Ziemkiewicz (27.12.14)

 

Łukasz Warzecha o Wojciechu Cejrowskim: krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje

Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta

„Im  głośniej ktoś pokrzykuje i im radykalniejsze składa deklaracje, tym większym często potem okazuje się koniunkturalistą. Tej prawdy dowodzi zmiana stanowiska Wojciecha Cejrowskiego w sprawie bojkotu Empiku” – pisze Łukasz Warzecha na łamach portalu braci Karnowskich. Cejrowskiemu dostaje się za przyjęcie przeprosin od prezesa Empiku i zaprzestanie bojkotu sieci w związku z wykorzystaniem w świątecznej kampanii wizerunków Marii Czubaszek i Adama Nergala Darskiego.

Kiedy ruszyła kontrowersyjna kampania Empiku, Cejrowski wystąpił z apelem o niekupowanie jego książek w tej sieci. Zmienił jednak zdanie, kiedy prezes Empiku Olaf Szymanowski wystosował do niego list z przeprosinami.

„Cejrowski w odpowiedzi zadeklarował, iż przeprosiny go satysfakcjonują i nie tylko nie wzywa już do bojkotu, ale przeciwnie – namawia do zrobienia zakupów w Empiku, co i sam uczyni” – pisze Warzecha. Publicysta uważa, że postawa Cejrowskiego jest co najmniej dziwna.

„Jednak Cejrowski najpierw głośno krzyczał, a potem, pod wpływem głupawego, zdawkowego liściku, w którym prezes sieci robi ze wszystkich idiotów, szybciutko położył uszy po sobie. I to jest już żenujące” – pisze.

„Co więcej, może sprawiać wrażenie, jakby było działaniem uzgodnionym z Empikiem, mającym na celu zneutralizowanie złego wizerunku u części potencjalnych klientów” – dodaje Warzecha. „Jest takie przysłowie: krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje” – konkluduje publicysta.

Źródło:
fronda.pl

naTemat.pl

Tylko opaska czy aż opaska?
Kapitan reprezentacji Polski. Co w praktyce oznacza ta funkcja? Czy zawsze tę zaszczytną rolę sprawowały największe gwiazdy polskiego futbolu? Czy ludzie z opaską byli faktycznymi liderami kadry, czy też jedynie figurantami?

fot. Cyfrasport
Robert Lewandowski wyprowadza biało-czerwonych na mecz przeciwko reprezentacji Niemiec.

Kapitan ma być w zamyśle liderem drużyny. Piłkarzem z największym doświadczeniem i autorytetem wśród kolegów. Tyle teoria. Praktyka pokazuje, że nie zawsze to kapitan jest tą osobą, która podrywa zespół do walki. Ilość piłkarzy noszących opaskę kapitana reprezentacji Polski (rolę tę pełniło już grubo ponad 100 piłkarzy!) wskazuje, że tak naprawdę wybór selekcjonera/drużyny miał czasem charakter doraźny.

 

Kapitan numer 1

 

Już w okresie międzywojennym w 83 rozegranych spotkaniach biało-czerwonych na plac gry wprowadzało aż 20 zawodników. Warto zatrzymać się na kilku nazwiskach. Jako pierwszy, w premierowym występie biało-czerwonych (Węgry – Polska 1:0, 1921) honory kapitana sprawował Tadeusz Synowiec. Tu nie można mówić o przypadku. Synowiec, niezwykle doświadczony piłkarz Cracovii (1909-24), był najstarszym zawodnikiem biało-czerwonych. W chwili debiutu miał już 32 lata, ale zdążył wystąpić w roli kapitana reprezentacji w ośmiu meczach. Grę w kadrze łączył z pracą w „Przeglądzie Sportowym”  i PZPN-ie. Po zakończeniu kariery sportowej kierował reprezentacją w roli kapitana związkowego.

Pierwszym, który prowadził biało-czerwonych do boju w wielkim międzynarodowym turnieju był z kolei legendarny piłkarz krakowskiej Wisły Henryk Reyman. Polacy przegrali w meczu 1/16 finału turnieju olimpijskiego w Paryżu z Węgrami i pożegnali się z imprezą. Wśród przedwojennych kapitanów warto jeszcze wspomnieć o Józefie Kałuży, który jako pierwszy zaprezentował się w tej roli dziesięciokrotnie.
W latach trzydziestych opaskę kapitana przejęli właściwie dwaj piłkarze. Pierwszym był Jerzy Bułanow – z pochodzenia Rosjanin, który schronił się w Polsce przed dobrodziejstwami rewolucji październikowej. Szybko zyskał niezwykły szacunek oraz uznanie za znakomitą grę, w efekcie 17. krotnie prowadził do boju biało-czerwonych. Jego miejsce zajął kolega z warszawskiej Polonii Władysław Szczepaniak. To on jako pierwszy Polak założył opaskę kapitana w finałach mistrzostw świata – w przegranej 5:6 konfrontacji z Brazylią w Strasburgu. Mecz, o którym krążyły legendy wielu kronikarzy uznaje za znakomity występ polskiego obrońcy. Czy na pewno była to jego wielka gra? W końcu Canarinhos strzelili Polakom aż sześć goli… To Szczepaniak wyprowadził biało-czerwonych na pamiętny, ostatni przed wojną mecz z Węgrami. Wreszcie to on pełnił funkcję kapitana w pierwszym powojennym meczu – w 1947 roku przeciwko Norwegii. Łącznie był kapitanem biało-czerwonych w 18 grach.

 

W oczekiwaniu na sukcesy

 

Pierwszym powojennym idolem w polskim futbolu był Gerard Cieślik. Przejęcie przez niego opaski kapitana drużyny narodowej było właściwie kwestią czasu, a stało się faktem podczas meczu przeciwko Bułgarii w Sofii – w 23. Reprezentacyjnej grze Cieślika. Piłkarz chorzowskiego Ruchu jako pierwszy w historii przekroczył barierę dwudziestu spotkań w roli kapitana. Pełnił  ten zaszczyt również podczas igrzysk olimpijskich w Helsinkach, a najbardziej pamiętnym bojem do którego prowadził swoich kolegów było  spotkanie przeciwko ZSRR. Polacy wygrali na Stadionie Śląskim 2:1, a Cieślik – jak na kapitana przystało – zaaplikował rywalom dwie bramki.

 

kap44

Gerard Cieślik poprowadził Polaków do zwycięstwa w meczu z ZSRR. / fot. PAP
Lata sześćdziesiąte to dominacja kilku piłkarzy. Na igrzyskach w Rzymie (1960) kapitanem był Edmund Zientara. Po nim opaskę kapitana (po krótkim epizodzie Ernesta Pola) przejął Henryk Szczepański. Obrońca Odry Opole dowodził kadrą w 24. grach, min. w eliminacjach mistrzostw świata 1966. Słynna porażka 1:6 z Włochami, zwana „rzymską łaźnią” zakończyła jego przygodę reprezentacyjną, a opaskę kapitana przejął Stanisław Oślizło. W eliminacjach Euro 1968 kapitanem był Lucjan Brychczy. W kolejnych latach jego klubowy kolega z Legii Bernard Blaut, który był pierwszym kapitanem biało-czerwonych wyrzuconym z boiska (Argentyna – Polska 1:0, 1968). Druga połowa lat sześćdziesiątych wykreowała już jednak niekwestionowanego idola polskich kibiców. To, kiedy formalnie zostanie liderem reprezentacji było jedynie kwestią czasu.

 

Idol z Zabrza
Włodzimierz Lubański był  gwiazdą reprezentacji już kilka lat przed tym, zanim powierzono mu opaskę kapitana.  Był  przez lata najlepszym polskim napastnikiem. Imponował nie tylko skutecznością, ale również inteligencją i intuicją w grze.

 

kap22

Włodzimierz Lubański i Bobby Moore przed meczem, który omal nie zakończył kariery kapitana biało-czerwonych. / fot. PAP
Ten pierwszy raz w roli kapitana nastąpił w meczu eliminacji mistrzostw Europy przeciwko Albanii(1970), piłkarz Górnika Zabrze miał zaledwie 23. lata i zdobył w tym spotkaniu swą 30. bramkę dla drużyny narodowej! Kazimierz Górski po objęciu sterów reprezentacji wahał się jeszcze między nim a Blautem i Oślizłą. Ostatecznie opaska trafiła do Lubańskiego w chwili decydujących bojów o igrzyska olimpijskie 1972. Piłkarz Górnika przyjął funkcję kapitana i w pierwszym meczu przeciwko Bułgarii się nie popisał. Nie wytrzymał nerwowo i w odpowiedzi na stronnicze sędziowanie puścił w kierunku sędziego wiązankę przekleństw, za co obejrzał czerwoną kartkę.
Lubański był kapitanem podczas turnieju olimpijskiego w Monachium, ale w tych zawodach gwiazdę reprezentacji Polski przyćmił Kazimierz Deyna z warszawskiej Legii. Król strzelców (dziewięć goli, w tym dwa w finale) był najważniejszą postacią biało-czerwonych. Piłkarz Górnika Zabrze wciąż jednak pozostawał kapitanem reprezentacji. W czerwcu 1973 roku, podczas meczu Polska – Anglia w Chorzowie, po starciu z Royem McFarlandem stracił nie tylko opaskę, ale również półtora roku kariery i blisko cztery lata gry w reprezentacji…

 

Deyna – etatowy kapitan

 

Następca w tej sytuacji mógł być tylko jeden. Kazimierz Deyna prowadził biało-czerwonych do boju już podczas tournee po Ameryce Północnej (sierpień 1973), a także w kolejnych meczach eliminacyjnych przeciwko Walii (3:0) i Anglii (1:1 na Wembley). Po finałach mistrzostw świata 1974, na których biało-czerwoni zajęli trzecie miejsce Deynę uznawano za jednego z najlepszych piłkarzy na świecie.  Świat dostrzegł jego walory: był znakomitym rozgrywającym, reżyserem gry, piłkarzem doskonale wyszkolonym technicznie. Rządził na boisku, ale miał również autorytet poza nim. Nie był jednak kapitanem tak medialnym jak Lubański.

 

kap3

Kazimierz Deyna przed pierwszym spotkaniem MŚ 1974 z Argentyną. / fot. PAP
Po porażce w finale igrzysk w Montrealu i odejściu Kazimierza Górskiego nowy selekcjoner – Jacek Gmoch pozostawił Deynę w roli kapitana, a gracz stołecznej Legii nadal potrafił przesądzać o losach meczów biało-czerwonych. Tak było w pamiętnym starciu z Portugalią, w którym zdobył bramkę bezpośrednio z rzutu rożnego i wytrzymał presję mimo skrajnie negatywnej reakcji publiczności na Stadionie Śląskim.  Piłkarz Legii do dziś jest rekordzistą gier w roli kapitana. W latach 1973-78 aż 57 razy wyprowadzał drużynę narodową na boisko. Jako jedyny był kapitanem biało-czerwonych podczas dwóch finałów mistrzostw świata.

 

Boniek rządzi z tylnego fotela

 

Mundial w Argentynie pokazał, kto szykuje się do przejęcia schedy po Deynie. Zbigniew Boniek już prezentował cechy przywódcze, co doprowadziło do spięć między nim a kapitanem reprezentacji.  O kłótni przy stole ping-pongowym, czy o propozycji Bońka, który chciał wyręczyć kapitana przy rzucie karnym w meczu z Argentyną krążą do dziś legendy… Piłkarz Widzewa miał predyspozycje przywódcze nie tylko poza boiskiem, ale również na nim. Niezwykle dynamiczny, ambitny, zadziorny szybko stał się centralną postacią reprezentacji. Jak bolesna była dla kadry jego absencja na boisku najdobitniej można się było przekonać w półfinale MŚ w Hiszpanii.
Bońkowi do przewodzenia grupą opaska kapitana nie była jednak potrzebna. Honorową funkcję pełnili w tym czasie i doświadczeni Antoni Szymanowski i Grzegorz Lato i obrońca Wojciech Rudy, i 24. letni Marek Dziuba (m.in. eliminacje MŚ 1982). Wreszcie trafiła do Władysława Żmudy, który w tej roli wystąpił na pamiętnym dla Polski mundialu w Hiszpanii. W pamięci kibiców pozostała z pewnością sytuacja, gdy to właśnie Żmuda wręczał swoim kolegom z drużyny srebrne medale za zajęcie III miejsca na świecie.

 

kap11

Władysław Żmuda i słynna taca z medalami. / fot. PAP
Wiele można o Żmudzie powiedzieć: podpora defensywy, siła spokoju, ale trudno w jego zachowaniu dostrzec cechy przywódcze. W tym okresie nikt nie miał wątpliwości, ze postacią numer jeden w kadrze jest Zbigniew Boniek. Mimo to Zibi wciąż kazał kibicom czekać na swój debiut w roli kapitana. Nawet, gdy Żmuda doznał kontuzji, opaskę przejął bramkarz Józef Młynarczyk. Boniek po raz pierwszy jako kapitan wystąpił dopiero w maju 1985 roku, w wygranym 4:1 meczu z Grecją w Atenach. Biorąc pod uwagę wiodącą rolę w reprezentacji, statystycznie jego osiągnięcia w roli kapitana wypadają skromnie: 11 spotkań (zaledwie 2 w kraju, 4 w finałach MŚ 1986).


Poszukiwania lidera

Po nieudanym starcie Polaków na meksykańskim mundialu nowy trener kadry Wojciech Łazarek  deklarował rezygnację z piłkarzy występujących w ligach zagranicznych. Po bladym występie ligowców w meczu z północną Koreą zmienił nieco zdanie, nie ułatwiał jednak Bońkowi występów w reprezentacji. Za jego kadencji niedawny lider kadry wystąpił w zaledwie jednym  meczu o stawkę – przeciwko Holandii w Amsterdamie. Kto miał być nowym kapitanem? Raz funkcję tę pełnił Waldemar Matysik, innym razem Jan Karaś, wreszcie trener zdecydował się na Waldemara Prusika. Pomocnik Śląska Wrocław wystąpił w tej roli 21 razy.
Andrzej Strejlau stawiał przeważnie na Zbigniewa Kaczmarka, rzadziej na Dariusza Wdowczyka, czy Romana Szewczyka. Początek lat dziewięćdziesiątych wykreował nowego lidera, który wkrótce sięgnął po opaskę kapitana. Roman Kosecki miał cechy przywódcze, potrafił poderwać reprezentację w trudnych momentach. Niestety, drużyna której przewodził odpadła w eliminacjach Euro 1996, a on sam kończył przygodę z kadrą czerwoną kartką, którą otrzymał za striptease na stadionie w Bratysławie. Nie po raz pierwszy kapitan biało-czerwonych nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych funkcję kapitana pełnili jeszcze m.in. Piotr Nowak (druga kadencja Piechniczka) i Jerzy Brzęczek. Kapitan srebrnej drużyny z Barcelony powrócił do kadry wraz z selekcjonerem Januszem Wójcikiem.
Kapitanowie w defensywie
Pierwsza dekada XXI wieku to dominacja obrońców wśród kapitanów reprezentacji. W kadrze Jerzego Engela opaskę otrzymał Tomasz Wałdoch, a jego zmiennikiem był przeważnie Jacek Zieliński. Tak było zarówno podczas zwycięskich eliminacji, jak również podczas MŚ 2002. Na mundialu w spotkaniach przeciwko Korei i Portugalii biało-czerwonych wyprowadził na murawę Wałdoch, w ostatnim meczu z USA – Zieliński.
Selekcjonerski  debiut Zbigniewa Bońka był również kapitańskim debiutem Jacka Bąka. W eliminacjach Euro 2004 kadrze przewodzili Jacek Zieliński i Tomasz Hajto. Podczas eliminacji mistrzostw świata 2006 opaskę dzieliła między sobą trójka obrońców:  Hajto, Bąk i Tomasz Kłos. Jacek Bąk – jako  zawodnik katarskiego Al-Rajjan SC – był kapitanem biało-czerwonych podczas mundialu w Niemczech.
Nowy selekcjoner Leo Beenhakker w zwycięskich eliminacjach euro 2008 postawił na Macieja Żurawskiego. Zawodnik Celticu Glasgow  miał być również kapitanem w finałach mistrzostw Europy. Niestety, już w pierwszym spotkaniu z Niemcami  w Klagenfurcie  doznał kontuzji  mięśnia czworogłowego  uda.  Opuścił boisko po 45. minutach i jak się wkrótce okazało był to dla niego nie tylko pożegnalny występ na tym turnieju, ale i w ogóle w reprezentacji.  Zachował się jednak jak na kapitana przystało: nie opuścił swej drużyny, został w Austrii by wspierać kolegów. W kolejnym meczu przeciwko gospodarzom turnieju Żurawskiego zastąpił Jacek Bąk, a w następnej grze przeciwko Chorwacji – Michał Żewłakow. Biało-czerwoni po raz pierwszy w historii mieli więc aż trzech kapitanów na wielkiej imprezie.

 

Kto na Euro?

Po Euro 2008 nastała epoka Michała Żewłakowa. Obrońca, który wyprowadzał kadrę w 25 meczach i jest rekordzistą pod względem występów w drużynie narodowej (102A), nie zdołał już później wystąpić w roli kapitana ani na MŚ (brak awansu do RPA), ani podczas polskiego Euro (został skreślony przez trenera Franciszka Smudę na rok przed finałami).
17 października 2010 roku, w meczu z Wybrzeżem Kości Słoniowej w roli kapitana zadebiutował Jakub Błaszczykowski. Piłkarz Borussii  Dortmund był już 110. reprezentantem w historii pełniącym tę funkcję!  Przez ostatnie lata Błaszczykowski bardzo poważnie traktował swe obowiązki, zarówno na boisku, jak i poza nim. Pod względem liczby meczów w roli kapitana (31) ustępuje dziś jedynie Kazimierzowi Deynie. Cieniem na jego rządy w kadrze kładły się jednak niefortunne wypowiedzi w mediach (słynne bilety) oraz brak sukcesów drużyny narodowej.  Polacy zawiedli podczas Euro 2012, polegli w eliminacjach MŚ 2014.

 

kap33

Jakub Błaszczykowski – kapitan biało-czerwonych podczas Euro 2012. / fot. Cyfrasport
Adam Nawałka obejmując stery reprezentacji nie chciał zmieniać kapitana. Zastosował sprawdzoną  wcześniej praktykę, że opaska należy do piłkarza z największą liczbą występów w kadrze. Taka formuła preferowała (i nadal preferuje)  Błaszczykowskiego. Piłkarz Borussii doznał jednak w styczniu 2014 roku kontuzji, która na wiele miesięcy wykluczyła go z gry.  Od 6 czerwca 2014 roku reprezentacji przewodzi nowy kapitan – napastnik Robert Lewandowski, niekwestionowana gwiazda europejskiej piłki, od obecnego sezonu gracz Bayernu Monachium.  Rozpoczął od eliminacyjnych zwycięstw (m.in. w spotkaniu z Niemcami na Stadionie Narodowym), po których selekcjoner na stałe powierzył mu rolę kapitana.  Czy w czerwcu 2016 roku wyprowadzi biało-czerwonych na pierwszy mecz francuskiego Euro?

 

Kapitanowie reprezentacji Polski podczas wielkich imprez:

 

IO 1924: Henryk Reyman (1 mecz)
IO 1936: Henryk Martyna (3),  Spirydion Albański (1)
MŚ 1938: Władysław Szczepaniak (1)
IO1952: Gerard Cieślik (2)
IO1960: Edmund Zientara (3)
IO1972: Włodzimierz Lubański (7)
MŚ1974: Kazimierz Deyna (7)
IO1976: Kazimierz Deyna (5)
MŚ1978: Kazimierz Deyna (6)
MŚ1982: Władysław Żmuda (7)
MŚ1986: Zbigniew Boniek (4)
MŚ2002: Tomasz Wałdoch (2), Jacek Zieliński (1)
MŚ2006: Jacek Bąk (3)
ME2008: Maciej Żurawski (1), Jacek Bąk (1), Michał Żewłakow (1)
ME2012: Jakub Błaszczykowski (3)
ME2016: ?

Polsatsport

Miłosierdzie czy prawo i sprawiedliwość. Kościół w czas burzy

Konrad Sawicki*, 27.12.2014

Fot. AP

Luksusy, pedofilia, rządy mężczyzn i pustki w kościołach. Jak katolicyzm przetrwa kolejny rok?
Gdy w marcu 2013 roku na tron Piotrowy wybrano 76-letniego metropolitę Buenos Aires, chyba nikt się nie spodziewał, że kard. Jorge Mario Bergoglio będzie w stanie wlać w kościelne struktury tyle energii.Szybko stało się jasne, że wiek nowego papieża działa na niego mobilizująco. Ojciec Święty wie, że ma niewiele czasu, więc tym bardziej prze do działania.

Jego wizja zmian opiera się na trzeźwej ocenie rzeczywistości XXI wieku.

– Nie żyjemy już w świecie chrześcijańskim, a Kościół nie jest ani jedynym, ani głównym twórcą kultury – mówi otwarcie papież. Stąd potrzeba zmiany mentalności duszpasterskiej. Kościół ma wychodzić do człowieka, by się z nim spotykać i towarzyszyć mu w trudach życia. A w rezultacie ułatwić mu spotkanie z Bogiem.

Aby ta strategia mogła być skuteczna, Kościół wymaga oczyszczenia. Papież z Argentyny chce, by wspólnota katolicka wypełniała swoją misję bardziej przez przyciąganie niż przez nawracanie. A do tego konieczna jest zmiana wizerunku.

Jednak na nim cieniem kładą się dwie bolesne sprawy: bogactwo i pedofilia.

Przypilnować kasy

Żeby wymagać od innych, trzeba najpierw samemu świecić przykładem. Papież powołał więc w zeszłym roku Sekretariat ds. Gospodarczych, a na jego czele postawił sprawnego zarządcę kard. George’a Pella z Sydney.

Po audycie watykańskich instytucji okazało się, że liczne biura cieszyły się dużą autonomią budżetową. Efekt? – Przez wieki pozbawione skrupułów osoby wykorzystywały finansową naiwność i poufność procedur w Watykanie – zdradził w wywiadzie dla tygodnika „The Catholic Herald” australijski hierarcha.

Za kilka dni, od początku 2015 roku, wszystkie watykańskie urzędy będą musiały działać przejrzyście, zatrudniono w nich świeckich specjalistów. Świecki będzie też generalny audytor podlegający bezpośrednio papieżowi.

Ta rewolucja ma wymiar wizerunkowy, ale jest szansa, że stanie się wzorem dla biskupów z całego świata. – Niektórzy hierarchowie już dziś głośno się zastanawiają, czy nowy pakiet watykańskich procedur księgowych i rachunkowości nie mógłby zostać rozesłany do ordynariuszy, by mogli się na nim wzorować. Jest to sprawa na przyszłość – skomentował kard. Pell.

Zero tolerancji

Walka z pedofilią w Kościele również nabrała rozmachu. Rozpoczęli ją już poprzednicy Franciszka, czyli Jan Paweł II i Benedykt XVI. Również na krajowych episkopatach Rzym wymusił stworzenie własnych zasad postępowania w takich przypadkach. Obecny papież dołożył do tej batalii dwa ważne elementy: radykalizm decyzji oraz prewencję.

Głośne były dwa odwołania. Bp Gabino Miranda Melgarejo z Peru oraz abp Józef Wesołowski, nuncjusz apostolski w Dominikanie, zostali usunięci ze stanowisk pod zarzutami seksualnego wykorzystywania nieletnich. Pierwszy z nich błyskawicznie został wydalony ze stanu duchownego i odpowiada przed peruwiańskim sądem. Polaka również czeka wydalenie, a ze względu na to, że był dyplomatą i obywatelem Państwa Watykańskiego, zostanie mu wytoczony proces karny przed tamtejszym trybunałem. Grozi mu wieloletnie więzienie.

W 2015 roku ma zostać sfinalizowany proces przyjmowania i wdrażania procedur w episkopatach. Niektóre z nich już mają swoje regulacje, inne zaś – na przykład nasz, polski – są w trakcie poprawiania ich według wskazówek Watykanu lub oczekują na zatwierdzenie.

Franciszek jest świadom wagi problemu. Dlatego powołał zupełnie nowy organizm poświęcony wyłącznie kwestii pedofilii w Kościele – Komisję ds. Ochrony Nieletnich.

Na jej czele stanął kard. Seán O’Malley z Bostonu. W grudniu 2014 r. skompletowano skład komisji. Znaleźli się w niej w większości osoby świeckie (z Polski Hanna Suchocka), specjaliści z różnych dziedzin, a także dwie ofiary nadużyć seksualnych ze strony duchownych: Irlandka Marie Collins oraz Anglik Peter Saunders.

Równolegle w wielu krajach świata trwa bolesne rozliczanie lokalnych episkopatów z przewin i zaniedbań, do których doszło w minionych dziesięcioleciach.

Australia powołała specjalną komisję kościelno-państwową, która przeprowadziła szeroko zakrojone śledztwo i pod koniec roku opublikowała jego wyniki. Raport jest druzgocący. Jego autorzy twierdzą na przykład, że współodpowiedzialność za przypadki molestowania nieletnich przez duchownych ponosi „kościelna kultura posłuszeństwa i zamkniętego środowiska”.

Natomiast „obowiązkowy celibat mógł być dodatkowym bodźcem molestowania w niektórych przypadkach”. Wyszło też na jaw, że „przywódcy Kościoła nieświadomie lub świadomie przymykali oko na powtarzające się w ich diecezjach lub zakonach przypadki molestowania, przedkładając ochronę instytucji nad ochronę dzieci”.

W 2015 roku przekonamy się, jak będą wyglądały raporty z kolejnych państw.Papież popędza biskupów

Rok 2015 będzie przebiegał pod znakiem przygotowań do kolejnego synodu biskupów (4-15 października). Poprzednie zgromadzenie wypracowało dokument końcowy, który wraz z 46 pytaniami pomocniczymi stanowi tzw. lineamenta, czyli materiał roboczy pomagający w obecnych pracach. Lokalne episkopaty mają czas do 15 kwietnia, by do Watykanu odesłać odpowiedzi na ankietę wypracowane po konsultacjach z wiernymi. Odpowiedzi te spłyną do sekretariatu synodu, aby na ich bazie stworzyć Instrumentum laboris, czyli kolejny dokument roboczy, który będzie podstawą obrad jesiennego zgromadzenia.

Podobny cykl działań mieliśmy w minionym roku.

Jak na standardy kościelne jest to procedura wręcz ekspresowa, z którą nie wszyscy sobie radzą.

Gdy abp Stanisław Gądecki – polski przedstawiciel na ubiegłorocznym synodzie – w październiku wrócił z Watykanu, zapowiedział, że nasz Episkopat zajmie się kwestiami poruszonymi tam w marcu 2015 roku

Potem chyba jednak się zorientował, że grafik jest dość napięty, i zwołał dodatkowe posiedzenie KEP po rekolekcjach w Częstochowie pod koniec listopada. Ten przykład pokazuje, jak proces synodalny wymusza na biskupach sprawniejsze funkcjonowanie.

Naturalnie kwestią otwartą pozostaje to, w jakim stopniu hierarchowie będą chcieli słuchać ludzi świeckich i to ich wizję problemów współczesnej rodziny odzwierciedlać w materiałach wysyłanych do Watykanu.

Okres między dwoma synodami jest bardzo istotny. Watykaniści przypominają historię Soboru Watykańskiego II (1962-65) i podkreślają, że najważniejsze poruszane tam kwestie dojrzewały nie na zebraniach hierarchów, ale w okresie pomiędzy sesjami, kiedy biskupi przebywali ze swoim ludem.

Dziś jest podobnie. Burzliwy przebieg pierwszego synodu wyraźnie pokazał problemy, co do których nie ma konsensusu. Dopuszczenie pod pewnymi warunkami do komunii św. rozwodników żyjących w nowych związkach oraz sposób podejścia do osób homoseksualnych to dwie kwestie, które tak naprawdę teraz się rozstrzygają. Biskupi mają czas na rozmowy, dodatkowe lektury, skonfrontowanie swoich opinii ze zdaniem zaufanych ludzi oraz ekspertów.

W tle dyskusji o rodzinie w Kościele toczy się spór o wiele istotniejszy. Chodzi tak naprawdę o to, czy Franciszkowi uda się przekonać większość biskupów, że w obliczu wyzwań XXI wieku konieczna jest radykalna reforma podejścia duszpasterskiego. Zmiana miałaby polegać na patrzeniu najpierw nie na przepisy i prawo kanoniczne, lecz na wierzącego w jego konkretnej sytuacji. Wymagałoby to zaakceptowania człowieka takim, jaki jest, i zamiast nadmiernego skupiania się na jego grzechach, koncentrowania się raczej na tym, co mimo niedoskonałości jest w nim dobrego. Gdy bez niepotrzebnego osądzania jesteśmy z ludźmi, zawsze jest szansa, że poprowadzimy ich trochę bliżej Boga.

Przeciwwagą dla tej propozycji jest tradycyjne akcentowanie prawa i sprawiedliwości. To, która strategia zwycięży, może zaważyć na przyszłości Kościoła.

W lutym Franciszek nominuje nowych kardynałów, co jednocześnie pokaże, jak będą się układać siły ewentualnych elektorów przyszłego konklawe.

Rehabilitacja zakonnic

W cieniu najgorętszych sporów toczy się walka o miejsce kobiet w Kościele. We wspomnianej Komisji ds. Ochrony Nieletnich znalazło się osiem kobiet w 17-osobowym składzie. Wśród niedawno mianowanych członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej jest pięć kobiet, a poprzednio były tylko dwie.

Co więcej, kard. Óscar Maradiaga – koordynator grupy dziewięciu kardynałów doradzającej papieżowi w kwestii reformy kurii – zdradził niedawno, że po zmianach organizacyjnych w Watykanie, planowanych na rok 2015, w najwyższym kierownictwie jednej z dykasterii mogłoby się znaleźć małżeństwo, a na czele innej mogłaby stanąć siostra zakonna.

Franciszek stosunkowo często akcentuje rolę kobiet w Kościele. Do nowych członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej powiedział tak: „Zachęcam was do jak najlepszego wykorzystania tego szczególnego wkładu kobiet w rozumienie wiary”. Było to zdanie wyraźnie skierowane do mężczyzn, głównie księży profesorów. Tak jakby biskup Rzymu chciał im powiedzieć: słuchajcie kobiet, bo ich podejście do teologii może być na tyle wyjątkowe, że wzbogaci i wasze myślenie.

W Stanach Zjednoczonych od kilku lat trwają dwa watykańskie dochodzenia dotyczące żeńskich zgromadzeń zakonnych. Amerykańskie siostry oskarżane były m.in. o zbyt światową mentalność oraz o przyjmowanie ducha feminizmu. Upokorzone zakonnice zaprotestowały, ale pokornie poddały się weryfikacji.

I oto 16 grudnia 2014 roku ogłoszono wyniki jednego z tych dochodzeń. W raporcie nie tylko wycofano się z pierwotnych oskarżeń, lecz także wręcz chwalono siostry za ich ofiarną służbę na rzecz społeczeństwa.

Ojciec Thomas Rosica zaś, który prowadził w Watykanie konferencję prasową przedstawiającą ów raport, skomentował sprawę tak: „Mam nadzieję, że mężczyźni w Kościele nauczą się słuchać kobiet w Kościele”.

Kurs: zielonoświątkowcyJednak w najbliższym czasie największym wyzwaniem Kościoła będzie zatrzymanie odpływu wiernych. Do tej pory obserwowaliśmy, szczególnie w Europie, proces sekularyzacji, który skutkuje regularnym spadkiem udziału w praktykach religijnych i wzrostem grup społecznych deklarujących ateizm.

Dziś jest inaczej.

Opublikowany w listopadzie raport Pew Research Center pokazuje wyraźny trend przepływu wiernych katolickich Ameryki Łacińskiej do wspólnot protestanckich o charakterze pentakostalnym (podkreślających znaczenie tzw. darów Ducha Świętego, np. uzdrawiania chorych czy prorokowania), np. zielonoświątkowym czy charyzmatycznym.

Choć 84 proc. Latynosów przyznaje, że zostało wychowanych w wierze katolickiej, to obecnie już tylko 69 proc. identyfikuje się z Kościołem rzymskim. Z drugiej strony do bycia wychowanym w protestantyzmie przyznaje się tylko 9 proc. badanych, ale już 19 proc. aktualnie czuje się protestantami. Pomiędzy rokiem 1970 a 2014 udział katolików w ludności Ameryki Łacińskiej spadł z 92 do 69 proc., a protestantów wzrósł z 4 do 19 proc.

Badanych pytano o przyczyny konwersji z katolicyzmu na pentakostalizm. W odpowiedziach dominowały wskazania na „poszukiwanie bardziej osobistego kontaktu z Bogiem”, upodobanie w „stylu nabożeństw nowego Kościoła” i doświadczenie „Kościoła, który bardziej pomaga swoim członkom”.

Jeśli w takim bastionie katolicyzmu, jakim zawsze była Ameryka Łacińska, wierni odchodzą z powodu zbyt słabego doświadczenia kontaktu z Bogiem, nieatrakcyjnych liturgii i braku odczuwalnej pomocy, to jest to znak, że katolicyzm ma problem daleko wykraczający poza wojenki lokalnych episkopatów.

* Konrad Sawicki – publicysta, redaktor „Więzi”. Twitter: @Konrad_Sawicki.

A poza tym w Magazynie Świątecznym:

Proroctwa mojej babci. Czy świat stanie na głowie?
Z babcinych wykładów jedno zapamiętałem na bank: dopóki Ameryka jest mocarstwem, jeszcze jest spoko. Czy jest jakakolwiek nadzieja dla wszystkich, którzy marzą o jej upadku?

Co nas czeka w 2015 roku?
Kalendarium wyborów, rocznic, premier i festiwali

Sensu życia nie zalajkujesz na Fejsie
Dlaczego Główny Udziałowiec zamrozi całe ciało, a nie tylko głowę? Pana Współczesnego Człowieka, trybiku w jego machinie, to nie trapi. Jak mu źle, idzie po piwo

Kurs synestezji lepszy od językowego
Weź empatię na smycz, śpij na raty i poczuj smak słów. Oto idee, które mogą sprawić, że świat w 2015 r. będzie dla nas lepszy

Za rodinu, za Putina!
Rosja zamyka rok z fatalnym bilansem. Ale prawdziwa próba dopiero przed nią. Przed nami też

Faszyzm i inne paskudy. Radykałowie biorą Europę
Upadek demokracji jest stałą możliwością, nie tylko przeszłym ekscesem historii

Jak ugasić Bliski Wschód
Młodzi muzułmanie wstępują do ISIS z tych samych przyczyn, dla których Niemcy poparli Hitlera

Liberał z ludzką twarzą
Kapitalista „neoneoliberalny” powinno oznaczać: uczciwy, spolegliwy, wrażliwy

Tańczyć w ekstazie czy zbaranieć
Dlaczego w rok 2015 polski kibic piłkarski od lat pogrążony w permanentnej depresji wejdzie w sensacyjnym nastroju

Wyborcza.pl

Andrzej Duda zaprzecza, że jego świąteczny spot to kampania. „Chciałem tylko złożyć życzenia świąteczne”

Andrzej Duda przekonuje, że jego najnowszy spot to tylko rozmach w składaniu świątecznych życzeń, a nie kampania wyborcza.
Andrzej Duda przekonuje, że jego najnowszy spot to tylko rozmach w składaniu świątecznych życzeń, a nie kampania wyborcza. Fot. kadr ze spotu PiS i Andrzeja Dudy

Czyżby kandydujący z ramienia PiS na prezydenta Andrzej Duda wystraszył się opinii, iż jego wyjątkowo wcześnie rozpoczęta kampania może łamać prawo wyborcze? Na to wygląda. Jeszcze przed świętami Duda składał Polakom życzenia w specjalnym spocie i nie ukrywał, że w ten sposób przedstawia się jako przyszła głowa państwa. W najnowszym, poświątecznym wywiadzie przekonuje tymczasem, że partia dała mu fundusze na reklamę, by… jego „dobre i życzliwe słowo na święta trafiło do domów rodaków”.

Życzenia legalne, kampania nie do końca…
– Wszystko można uznać za początek kampanii wyborczej. Ja się z tą opinią nie zgadzam. To była dla mnie jedyna w swoim rodzaju okazja, żeby złożyć życzenia świąteczne wszystkim Polakom – tłumaczy się Andrzej Duda w wywiadzie udzielonym tuż po świętach tabloidowi „Super Express”.

I trudno nie podejrzewać, iż oficjalny kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta nie odpowiada w ten sposób na wtorkowe słowa Joanny Muchy. – To jest przestępstwo. Spot jest niezgodny z prawem – alarmowała posłanka Platformy Obywatelskiej na antenie TVN24. – Mówimy o oficjalnej kampanii. Nie ma prawa finansować spotów wyborczych, które są podpisane jako kandydat na prezydenta – tłumaczyła.

Kopia Lecha Kaczyńskiego?
Pomimo problemów ze świątecznym spotem, Andrzej Duda nie traci wiary w swoje zwycięstwo. Polityk przypomina, że na kilka miesięcy przed zwycięskimi dla Lecha Kaczyńskiego wyborami w 2005 sondaże również wskazywały, że kandydat PiS nie ma szans. – Ja mam dziś wynik znacznie wyższy. Uważam, że zwycięstwo w tych wyborach jest absolutnie realne – zapewnia.

Andrzej Duda nie pozostawia też wątpliwości, że w przypadku powtórzenia takiego scenariusza jego prezydentura będzie przypominała tę prowadzoną przez Lecza Kaczyńskiego, a nie Aleksandra Kwaśniewskiego, czy Bronisława Komorowskiego. Ma być bardziej dynamiczna, a z zapowiedzi kandydata Prawa i Sprawiedliwości wynika, że zamierza on również nastawić się na silniejszą konfrontację z przeciwnym obozem.

Nowy prezydent kontra chwilówki
Andrzej Duda zapewnia jednak, że w Pałacu Prezydenckim lepiej od poprzedników odpowie na „wyzwania współczesności”. – Polska potrzebuje prezydentury nastawionej prospołecznie i proobywatelsko – ocenia kandydat. – Musimy poprawić jakość życia Polaków. Nie może być tak, że ludzie muszą brać chwilówki na to, by urządzić święta Bożego Narodzenia. Nie może być tak, że 80 proc. maturzystów chce wyjechać z Polski – oburza się.

Źródło: SE.pl

naTemat.pl

Ziemkiewicz miał być kandydatem Ruchu Narodowego na prezydenta. „Nie kandyduję ze względów osobistych”

WB, 27.12.2014
Rafał Ziemkiewicz

Rafał Ziemkiewicz (Fot. Tomasz Wawer / Agencja Gazeta)

„Gdybym się kierował sprawami publicznymi, to sądzę, że takie połączenie Ruchu Narodowego i KNP byłoby bardzo dobre dla Polski i dawałoby jakąś szansę i nadzieję. Być może rzeczywiście byłbym najlepszym człowiekiem, żeby to zrobić” – mówi Rafał Ziemkiewicz w rozmowie z „Faktem”. Publicysta ocenia, że kandydat drugiego wyboru Marian Kowalski ma „wielki potencjał”.
„Mam rodzinę, mam dzieci, muszę o nich myśleć. A ogłoszenie takiej decyzji byłoby biletem w jedną stronę. Trzeba by się pożegnać z zawodem, myśleć o życiu zupełnie innym” – tłumaczy swoją decyzję Ziemkiewicz i zauważa, że gdyby nie udało mu się osiągnąć sukcesu w wyborach prezydenckich, musiałby spróbować swoich sił w Sejmie. „Trzeba by było być takim full-time politic [pisownia oryginalna]. Ciągle się jednak przed tym wzdragam” – dodaje.„On naprawdę jest Kowalskim”Publicysta kierował się sprawami osobistymi i – jak sam przyznaje – nie ma ambicji partyjnych, jednak chciałby „coś zmienić na lepsze”. „Uznałem, że więcej dobrego mogę zrobić jako pisarz i mam nadzieję, że rzeczywistość to potwierdzi” – wyjaśnia.

Jego zdaniem Marian Kowalski, czyli aktualny kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta, ma „ogromny wizerunkowy potencjał”, bo wiele osób się z nim utożsamia i – wbrew temu, co twierdzą komentatorzy – „może coś w tych wyborach ugrać”. „Prawie w każdej miejscowości jest taki Kowalski, który wygląda jak Marian Kowalski, myśli jak Marian Kowalski, tak że uważam, że to kandydat, który (…) ma coś do powiedzenia Polakom” – mówi.

Prawdziwe czy sztuczne – wszystkie piękne! [WIELKA GALERIA CHOINEK]>>

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz