Sasin (31.08.2015)

 

35. rocznica powstania „Solidarności”. Nie kłammy historią

Witold Gadomski, 31.08.2015
NSZZ Solidarność

NSZZ Solidarność (Fot. Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)

Obiema rękoma podpisuję się pod stwierdzeniem prezydenta Andrzeja Dudy, że Polacy mogą być dumni ze swej historii, lecz historia nie powinna być zakłamywana. Dodam – nie tylko historia, także teraźniejszość.
Czy nie jest zakłamywaniem historii to, że obecne władze „Solidarności” nie zaprosiły na uroczystości rocznicowe w Gdańsku pierwszego przywódcy związku, jedynego – obok Jana Pawła II – współczesnego Polaka, którego nazwisko zna niemal cały świat? Czy nie wypadało w Gdańsku i w Szczecinie wspomnieć o liderach strajków z sierpnia 1980 r. – Bogdanie Borusewiczu i nieżyjącym już Marianie Jurczyku? To prawda, że przez wiele lat media słabo eksponowały rolę innych bohaterów Sierpnia ’80, np. Andrzeja Gwiazdy, Anny Walentynowicz, Krzysztofa Wyszkowskiego. Czy przywracanie historycznej prawdy ma polegać na zapominaniu o legendzie Lecha Wałęsy i innych działaczy pierwszej „Solidarności” i dawnej opozycji antykomunistycznej, którym dziś nie po drodze z PiS? Czy będzie jak w „Roku 1984” Orwella, że niewygodni dla obecnej władzy dawni bohaterowie będą znikać z publikowanych zdjęć?

Prezydent Andrzej Duda wiele mówi o konieczności „odbudowania wspólnoty”. Czy będą w niej tylko sympatycy prezydenta i partii, z której się wywodzi, radiomaryjni katolicy i przebierający się za „żołnierzy wyklętych” młodzi ludzie? Czy zmieszczą się także ciężko pracujący w korporacjach (przezywani „lemingami”), osoby dalekie od Kościoła, inaczej postrzegający polską historię niż prezydent, rodziny dawnych działaczy PZPR?

Po kilku tygodniach urzędowania prezydenta RP nie znam odpowiedzi na to pytanie, obecnie jedno z najważniejszych w Polsce.

Niepodległości nie wywalczyliśmy zbrojnie. Rozbita w stanie wojennym „S” była słaba i niezdolna do wywołania masowych protestów mogących obalić komunistyczną władzę. Dawny reżim upadł, bo PRL zbankrutował. Władza przestraszyła się materialnych żądań robotników, których nie była w stanie spełnić – państwowa gospodarka była niewydolna. Bunt „Solidarności” podkopał stabilność komunistycznego reżimu, co nie znaczy, że żądania buntujących się były realne.

Żeby nie zakłamywać historii, należy pamiętać też o historii gospodarczej ostatniego 35-lecia. W 1989 r. zaczynaliśmy jako kraj pozbawiony rezerw walutowych, niewiarygodny dla zagranicznych inwestorów, uzależniony od wymiany ze Związkiem Sowieckim, który właśnie się rozpadał. Dziś nasze PKB na głowę mieszkańca jest ponaddwukrotnie większe. Takiego skoku nie dokonał żaden inny kraj dawnego bloku sowieckiego. Gospodarka Słowacji, która jest na drugim po Polsce miejscu, w ciągu 25 lat urosła o około 80 proc.

Historyczna prawda wymaga, by docenić gospodarczy i polityczny sukces Polski, który zawdzięczamy nie tylko bohaterom Sierpnia ’80, ale też politykom, którzy doprowadzili do bezkrwawego odsunięcia komunistów od władzy i przeprowadzili bezprecedensowe reformy.

Efekty naszych reform zauważył niemiecki prezydent Joachim Gauck, chwaląc Polskę za to, że pięknie się rozwija, staje się nowoczesna i wygląda zupełnie inaczej niż przed 15 czy 20 laty. Zwykle to głowa państwa chwali się osiągnięciami swego kraju. Ale w rozmowie z Gauckiem Andrzej Duda był mniej entuzjastyczny wobec polskich sukcesów niż prezydent Niemiec. Zauważył, że Polska się rozwija, ale „nie jest dziś krajem, o którym można by powiedzieć, że jest państwem sprawiedliwym”. Dodał, że „jest bardzo wielu ludzi, którzy tego powiewu wolności, nowoczesności, zasobności i poprawy jakości życia ( ) nie odczuli w takim stopniu, jak ( ) udało się to innym, niestety nielicznym”.

Nie rozumiem, dlaczego Andrzej Duda skarży się na zły stan Polski swemu zachodniemu partnerowi, ale ma wiele racji. To nie znaczy, że sto procent.

Dzisiejsze średnie wynagrodzenia realne są większe o ponad 40 proc. niż w 2000 r. Nawet jeśli przyjmiemy, że szybciej rosły wynagrodzenia wyższe (co niekoniecznie jest prawdą), to na rozwoju skorzystała nie nieliczna mniejszość, ale znacząca większość. Inna sprawa, że jak zawsze wzrost zamożności nie nadąża za aspiracjami. A Polska startowała z bardzo niskiego pułapu, więc wciąż realne dochody Polaków są niemal dwukrotnie niższe niż Niemców.

Zobacz także

BędzieJakUOrwella

wyborcza.pl

„Polityczna małość”, „Zawłaszczanie tradycji”, „Co najmniej nieeleganckie”. Komentarze po obchodach Sierpnia

WB, 31.08.2015
Premier Kopacz nie została zaproszona na obchody 35. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. W Szczecinie nie było też dawnych opozycjonistów, którzy dziś są członkami PO. PiS tłumaczy to zemstą za „szykanowanie” Solidarności, a komentatorzy mówią o „manipulacji politycznej” i „zawłaszczaniu tradycji”.
Prezydent Andrzej Duda i szef NSZZ

Prezydent Andrzej Duda i szef NSZZ „Solidarność” Piotr Duda podczas sobotniego koncertu na dawnych terenach Stoczni Gdańsk (RAFAŁ MALKO)

 

– Symbole „Solidarności” należą do wszystkich Polaków; to święto narodowe nie należy do poszczególnych grup, ale do wszystkich Polaków – mówiła premier Ewa Kopacz w Gdańsku. Dodała, że nie dostała zaproszenia na uroczystości związane z obchodami powstania „Solidarności”.

– Chcę powiedzieć, że to smutne, bo ja jako młody człowiek, wtedy dwudziestokilkuletni, pamiętam początki i wtedy dla mnie najistotniejsze było to, jak bardzo ludzie potrafili razem wspólnie budować taką dobrą atmosferę miłości, wspólnoty, dumy. Dziś te święta służą, jak widzę, co poniektórym do tego, żeby dzielić Polaków, to bardzo źle – mówiła.

premierEwaKopaczoSolidarności

Argumentowała, że „w Platformie Obywatelskiej jest wielu ludzi, którzy spędzili za kratkami miesiące, po to, żeby inni mogli opowiadać dziś głupoty; to oni realnie walczyli o tę wolną Polskę, to jest Borusewicz, to jest Krzywonos, Niesiołowski i jak dziś można w ten sposób postępować, tego nie rozumiem”.

„Nie trzeba mieć zaproszenia”

Przewodniczący zachodniopomorskiej „Solidarności” tłumaczył brak zaproszenia tym, że gdy „prezydent wyrazi zgodę, to wówczas o inne osoby się nie zabiega”. W innej wypowiedzi Mieczysław Jurek argumentował, że taka decyzja związana jest z nieprzychylną atmosferą, która czekałaby na Ewę Kopacz pod Stocznią Szczecińską.

Beata Szydło uważa, że „nie trzeba mieć specjalnego zaproszenia, żeby (…) święto ‚Solidarności’ czcić razem z obywatelami”. – Domaganie się dzisiaj zaproszeń czy podnoszenie takich kwestii – ja uważam, że to jest tylko i wyłącznie dowód na to, że obecna władza coraz bardziej odkleja się od obywateli i rzeczywistości – oceniła.

Mieczysław Jurek poinformował, że Szydło miała zaproszenie otrzymać ponieważ sama o nie zabiegała.

Zemsta za związkowców?

Wyjaśnienie tej sytuacji znalazł inny poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk. Jego zdaniem brak zaproszenia to odpłata za to, jak Ewa Kopacz, jeszcze jako marszałek Sejmu, „reagowała na postulaty pracownicze”. – Nie wpuściła związkowców nawet na galerię. Czekali pod Sejmem. Byli wiecznie szykanowani – mówił w TVN24.

dlaczegoSolidarnośćNieZaprosiła

Później powtórzyła to też Beata Szydło. – Kiedy jest kampania wyborcza to dobrze jest się ogrzewać w blasku znaczka „Solidarności”, ale wtedy, kiedy są ważne sprawy dyskutowane, to Solidarność nie ma głosu i nie ma wstępu – mówiła w Radio ZET.

„Zawłaszczanie tradycji”

– Mam poczucie, że jest bardzo źle, jeśli historia staje się przedmiotem manipulacji politycznych dla aktualnych korzyści. Gdy ktoś próbuje zawłaszczać tradycję. Usiłuje wykluczać osoby pierwszoplanowe z tej historii – ocenił na antenie TVP Info prof. Andrzej Friszke, historyk i członek Rady IPN.

Towarzyszący mu Sławomir Rybicki, opozycjonista z czasu PRL, który również nie został zaproszony na obchody stwierdził natomiast: – Nie jestem małostkowy, bo znajdę czas, żeby pójść z rodziną pod Stocznię Gdańską i tam, gdzie spędziliśmy te kilkanaście dni sierpniowych, złożyć kwiaty. Ale nie o to chodzi. Solidarność, to jest wspólnota. Myślę, że w jej imię powinniśmy razem przeżywać obchody.

„Było do przewidzenia…”

– To polityczna małość – ocenił Tomasz Cimoszewicz, kandydat do Sejm z podlaskiej listy PO. Syn Włodzimierza Cimoszewicza zwrócił również uwagę, że w swoim przemówieniu, prezydent Andrzej Duda nie wspomniał o Lechu Wałęsie. – Myślę, że Lech Wałęsa jest jednym z największych Polaków. Można się nie zgadzać z jego późniejszą działalnością polityczną, ale jego zasługi z lat 80., walka o naszą wolność są niezachwiane, nie wolno tego podważać. Trzeba o tym mówić, przypominać kolejnym pokoleniom – podkreślał.

Sprawę komentowali też miejscowi działacze w Radio Szczecin. – To było wielkie święto Szczecina. Zawłaszczanie go przez jeden związek zawodowy – „tych lubię to zaproszę, tych nie lubię to nie zaproszę” jest co najmniej nieeleganckie – stwierdził radny PO Tomasz Grodzki, a Maria Liktoras z klubu Bezpartyjni dodała: – PiS w tej chwili wykorzystuje każdą okazję, żeby przechylić szalę na swoją stronę. Było do przewidzenia, że właśnie w taki sposób będzie to rozgrywane.

politycznaMałość

gazeta.pl

Lis oburzony „falą nienawiści” ze strony otoczenia prezydenta. „Kabaret. Nie traktujcie Polaków jak durniów”

klep, 31.08.2015

Tomasz Lis

Tomasz Lis (Fot. Maciej Zienkiewicz / AG)

„Warto byłoby, by Kancelaria Prezydenta nie traktowała Polaków jak durniów” – pisze Tomasz Lis w „Newsweeku”. Tłumaczenia posłów PiS w sprawie podejrzanych poselskich podróży Andrzeja Dudy do Poznania nazywa „kabaretem”.

 

„Mamy do czynienia z nagonką” – pisze Tomasz Lis w „Newsweeku” o reakcji otoczenia prezydenta Andrzeja Dudy na ostatni tekst tygodnika na temat podróży głowy państwa, ówczesnego posła, do Poznania. Podróży, jak przekonuje „Newsweek” za pieniądze podatników w celu wygłoszenia wykładów na prywatnej uczelni. „Reakcją na solidny dziennikarski tekst była fala nienawiści, pomówień, oskarżeń i insynuacji” – wskazuje Lis.

„Polaków traktują jak durniów”

Publicysta ubolewa, że w obozie prezydenckim zaczyna dominować przekonanie, że „kto nie z nami, ten wróg”. I w jego ramach nie zaprasza się na pokład samolotu dziennikarzy nielubianych mediów, a tygodnikowi zarzuca się kłamstwo, zamiast przedstawić na nie dowody.

 

„I warto byłoby, by Kancelaria Prezydenta nie traktowała Polaków jak durniów” – dodaje Lis. Tłumaczenia polityków PiS, którzy przypomnieli sobie, że Andrzej Duda jeździł do Poznania konsultować nowelizację Kodeksu karnego z posłem Tadeuszem Dziubą, publicysta nazywa „kabaretem”.

Lis zaznacza, że jego publikacje to nie atak na prezydenta. Wcześniej kierowane przez niego pisma rozliczały z podejrzanych lotów Donalda Tuska. „Jeśli liberalna demokracja ma trwać, jeśli wolność słowa ma istnieć, władza musi się liczyć z tym, że są tacy, którzy jej patrzą na ręce” – podkreśla.

Więcej w najnowszym wydaniu „Newsweeka”.

Zobacz także

tomaszLisOstro

TOK FM

Beata Szydło tłumaczy prezydenta Dudę. „Nie skarżył się prezydentowi Niemiec”

mw, 31.08.2015

Beata Szydło

Beata Szydło (Fot. Maciej Kuroń / AG)

– Pani premier zamieniła rząd w sztab wyborczy Platformy Obywatelskiej – mówiła w Radiu Zet Beata Szydło, kandydatka PiS na premiera.

Monika Olejnik pytała o słowa Andrzeja Dudy, wypowiedziane w Gdańsku. Prezydent przyznał, że podczas wizyty w Niemczech powiedział prezydentowi Joachimowi Gauckowi :

– Sądzę, że ludzie dlatego mnie wybrali, bo głośno powiedziałem i nazwałem sprawy po imieniu: niestety Polska nie jest dziś krajem, o którym można by powiedzieć, że jest państwem sprawiedliwym, sprawiedliwym dla swoich obywateli, że jest państwem, w którym obywatele traktowani są równo.

Jak Szydło odniosła się do tych słów i zarzutów, że prezydent „poskarżył się” głowie innego państwa?

– Nie używałabym słowa „skarżył się”. Pan prezydent zwrócił uwagę na rzecz oczywistą dla Polaków. Powiedział, że Polska się rozwija, natomiast jego troską jest to, że zbyt wielu Polaków nie odczuwa tego rozwoju – mówiła Szydło. – Panowie prezydenci rozmawiali o problemach krajów UE. Niemcy są największą gospodarką UE, mają dużo do powiedzenia w sprawach rozwojowych (…) Prawie 5 mln Polaków cierpi biedę. Trzeba mówić o tym, że wszyscy muszą być solidarni. Muszą być programy, które będę niwelowały te różnice.

– Dotychczasowa władza nie dostrzega tych problemów. Proszę sobie przypomnieć zaprzysiężenie pana prezydenta i słowa o głodnych dzieciach w Polsce. Jak zachowali się posłowie koalicji? To buczenie było wyrazem tego, że nie dostrzegają tego problemu – powiedziała Szydło.

Kandydatka PiS na premiera nie widzi również problemu w tym, że Ewy Kopacz nie będzie na oficjalnych obchodach XXXV-lecia powstania Solidarności.

– Premier Ewa Kopacz powinna przypomnieć sobie, że kiedy była marszałkiem Sejmu i debatowaliśmy nad projektem ustawy, zgłoszonym przez Solidarność, nie zgodziła się, żeby wpuścić przedstawicieli Solidarności na galerię sejmową – powiedziała Szydło. Wiceprezes PiS dziwiła się również, że premier, mimo braku zaproszenia, i tak będzie dziś w Trójmieście. – Czy to posiedzenie rządu w Gdańsku to jest ustawka wyborcza? Pani premier zamieniła rząd w sztab wyborczy Platformy Obywatelskiej – powiedziała.

– Dla mnie jest istotne, czy stała po stronie pracowników, czy realizowała postulaty Solidarności kierowane do rządu. Problem polegał na tym, że ze strony pani premier nie było rozmowy. Nawet nie wpuściła przedstawicieli Solidarności do Sejmu. To pokazuje, jaka jest wola ze strony pani premier. Kiedy jest kampania to dobrze się ogrzewać w blasku znaczka Solidarności, ale kiedy są dyskutowane ważne sprawy, to Solidarność nie ma głosu – stwierdziła.

Olejnik pytała również o stosunek PiS do kwestii przyjmowania uchodźców z Bliskiego Wschodu.

– My dzisiaj mamy do rozwiązania w Polsce wiele spraw ważnych, m.in. spraw biedy. Trzeba też rozwiązać problem uchodźców. Ale Unia Europejska nie potrafi sobie poradzić z tym problemem. Tylko są to próby przerzucania odpowiedzialności. Pamiętajmy też o naszych rodakach, którzy mieszkają na wschodzie. Nie mają wsparcia państwa polskiego – mówiła Szydło. Unikała jednak jednoznacznych deklaracji. – Uważam, że jest problem uchodźców, tych ludzi trzeba wspierać. Tylko, że my jako kraj nie jesteśmy przygotowani tak, jak są przygotowane inne kraje.

Zobacz także

szydłoTłumaczy

wyborcza.pl

Marszałek Śmigły-Rydz po klęsce Września ’39: „Rozpoczynając wojnę rozumiałem, że będzie przegrana”

Marszałek Edward Śmigły-Rydz - Wódz Naczelny we wrześniu 1939 roku.
Marszałek Edward Śmigły-Rydz – Wódz Naczelny we wrześniu 1939 roku. Wikimedia Commons

Niemal natychmiast po klęsce kampanii polskiej 1939 roku, skutkującej wieloletnią, wyniszczającą naród okupacją, zaczęto szukać winnych. Najbardziej ucierpiał oczywiście dotychczasowy wizerunek Naczelnego Wodza – marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, który sprawował zwierzchnictwo nad armią. Po niemieckiej agresji na Polskę prezydent Ignacy Mościcki mianował go Naczelnym Wodzem.

17 września 1939 roku Śmigły-Rydz opuścił walczące nadal wojska i przekroczył granicę z Rumunią. Został internowany, podobnie jak członkowie rządu oraz głowa upadającego właśnie państwa. Minąć musiały trzy miesiące, zanim głównodowodzący Wojska Polskiego odniósł się do wrześniowej walki w obronie ojczyzny. Swoje pierwsze przemyślenia zawarł w relacji pochodzącej z 24 grudnia 1939 roku:

Rozpoczynając wojnę rozumiałem dobrze, że będzie ona z konieczności przegrana na froncie polskim, który uważałem za jeden z odcinków wielkiego frontu antyniemieckiego. Zaczynając w niebywałych warunkach walkę, czułem się też jak dowódca odcinka, który ma być poświęcony, aby dać czas i możliwość organizacji i przygotowania innych.

Będąc zmuszony świadomie poświęcić strategicznie odcinek polski, nie miałem ani przez sekundę wątpliwości, że tym bardziej należy to zdyskontować politycznie. Im większe będzie poświęcenie Polski, tym więcej będzie ona miała prawo wymagać od sojuszników po zwycięstwie.

Polska zrobiła maksymalny wysiłek w przygotowaniach do wojny, wysiłek tym większy, że prawie niezależny. Sojusznicy bardziej niż Polska, (…) zlekceważyli niebezpieczeństwo wojny i prawie w niczym Polsce nie dopomogli. Miałem jednak zobowiązania sojuszników. Nie zostały one wykonane w części, dotyczącej współdziałania w Kampanii Wrześniowej.

Faktem jest, że we wrześniu Polska walczyła sama, walczyła jak najlepiej i wbrew zbyt pochopnym lub świadomie wrogim opiniom, cały naród i wojsko walczyły z niebywałym zacięciem i heroizmem tym szlachetniejszym, że w świadomości nieuniknionej klęski.

Gdyby nie wystąpienie ZSRR, wierzę, że można było przeciągnąć wojnę przynajmniej drugie tyle i zadać Niemcom znacznie większe straty, zwłaszcza w materiale, lecz i te, które ponieśli, były dotkliwe. (…)

Dnia 17 września znalazłem się w sytuacji, w której o jakimkolwiek dowodzeniu nie mogło być mowy. Postanowiłem, mając przy tym zapewnienie rumuńskie, przedostać się do Francji lub Anglii, a to wychodząc z założenia, że pozostaje mi do wykonania druga część moich zadań i obowiązków, a mianowicie dopilnowanie, by zobowiązania wobec Polski zostały dopełnione i by doświadczenia Kampanii polskiej nie zostały zmarnowane.

Na decyzję moją wpłynęło poza tym to, że otrzymałem informacje, że pewna grupa politycznej i wojskowej opozycji polskiej już w pierwszych dniach wojny weszła w pertraktacje z niektórymi politycznymi i wojskowymi czynnikami francuskimi, by wykorzystując nieuniknioną porażkę Polski, dojść za cenę tak właściwego tym czynnikom oportunizmu politycznego i zrzeczenia się praw do całego szeregu zobowiązań – do opanowania władzy i przeprowadzenia rachunków politycznych.

Nie było dla mnie rzeczy łatwiejszej jak znaleźć śmierć w drodze z Kosowa do granicy. Nie było nic łatwiejszego, jak udać się do któregoś z najbliższych oddziałów, czy samolotem do oblężonej Warszawy lub grupy „Kutno”, lecz gdy odsunąłem na bok swoją osobę i pomyślałem, kto będzie tę wojnę polską nadal prowadził i sprawy Polaków bronił, nie tylko wobec nieprzyjaciela lecz i wobec sprzymierzonych, postanowiłem nie ulec sentymentom osobistym, łatwym do wykonania i prowadzić walkę nadal.

Dragoslavele, Rumunia, 24 grudnia 1939 roku

Edward Śmigły-Rydz

Cyt. za: Wiesław Wysocki, Marszałek Edward Śmigły-Rydz. Portret Naczelnego Wodza, Warszawa 2013.

ŚmigłyRydzPoKlęsce

naTemat.pl

Przeciągany konkurs ministerstwa zdrowia. Wreszcie może startować wiceminister

Judyta Watoła, 31.08.2015

Igor Radziewicz-Winnicki

Igor Radziewicz-Winnicki (WŁODZIMIERZ WASYLUK/REPORTER)

Igor Radziewicz-Winnicki, wiceszef resortu zdrowia, wystartował w konkursie na szefa Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego. Kłopot w tym, że Instytut podlega właśnie Ministerstwu Zdrowia.

Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego funkcjonuje także pod dawną nazwą jako Państwowy Zakład Higieny. Istnieje od 95 lat. Prowadzi działalność naukową i badania, m.in. na obecność rzadkich wirusów, a także badania opakowań do żywności, samej żywności, wody, urządzeń do jej przechowywania, powietrza i promieniotwórczości. „Produkty z atestem NIZP – PZH dają gwarancję bezpieczeństwa zdrowotnego” – czytamy na stronie Instytutu.

Do niedawna szefem NIZP – PZH był prof. Mirosław Wysocki, lekarz, specjalista chorób wewnętrznych, epidemiologii i zdrowia publicznego, który pracuje w tym miejscu od kilkudziesięciu lat. Jego kadencja skończyła się w lutym tego roku. W związku z tym jeszcze w listopadzie 2014 r. Rada Naukowa NIZP ogłosiła konkurs na nowego dyrektora. Poza prof. Wysockim zgłosił się także prof. Wiktor Askanas wykładający zarządzanie w Akademii Leona Koźmińskiego.

Sama Rada Naukowa nie powołuje szefa NIZP, tylko przedstawia najlepszego jej zdaniem kandydata ministrowi zdrowia. Tak też się stało. 13 stycznia 2015 r. Rada ogłosiła, że po przeprowadzeniu konkursu postanowiła rekomendować ministrowi zdrowia kandydaturę prof. Wysockiego.

Nieoczekiwanie jednak 18 lutego wiceminister Igor Radziewicz-Winnicki powołał na pełniącego obowiązki dyrektora NIZP doc. Rafała Gierczyńskiego. Rada Naukowa poprosiła wtedy ministerstwo o wyjaśnienia. Nie dostała żadnej odpowiedzi, więc 22 kwietnia wysłała do wiceministra jeszcze jeden list, tym razem z wezwaniem, by powołał wreszcie prof. Wysockiego na dyrektora. I ten list pozostał bez odpowiedzi.

Konkurs odwołany, bo 12 listopada to nie 8

Wreszcie 5 maja tym razem już wiceminister Anna Łukasik oficjalnie odmówiła powołania na stanowisko dyrektora prof. Wysockiego i zdecydowała o unieważnieniu całego konkursu.

Okazało się, że po „wnikliwej analizie” urzędnicy ministerstwa dopatrzyli się naruszenia przepisów przez komisję konkursową. Ogłoszenie o konkursie na stanowisko dyrektora NIZP – PZH ukazało się w „Gazecie Wyborczej” 8 listopada 2014 r. Natomiast na stronie internetowej NIZP – PZH zostało ono zamieszczone dopiero 12 listopada 2014 r. z dopiskiem: „Data ukazania się ogłoszenia: 8 listopada 2014 r.”.

– Zamieszczenie w treści ogłoszenia powyższego sformułowania nie było tożsame z datą jego publikacji i w związku z tym należało uznać, że ogłoszenie o konkursie na stanowisko dyrektora NIZP – PZH ukazało się z czterodniową różnicą pomiędzy publikacją w „Gazecie Wyborczej” a publikacją na stronie internetowej Instytutu – tłumaczy nam Krzysztof Bąk, rzecznik ministerstwa. – Wskutek czterech dni różnicy pomiędzy publikacją ogłoszenia w dzienniku o zasięgu ogólnopolskim a jego umieszczeniem na stronie internetowej Instytutu termin 30 dni na składanie zgłoszeń nie został zachowany.

Wiceminister kandydatem

Rada Naukowa NIZP została zobowiązana do ogłoszenia nowego konkursu. Tym razem też jest dwóch kandydatów: poza prof. Mirosławem Wysockim zgłosił się sam wiceminister Radziewicz-Winnicki. Jest lekarzem pediatrą. Od 2012 r. wiceministrem.

Wśród pracowników ministerstwa i Instytutu panuje przekonanie, że niedotrzymanie terminów było tylko pretekstem do unieważnienia zimowego konkursu. Tak naprawdę chodziło właśnie o to, by umożliwić start Radziewiczowi-Winnickiemu, który szuka sobie nowej posady, bo praca w resorcie skończy się po wyborach. W listopadzie to było niemożliwe, bo nie spełniał jednego z kryteriów stawianych kandydatom: minimum trzyletniego doświadczenia w zarządzaniu zespołem pracowników. Przed przyjściem do resortu Radziewicz-Winnicki nie pełnił żadnego kierowniczego stanowiska. 5 czerwca minęły już jednak trzy lata od powołania go na wiceministra. Nowy konkurs na szefa NIZP został więc ogłoszony po tej dacie – 29 czerwca.

Pytamy wiceministra, czy nie widzi nic niestosownego w startowaniu na stanowisko dyrektora instytucji podległej resortowi. – Przez te lata w ministerstwie ganiałem jak wariat, a jak na końcu usiłuję pomyśleć, co mogę robić później, to się nagle robi sensacja. Postanowiłem się sprawdzić w nowej roli. Czy mam iść na bezrobocie, żeby pani o mnie nie pisała? Po co tak podsycać atmosferę! – oburzył się Radziewicz.

Zobacz także

ministerChceNaDyrektora

wyborcza.pl

„Z ziemi włoskiej do Polski” – znacie to?

Jacek Żakowski, 31.08.2015

Polska historia to pokolenia uchodźców. Teraz to inni

Polska historia to pokolenia uchodźców. Teraz to inni „obcy” szukają pomocy u nas (LASZLO BALOGH / REUTERS / REUTERS)

Powinno być o referendum. Ale już mi się nie chce. Mam nadzieję, że większość wybierze bardziej sensowne zajęcia, niż odpowiadanie na niejasne pytania, i za kilka lat nikt nie będzie o niesławnej referendalnej zagrywce pamiętał. A dzieją się sprawy ważne, które mogą na długo zdefiniować nasz świat i nas samych.

„Marsz, marsz Dąbrowski/ Z ziemi włoskiej do Polski”. Znacie to? Z czymś wam się kojarzy? Mnie z tonącymi lub wyławianymi na Morzu Śródziemnym.

Dlaczego nasi dziadowie chcieli maszerować do Polski aż z Włoch, do których dobijają się teraz tysiące z równie odległych krajów? Bo też byli we Włoszech tułaczami, czyli uchodźcami.

Polska historia to pokolenia uchodźców. Politycznych, wojennych, ekonomicznych. Każda z tych grup liczyła miliony lub setki tysięcy osób.

Nie tylko Czartoryski, Mickiewicz, Paderewski, Skłodowska-Curie, Nowak-Jeziorański, Gombrowicz, Bauman, Kołakowski, Barańczak tworzyli polskie uchodźstwo. Jego masa to często ledwie piśmienni biedacy z dziećmi i tobołkami uciekający przed głodem, nędzą, brakiem perspektyw dla siebie i swoich rodzin. Pełno ich i ich potomków we Francji, Niemczech, Włoszech.

W drugiej połowie lat 80. widziałem we Włoszech obozy polskich uchodźców, którzy uciekli przed stanem wojennym i latami czekali, żeby jakiś kraj ich przyjął. To nie był miły widok. Zrujnowane ośrodki w wynajętych przez rząd turystycznych hotelach. Mieszkańcy demoralizowani ciągnącą się bezczynnością. Włoscy wolontariusze próbujący nieść pomoc. Neofaszyści domagający się odesłania Polaków tam, skąd przyszli. Prawica strasząca, że w obozach roi się od sowieckich agentów. I masa ciężko doświadczonych, młodych, energicznych Polaków. Wąsaci, nędznie ubrani, zaniedbani, chwytający się zajęć za grosze, myjący na skrzyżowaniach szyby samochodów na tle dobrze prosperujących Włoch nie robili lepszego wrażenia niż dziś Syryjczycy na greckiej wyspie Kos i Afrykanie na włoskiej Lampedusie. Podobne obozy były w Austrii i Niemczech.

Historia się powtarza. Znów są kraje, gdzie zwycięża zło, i są ludzie uciekający do lepszego świata. Znów są ci, którzy chcą ich wyrzucić, ci, którzy straszą ukrytymi wśród nich wrogami, i ci, którzy próbują pomóc. Na Zachodzie proporcje są z grubsza stałe. Polska, niestety, jest inna. Mało gdzie tak bardzo dominuje głos tych, którzy nie chcą pomagać.

Polski ksenofobiczny egoizm stał się dla innych widoczny. Dlaczego polscy politycy nie mają odwagi mu się przeciwstawić? Dlaczego to niemiecki prezydent musi nam przypominać, że „w różnych fazach historii potrzebowaliśmy pomocy i ją otrzymaliśmy”, więc czas się odwdzięczyć, pomagając tym, którzy dziś są w potrzebie?

„Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę/ Będziem Polakami”. Przeszliśmy. Ale czy jesteśmy? Kto nie rozumie, czym jest los uchodźcy, ten przecież stoi poza doświadczeniem polskości nierozłącznie związanej z tułaczką. Kto nie czuje potrzeby odwzajemnienia się za życzliwość innych dla naszych uchodźców, ten stawia się nie tylko poza światem wartości europejskich, ale też poza międzygeneracyjną, historyczną wspólnotą Polaków.

Zobacz także

jesteśmyPolakami

wyborcza.pl

Rząd wkracza do akcji „złoty pociąg”. W Wałbrzychu sztab kryzysowy

Marta Gołębiowska, 31.08.2015

65. kilometr trasy kolejowej między Wrocławiem i Wałbrzychem - tę okolicę najczęściej wskazuje się jako miejsce ukrycia

65. kilometr trasy kolejowej między Wrocławiem i Wałbrzychem – tę okolicę najczęściej wskazuje się jako miejsce ukrycia „złotego pociągu” (KORNELIA GŁOWACKA-WOLF)

Dziś wojewoda dolnośląski Tomasz Smolarz zwołuje sztab kryzysowy w sprawie pancernego pociągu wojennego ukrytego podobno w podziemiach Wałbrzycha. Tymczasem gorączka złota trwa.

Sensacyjnym doniesieniem na temat ukrytego tzw. złotego pociągu w podziemiach Wałbrzycha zajęli się już przedstawiciele rządu. Władze Wałbrzycha przekazały sprawę czterem ministerstwom: Kultury, Obrony, Skarbu Państwa i Finansów. Teraz one opracowują strategię działania.

Ministerstwo Kultury zorganizowało w piątek specjalną konferencję. – To bezprecedensowe odkrycie. Do tej pory znajdowaliśmy tylko czołgi i działa, a teraz ma to być pociąg o długości ponad 100 metrów. Nie wiemy, jak jest zabezpieczony i co zawiera. Muszą to rozpracować odpowiednie służby – powiedział generalny konserwator zabytków Piotr Żuchowski.

– Na 99 proc. mamy do czynienia z sensacją na skalę światową, że pociąg może zawierać cenne przedmioty – mówił. Skąd ma pewność? Przyznał też, że widział zdjęcie georadarowe znaleziska, podkreślił jednak, dopóty go nie dotkniemy i nie sprawdzimy zawartości, dopóki musimy wstrzymać się ze spekulacjami. A takich nie brakuje: mówi się, że wagony mogą zawierać złoto, wolfram, broń, paliwo, dokumenty, a nawet dzieła sztuki.

Na razie istnienie pociągu potwierdzają wyłącznie prawnicy wynajęci przez dwóch odkrywców – Polaka i Niemca. Nie wiemy, jakimi badaniami i dokumentami dysponują. Radca prawny Jarosław Chmielewski (b. senator PiS) zapowiada, że na początku września autorzy odkrycia się ujawnią i rozwieją wątpliwości.

Gorączka złota

Władze apelują do poszukiwaczy skarbów o ostrożność ze względu na to, że pociąg może zawierać materiały niebezpieczne. Nadleśnictwo Świdnica i Służba Ochrony Kolei straszą mandatami do 500 zł. Mimo to na obszarze legendarnego 65. kilometra trasy kolejowej między Wrocławiem i Wałbrzychem, nieopodal stacji Szczawienko, od kilku dni pełno jest poszukiwaczy skarbów i reporterów z całego świata.

Część działań koordynować będzie wojewoda dolnośląski. Dziś rano w urzędzie wojewódzkim spotkają się policja, straż pożarna, inspektorat ochrony środowiska, wojewódzki sztab wojskowy oraz władze Wałbrzycha.

– Takiej sytuacji jeszcze na Dolnym Śląsku nie mieliśmy. Ale zanim przystąpimy do bezpośrednich działań, trzeba wykonać dokładne analizy i badania. To zajmie trochę czasu – mówi wojewoda Smolarz.

Sceptycy alarmują

Do zdjęć z georadaru sceptycznie podchodzi Łukasz Kazek, lokalny poszukiwacz skarbów i popularyzator historii Dolnego Śląska. – Takie zdjęcie pokazuje wyłącznie pustą przestrzeń w ziemi, nie wyjaśniając, co zawiera. I nie jest w 100 proc. pewne. Już się zdarzało, że georadar coś wykrywał, a później nic nie wykopano – tłumaczy. Dodaje, że we wskazanym miejscu (znają je wyłącznie władze Wałbrzycha) warto zrobić odwierty i w chwili trafienia na pustą przestrzeń włożyć tam kamerę.

Sceptycznie do odkrycia podchodzi także Dolnośląskie Towarzystwo Historyczne.

– Nasze wieloletnie doświadczenie eksploracyjne oraz posiadane dokumenty archiwalne jednoznacznie wskazują, że informacje o odkryciu pociągu pancernego są nieprawdziwe. Chęć zdobycia medialnej sławy przyćmiła tu poczucie zdrowego rozsądku – oświadczył prezes DTH Paweł Rodziewicz.

Już się licytują

Choć jeszcze nie wiadomo, czy pociąg istnieje, już trwają dywagacje, gdzie stanie jako atrakcja turystyczna oraz kto ma prawa do odnalezionego majątku z czasów wojny. Światowy Kongres Żydów oświadczył, że cenne przedmioty mogą pochodzić z grabieży żydowskiego mienia. Natomiast w rosyjskich mediach cytowane są wypowiedzi prawnika, który twierdzi, że jeżeli kosztowności zostały wywiezione z terenów sowieckich, należą się Rosji.

W piątek pismo do rządu wysłała Stara Kopalnia – Centrum Nauki i Sztuki w Wałbrzychu. Wyraża chęć i przejęcia „złotego pociągu”. „Nasza infrastruktura i charakter obiektu są idealnym miejscem do ekspozycji tego znaleziska” – czytamy w liście.

Zobacz także

dziśRząd

wyborcza.pl

Kamiński: Kaczyński szykuje się do roli naczelnika państwa

jagor, PAP, 31.08.2015
Jarosław Kaczyński szykuje się do objęcia funkcji niekonstytucyjnego naczelnika państwa, twierdzi sekretarz stanu w kancelarii premiera Michał Kamiński w wywiadzie dla „Polski The Times”.

Jarosław Kaczyński na miesięcznicy smoleńskiej

Jarosław Kaczyński na miesięcznicy smoleńskiej (-Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta .)

 

Deklaracje prezydenta Andrzeja Dudy, a także kandydatki na urząd premiera Beaty Szydło nie zostawiają żadnych wątpliwości, że to Jarosław Kaczyński „pociąga za sznurki”, uważa Kamiński. Ilustruje to choćby niewpuszczenie skutecznego rzecznika kampanii Dudy i Szydło na listy wyborcze. – „Ponieważ PiS nie jest partią normalną, tylko partią wodzowską, w której wódz co jakiś czas żąda ofiary od ludzi, których lubi upokarzać, to takie rzeczy są na porządku dziennym” – twierdzi rozmówca gazety.

I dodaje, że „w tym nie ma nic nielogicznego. Jarosław Kaczyński pokazał: Ja tu rządzę! Możecie być skuteczni, możecie pracować dla Dudy, dla Szydło, ale to ja ustawiam klocki w tej grze”.

Zdaniem Kamińskiego nawet w przypadku wygrania wyborów PiS nie znajdzie koalicjanta, „bo koalicjanci PiS kończą w więzieniach albo w kajdanach CBA, o czym przekonali się już niejedni”. W związku z tym jest przekonany, „że ludzie z elementarnym instynktem samozachowawczym będą się od koalicji z PiS trzymać z daleka”.

jarosławKaczyńskiSzykujeSię

gazeta.pl

Sasin kontra Franciszek. Pragmatyzm ważniejszy niż moralnosć?

s.k., 31.08.2015

Poseł PiS Józef Sasin polemizuje ze słowami papieża Franciszka na temat uchodźców

Poseł PiS Józef Sasin polemizuje ze słowami papieża Franciszka na temat uchodźców (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Poseł PiS Jacek Sasin odrzuca słowa papieża Franciszka o imigrantach. – Papież kieruje się moralnością, my musimy być pragmatyczni – mówił na antenie Radia ZET.

– Polska ciągle jest krajem na dorobku. Nie stać nas na to, żeby przyjmować dużą falę uchodźców – twierdził poseł. Prowadząca Monika Olejnik odniosła się do słów papieża Franciszka, zdaniem którego uchodźcy jadący za chlebem to także uchodźcy polityczni. Sasin starał się przekonywać, że UE powinna przyjmować uchodźców politycznych, a imigrantów ekonomicznych zatrzymywać. – Idąc tym sposobem myślenia, należałoby zupełnie otworzyć granicę. Zaraz mielibyśmy 90 proc. mieszkańców Afryki Północnej w Europie. To nie jest dobry pomysł. Wypowiedzi Ojca Świętego są moralnie uzasadnione, ale my musimy patrzeć pragmatycznie – mówił polityk.

Zobacz także

posełPiSSasin

wyborcza.pl