Duda (26.09.2015)

 

Biskupi i płacz zawiedzionej macicy

Katarzyna Wiśniewska, 26.09.2015

Rys. Adam Quest

Rodzina zwarta, heteroseksualna, sakramentalna. Na watykańskim synodzie oto Polska właśnie.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

Polscy biskupi wybierają się 4 października do Watykanu na zwołany przez papieża Franciszka synod z misją „umocnienia rodziny”. Tak to ujął przewodniczący Episkopatu Stanisław Gądecki.

Sięgam do słownika PWN. Umacniać to „uczynić coś odporniejszym na zniszczenie”. Lub: „zbudować obiekty fortyfikacyjne, przygotowując teren do działań bojowych”.

Obie definicje celnie oddają myśl abp. Gądeckiego o rodzinie. Od lat słyszę z ambon i listów biskupich, że w Polsce trwa walka. Między cywilizacją życia i cywilizacją śmierci. Między liberalizmem (genderyzmem, komunizmem i wszelkim wrogim -izmem) i wartościami chrześcijańskimi. Wreszcie: między rodziną i jej wrogami.

Biskupi nie jadą „pomóc” rodzinie, ale „stoczyć o nią bój”.

Idą zmiany

O co chodzi papieżowi Franciszkowi? O to, żeby Kościół katolicki przyjrzał się współczesnej rodzinie i jej problemom. Żeby zauważył, że w Kościele są – i chcą być – osoby żyjące w ponownych związkach, często niesakramentalnych, konkubinatach, rodzinach patchworkowych czy stworzonych przez osoby tej samej płci.

Widać, że idą zmiany.

Już na poprzednim synodzie, rok temu, mocno wybrzmiał głos liberalnego skrzydła Kościoła. Próbowano przeforsować pomysł dopuszczenia do komunii rozwodników żyjących w ponownych związkach. Na razie dla Kościoła to nie do przyjęcia: osoba rozwiedziona nie może przystąpić do komunii, chyba że zachowuje wstrzemięźliwość seksualną. Kościelnym liberałom wydaje się to niesprawiedliwe – np. w przypadku osób, które zostały porzucone i chciałyby na nowo ułożyć sobie życie, a jednocześnie żyć w łączności z Kościołem katolickim.

Rozwodowa reforma papieża Franciszka

W czerwcu kolejny sygnał: przedsynodalny dokument „Instrumentum laboris”, stworzony na podstawie ankiet o rodzinie, które wypełniło około stu episkopatów. Widać w nim – silną zwłaszcza wśród biskupów niemieckich – potrzebę zmian: zamiast zakazu komunii niektórzy biskupi proponują tzw. drogę pokutną, która jest furtką dla rozwodników. Kapłan zajmujący się opieką duchową nad taką osobą mógłby zezwolić jej na powrót do komunii bez konieczności życia w pojedynkę lub w białym małżeństwie.

Papież ogłosił listę ojców synodalnych. W synodzie weźmie udział m.in. kard. Walter Kasper, który od lat apeluje o dopuszczenie rozwodników do komunii świętej. Będzie kard. Godfried Danneels – on z kolei nie potępia związków osób homoseksualnych, wręcz chciałby, żeby Kościół je zaakceptował. Papież nominował też abp. Blase’a Cupicha – z listy jego liberalnych grzechów należy wymienić pobłażliwość dla zwolenników liberalnej ustawy antyaborcyjnej, którzy ośmielają się przystępować do komunii. Wreszcie abp Bruno Forte, który – oddajmy głos Tomaszowi Terlikowskiemu – „wsławił się na poprzednim Synodzie wprowadzeniem pod debatę heretyckich uwag na temat homoseksualizmu”.

W polskiej delegacji są: abp Stanisław Gądecki, bp Jan Wątroba, abp Henryk Hoser oraz małżeństwo Jadwiga i Jacek Pulikowscy. Co powiedzą o rodzinie?

Człowiek dla orgazmu

„Cyfrowe zdjęcie rodziny” – tak abp Hoser (szef zespołu bioetycznego Episkopatu, autor słów: „in vitro to hodowla ludzi”) mówi o wynikach ankiety o rodzinie, którą papież badał nastroje wśród wiernych. I dodaje: „Są stałe tendencje destabilizacji życia rodzinnego. Polska pod tym względem jest przesunięta w fazie w stosunku do Zachodu, różnica wynosi 20-30 lat, ale wpływy kultury liberalnej stają się u nas coraz bardziej akceptowane nawet w tradycyjnych środowiskach. Narasta zjawisko kohabitacji młodych. To zjawisko jest dość szerokie, ponieważ spotyka się ze zgodą rodziców i dziadków”.

Abp Hoser wskazuje przyczyny tej „destabilizacji”: jego zdaniem żyjemy jako „ocaleńcy” z rzezi aborcyjnej, która dokonała się po 1956 roku. To skutkuje traumami „społeczeństwa postaborcyjnego”.

Rozwód to zdaniem arcybiskupa przedsięwzięcie marketingowe. „Rozwody są korzystne dla handlu detalicznego, gdyż wymuszają rekonstrukcję gospodarstw domowych. Po rozstaniu trzeba kupić nową lodówkę, pralkę, mieszkanie. Z drugiej strony konsumpcja staje się swoistą konsolacją po traumie, ma być pociechą po poniesionej porażce życiowej. Podobnie jest u singli – pustkę także ma wypełnić konsumpcja. W związku z tym działania prorozwodowe są perspektywą na uzyskanie konsumentów”.

Biskupi: „Małżeństwo z istoty jest nierozerwalne. W Kościele nie ma rozwodów”
Kościół: Tego małżeństwa nie było

Hoser dodaje: „Światem rządzi satysfakcja seksualna, a człowiek istnieje dla orgazmu”.

W zarażaniu europejskich hierarchów polską obsesją seksualności biskupów delegatów wesprze świecki audytor Jacek Pulikowski, wykładowca Politechniki Poznańskiej i Podyplomowego Studium Rodziny przy Wydziale Teologicznym UAM, zaangażowany w działalność Duszpasterstwa Rodzin, ojciec trojga dzieci.

Na swej stronie internetowej prowadzi coś w rodzaju kącika porad dla młodzieży. Odpowiada m.in. na pytanie: „Czy pocałunek jest zły?”. Owszem. „Dla niej może być to piękny, zupełnie czysty gest czułości, bliskości, serdeczności, gest niemający żadnego złego podtekstu. Jednocześnie ten sam pocałunek dla chłopaka może być konkretnym i nawet zamierzonym elementem pobudzenia seksualnego. Może zrodzić napięcie, podniecenie, a nawet pełną reakcję organizmu w postaci wytrysku nasienia (jak w normalnym współżyciu małżeńskim). Chłopaku i dziewczyno, zastanówcie się uczciwie: jaka jest intencja waszego pocałunku?”.

Największą batalią, w jakiej przyjdzie wziąć udział polskiej delegacji, będzie utrzymanie zakazu komunii dla rozwodników.

Abp Gądecki twierdzi: „Trwanie w drugim związku jest niestety trwaniem w cudzołóstwie i w żaden sposób nie jest do pogodzenia z przystępowaniem do Komunii Świętej”. I dodaje: „Złagodzenie dyscypliny Kościoła wobec osób żyjących w związkach niesakramentalnych ugodziłoby bezpośrednio w wiernych, którzy poprzez modlitwę i przebaczenie czekają na powrót niewiernego małżonka”.

Chcesz mieć dzieci? Módl się

Święta rodzina arcybiskupów delegatów jest „otwarta na życie”. Znaczy to tyle, że uprawia seks bez antykoncepcji. Rodzina XXI wieku to wedle bp. Jana Wątroby (szefa Rady Episkopatu ds. Rodziny) „egoiści”: „Jeśli postawą dominującą staje się egoizm, koncentracja na swoim szczęściu i przyjemności, to w konsekwencji przychodzą rozwody, pojawia się lęk przed kolejnym dzieckiem czy w ogóle lęk przed dziećmi, stosuje się metody, które zabezpieczają człowieka przed kolejnym dzieckiem, wchodzi się w kolejne związki, nie zważając zupełnie na zasady moralne, które są fundamentem małżeństwa”.

Para czy małżeństwo nie mają prawa planować liczby potomstwa. Niezależnie od sytuacji życiowej mają być gotowi na to, żeby wychować pięcioro czy ośmioro dzieci. Rodziny z jednym dzieckiem albo, nie daj Boże, bezdzietne są na cenzurowanym. Abp Hoser mówi nawet o „mentalności antykoncepcyjnej”, która każe liberałom „rodziny wielodzietne traktować jako rodziny patologiczne”.

Katolickie mity o in vitro

Dlatego polski Kościół powie na synodzie stanowcze „nie” dla sztucznej antykoncepcji. Jacek Pulikowski na stronie internetowej ostrzega, że „rozpanoszyło się w świecie niezwykle silne lobby antykoncepcyjne, dla którego NPR [naturalne metody planowania rodziny] stanowi zagrożenie, ponieważ jednoznacznie i naukowo ukazuje całkowity bezsens stosowania antykoncepcji, jej absurdalność i szkodliwość na wielu płaszczyznach. Robi się ogromne pieniądze na ludzkiej niewiedzy i krzywdzie”.

Tymczasem od lat w Kościele na świecie trwa dyskusja, czy zezwolić na antykoncepcję np. parom małżeńskim, które już mają dzieci i z różnych względów – także zdrowotnych – więcej ich mieć nie chcą. Być może także o tym porozmawiają w Watykanie ojcowie synodalni.

Jakie będzie zdanie naszej delegacji? Pulikowski: „Przedmiotem ataku antykoncepcji jest Boży dar płodności człowieka. Płodność, która obiektywnie rzecz biorąc, jest elementem zdrowia, atakuje się z furią, jakby była śmiertelną chorobą. Preparaty (nie lekarstwa!) do niszczenia płodności są sprzedawane w aptekach. Co więcej, apteki pod groźbą poważnych konsekwencji nie mogą ich wycofać ze sprzedaży”.

A jeśli ktoś nie może mieć dzieci? Bp Wątroba: „Modlitwa, szczera modlitwa owocuje poczęciem dziecka. Z osobą Jana Pawła II wiąże się wiele świadectw ludzi, którzy nie mogli mieć dzieci, a dziś mają”.

Kobieta jak świeca

Cała trójka biskupów z naszej delegacji uważa gender za wcielone zło, a konwencję przeciwko przemocy za narzędzie szatana.

Ich ideał kobiecości – bezustannie rodzącej, ze ścierką w dłoni – będzie lansować w Watykanie Jadwiga Pulikowska, diecezjalna doradczyni życia rodzinnego archidiecezji poznańskiej, wykładowca Podyplomowego Studium Rodziny Wydziału Teologicznego UAM w Poznaniu. Nauczycielka kalendarzyka małżeńskiego.

W książce „O kobiecości” Pulikowska przekonuje, że „być kobietą to radość nieporównywalnie większa, niż być dyrektorem, robić karierę, być bizneswoman. Kariera przemija, pochlebstwa mijają, a radość z bycia żoną i matką trwa wiecznie – bo jest prawdziwa!”. Na konferencji dostępnej na YouTubie rolę kobiety w domu określiła euforycznie jako „bycie światłem świecy”: „Nie jest najważniejsze, żeby się w nią wpatrywać, ale światło oświeca twarze wszystkich zgromadzonych wokół stołu. Nieważne, że ona się spala. Za mało widzimy radości z kobiecego życia, widzimy tylko utrudzenia”.

Według Pulikowskiej esencją kobiecości jest posiadanie komórek jajowych, a całe życie kręci się wokół cyklu miesięcznego.

„Jak to jest z życiem już małej kobiety – rodzi się, mając w swoim organizmie kilkaset tys. komórek jajowych. To tajemnica organizmu kobiecego, w trakcie każdego cyklu miesięcznego dzieje się nadzwyczajne wydarzenie, ma szanse zostać matką. A jeśli nie dojdzie jeszcze do spotkania z mężem, z plemnikiem, organizm widzi, że to jeszcze nie ten moment. Stąd mówi się czasem, że miesiączka to płacz zawiedzionej macicy, że jeszcze nie tym razem, jeszcze nie w tej chwili urodzę, nie teraz całe przygotowanie do poczęcia zostanie wykorzystane” – tak na konferencji mówiła Pulikowska, doktor biochemii.

Dlaczego próbują nam opowiedzieć historię chrześcijaństwa podzieloną na dwie płci?

Gdzie rozum w Kościele

„Kościół zdradził Jana Pawła II” – ten mocny zarzut abp Hoser tłumaczy tym, że „nawet duszpasterze mówią, że dokumenty Kościoła są za trudne”. Arcybiskup ubolewa, że „wszystkie wskazania, zapisane przez papieża w rewelacyjnej adhortacji Familiaris Consortio , nie były realizowane. Papież sformułował w nich m.in. cztery zadania rodziny. Proszę poprosić konfratrów, żeby je wymienili. Duszpasterze nie wymienią, bo nie czytali albo nie pamiętają, a wierni, żeby coś zrealizować, muszą wiedzieć konkretnie”.

Cztery zadania rodziny wedle „Familiaris consortio” Jana Pawła II to: tworzenie wspólnoty osób, służba życiu, udział w rozwoju społeczeństwa, udział w życiu i posłannictwie Kościoła.

Duchowni jak mantrę powtarzają jedno z nich: służba życiu, którą rozumieją jako ochronę życia poczętego. Dlaczego nie jako prawo do godnego życia już urodzonych? Zatem także: gejów, transseksualistów, singli etc. Dlaczego nie przypominają apeli Jana Pawła II o „nową wyobraźnię miłosierdzia”?

Wyobraźnia jest niebezpieczna, kojarzy się z myśleniem, szukaniem, a przecież polski Kościół wszystko już znalazł.

Ks. Józef Tischner: „Kościół schorowanej wyobraźni nie lubi rozumu. Rozum jest dla niego źródłem nieustannego zagrożenia. Rozum to cynizm, sceptycyzm, relatywizm. Ale nie lubi on również zmysłów. Zmysły to subiektywizm, hedonizm, rozpasanie”.

Czy jesteście gotowi na prawdę? Świecki katolik pisze list do polskich biskupów

Gej niszczy przyjaźń

Grzech – to pojęcie zdaniem polskich hierarchów coraz częściej ginie w natłoku przyjaznych gestów Kościoła wobec rozwodników, gejów, konkubentów. Ponoć zagubiło się – jak przekonuje abp Gądecki – także na ostatnim synodzie o rodzinie, za sprawą passusu z dokumentu posynodalnego o Bożej łasce działającej w życiu rozwodników, konkubentów etc. Przewodniczący Episkopatu ubolewał też nad dokumentami śródsynodalnymi przebąkującymi o „otwartości wobec homoseksualistów”.

„W dziwny sposób doktryna, która została zaprezentowana w tym tekście, pominęła w ogóle temat grzechu. W tekście w ogóle on się nie pojawia. Tak sprawia wrażenie, jakby wszystko było tylko niedoskonałością, która prowadzi do doskonałości. To też jest trudność tego tekstu, który zamiast być zachętą do wierności, zamiast podkreślić wartość rodziny, zamiast zachęcać do wysokiego lotu, właściwie sprawia wrażenie pochwalania sytuacji smutnych” (z wywiadu abp. Gądeckiego dla Radia Watykańskiego).

Gądecki odmawia osobom homoseksualnym nawet tak podstawowej formy wsparcia jak duszpasterstwo, możliwość grupowych spotkań przy parafiach, które już gdzieniegdzie funkcjonują. Wedle arcybiskupa to „pomylenie”, bo stwarza „bezpośrednią okazję do grzechu”. – Duszpasterstwo indywidualne powinno trwać i rozwijać się, natomiast duszpasterstwa grupowego raczej bym nie sugerował. Może przymnożyć więcej trudności, niż ich usunąć – mówił.

Abp Hoser: „Mam pretensje do homoseksualizmu, że zabił on ideę przyjaźni między mężczyznami albo kobietami – całkowicie ją zerotyzował” (z książki „Bóg jest większy”).

Uwagi biskupów i tak brzmią salonowo w porównaniu z twórczością audytora Pulikowskiego: „Na potrzeby świata i biznesu homoseksualizm został wycofany z listy chorób, podczas gdy jest on chorobą, którą można i trzeba leczyć, a nie usprawiedliwiać i uważać za normalność. Jaka to jest prawomocność, pozwalająca choremu na coś, co jego chorobę pogłębia, a nie pomaga mu z niej wyjść? To właśnie jest próba legalizacji związków homoseksualnych. Jedyną okolicznością pozwalającą na współżycie seksualne jest małżeństwo, gdy mąż i żona są przygotowani na przyjęcie dziecka. W każdym innym wypadku niszczy ono osoby i więzi. Oczywiście związki homoseksualne nie mają przyszłości – jako jednopokoleniowe. Jest to kolejna fanaberia napędzana dla pieniędzy”.

Precz z innym

Levinas: „Inni obchodzą mnie od razu. Braterstwo poprzedza tutaj wspólnotę rodzaju. Moja relacja z drugim człowiekiem jako bliźnim nadaje sens moim relacjom ze wszystkimi innymi”.

Inny – homoseksualista, rozwodnik, konkubent, zwolennik in vitro – jest przez polskich hierarchów i katolickich działaczy wypychany z Kościoła w imię nieskazitelności duchowej.

Inny jest uosobieniem grzechu, jego miejsce jest poza murami świątyni, nie dla niego są sakramenty, ba – nawet salka przy parafii. Inny – gej, rozwodnik – nie tworzy rodziny, on ją destabilizuje. Bo Inny jest słaby, a instytucję rodziny katolickiej polscy hierarchowie budują wokół pojęcia siły. W końcu „Rodzina Bogiem silna”, jak głosi popularne hasło z pielgrzymek i katolickich demonstracji, kojarzące się raczej z przestrzenią militarną niż sakralną.

Rodzina zwarta, heteroseksualna, sakramentalna. Na watykańskim synodzie oto Polska właśnie.

Watykan pyta o rodzinę

Pomysł ankiety, na której podstawie powstał przedsynodalny dokument „Instrumentum laboris”, jest precedensem. Ankietę wypełniło około stu episkopatów. Papież Franciszek chciał w ten poznać dylematy katolików dotyczące rodziny i nauki Kościoła. Miało to zwrócić uwagę ojców synodalnych na palące kwestie. Pytano na przykład o to, ilu wiernych żyje w związkach niesakramentalnych, o związki jednopłciowe i o relacje duszpasterzy z osobami rozwiedzionymi, np. o ich oczekiwania wobec Kościoła. Wyniki pokazują, że wśród katolików jest silna potrzeba zmiany w dotychczasowym nauczaniu Kościoła na temat rodziny.
W Niemczech, Szwajcarii, Belgii bardzo wielu katolików wzięło udział w ankiecie, bo rozpowszechniono ją w internecie. W Polsce ankietę rozesłano do wybranych proboszczów. Wyników nie ogłoszono.
Pytania z ankiety nagłośnił „Tygodnik Powszechny”, zachęcając czytelników do odpowiadania. Niektórzy poskarżyli się na patriarchalny sposób postrzegania rodziny przez Kościół i niedocenianie roli kobiet. Narzekano na nowomowę w nauczaniu o rodzinie, np. niezrozumiałe hasło „prawo naturalne”, o którym słyszy się z ambon.
Jedna z czytelniczek tak opisała swoje doświadczenia z „kościelnego rozwodu”: ” Nie przeżyłam w życiu niczego bardziej upokarzającego. Powodem stwierdzenia nieważności były dewiacja i inne niedomagania psychiczne drugiej strony. W sądzie świeckim przesłuchiwała mnie kobieta w obecności psychologa. W biskupim – osiem godzin byłam przepytywana w bardzo niedelikatny sposób przez księdza, bez przerwy, bez zaproponowania mi herbaty, bez zapewnienia komfortu… Przypłaciłam te przesłuchania gorączką” .

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Lewandowski. Odyseja kosmiczna 2015
Rok 2008, dzwoni Zbigniew Boniek do Cezarego Kucharskiego: – Kto to jest ten Lewandowski? – Piłkarz, będzie lepszy od ciebie

Już nie ma biforków w Damaszku
Najlepszy falafel, najśpiewniejszy z arabskich dialektów. Imprezy do rana, tętniące życiem bazary i chór muezinów wzywających z meczetów. I ludzie – gościnni, kochający żarty, dobre jedzenie i aromatyczną fajkę. Tak pamiętam Syrię

Zapłacimy za wyższy płot. Jak Unia pomaga Erytrei
Dziewiątego dnia kończy się woda. Jako ostatni zaczynam pić własny mocz. Wszyscy wyglądamy jak żywe trupy i jesteśmy pewni, że umrzemy

Jak zostać królem życia
Jeśli mam większy i szybszy samochód, to do czego on jest szybszy? Co będę robił, kiedy już szybciej przejadę? Z Robertem Więckiewiczem rozmawia Dorota Wodecka

Róbta, co chceta? To se nevrati
Przestępczość to rewers imigracji. A awers jest taki, że bez przybyszów żylibyśmy w brudzie, nie mielibyśmy lekarzy i pielęgniarek w szpitalach, kelnerów w restauracjach. Z kryminologiem Jerzym Sarneckim rozmawia Krystyna Naszkowska

Garby Volkswagena
W tym roku dopięli swego: zostali największym koncernem motoryzacyjnym świata. Pierwszy raz Niemcy sprzedali więcej samochodów niż japońska Toyota i amerykański General Motors. Ale w VW nie strzelają korki od szampana

Ewa Kopacz, Beata Szydło. Kobiety niewyzwolone
Ewa Kopacz walczy o być albo nie być. Swoje i Platformy. Dla Beaty Szydło batalia o fotel premiera to tylko kolejne partyjne zadanie?

biskupiIpłacz

wyborcza.pl

pomysłyPiS

Finał afery podsłuchowej. Falenta wolał w rządzie ludzi z PiS?

 MarcinWZeznał
Mariusz Jałoszewski, Wojciech Czuchnowski, 26.09.2015

28 maja, Marek Falenta wychodzi z prokuratury w Warszawie po przesłuchaniu

28 maja, Marek Falenta wychodzi z prokuratury w Warszawie po przesłuchaniu (STANISLAW KOWALCZUK)

Mówił, że mają być dwa etapy zmiany rządu. Że w rządzie powinno być więcej PiS, bo są wygłodniali i łatwiej się z nimi dogadać – takie zeznania złożył biznesowy partner Marka Falenty.

Niewygodne dla Falenty zeznania znajdują się w aktach, które warszawska prokuratura wysłała w ubiegłym tygodniu do sądu z aktem oskarżenia. To finał afery podsłuchowej. Zatrzęsła rządem w ubiegłym roku. Według prokuratury, polityków i biznesmenów na zlecenie Marka Falenty nagrywali w restauracjach kelnerzy. Falenta miał to robić, by wykorzystać nagrania dla własnych celów biznesowych.

„Wyborcza” poznała nowe, dotychczas nieznane wątki sprawy.

Mam nagrane całe miasto

Marcin W., który obciąża Falentę, to twórca bydgoskiej firmy Składy Węgla, w którą zainwestował Marek Falenta. Do jego zeznań trzeba podejść ostrożnie, bo złożył je we wrześniu 2014 r., gdy był w areszcie w związku ze śledztwem dotyczącym Składów Węgla. Był pod podwójną presją – śledztwa i Falenty, który rzekomo miał na niego nagranie. Mógł chcieć się wkupić w łaski prokuratury i liczyć na łagodniejsze traktowanie. Jest podejrzany o pranie brudnych pieniędzy i oszustwa na podatku VAT.

Marcin W. opowiedział, że zaprosił Falentę na Galę Mistrzów Sportu w styczniu 2014 r. – Falenta zapytał, czy wiem, ile kosztuje zmiana rządu w tym kraju. Myślałem, że zwariował – zeznał Marcin W.

Falenta miał odpowiedzieć: – Chleją, pier… i dają się nagrywać.

W. odwiedzał Falentę w jego biurze niedaleko Sejmu w Warszawie. Tam Falenta miał mu pokazać nagranie z hotelu Hyatt z Marcinem W. w prywatnej sytuacji. Falenta miał je zniszczyć. Ale pod koniec maja 2014 r. miał powiedzieć W., „żeby się uspokoił, bo obejrzy się na YouTubie”. Biznesmen odebrał to jako szantaż.

Zeznał prokuratorom, że nagrywano też w restauracji koło Sejmu, do której chodził „drugi garnitur polityków”. Miał to robić Krzysztof R., szwagier Falenty (też oskarżony w sprawie podsłuchowej). Jak? Stawiając na stolikach solniczki ze sprzętem nagrywającym.

Falenta miał się chwalić, że ma nagrane całe miasto. Że taśm używał do negocjacji biznesowych. Że nagrywali też inni, od których można było kupić nagrania. W ten sposób miał zdobyć nagranie Zygmunta Solorza–Żaka z jego jachtu.

– Falenta mi powiedział: „Ten, na którego coś masz, to dobry pracownik. Ten, który wie, że na niego masz, to superpracownik. Najlepszy to ten, który wie, a ty mu jeszcze pomagasz” – zeznał Marcin W.

Mówił, że ludzie z ABW mieli powiedzieć Falencie, że aby być bezpiecznym, trzeba wszystkich nagrywać.

„Ci najedzeni, a tamci głodni”

W połowie kwietnia 2014 r. Falenta miał być u W. w Bydgoszczy. Mieli rozmawiać o wojnie na Ukrainie, że może ona uderzyć w import rosyjskiego węgla przez ich spółkę. – Przedstawił pomysł, że mają być dwa etapy zmiany rządu. Na początku lata miał walić w rząd, w tych, na których coś ma. Druga akcja ataku miała być przed wyborami lokalnymi. Falenta uważał, że w rządzie powinno być więcej PiS, bo łatwiej się z nimi dogadać. Mówił: „Ci są najedzeni, a tamci głodni”. Uważał, że musi mieć swoich ministrów. Ja to przyjąłem jako fantazję – zeznał Marcin W.

Twierdzi, że Falenta chciał na kredyt przejąć kopalnię w Bogdance, a potem ją sprzedać z zyskiem. Ale żeby biznes był możliwy, musiał się zmienić rząd – opowiadał W.

„Bankowy”, parasol i ABW

W. mówi, że chodziły plotki, iż parasol ochronny nad Falentą trzyma ABW. Falenta miał korzystać z usług agenta „Bankowego” (prawdopodobnie chodzi o b. agenta ABW Bogusława T.). Miał mówić, że płaci mu 5-6 tys. miesięcznie za parasol ochronny. – Doradzał mi to samo, bo dzięki temu wiedziałbym, jaka służba mnie sprawdza, byłbym u nich zarejestrowany i byłoby to widać – zeznał W.

Falenta miał mu też się chwalić, że zna ministra pracy Władysława Kosiniaka-Kamysza i ma go „na taśmie”. Czy była to rozmowa ministra z Waldemarem Pawlakiem? Bo taka została nagrana.

Miał twierdzić, że ma nagrane negocjacje w sprawie sprzedaży Ciech-u.

Jego zdaniem Falenta początkowo chciał tylko podsłuchiwać biznesmenów, polityków zaczął później. – Był zaskoczony, że ludzie chodzą do restauracji i gadają o urzędowych sprawach. Mówił, że nikt po 1990 r. nie ma nagranych tylu osób, ile on. Jak go poznałem, mówił, że jest królem. Mówił: „Patrz, z kim się związałeś, nikt nas nie ruszy” – zeznał W.

Czy prokuratura mu wierzy? Wszak W. też nagrywał konkurencję biznesową. Śledczy dołączyli jego zeznania jako dowód oskarżenia przeciwko Falencie i chcą przesłuchać go na procesie.

Czy donosił służbom?

O tym, że Falenta mógł mieć układ ze służbami, opowiedział śledczym jeden z kelnerów, Konrad L., sommelier z restauracji Amber Room. Pytanie, na ile jest wiarygodny. W połowie sierpnia tego roku złożył uzupełniające wyjaśnienia. Na przesłuchanie przyszedł z notatkami. Prokurator zaproponował, że może złożyć je do akt, ale L. odmówił. Wyjaśnił, że nie ma stuprocentowej pewności, kto był zleceniodawcą podsłuchów, ale z niczego się nie wycofał. Mówił, że pewność w zeznaniach z czerwca 2014 r. – gdy wskazywał Falentę – mogła wynikać ze stresu. Wspominał, że na przesłuchaniu zaraz po wybuchu afery funkcjonariusze CBŚ pokazali mu schemat powiązań osób. Na górze miał być Falenta.

Według Konrada L. bezpośredni kontakt z biznesmenem miał jego kolega kelner Łukasz N., który miał się chwalić dobrymi relacjami ze służbami (gdy to mówił, zerknął do swoich notatek). Sugerował, że zleceniodawcą niekoniecznie była osoba prywatna, bo Łukasz miał mówić o „ustawowych stawkach”. Wyznał jednak, że nie ma wiedzy o współpracy ze służbami. Sommelier opowiedział też, że Falenta miał przekazywać służbom informacje o osobach skompromitowanych. Gdy to mówił, znowu zerknął do notatek.

„Firmy” specjalnej troski

Wątek służb pojawia się też w analizie rozmów na komunikatorze internetowym z czerwca 2014 r., które służby zabezpieczyły u Falenty. Rozmówcą mógł być Bogusław T., b. oficer ABW pracujący dla Falenty. Falenta pytał go, czy ma osobę godną zaufania w Bydgoszczy.

Jest też taki komunikat: „Każda z » firm «specjalnej troski dostała polecenie sporządzenia raportu o bezpieczeństwie energetycznym. Szukają kozła ofiarnego. Zainteresowanie twoją osobą przejawiali przedstawiciele firmy Jacka z Katowic, Lublina, Bydgoszczy i Warszawy. Muszą kogoś poświęcić dla ratowania słupków poparcia. Konkurencyjne firmy Jacka i Jarka będą teraz jak najbliżej ciebie podchodzić, żądając informacji, deklarując ochronę twoich interesów”.

„Firmy” to najprawdopodobniej służby. Kontakty Falenty ze służbami wciąż są badane przez prokuraturę w oddzielnym śledztwie. Prokuratura ma też wyjaśnienia CBA i ABW, których wydźwięk jest „negatywny” co do ich ewentualnej roli w aferze. Ale potwierdziły, że Falenta kontaktował się z nimi.

Z analizy zawartości iPhone’a zabezpieczonego w samochodzie używanym przez Falentę ustalono, że jest w nim plik „Nisztor” z czterema datami spotkań w czerwcu, przed i po publikacji nagrań we „Wprost”. Chodzi o Piotra Nisztora, dziennikarza, który dostarczył tygodnikowi pliki z podsłuchami.

SMS do Kulczyka

W aktach sprawy pojawia się wątek szantażu. Dotyczy osób bliskich Janowi Kulczykowi. Dostawały SMS-y, które można traktować jako groźby karalne. Wysyłano je przed publikacją we „Wprost”. „Jesteś w grupie ostrzeżenia. Powstaje czarny serial o Kulczyku. Mamy twarde dowody przeciwko tobie. Jeden polityczny zły ruch i będziesz w serialu”.

Jan Kulczyk zeznał prokuratorom, że takie SMS-y dostawał, nawet je im pokazał, i że otrzymało je prawie 30 osób z jego otoczenia. W tym córka. Dostawali je też Aleksander Kwaśniewski z żoną. Kulczyk nie traktował ich jako szantażu. Były różnej treści, np.: „Jesteśmy za tobą. Non stop” czy „Jesteś w grupie ostrzeżenia”. Prokuratura bada ten wątek szantażu. Jan Kulczyk podejrzewał, że stoi za tym były wspólnik.

W akcie oskarżenia pokrzywdzonych nagraniami jest 97 osób, czyli tyle według ustaleń prokuratury nagrano. Niektóre po kilka razy, Jana Kulczyka aż 15 razy.

Według prokuratury nagranych mogło być nawet 150 osób.

Zobacz także

falentaSpytał

wyborcza.pl

 

Prawica między Koranem, Korwinem i Kremlem

Tomasz Piątek, 25.09.2015
TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK. Mówi się, że podobno żyjemy w płynnej rzeczywistości. Faktycznie, najlepszym przykładem jest prezydent Duda. On przestał uznawać odrębną tożsamość różnych istot ludzkich.

Prezydent oświadczył, że spotka się z panią premier Kopacz. Ale po wyborach. Czyli wtedy, gdy pani premier Kopacz będzie panią premier Szydło. A kto wie, może i panem premierem Kaczyńskim (bo PiS jest szczególnie płynny w kwestii wyborczych zapowiedzi i obietnic).

Mam nadzieję, że sam prezydent nie zacznie tak się przelewać z jednej osoby w drugą. Wystarczy, że już się myli z przewodniczącym Dudą. Jeśli zleje się z Kaczyńskim albo Beatą Szydło w jedną Szydudę lub Kaczydudę, będziemy mieli problem konstytucyjny. Chociaż z drugiej strony nie takie rzeczy już przetrwaliśmy. Mieliśmy np. bliźniaków w prezydencko-premierowskiej roli. A wcześniej – prezydenta Bieruta o osobowości głęboko schowanej (w pancernej szafie na Kremlu). Mieliśmy nawet nieśmiałych, depresyjnych puczystów, jak Piłsudski i Jaruzelski.

A problem konstytucyjny z prezydentem Dudą i tak już mamy. Kolejny problem ze świeckością państwa. Kapelan Dudy, ksiądz Zbigniew Kras, złożył urzędnikom Kancelarii Prezydenta propozycję nie do odrzucenia. Krzyż w każdym biurze i pokropienie tzw. wodą święconą. W takich sytuacjach zawsze mi się przypomina, że Włosi mają specjalny tytuł grzecznościowy: „don”. Używany tylko wobec księży – i mafijnych bossów. Przypomina mi się też rozmowa z Januszem Palikotem sprzed paru tygodni. Spytałem go, czemu zaraz po swoim sukcesie w poprzednich wyborach parlamentarnych po prostu nie zdjął sejmowego krzyża. W sali obrad powieszonego przecież nielegalnie (jeszcze przez posłów AWS). Odpowiedział, że gdyby to zrobił, w odpowiedzi mielibyśmy krzyż wszędzie, we wszystkich siedzibach najwyższych władz… Uwielbiam, gdy nasi „krwawi antyklerykałowie” przekonują mnie, że taktyka łagodnego napominania katofanatyków jest jedynie skuteczna i słuszna.

Ale do rzeczy. Dla mnie ten tydzień zaczął się od krzyża na głębokim dekolcie Miriam Shaded, córki pastora. Tak się składa, że w sprawach obyczajowych protestanci często są bardziej liberalni niż katolicy. A już na pewno nikogo nie chcą ubierać w burki. Jednak nigdy nie widziałem, żeby jakaś ewangeliczka przyszła do kościoła w mini i z biustem na wierzchu (co katoliczkom zdarza się, oj zdarza). Zbór nie remiza, krzyż nie błyskotka, tych spraw się nie miesza. Córka pastora powinna wiedzieć: albo mniejszy dekolt, albo inny wisiorek.

Tak w ogóle, to Miriam wystąpiła w TVN 24 jako polska Margaret Thatcher z ramienia partii Korwina. Okazało się, że nie bardzo wie, kim była Margaret Thatcher, i wszyscy się na nią rzucili. To akurat głupie pretensje. Prawdziwe Margaret Thatcher mają to do siebie, że pędzą naprzód, nie martwiąc się tymi, co zostali w tyle. Nawet biednymi i chorymi, a co dopiero zmarłymi. Miriam powiedziała, że nie chce muzułmanów, bo Koran każe lać kobiety. Kiedy zwrócono jej uwagę na to, że Korwin też każe lać kobiety – a nawet sugeruje, żeby je gwałcić – odpowiedziała, że to głupotki. Spytają państwo: Koran straszny, a Korwin głupotki? Przypomnę: żyjemy w płynnej rzeczywistości.

A co do Korwina, to nasz polityk europejski stał się interkontynentalny. Dzięki ambasadorowi Rosji w Caracas, który oświecił Wenezuelczyków, że Związek Sowiecki w 1939 r. nie napadł na Polskę, tylko bronił się przed jej faszystowską, drapieżną polityką. Wciąż zresztą trwającą – i tu ekscelencja powołał się na Korwina, który rzekomo miał stwierdzić, że „snajperzy z Majdanu” byli szkoleni w Polsce.

Domyślam się, że znękana nędzą i korupcją Wenezuela zamarła z wrażenia. I zaczęła budować wał obronny na granicy wenezuelsko-polskiej. Co do Korwina, to o ile wiadomo, nie skomentował rewelacji z Caracas. Nie da się jednak zaprzeczyć, że jego działania już od lat, hm, współbrzmią z polityką Moskwy. Teraz gorąco poparł projekt interwencji rosyjskiej w Syrii. Stwierdził, że to może powstrzymać „zalew uchodźców”, których nazywa śmieciami.

Ale wypominanie tego samemu tylko Korwinowi byłoby niesprawiedliwe. Histeria przeciwko uchodźcom, w której przecież uczestniczy rzekomo antyrosyjski PiS, jest Kremlowi na rękę. Putin przebiera nogami i gąsienicami (czołgów), a pewnie także stonogami i falentami, żeby przy naszej aprobacie rzucić swoje wojska na Syrię. Chce wrócić na salony jako krzyżowiec, poskromiciel islamu, obrońca UE i Izraela, pacyfikator Bliskiego Wschodu. Im głośniej wyjemy o hordach uchodźców, tym bardziej on się cieszy.

Dlatego, gdy na okładce „wSieci” widzę „semickie” twarze złowrogich Arabów albo Ewę Kopacz jako islamistkę z dynamitem, to nie wiem. Nie wiem, czy to jeszcze krańcowy debilizm, czy już cynizm i zdrada. I zastanawiam się, co by zrobili bracia Karnowscy, gdyby ziściły się ich lęki – gdyby w Polsce zapanował islamizm. Pewnie odkryliby nagle, że to on jest ich wymarzonym rodzinnym konserwatyzmem. Przyszło mi to do głowy, bo niedawno czytałem „Dziennik norymberski” G. M. Gilberta. Był to psycholog amerykański, który rozmawiał ze zbrodniarzami hitlerowskimi w trakcie ich procesu. Był wśród nich Julius Streicher, wydawca „Der Sturmera”, który publikował mniej więcej takie obrazki, jak „wSieci” (tyle że z Żydami, nie z Arabami). Podczas procesu piszczał: „To cudowne, co się dzieje w Palestynie… Tam się tworzy nowy naród… Chcę pomagać Żydom w tworzeniu ich narodowej propagandy… Mam odpowiednie doświadczenie…”.

Skoro zaś mowa o hitlerowskich, a może i goebbelsowskich elementach w naszej polityce, to prokuratura w Toruniu uznała, że wolno Komorowskiego porównywać do Hitlera. Niewinny jest zatem ojciec Rydzyk, który to zrobił. I niewinne jest też Radio Maryja (Zawsze Dziewica), choć na jego antenie słuchacze porównywali – a nawet porównywali na korzyść Adolfa. „Wypowiedzi każdego z uczestników audycji traktować należy jako wyraz negatywnej, wysoce emocjonalnej oceny uchwalenia ustawy o in vitro i udziału w procesie legislacyjnym tego aktu prawnego prezydenta” – wyjaśnia prokurator Ewa Janczur (skądinąd specjalistka z wieloletnim doświadczeniem w odmawianiu wszczynania śledztwa w sprawie ojca Rydzyka).

Dziękuję, pani Ewo! Czekałem na taką wykładnię organu ścigania. Bo tak się składa, że mam negatywną i wysoce emocjonalną ocenę tego, co robi ojciec Rydzyk. Cisną mi się na usta różne słowa na „h” czy też „ch”. Niekoniecznie „Hitler”, bo to obelga naprawdę ciężkiego kalibru. Ale jeśli można bezkarnie mówić „Hitler”, to rozumiem, że innych określeń też mogę użyć?

Ojcze Dyrektorze, Ojciec jest hultaj. Huncwot. I chuligan.

Zobacz także

dozwoloneSłowo

wyborcza.pl

 

Robert Więckiewicz: Jak zostać królem życia

Dorota Wodecka, 26.09.2015
Jeśli mam większy i szybszy samochód, to do czego on jest szybszy? Co będę robił, kiedy już szybciej przejadę? Z Robertem Więckiewiczem rozmawia Dorota Wodecka

Robert Więckiewicz – ur. w 1967 r., pochodzi z Nowej Rudy, absolwent wrocławskiej PWST. Debiutował na scenie Teatru Polskiego w Poznaniu w 1993 r. w „Naszym mieście” Thorntona Wildera. Gdy przeniósł się do Warszawy, błysnął jako gej w „Shopping and Fucking” Marka Ravenhilla w Teatrze Rozmaitości. Kino odkryło go dzięki roli scenarzysty w „Pół serio” Saramonowicza i Koneckiego. Ostatnio świetne role zagrał w „W ciemności” Agnieszki Holland, „Wałęsie” Andrzeja Wajdy i „Pod Mocnym Aniołem” Wojciecha Smarzowskiego.

DOROTA WODECKA: Grany przez pana w filmie „Król życia” bohater uosabia naiwną tęsknotę za dobrym życiem.

ROBERT WIĘCKIEWICZ: I dlatego to była jedna z najtrudniejszych moich ról. Okazało się, że nie tak łatwo zagrać postać, która się pogodnie uśmiecha. Dotychczas uśmiech moich bohaterów był ironiczny, podszyty szyderstwem, zwykle była w nim dwuznaczność, a nie szczerość. Szczerze to ja się mogę pouśmiechać w życiu, ale nie przed kamerą.

Kokietuje pan.

– Nie kokietuję. Sprawiało mi szaloną trudność bycie na ekranie fajnym facetem. Grzebiąc się w mrocznych stronach moich dotychczasowych bohaterów, dążyłem do tego, by ocalić w nich człowieka. Opowiadałem się za ich dobrem czy przyzwoitością na zasadzie kontrapunktu, a nie jeden do jeden jak w „Królu życia”.

Ale przecież to o panu: „W życiu i na scenie gra twardziela, ale serce ma z porcelany”.

– To są fajnie wyglądające w druku farmazony. Staram się być w porządku facetem, ale różnie z tym w sumie jest.

A może, grając Edwarda, musiał pan siebie za bardzo odsłonić?

– Ja nie jestem Edwardem, jeśli o to pani pyta, choć przerabiam w sobie lekcję, której towarzyszy dość naiwne myślenie, że dobro może mieć, mówiąc potocznie, jaja. Jednak w publicznym rozprawianiu o tym przeszkadza mi głęboko wdrukowana pewność, że ono powinno się dziać w ukryciu. Tkwię w tradycji „niech nie wie twoja lewa ręka, co czyni prawa”, i obnoszenie się z dobrocią mnie drażni. Irytuje mnie, że musimy dbać o PR dobra, bo ono powinno być oczywiste. A nie jest. Jest podejrzane.

To dlaczego pan się zgodził?

– Reżyser Jerzy Zieliński przekonał mnie, żeby zrobić film z pozytywnym przekazem, w którym bohater odkrywa, jak to fajnie jest być dobrym. Warsztatowo ta rola była mi potrzebna, żeby nie kuleć na jedną nogę. Do tej pory eksplorowałem w sobie mroczności, a film „Pod Mocnym Aniołem” tak mnie przeczołgał psychicznie, że chciałem odpocząć, zajmując się prostą psychologicznie historią. Okazało się jednak, że to dopiero jest kruche szkło, cienki lód. Dobro jest towarem reglamentowanym w gruncie rzeczy. Tzw. dobrzy ludzie i ci, którzy realizują istotną misję, są uważani za nieszkodliwych wariatów czy szaleńców.

Swoją drogą – czy Edward nie ma uszkodzonych płatów czołowych?

– O tym mówię – wariat, prawda? Jego zachowanie odbiega od naszych wyobrażeń na temat wizerunku człowieka sukcesu. On jest sauté. Przestaje się wpisywać w format i od razu wzbudza podejrzliwość lub stanowi zagrożenie. A przecież nic wielkiego w gruncie rzeczy nie robi.

Zacznijmy od tego, że rzuca dochodową pracę w korpo.

– Po prostu zadaje sobie pytanie, dlaczego ma grać w klocki swojego szefa. Dlaczego ma wchodzić w relacje, które go zubażają i przeciw którym się buntuje. Z tego buntu zrodził się w nim wkurw na wszystko. I wpadł w pułapkę. Stracił kontakt z samym sobą, ze swoją esencją, z tym, co naprawdę jest istotne w życiu.

Dlaczego w ogóle do tego dochodzi?

– Był nieuważny. Albo nie spotkał osoby, która by mu powiedziała: „Wyluzuj”. A może się bał? Ludzie gromadzą dobra ze strachu, że im jutro zabraknie. Stwarzają sobie iluzję bezpieczeństwa.

Edward jest ofiarą nadmiaru?

– I nadprodukcji potrzeb. Zresztą jak my wszyscy. Nie wystarczy mieć tylko telefon, bo musimy kupić obudowę, akumulatorek do baterii i tysiące innych pierdół. Rozumiem, że to ułatwia życie, ale pytanie – do czego ułatwia. Jeśli mam większy i szybszy samochód, to do czego on jest szybszy? Co będę robił, kiedy już szybciej przejadę? I Edward, podejrzewam, zaczyna sobie stawiać takie pytania.

Rzucenie roboty nie jest naiwne? Na ile mu wystarczy oszczędności?

– Nie wiem, ale niech sobie zada pytanie, ile pieniędzy potrzebuje. Jeśli chce mieć porsche, no to wtedy niestety trzeba zapieprzać. Ale może on nie chce mieć porsche? Może jemu chodzi tylko o to, żeby koledzy widzieli, jakim jeździ autem? Gdyby się przyjrzeć łańcuszkom potrzeb, oczekiwań i możliwości, toby się okazało, że ludzie, kupując bez umiaru, zachowują się bez sensu. Istnieje próg zaspokajania potrzeb, po przekroczeniu którego gromadzenie zamienia się w karykaturę.

Znajomi Edwarda będą mieli czteropokojowe mieszkanie, więc marzy im się gosposia. A skoro jest gosposia, to może i dom by się wkrótce przydał? A potem dwie gosposie? Profesor Plama w „Hydrozagadce” powiada: „Forsa to najlepsze esperanto”. Ludziom się zdaje, że kiedy są bogaci, mają siłę sprawczą, a tym samym władzę.

Edward ma władzę.

– Może nad żebrakiem, który siedzi przed wejściem do firmowego biurowca. A nad Edwardem władzę ma jego szef, który prawdopodobnie ma jeszcze nad sobą kogoś innego. Klasyczna zasada, że duża ryba zjada mniejszą rybę. Wpadając w taką korporacyjną pułapkę zależności, większość swojej energii poświęcasz na to, żebyś to ty połykał, a nie ciebie połykano. I niewielu dostrzega, że są akwaria, gdzie ryby się wzajemnie nie zjadają.

Pan nigdy nie pracował w korpo.

– Los okazał się łaskawy.

Może byłby pan rajskim ptakiem, jak Edward po przeobrażeniu?

– I brałbym udział w wyjazdach integracyjnych?! Tak! Na pewno. Niedawno przeczytałem, że ostatnio firmy organizują swoim pracownikom warsztaty kulinarne. Żeby sobie pogotowali albo upiekli chleb. To jest dopiero crazy, nie? Albo płacą grube pieniądze, żeby się potaplali w błocie czy przebiegli rzekę w bród, bo wtedy mają poczucie, że żyją. Ktoś ich zabiera na łąkę i dostają szału, że mogą dotykać trawy, za co przychodzi faktura na kilka tysięcy złotych. Skoro ludzie płacą za normalność, za to, żeby sobie w krowie gówno wdepnąć, apokalipsa jest blisko.

Sądzi pan, że narodowi potrzebna jest terapia?

– Pytanie o terapię narodu mogłoby być pytaniem do Zbigniewa Herberta, a nie do Roberta Więckiewicza.

Edward się jej podejmuje.

– Szukałbym jednak innych niż on metod. Czytam w „Panu Tadeuszu”, że „Pan Bóg, kiedy karę na naród przepuszcza, odbiera naprzód rozum od obywateli”. Przydałaby się pigułka na rozum. Połknąć i już.

I czym byłoby oświecenie?

– Czy pani oczekuje, że ja będę o tym rozmawiał? Ja mogę zagrać w filmie tak, żeby się komuś spodobało, i to jest moja misja, a nie diagnozowanie czy terapeutyzowanie narodu.

Spotyka się pan przecież z publicznością, która zadaje ważne pytania.

– Najczęściej mnie pytają, jak zostać sławnym aktorem.

I co pan odpowiada?

– Że do sławy nie trzeba być aktorem. Wystarczy, że się jest debilem, którego pokażą w telewizji albo który sam się zaprezentuje w internecie. Im głupiej, tym więcej kliknięć. Uważam, że ludzkość powoli zatraca zdolność oddzielania ziarna od plew. Mówiąc brutalnie – kiedyś wiedzieliśmy, że nieprzyzwoicie jest zrobić kupę na przyjęciu, a dzisiaj jestem przekonany, że znaleźliby się ludzie, którzy by komentowali, że ów performance jest dosyć interesujący.

Czym zatem jest „normalność”?

– W wersji Edwarda? Niekomplikowaniem sobie życia. Co istotne, Edward nie wyjeżdża w Bieszczady, nie hoduje kóz, nie robi sera, nie ucieka od rzeczywistości, tylko dalej w niej tkwi, przemeblowując ją. To jest wciąż ten sam pokój, co więcej, meble w nim są również te same, tylko inaczej ustawione. Bohater poprzestawiał tylko klocki, a nam się wydaje, że dokonał wielkiej rewolucji.

Zastanawiam się, czy do tego przemeblowania potrzebny był mu silny wstrząs.

– Też o tym myślałem. I jestem przekonany, że każdy człowiek, czymkolwiek by się zajmował i jakkolwiek by żył, w pewnym momencie ma serdecznie dość. I bez względu na to, jak wygodną niszę by sobie znalazł, potrzebuje zmiany, świeżego paliwa. Po prostu pragniemy nowych bodźców, nie tylko intelektualnych. One mogą nawet zachwiać naszym komfortem, ale są niezbędne.

Z czego wynika ta niespokojność?

– Prawdopodobnie z próby odpowiedzi na pytanie: o co w tym życiu chodzi? Od kilku tysięcy lat zmagamy się z tym pytaniem, mimo że można by wykorzystać odpowiedzi kilku gigantów, którzy ten temat już przerobili.

Pan się zmaga czy korzysta z gotowych odpowiedzi?

– Jedno i drugie.

I?

– Mam pewne intuicje, mało precyzyjne, więc tym bardziej ich nie dookreślam słowami. Im więcej pytań, tym bardziej obraz się zaciemnia. Zdarzają mi się mikrosekundowe przebłyski, że wszystko jest na swoim miejscu, że jest po prostu okej. Żałuję, że nie trwają dłużej.

Żeby poczuć „okej”, Edward wraca do mitu dzieciństwa.

– „Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze/ na złotej monecie która dźwięczy czysto” – pisał Tadeusz Różewicz. A Edward mówi: „Kiedy siedziałem na czereśni i opychałem się bez umiaru, to czułem się królem życia, mimo że srałem później przez trzy dni”. I horyzont, który dziś się zawęził, był wtedy bezkresny, a perspektywa otwarta. Byliśmy wtedy trochę w raju. Potem szkoła tresowała nas regułkami: siedź prosto, nie garb się, nie siorbaj, wstań, jak nauczycielka wchodzi, podnieś rękę, jak chcesz coś powiedzieć. A jeszcze później zaczęto nas formatować do udziału w konsumpcji, ścigania się, kto więcej kupi. Bo jak pisze Bauman: „Nie kupujesz, to jesteś bezużyteczny, zbędny”. Być może dla pierwszej wersji Edwarda kimś bezużytecznym jest jego ojciec, który oczekuje, by syn poświęcał mu swój czas i jadł pierogi, podczas gdy on jada z kolegami sushi w designerskich wnętrzach. I co? Ma siadać na starych fotelowych kapach śmierdzących naftaliną?

Tak się prawdopodobnie dzieje. Dlaczego powrót do rodziców jest tak ważny?

– Wydaje mi się, że kiedy patrzymy na nich, to widzimy siebie w przyszłości. Jednym z napędów w życiu jest odbijanie się od rodziców. Odbijam się, dryfuję i szukam czegoś, powracam do nich na chwilę i znów się odbijam. Są bardzo istotnym punktem odniesienia. Swoim istnieniem dają nam siłę, no i możliwość powrotu do miejsca, z którego wyszliśmy.

Wracamy – i co?

– Wybaczamy im, mając zrozumienie dla błędów, jakie popełnili, wychowując nas. Bo one były i są nieuniknione.

I wzruszają nas nawet pierogi?

– Przywożę z domu rodziców słoiki z przetworami. Kiedyś walczyłem o to z mamą – bo po cholerę miałem je dźwigać, skoro mogłem te dżemy czy ogórki kupić w Warszawie? Dziś jej dziękuję.

Czemu pan ich nie chciał zabrać?

– Z tego samego powodu, dla którego Edward nie mógł słuchać marudzenia ojca o pierogach. Musiał stawiać opór, żeby się odciąć. Trzeba dokonać cięcia, bo inaczej nie ulecimy. Swoją drogą to dramat, że masa ludzi trzydziestoparo-, czterdziestoletnich jeszcze nie wyfrunęła z domu, tylko jest ciągle uwiązana na sznurku.

Dlaczego?

– Jak to dlaczego?! Ja nie chciałbym, żeby mój syn w wieku 40 lat mieszkał ze mną w domu.

Bo?

– Nie chcę, żeby był kaleką mentalnym i emocjonalnym. Musi sobie sam radzić w życiu. Musi poradzić sobie z porażką i poczuć, czym jest smak sukcesu.

Czy ja wiem, czy do tego konieczne jest wyprowadzenie się…

– Pani Doroto! Trzeba wyrzucić dzieci z domu, żeby się nauczyły, jak umrzeć w samotności, bo kiedy będą umierać, nas przy nich nie będzie. Muszą spróbować się na to przygotować, przechodząc rozmaite próby, zrozumieć, że przed nimi sytuacja nierozwiązywalna, wymykająca się spekulacji intelektualnej. I w konsekwencji uspokoić się, pogodzić z tą tajemnicą. Wydaje mi się, że taki rodzaj świadomości wykuwa się w odważnym stąpaniu samodzielnie.

A że ciężko odejść, to napisał Różewicz w „Kasztanie”, o którym już dziś było. Recytowałem ten wiersz w szkole, więc trochę pamiętam: „Najsmutniej jest wyjechać/ z domu jesiennym rankiem/ gdy nic nie wróży rychłego powrotu (…) matka jest mała/ i można ją nosić na rękach/ na półce stoją słoiki/ w których konfitury/ jak boginie ze słodkimi ustami/ zachowały smak/ wiecznej młodości”.

Nie obawia się pan, że ktoś zarzuci panu banał?

– Ale najbardziej podstawowe prawdy są banalne. Jak się za kimś tęskni, to się tęskni i inaczej tego nie nazwiesz. Kiedy jestem z rodzicami, to nie zabieram ich na paintball, a nawet nie gadam z nimi cały czas, tylko po prostu jestem z nimi. Obecność jest istotna. I to jest banalne.

„Szczęście jest zaraźliwe”?

– Ale w promieniu 800 m – jak mówi Edward.

Tak jest w filmie, który nie jest realistyczny.

– Bo w dzisiejszym świecie szczęście jednego jest powodem frustracji drugiego.

Nie projektuje pan?

– Oczywiście, że to tylko chora projekcja. Wszyscy w tym kraju są szczęśliwi i mówią bliźnim: „Ale fajnie, że ci się udało, trzymałem za twój sukces kciuki”. Jakkolwiek byśmy definiowali sukces, większość Polaków nie cierpi go u innych. Amerykanie powiadają: „też chcę być taki”, i zapieprzają, a my: „nie chcę być taki, tylko chcę, żeby tamten był taki jak ja, więc niech mu się noga powinie”, mówiąc eufemistycznie.

Pan myśli o tym, żeby się komuś nie udało?

– Nie, ale był czas, kiedy tak myślałem. Bywa tak, że im bardziej człowiek czuje się umniejszony, tym bardziej chce, żeby innym nie udało się wybić ponad przeciętność. Jeśli nikt inny się nie wyróżni, jest szansa, że to on zostanie zauważony.

Był pan frustratem podobnym do Edwarda?

– Oczywiście. Myślałem: „Dlaczego ja nie gram, a oni grają? Przecież jestem lepszy”. A nie byłem.

Pamięta pan pierwsze olśnienie?

– Próbowaliśmy sztukę amerykańskiego autora Edwarda Mameta. To była moja pierwsza istotna rola w teatrze, która nie wynikała z naśladownictwa, z odzwierciedlania pewnego wyobrażenia o byciu aktorem. To, co zagrałem, było po prostu moje. Powoli zacząłem zrzucać wszystkie naleciałości, które zaobserwowałem czy odgapiłem od kogoś. Poczułem swoją własną ekspresję, wyrażoną choćby tylko w tym, że stoję. W dużej mierze opiera się ona na pierwszej intuicji. W „Ziarnie prawdy” Leon Wilczur, gliniarz, mówi, że odpowiedź na pytanie, kto zabił, zawsze tkwi w pierwszym tomie akt.

Dlaczego nie chciał pan zostać w teatrze?

– No bo chciałem być sławnym aktorem filmowym. Chciałem, żeby mnie podziwiali, żeby mi zazdrościli, chciałem być gwiazdą. Chciałem po prostu, żeby pokot wielbicieli leżał u moich stóp.

Panie Robercie, poważnie pytam.

– To nie tak, że kiedykolwiek zrezygnowałem z teatru. Zawsze bardzo pociągał mnie film. I tak się złożyło, że na tyle mnie wciągnął, że dla teatru zabrakło miejsca i czasu. Ciągle mam nadzieję, że chwilowo. Wracając do chęci bycia podziwianym: moi koledzy z podwórka chcieli być najlepszymi piłkarzami, kolarzami, wspinać się na najwyższe góry i być mistrzami świata we wszystkim. To chyba naturalne. Chyba każdy chłopak tego chce. I gdy wreszcie mu mówią, że jest dobry, to przychodzi ulga, że warto było wierzyć w siebie. Z drugiej strony – zachwyt nad sobą jest jak narkotyk. Trzeba być ostrożnym i pamiętać, że był czas, kiedy się jadło suchą bułkę albo płatki owsiane z keczupem na gęsto.

Zastanawia mnie, czy ten pański dystans do swojej popularności nie jest udawany.

– W „Cmentarzu w Pradze” Umberto Eco napisał, że artyści są nieznośni nawet na odległość, ciągle się rozglądają i sprawdzają, czy są rozpoznawalni.

I pan chce powiedzieć, że tego nie ma?

– Nie, bo przeczytałem Eco. I Kochanowskiego: „Nie wierz Fortunie, co siedzisz wysoko”.

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Lewandowski. Odyseja kosmiczna 2015
Rok 2008, dzwoni Zbigniew Boniek do Cezarego Kucharskiego: – Kto to jest ten Lewandowski? – Piłkarz, będzie lepszy od ciebie

Już nie ma biforków w Damaszku
Najlepszy falafel, najśpiewniejszy z arabskich dialektów. Imprezy do rana, tętniące życiem bazary i chór muezinów wzywających z meczetów. I ludzie – gościnni, kochający żarty, dobre jedzenie i aromatyczną fajkę. Tak pamiętam Syrię

Zapłacimy za wyższy płot. Jak Unia pomaga Erytrei
Dziewiątego dnia kończy się woda. Jako ostatni zaczynam pić własny mocz. Wszyscy wyglądamy jak żywe trupy i jesteśmy pewni, że umrzemy

Jak zostać królem życia
Jeśli mam większy i szybszy samochód, to do czego on jest szybszy? Co będę robił, kiedy już szybciej przejadę? Z Robertem Więckiewiczem rozmawia Dorota Wodecka

Róbta, co chceta? To se nevrati
Przestępczość to rewers imigracji. A awers jest taki, że bez przybyszów żylibyśmy w brudzie, nie mielibyśmy lekarzy i pielęgniarek w szpitalach, kelnerów w restauracjach. Z kryminologiem Jerzym Sarneckim rozmawia Krystyna Naszkowska

Garby Volkswagena
W tym roku dopięli swego: zostali największym koncernem motoryzacyjnym świata. Pierwszy raz Niemcy sprzedali więcej samochodów niż japońska Toyota i amerykański General Motors. Ale w VW nie strzelają korki od szampana

Ewa Kopacz, Beata Szydło. Kobiety niewyzwolone
Ewa Kopacz walczy o być albo nie być. Swoje i Platformy. Dla Beaty Szydło batalia o fotel premiera to tylko kolejne partyjne zadanie?

trzebaWyrzucić

wyborcza.pl

Unia jak Polska – w ruinie

Bartosz T. Wieliński, 26.09.2015

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Zdrada wyszehradzka – to najnowsze pojęcie w słowniczku IV RP.

Dotyczy ostatniej decyzji polskiego rządu, który we wtorek głosował za podziałem tysięcy uchodźców między kraje UE. Czechy, Słowacja oraz Węgry, czyli pozostali członkowie Grupy Wyszehradzkiej, były przeciw. Według polityków PiS zostały przez rząd Ewy Kopacz zdradzone.

Przekaz jest jeden: rząd na rozkaz Berlina zafundował Polsce islamskie piekło. A na pastwę Brukseli rzuciliśmy przyjaciół. Nie ma mowy o tym, że wobec kryzysu Unia potrzebuje solidarności swoich członków.

To, że PiS lgnie do węgierskiego premiera Viktora Orbána, można zrozumieć, bo prezes Kaczyński marzy, by mieć „Budapeszt w Warszawie”. Ale co go łączy z prezydentem Czech Miloszem Zemanem, socjaldemokratą, który nie dowierzał w rosyjską agresję na Ukrainie. Albo z zapatrzonym w Rosję premierem Słowacji Robertem Ficą? Chyba tylko to, że ostentacyjnie postawili się Unii. Propagandziści PiS przez ostatnie miesiące przekonywali rodaków, że Polska jest w ruinie. Teraz chcą im zohydzić Unię Europejską.

Według Beaty Szydło, kandydatki PiS na premiera, to organizacja, która szantażuje swoich członków, narzuca złe rozwiązania, nie panuje nad kryzysem. Jarosław Kaczyński z sejmowej mównicy pokazywał, jak pod płaszczykiem tolerancji w krajach UE rosną strefy, w których obowiązuje prawo szariatu. To samo Unia ma zafundować Polsce, wmuszając uchodźców. Co gorsza, nad Wisłą osiedlą się najgorsi, bo – jak wróży poseł PiS Witold Waszczykowski – najlepszych przygarną „koncerny niemieckie”.

Prezydent Andrzej Duda jeździł po Europie i przekonywał, że jego partia nie wywróci polskiej polityki zagranicznej do góry nogami.

Mógłby uspokoić kolegów, wziąć Unię w obronę. Wygodniej mu jednak milczeć.

najpierwByła

wyborcza.pl

 

„Duda otrzymał zaproszenie od papieża”. Watykan zdziwiony: Nic o tym nie wiemy

AB, 26.09.2015
Andrzej Duda został zaproszony do Watykanu przez papieża Franciszka – przekazał dziennikarzom prezydencki minister. Problem w tym, że o planowanej wizycie nie wie nawet rzecznik Stolicy Apostolskiej.

Zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy. Msza w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela

Zaprzysiężenie prezydenta Andrzeja Dudy. Msza w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela (Fot. ADAM STĘPIEŃ/ Agencja Gazeta)

 

Andrzej Duda rozpoczyna dziś kilkudniową wizytę w Nowym Jorku, gdzie weźmie udział m.in. w 70. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Wczoraj na konferencji prasowej dotyczącej wyjazdu prezydencki minister Krzysztof Szczerski został zapytany o to, dlaczego Duda nie spotka się w USA z papieżem Franciszkiem.

– Pan prezydent Andrzej Duda otrzymał zaproszenie od Ojca Świętego do złożenia wizyty w Watykanie i w związku z powyższym, ponieważ planujemy audiencję pana prezydenta w Watykanie, to powoduje, że kalendarz prezydenta dotyczący Nowego Jorku jest ułożony tak a nie inaczej – tłumaczył Szczerski.

Rzecznik Watykanu: Nie sądzę, żeby było indywidualne zaproszenie

Jest jeden problem: o zaproszeniu dla prezydenta nic nie wie… sam zainteresowany. W rozmowie z dziennikarzami Polskiego Radia mówił o tym rzecznik Watykanu, ksiądz Federico Lombardi.

Duchowny tłumaczył, że papież zazwyczaj nie zaprasza głów państw ani polityków; zgodnie z przyjętym zwyczajem to oni sami proszą o spotkanie. – Oczywiście, papież podkreśla, że wszyscy są mile widziani i być może dlatego ktoś może czuć się zaproszony. Nie sądzę jednak, żeby było jakieś indywidualne zaproszenie od papieża do złożenia wizyty – powiedział.

Duda w Nowym Jorku spotka się m.in. z prezydentem Ukrainy

W Nowym Jorku prezydent – poza udziałem w sesji ONZ – będzie rozmawiał także z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki Munem i prezydentem Ukrainy Petrem Poroszenką, a także spotka się z Polonią na Greenpoincie.

Duda wesprze też kandydaturę Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa w latach 2018-19.

 

prezydenckiminister

gazeta.pl

 

„Fakt”: Duda i Kaczyński przyłapani! Pod osłoną nocy odbyli tajne spotkanie

AB, 25.09.2015
„W największej tajemnicy, pod osłoną nocy i bez wiedzy nawet najbliższych współpracowników. W takich właśnie okolicznościach w czwartek odbyło się tajne spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem Dudą” – podaje sobotni „Fakt”. I na dowód publikuje zdjęcia.

Okładka

Okładka „Fakt” („Fakt”/ Agencja Gazeta)

 

Gazeta opisuje, że do spotkania doszło w czwartek wieczorem w domu prezesa PiS. Dziennik artykuł zatytułowany wielkim napisem „Przyłapani” ilustruje zdjęciami prezydenta, który – jak można wywnioskować z zapowiedzi – za chwilę wejdzie do domu Kaczyńskiego.

„Nocne spotkanie może oznaczać, że między Kaczyńskim a Dudą nastąpiło ocieplenie. Jeden z naszych rozmówców z PiS zwraca uwagę, że w ostatnim czasie prezydent przestał odcinać się od PiS” – opisuje „Fakt” i podaje, że nocna rozmowa trwała 2,5 godziny.

 

Tabloid, powołując się na nieoficjalne źródła w partii, spekuluje, że Kaczyński po wyborach miał obawiać się, że Duda zbuduje własny obóz polityczny, niezależny od partii. „Dudzie nie udało się zabrać do Pałacu nikogo z ekipy, która wygrała mu kampanię wyborczą. Na przeszkodzie stanął prezes PiS” – czytamy w „:Fakcie”.

 

faktTrąbi

gazeta.pl