Religa(15.02.15)

 

Religa, nasz człowiek w PRL

Eliza Szybowicz, 14.02.2015
Prof. Zbigniew Religa zaraz po zakończeniu operacji. (Zdjęcia pochodzą z archiwalnego fotoreportażu Piotra Janowskiego, zrealizowanego w 2003 roku w II Klinice Kardiochirurgii w Warszawie).

Prof. Zbigniew Religa zaraz po zakończeniu operacji. (Zdjęcia pochodzą z archiwalnego fotoreportażu Piotra Janowskiego, zrealizowanego w 2003 roku w II Klinice Kardiochirurgii w Warszawie). (Fot. Piotr Janowski / Agencja Gazeta)

„Wypierdalaj z mojej kliniki” – mówi geniusz chirurgii Polsce Ludowej. Ale ktoś go wykształcił, ktoś mu dał lecznicę, ktoś pozwolił łamać tabu i wszelkie reguły
Artykuł otwarty
„Bogowie” to znakomity film, Tomasz Kot aktorem wielkim jest, ale biografia Religi nie stałaby się tak wielkim przebojem, gdyby jej bohater był po prostu wybitnym wizjonerem. Do tego, żeby jego kult mógł zaistnieć, trzeba było czegoś więcej.

Oto nasz rodak zrobił coś jako pierwszy na świecie (no, prawie pierwszy). I to w dziedzinie tak sympatycznej jak serce, a zarazem tak dramatycznej jak serca transplantacja.

Nasz bohater. Mądry, choć szalony, szorstki, ale sympatyczny. Co prawda na Zachodzie przeszczepiano serca wcześniej, ale on prześcignął świat, doskonaląc metodę w błyskotliwy sposób. Stworzył najnowocześniejszą klinikę kardiochirurgiczną w tej części Europy. I przeszedł do historii.

Sam przeciw wszystkim

Kłopot w tym, że to epokowe przejście nastąpiło w latach 80. A więc – w PRL-u, uważanym obecnie za potwornie zacofany. Pojawia się dysonans: jak w niemrawej „komunie” była możliwa innowacja na skalę światową? Taki sukces jak Religi wymagał przecież chyba solidnego zaplecza instytucjonalnego? Odpowiedniego poziomu edukacji, nauki i techniki, administracji, przekroczenia kulturowego tabu? Słowem: gotowości całego systemu?

Gdyby pokazać coś takiego, można by niebezpiecznie zbliżyć się do wniosku, że Polska Ludowa była projektem modernizacyjnym. Odmiennym od aktualnego, a niekiedy nawet lepszym. Bo czy dziś byłoby możliwe osiągnięcie podobnej rangi?

Tego twórcy popkultury przyznać nie mogą. Obecny stan Polski jest usprawiedliwiany mantrą: „Za komuny jednak było gorzej”. Tej mantry zakłócić nie wolno, bo można dostać po nosie od autorytetów i rynku. Dlatego w filmie Łukasza Palkowskiego PRL przedstawiono etnograficznie, jako – jak zwykle – skansen. Archaiczne marki papierosów i samochodów, szklanki w koszyczkach oraz paskudne – nawet jeśli całkiem dostatnie – wnętrza. A z Religi zrobiono samotnego partyzanta, który w pojedynkę rewolucjonizuje medycynę i mówi PRL-owi: „Wypierdalaj z mojej kliniki!”.

Z „Bogów” nie wynika, skąd się taki geniusz wziął. Uczyli go przecież zachowawczy profesorowie, spod władzy których musiał się wyzwalać. Był dwa lata w Ameryce, ale nawet nie widział przeszczepu. Śledzi poczynania zachodnich kolegów, czytając fachową literaturę. Czy to wystarczy, żeby wykonać wielki naukowy skok?

Raczej nie, ale takie ograniczanie wiedzy widza jest konieczne, żeby przedstawić poczynania Religi jako „zachodnie, a nawet jeszcze lepsze” i antysystemowe wobec Polski Ludowej. Tak, doktor dostał swoją klinikę – ale była komunistyczną ruderą, którą musiał odgruzować swoimi białymi, wrażliwymi rękami inteligenta. A kiedy już to zrobił, PRL chciał mu ją odebrać. Scenariusz nie obywa się też bez motywu inwigilacji przez SB – tak skrojonego, by bohater mógł ogłosić swoją opozycyjność, rugając tajniaka.

Tadeusz Sobolewski: Ten film będzie hitem

Jedyny kreatywny

W filmie uciekającym od niewygodnego tła i skrojonym według zasad popkultury specjalnie nie zaskakuje, że bohater zupełnie nie przystaje do PRL. Religa działa według współczesnych wzorców. To energiczny, kreatywny, łamiący zasady menedżer: „Brejka rule”, ale imponuje wynikami. Formuje młody team oparty na relacjach bezpośrednich. Znosi narzuconą hierarchię, budując autorytet na kompetencji i zaangażowaniu. Przyjmuje ludzi niekoniecznie biegłych, ale chcących uczyć się od lidera. Swym zaufaniem zdobywa ich zaufanie. Jego despotyzm jest chwilowy, nieistotny – służy doprawieniu dramatu szczyptą komedii.

Nasz menedżer jest rzutki i skuteczny w bezwładnej rzeczywistości, w której nikt nawet nie udaje, że pracuje. Łamie opór państwowych instytucji molochów, załatwiając interes z pojedynczymi ludźmi, półoficjalnie. Szef nie pozwala rozwinąć skrzydeł? Od czego ma się kolegę, który da nam klinikę na Śląsku. Brak pieniędzy? Trzeba znaleźć sponsora i uruchomić indywidualne zobowiązania. Lokalny aparatczyk finansuje Relidze klinikę, bo chce, niczym dzisiejszy piarowiec, promować Zabrze. Tajemniczy dygnitarz pomaga mu wyciągnąć środki z ministerstwa, bo jest wdzięczny za uratowanie życia syna.

Te „współczesne” mechanizmy – dla dzisiejszej widowni zrozumiałe i sympatyczne – są niezbędne. Bo inaczej komuś mogłoby przyjść do głowy, że po prostu dobry kardiochirurg miał, o zgrozo!, poparcie partii.

Rozmowa ze Zbigniewem Religą: Jestem próżny

Kobieta Religą by nie została

Filmowy Religa w ogóle jest fajnym kolesiem – to impetyczny nonkonformista, fachura, który dużo przeklina, jeszcze więcej pali i pije kawy i alkoholu. Śmiga samochodem. Mówi zabawnymi grepsami. Obcesowość, wulgarność, abnegacja biorą się stąd, że nie ma czasu na ceregiele. Bez reszty oddaje się ratowaniu życia pacjentów. Nie ma czasu wolnego, życia rodzinnego czy choćby seksualnego ani żadnego innego – na przykład politycznego – poza zawodowym. Na ryby jeździ, by myśleć i mówić o pracy. Jako czuły brutal odczuwa silną więź z pacjentami, więc każda porażka przysparza mu osobistych cierpień. Ratowanie życia, bezwzględne poświęcenie i wystawianie się na ciosy sprawia, że wolno mu znacznie więcej niż innym.

Twórcy filmu postanowili autorytet Religi do cna wykorzystać, a nawet jeszcze wzmocnić. Od badania legendy i warunków jej powstania są jak najdalsi. On po prostu zawsze i we wszystkim ma rację. Ma ówczesne i dzisiejsze przywileje.

Kobieta nie mogłaby zostać Religą. Kobietom w transplantologii wolno być tylko chichoczącymi pielęgniarkami. Co tu kryć, trochę tak było w PRL-u, czy więc nie wypadałoby za to skrytykować systemu? Palkowski jednak nie widzi problemu maskulinizacji prestiżowego zawodu chirurga. Żona Religi mówi coś o swojej pracy naukowej, ale nie wiemy jakiej. Na pewno błahej w porównaniu z pracą męża, zwłaszcza widzianą ex post.

Rozmowa z Anną Religą: Lubiliśmy ze sobą milczeć

Przede wszystkim jednak Relidze wolno pić. Jego alkoholizm jest pokazany z pobłażaniem. Nie koliduje z pracą ani z niczym innym: pijany Religa nie pcha się na salę operacyjną, co najwyżej za kierownicę. Ale auta po pijanemu też nie prowadzi, bo pielęgniarka zabiera mu kluczyki. Nałóg nie jest chorobą, lecz zrozumiałym sposobem na żal po utraconych pacjentach, na stres i porażki, na ciężar geniuszu.

Religa pije tragicznie. Inaczej niż wyrzucani przez niego za drzwi robotnicy, którzy są figurami komicznymi. Bo jakie taki robotnik może mieć emocje czy ambicje? Tymczasem wystarczy znać klasykę polskiego kina („Pętlę” Wojciecha Hasa, „Tylko strach” Barbary Sass), by wiedzieć, że przyczyną picia jest picie. Wbrew mitom alkoholizm inteligentów jest taki sam.

Pan Bóg uciera nosa

Nasz człowiek w PRL-u powinien również być człowiekiem bożym. Chrystianizacja legendy Religi to bodaj najgorszy wybór Palkowskiego. Ta legenda była i emocjonalna, i oświeceniowo racjonalna. Na ekranie zrobiono z niej przypowieść z morałem. Już sam tytuł filmu wprowadza wątek prometejski, po czym mamy dialog z barmanką, gdy Religa, pijący po nieudanej operacji, odpowiada na jej pytanie, „kto nabroił”: Bóg.

Chirurg próbuje wygrać z Bogiem, przedłużyć życie, które siła wyższa właśnie kończy. Oczywiście jako pyszałkowi mu się to nie udaje. Kolejne klęski prowadzą go do skrajnego zwątpienia i wtedy profesor Moll (niefortunny prekursor) udziela mu lekcji pokory. A także matka pacjentki – oczywiście prosta, wierząca kobieta (Kinga Preis), która nie przyjmuje przeprosin zgnębionego Religi. Bo go nie obwinia. „Bóg tak chciał” – powiada, unieważniając sposób myślenia lekarza. I zaraz potem następuje erupcja inwencji i pierwszy udany przeszczep. Pogodzenie się z istnieniem woli bożej przynosi wreszcie powodzenie.

Żadnych trudnych pytań, panowie

Religa to kapitalny temat. Filmowcy triumfalnie go zaprzepaścili. „Bogowie” mogliby być popową analizą PRL-owskiej nowoczesności. Mogliby zawierać pytanie o aktualne wnioski płynące z jej sukcesów i porażek. Albo przynajmniej, mniej odważnie, zapytać o indywidualną, ludzką cenę geniuszu, przełomu, poświęcenia i sukcesu. A stali się wiernym odbiciem wszystkich mankamentów naszego współczesnego projektu modernizacyjnego: nadmiernego kultu indywidualizmu i przedsiębiorczości oraz słabego, powierzchownego albo wręcz żadnego przyswojenia perspektywy laickiej i feministycznej.

„Bogowie” to dumna i radosna prezentacja światopoglądowych płycizn.

*Eliza Szybowicz – krytyczka literacka, publikuje w „Krytyce Politycznej”

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz