Seks (22.06.2015)
Nowy sezon serialu „Detektyw” jak „Chinatown” Polańskiego [ORLIŃSKI]
Bo też akcja rzeczywiście toczyła się w takim miejscu, na pustkowiach i bagnach między Teksasem a Luizjaną. Po tamtejszych bocznych drogach i bezdrożach wędrowali dwaj policjanci na życiowym zakręcie – Martin (Woody Harrelson) i Rusty (Matthew McConaughey).
Poprawka: na zakręcie był Martin. McConaughey grał policjanta, który już dawno z tego zakrętu wyleciał, stracił panowanie nad swoim życiem i koziołkował ku samozagładzie, której zresztą nie mógł się doczekać.
*
Ci dwaj bohaterowie musieli stawić czoła przedziwnemu przeciwnikowi. Seryjnemu mordercy, który od 17 lat pozostaje na wolności, bo najwyraźniej ma koneksje wśród skorumpowanych elit Luizjany. Czy takiemu złoczyńcy da radę ktoś, kto nie umie się dogadać nawet z własną żoną? Jakie szanse w pojedynku na śmierć i życie ma narkoman i alkoholik, którego końca nie trzeba specjalnie przyspieszać, wystarczy trochę poczekać, aż jego wątroba powie pas?
Krótko mówiąc, w pierwszym sezonie pasjonowała nas nie tylko intryga sensacyjna, ale także skomplikowana dynamika między dwoma glinami, którzy sami już nie wiedzą, czy bardziej się przyjaźnią, czy nienawidzą. A ponieważ obu polubiliśmy, marzyliśmy o happy endzie polegającym nie tylko na złapaniu zbrodniarza, ale też na jakimś pojednaniu ich obu ze sobą i z życiem.
Sekta przy autostradzie
Tematem muzycznym drugiego sezonu jest piosenka Leonarda Cohena „Nevermind” z jego zeszłorocznej płyty. Zmiana jest szokująca – ale pasuje. Akcja tym razem nie dzieje się bowiem „daleko od szosy”. Przeciwnie, wszystko się zaczyna od trupa na parkingu przy drodze stanowej numer 1.
To nie jest jedna z tych łagodnych piosenek Cohena o miłości. Proszę posłuchać tekstu w moim niepoetyckim przekładzie: „Nie złapali mnie, choć wielu próbowało. Żyję pośród was, dobrze zakonspirowany. Wykopałem wiele grobów, których nigdy nie znajdziecie. Mam imię, ale mniejsza z tym”…
*
Śledztwo prowadzi trójka policjantów jeszcze dziwaczniejsza od dwójki z pierwszego sezonu. Paul (Taylor Kitsch) to weteran wojenny mający problemy z seksualnością i ciągle nabuzowany agresją. Zawieszono go już w obowiązkach, ale został odwieszony z powodów politycznych (prokuratorowi z pewnych przyczyn zależy na jego udziale w śledztwie). To śledztwo to dla niego wóz albo przewóz – w razie sukcesu jego dawne grzeszki będą puszczone w niepamięć, w razie porażki wyleci na dobre.
Ani (Rachel McAdams) ma tak naprawdę na imię Antygona. To pokazuje, jakim świrem był jej ojciec – newage’owy guru parapsychologicznej sekty (wzorowanej na prawdziwej newage’owej sekcie działającej w tych okolicach – tzw. Instytucie Esalen). Jej siostrze dał z kolei na imię Atena. Antygona i Atena nienawidzą się nawzajem, nienawidzą też ojca i obie mają poważne problemy. Ojca i jego sektę zobaczymy pewnie w serialu jeszcze nie raz, bo od początku wiemy, że denat miał z nią jakieś powiązania.
Powyższa dwójka to jednak i tak uosobienie normalności w porównaniu z policjantem trzecim. Ray (Colin Farrell) jest jeszcze gorszy niż Rusty z sezonu pierwszego. To alkoholik, którego żonę kiedyś zgwałcono, co zniszczyło ich małżeństwo. Ray walczy o prawo do opieki nad synem i marzy o dopadnięciu gwałciciela. Smutki topi w alkoholu. Nikt w tym serialu za kołnierz nie wylewa, ale Ray chla tyle, że Charles Bukowski by się przestraszył. W trzecim odcinku jednak coś się w nim zmienia, zaczyna pić wodę („wóda mnie uspokaja, a chcę pozostać wściekły” – tłumaczy gangsterowi, który czasem zleca mu mokrą robotę).
Gangster, czyli biznesmen
No właśnie – gangster. Najciekawsza postać tego serialu i czwarty uczestnik śledztwa. Mafioso nazwiskiem Frank Semyon. Gra go Vince Vaughn i ta postać, paradoksalnie, wydaje się najnormalniejsza i najsympatyczniejsza z tej czwórki. Semyon jako jedyny ma w życiu marzenia i ambicje, w gruncie rzeczy zrozumiałe dla widza. Chce zalegalizować swój biznes. Jest właścicielem skorumpowanego kasyna i sieci burdeli, ale marzy mu się – jak to komuś tłumaczy – „dołączenie do wielkich kalifornijskich rodzin, których dzieci już nie pamiętają, skąd pradziadek wziął pieniądze”.
To prawda – Kalifornię zbudowano na przekrętach. Jeden z nich pokazuje „Chinatown” Polańskiego. Pierwowzorem odrażającego starca, którego w tym filmie gra John Huston, był Fred Eaton, burmistrz Los Angeles w końcu XIX wieku. Dorobił się on fortuny dzięki inwestycji z publicznych pieniędzy w wodociąg, który kosztem osuszenia doliny Owensa (i zrujnowania tamtejszych rolników) nawodnił pustynną dolinę San Fernando. Dzięki temu dolinę włączono do LA, a wtedy bezwartościowe działki na pustkowiu stały się cennymi działkami budowlanymi w rozwijającej się metropolii. Zarobił na tym Eaton i ludzie z jego układu.
Teraz w Kalifornii szykuje się okazja do podobnych megaprzekrętów. Za przeszło 60 mld państwo buduje szybką linię kolejową San Francisco – Los Angeles. Linia biegnie przez pustynię i podupadłe farmy. I znowu ludzie wtajemniczeni zarobią krocie na działkach.
Semyon miał taki właśnie plan. Zainwestował w niego wszystko, co miał. Niestety, jego pieniądze nie były czyste, nie mógł więc tak po prostu zrobić tego przez notariusza. Wszystko było załatwiane na gębę przez skorumpowanego urzędnika miejskiego, niejakiego Caspara.
Tak się składa, że to jego zwłoki odnaleziono na parkingu. Śmierć Caspara zrujnowała Semyona, dlatego gangster chce dopaść zabójców. Ale nie chce też, żeby wyprzedziła go policja, bo to nie rozwiąże jego kłopotów, a może przysporzyć mu nowych. Jedyną szansą jest więc dla niego skorumpowany, upadły gliniarz Ray, z którym regularnie spotyka się w przedziwnym przydrożnym lokalu, jakby wyciętym z wczesnych filmów Davida Lyncha.
Dodajmy jeszcze, że Caspara nie zabito tak po prostu, banalnym strzałem czy pchnięciem noża. Ktoś mu wypalił oczy kwasem i zmasakrował genitalia. To może mieć coś wspólnego z nietypowymi potrzebami seksualnymi denata – lubił płacić prostytutkom obu płci, żeby robili to ze sobą na jego oczach.
Podsumowując: policjanci z problemami, seks, okultyzm i tak ponure miejsca w Ameryce, jakich nie oglądamy w innych filmach czy serialach. Czyli wszystko to, za co kochaliśmy pierwszy sezon. Ale zwielokrotnione.
Planeta Ceres zdumiewa naukowców. Oprócz tajemniczych jasnych plam jest tam też… piramida?
Jego największą zaletą jest oszczędność. Mając taką samą ilość paliwa, z silnikiem jonowym można dolecieć dziesięć razy dalej niż z silnikiem o klasycznym napędzie chemicznym. Dawn dotarł do pasa planetoid, jaki rozpościera się za Marsem, wszedł na orbitę dużej planetoidy Westa, a potem zdołał wyrwać się z jej grawitacyjnego wpływu i przeniósł się nad planetę karłowatą Ceres.
Wadą silnika jonowego jest niezwykle mała siła ciągu, którą można porównać do nacisku, jaki kartka papieru wywiera na powierzchnię Ziemi – Dawn potrzebuje aż czterech dni, żeby przyspieszyć do 100 km/godz., wszelkie manewry trwają więc tygodniami.
Plamki się rozmnożyły, ale wciąż się nie wyjaśniły
Na razie Dawn okrąża Ceres 4,4 tys. km nad powierzchnią. 28 czerwca silnik zostanie włączony ponownie i sonda zacznie spiralnie schodzić jeszcze niżej. Na początku sierpnia ma się zatrzymać na wysokości 1450 km. Może wtedy naukowcy zdołają rozstrzygnąć, czym są jasne, białe plamy, które tak bardzo wszystkich intrygują. Na początku do złudzenia przypominały jarzącą się w ciemnościach parę kocich oczu, bo cała powierzchnia tej planety jest ciemna jak węgiel i dwie jasne plamy aż biły po oczach. Kiedy sonda bardziej zbliżyła się do Ceres, okazało się, że to nie dwie, lecz cała grupa mniejszych i większych plamek. Znajdują się w jednym z kraterów o średnicy 90 km, specjaliści z NASA mówią, że są unikalne – jeszcze się z czymś takim nie spotkali.
Poniższe zdjęcie – najdokładniejsze z dotychczasowych – pochodzi z 6 czerwca. Jeden punkt na nim to 410 m. Ta rozdzielczość pozwala już dostrzec, że plamy mają bardzo nieregularne brzegi i bardzo różne rozmiary. Nadal jednak naukowcy nie są pewni, co tak mocno odbija słoneczne światło.
.
Na stronie NASA (http://www.jpl.nasa.gov/dawn/world_ceres/) każdy może wziąć udział w ankiecie, zagłosować i odpowiedzieć na pytanie: „Czym są te plamy na Ceres?”.
Na razie prawie jedna trzecia (29 proc.) uczestników sondażu zgaduje, że to lód, ale są też tacy, którzy uważają, że źródłem plam są wulkany (9 proc.), gejzer (7 proc.), skały (6 proc.) czy sól (9 proc.). Najwięcej zwolenników ma jednak odpowiedź, że wyjaśnienie jest „inne” (40 proc.).
Góra jak piramida
Jedną z innych intrygujących struktur na Ceres jest zadziwiająca góra w kształcie piramidy, która wystaje nad powierzchnię. Naukowcy oceniają, że ma ok. 5 km wysokości. To zdjęcie również wykonano 6 czerwca z wysokości 4,4 tys. km („piramidę” widać w jego prawej górnej ćwiartce).
.
Krajobraz jak po bombardowaniu
Niemal cała powierzchnia tej planety karłowatej jest podziobana kraterami, które są śladem burzliwej historii i dowodzą, że Układ Słoneczny wcale nie jest tak spokojnym miejscem, jak nam się wydaje.
Ceres jest dużo bardziej narażona na uderzenia ciał kosmicznych niż Ziemia, bo znajduje się w pasie planetoid pomiędzy Marsem i Jowiszem, gdzie krążą miliony skalnych i lodowych odłamków. A pobliski Jowisz swoją masą nieustannie wprowadza zakłócenia w ich ruchu, doprowadzając do licznych kolizji:
.
Niedawno NASA udostępniła także animację złożoną ze zdjęć Ceres wykonanych na wysokości 13,6 tys. km oraz 5,1 tys. km, dzięki której możemy przez kilkadziesiąt sekund szybować nad powierzchnią tego fascynującego globu. Jakie tajemnice kryje jego wnętrze i historia?
„Do Rzeczy”: Andrzej Duda wprowadził partyjne zaplecze w zakłopotanie
22.06.2015
„W szeregi PiS wkradło się zaniepokojenie. Andrzej Duda wykonał kilka kroków, które wprowadziły partyjne zaplecze w zakłopotanie” – czytamy najnowszym wydaniu „Do Rzeczy”. Publicysta tygodnika, Piotr Gursztyn, wylicza posunięcia prezydenta elekta, które okazały się błędami w pierwszych tygodniach po zakończeniu kampanii wyborczej.
W poniedziałkowym wydaniu „Do Rzeczy” Piotr Gursztyn analizuje kroki Andrzeja Dudy wykonane po zwycięstwie w wyborach, ale przed zaprzysiężeniem, które mogą negatywnie wpłynąć na początek jego prezydentury.
Przełożone spotkanie i „mało zrozumiały” apel
Do pierwszego nieporozumienia doszło tuż po wyborczej niedzieli. Zapowiadano wtedy spotkanie prezydenta elekta z przywódcą Ukrainy Petrem Poroszenką. Do spotkania z inicjatywy Poroszenki nie doszło, gdyż otoczenie Dudy uznało, że bez przygotowania „byłoby to nieodpowiedzialne z punktu widzenia interesów międzynarodowych Polski”. Jak zauważa autor, zamieszanie nie wyrządziło wielu szkód Dudzie ze względu na to, że był „świeżym zwycięzcą”.
W kolejnych tygodniach Duda apelował do rządu o niewykonywanie zmian ustrojowych. Oświadczenie, w analizieautora, nie okazało się jednak wystarczająco precyzyjne. Polityk do charakteru zmian nawiązał wprost dopiero po kilku dniach. Jak podkreśla publicysta, pozwoliło to Platformie „narzucić swoją narrację”, czyli twierdzić, że „Duda nie chce, żeby rząd dalej pracował”.
„Najgorsza rzecz”, w opinii autora analizy, była związana z odwołaniami ministrów w rządzie Ewy Kopacz. Wówczas bliski współpracownik prezydenta elekta, Krzysztof Szczerski, napisał na Twitterze, że nowy prezydent jest „jedynym ośrodkiem stabilności w państwie”, a Sejm tuż po jego zaprzysiężeniu „powinien się natychmiast rozwiązać”.
Szczerski po negatywnej reakcji w szeregach PiS-u wycofywał się ze słów. Jednak Duda następnego dnia wypowiedział się krytycznie o zmianach w rządzie, twierdząc, że „zasoby personalne” w Platformie „dawno się wyczerpały”. Jak czytamy w „Do Rzeczy”, jego komunikat ze względu na brak konkluzji „został odebrany jako mało zrozumiały”. Wypowiedź Dudy wywołała „zakłopotanie” w PiS, a przeciwnicy „stracili dla niego część respektu”.
Andrzej Duda: czas, aby afery się skończyły
– Najwyższy czas na to, aby skończyły się afery – mówił Andrzej Duda w specjalnym oświadczeniu po dymisjach wrządzie. Prezydent elekt wyraził wówczas nadzieję, że w polskiej polityce nastąpią zmiany i do władzy dojdą ludzie, którzy będą kierowali się interesem kraju.
Duda mówił, że ostatnie wstrząsy w rządzie i Platformie Obywatelskiej są eufemistycznie nazywane rekonstrukcją. Dodał, że choć afera podsłuchowa zaczęła się rok temu, to dopiero teraz odwołano osoby, które dopuściły się skandalicznych wypowiedzi. – To nie jest zgodne ze standardami demokratycznymi – podkreślił Andrzej Duda. Przypomniał, że nikt z polityków nie odpowiedział za aferę stoczniową, hazardową czy informatyczną. Dodał, że afery te pokazują, jak wygląda rządzenie krajem.
W słowach prezydenta elekta, kredyt zaufania do rządzącej Polską koalicji uległ wyczerpaniu, a przeprowadzone do tej pory zmiany nie przyniosły niczego pozytywnego. – Polacy potrzebują uczciwej polityki i uczciwych polityków – powiedział Andrzej Duda, dodając, że to, co dzieje się ostatnio, nie służy budowaniu wspólnoty. Prezydent elekt zaapelował do polityków, aby w najbliższych miesiącach nie wprowadzali zmian ustrojowych, mających służyć tylko zabezpieczeniu przyszłości osób pełniących wysokie funkcje.
Profesor Jadwiga Staniszkis: Jarosław Kaczyński byłby lepszym premierem niż Beata Szydło
Socjolożka stwierdziła, że Jarosław Kaczyński powinien być w końcu doceniony i to on po wygranej PiS w jesiennych wyborach powinien stanąć na czele rządu. Beata Szydło jest według niej za słabym przywódcą.
Profesor Staniszkis w rozmowie odniosła się do wypowiedzi kandydatki PiS na premiera podczas konwencji partii. Potwierdziła tym samym, że uważa, że jedyną osobą, która może być Prezesem Rady Ministrów jest Kaczyński. – Słyszałam wypowiedź Beaty Szydło, iż teraz nie jest czas na – jak powiedziała – polityków celebrytów, tylko polityków rzemieślników. Celebryci w ogóle nie są politykami, więc ja bym raczej rozróżniała polityków artystów-wizjonerów i polityków rzemieślników. Uważam, że Jarosław Kaczyński jest tym pierwszym – powiedziała portalowi braci Karnowskich.
Jadwidze Staniszkis nie przypadły do gustu wypowiedzi kandydatek PO i PiS. – Obie przedstawiały jakąś koncepcję takiej tuskowej „ciepłej wody”, to znaczy rządzenia sprowadzonego bliżej ludzkich potrzeb – powiedziała w wywiadzie. Uważa, że to za mało, ponieważ Polska stoi przed wyzwaniami strukturalnymi, które wymagają zmiany funkcjonowania całości. Dodała, że te koncepcje nie odpowiadają potrzebom młodego pokolenia.
Jarosław Kaczyński miałby być odpowiedzią na obecną sytuację polityczną w naszym kraju.
– Jesteśmy w momencie, który wymaga błysku wielkości – tego co ma Jarosław Kaczyński. Chowanie tego jest błędem – stwierdziła profesor Staniszkis. Według niej powinien przekonać ludzi do siebie, jako do wizjonera. Dać się poznać po swoim poczuciu humoru, wiedzy, narracji autoironii.
Nie powinien wzorem Ewy Kopacz przedstawiać haseł o lepszym życiu. Profesor wyraziła również nadzieję, że Beata Szydło jako premier nie skupi się wyłącznie na rzemieślnikach, lecz na ludziach którzy w przeciwieństwie do niej samej będą zdolni do wprowadzenia realnych zmian. Ci ludzie „powinni posiadać abstrakcyjną wizję całości” – jak określa to profesor Staniszkis.
Profesor Staniszkis nie wypiera się tego, że kiedyś powiedziała, że prezydent elekt Andrzej Duda to maminsynek. – Silni ludzie nie boją się krytyki i nie boją się ostrych słów – wyjaśniła. Te wybory to była zła strategia, bo Beata Szydło pełniła rolę dyspozytora a on wygrał, tym bardziej że w połowie zmieniono koncepcję przygotowania się do debat. To według mnie było niedobre – oceniła Staniszkis w zeszłotygodniowej rozmowie w „Faktach po Faktach”.
Źródło: wPolityce.pl
Beata Szydło rozpoczęła kampanię. Dudabus zamienił się w Szydłobus
Andrzej Duda we wspólnym oświadczeniu z kandydatką PiS na premiera Beatą Szydło przypomniał, że jest to ten sam autobus, którym kandydat na prezydenta razem z Szydło jako szefową jego sztabu wyborczego podróżowali po Polsce. Prezydent elekt stwierdził, że autobus stał się symbolem spotkań z Polakami. – Przekazuję go dzisiaj symbolicznie – mówił Duda.
Według niego droga, którą czeka Szydło, „to nie będzie droga łatwa”. – To jest droga spotkań z ludźmi, droga słuchania, a ludzie są często w bardzo trudnej sytuacji i chcą wypowiedzieć swoją prawdę i tej prawdy trzeba wysłuchać – podkreślił.
– Przejechaliśmy tysiące kilometrów, słuchaliśmy ludzi, rozmawialiśmy, słyszeliśmy, co do nas powiedzieli – mówiła Szydło. Podkreśliła, że tę podróż trzeba kontynuować. – Moja podróż będzie największą debatą z Polakami – zapowiedziała.
„Moim obowiązkiem jest słuchać Polaków”
Kandydatka PiS na premiera zaznaczyła, że każdy w Polsce zasługuje na to, by go wysłuchać. – Ale też moim obowiązkiem i obowiązkiem wszystkich polityków jest dzisiaj słuchać Polaków, bo tego dialogu i słuchania bardzo dzisiaj w Polsce brakuje – powiedziała.
– Bardzo często różnimy się w swoich poglądach i mamy do tego prawo i niech tak będzie. Bo to jest siła demokracji i to jest siła tego, by w Polsce dobrze się działo – dodała Szydło.
Duda i Szydło wspólnie odsłonili autobus z nadrukowaną twarzą kandydatki PiS na premiera. Odsłonięcie nastąpiło jednak z nieznacznymi problemami – płachty z Andrzejem Dudą nie udało się ściągnąć za pierwszym razem. Osoby wyznaczone do jej zdjęcia musiały szarpać się z materiałem, w końcu drąc go na kilka części.
Kandydatka PiS na premiera odwiedzi w pierwszej kolejności Pułtusk, Karniewo, Ostrołękę i Ostrów Mazowiecką. Zaplanowane są spotkania z mieszkańcami.
O tym, że Szydło jest kandydatką na premiera prezes PiS Jarosław Kaczyński poinformował podczas sobotniej konwencji wyborczej; był to symboliczny początek kampanii przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.
Prof. Dines: Twarda pornografia jest wszechobecna. To poważny kryzys zdrowotny
Ale internet jest skonstruowany w taki sposób, że odpowiada na zapotrzebowanie. Oferta jest więc dopasowana do oczekiwań odbiorców.
– Nie wierzę, że mężczyźni naprawdę chcą oglądać kobiety dławione penisami, bite, rażone prądem czy pieprzone tak, że mają obrażenia pochwy, odbytu, gardła.
To dlaczego to oglądamy?
– Bo chce tego branża pornograficzna. To wielki przemysł, który w ten sposób wmawia nam, że naturą seksu jest przemoc oraz władza mężczyzny nad kobietą.
Wcześniej tak nie było?
– Twarde porno istniało wcześniej, ale było dostępne tylko wtedy, gdy ktoś poszedł do sex-shopu i je kupił. Było niszowe. Dzisiaj hardcorowa pornografia jest wręcz fundamentem naszej kultury. Twarde porno jest obecnie tak popularne i uważane za normalne, że zupełnie wypchnęło softcore [miękką erotykę] z pornografii. Znalazło swoje miejsce w popkulturze – teledyskach nastoletnich gwiazd kręcących pupami, pismach lifestyle’owych czy w filmie „50 twarzy Greya”.
Albo w popularnym serialu „Gra o tron”.
– Są tam gwałty i wykorzystywanie dzieci. „Gra o tron” jeszcze lepiej pokazuje, że twarde porno stało się podwaliną naszej kultury, a młodsze pokolenie praktycznie nie wyobraża sobie, że seks może wyglądać inaczej.
Czyli młodzież nie umie odróżnić pornografii od seksu? W pani książce „Pornoland” pada porównanie, że porno jest dla seksu tym, czym McDonald’s dla normalnego jedzenia. Można chyba odróżnić cheesburgera od obiadu u mamy?
– Tylko że młodzi chłopcy dzisiaj w ogóle nie znają smaku obiadu u mamy, bo całe życie jedli tylko w McDonaldzie. Nastolatek nie ma innych doświadczeń poza oglądaniem porno. To jego edukacja seksualna. Myśli więc, że seks wygląda właśnie w taki sposób.
Ja ani kobiety z mojego pokolenia nie spotkałyśmy się z tym, że mężczyzna chciał dojść nam na twarz albo uprawiać seks analny. Z tego, co mówią moje studentki poniżej 30. roku, dzisiaj to norma.
Obserwujemy właśnie ogromną zmianę, wręcz przestawienie na nowe tory myślenia całego pokolenia mężczyzn. Jeśli nie chcemy sobie tego tłumaczyć jakimś tajemniczym wirusem, który sprawił, że mężczyźni chcą nagle brutalnego i upokarzającego kobiety seksu, to trzeba przyjąć, że ma na to wpływ cyfrowa rewolucja w pornografii.
Z drugiej strony nie tylko mężczyźni ulegają wpływowi pornografii. Kobiety też dopasowują się do oczekiwań, a także oczekują od mężczyzn zachowań jak z filmów porno.
– Oczywiście. To właśnie wynik współpracy przemysłu pornograficznego z innymi branżami rozrywki i mediami. Pisma w stylu „Cosmopolitan” czy seriale takie jak „Seks w wielkim mieście” uczą kobiety, jak odpowiadać na to, co mężczyźni widzą w filmach pornograficznych. Choć one same nie oglądają twardej pornografii, są przygotowane do odgrywania swojej roli. Tak właśnie powstaje zmiana myślenia całej generacji.
Jakie mogą być jej skutki?
– Największym zagrożeniem jest utrata intymności i zaufania w seksie. Mężczyźni przestają traktować kobiety – i one siebie także – jako kompletne istoty ludzkie. Z kobiety zostaje tylko obiekt do pieprzenia, który się później zostawia i przechodzi do kolejnego obiektu.
To pociąga za sobą obraz kobiet jako kogoś gorszego, wręcz odczłowieczonego. I co najważniejsze, ten obraz jest poparty orgazmem. Nie wolno o tym zapominać: orgazm to potężne narzędzie w „tresowaniu” mężczyzn. Pozytywny bodziec wysłany do mózgu ma niesamowitą siłę w cementowaniu poglądów. Zresztą uderza to też w samych mężczyzn. Pornografia ustala ich wizerunek jako skurwiela bez uczuć, który będzie pieprzył wszystko, co się rusza. Przecież to też nieprawda.
– Nierówności ekonomiczne to główny powód kręcenia filmów porno! Pornografia to nic innego jak prostytucja przy włączonej kamerze. Zostało nam wmówione, że kobiety to z natury dziwki, a mężczyźni to z natury skurwiele chcący je wykorzystać. Ale to nie jest nasza natura – to jest natura rosnącego problemu ekonomicznego, który dotyka zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Mówi się, że prostytutka była pierwszym zawodem na świecie. Ale to nieprawda. Pierwszym zawodem był alfons. Historia pornografii to historia nierówności ekonomicznych.
Co można zrobić już teraz?
– Należy zrozumieć, że mamy do czynienia z kryzysem zdrowotnym, tak jak zrozumiano to w przypadku palenia tytoniu. Odpowiedzią musi być nauczanie o tym, że płeć – zarówno damska, jak i męska – ma więcej wymiarów, niż chce nam to wmówić przemysł porno. Wzorem jest m.in. Szwecja, gdzie rozpoczęto potężną akcję edukacyjną w szkołach.
Muszą w tym uczestniczyć nauczyciele, lekarze, ale przede wszystkim politycy. Od nich zależy, jak państwa odpowiedzą na to największe wyzwanie ery cyfrowej. Tu dobrym przykładem jest też Wielka Brytania, gdzie na mocy ustawy stworzono program „Opt in, opt out” [nazywany też filtrem Davida Camerona]. Dziś czterej najwięksi brytyjscy dostawcy internetu blokują strony pornograficzne dla ponad 20 mln ludzi. Każdy, kto chce mieć do nich dostęp, musi się zgłosić do dostawcy o odblokowanie. Oczywiście robi to tylko niewielki odsetek osób – taki jak kiedyś kupował twarde porno w sex-shopie. Zmiany prawne uderzające w przemysł pornograficzny pojawiają się też w USA.
W Polsce nie ma rozwiniętego przemysłu pornograficznego, więc zostaje nam tylko obrona przed tym, co z zewnątrz.
– Jeszcze nie ma. Wy w Europie Wschodniej jesteście w wyjątkowo złej sytuacji. Mieszkają u was białe kobiety, a sytuacja materialna wielu z nich jest zła – to najbardziej poszukiwana kombinacja w branży porno. Jeśli inni wprowadzą rozwiązania prawne jako pierwsi, przemysł na pewno przeniesie się do was. Bądźcie gotowi.