Falenta (16.07.2015)

 

Sędzia Piwnik kontra „ludowa sprawiedliwość” PiS. „Jak będą testowani funkcjonariusze decydujący o prowokacjach?”

Anna Siek, 16.07.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18373598,video.html?embed=0&autoplay=1
– Wiem, jak się przygotowuje prowokację. Bo kilka lat temu usłyszałam, jak misternie była konstruowana prowokacja w stosunku do mnie – mówiła w TOK FM sędzia Barbara Piwnik. Była minister sprawiedliwości nie jest zachwycona pomysłami dotyczącymi wymiaru sprawiedliwości, które PiS chce wcielać w życie po wygranych wyborach.

 

Pomysł powszechnego stosowania prowokacji wobec np. urzędników państwowych po raz pierwszy pojawił się podczas kongresu programowego PiS i jego koalicjantów. Jak ujawniła Anna Dąbrowska z „Polityki”, autorem jest dr Jacek Czabański, który doradzał Zbigniewowi Ziobrze, gdy polityk stał na czele ministerstwa sprawiedliwości.

Pomysł rozwinął eurodeputowany PiS Janusz Wojciechowski, w rozmowie z „GW”. Jak stwierdził, „prowokacje są jednym z podstawowych narzędzi walki z korupcją”. – Prowokacje są jednym z podstawowych narzędzi walki z korupcją. Nie wolno testować obywatela, czy da łapówkę, ale wolno, a nawet trzeba, testować funkcjonariusza, czy ją weźmie” – mówił.

 

– U mnie, obywatela, rodzi się pytanie: a jak będą sprawdzani, testowani, szkoleni funkcjonariusze, którzy będą decydować o tym, komu i jak skonstruować prowokację – pytała w TOK FM sędzia Barbara Piwnik, która sama miała być ofiarą prowokacji.

Plan nie został wcielony w życie. Pytana o to, kto szykował te prowokację, odpowiedziała: Szkoda na to czasu – mam nadzieję, że ci, którzy mieli taki pomysł, sami się kiedyś pochwalą.

Zobacz także

SędziaPiwnik

TOK FM

To państwo ma pilnować Kościoła

Katarzyna Lubnauer, 16.07.2015
Biskupi na Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski

Biskupi na Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Polacy cenią wolność, nie lubią, gdy ktoś decyduje za nich i mówi im, jak mają żyć, kochać i się rozmnażać. Musimy na nowo zdefiniować relacje państwo-Kościół – uważa Katarzyna Lubnauer z NowoczesnejPL
>> Biskup, Kaczyński i Radio Maryja. Cytaty z ostatniego zjazdu na Jasnej GórzeWiele osób, obserwując polską scenę polityczną, widzi z jednej strony polityków, którzy robią wszystko, żeby zasłużyć sobie na poparcie Kościoła katolickiego (KK) w kolejnych wyborach i wszystkie wypowiedzi ubarwiają odwołaniem do opatrzności. Z drugiej strony – działania w stylu Janusza Palikota polegające na agresywnym atakowaniu Kościoła. Równocześnie wielu Polaków, również tych niezaangażowanych w politykę, ma pretensje do hierarchów Kościoła o nadmierny udział w polityce. A także o czerpanie korzyści finansowych od państwa i o przejmowanie majątku państwowego dzięki działaniom komisji ds. zwrotu majątków kościelnych.

Moja diagnoza jest inna. KK korzysta z tego, na co pozwala mu państwo. I to państwo polskie, przy pomocy sprawujących władzę polityczną, powinno stać na straży rozdziału państwa i Kościoła.

Rolą Kościoła katolickiego nie jest rezygnacja z przywilejów. Zadaniem polityków jest jednak pilnowanie, czy nie są one nadużywane.

Jeżeli mamy w Polsce ustawę, powstałą na drodze kompromisu, o dopuszczalności aborcji z przyczyn medycznych, to rolą państwa jest zabezpieczenie (najlepiej za pomocą narzędzi finansowych, dotacji z NFZ) przestrzegania zasad. To państwo musi zadbać o wykonywanie zabiegów ze wskazań medycznych lub u ofiar gwałtów przez placówki korzystające ze środków publicznych. O ile akceptuję prawo do korzystania lekarzy z klauzuli sumienia, o tyle nie zgadzam się, by z publicznych środków finansować placówki kontestujące realizowanie obowiązujących przepisów prawa. Podobnie o in vitro powinny decydować względy medyczne. I to one przede wszystkim, a nie opinia biskupów, muszą wpływać na liczbę zamrażanych zarodków.

Jeśli taka będzie wola większości Polaków, to politycy powinni, nie oglądając się na opinię KK, wprowadzić związki partnerskie. Przecież nikt nie każe ich zawierać osobom, z których zasadami jest to sprzeczne. Ich brak pozbawia zaś prawa do szczęścia część Polaków. To państwo polskie musi pilnować swojego majątku, równych zasad i nie tworzyć instytucji takich jak komisja ds. zwrotu majątków kościelnych, na którą rząd miał mały wpływ i od której decyzji nie można się odwołać. To państwo nie powinno dotować Świątyni Opatrzności Bożej kosztem innych ważnych wydatków, a nie Kościół rezygnować z podarowanych mu środków.

Dla mnie jako rodzica i człowieka zawodowo związanego z edukacją istotny jest rozdział państwa od Kościoła w publicznych szkołach. Chociaż jestem zwolenniczką dofinansowania z budżetu państwa nauki dzieci w szkołach prowadzonych zarówno przez związki wyznaniowe, jak i inne podmioty prywatne i stowarzyszenia, to jednak lekcje religii w szkole publicznej są dla mnie zaprzeczeniem idei dostępu do nauki w szkole neutralnej światopoglądowo. Lekcje te z jednej strony dzielą dzieci na chodzące na religię i niechodzące (spędzające czas na korytarzu). Z drugiej pochłaniają środki, które mogłyby zostać przeznaczone na inny cel edukacyjny.

Dziwi też wymiar godzinowy tych zajęć. Dwie godziny tygodniowo to zwykle więcej niż czas przeznaczony na naukę geografii, fizyki lub biologii. Niepokoi mnie, że zajęcia z wychowania do życia w rodzinie prowadzą katecheci, którzy, chcąc zachować spójność przekazu, muszą przekazywać poglądy na funkcjonowanie rodziny zgodne z nauką Kościoła. Takie działania zaprzeczają idei rozdziału państwa i Kościoła.

Od lat wiele się mówi o wprowadzeniu podatku kościelnego i wydaje się, że takie rozwiązanie pozwoliłoby tylko tym, którzy tego chcą, przeznaczyć część swoich podatków na wybrany związek wyznaniowy. Kościół mógłby z tego pokrywać zobowiązania, które obecnie ma z Funduszu Kościelnego, a także płacić katechetom i księżom za nauczanie religii. Lekcje mogłyby się odbywać na terenie parafii lub szkoły, ale po innych lekcjach. Warto wypracować rozwiązanie satysfakcjonujące wszystkich Polaków, zarówno tych wierzących, chcących swoimi środkami wesprzeć Kościół, jak i pozostałych, wybierających inne cele ważne społecznie. Takie finansowanie byłoby zgodne z ideą rozdziału Kościoła i państwa.

I nie mogę się zgodzić z niedzielną wypowiedzią Jarosława Kaczyńskiego: „Nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół”. Polska to kraj, w którym wielu Polaków deklaruje się jako niewierzący i w którego konstytucji mamy zapis o uniwersalnych wartościach wywodzących się z innych (niż wiara w Boga) źródeł. To kraj, w którym również część wierzących chce i korzysta z prawa do in vitro, popiera związki partnerskie i kwestionuje sens finansowania religii z budżetu państwa. Bo Polacy cenią wolność, nie lubią, gdy ktoś decyduje za nich, i nie chcą, żeby mówiono im, jak mają żyć, kochać i się rozmnażać.

I chociaż Kościół katolicki jest wspólnotą gromadzącą dużą część społeczeństwa, ważnym elementem historii i tożsamości Polaków oraz ma swoją niebagatelną rolę w odzyskaniu wolności w 1989 r., to ponad dwie dekady później nadszedł czas, by na nowo zdefiniować jego rolę we współczesnej Polsce. Najwyższy czas, żebyśmy bez szukania konfliktu, na drodze wzajemnego szacunku i spokojnej rozmowy publicznej ułożyli od nowa stosunki państwo-Kościół. Bo jeśli Polska ma być nowoczesnym krajem, musi decydować o swoich sprawach w oparciu o naukę i prawo do szczęścia swoich obywateli, a nie w oparciu o poglądy rodem z Radia Maryja prezentowane w czasie ostatnich obrad Senatu.

Zobacz także

poSłowach

wyborcza.pl

Gdzie się podzieją wszyscy ludzie prezydenta Komorowskiego?

Paweł Wroński, 16.07.2015
Wiktor Osiatyński, Tadeusz Mazowiecki, prezydent Bronisław Komorowski, Roman Kuźniar, Jan Lityński i Tomasz Nałęcz podczas uroczystości wręczania nominacji doradcom prezydenta RP w Pałacu<br /><br /><br />
Prezydenckim. Warszawa, 12 października 2010 r.

Wiktor Osiatyński, Tadeusz Mazowiecki, prezydent Bronisław Komorowski, Roman Kuźniar, Jan Lityński i Tomasz Nałęcz podczas uroczystości wręczania nominacji doradcom prezydenta RP w Pałacu Prezydenckim. Warszawa, 12 października 2010 r. (KUBA ATYS)

Stanowisko rektora Akademii Obrony Narodowej, wyjazd na ambasadora, praca w biznesie, niańczenie wnuka – takie plany mają kluczowi pracownicy kancelarii ustępującego prezydenta.
W kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego atmosfera schyłkowa – za trzy tygodnie urząd przejmie nowy prezydent. Przegrana była zaskoczeniem nie tylko dla Komorowskiego, ale też jego współpracowników. – Nikt nie przygotowywał sobie jakichś „spadochronów” – mówi jeden z nich.O planach mówią niechętnie. Także dlatego, że wiele zależy od rozstrzygnięć w wyborach parlamentarnych. Niektórzy, np. Dariusz Młotkiewicz (odpowiadał za administrację, sprawy rolnictwa), Olgierd Dziekoński (forum debaty publicznej, ład przestrzenny) czy Krzysztof Łaszkiewicz (prawo), zostali ściągnięci z ministerstw rządu Donalda Tuska, i to nie bez problemów, bo byli cenionymi specjalistami.W kancelarii na stanowiskach kierowniczych pracują urzędnicy jeszcze z czasów poprzedniego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Szef kancelarii Jacek Michałowski starał się przestrzegać zasady, by urząd w jak najmniejszym stopniu angażował się w kampanię prezydencką. Nikt jednak nie ma złudzeń, że nowy prezydent mocno przewietrzy skład kancelarii.Przede wszystkim wiadomo, że odejdzie sam Michałowski, jeden z najbliższych współpracowników prezydenta, w przeszłości długoletni urzędnik Sejmu, a następnie pracownik Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. PiS ma do niego pretensję, że reprezentował prezydenta Komorowskiego w okresie tzw. bitwy o krzyż. Michałowski miałby według nieoficjalnych informacji wrócić do fundacji i koordynować pomoc dla Ukrainy i Wschodu. Pojawiły się też pogłoski o wyjeździe na placówkę zagraniczną, ale na razie nikt ich nie potwierdza.

Prof. Irena Wóycicka deklaruje, że po odejściu z kancelarii, bo to „jest pewne”, wreszcie zajmie się wnukiem. Jest cenionym ekspertem do spraw społecznych i prorodzinnych. – Zamierzam trzymać się tej tematyki. Jak odpocznę, napiszę kilka tekstów na ten temat. Opublikujecie? – pyta.

Na placówkę do Szwajcarii ma wyjechać minister Jaromir Sokołowski (polityka zagraniczna). W „Rzeczpospolitej” pojawiła się informacja, że kontestuje to część polityków PiS związanych z Witoldem Waszczykowskim, ale ponoć sprawa została ustalona w rozmowie odchodzącego prezydenta z prezydentem elektem.

Inny wysoki urzędnik, prof. gen. Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dostał – według niepotwierdzonych informacji – propozycję objęcia stanowiska rektora Akademii Obrony Narodowej, czyli uczelni, na której przez lata wykładał. Jest jednak problem. Nie wiadomo, jaki będzie stosunek do generała przyszłego szefa MON, gdyby to PiS wygrał wybory w październiku.

Jest niemal pewne, że z list PO wystartuje minister Sławomir Rybicki (kontakt z partiami), który w ostatnim etapie kierował kampanią prezydenta.

Pojawiały się pogłoski, że także karierę polityka chciałby rozpocząć Paweł Lisiewicz. – Nic podobnego. Wolałbym sprawdzić swoje siły w sektorze prywatnym – zaprzecza. Lisiewicz oprócz działalności politycznej studiował m.in. na London School of Economics.

Na uczelnie wracają prof. Tomasz Nałęcz i prof. Roman Kuźniar – doradcy prezydenta. Nałęcz pracuje w Instytucie Historii UW, a Kuźniar jest dyrektorem Zakładu Studiów Strategicznych w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW.

Wraz z prezydentem odejdą doradcy wywodzący się z Unii Wolności i rządu Tadeusza Mazowieckiego. – Prezydentem będzie Andrzej Duda, nasz kolega z Unii Wolności, ale na razie nie słyszałem, by komukolwiek złożył propozycję – żartuje jeden z przedstawicieli tego środowiska. Henryk Wujec, Jan Lityński i inni są już w wieku emerytalnym.

Jako były major emerytem jest także Jerzy Smoliński, doradca medialny prezydenta. W przeszłości pisał poradniki militarne i realizował filmy z tematyki obronności. Zamierza do tej działalności powrócić.

Odejdzie z pracy w kancelarii szefowa Biura Prasowego pełniąca nieformalnie funkcję jego rzecznika Joanna Trzaska-Wieczorek. W przeszłości pracowała w Sejmie i choć jest uważana za osobę apolityczną, to trudno przypuszczać, aby nowa ekipa pozostawiła ją na tym stanowisku. Ktoś, kto pełni funkcję rzecznika, najczęściej utożsamiany jest z poglądami przełożonego, choć w przeszłości za czasów Lecha Kaczyńskiego rzeczniczka jego poprzednika Teresa Grabczyńska pozostała w kancelarii.

Wraz z nią zapewne kancelarię opuści Anna Godzwon i Roman Wilkoszewski. Pierwsza, ceniona reporterka sejmowa, została zwolniona z IAR, gdy władzę w agencji przejął PiS w 2005 roku. Roman Wilkoszewski, były dziennikarz m.in. telewizyjnej „Panoramy” z czasów, gdy kierował nią Jacek Karnowski, pracował w kancelarii od czasów Lecha Kaczyńskiego. Pojawiły się nawet doniesienia, że miał przygotowywać kampanię medialną prezydenta w 2010 r. – Z tego, co wiem, byli koledzy z PiS mieli do niego pretensje, że pozostał i lojalnie pracował dla Komorowskiego, teraz więc ma niewielkie szanse, by pozostać.

Andrzej Duda w czasach prezydenta Kaczyńskiego szefował Biuru Prawa i Ustroju. Teraz tym biurem kieruje bardzo dobry prawnik Andrzej Dorsz – urzędnik, który rozpoczynał swoją karierę jeszcze za czasów PRL i przetrwał wszelkie zawieruchy, choć za Kaczyńskiego był zesłany na pośledniejsze stanowisko.

– W kancelarii zakładają się, czy Andrzej Dorsz przetrwa kolejnego prezydenta – mówi jeden ze współpracowników prezydenta. To będzie test, w jakim zakresie Duda jest kontynuatorem Lecha Kaczyńskiego – dodaje.

Zobacz także

wiemyGdzie

wyborcza.pl

Co dalej z Jackiem Kurskim? Polityk uchyla rąbka tajemnicy

16.07.2015

Wybory parlamentarne zbliżają się wielkimi krokami. Partie przymierzają się do układania list wyborczych. O swojej politycznej przyszłości mówił w radiowej Trójce były europoseł Prawa i Sprawiedliwości.

Jacek Kurski przez wiele lat był w PiS, ale w 2011 roku został z niego wyrzucony wraz z Zbigniewem Ziobro i Tadeuszem Cymańskim. Później współtworzył Solidarną Polskę. W ostatnim czasie ponownie zbliżył się do PiS. Kurski powiedział w „Salonie politycznym Trójki”, że obecnie jest „wolnym elektronem Zjednoczonej Prawicy, spokojnie czekającym na rozwój wydarzeń”, choć zadeklarował też, że chciałby wystartować w nadchodzących wyborach parlamentarnych.

– Słońce wschodzi, biegacz biega, krowa daje mleka, a polityk kandyduje – tłumaczył były europoseł. Nie chciał jednak powiedzieć, czy chciałby się znaleźć na listach do Sejmu czy do Senatu. Jak przyznał, tę kwestię zostawia decyzji prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. – Ja jestem tylko skromnym pracownikiem winnicy Zjednoczonej Prawicy – dodał.

Kurski w radiowej Trójce ostro skrytykował rząd Ewy Kopacz. Zdradził także, co Zjednoczona Prawica chciałaby zmienić, gdyby wygrała wybory.

***

Tytuł audycji: Salon polityczny Trójki
Prowadziła: Beata Michniewicz
Gość: Jacek Kurski (Zjednoczona Prawica)
Data emisji: 16.07.2015
Godzina emisji: 8.13

polskieradio.pl

Potrójny agent trzęsie Polską

Wojciech Czuchnowski, Mariusz Jałoszewski, 16.07.2015
Marek Falenta, właściciel SkładyWęgla.pl i akcjonariusz Hawe

Marek Falenta, właściciel SkładyWęgla.pl i akcjonariusz Hawe (Fot. mat. prasowe)

Marek Falenta, główny podejrzany w aferze podsłuchowej, był współpracownikiem aż trzech służb specjalnych: ABW, CBA i policyjnego CBŚ, które nawzajem o sobie nie wiedziały.
Gdy 25 czerwca 2014 r. Falentę zatrzymali w domu funkcjonariusze z centrali ABW, biznesmen wykonał rozpaczliwy telefon do kapitana Jacka K. z wrocławskiej delegatury Agencji. Chciał, by oficer przekazał kolegom, że ręczy za jego uczciwość. Nie uchroniło go to przed zarzutami zlecania nielegalnych podsłuchów, ale naprowadziło „centralę” na trop nagannych praktyk agentów z Wrocławia.Okazało się, że w czasie gdy Falenta miał zlecać nagrywanie polityków i biznesmenów w warszawskich restauracjach, oficerowie ABW z Dolnego Śląska prowadzili z nim „dialog operacyjny”, traktując go jako wiarygodnego informatora.Po wybuchu afery podsłuchowej szef ABW gen. Dariusz Łuczak powołał specjalny zespół, który analizował relacje Falenty z wrocławską delegaturą. Wyniki są w tajnej części akt prokuratury badającej sprawę podsłuchów. Kontrolerzy ustalili, że:* ABW rozpracowywała Falentę w latach 2003-11; chodziło o działalność jego spółki Electus (skupowała długi szpitalne) i wyłudzenia kredytów;* w 2011 r. Falenta ze statusu „figuranta” (nieformalnie podejrzanego) uzyskał status „dialoganta”, czyli osobowego źródła informacji;* prowadzący od 2003 r. sprawy Falenty kpt. Bogusław T. odszedł w 2012 r. ze służby na emeryturę i znalazł pracę u Falenty (ich relacje opisał „Newsweek”);

* „dialog” z biznesmenem przejął wspomniany kapitan K.;

* w 2013 r. w „dialog” włączyła się delegatura ABW z Katowic; jej dwóch oficerów interesował import węgla z Rosji, którym zajmował się Falenta, a co rząd uznawał za groźne dla polskiego górnictwa;

* informacje Falenty nie miały wartości, na ich podstawie nie wszczęto żadnego śledztwa; były to głównie fałszywe donosy na konkurencję, mimo to „dialog” był kontynuowany.

W konkluzji kontrolerzy z ABW stwierdzili, że relacje z Falentą łamały przepisy o pracy ze źródłami oraz że zawiódł nadzór, który powinien był przerwać bezowocną współpracę. Zbadali też oficerów, którzy spotykali się z Falentą. Za pomocą wykrywacza kłamstw stwierdzili, że nie wiedzieli oni, iż informacje Falenty pochodzą m.in. z nielegalnych podsłuchów.

Gen. Łuczak zwolnił szefa delegatury we Wrocławiu i kilku jej naczelników. Sam też chciał odejść, ale jego dymisja nie została przyjęta.

Bardziej powściągliwe było CBA, z którym Falenta też współpracował. On oraz emerytowany kpt. Bogusław T. przekazywali agentom z Wrocławia informacje z nagrań. CBA nie zwolniło jednak swoich agentów z tajemnicy służbowej, by mogli opowiedzieć prokuraturze o tych kontaktach. Pracę straciło kilka osób z wrocławskiego CBA. Biuro zapewnia, że nie wiedziało o podsłuchach. W marcu 2015 r. CBA przekazało prokuraturze 11 nieznanych nagrań. Szef CBA Paweł Wojtunik do dziś odmawia ujawnienia, skąd je ma.

Najmniej wiadomo o relacjach Falenty z CBŚ. Rozpracowywał go, a potem prowadził jako „źródło” Krzysztof S. z delegatury w Lublinie. Około 2012 r. S. odszedł na emeryturę. Jest prywatnym detektywem pracującym dla Falenty. Dzisiaj ma prokuratorskie zarzuty w związku z nielegalnym nagrywaniem biznesmenów konkurujących z Falentą w imporcie węgla z Rosji oraz przekazywaniem Falencie policyjnych danych. Zarzuty za zakładanie podsłuchów dostał też kpt. Bogusław T. To inne podsłuchy niż te z Warszawy.

– Służby myślały, że prowadzą Falentę, a on sądził, że wodzi je za nos, zyska bezkarność i wykończy konkurencję – tłumaczy „Wyborczej” wysoki rangą urzędnik MSW. Jego zdaniem skandal z informatorem, który zakpił ze służb i pod ich parasolem zorganizował „podsłuchowisko” w warszawskich restauracjach, był głównym powodem niedawnej dymisji Jacka Cichockiego pełniącego w kancelarii premiera funkcję koordynatora służb. – Cichocki wziął na siebie odpowiedzialność za słabą kontrolę nad pracą operacyjną i za brak przepływu informacji między ABW, CBA i policją, co skończyło się kompromitacją – twierdzi nasz rozmówca.

Sam Falenta ma zarzuty w trzech śledztwach – w Białymstoku, Bydgoszczy i Warszawie. Wszędzie chodzi o nielegalne podsłuchiwanie. Na blogu chwalił się, że korzystnie sprzedał większościowy pakiet akcji spółki Hawe. Wpis zatytułował cytatem z piosenki Perfectu: „Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym”.

Zobacz także

falentaPotrójnyAgent

wyborcza.pl

Zaraza intelektualna

Ewa Siedlecka, 16.07.2015
Jarosław Gowin

Jarosław Gowin (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Muzułmanie „roznoszą po krajach Europy Zachodniej zarazę terroryzmu”. Dlatego powinniśmy przyjmować uchodźców, ale tylko chrześcijan – mówił we wtorek w Radiu Kraków Jarosław Gowin. Polityk Polski Razem i Zjednoczonej Prawicy. I chrześcijanin. A także obrońca zarodków poczętych in vitro przed rzekomym narażeniem ich życia podczas zamrażania.
Życie i zdrowie muzułmańskich bliźnich, którzy mrą z głodu i chorób w obozach uchodźców, toną w morzu, giną w ucieczce przez pustynię, w wyniku zamachów (ofiarami terrorystów najczęściej są muzułmanie), od bomb zrzucanych z powietrza czy podrzynania gardeł, już go tak nie wzruszają. Bo powinniśmy jego zdaniem „zachować instynkt samozachowawczy”. Czyli: muzułmanin równa się terrorysta. Gdy któryś nawet nie jest terrorystą od razu, to mieszkając w Europie, stanie się nim, jeśli się „nie zasymiluje”.Według Gowina to ci „niezasymilowani” sieją zarazę. Tylko co byłoby dowodem „zasymilowania”? Wyrzeczenie się religii? Zarówno polska konstytucja, jak i konwencje międzynarodowe gwarantują prawo do zachowania tożsamości narodowej i religijnej. Gowin to wie, więc uznał, że lepiej prewencyjnie muzułmanów nie wpuszczać, by nie musieć im gwarantować wolności sumienia i wyznania. Dlatego „selekcja uchodźców, choć brutalna, jest konieczna” – mówi.Jak dokonać „selekcji” – nie zdradza. Skoro ma być brutalna, to może po całości: jak już nam Unia przyśle dwa tysiące uchodźców, położyć w bramce na lotnisku Koran i kazać po nim przechodzić. Jak ktoś nie chce – znaczy potencjalny terrorysta.”Roznoszenie zarazy”, „selekcja” – czy ten język coś państwu przypomina? Żeby nie sięgać daleko w historię, choćby słynne rwandyjskie radio, które nazywało Tutsich karaluchami. Klasyczny zabieg: odczłowieczyć, by wyjąć spod ludzkich praw. Ludzie, którzy „roznoszą zarazę”, to jakby nie całkiem ludzie.Takie słowa w ustach znanego nobliwego polityka w garniturze, posła na Sejm, uprawomocniają działania antyislamskich aktywistów Polskiej Ligi Obrony (filii antyislamskiej międzynarodówki), którzy rozlepiają ulotki „Polska wolna od islamu”, „ostrzegają” śniadych sprzedawców kebabów, czyszczą dyskoteki z „kolorowych” czy podrzucają świńskie łby w muzułmańskich salach modlitwy.Ci młodzi ludzie mają też innych intelektualnych patronów. Choćby wybitnego chrześcijanina Tomasza P. Terlikowskiego, zwanego polskim papieżem. We wczorajszej „Wyborczej” Karolina Wigura przypomniała fragment jego tekstu „Kalifat Europa” z grudniowego „Do Rzeczy”, w którym kreśli wizję Europy opanowanej przez islam z powodu „ogromnej płodności muzułmanów” wpuszczonych tu nieopatrznie. Muzułmanów, „którzy prowadzą wojnę nie za pomocą maczet, bomb czy kałasznikowów, ale macic swoich kobiet”. Wielodzietne chrześcijanki to bohaterki i patriotki. Muzułmanki to mechanicznie rodzące macice.

To nie tylko język nienawiści. To język rasizmu.

I na deser Witold Gadowski dla wPolityce.pl: „Nie możemy przyjmować tych migrantów, których przyśle nam Unia Europejska. Unia uczyni to w ten sam sposób, jak robiła z odpadami toksycznymi w latach 90. Z Polski uczyniono wtedy składowisko odpadów niemieckich. Obecnie Unia będzie się starała pozbywać najbardziej toksycznych elementów ze swojego społeczeństwa, wysyłając ich do Polski”.

Muzułmanie roznoszą zarazę terroryzmu i powinni podlegać selekcji, to chodzące macice i toksyczne odpady. Przy tym moralnym rozmachu intelektualnej prawicowej elity świńskie łby w sali modlitwy to pestka.

Zobacz także

wgKatolikaGowina

wyborcza.pl

Dodaj komentarz