Dubieniecki (25.08.2015)

 

Leszek Miller: W Berlinie wymierzono Dudzie policzek. Polska powinna zweryfikować swoje stanowisko wobec Ukrainy

Miller twierdzi, że Duda popełnił błąd.
Miller twierdzi, że Duda popełnił błąd. Agencja Gazeta/ Sławomir Kamiński

Leszek Miller skomentował w „Faktach po Faktach” słowa Andrzeja Dudy na temat piątkowej wizyty w Berlinie. Prezydent chce brać czynny udział w rozmowach dotyczących rozwiązania konfliktowej sytuacji na Ukrainie. Jednak w poniedziałek, podczas spotkania Grupy Normandzkiej Petro Poroszenko dał wyraźnie do zrozumienia, że nie chce, aby Polska brała udział w nich udział.

– To jest niezręczność. Są przecież ustalone zasady, że politykę wewnętrzną i zewnętrzną prowadzi rada ministrów. Prezydent nie może samodzielnie realizować polityki. Jeśli występuje z inicjatywą, to powinna być wcześniej skonsultowana z rządem – skomentował Leszek Miller w studiu TVN.

Miller ostro ocenił zaangażowanie Andrzeja Dudy w politykę zagraniczną. Tak jak politycy PO twierdzi, że Andrzej Duda nie powinien ingerować w sprawy, które nie należą do jego kompetencji. Powinien zaufać Grzegorzowi Schetynie. – To nie wygląda dobrze, to jest coś z czym należy skończyć. To infantylizacja polityki.

Winą za obecną sytuację, w której Ukraina nie chce Polski w Grupie Normandzkiej. Miller obarcza byłego prezydenta i premiera. – To, że prezydent Andrzej Duda chciałby, żeby Polska była reprezentowana tam, gdzie podejmowane są decyzje, to dobrze. Ale Polska została wyproszona z tych miejsc. Głównie z winy prezydenta Komorowskiego i Donalda Tuska. Jak się nie jest stroną, to się jest mediatorem – stwierdził polityk SLD.

Miller uważa, że wypowiedź Petra Poroszenki była skonsultowana z kanclerz Niemiec, co pogarsza sytuację Polski. Wcześnie afront ze strony prezydenta Ukrainy. – W Berlinie wymierzono Dudzie policzek. Polska powinna zweryfikować swoje stanowisko do Ukrainy. Należy również sprawdzić, czy potwierdzają oni swój mit o UPA – stwierdził Leszek Miller.

Polityk lewicy stwierdził, ze z tego zdarzenia prezydent Duda powinien wyciągnąć wnioski. – Pierwsza lekcja Dudy – inaczej świat wygląda z mównicy, a inaczej z okien gabinetu. Najskuteczniejsza jest dyplomacja w zaciszu gabinetu, przemyślana. Najpierw się coś omawia, a dopiero potem się to ogłasza – doradzał w „Faktach po Faktach”

W poniedziałek wieczorem Petro Poroszenko spotkał się z kanclerz Niemiec Angelą Merkel oraz prezydentem Francji Francois Hollande’em. W najbliższy piątek, zgodnie z planem wizyt zagranicznych, do Berlina ma się udać również Andrzej Duda. Polski prezydent już wcześniej zapowiadał, że jednym z głównych tematów rozmów z Merkel będzie propozycja dodania nowych uczestników negocjacji w sprawie konfliktu na wschodzie. Chce rozszerzyć grono o Stany Zjednoczone, państwa sąsiadujące z Ukrainą oraz przedstawiciela którejś z instytucji europejskich.

Obecnie w rozmowach tych biorą udział cztery państwa: Niemcy, Francja, Ukraina i Rosja. Państwa te podpisały w lutym ważne porozumienie w Mińsku. Do najważniejszych jego postanowień należało m.in. zawieszenie broni, wycofanie ciężkiego uzbrojenia, wymianę jeńców oraz reformy polityczne na Ukrainie. Reakcja prezydenta Ukrainy wywołała w Polsce lawinę komentarzy. Andrzejowi Dudzie zarzuca się, że zanim stanowczo określił swoje stanowisko wobec udziału w rozmowach dotyczących Ukrainy, nie przeprowadził z nimi żadnej konsultacji.

Źródło: Fakty po Faktach

leszekMillerWberlinie

naTemat.pl

Rafał Trzaskowski: Politykę zagraniczną prowadzi rząd i dobrze byłoby, żeby prezydent o tym pamiętał

- Prezydent zapomina, że za politykę zagraniczną odpowiedzialny jest rząd - przekonuje wiceszef MSZ Rafał Trzaskowski.
– Prezydent zapomina, że za politykę zagraniczną odpowiedzialny jest rząd – przekonuje wiceszef MSZ Rafał Trzaskowski. Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

– Według obowiązującej Konstytucji, politykę zagraniczną prowadzi w Polsce rząd. Rolą prezydenta jest mianować ambasadorów, ratyfikować umowy międzynarodowe. Zanim zabierze głos w tak ważnych kwestiach, jaką jest kwestia Ukrainy, prezydent powinien skonsultować się z rządem, ale pani premier Ewa Kopacz od wielu dni bezskutecznie prosi o jakiekolwiek spotkanie – mówi wiceszef MSZ Rafał Trzaskowski.

Trzaskowski kontrowersyjną, niedzielną wypowiedź Andrzeja Dudy, komentował wspólnie z Jarosławem Gowinem w „Faktach po Faktach”. Chodzi o deklarację prezydenta o konieczności zmiany formatu rozmów toczących się w sprawie trwającego na wschodniej Ukrainie konfliktu. W tej chwili rozmowy odbywają się w formacie normandzkim z udziałem przywódców Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji. Zdaniem Dudy winna się do nich włączyć również m.in. Polska.

– Prezydent Duda mówiąc o konieczności zmiany formatu tych rozmów wystawił na szwank całą politykę zagraniczną Polski, cały rząd – przekonywał Trzaskowski przypominając o ograniczonych uprawnieniach prezydenta w zakresie polityki zagranicznej. – Poza wszystkim już natomiast, są kwestie, które lepiej najpierw przedyskutować w zaciszu gabinetu – mówił wiceszef MSZ. – To jest bardzo delikatny moment, podejmowane są próby wdrażania w życie postanowień porozumienia mińskiego. Jeśli ktoś zachowuje się tak, jak pan prezydent, to nasi partnerzy mogą uznać to za próbę dezawuowania ich własnych wysiłków.

W odpowiedzi na to, Jarosław Gowin, przytoczył kilka cytatów szefa MSZ Grzegorza Schetyny, z których wynikało, że rząd polski jest zgodny co do konieczności zmiany formatu rozmów toczonych w sprawie konfliktu w rejonie Donbasu. – To, co powiedział prezydent Duda to nic innego jak wpisanie się w konsekwentną politykę polskiego rządu i polskiego państwa. Zachowanie pani premier jest w świetle tych wcześniejszych deklaracji bardzo przykre – przekonywał Gowin.

Przewodniczący Klubu Parlamentarnego Zjednoczonej Prawicy stwierdził przy tym, że nie dziwi się wczorajszej wypowiedzi Petro Poroszenki, który stwierdził, że nie widzi konieczności modyfikacji formatu normandzkiego. – Prezydent Ukrainy po prostu nie mógł zareagować inaczej – przekonywał Gowin. – Po pierwsze dlatego, że Ukraina jest uzależniona od interesów francuskich i niemieckich. Po drugie dlatego, że gdyby mówił o potrzebie wprowadzenia nowego formatu, dałby pretekst stronie rosyjskiej do zaostrzenia stanowiska.

Przypomnijmy, że wiceszef administracji prezydenta Ukrainy ds. zagranicznych poinformował dziś o planowanym na wrzesień spotkaniu stron polskiej i ukraińskiej w sprawie zaangażowania Polski w rozmowy dotyczące sytuacji za naszą wschodnią granicą.

naTemat.pl

Duda chce robić dla Ukrainy więcej niż Kijów sobie życzy, ale we wrześniu dojdzie polsko-ukraińskich rozmów o Donbasie

Strona ukraińska pozwala prezydentowi Andrzejowi Dudzie wyjść z twarzą z dyplomatycznej wpadki, którą popełnił próbując rozbić tzw. format normandzki.
Strona ukraińska pozwala prezydentowi Andrzejowi Dudzie wyjść z twarzą z dyplomatycznej wpadki, którą popełnił próbując rozbić tzw. format normandzki. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Ukraińska i polska strona, omówią we wrześniu możliwość zaangażowania Warszawy w rozmowy dotyczące konfliktu trwającego na wschodniej Ukrainie – oświadczył wiceszef administracji prezydenta Ukrainy ds. zagranicznych. Wtedy też w Kijowie ma zjawić się specjalny wysłannik Andrzeja Dudy. To z nim – jak donosi administracja Petra Poroszenki – toczone będą rozmowy o roli Polski w pracach nad uregulowaniem sytuacji w obwodach donieckim i ługańskim.

Taki komunikat ze strony Ukrainy to pokłosie niedzielnej wypowiedzi Andrzeja Dudy, który zasugerował konieczność zmiany formatu rozmów w sprawie konfliktu za naszą wschodnią granicą. Do tej pory rozmowy odbywają się w tzw. formacie normandzkim – biorą w nich udział przywódcy Rosji, Ukrainy, Niemiec i Francji. Zdaniem polskiego prezydenta, powinno włączyć się do nich także kraje sąsiadujące z Ukrainą, oraz USA.

– Ta wypowiedź [Andrzeja Dudy – red.] jest nieszczęśliwa niezręczna. (…) to może nie jest formuła doskonała, ale alternatywy dziś dla nich nie ma – komentował dziś na briefingu prasowym szef polskiego MSZ Grzegorz Schetyna. Przyznał jednocześnie, że ani on ani premier Ewa Kopacz nie byli świadomi planów prezydenta związanych z propozycją rozszerzenia rozmów dotyczących Ukrainy.

– Jeżeli ktoś robi politykę zagraniczną przez media, musi się liczyć z tym, że zaliczy twarde lądowanie. Najpierw trzeba rozmawiać z tymi, którzy są zainteresowani – komentował dalej Schetyna nawiązując z kolei do poniedziałkowej wypowiedzi ukraińskiego prezydenta Petro Poroszenki. Ten miał bowiem stwierdzić, że osobiście nie widzi potrzeby wprowadzenia innych formatów rozmów niż już wykorzystywany format normandzki. Sam Andrzej Duda do tej pory z Petro Poroszenką się natomiast nie spotkał.

Źródło: Onet.pl

naTemat.pl

Katecheza w szkole kosztuje nas ponad 1,36 mld zł rocznie. Sprawdzamy, na co można by wydać te pieniądze

Katecheza w szkole kosztuje nas ponad 1,36 mld rocznie. Sprawdzamy, jakie problemy można by za to rozwiązać
Katecheza w szkole kosztuje nas ponad 1,36 mld rocznie. Sprawdzamy, jakie problemy można by za to rozwiązać Fot. Świecka Szkoła

39 485 osób podpisało się do dziś pod projektem „Świecka Szkoła”, który ma zakończyć finansowanie lekcji religii z budżetu państwa. Inicjatorzy akcji zbierają pomysły, na co można by przeznaczyć zaoszczędzone pieniądze. A jest co dzielić – lekcje te kosztują nas ponad 1,36 mld zł rocznie. Zdaniem pomysłodawców akcji, powinien za nie płacić Kościół.

Zwolennicy akcji „Świecka Szkoła” zmieniają swoje zdjęcia profilowe na Facebooku. Na nowych trzymają tabliczki z napisem, co chcieliby sfinansować zamiast lekcji religii. – Ja nie zmieniłem zdjęcia, bo nie mam czasu – zbieram podpisy pod projektem ustawy – mówi Piotr Ginalski, którego niemal codziennie można spotkać przy stacji metro Centrum.

– Dla mnie i tak ważniejsza jest zasada, niż pieniądze. Ale wolałbym, by kasa poszła na pielęgniarkę i dentystkę w szkole – dodaje. Aby obywatelska ustawa trafiła pod obrady Sejmu potrzeba 100 tys. podpisów. A co myślą inni?

Stypendia dla zdolnych dzieci
Zdaniem Leszka Jażdżewskiego, to zwolennicy finansowania lekcji religii z budżetu powinni przekonać pomysłodawców „Świeckiej Szkoły”, że ten 1 mld 350 mln zł nie jest potrzebny na nic innego, tylko właśnie na katechezę. – Nie na zajęcia wyrównawcze, nie na obiady dla niedożywionych dzieci, nie na wyposażenie sal, czy boiska – mówił w ostatnim wywiadzie dla naTemat, redaktor naczelny magazynu „Liberte!”, który zamierza doprowadzić do zaprzestania finansowania lekcji religii z budżetu państwa.

Dentysta zamiast księdza
Za pomysłem „dentysta zamiast księdza” stoi Beata Kurek. Aż 90 proc. dzieci ma próchnicę – wynika z raportu IPSOS. Niegdyś w prawie każdej szkole funkcjonował gabinet stomatologiczny, ale od lat nie ma już na to pieniędzy. Remont i nowoczesne wyposażenie jednego gabinetu stomatologicznego i dostosowanie go do wymagań NFZ to koszt nawet 500 tys. zł. Szacuje się, że wyposażenie wszystkich szkół w gabinety dentystyczne to koszt rzędu od kilku do kilkunastu miliardów złotych.

Granty badawcze, nowe technologie
Marcin Celiński zauważa, że ciągle szukamy sposobu, na wyrwanie się z kręgu krajów kojarzonych z tanią siłą roboczą, gdzie planuje się montownie samochodów, a nie „mózgi” firm. Państwa rozwinięte lokują produkcję w krajach tanich – same czerpiąc rentę z posiadania nowych technologii. Jego zdaniem, 1,36 mld zł można by przeznaczyć właśnie na granty badawcze i nowe technologie.

– Chcę, żeby Polska dołączyła do tych krajów, żeby polscy naukowcy i praktycy nie sprzedawali pomysłów w fazie początkowej, lecz mieli możliwość sfinansowania badań nad nimi, byśmy sprzedawali gotowe technologie. Żeby nasze pomysły ekologicznego wykorzystania węgla niskokalorycznego, produkcji grafenu, paliw alternatywnych nie zalegały na półkach naukowców w oczekiwaniu na obcy koncern, który się zdecyduje w nie zainwestować – mówi naTemat.

Kursy pierwszej pomocy
Weno Szuster uważa umiejętność fachowej pomocy drugiemu człowiekowi w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia za jedną z najważniejszych, jakie powinien posiąść każdy człowiek. Jego zdaniem, najlepiej rozpocząć w jak najmłodszym wieku i następnie doszkalać się i przypominać zasady pierwszej pomocy. Wiedza ta nie tylko pozwoli na fachowe udzielenie pomocy, w większości przypadków spowoduje, że to pomoc w ogóle zostanie podjęta.

Obecnie większość ludzi obawia się podjęcia działania, gdyż nie wie co i jak zrobić aby jeszcze bardziej nie zaszkodzić.

– Kilka lat temu ratowałem człowiekowi życie. Tak sie złożyło, że byłem jedynym ze sporej grupy osób, który wszedł do mieszkania zaalarmowany krzykiem starszej pani. Moja nieudolna pomoc pozwoliła jedynie uspokoić nieco panią, jak się okazało, teściową reanimowanego człowieka, jednak nie jego samego. Od tamtej pory kiedykolwiek mam okazję uczestniczę w zajęciach z pierwszej pomocy. Niestety zazwyczaj czuję zażenowanie uczestnicząc w nich w grupie dorosłych, zazwyczaj siłą wyznaczonych do udziału przez przełożonego – stwierdza w rozmowie z naTemat.

Dlatego właśnie, zdaniem Szustera, konieczne jest aby przekazywać tą wiedzę już od najmłodszych lat – w szkołach. – To wiedza i umiejętności, a także pewność działania i samo działanie, które w całości wróci do społeczeństwa, które pozwoli na uratowanie życia, które pokazuje, że człowiek należy do gatunku zdolnego do altruizmu, empatycznego, niosącego pomoc drugiemu człowiekowi – uważa Weno Szuster, przedstawiciel branży filmowej i reklamowej.

Lekcje oprogramowania w szkołach
Błażej Lenkowski stawia na lekcje programowania w szkołach. Jak mówi, to jedna z nowych, kluczowych kompetencji na rynku pracy. – Szkoła zupełnie nie nadąża za zmianami technologicznymi, potrzebami rynku pracy w XXI wieku. Czas to zmienić – mówi naTemat.

Kultura – teatry, festiwale, muzea
Damian Raczkowski podkreśla, że kultura jest rzeczą wspólną, która łączy ponad podziałami, w teatrach, muzeach czy na festiwalach pojawiają się ludzie o różnych poglądach a mimo to nikt się z nikim nie sprzecza. – Nie możemy pozwalać na to by Polskie teatry zastanawiały się jak wiązać koniec z końcem bo np. dofinansowanie jakie dostały pokrywa tylko 60% kosztów, a nie mogą lub nie chcą podwyższać cen biletów by nie zamknąć się tylko na elity – mówi naTemat.

– Zacznijmy inwestować w coś co będzie sprzyjało wewnątrz naszego kraju jak i na zewnątrz, swoją droga mamy kilka legendarnych teatrów które jeżdżą po świecie a w Polsce, liczą każdy grosz. To samo z muzeami, czy innymi wydarzeniami kulturalnymi – nawołuje Damian Raczkowski.

Pracownie, odczynniki, doświadczenia biologiczne
– Jeżeli chcemy, żeby uczniowie polubili szkołę, a wiedza służyła im do czegoś więcej niż zaliczenie testu musimy zmienić pracę szkoły – mówi Katarzyna Lubnauer z Uniwersytetu Łódzkiego. Jej zdaniem, trzeba stworzyć w szkołach podstawowych pracownie techniczne z narzędziami i przyrodnicze z materiałami do prostych doświadczeń.

– Trzeba zbudować pracownie chemiczne, fizyczne i biologiczne w gimnazjach i liceach, a także zadbać, żeby były w nich odczynniki i preparaty. Na razie pracownią chemiczną nazywana jest sala z układem okresowym na ścianie, a biologiczną z przekrojem człowieka na plakacie – mówi Katarzyna Labnauer.

Zgodnie z ustaleniami, w 2015 roku z budżetu państwa wydanych ma zostać 343 mld i prawie 333 mln zł. Deficyt nie powinien przekroczyć niecałych 47 miliardów złotych. A ty na co wydałbyś 1,36 mld zł, jeśli nie na lekcje religii?

katechezaWszkole

naTemat.pl

Kukiz przyznaje, że w TV Republika rzucił: „PiS-owskie k…y”. „Przegiąłem, wiem”

past, 25.08.2015
– Stało się. Przegiąłem – przyznał Paweł Kukiz w rozmowie z Wirtualną Polską. Wczoraj TV Republika poinformowała, że Kukiz po tym, jak w trakcie wywiadu wstał i wyszedł ze studia, obraził dziennikarkę, z którą rozmawiał. Teraz Kukiz twierdzi, że słowa odnosiły się nie do dziennikarki, ale do całej stacji.

Paweł Kukiz

Paweł Kukiz (AG)

 

Kukiz przerwał opublikowany wczoraj wywiad tuż przed końcem, wstał i wyszedł ze studia. Przed wyjściem dodał, że nie zgadza się na publikację materiału. Jak podaje portal telewizji Republika, już poza kamerami Kukiz miał rzucić do Katarzyny Gójskiej-Hejke obraźliwe słowa.

Wczoraj rzecznik sztabu wyborczego Kukiza powiedział nam, że na razie nie komentuje sprawy. Dziś w rozmowie z portalem Wirtualna Polska muzyk przyznał się do użycia obraźliwego określenia, jednak twierdzi, że kierował je pod adresem całej stacji, a nie samej Gójskiej-Hejke.

– Jestem potwornie zmęczony ciągłymi wyjazdami, promowaniem referendum, atakami systemu – tłumaczył Kukiz.

Kukiz

„Ja już wolę u Olejnik”

Tuż przed końcem rozmowy Kukiz rozmawiał z dziennikarką o polityce zagranicznej Polski. Stwierdził on, że polska polityka zagraniczna powinna być „zachowawcza”, czyli taka, w której pojawiają się „wymierne korzyści dla Polski, a nie jest ona arbitrem spraw międzynarodowych”.

Pod koniec wywiadu Gójska-Hejke pytała muzyka o to, w jaki sposób – jego zdaniem – prezydent Andrzej Duda „wyszedł przed szereg” w kwestii polityki zagranicznej. Kukiz skrytykował pomysł, by Polska „weszła w arbitraż między Rosją a Ukrainą”. Gdy dziennikarka argumentowała, że Duda nigdy nie złożył takiej deklaracji, Kukiz odparł, że „tak czytał w internecie”.

Właśnie po tej wymianie zdań Paweł Kukiz wstał, stwierdził, że „nie chce tego programu” i „jest to jakiś absurd”. Dodał też, że nie zgadza się na jego publikację.

Już wcześniej Kukiz był wyraźnie poirytowany pytaniami dziennikarki. Stwierdził m.in., że „już woli być u Olejnik”, oraz zapytał, czy Gójska-Hejke jest tu, „żeby go pytać czy żeby go gnębić”.

 

kukizPrzyznaje

gazeta.pl

Brak spotkania z Kopacz i akredytacje „dla swoich”. Andrzej Duda potwierdza, że nie jest prezydentem wszystkich Polaków

Andrzej Duda coraz wyraźniej pokazuje, że jest prezydentem opcji.
Andrzej Duda coraz wyraźniej pokazuje, że jest prezydentem opcji. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Andrzej Duda miał odmienić wizerunek prezydentury, którą według niego upartyjnił Bronisław Komorowski. Tymczasem choć od zaprzysiężenia prezydent minęło 19 dni wielokrotnie pokazał on już, że to była tylko retoryka na potrzeby kampanii. Dowody? Andrzej Duda nie spotkał się jeszcze z szefową rządu, bo jest z innej opcji politycznej, a jego ludzie odmówili akredytacji dziennikarzom, którzy krytycznie pisali o nim i o PiS.

Prezydent powinien być poza partyjnym sporem, nie angażować się w partyjną wojnę, być stabilizatorem polityki, a nie jednym z jej uczestników. Przede wszystkim powinien być „prezydentem wszystkich Polaków”, co zresztą Andrzej Duda mocno deklarował w kampanii wyborczej.

Tylko jedna opcja
Krytykował też Bronisława Komorowskiego za realizowanie interesów tylko swojej partii. Jego medialni kibice krytykowali byłego prezydenta (i słusznie) za brak konferencji prasowych, czy udzielanie wywiadów tylko wybranym mediom. Ale już początek prezydentury Andrzeja Dudy pokazuje, że daleko jej będzie od zapowiadanej otwartości i łączenia.

Najnowszym przykładem jest sprawa wyjazdu z oficjalną wizytą do Berlina. Współpracownicy prezydenta odmówili akredytacji dziennikarzom m.in. „Newsweeka”, „Gazety Wyborczej”, TOK FM, „Polityki” i naTemat. Podobnie było podczas wizyty w Estonii.

Zaprzyjaźnieni rzecznicy
Zamiast przedstawicieli mediów o większym zasięgu, ale krytycznych wobec PiS, na pokład zabrano dziennikarzy z portali o mniejszej klikalności, czy gazet o mniejszej sprzedaży, ale za to piszących przychylnie lub wręcz wiernopoddańczo. To dziwne o tyle, że jeszcze niedawno prezydent Duda wysłał list do czytelników „Gazety Wyborczej” (a wcześniej także „Gazety Polskiej”). Być może prezydent uznał, że wystarczy pokazanie otwartości na inne poglądy pierwszego dnia, a później nie trzeba się już starać.

Otoczenie prezydenta nie może też wznieść się ponad prywatne znajomości. Oświadczenie w sprawie publikacji „Newsweeka” najpierw ukazało się na portalu braci Karnowskich, dopiero później udostępniono go oficjalnymi kanałami komunikacyjnymi Kancelarii Prezydenta.

Znamienna jest także lista wywiadów, które Duda udzielił po zaprzysiężeniu. Poza mediami zagranicznymi i Polskim Radiem prezydenta posłuchać lub przeczytać mogli tylko czytelnicy i widzowie „w Sieci” braci Karnowskich, Telewizji Republika rządzonej przez Tomasza Terlikowskiego i tabloidu „Fakt”.

Rozmowa z premier? A po co?
Koronnym przykładem małostkowości prezydenta Dudy i upartyjnienia sprawowanego przez niego urzędu jest brak spotkania z Ewą Kopacz. Mija 19. dzień od zaprzysiężenia, a Duda i Kopacz spotkali się tylko na trybunie honorowej w Święto Wojska Polskiego. To niezrozumiałe, bo oboje stanowią elementy jednej władzy wykonawczej. Zapisany w konstytucji dualizm to nie to samo, co odseparowanie. Wręcz przeciwnie – prezydent i szef rządu powinni ściśle współpracować.

Może Andrzej Duda uważa, że nie ma takiej potrzeby, bo przecież za kilkanaście tygodni lokator gabinetu przy Al. Jerozolimskich się zmieni. Prezydent zdaje się na to pracować, organizując objazd po kraju, który jako żywo przypomina kampanię wyborczą. Skoro Duda swoją ma już za sobą, na jego wyjazdach w sposób oczywisty zyskuje PiS.

Partyjne referendum
Nawet jeśli doprowadzi to partię Jarosława Kaczyńskiego do władzy, to jednak przez te kilkanaście tygodni do wyborów rząd i prezydent muszą pracować, ot chociażby nad stosunkami z Ukrainą. Oczywiście prezydent może porozumiewać się z szefową rządu przez pośredników, czyli przez ministrów obrony i spraw zagranicznych, z którymi Duda się spotkał, ale jednak łatwiej wymienić się informacjami podczas bezpośredniej rozmowy.

Nie da się pominąć kontekstu partyjnego także w dyskusji o referendum, które prezydent chce zorganizować 25 października. Każde z trzech pytań jest ściśle związane z prowadzonymi przez partnerów PiS akcjami zbierania podpisów. W sprawie Lasów Państwowych podpisy w Sejmie składali Jarosław Kaczyński i Jan Szyszko, były minister środowiska. W sprawie emerytur Piotr Duda, który oficjalnie poparł kandydata PiS na prezydenta.W sprawie 6-latków też trudno uniknąć wrażenia, że to polityczna awantura, która ma zaszkodzić politycznej konkurencji PiS-u.

Stracona szansa Dudy
Głowie państwa zdaje się też nie przeszkadzać, że pomimo formalnego wystąpienia z PiS jego rzecznikami nadal są Elżbieta Witek i Marcin Mastalerek, usta odpowiedni PiS i sztabu wyborczego. Może to nieistotne z punktu widzenia działania państwa, ale pokazuje, że pępowina nadal nie została przecięta.

Andrzej Duda miał szansę pokazać, że prezydent może być tą lepszą monetą w politycznym obiegu, że nie zawsze sprawdza się „prawo Kopernika”, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Na razie traci tę szansę i – co gorsza – nic nie wskazuje na to, że cokolwiek miałoby się zmienić.

andzrejDudaPotwierdza

naTemat.pl

„Złoty pociąg” to nie wszystko – pod Wałbrzychem pełno skarbów. On oddaje je dawnym właścicielom

Joanna Dzikowska, 25.08.2015

Łukasz Kazek

Łukasz Kazek (Fot. Joanna Dzikowska)

Łukasz Kazek odnajduje na Dolnym Śląsku poniemieckie pamiątki. A potem szuka ich właścicieli. Jedni mu dziękują: „Jest pan dobrym człowiekiem”. Inni nie mogą poradzić sobie z przeszłością. Proszą: „Niech pan nigdy nie dzwoni”.

Spotykamy się w domu jego dziadków przy głównej drodze w dawnej wsi Wüstewaltersdorf, która dziś nazywa się Walim. Dwuskrzydłowe drzwi z zabytkową klamką, dębowa szafa. Łukasz mieszka z żoną i córką w Warszawie, ale co tydzień wsiada do pociągu i wraca tutaj. Pokazuje mi kilka pudełek z dokumentami, torbę ze sztućcami nie do pary i kolorowe szklane butelki z porcelanowymi korkami.

– Kiedy pierwsi Polacy sprowadzili się do Walimia, nikt nie przypuszczał, że zostanie tu na dłużej – mówi. – Wyobraź sobie, że jemy to śniadanie w 1945 roku. Po skończonym posiłku wyrzucamy porcelanowe talerze przez okno, łamiemy krzesła i rozpalamy nimi ognisko. Ludzie byli przekonani, że Niemcy zaraz wrócą i wszystko zabiorą. Trzeba im zaszkodzić, a tak najłatwiej.

Wojciech Szczeciniak, dziadek Łukasza, sprowadził się do Walimia trzy miesiące po zakończeniu wojny. Po latach opiekował się Łukaszem, kiedy rodzice szli do pracy: razem zbierali grzyby. Opowiadał o historii. – Z szabru w okolicy słynąłem, nawet mnie najmowano, abym pryciał po domach i skrytki znajdował poniemieckie, ale na groby nie chodziłem.

Szli miedzą przez pole i wbijali metalową laskę w sterty kamieni. W czasach pokoju rolnicy przechowywali tam ser, kiełbasę, mleko. Później w tych polnych lodówkach Niemcy ukrywali porcelanowe talerze, srebrne łyżki, czasem – dokumenty.

Für meine liebe

Pierwsze znalezisko Łukasza to zdjęcia i listy z niemieckiego Gasthausu. W skrytce było też kilkadziesiąt paczek z ubraniami, obrusami, kartami dań. Były ukryte w podwójnym stropie. Znalazł je, gdy w wakacje dorabiał w ekipie remontowej. Wziął paczkę z książkami i dokumentami. Z ciekawości.

Poszedł do liceum w Wałbrzychu, studiował historię we Wrocławiu, potem pedagogikę w Wałbrzychu. Przez kilka lat pamiątki leżały zapomniane.

Co może być w „złotym pociągu” z Wałbrzycha?

Do czasu, aż rada gminy postanowiła wystawić na starym cmentarzu pomnik pamięci. Mieszkańcom Walimia obu narodowości. Przyjechali niemieccy mieszkańcy. I Łukasz. Wziął ze sobą dokumenty, by odnaleźć właścicieli. Wśród książek – „Patologia ciąży” z dedykacją: Für meine liebe Erica Wilnner. Okazało się, że Erica to koleżanka jednej z pań, które przyjechały na uroczystość. Podręcznik wrócił do właścicielki, a kilka tygodni później Łukasz odebrał telefon. Wynajęty tłumacz przekazał podziękowania: – To książka od narzeczonego, dziś jesteśmy małżeństwem. Studiowaliśmy razem na Uniwersytecie Wrocławskim. On – chirurgię, ja chciałam być położną. Książka była prezentem na gwiazdkę. Czuję się, jakbym miała kilkadziesiąt lat mniej. Jest pan dobrym człowiekiem.

Jedzą nas wszy

Idziemy na dawny dworzec kolejowy. Dzisiaj w budynku są mieszkania. Obok – szopa. Wcześniej był tu szalet.

– Tutaj, w podwójnym stropie nad ubikacją, znalazłem listy Karla – pokazuje Łukasz.

Karl był synem zawiadowcy stacji. Pisał do ojca z frontu: „Drogi tato! Polacy rozgromieni, nie stanowią już problemu. Wierzę – i wszyscy tu wierzymy – że nasze łodzie podwodne zrobią porządek z angielską flotą!”.

To list z 24 września 1939 r. Dwa lata potem sytuacja się zmieniła.

„Siedzimy w błocie, jedzą nas wszy. Marzę o domowym cieście”.

Łukasz odnalazł mężczyznę po trzech latach. Chciał oddać mu listy.

– Był zdziwiony. Mówił, że jaja sobie robię i mam 30 sekund, żeby wytłumaczyć, o co chodzi – opowiada. – Uwierzył, dopiero gdy przeczytałem mu jeden z listów. Nie chciał ich. „Ile masz lat? Masz marzenia, rodzinę, plany? Ja w twoim wieku byłem na wojnie. Sześć lat na wojnie, a później siedem w ruskiej niewoli. Zmarnowałem młodość” – mówił. Poprosił, żebym nigdy już nie dzwonił. Nazwisko Karla i listy mogę opublikować dopiero po jego śmierci.

– Skąd będziesz wiedział, że nie żyje?

– Zostawiłem mu adres. Co roku wysyła pustą kartkę, taką zwykłą widokówkę. Ostatnią – w lutym tego roku. Jak zawsze bez słowa.

Podczas spaceru po Walimiu zaczepia nas mężczyzna: – Tamten ze wsi chce mur przy dębie rozbierać – mówi. – Przecież musimy być!

– Musimy być – potwierdza Łukasz. – Zadzwonisz po mnie?

Mówiona historia ziemi

Stary dąb to świetny punkt orientacyjny; z taką wskazówką łatwo po latach odnaleźć skrytkę. Najlepsze są te miejsca, które niewiele się zmieniają – potężne głazy, wielkie drzewa, cmentarze, ale też krzewy owocowe. Porzeczki smakują tak samo Polakom, jak smakowały Niemcom. Nikt ich nie zetnie.

Ale groby ścięli. Gdy nowi mieszkańcy zrównali z ziemią ewangelicki cmentarz, łopatami rozbijali słoiki z kosztownościami. Zdjęcia, dokumenty i przedwojenne książeczki oszczędnościowe uznali za niewiele warte. Rzucili w kąty, teraz sami oddają Łukaszowi.

Czasem Kazek spotyka poszukiwaczy skarbów z wykrywaczem metali. Nie wchodzą sobie w drogę.

– Jeśli ktoś chce całe pole zejść w poszukiwaniu metalowej beczki na mleko albo guzików – proszę bardzo. Ale ja uważam, że take skarby można wykopać później, najważniejsze są opowieści. Ludzie są coraz starsi. Zostało niewiele czasu na rozmowę.

Dlatego Łukasz – poza tym, że znajduje i oddaje Niemcom znaleziska – zaangażował się w projekt „Historia mówiona ziemi wałbrzyskiej”. Wydał książkę ze wspomnieniami dziadka, porządkuje stare cmentarze, nagrywa programy dokumentalne, dokumentuje Walim sprzed lat. W tym roku wywołał stare, ale już powojenne klisze, które znalazł na strychu w jednym z budynków. To kilkadziesiąt zdjęć: młoda para pozuje przed domem, mężczyźni idą środkiem brukowanej ulicy na mecz, ktoś zimą spaceruje w zaspach po kolana. Zdjęcia zrobił Filip Rozbicki, jeden z pierwszych polskich osadników, organista i miłośnik fotografii. Udało się odnaleźć ludzi z klisz, jeszcze żyją, choć mają po 90-95 lat.

Pech Gerharda Dintera

Kolejne znalezisko: miłosna korespondencja z czasów wojny światowej. Niemiecki oficer Gerhard Dinter, pisał do swojej narzeczonej:

„Moja kochana, Mała Edith! (…) Jak się czuje moje Serduszko? Mam nadzieję, że pomimo złego czasu czujesz się dobrze. Jeżeli tak dalej zostanie, to mogę być szczęśliwy. Właśnie pod wpływem emocji zrobiłem kleks. Przepraszam cię za to. Co u ciebie jeszcze słychać? Bardzo za tobą tęsknię, ale muszę zrezygnować z urlopu. (…) Już nie wierzę, że kiedyś dostanę urlop. Tyle razy się rozczarowałem. Chyba chodzi za mną pech. Ale mam nadzieję, że niedługo dostanę od ciebie piękny list. Poczta musi w końcu mnie dostrzec”.

Łukasz próbował odszukać kochanków. Znalazł Gerharda – na cmentarzu wojskowym w Kleve w Niemczech. Nie przeżył wojny. Zmarłych łatwiej odnaleźć – są na listach ofiar. A Edith? Jeśli żyje to ma dzisiaj 95 lat.

Piżamy koło sadu

Większość niemieckich mieszkańców Walimia, z którymi rozmawiał Łukasz, długo nie zdawała sobie sprawy z wojennych zbrodni nazistów.

– Przez jakiś czas mieszkali w Walimiu razem z Polakami. Nie wiedzieli, czemu mają wymalowane na plecach swastyki, po co te opaski z napisem „Pole” i dlaczego nie mogą chodzić chodnikiem razem z resztą mieszkańców. Słuchali radia, czytali niemieckie gazety, a tam – propaganda, piękna wojna. Żadnych obozów śmierci. Jedna z byłych mieszkanek opowiadała Kazkowi, jak do Walimia przyjechali więźniowie z Gross-Rosen. Budowali most po kolana w wodzie, był listopad. Nie wszyscy przeżyli. „Myślałam wtedy, że jeśli los się odwróci, nas spotka jeszcze gorsza kara”.

Niemcy chcieliby odwiedzać rodzinne strony, ale boją się wracać do dawnych mieszkań.

Kazek: – Poznałem mężczyznę, który dzisiaj mieszka w Nowym Jorku. Ma na imię Ditmar. W trakcie wysiedleń miał 12 lat. Wrócił, chciał zobaczyć rodzinny dom. Wszedł i od razu przypomniał sobie: tu stała kołyska brata, tam sekretarzyk… a tutaj ojciec zastrzelił trzech więźniów z transportu.

Inny mężczyzna, Rudi, opowiedział Łukaszowi, jak w 1943 roku zbierał jabłka w sadzie niedaleko stacji kolejowej. O transporcie więźniów mówił, że „wyglądali komicznie”. W pasiastych piżamach! Prosili go o jedzenie, ale nie dał. Starsi mówili mu, że to złoczyńcy i mordercy. Nie można im pomagać.

Łukasz: – Zawsze, kiedy spotykam się z kimś po raz pierwszy i oddaję mu rodzinne pamiątki, podkreślam: mój dziadek był więźniem Birkenau. Pytam, czy wiedzą, co to za obóz. Widzę po twarzach, że wiedzą.

Zobacz także

podWałbrzychem

wyborcza.pl

 

Uff… czeka nas piekło. Ten rok pobije historyczny rekord gorąca

Tomasz Ulanowski, 25.08.2015

Przez Hiszpanię przetacza się fala wyniszczających upałów. Płoną tysiące hektarów lasów. Na zdjęciu: pożar w pobliżu Torre de Macanes

Przez Hiszpanię przetacza się fala wyniszczających upałów. Płoną tysiące hektarów lasów. Na zdjęciu: pożar w pobliżu Torre de Macanes (PEDRO ARMESTRE/AFP/EAST NEWS)

Lipiec – jak wyliczyli naukowcy z USA – był najgorętszym miesiącem w historii globalnych pomiarów temperatury na świecie. W połowie sierpnia upały u nas nieco odpuściły, ale według IMGW pod koniec wakacji znowu się zacznie – temperatura maksymalna skoczy do blisko 30 st. C.

Tegoroczne rekordy gorąca i trwająca od kilku lat susza przyczyniły się do wybuchu potężnych pożarów na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej, od Alaski po Kalifornię. Od początku roku w samych Stanach Zjednoczonych pożary strawiły blisko 3 mln ha ziemi. W walce z nimi zginęło 13 strażaków.

W Polsce od ub. miesiąca również trwa wielka susza. Na razie na szczęście nie sprowokowała wielkich pożarów. Po bardzo ciepłym lipcu (średnio w całym kraju) mieliśmy niezwykle gorące dwa pierwsze tygodnie sierpnia. Upał, z temperaturą grubo przekraczającą 30 st. C, w końcu odpuścił, ale i tak należy się spodziewać, że sierpień okaże się sporo cieplejszy od „normy”.

To tym bardziej możliwe, że Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie zapowiada właśnie na koniec wakacji powrót wysokiej temperatury. Już w czwartek w wielu regionach Polski, nawet na Wybrzeżu, znowu zrobi się ok. 30 st. Upał potrwa co najmniej do niedzieli.

Naukowcy podliczają rekordowe wskazania termometrów

Lipiec był najcieplejszym spośród 1627 wszystkich miesięcy w dziejach, w których mierzono średnią temperaturę Ziemi. Najgorętszy był również cały tegoroczny okres styczeń-lipiec. Tak wynika z danych amerykańskiej Agencji Badania Oceanów i Atmosfery (NOAA), której zapiski klimatyczne sięgają stycznia 1880 r.

Anomalie temperatury na świecie w okresie od stycznia do lipca 2015:

Tegoroczny lipiec był aż o 0,81 st. C cieplejszy od lipcowej średniej z lat 1910-2000. Co ciekawe, ostatni lipiec, który był chłodniejszy od „normy” z XX-wieku (o 0,09 st. C), odnotowano bardzo dawno temu, bo w… 1976 r.

Podobnie zresztą wyglądają dane dotyczące całych lat, a także dekad – globalne ocieplenie wyraźnie widać na wszystkich wykresach od lat 80. ub. wieku. Wcześniej średnia temperatura też szła w górę, ale sporo wolniej i z większymi potknięciami – całymi dekadami lekkiego ochłodzenia. Jednak już od lat 60. zeszłego wieku o ochłodzeniu nie ma mowy.

Wzrost średniej temperatury Ziemi:

Jak widać poniższej na mapie temperaturowej stworzonej przez NOAA, lipiec 2015 r. nie był jednakowo ciepły we wszystkich rejonach Ziemi. Chłodniejsza od średniej była np. Europa Północna.

Anomalie temperatury na świecie w lipcu 2015:

Liźnięcie zimnego powietrza odczuli w lipcu także mieszkańcy północnej Polski. Mimo to Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie uznał, że lipiec na Wybrzeżu był miesiącem „termicznie normalnym”. Z kolei na południu Polski było ekstremalnie ciepło.

Więcej regionów naszej planety było jednak w ub. miesiącu bardzo gorących. W Europie rekordy odnotowały Austria, Bośnia i Hercegowina, Włochy oraz Hiszpania.

Na mapie stworzonej przez NOAA widać też, że najbardziej grzały Ziemię oceany. Szczególnie ciepła była i ciągle jest wschodnia część Pacyfiku, gdzie rozbudowuje się potężne El Nino, które może okazać się najmocniejszym w historii pomiarów.

El Nino to zjawisko klimatyczne, które zawsze podgrzewa Ziemię (Pacyfik to w końcu najpotężniejszy ocean zajmujący blisko jedną trzecią powierzchni naszej planety). Można więc spodziewać się, że cały rok 2015 pobije rekord ciepła z roku ubiegłego i zajmie pierwsze miejsce na podium najgorętszych lat w historii pomiarów. Wskazuje też na to fakt, że globalnie rekordowo ciepły – aż o 0,85 st. C cieplejszy od średniej – był okres od stycznia do lipca tego roku.

Balansujemy na krawędzi katastrofy

Obecne, spowodowane przez ludzkość globalne zmiany klimatu to nie tylko wzrost średniej temperatury Ziemi, ale także wiele innych groźnych zjawisk – wzrost średniego poziomu morza, kwaśniejszy odczyn wody morskiej, który zagraża żyjącym w niej organizmom, a również wzrost liczby i intensywności ekstremalnych zjawisk pogodowych, np. fal upałów, susz, ulewnych opadów, powodzi.

Na początku grudnia w Paryżu zbiorą się przywódcy całego świata i spróbują wynegocjować nowe porozumienie klimatyczne. Zgodnie z jego założeniami państwa rozwinięte i rozwijające się powinny zobowiązać się do na tyle mocnego ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, aby do końca wieku średnia temperatura Ziemi nie podniosła się o więcej niż 2 st. w porównaniu z czasami przed rewolucją przemysłową. Na razie jest wyższa o 0,85 st. C.

Niektóre badania naukowe wskazują jednak, że globalne ocieplenie nawet o 2 st. będzie dla ludzkości katastrofalne. Według ostatniego raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu w zależności od przyhamowania bądź nie antropogenicznych emisji gazów cieplarnianych do końca wieku średnia temperatura Ziemi wzrośnie o kolejne 0,3-4,8 st. C.

Zobacz także

wracaFala

wyborcza.pl

Jak prezydent Duda jechał do Berlina, czyli którzy dziennikarze (i dlaczego) nie pojadą razem z nim

Aneta Bańkowska, 25.08.2015

 

Andrzej Duda leci do Berlina w piątek – i to jedyne, co wiadomo o jego drugiej zagranicznej podróży. Temat wizyty zdominowały bowiem zawirowania wokół tego, kto z dziennikarzy pojedzie (a raczej: nie pojedzie) razem z prezydentem. Powód? Na liście zabrakło m.in. „Newsweeka” i „Polityki”.

Prezydent RP Andrzej Duda podczas lotu do Tallina

Prezydent RP Andrzej Duda podczas lotu do Tallina (Fot. Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta)

 

Wizyta Dudy w Niemczech to jedna z najważniejszych – jeśli nie najważniejsza – wizyta zagraniczna na początku kadencji nowego prezydenta. W delegacji lecącej do Niemiec znajdą się także dziennikarze – przedstawiciele mediów zawsze towarzyszą najważniejszym osobom w państwie podczas tego typu podróży. Ale chyba nigdy wcześniej nie mówiło się o tym tyle co teraz.

Wszystko zaczęło się od felietonu szefa działu zagranicznego „Newsweeka” Jacka Pawlickiego. W głośnym tekście „Prezydent stracił okazję, by mnie do siebie przekonać” dziennikarz opisuje, że nie dostał akredytacji na piątkowy wyjazd do Berlina. Kancelaria Prezydenta odmowę uzasadniła zainteresowaniem, jakim cieszy się wizyta – z tego powodu biuro miało „odmówić też innym redakcjom, także dużym”.

Kto nie pojedzie do Berlina?

Wytłumaczenie, które usłyszał dziennikarz „Newsweeka”, powtórzyła na Twitterze rzeczniczka prasowa prezydenta Katarzyna Adamiak-Sroczyńska. „Lista dziennikarzy została ograniczona ze względu na liczbę miejsc. Szanujemy czytelników i państwa pracę” – napisała.

szanowniPaństwoLiczba

Do tej pory w sieci pojawiły się informacje, że akredytacji nie otrzymał m.in. wspomniany już „Newsweek”, Radio TOK FM czy portal naTemat.pl. Ale oprócz nich zgody na wyjazd z prezydentem nie dostali także publicyści „Gazety Polskiej” –oświadczył na Twitterze redaktor gazety Artur Dmochowski.

Pawlicki dodaje, że o możliwość wyjazdu nawet nie starała się „Polityka”. Przedstawicielom tygodnika odmówiono już poprzedniej podróży do Estonii, więc tym razem po prostu „dali sobie spokój” – stwierdza dziennikarz.

Co na to kancelaria?

W wiadomości przesłanej Kancelarii Prezydenta zapytaliśmy o to, ile akredytacji dziennikarskich zostało przyjętych przez kancelarię, kto będzie towarzyszyć prezydentowi w Berlinie i co decydowało o przyjęciu bądź odrzuceniu wniosku danej redakcji/dziennikarza. Na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi na te pytania, jednak na Twitterze pojawiły się kolejne komentarze Adamiak-Sroczyńskiej.

informujeŻe

„Informuję, że: nie odmawialiśmy akredytacji, jedynie nie mamy miejsc w samolocie. W Estonii akredytowana dziennikarka TVN poleciała LOT-em” – pisze rzecznik. „Naprawdę samolot, którym lecimy, to nie jest Air Force One;) dlatego proszę dziennikarzy o wyrozumiałość” – dodaje.

Szef działu politycznego w NaTemat.pl Kamil Sikora opublikował jednak treść maila od Kancelarii Prezydenta. „Z uwagi na duże zainteresowanie obsługą medialną Prezydenta RP w Republice Estońskiej oraz ograniczoną liczbę miejsc w samolocie, niestety nie możemy przyjąć Państwa akredytacji” – czytamy. „Jak mam to rozumieć, jeśli nie jak odmowę akredytacji”? – pyta Sikora.

przedWyjazdem

Teraz okazuje się, że lista nie jest jeszcze zamknięta: Adamiak-Sroczyńska apeluje do dziennikarzy o cierpliwość i zwraca uwagę, że ostateczny kształt prezydenckiej delegacji może ulec zmianie. Na odpowiedź kancelarii wciąż czekają m.in. dziennikarze portalu 300polityka.pl, którzy byli z Dudą w Tallinnie.

Przedstawiciele mediów komentują

Po publikacji felietonu Pawlickiego zawrzało. „Wyborcza, Newsweek i Polityka bez akredytacji do Berlina. Czyli jednak logika wojny plemiennej” – ocenia na Twitterze dziennikarz i publicysta Marcin Makowski. „naTemat” zwraca uwagę, że choć w Tallinnie zabrakło dziennikarzy „Polityki”, wizytę relacjonował „Gość Niedzielny”, portal braci Karnowskich – wPolityce.pl – oraz Telewizja Republika. „To media, które wspierały Dudę w kampanii wyborczej” – przypomina portal.

Niektórzy dziennikarze zwracają jednak uwagę, że wybiórcze przyjmowanie akredytacji dotyczyło wszystkich prezydentów. „Gdy byłem szefem „Wprost”, Kwaśniewski i Tusk zawsze odmawiali nam akredytacji na zagraniczne wizyty. I nikt nie chlipał publicznie” – pisze Stanisław Janecki, były redaktor naczelny tygodnika (obecnie współpracownik portalu internetowego WPolityce.pl i gazety „W Sieci”).

powtarzam

Dziennikarka Telewizji Republika Joanna Lichocka dodaje, że za czasów Donalda Tuska „Gazeta Polska Codziennie” notorycznie nie dostawała akredytacji na wyjazdy z premierem. Do braku akredytacji – tym razem za kadencji Bronisława Komorowskiego – nawiązuje też Cezary Gmyz; jak opisuje, nigdy nie leciał z byłym prezydentem.

aJaMam

Administracji Dudy broni natomiast Wojciech Szacki z „Polityki” i Krzysztof Skórzyński z TVN-u. „Wygląda na to, że w sprawie akredytacji więcej jest bałaganu niż złej woli” – pisze na Twitterze Szacki. „W temacie akredytacji: weźcie pod uwagę to, że na pierwsze wizyty Prezydenta rzeczywiście chcą latać wszyscy!” – dodaje Skórzyński.

okWycofujeSie

Portal Wirtualnemedia.pl zwraca jednak uwagę, że po zaprzysiężeniu Duda udzielił wywiadu jedynie dziennikowi „Fakt”, gazecie „W Sieci”, Polskiemu Radiu i Telewizji Republika. Prezydent rozmawiał także z dziennikarzami kilku mediów zagranicznych.

 

politykaZagraniczna

https://www.msz.gov.pl/pl/polityka_zagraniczna/

jakPrezydentDuda

wrogowie

gazeta.pl

Abp Jędraszewski na Jasnej Górze: „W imię neutralności światopoglądowej następuje ateizacja narodu”

WB, KAI, 25.08.2015
– W imię neutralności światopoglądowej przeprowadzana jest ateizacja naszego narodu. To próba odcięcia nas od korzeni, a przecież każda roślina odcięta od korzeni jest skazana na śmierć – mówił abp Marek Jędraszewski na Jasnej Górze, podkreślając przy tym, że nie zrozumie się Polski bez chrześcijaństwa, ani bez krzyża.

W słowie skierowanym do pielgrzymów zgromadzonych przez jasnogórskim szczytem metropolita łódzki zwrócił uwagę na zbliżającą się 1050. rocznicę chrztu Polski. – Od tylu już lat nasza Ojczyzna jest oparta o prawdy Ewangelii – mówił. – Jesteśmy zanurzeni w Chrystusowym Krzyżu. Nie zrozumie się Polski bez chrześcijaństwa, ani bez krzyża – podkreślił abp Jędraszewski. – Nasza historia jest przepełniona świadectwami tych, którzy broniąc chrześcijaństwa, bronili naszego kraju – dodał.

„…zwłaszcza poprzez media”

Jego zdaniem, obecnie „próbuje się te korzenie odciąć, zwłaszcza poprzez media”. – W imię neutralności światopoglądowej przeprowadzana jest ateizacja naszego narodu. To próba odcięcia nas od korzeni, a przecież każda roślina odcięta od korzeni jest skazana na śmierć – przestrzegał hierarcha.

 

– W komunizmie walczono z krzyżem i z Kościołem, z ich obecnością w przestrzeni publicznej. To samo dzieje się dzisiaj. Tym razem w imię postępu, otwartości na nowoczesność czy europejskość. A przecież Europy nie zrozumie się bez chrześcijaństwa – przypomniał abp Jędraszewski.

Tożsamość narodu „naznaczonego krzyżem”

Następnie podkreślił: – Stojąc tu, u stóp Jasnogórskiej Matki, naszej Królowej, w klasztorze tak ważnym dla historii naszego narodu, jesteśmy zobowiązani, by bronić tego dziedzictwa, tożsamości naszego narodu naznaczonego krzyżem. Krzyżem, który jest znakiem miłości Boga do człowieka i nadziei na zbawienie.

Metropolita łódzki zaznaczył, że Kościół dzisiaj „wzywa nas do dawania świadectwa o prawdzie i radości Ewangelii”. – Ewangelia domaga się tego, by ją nieść wszystkim. Byśmy i my, naśladując Maryję, która niosła dobrą nowinę o Zmartwychwstaniu Chrystusa, nieśli tę prawdę o zbawieniu innym. Od Maryi uczmy się, co to znaczy radość Ewangelii, radość z głoszenia Ewangelii – zaapelował abp Marek Jędraszewski.

Msza dla pielgrzymów

Abp. Jędraszewski przewodniczył wczoraj Mszy św. dla pielgrzymów archidiecezji łódzkiej, którzy przybyli do Częstochowy. Pielgrzymi z archidiecezji łódzkiej, po dotarciu na Jasną Górę, dzień zakończyli Mszą świętą oraz uroczystym Apelem Jasnogórskim. Eucharystii przewodniczył abp Marek Jędraszewski, a koncelebrowali ją metropolita częstochowski Wacław Depo oraz bp Marek Marczak.

abpJędraszewskiWimię

TOK FM

„Naszą armię możemy zmieścić na Stadionie Narodowym. Ale PiS nie szykuje obowiązku mobilizacyjnego”

Anna Siek, 25.08.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18624215,video.html?embed=0&autoplay=1
– Mamy całe pokolenia młodych ludzi, którzy kompletnie nie wiedzą, jak wygląda broń, jak się nią posługiwać – mówi w TOK FM rzeczniczka PiS Elżbieta Witek. I proponuje powszechne szkolenia wojskowe. – Za wschodnią granicą nie jest spokojnie – przekonuje.

 

– Naszą armię możemy zmieścić na Stadionie Narodowym – zdiagnozowała Elżbieta Witek w „Poranku Radia TOK FM”.

Wg rzeczniczki Prawa i Sprawiedliwości niezbyt liczna armia nie wystarcza. – Powinniśmy mieć obronę terytorialną, której nie ma. Powinni być szkoleni rezerwiści, a szkoleń również nie ma. Ale żeby było jasne, PiS żadnego obowiązku mobilizacyjnego nie szykuje.

 

„Tłumy chętnych na przeszkolenie wojskowe. Wśród chętnych nawet osoby powyżej 60. roku życia”>>>

Zobacz także

 

nasząArmięMożemy

TOK FM

Dubieniecki usłyszał zarzuty kierowania zorganizowania grupą przestępczą, prania brudnych pieniędzy i oszustwa

WB, 25.08.2015

Marcin Dubieniecki

Marcin Dubieniecki (DOMINIK SADOWSKI)

Marcin Dubieniecki, mąż Marty Kaczyńskiej, trójmiejski adwokat i przedsiębiorca usłyszał zarzuty kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, prania brudnych pieniędzy i oszustwa. Informacje potwierdziła Prokuratura Apelacyjna w Krakowie w rozmowie z TOK FM. Dubieniecki jest oskarżony o wyłudzenie 13 mln zł.

Marcin Dubieniecki, zięć byłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego został w niedzielę zatrzymany przez CBA pod zarzutami oszustwa, kierowania grupą przestępczą i prania brudnych pieniędzy. Oprócz niego zatrzymano jeszcze cztery osoby. Wszystkim postawiono zarzuty wyłudzenia 13 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, prania pieniędzy i działania w zorganizowanej grupie przestępczej.

Dubienieckiemu może grozić do 10 lat więzienia.

 

Adwokat odmawia składania zeznań

Jak poinformował rzecznik prokuratury Piotr Kosmaty, przesłuchani zostali wszyscy podejrzani. Czworo z nich złożyło obszerne wyjaśnienia, Marcin Dubieniecki skorzystał z prawa do odmowy składania wyjaśnień. O treści wyjaśnień prokuratura nie informuje ze względu na dobro śledztwa.

Zarzuty usłyszeli podejrzani Wiktor D. i Katarzyna M. Kolejni podejrzani – Grzegorz D. i Beata W. pozostają pod zarzutami udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i wyłudzenia 13 mln zł z PFRON. – Wszystkie przesłuchania zostały zakończone, prokuratorzy oceniają materiał dowodowy i będą decydować co do ewentualnego stosowania środków zapobiegawczych – powiedział prok. Kosmaty.

Prokuratura nie podaje szczegółów

Z uwagi na dobro śledztwa prokuratura nie podawała bliższych szczegółów sprawy. Śledztwo w tej sprawie prowadziła od kwietnia 2013 r. Prokuratura Okręgowa w Krakowie. Decyzją prokuratora apelacyjnego – z uwagi na skomplikowany charakter tego śledztwa – w listopadzie 2014 r. zostało ono przekazane wydziałowi do zwalczania przestępczości zorganizowanej i korupcji prokuratury apelacyjnej.

Kosmaty wyjaśnił, że powodem długotrwałości postępowania były kwestie związane z praniem brudnych pieniędzy, gdyż na potrzeby śledztwa sprawdzane były powiązania, przelewy i przepływy finansowe m.in. w rajach podatkowych na Cyprze i Seszelach. – Chodzi o trzy podmioty, które były zaangażowane w wyłudzanie środków publicznych z PFRON-u; są to spółki prawa handlowego – wyjaśnił rzecznik.

„Po trzykroć to samo: niewinny”

W oświadczeniu obrońca Marcina Dubienieckiego adwokat Łukasz Rumszek napisał: „W związku z czynnościami procesowymi prowadzonymi przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie oraz zatrzymaniem adwokata Marcina Dubienieckiego oświadczam, że mój klient Marcin Dubieniecki jest niewinny, czuje się niewinny i powinien być traktowany jak niewinny, po trzykroć to samo: niewinny. Wzywam wszystkich do respektowania naczelnej zasady każdego etapu postępowania karnego w postaci domniemania niewinności”.

„Jednocześnie informuję, że pan Marcin Dubieniecki wyraża zgodę na podawanie do publicznej wiadomości pełnych danych w postaci imienia i nazwiska oraz wizerunku” – napisał obrońca.

Zobacz także

DubienieckiUsłyszał

TOK FM

 

Interes na niepełnosprawnych. Jak Marcin D. wyłudzał pieniądze z PFRON

Wojciech Czuchnowski, Bianka Mikołajewska, Dominika Maciejasz, 25.08.2015

Marcin Dubieniecki wczoraj został doprowadzony na przesłuchanie do prokuratury

Marcin Dubieniecki wczoraj został doprowadzony na przesłuchanie do prokuratury (JAKUB PORZYCKI)

Spółki związane z Marcinem D., zięciem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, deklarowały zatrudnienie 248 niewidomych. Według prokuratury była to fikcja

W poniedziałek w krakowskiej prokuraturze apelacyjnej trwały przesłuchania mec. D., jego partnerki Katarzyny M. oraz trzech innych osób zatrzymanych w niedzielę w sprawie wyłudzenia 13 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

Chociaż mec. D. od dwóch lat nie ma już związków z PiS, a z Martą Kaczyńską, córką b. prezydenta, jest w trakcie rozwodu, to sprawa budzi zainteresowanie mediów.

W śledztwie chodzi o działalność dwóch spółek, w których zatrzymani mieli udziały lub zasiadali w ich władzach. Spółka pierwsza – Global Partners – mieści się w Warszawie, wczoraj w jej siedzibie zastaliśmy agentów CBA. Drugiej – Financial Brothers w Krakowie – nie ma pod adresem wskazanym w PFRON.

Te firmy w latach 2012-14 dostawały pieniądze z PFRON na zatrudnienie niewidomych i niedowidzących. Global Partners dla 133 niepełnosprawnych, a Financial Brothers – dla 115. Obie firmy dostały 13 mln zł na dofinansowanie pensji.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w PFRON, że urzędnicy Funduszu sprawdzili w bazach PESEL i w ZUS-ie, że dane zatrudnianych są prawdziwe i że kwalifikują się oni do dofinansowania ich pracy. Oraz że pieniądze z PFRON obie firmy przelewają na konta niepełnosprawnych. – To wszystko, co możemy sprawdzić. Nie możemy zweryfikować, czy praca jest wykonywana. W przypadku tych spółek była deklaracja, że chodzi o usługi finansowe, często jest to telepraca przy proponowaniu kredytów, kart kredytowych, ludzie pracują z domu – mówi informator z PFRON.

Mechanizm przekrętu

Według naszych źródeł w prokuraturze niepełnosprawni wykonywali fikcyjną pracę, a pieniędzmi z PFRON dzielili się ze spółkami. – Część dotacji przekazywali jako opłaty za użyczenie sprzętu, szkolenia itp. – tłumaczy informator z prokuratury.

Cytowany już rozmówca z PFRON przyznaje, że źle skonstruowany jest system kontroli wydawania pieniędzy na wsparcie pracy niepełnosprawnych. – Musimy się opierać na deklaracji osoby, dla której przeznaczone są środki, że praca jest wykonywana – mówi.

PFRON dzieli podopiecznych na trzy grupy: na niepełnosprawnego w stopniu znacznym pracodawca dostaje miesięcznie między 1890 a 3300 zł brutto, za stopień umiarkowany – od 1050 zł do 2100 zł, a za stopień lekki – od 420 do 1200 zł. Rocznie na dofinansowanie wydaje 3,5 mld zł. Pomocą objętych jest prawie ćwierć miliona osób. Co roku PFRON kwestionuje ok. 200 mln zł z kwot dofinansowania.

Fundacja Niewidoczni

Żeby otrzymać pieniądze z PFRON, Global Partners i Financial Brothers podjęły współpracę z fundacją Niewidoczni. To przez nią rekrutowane były osoby do pracy. Wiktor D., prezes Global Partners i jeden z zatrzymanych (prywatnie kuzyn mec. D.), wspierał finansowo jedno ze stowarzyszeń zajmujące się aktywizacją sportową niewidzących. Był m.in. przewodnikiem osób niewidomych w wyprawach alpinistycznych.

Fundacja Niewidoczni prowadzi działalność „w zakresie edukacji oraz rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudniania osób niepełnosprawnych”. Pomaga też uzyskać dofinansowanie z PFRON.

Informuje również, że współpracuje ze spółką Ogólnopolskie Centrum Meteo – jej właścicielem jest Grzegorz D. (kolejny zatrzymany), a w radzie nadzorczej zasiada Wiktor D.

OCM się chwali, że osoby niewidzące zatrudnia w stacjach meteorologicznych. Próbowaliśmy się dowiedzieć, na czym polega praca dla OCM, ale podany na stronie telefon kontaktowy wczoraj nie odpowiadał. Nie udało nam się także skontaktować z fundacją Niewidoczni.

Pranie brudnych pieniędzy?

Marcinowi D. i pozostałym zatrzymanym prokuratura stawia zarzuty działania w zorganizowanej grupie przestępczej, wyłudzenia dotacji z PFRON i prania brudnych pieniędzy.

Najbardziej tajemniczy jest ten trzeci zarzut. Prok. Piotr Kosmaty z krakowskiej apelacji powiedział wczoraj, że jego udowodnienie związane było z badaniem przepływu pieniędzy do rajów podatkowych. Najpóźniej dzisiaj w południe okaże się, czy prokuratura wystąpi o areszt.

Zobacz także

mechanizmPrzekrętu

wyborcza.pl