Archiwum dla Luty, 2018

Banki, czekolada, zegarki, góry? Nie tym razem. Wielkim, a niekoniecznie powszechnie znanym bogactwem Szwajcarii są dzieła sztuki. Oczywiście głównie w prywatnych kolekcjach.

W niemal każdej bajce najmłodsi synowie mają najlepiej. Tak jak urodzony w 1885 r. Oskar Reinhart, trzeci syn bardzo bogatego kupca z Winterthur. Już od wczesnej młodości wiedział, co będzie robił w życiu. I nie chodziło tu wcale o przejęcie rodzinnego biznesu, czyli pośrednictwa w handlu kawą i bawełną między Europą a Indiami. Tym zajmowali się jego starsi bracia.

19-latek dostał inne zadanie. Miał na prawo i lewo wydawać pieniądze, które jego rodzina od pokoleń oszczędzała i pomnażała. Ale miał je wydawać na chwałę rodu Reinhartów i Volkartów (bo tak nazywała się z domu matka Oskara, która wniosła do małżeństwa doskonale prosperującą firmę). Bo ojciec, wielki miłośnik malarstwa, kazał najmłodszemu synowi stworzyć rodzinną kolekcję dzieł sztuki.

Zostawił po sobie niesamowitą kolekcję malarstwa. Zobaczyć ją można tylko w Szwajcarii

Na zdjęciu: Vincent van Gogh, ‚Oddział w szpitalu w Arles’, 1889 Fot. AKG-Images / André Held / East News.

MYŚLELIŚCIE, ŻE KIEDYŚ DOCZEKACIE TAKICH CZASÓW???

Andrzej Karmiński na koduj24.pl pisze o prezesie.

Kaczyński trwoni dorobek wielu lat pracowitego równania do standardów cywilizowanego świata.

Historycy nie są pewni, czy to właśnie Ludwik XIV powiedział „Państwo to ja”, ani czy jego następca Ludwik XV rzucił beztrosko: „Po nas choćby potop!”. Pewne jest natomiast, kto spośród współczesnych władców przyjął te konstatacje jak własne.

Identyfikacja pojedynczego człowieka z całym państwem nie jest tylko wytworem kalekiej wyobraźni maniaka chorego na władzę. Nie jest też wyłącznie objawem jego megalomańskiej hucpy. To wynik prostackiej procedury myślowej, polegającej na przywołaniu odpowiednio dobranych reguł demokratycznych i obcięciu im wszystkich „ale”, „jednak” oraz „pod warunkiem”.

Bierze się na przykład taką demokrację opisaną jako rządy większości i pozbawia się ją dopisku „z poszanowaniem praw mniejszości”, bez którego to warunku o demokracji nie ma mowy. Albo zamazuje się w Konstytucji fragmenty ograniczające władzę wykonawczą i dopisuje komentarze dowodzące, że prawdziwie demokratycznym sposobem sprawowania władzy jest autorytaryzm. Lub też któregoś dnia 19 procent uprawnionych do głosowania, którzy zapewnili swojej partii wygraną, w nagrodę stają się Suwerenem. A minimalne zwycięstwo wyborcze nazwane zostaje – uroczyście i z sejmowej trybuny – Wolą Całego Narodu, a jednocześnie kasowany jest obowiązek sprawowania tej władzy w interesie całego społeczeństwa. Swoi wyborcy stają się jedynymi beneficjentami wyborczego tryumfu.

Państwo to on. Sam sobie sterem, wozem i szoferem – mimo że nie ma prawa jazdy. Każdą krytykę poczynań władz Polski bierze na własną klatę, bo przecież sam podejmuje wszystkie ważne decyzje. Kiedy Polska obraża się na Unię, to osobiście obrażony jest Kaczyński. A kiedy Polska obraża swoich sąsiadów, to złośliwy, lekceważący uśmieszek maluje się tylko na twarzy prezesa, który nie rozumie powagi sytuacji, bo nie ma pojęcia o współczesnej polityce. W ustabilizowany na mapie świata układ sił wpycha kolanem swoją wizję dziewiętnastowiecznej racji stanu.

Bój o dobre imię Polski jest więc w gruncie rzeczy walką o szacunek dla imienia „Jarosław”. Walką beznadziejną, bo o dobre imię się nie walczy i nikomu nie należy się ono z definicji. Dobre imię trzeba zbudować i pilnie strzec, nie trwoniąc go na buńczuczne pogróżki, żałosne pretensje, teatralne rozdzieranie szat i polityczne fantasmagorie, obliczone na użytek niedowidzącej części elektoratu, wpatrzonej w oblicze wodza. Oblicze wyrażające niewiarygodną troskę o Ukochaną Ojczyznę Matkę Naszą i marsowy gniew na tych, co przeszkadzają mu zawłaszczyć Polskę do końca. Ludzie, którzy potrzebują mesjasza zawsze będą gotowi bać się obcych, nienawidzić myślących inaczej i walczyć nawet z nieistniejącym wrogiem, a sam mesjasz zawsze będzie przypominał naburmuszonego przedszkolaka, obrażającego się na każdą zwracaną mu uwagę i czepiającego się wszystkich, którzy nie uznając jego przywództwa budują konkurencyjną wieżę z klocków.

Jarosław Kaczyński, natchniony ślepą wiarą swoich wyznawców, wymyśla im kolejnych rzekomych przeciwników i stawia przed nimi kolejne nieosiągalne cele. Słyszałem kiedyś o człowieku, który kosztem niezamożnej rodziny wydawał ogromne sumy na kupony totka – a na uwagę, że jeśli nie może żyć bez hazardu, to mógłby przerzucić się na inne gry, gdzie płaci się mniejszy podatek od marzeń, odpowiedział, że jak już ma nie wygrać, to woli nie wygrać miliona… Zaryzykuję tezę: Kaczyński grając o wielkie stawki też wie, że swojej wojny z Polakami nie wygra. Ma świadomość, że kiedyś przegra, że jego karykaturalna wizja Polski nie przetrwa długo. Obawia się, że za obrażania i wygrażania Europa w końcu obetnie nam fundusze i postawi nasz kraj do kąta. Dociera do niego, że również najpotężniejszy sojusznik wyżej ceni sobie demokratyczne tradycje i praworządność niż słabnące wsparcie przetrzebionej polskiej armii i entuzjastyczne wiwaty organizowane dla uciechy amerykańskiego przywódcy.

Wie, że przegra, a mimo to trwoni dorobek wielu lat pracowitego równania do standardów cywilizowanego świata. Pcha Polskę ku zatracie, dzieli społeczeństwo, obraża kolejne grupy zawodowe, szczuje wierzących na niewierzących, wywołuje z niebytu duchy komunistów, Żydów, muzułmanów i uchodźców. Śmieszy, tumani przestrasza. Dlaczego? Czyżby jakieś kłopoty ze zdrowiem? Czy raczej zemsta za lata klęsk, ignorowania, pomijania w zaszczytach? A może Kaczyński, niedościgniony kreator konfliktów, twórca artystycznych burd i mistrz hucznych awantur, po prostu dobrze się bawi? A po nim – choćby potop…

Dywagacje prowadzi Waldemar Kuczyński.

Kuczyński o Jarosławie Kaczyńskim i jego partii.

Laczyński powinien siedzieć za katastrofę smoleńską. Jest taki paragraf: za sprawstwo kierownicze.

W każdym razie Kaczyński zapracował na tytuł największego niszczyciela Polski.