niestosowne w tym sensie, że odmawiano Lechowi Kaczyńskiemu normalnego przyjęcia i zaproszenia do Rosji.

Czyli był chłodny, wyważony i racjonalny?

Był absolutnie skoncentrowany na tym, żeby Rosja jako państwo, a także w pewnym sensie jego władza – bo chodziło o podkreślenie tej „prezydenckości” Lecha Kaczyńskiego, on podkreślał ten właśnie fakt – czyli ja z tego rozumiałem, że tu chodzi też o to, żeby – jak zawsze w takiej sytuacji – zademonstrować także swoją pozycję przy pożegnaniu. Jemu na tym po prostu zależało.

Ja z tego rozumiałem, że tu chodzi też o to, żeby – jak zawsze w takiej sytuacji – zademonstrować także swoją pozycję przy pożegnaniu. Jemu na tym po prostu zależało

A w jego gestach było coś przepraszającego? Mówił, że to nasza wina, że jest mu przykro, że to stało się akurat na ziemi rosyjskiej?

W jego gestach nie było nic emocjonalnego. Odnosił się ze zrozumieniem do argumentów, które myśmy podawali, odnosił się ze zrozumieniem i znał szczegóły sytuacji w rodzinie państwa Kaczyńskich, wiedział o chorobie matki. Był racjonalny, nie emocjonalny i dał się przekonać.

A było coś, co sprawiło, że pomyślał pan wtedy: a może to on za tym stoi?

Wtedy to nie był moment, kiedy w tej dyskusji byłyby jakieś elementy, kiedy rozważałbym…

A gdy dzisiaj pan sobie przypomina tę rozmowę – było coś takiego?

Putin nie tylko już nie nalegał na koniec na przewożenie ciała do Moskwy, ale także sam przyleciał na pożegnanie do Smoleńska

Ona była skoncentrowana – tak, jak panu powiedziałem – na tym, w jaki sposób ciało Marii i Lecha Kaczyńskich, także innych ofiar katastrofy, kiedy będzie przewożone do Polski, jakie to będą warunki. Myśmy faktycznie wtedy ustalili wcześniej pewne warunki, chyba z ministrem Szojgu, później Putin zdecydował się je zmienić, ale jak powiadam – ostatecznie przyjął naszą argumentację, te rozmowy w tym sensie przyniosły efekt, że Putin nie tylko już nie nalegał na koniec na przewożenie ciała do Moskwy, ale także sam przyleciał na pożegnanie do Smoleńska.

A dzisiaj w panu ta myśl, o tym, że to Władimir Putin odpowiada za tę katastrofę, czy mówiąc wprost za zamach, jest?

Ponieważ występuje trochę w dwóch kapeluszach – czasem jako ekspert, czasem jako polityk – unikam takiego myślenia w kategoriach „w co ja wierzę”, „w co nie wierzę”, jeśli chodzi o katastrofę i w ogóle odradzam już dzisiaj.

Dlatego ja pytam, czy jest w panu taka myśl, a nie w co pan wierzy.

Ludzie mają prawo dzisiaj do w miarę precyzyjnej informacji dotyczącej tego, jak przebiegło śledztwo, dlaczego w śledztwie były takie problemy, dlaczego nie mamy dostępu do materiału źródłowego. Okazało się, że są to sprawy fundamentalne. Sam pan przecież przeżywa to od kilku dni. Dyskusje na temat różnych wniosków z odczytu czarnej skrzynki – to się okazało wszystko bardzo ważne. Mówiłem o tym od początku, ale nie mam satysfakcji, bo to nie jest sprawa do satysfakcji.

Ale czy nie jest tak, że dyskusja o zamachu przysłania nam wszelkie inne dyskusje. Nie dyskutujemy dzisiaj o odpowiedzialności polityków za to, co działo się przed Smoleńskiem, za to jak polska delegacja zachowała się w Smoleńsku i na ile była przygotowana do rozmów z Putinem, tylko dyskutujemy o tym czy brzoza, czy wybuch, czy dwa wybuchy, dlaczego szczątki są tak rozrzucone i to przesłania wszystko inne.

W takiej sprawie kluczowe są warunki prawne, w jakich jest prowadzone dochodzenie. I tu został popełniony błąd. Mówiłem o tym od początku, mówił też Aleksander Kwaśniewski, mówił Włodzimierz Cimoszewicz – politycy, z którymi politycznie przecież nic mnie nie łączy i wielu, wielu ludzi, także z innych obozów mówiło, że trzeba określić warunki prawne na samym początku. Nie skorzystano z tej pierwszej doby, pierwszego tygodnia, pierwszego roku po katastrofie – dziś zbieramy tego efekty.

A gdzie ten błąd został popełniony? Jaka była chwila czy jaki moment popełnienia tego błędu? 

Pierwszy błąd został popełniony zdecydowanie w pierwszej dobie. Wtedy, kiedy Putin już rozumiał, że teraz się decyduje wymiar propagandowy tego, co się wydarzyło. Wtedy trzeba było w świetle kamer postawić Putinowi oczekiwania

Pierwszy błąd został popełniony zdecydowanie w pierwszej dobie. Wtedy, kiedy Putin już rozumiał – to, co chciałem podkreślić w tej rozmowie – rozumiał już, że teraz się decyduje wymiar propagandowy tego, co się wydarzyło. Wtedy trzeba było w świetle kamer postawić Putinowi oczekiwania. W ciągu kolejnego tygodnia trzeba było się zastanowić, jaki jest najlepszy prawny sposób. Być może trzeba było wrócić do tej umowy o samolotach wojskowych. Tam trzeba było tylko dopisać, dorobić, dokomponować przepisy wykonawcze. To by się dało zrobić dość szybko w porozumieniu z Rosjanami wtedy.

Czyli dzisiaj płacimy za te błędy pierwszej doby. 

Po co myśmy ciągle dawali świadectwo, że wszystko szło dobrze w badaniu katastrofy. Teraz nam jest trudniej powiedzieć, że jednak był błąd

A potem pierwszy rok, czyli umiędzynarodowienie.  Po co myśmy ciągle dawali świadectwo, że wszystko szło dobrze w badaniu katastrofy. Teraz nam jest trudniej powiedzieć, że jednak był błąd. Trzeba było to jednak umiędzynarodowić na forum unijnym i natowskim.

Tak Paweł Kowal odpowiadał na pytania słuchaczy RMF FM.

Artykuł pochodzi z kategorii: Kontrwywiad

RMF FM

rmf24.pl

 

Katastrofa smoleńska. Kaczyński pod Pałacem Prezydenckim: Zwyciężymy i Polska będzie Polską

WB, 10.04.2015
Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego pod Pałacem Prezydenckim

Przemówienie Jarosława Kaczyńskiego pod Pałacem Prezydenckim (livestream PiS)

– W naszym życiu publicznym jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Ale najważniejsze z tych pytań to pytanie o Smoleńsk – mówił Jarosław Kaczyński pod Pałacem Prezydenckim w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej. Nie oszczędził gorzkich słów polskim władzom. Rządzący mieli bowiem pokazać „odrażającą twarz” i inspirować akty agresji w dniach po katastrofie.

Chcesz zadać swoje pytanie kandydatom na prezydenta? Jeśli tak, dołącz do akcji Gazeta.pl i MamPrawoWiedziec.pl. To Twój Głos. Pytaj.
– Spotykamy się tak od pięciu lat. Zaczęło się to w pierwszych godzinach po tragedii. Spotykamy się, by oddać hołd, umocnić pamięć, pochylić głowę. W naszej pamięci są także inne sprawy. Wydarzenia sprzed pięciu lat, kolejne miesiące i lata, miały aspekt odnoszący się do naszego życia narodowego, publicznego, naszego państwa. Niespełna pięć lat temu padły słowa o tym, że polskie państwo zdało egzamin. Trudno powiedzieć większą nieprawdę. Polskie państwo nie zdało egzaminu na poziomie elementarnym – mówił Jarosław Kaczyński.Publiczność raz po raz odpowiadała na jego słowa oklaskami.

„Nieustannie okłamywano Polaków”

Zdaniem prezesa PiS „polskie państwo zaatakowało polskie społeczeństwo, wspólnotę zintegrowaną wokół tragedii”.

– Nie uczyniono niczego, co jest standardem międzynarodowym jeśli chodzi o działanie po takiej katastrofie. Nie zabezpieczono eksterytorialności terenu katastrofy, nie zabezpieczono polskiej własności, przyjęto skrajnie niekorzystne dla Polski rozwiązania prawne, które uniemożliwiły nam odwołanie się od decyzji innych, bo dochodzenie przekazano Rosjanom. Co więcej, nie zadbano nawet o godne potraktowanie ciał poległych. Te ciała były traktowane w sposób haniebny. Bez protestów znoszono niszczenie dowodów. Odrzucono wszelkiego rodzaju propozycje zmierzające do umiędzynarodowienia śledztwa, nie przeprowadzono sekcji zwłok – wspominał Kaczyński.

Podsumował to słowami: – Można by te kompromitujące fakty mnożyć. Na końcu uznano jeszcze absurdalne i uwłaczające wyniki komisji Anodiny. Polska komisja z niewielkimi korektami te wyniki potwierdziła.

– Hańba – rozległy się okrzyki publiczności.

– Tak, te wyniki zostały potwierdzone i nieustannie okłamywano Polaków – dodał.

„Przemysł pogardy” i atak na krzyż

– Nie odbył się jeszcze pogrzeb pary prezydenckiej, a zaczęły się ataki. Zaraz później wznowiono przemysł pogardy i rozpędził się on z całych sił. Zaatakowano krzyż, zaatakowano modlących się, doszło do niesłychanych aktów profanacji, fizycznych ataków na tych, którzy tutaj byli. Podeptano wszystkie elementarne zasady naszej, europejskiej kultury – grzmiał z mównicy Kaczyński.

Stwierdził przy tym, że doszło do „prawdziwej eksplozji nienawiści do polskiej tradycji katolickiej i wolnościowej, niepodległościowej, którą odnawiał w polskim życiu publicznym prezydent Kaczyński”.

– To wszystko działo się za zgodą albo wręcz z inspiracji, na polecenie władz. Te akty agresji miały miejsce tuż obok funkcjonariuszy mundurowych. Ktoś musiał nakazać zbieranie płonących zniczy. Przecież ktoś musiał nakazać funkcjonariuszom, by nie reagowali na oczywiste przestępstwa – oskarżał.

– W pierwszą rocznicę tragedii mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdzie absurd tej histerii osiągnął szczyt. Okazało się, że zorganizowanie uroczystości rocznicowych, to nic innego tylko zamach stanu – tak pisali oszalali z nienawiści publicyści i inni funkcjonariusze – mówił dalej.

„Odrażająca twarz” władzy

Władza – zdaniem Kaczyńskiego – pokazała swoją „odrażającą twarz i całkowitą niezdolność do kierowania polskimi sprawami”. I stąd obecność pod Pałacem Prezydenckim. Zgromadzeni mają bowiem wypełnić testament prezydenta, jego współpracowników i wszystkich poległych.

– Mówię o wszystkich poległych, chociaż tak wiele ich różniło. Dlatego, że w chwili śmierci, która niejednokrotnie określa sens ludzkiego życia, lecieli wspólnie, by oddać hołd Polakom, którzy padli ofiarą ludobójstwa, służyli Polsce i stali się symbolem Polski wolnej. Lecieli oddać przysługę im i Rzeczypospolitej – tłumaczył.

Najważniejsze pytanie o Smoleńsk

Testament ten zakłada, że trzeba „odnowić polskie państwo, polską wspólnotę zgromadzoną wokół najpiękniejszych polskich tradycji niepodległości – wolności, demokracji i pewnej reguły, że fundamentem życia publicznego jest zasada pro publico bono, dla dobra publicznego”.

Kaczyński wskazał na różnice między Polakami, jednak wartością, która łączy ma być prawda. – Bez prawdy nie ma demokracji, nie ma wolności, praworządności, praw obywatelskich i obywateli. Są tylko manipulowani poddani. Do prawdy można dochodzić różnie, ale najczęściej dochodzi się do niej przez zadawanie pytań. W naszym życiu publicznym jest wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. Ale najważniejsze z tych pytań to pytanie o Smoleńsk – mówił, a publiczność odpowiadała: – Chcemy prawdy.

„Może dlatego dziś już ich nie ma”

Prezes PiS wspomniał również o sprawiedliwości, której aktem powinno być „godne uczczenie tych, którzy polegli. A w szczególności uczczenie prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego współpracowników”.

– Trzeba uczcić ich pamięć, nie dlatego, że zajmowali najwyższe stanowiska państwowe, tylko dlatego, że mieli rację i prowadzili politykę w oparciu o tę rację. Mieli odwagę ją prowadzić. Może dlatego dziś już ich nie ma – stwierdził.

– Zapytacie – a co z prawdą? Prawda musi się znaleźć w państwowych dokumentach, w pracach historyków, w powszechnie dostępnych publikacjach, w telewizji, w radiu, w filmach, w internecie. Musi się znaleźć w podręcznikach szkolnych i akademickich. Dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że wyciągnęliśmy wnioski z tragedii smoleńskiej i jesteśmy silniejsi, jesteśmy gospodarzami we własnym polskim domu – podsumował Kaczyński.

Zgromadzeni skandowali „zwyciężymy”, a Jarosław Kaczyński dodał na koniec: -Zwyciężymy i Polska będzie Polską.

TOK FM

Chodzi o zasady. Felieton Andermana z cyklu: a poza tym

Janusz Anderman, 10.04.2015
Adam Hofman

Adam Hofman (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Świat uwziął się na oderwanego niedawno od ciepłej piersi PiS-u, a obecnie całkiem niezrzeszonego posła Adama Hofmana.
Świat uwziął się na oderwanego niedawno od ciepłej piersi PiS-u, a obecnie całkiem niezrzeszonego posła Adama Hofmana.Ostatnio został on skazany prawomocnym wyrokiem za niewinne przecież pytanie, zadane w programie „Kropka nad i”, o skład honorowego komitetu poparcia prezydenta Komorowskiego. Pytanie było całkowicie zasadne, bo ciekawy Hofman w żaden sposób nie był w stanie do tej listy dotrzeć, w związku z czym słusznie doszedł do wniosku, że jest ona utajniona. Co prawda, listę można poznać za pośrednictwem internetu, ale poseł niezrzeszony nie musi o jego istnieniu wiedzieć. I dlatego to nie on, a pewnie jego zły kolega zamawiał przez internet bilety na przelot tanimi liniami do Madrytu.

O co zapytał dręczony ciekawością Hofman? W końcu o nic takiego. Chciał się tylko dowiedzieć, czy w skład honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego wchodzi jeden z członków władz upadłego SKOK-u Wołomin.

I to był powód, by posła tak dotkliwie ukarać? Przecież gdyby miał złe intencje i chciał, by w jakichś głowach utrwaliła się myśl, że coś na rzeczy musi być, mógłby zadać naprawdę niemiłe pytanie. Na przykład, czy to prawda, że prezydent został przyłapany przez policję na tym, że przed stadionem w Dublinie w sposób nielegalny usiłował opchnąć 49 biletów na mecz piłkarski Irlandia – Polska?

A przecież takiego pytania nie zadał i dlatego ze łzami w oczach poskarżył się w wolnych mediach, czyli w telewizji Republika: „Główne media chronią prezydenta Komorowskiego przed niezręcznymi sytuacjami. Kiedy w tych mediach padają problematyczne pytania, natychmiast się kara, żeby dać sygnał, by tego nie robić”. Co prawda, słowo „problematyczne” oznacza niepewne, wątpliwe, ale czy Hofman musi się na wszystkim znać? Nawet na języku?

Poseł niezrzeszony dręczony jest bez przerwy. Czasem dzieje się tak w najbardziej nieoczekiwanych momentach, choćby 2 kwietnia, kiedy przyjął zaproszenie do Radia RMF FM, bo był przekonany, że przynajmniej tam znajdzie zrozumienie i spokojnie pogawędzi o malowaniu jajek. Tymczasem uderzono w niego nieprzyjemnymi pytaniami, zupełnie nie na miejscu. Jednak uczciwie trzeba przyznać, że niezrzeszony bronił się zaskakująco zręcznie i skutecznie. Na pytanie, dlaczego po aferze madryckiej nie oddał mandatu poselskiego, z godnością odparł: „Nie ma takiej potrzeby ani nie ma takich okoliczności”.

Zapytany o to, co prokuratura robi w jego sprawie, jak najsłuszniej rzecz zbagatelizował: „Nic. Prowadzi postępowanie w sprawie”.

Hofman nie ma czasu, by zaprzątać sobie głowę jakąś prokuraturą, bo właśnie myśli o sobie i walczy. „Ja myślę o sobie jako ktoś, kto został w to wrobiony. Może » wrobiony «to złe słowo… Z kogo zrobiono symbol obciachu. Ja walczę o to, żeby nim nie zostać”.

Dziennikarz jest jednak niedobrym człowiekiem: „Próbował pan wyciągnąć na boku parę groszy z kasy Sejmu”. Na to ohydne sformułowanie Hofman odpowiada w sposób głęboko poruszający: „To nieprawda. Insynuuje pan. Takie insynuowanie jest mimo wszystko, nie tylko z okazji świąt, ale w ogóle nieładne i nie na miejscu. Żeby tak mówić…”

By posła niezrzeszonego dobić, dziennikarz przypomniał mu, że prezes PiS czuje się przez niego oszukany. Ten wredny zamiar zupełnego upodlenia i zdołowania człowieka nie powiódł się z powodu słabej pamięci posła: „Ale ja nie chcę tego komentować, nie chcę w ogóle do tej sprawy wracać, ja tak tego nie pamiętam”. A poza tym – o co właściwie chodzi, zwłaszcza teraz, kiedy poseł został skazany za – jak mówi – „dociekanie prawdy” i przekonał się, jak powszechne ma poparcie? Wiem o tym – powiada z ulgą i satysfakcją. „Wiele telefonów, maili, wpisów na serwerach społecznościowych od moich wyborców, sympatyków, skłaniało, żebym się trzymał, że trzeba walczyć, że tu chodzi o zasady”. I tego się trzymajmy rękami i nogami.

Zobacz także

wyborcza.pl

NASA: Znajdziemy życie pozaziemskie w ciągu dekady

Jacek Krywko, 10.04.2015
Europa, czwarty co do wielkości księżyc Jowisza i szósty co do wielkości ze wszystkich znanych księżyców w układzie słonecznym. Naukowcy podejrzewają, że pod jego lodową powierzchnią znajduje się ocean.

Europa, czwarty co do wielkości księżyc Jowisza i szósty co do wielkości ze wszystkich znanych księżyców w układzie słonecznym. Naukowcy podejrzewają, że pod jego lodową powierzchnią znajduje się ocean. (NASA)

– Wiemy, gdzie szukać. Wiemy, jak szukać. W większości wypadków mamy odpowiednią technologię i jesteśmy na dobrej drodze, by ją wykorzystać – mówi Ellen Stofan, szefowa projektów naukowych NASA.
Jej zdaniem ślady życia pozaziemskiego uda się znaleźć do 2025 roku. Uzyskanie definitywnych dowodów zabierze kolejne 10-20 lat. – Jedno pokolenie dzieli nas od wytropienia go w Układzie Słonecznym, na lodowych księżycach orbitujących wokół Jowisza czy Saturna. W tym samym czasie powinniśmy znaleźć je na nadających się do zamieszkania planetach krążących wokół sąsiadujących z nami gwiazd – twierdzi Stofan.Swoją prognozę badaczka opiera na ostatnich odkryciach. – Oceany ciekłej wody znajdują się pod lodowymi powierzchniami Europy, Ganimedesa i Enceladusa. Widoczne na powierzchni Marsa ciemne smugi to najprawdopodobniej pozostałości po płynących tam niegdyś rzekach – wylicza.

Kolejne powody do optymizmu dają rezultaty misji podróżującego po powierzchni Czerwonej Planety łazika Curiosity, który odnalazł w tamtejszej glebie zawierające węgiel organiczne molekuły oraz związane cząstki azotu, jakie na Ziemi powstają głównie w wyniku procesów zachodzących w żywych organizmach (np. bakteriach).

W tych miejscach układu słonecznego NASA chce szukać życia [ZDJĘCIA].

Nadzieje na znalezienie życia poza Układem Słonecznym wynikają natomiast z odkrycia ogromnej ilości planet teoretycznie nadających się do zamieszkania i powszechnej dostępności wody w Drodze Mlecznej. – Nasza galaktyka to dosyć wilgotne miejsce. Wodę można znaleźć w międzygwiezdnych chmurach, z których powstają systemy planetarne. Znajduje się też ona w odłamkach formujących krążące wokół gwiazd dyski. Te ostatecznie zamienią się w planety. Tak samo przebiegało to u nas. Źródłem wody są też komety, które wyparowują, kiedy nazbyt zbliżą się do gwiazd – opowiada Stofan.

Głównego kandydata do odnalezienia życia pozaziemskiego NASA wskazała jednak na konferencji z połowy lipca zeszłego roku. Jest to teleskop Jamesa Webba (JWST), który wystartuje za trzy lata. Ma zapoczątkować kolejną po Hubble’u generację tego typu urządzeń. Będzie on od swojego poprzednika znacznie większy i wykorzysta system luster przypominających plastry miodu. – Od czasów Hubble’a doświadczyliśmy rewolucji w nanotechnologii, a to pozwoliło na budowę sprzętu o niespotykanej dotąd precyzji. Główne lustro o średnicy 6,5 m będzie złożone z 18 segmentów. Gdybyśmy powiększyli segment, tak by osiągnął powierzchnię całych Stanów Zjednoczonych, nierówności miałyby ledwie kilka centymetrów – opowiadał dr John C. Mather, laureat Nagrody Nobla z fizyki w 2006 r. i szef naukowców pracujących nad teleskopem. Lustra zostaną wykonane z berylu pokrytego cienką warstwą złota. Ma to poprawić optykę i zmniejszyć wagę. JWST mimo większych rozmiarów będzie znacznie lżejszy niż poprzednik. Jego rozdzielczość pozwoli na zbadanie różnic między światłem pochodzącym bezpośrednio z obcej gwiazdy a tym przechodzącym przez atmosferę krążącej wokół niej planety. To pozwoli ustalić skład atmosfery. Dzięki temu uzyskamy odpowiedź na pytanie, czy znajduje się tam ciekła woda oraz czy zachodzą tam procesy biochemiczne. Innymi słowy, dowiemy się, czy jest tam życie.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz