Mucha (31.03.15)

Szef NIK: System wyborczy jest w takim stanie, że doradziliśmy ręczne liczenie głosów w wyborach prezydenckich. I tak się stanie

Krzysztof Lepczyński, 31.03.2015
Krzysztof Kwiatkowski

Krzysztof Kwiatkowski (Fot. TOMASZ SZAMBELAN/AG)

Krzysztof Kwiatkowski, szef NIK, mówił w Radiu TOK FM o miażdżących dla Krajowego Biura Wyborczego wynikach kontroli po wyborach samorządowych. – System jest w takim stanie, że jedyna rekomendacja, którą mogliśmy przedstawić, to liczenie ręczne głosów w wyborach prezydenckich. I szef PKW jednoznacznie rozstrzygnął: w oparciu o rekomendację NIK głosy będą liczone ręcznie – mówił Kwiatkowski.
Najwyższa Izba Kontroli uznała, że w Krajowym Biurze Wyborczym nie było długofalowych planów informatyzacji, a przetarg na program obsługujący wybory był nierzetelny i stwarzał ryzyko korupcji. Wyniki kontroli przedstawił dziś Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK, który był gościem Agnieszki Lichnerowicz w Radiu TOK FM.

Agnieszka Lichnerowicz: Raport nazwę miażdżącym.

Krzysztof Kwiatkowski: – Nasz raport nazwę „konstruktywnie krytycznym”. Potwierdza to wystąpienie Wojciecha Hermelińskiego, szefa PKW, który powiedział, że zgadza się z zastrzeżeniami NIK. Ale co najważniejsze, postawiliśmy dokładną diagnozę systemu informatycznego. Korzystaliśmy z najlepszych ekspertów w Polsce, z Polskiego Towarzystwa Informatycznego, z Politechniki Warszawskiej. I wszystkie zespoły pracujące niezależnie, także kontrolerzy NIK, doszły do tego samego wniosku: system jest w takim stanie, że jedyna rekomendacja, którą mogliśmy przedstawić, to liczenie ręczne głosów w wyborach prezydenckich. I szef PKW jednoznacznie rozstrzygnął: w oparciu o rekomendację NIK głosy będą liczone ręcznie.

Więc trzeba ostrzec opozycję i słuchaczy: wyników nie będzie następnego dnia po wyborach.

– Nie, akurat przy wyborach prezydenckich liczenie ręczne nie musi skutkować nadmiernym opóźnieniem w czasie ogłoszenia wyników. Zgłoszono 11 kandydatów, sumowanie jest relatywnie proste, to nie jest taki zasób danych jak przy wyborach samorządowych. A my także pokazaliśmy procedury, które muszą obowiązywać w KBW, by przy kolejnych przetargach na system informatycznych nie popełnić tych błędów, które popełniono przy wyborach samorządowych.

Pan mówi o błędach, ale to nie był jeden błąd. Słowo „patologia” brzmi źle, ale to nie była wpadka, to trwało latami. Dlaczego doszło do takiej sytuacji w KBW?

– Dziękuję za podkreślenie KBW, bo kontrolowaliśmy prawidłowość wydatków publicznych, a nie kontrolowaliśmy PKW czy przebiegu samego procesu wyborczego. To kontrolują niezawisłe sądy. Ale pokazaliśmy, że sam przetarg był przeprowadzony bardzo późno. Konkurs na kompleksowy system wyborczy był w listopadzie 2013, ale przeprowadzony tak fatalnie, że błędy prawne i proceduralne były nie do usunięcia i w styczniu musiał być unieważniony.

Później nie było czasu na wdrożenie przygotowanego programu. Nie można odbierać produktu bez żadnych testów. Brano kota w worku. Następnie ten system dwukrotnie nie przeszedł testów. Przystąpiono do wyborów z systemem, który w ogóle nie zadziałał. W toku kontroli nasi eksperci udokumentowali, że istniała możliwość nieautoryzowanego dostępu do tego systemu z zewnątrz, ale podkreślam, że nie stwierdziliśmy takich przypadków. To wymagało jednak interwencji z naszej strony. Stąd wniosek do ABW i prokuratury.

Ale z czego to wszystko wyniknęło? Nikt nie wstrząsnął tą instytucją?

– Pokazaliśmy, gdzie to jest popełnione i co można zrobić lepiej. Nasz raport jest gotową mapą drogową, co zrobić, żeby w przyszłości tego typu sytuacje się nie powtórzyły. Nowy szef PKW podchodzi do tego tak, jak funkcjonariusz publiczny powinien. Zauważyliśmy już pozytywne zmiany od wyborów samorządowych w chęci, dialogu, współpracy z KBW w stosunku do tego, co się działo wcześniej.

Spodziewa się pan kłopotów w maju?

– Mam nadzieję, że zdrowe podejście szefa PKW to dobry prognostyk.

Zobacz także

TOK FM

Kopacz podsumowała pół roku rządu. „Ponad 50 proc. deklaracji udało się zrealizować”

kospa, 31.03.2015
Premier Kopacz podsumowała pół roku rządu.

Premier Kopacz podsumowała pół roku rządu. „Ponad 50 proc. deklaracji udało się zrealizować” (Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

– Radykalizm naszych oponentów narasta, a język debaty publicznej staje się coraz bardziej brutalny. Boli mnie, gdy próbuje się dla celów politycznych straszyć Polaków – mówiła podczas krótkiego wystąpienia z okazji półrocza rządu jego szefowa Ewa Kopacz.
Dzisiejsze, wyjątkowo krótkie jak na podsumowanie półrocza rządu, wystąpienie Ewa Kopacz rozpoczęła z małym opóźnieniem. Przedstawiony pół roku temu plan nazwała „racjonalnym, konkretnym i wolnym od demagogii”. – Dziś mogę powiedzieć, że ponad 50 proc. tego, co zadeklarowałam w expose, zostało zrealizowane – przekonywała.

Porażka: radykalizm przeciwników politycznych wzmaga się

Zanim jednak rozpoczęła wyliczać sukcesy, powiedziała o swojej największej porażce: – Miałam szczerą wolę, by zmienić stan debaty publicznej w Polsce. Zachęcałam opozycję i nie tylko do krytyki rządu, co jest oczywiście jej prawem, ale także do współpracy. Wiele moich projektów – bezpieczeństwo, polityka prorodzinna i działania na rzecz tworzenia miejsc pracy – dotyczy dziedzin, w których nie powinno się politykować, ale starać się działać razem. Niestety, radykalizm naszych oponentów narasta, a język debaty publicznej staje się coraz bardziej brutalny. Boli mnie, gdy próbuje się dla celów politycznych straszyć Polaków.

Jako przykłady premier przywołała polityczną wojnę towarzyszącą uchwalaniu konwencji antyprzemocowej czy ustawy o leczeniu bezpłodności, która ma uregulować kwestię in vitro.

– To nieprawda, że walka z przemocą w rodzinie, że danie ludziom szansy na zostanie rodzicami to zamach na tradycję i próba niszczenia polskich rodzin – mówiła szefowa rządu.

Sukces: polityka prorodzinna, senioralna i bezpieczeństwo

Jako sukcesy swojego gabinetu wymieniła politykę bezpieczeństwa, prorodzinną i senioralną. Zwróciła uwagę, że udało się przyjąć ustawę zwiększającą finansowanie armii z budżetu państwa do poziomu 2 proc. PKB.

– Prawie dwukrotnie zwiększyliśmy wydatki na budowę żłobków – chwaliła się osiągnięciami. Ale przypomniała też o zmianach w sposobie wykorzystywania urlopów rodzicielskich. Powiedziała, że rządowi udało się przeznaczyć ponad 3,5 mld zł na waloryzację rent i emerytur.

– Celem mojego rządu jest prowadzenie takiej polityki społecznej i gospodarczej, by miejsc pracy w Polsce było coraz więcej. I aby ci, którzy pracę mają, nie musieli drżeć z obawy przed jej utratą – mówiła premier. I dodała, że obecnie pracę ma ponad 16 mln Polaków, co jest „największą liczbą po 1989 roku”.

Zwróciła uwagę, że szczególnie jej bliski projekt nowej ordynacji podatkowej jest już na etapie konsultacji społecznych. – Fundamentem nowej ordynacji ma być upodmiotowienie podatnika, jako tego, który składając daninę publiczną, ma być przez swoje państwo przede wszystkim szanowany, bo to z pieniędzy podatników żyją urzędnicy, a państwo może funkcjonować – zachwalała projekt.

„By w bezpiecznej Polsce żyły bezpieczne polskie rodziny”

– Żadna z konkretnych spraw, których rozwiązaniem zajmowaliśmy się w ciągu sześciu ostatnich miesięcy, nie była sprawą dzielącą Polaków. To kwestie, które nie dzielą, ale odwrotnie – stanowią zaproszenie do współpracy. Tej współpracy ze strony opozycji zabrakło. Ale na taką współpracę jest nadal szansa. Ja nadal będę otwarta na dialog i współpracę – mówiła Kopacz.

Ale zanim jeszcze zdążyła wystąpić, prezes PiS Jarosław Kaczyński nie szczędził jej gorzkich słów. – Jak się ktoś chce chwalić, to może się chwalić w każdej sytuacji – stwierdził podczas konferencji prasowej. I dodał, że przedstawicieli władzy komunistycznej cechowało samozadowolenie ”nawet w okresie jej kompletnego upadku”.

Z kolei przewodniczący SLD Leszek Miller podczas konferencji prasowej w Sejmie powiedział: – Ewa Kopacz nie jest nowym premierem, tylko kontynuuje dokonania albo też zaniechania premiera Donalda Tuska, dalej stoi na czele tej samej koalicji PO-PSL.

Niedługo później, kończąc swoje wystąpienie, premier zapewniała: – Jak do tej pory, będziemy ciężko pracować, by w bezpiecznej Polsce żyły bezpieczne polskie rodziny. Zawsze pamiętam, że moim pracodawcą są Polacy.

Zobacz także

wyborcza.pl

Ewa Kopacz podsumowuje pół roku rządu. Kaczyński komentuje: Jak się chce, to zawsze można się chwalić. Władza komunistyczna też się chwaliła

past, 31.03.2015
Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

– Premier Ewa Kopacz nie ma czym się chwalić. Razem z Komorowskim i Tuskiem, który zbiegł z Polski, jest odpowiedzialna za siedem chudych lat – powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński. – Władza komunistyczna chwaliła się nawet w trakcie swojego upadku – stwierdził.
Jak zapowiadali przedstawiciele rządu, Ewa Kopacz zaprezentuje dziś podsumowanie ostatniego pół roku i opowie o tym, że wypełniła 50 proc. obietnic ze swojego exposé – Nie 50 procent, a siedem lat jest liczbą, którą trzeba eksponować – stwierdził Kaczyński.
– Kształt życia publicznego przez ostatnie siedem lat kształtowały afery. Afera stoczniowa, Amber Gold, afera zegarkowa, taśmowa, sędzia na telefon – wymieniał prezes PiS.

Stwierdził, że szczególnie ta ostatnia nabiera znaczenia w kontekście wczorajszego wyroku dla Mariusza Kamińskiego.

 

Kaczyński oskarżał rząd o poważne porażki na przestrzeni ostatnich siedmiu lat. Mówił m.in. o zwiększeniu wieku emerytalnego i podniesieniu podatku VAT. – Trzy miliony ludzi żyje w sferze biedy, Polaków nie stać na leki, stan służby zdrowia jest fatalny, a szpitale sprzedaje się praktycznie za darmo – twierdził prezes PiS.

Czytaj relację na żywo z wystąpienia premier Ewy Kopacz>>>

„Ten wyrok jest kuriozalny”

– Chcemy postawić sprawę Mariusza Kamińskiego na forum Parlamentu Europejskiego. Ale tak kuriozalny wynik w II instancji się nie utrzyma – stwierdził Jarosław Kaczyński. Prezes poinformował, że Kamiński pozostaje wiceprezesem partii.

– Problemem z tym wyrokiem nie jest to, że jest tak surowy. Kamiński powinien zostać całkowicie uniewinniony – stwierdził Kaczyński. – Ten wyrok to ostrzeżenie dla każdego, kto chciałby walczyć z korupcją – dodał.

– Skazanie funkcjonariusza, który miał zgodę prokuratury, za działanie zgodnie z przepisami to jest kuriozum. To jest wyrok w obronie korupcji – oświadczył Kaczyński.

„Nie czuję się współodpowiedzialny w sprawie SKOK-ów”

Dziennikarze pytali prezesa PiS, dlaczego głównie prezydent Komorowski jest atakowany w kontekście euro, skoro wprowadzenie nowej waluty nie zależy wyłącznie od niego.

– Prezydent wypowiedział się w tej sprawie jednoznacznie i wniósł odpowiednią poprawkę do konstytucji – stwierdził Kaczyński. – Euro to Komorowski. Wielkie obniżenie stopy życiowej w Polsce to Komorowski – powiedział.

Prezes PiS stwierdził też, że nie czuje się w żaden sposób odpowiedzialny w sprawie SKOK-ów. – To Platforma odrzuciła naszą ustawę, która miała na celu prawne uregulowanie kwestii Kas – oświadczył prezes PiS.

Kaczyński odniósł się także do poruszanej przez polityków Prawa i Sprawiedliwości kwestii wyników wyborów samorządowych. – Jest zupełnie nieprawdopodobne, żeby wyniki były takie, jak podano. A jeśli wyniki podane są inne od prawdziwych, to to się na całym świecie nazywa fałszerstwo – stwierdził prezes PiS.

Zobacz także

TOK FM

Oceniamy pół roku rządów Ewy Kopacz w gospodarce

Piotr Skwirowski, Leszek Kostrzewski, Piotr Miączyński, Mariusz Piotrowski, Martin Stysiak, Anna Popiołek, Marek Wielgo, Maciej Bednarek, Jakub Wątor, Krzysztof Majdan, Ireneusz Sudak, Aleksandra Gruszczyńska, Bartosz Sendrowicz, 31.03.2015
Ewa Kopacz

Ewa Kopacz (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Premier Ewa Kopacz na specjalnej konferencji podsumowywała pół roku swojego rządu. Dziennikarze Wyborcza.biz wystawili pani premier i jej ministrom swoje własne oceny.
Polityka społeczna – klaszczemy i czekamyPremier zapowiedziała, że od 2016 roku z urlopów rodzicielskich skorzysta więcej osób. Poprzez wydłużenie w 2013 roku dotychczasowego półrocznego urlopu macierzyńskiego obecnie rodzicom po urodzeniu dziecka przysługuje rok przerwy w pracy na opiekę. Obecnie korzysta z niego 130 tys. osób, ale tylko te zatrudnione na etacie albo przedsiębiorcy.

Premier zapowiedziała, że z urlopów będą mogli korzystać też bezrobotni, studenci, rolnicy czy osoby na umowach o dzieło. Będą w tym czasie dostawać 1 tys. zł na rękę. Ministerstwo Pracy przygotowało już projekt ustawy. Dziś (31 marca) projekt został przyjęty przez Radę Ministrów.

Czy to dobry pomysł? Demografowie mają wątpliwości. Prof. Irena E. Kotowska z SGH: – Urlop rodzicielski służy okresowej rezygnacji z zatrudnienia. Jak można mówić o urlopie w przypadku bezrobotnych czy studentów? Ta konstrukcja jest według mnie nielogiczna – mówi.

Premier Kopacz zapowiedziała w expose zwiększenie nakładów na budowę żłobków z 50 mln zł do 100 mln zł i dofinansowanie przyzakładowych placówek. I rzeczywiście w tym roku już zwiększono dofinansowanie programu „Maluch” na budowę żłobków o 50 mln zł. Ale z dostępnością do żłobków jest w Polsce dramat. Brakuje ich niemal w każdym mieście. Dlatego takim pomysłom można tylko przyklasnąć.

Jaki wybór mają dziś młodzi rodzice? Kto ma się zajmować ich dzieckiem? Babcie? Rezygnując z pracy wieku 50 kilku lat? Nianie? Kogo na nie stać? Oczywiście z rynku pracy może się wycofać matka albo ojciec. Najczęściej robi to matka, chociaż powroty do zatrudnienia nie są łatwe. A przecież chcemy młodych na rynku pracy zatrzymać.

Złotówka za złotówkę i domy seniorów

Premier też obiecała zmiany w przyznawaniu świadczeń społecznych. Ma obowiązywać nowa zasada: „Złotówka za złotówkę”. Czyli nie tracę zasiłku z pomocy społecznej, gdy przekraczam wyznaczony dochód np. o 1 zł. Świadczenie jest tylko pomniejszane o kwotę przekroczenia. W ubiegłym tygodniu projekt przyjął rząd, teraz trafił do Sejmu.

Premier Ewa Kopacz zapowiedziała powołanie też dziennych domów seniorów. Będzie tam można zjeść, skorzystać z różnych porad, zajęć edukacyjnych, będzie miejsce do prania, prasowania. Dwa tygodnie temu specjalny program „Senior Wigor” przyjął rząd. Teraz ministerstwo pracy konsultuje techniczne szczegóły z samorządami. I tu może być problem. Dlaczego? Bo to, czy program rządowy wypali, będzie zależeć od gmin, które będą musiały dołożyć się do projektu. Sama adaptacja budynku nie powinna być problemem (80 proc. finansuje państwo). Ale pozostają koszty utrzymania (30 proc. od państwa). Tego wiele gmin nie udźwignie, zwłaszcza tych biednych.

Wyższa ulga na dzieci to plus

Po stronie plusów można ministrowi finansów Mateuszowi Szczurkowi zapisać zwiększenie ulgi na dzieci. Od 2015 r. ulga na trzecie i każde dziecko w rodzinie wzrosła o 20 proc. Na trzecie dziecko można teraz odpisać od podatku 2000,04 zł, a na czwarte i każde kolejne dziecko w rodzinie – 2700 zł. Co więcej, jeśli rodzic bądź opiekun mało zarabia i brakuje mu podatku do odliczenia ulgi, do takiego pełnego odpisu fiskus dopłaci z budżetu. Zmiany mają kosztować kasę państwa 1,1 mld zł rocznie. Według rządu skorzysta na nich milion rodzin.

Plus to także udostępnienie podatnikom na specjalnym portalu wstępnie wypełnionych dla nich przez fiskusa zeznań rocznych PIT za 2014 r. Dzięki temu rozliczenie podatkowe jest prostsze.

Plus dajemy za deficyt budżetu za 2014 r. W ustawie budżetowej jego limit ustalono na 47,5 mld zł. Ostatecznie był jednak niższy, najprawdopodobniej nawet o ponad 17 mld zł.

Ale są minusy polityki Szczurka

Minus dla Szczurka wiąże się z budżetem. W ustawie budżetowej na 2015 r. zapisano znów wielki dopuszczalny deficyt, przeszło 46 mld zł. Rząd oparł przy tym budżet na założeniu, że w tym roku będziemy mieli 1,2-proc. inflację. Tymczasem mamy deflację. A to może oznaczać kłopoty dla budżetu.

Wielkim cieniem na ocenie ministra finansów kładzie się to, co się dzieje wokół ordynacji podatkowej. W expose premier Kopacz mówiła o ordynacji: „zrobimy w rok to, co poprzednicy chcieli zrobić w trzy lata”. Chodzi o uchwalenie przyjaznej dla podatników ordynacji podatkowej. Ale… cała ordynacja ma szansę wejść w życie w 2017, może 2018 r. Jakby tego było mało, Ministerstwo Finansów stara się za wszelką cenę nie dopuścić do uchwalenia prezydenckiego projektu małej nowelizacji ordynacji podatkowej. Nie podoba mu się zapisana tam zasada rozstrzygania niedających się usunąć wątpliwości w przepisach na korzyść podatnika.

Ministrowi finansów nie udało się przeforsować nowych przepisów, które miały ułatwić walkę z firmami wyprowadzającymi dochody za granicę. Klauzula obejścia prawa nie uzyskała akceptacji… rządu.

Nowych, własnych inicjatyw ministra nie widać.

Emeryci zyskali 36 zł kosztem budżetu

Premier Kopacz w expose zapowiedziała rewolucyjne zmiany w sposobie waloryzacji emerytur. Pierwszy o nich wspomniał jeszcze Donald Tusk, ale to Kopacz musiała wcielać pomysł w życie. Rząd co roku w marcu daje emerytom i rencistom podwyżkę emerytur o wskaźnik inflacji i 20 proc. realnego wzrostu płac, aby świadczenia nie traciły na wartości. Teraz postanowiono jednak zmienić reguły gry. Gdyby bowiem zastosować się do dotychczasowych przepisów, to z powodu niskiej inflacji podwyżki byłyby niewielkie (w przypadku najbiedniejszych po kilka złotych). Rząd ustalił więc, że podwyżki nie mogą być niższe niż 36 zł brutto. I rzeczywiście tyle w marcu dostała większość polskich seniorów. Obietnica więc została spełniona. Tylko jakim kosztem? Ta extra premia kosztowała budżet ponad 1,5 mld zł (PiS i SLD proponowałym, by dać emerytom jeszcze więcej). I to w sytuacji, gdy deficyt ZUS co roku jest na minusie kilkadziesiąt miliardów złotych. No, ale jesienią mamy wybory parlamentarne i jakoś trzeba było do siebie przekonać najstarszych wyborców.

Co z tym frankiem?Premier Ewa Kopacz w swoim pierwszym expose nie obiecywała żadnych specjalnych rozwiązań dla kredytobiorców, bo nie było wtedy takiej potrzeby. Problem pojawił się w połowie stycznia, kiedy Szwajcarski Bank Narodowy przestał bronić swojej waluty, kurs franka szwajcarskiego wobec złotego gwałtownie wzrósł.

Wtedy po namowach rządu i nadzoru finansowego banki wprowadziły wiele ułatwień, aby ulżyć frankowiczom. Zaczęły uwzględniać ujemne oprocentowanie kredytu, zawęziły spready, umożliwiły wydłużenie okresu spłaty i zawieszenie na jakiś czas rat kapitałowych.

Te działania rządu zmusiły banki tylko do przestrzegania prawa. Rządzący nie mieli pomysłów, które uchroniłyby frankowiczów przed taką sytuacją w przyszłości.

Długofalowymi rozwiązaniami zajęły się Komisja Nadzoru Finansowego i Związek Banków Polskich. Nadzór zaproponował, aby kredyt hipoteczny we frankach podzielić na dwa kredyty w złotych, a cześć spłat wziąłby na siebie bank. Jednak banki nie zgodziły się na to rozwiązanie i zaproponowały, aby powołać fundusz, z którego byłaby spłacana część rat frankowiczów, kiedy kurs przekroczy pewien określony poziom.

Finalnego rozwiązania nie ma, bo ani nadzór, ani banki nie chcą ustąpić. Rząd pozostaje bierny i bierze udziału w dalszej dyskusji.

Rolnicy protestują, embargo uderza w eksport

Premier Ewa Kopacz bezpośrednio miała niewiele wspólnego z rolnikami. Gdy ci protestowali i domagali się spotkania z nią, rolę przedstawiciela rządu przejął minister rolnictwa Marek Sawicki. Miał trudne zadanie przez ostatnie miesiące, bo rolnicy – świadomi, że lada moment będą wybory – co rusz wysuwali nowe żądania. Wiele z nich było, mówiąc delikatnie, na wyrost. Ważne sprawy – np. kwoty mleczne – Sawickiemu udało się załatwić. Wiele osób o tym nie wie, bo polityka informacyjna rządu okazała się słabsza od polityki informacyjnej strajkujących rolników.

Niezadowolenie rolników bierze się z kumulacji niekorzystnych dla nich zdarzeń z ostatniego roku. Najpierw przypadki afrykańskiego pomoru świń (ASF) spowodowały zamknięcie rynku rosyjskiego i azjatyckiego dla naszej wieprzowiny. W sierpniu Rosja wprowadziła embargo na wszystkie główne produkty żywnościowe, które eksportujemy tam z Polski: jabłka, pomidory, pieczarki, sery, mrożonki, mięso. To spowodowało, że żywności w kraju mamy więcej, więc ceny spadają. Jakby tego było mało, UE uwalnia od jutra rynek mleka. Rolnicy od dawna się do tego przygotowywali. Kupowali jałówki, ziemię pod pastwiska. I rozkręcali produkcję, licząc się z tym, że za ostatni rok kwotowania będą musieli zapłacić.I po wysokości kar widać, jak bardzo ta decyzja była wyczekiwana. Polska nadprodukcja mleka w roku rozliczeniowym, który trwa do końca marca, wyniosła około 7 proc. Konsekwencją będzie zapłata ponad 700 mln zł kar. Minister rolnictwa Marek Sawicki ogłosił ostatnio, że rolnicy będą mogli rozłożyć spłaty kar na trzy lata.

Fundusze unijne wesprą innowacje

W ramach nowej perspektywy unijnej na lata 2014-20 do Polski popłynie prawie 500 mld zł (120 mld euro). – Do 2023 r. Polska zostanie jednym z 20 najbogatszych krajów świata – mówiła w lutym premier Ewa Kopacz. Dzięki pieniądzom z Unii ma powstać pół miliona nowych miejsc pracy, dokończona zostanie sieć dróg ekspresowych i autostrad, a także wzrośnie poziom innowacyjności w nauce i biznesie. To ostatni raz, kiedy do Polski popłynie tyle pieniędzy z Unii. Jeżeli skutecznie je wykorzystamy, możemy dokonać dużego skoku gospodarczego i jeszcze skuteczniej konkurować z krajami Europy Zachodniej.

W nowej perspektywie aż 8,6 mld euro przeznaczonych będzie na projekty badawczo-rozwojowe dla przedsiębiorstw i konsorcjów naukowo-przemysłowych. Celem jest rozwój innowacyjności polskiej gospodarki. Po wielu latach mniejszych inwestycji w innowacyjność wreszcie możemy liczyć na nowe, ciekawe projekty, które mogą zwiększyć zatrudnienie.

Darmowy podręcznik pogrąża księgarzy

Do 2017 r. uczniowie wszystkich klas szkół podstawowych i gimnazjum będą uczyli się z darmowych podręczników. W tym roku darmowe podręczniki będą mieli uczniowie klasy pierwszej, drugiej i czwartej szkoły podstawowej oraz pierwszej klasy gimnazjum. W 2016 r. z darmowego podręcznika mają korzystać uczniowie klasy pierwszej, drugiej, trzeciej, czwartej i piątej szkoły podstawowej oraz klasy pierwszej i drugiej gimnazjum.

Wprowadzenie darmowego podręcznika odbija się jednak na branży księgarskiej i wydawniczej. Nawet połowa księgarń w Polsce może zbankrutować po wprowadzeniu darmowego podręcznika. Część wydawnictw naukowych – w tym ŻAK – już wycofała się z rynku. Darmowy podręcznik z pewnością pomoże rodzicom uczniów, ale może przyczynić się do wielkich zwolnień w branży księgarsko-wydawniczej.

Słaby wynik egzaminu z górnictwa

W swoim expose premier Kopacz zapewniała, że w Polsce węgiel ma strategiczne znaczenie. Tymczasem pierwsze półrocze rządów upłynęło pod znakiem gaszenia strajków w górnictwie. Rządowi udało się co prawda zażegnać protesty w Kompanii Węglowej i dogadać ze związkowcami, ale kosztem własnego wizerunku. Plan naprawczy uległ niewielkim zmianom, ale związkowcy osiągnęli to, co chcieli.

Niestety, zachęciło to kolejne spółki węglowe do protestów. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej ofiarą strajku został prezes Jarosław Zagórowski, który ustąpił z funkcji na żądanie związkowców. Nie pomógł nawet mediator strony niejako rządowej Longin Komołowski.

Premier Kopacz udało się natomiast powołać pełnomocnika ds. górnictwa, którym został Wojciech Kowalczyk. Częściowo przygotowany przez niego plan restrukturyzacji Kompani Węglowej będzie sukcesem, jeśli spółce uda się osiągnąć rentowność w 2017 roku. Rząd doprowadził także do uchwalenia nowelizacji ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego. Dzięki temu możliwa jest restrukturyzacji branży. Premier Kopacz obiecywała jednak, że polskie górnictwo będzie chronione przed nieuczciwą konkurencją, , tymczasem, plan ratowania jednej spółki węglowej doprowadził do wojny cenowej na rynku .

Polityka energetyczna bez kontroliEwa Kopacz nie koordynuje polityki energetycznej, opozycja wespół z PSL przegłosowują ustawę o OZE na przekór projektowi Ministerstwu Gospodarki, a rząd najpierw rozpala pożar, by go potem gasić.

Tak było właśnie z historią planu łączenia kontrolowanych przez skarb państwa grup energetycznych. Zimą resort skarbu snuł plany o połączeniu czterech działających grup z udziałem skarbu państwa . Gigant PGE miał wchłonąć pomorską Energę, a Tauron połączyć się z Eneą. Rząd postanowił zwiększyć skalę działalności firm energetycznych z dwóch powodów: po pierwsze, żeby w przyszłości stawić czoło europejskiej konkurencji. Po drugie, żeby wzmocniona energetyka przejmowała będące w trudnej sytuacji kopalnie węgla. Samorządowcy z Trójmiasta poczuli, że mogą utracić wpływy, i podobno sami zainterweniowali u premier. Efekt jest taki, że projekt fuzji trafił na razie do szafy – prawdopodobnie po to, by nie denerwować polityków z regionu przed wyborami parlamentarnymi.

Ustawa o OZE to sukces opozycji

Na czas rządów Ewy Kopacz przypadł okres uchwalenia ustawy o Odnawialnych Źródłach Energii.

To żaden sukces. Prace nad ustawą trwały cztery lata i były tak opóźnione, że nad Polską zawisło widmo płacenia milionowych kar za brak odpowiednich przepisów. Komisja Europejska złożyła nawet skargę na to do Trybunału Sprawiedliwości UE. Skarga została wycofana, bo 20 lutego Sejm przyjął ustawę, która zmienia system wsparcia dla dużych farm wiatrowych i fotowolitaicznych – na czym ma zaoszczędzić budżet.

Ale o słabości koalicji świadczy to, że z parlamentu wyszła ustawa, której przepisy wprowadzono wbrew autorom z Ministerstwa Gospodarki.

Głosami opozycji i PSL wprowadzono poprawkę, która daje wsparcie dla przydomowych elektrowni. Dzięki temu inwestycja w taką montowaną na dachu mikroelektrownię słoneczną ma się zwrócić nawet po 8 latach. Entuzjaści zielonej energii się cieszą, a firmy energetyczne straszą wzrostami cen, a nawet przerwami w dostawach prądu.

Leków brak, a rząd nic

Pacjenci i aptekarze alarmują, że w wielu regionach Polski nie można dostać potrzebnych leków, często tych ratujących życie. W wyniku różnych cen na europejskim rynku polskie leki trafiają przede wszystkim do Niemiec. Niemcy mają tańsze leki, a polscy hurtownicy i aptekarze zarabiają, sprzedając po wyższej duże partie farmaceutyków. Naczelna Izba Aptekarska przygotowała swoją poprawkę do projektu ustawy o zmianie ustawy Prawo farmaceutyczne, ale kilka dni temu sejmowa komisja zdrowia odrzuciła te propozycje.

Cyfryzacja? Ciągle w przyszłości

Rząd wynegocjował warunki programu „Polska cyfrowa” na lata 2014-20. KE go zatwierdziła. Z jednej strony to aż 2,2 mld euro środków unijnych, a z drugiej to wciąż za mało. Program zakłada bowiem m.in. zapewnienie dostępu do internetu o prędkości co najmniej 30 MB/s każdemu Polakowi. Telekomy twierdzą, że założeń agendy spełnić się nie da i będą musiały dołożyć z własnej kieszeni. Resort administracji, że założenia, choć ambitne, zostaną wykonane do 2020 r.

Nie najlepiej jednak realizowany jest program e-administracji. Obecnie, jak szacuje resort z ministrem Andrzejem Halickim na czele, jedynie co trzeci urząd w Polsce świadczy e-usługi. Ze skontrolowanych przez NIK 24 małych urzędów tylko dwa oferowały więcej niż 100 e-usług. Niezadowalający jest też stopień współdziałania ich systemów informatycznych.

Ewa Kopacz w expose obiecała, że dopilnuje stworzenia narodowego systemu powiadamiającego np. SMS-em o klęskach żywiołowych czy niebezpieczeństwie grożącemu obywatelom. Obecnie tylko kilkadziesiąt miast ma taką możliwość.

Konsumenci lepiej chronieni, pożyczki dalej niebezpieczne

25 grudnia 2014 r. zaczęły obowiązywać nowe przepisy, które mają lepiej chronić konsumentów robiących zakupy w sklepach tradycyjnych, przez internet, od akwizytorów, w tym na owianych złą sławą pokazach garnków czy sprzętu paramedycznego. Łatwiej jest m.in. reklamować wadliwy towar, wreszcie nastąpił koniec z reklamacjami w nieskończoność. Mamy też 14 dni (wcześniej 10) na odstąpienie od umowy bez podania przyczyny, gdy kupujemy przez internet lub na pokazach.

Prace nad nowelizacją ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym ślimaczą się już prawie dwa lata (zaczęto je niedługo po bankructwie parabanku Amber Gold). To ważne przepisy, bo mają zwiększyć bezpieczeństwo klientów firm finansowych, głównie firm pożyczkowych. Projekt zakłada wprowadzenie limitu kosztów pożyczek oraz utrudnienia w udzielaniu klientom pożyczek jedna po drugiej, co powoduje wpadanie Polaków w pętlę zadłużenia. Niestety, projekt nie przewiduje licencjonowania, a więc rejestru takich firm.

Dobrze, że Ministerstwa Sprawiedliwości i Finansów pracują nad założeniami do nowego projektu ustawy o ochronie konsumentów. Planuje się w nim wyposażenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w dodatkowe silne uprawnienia.

Praca? Półrocze kontynuacji

Ewa Kopacz w sprawach dotyczących rynku pracy utrzymuje kurs wyznaczony przez jej poprzednika. Co prawda to za jej kadencji przyjęto przepisy dotyczące oskładkowania umów cywilnoprawnych (mają obowiązywać od 2016 r.) i pensji członków rad nadzorczych (obowiązują od początku 2015 r.), ale to zmiana zaplanowana i zrealizowana za rządów Donalda Tuska. W poczet sukcesów pani premier nie można też wpisać wzrostu płacy minimalnej, bo to wynika z ustawy, ani zmian w umowach na czas określony. Te wymusiła na nas Komisja Europejska.

Także 20 proc. spadek bezrobocia wśród młodych w 2014 r. z trudem można uznać za zasługę pani premier. To raczej efekt ożywienia gospodarczego i rozsądnych programów rządowego wsparcia, ale wdrożonych już przynajmniej kilka miesięcy temu.

Na drogach dobrze, na kolei lepiej, ale…W swoim expose premier Kopacz zapowiedziała, że w 2014 r. do użytku zostanie oddanych ponad 160 km dróg ekspresowych, a do tego zostaną podpisane umowy na budowę kolejnych 300 km. W tym roku w siatce dróg ma dojść kolejne 250 km ekspresówek i umowy na następne 500 km. Premier okazała się pesymistką, bo do końca roku kierowcy mogli się cieszyć 235 km nowych ekspresówek oraz 61,5 km autostrad. Gdzieniegdzie widoczne są jednak efekty poślizgów, jak np. na budowie autostrady A1 między Tuszynem a węzłem w Strykowie. Pierwotnie droga miała być gotowa w 2013 r., obecnie jej termin oddania do użytku to sierpień 2016 r.

Niestety, Ministerstwo Infrastruktury zdecydowało o wstrzymaniu wprowadzenia elektronicznego systemu poboru opłat na autostradach. Minister Maria Wasiak ogłosiła, że nowy system zastępujący tradycyjne bramki wejdzie w życie dopiero w 2018 r. – jej poprzedniczka Elżbieta Bieńkowska chciała go wprowadzić już od 2016 r. Kierowców w wakacje czekają więc znowu gigantyczne korki.

Spełniła się za to obietnica premier o skróceniu czasu przejazdów koleją między największymi miastami. Jednak debiut pociągów Pendolino nie obył się bez zgrzytów – pasażerowie narzekali na drogie bilety, zły system sprzedaży i wycofanie części tańszych połączeń.

Słodko-gorzki smak ma wdrożenie planu restrukturyzacji Przewozów Regionalnych. Bo choć spółka zostanie dokapitalizowana kwotą 750 mln zł z budżetu, a większość udziałów przejmie Agencja Rozwoju Przemysłu, to tym samym rząd przyznaje się niejako do błędu z 2008 r., jakim było przekazanie spółki we władanie samorządom wojewódzkim. Powstał w ten sposób chaos, a w efekcie rosło jej zadłużenie.

Na razie nic nie wyszło też z planów minister Wasiak, by opracować ogólnopolską strategię działania portów lotniczych. Obecnie na tym polu panuje samowolka – samorządy na wyścigi rozbudowują lotniska, a Komisja Europejska kręci nosem, grożąc karami za złe wykorzystywanie funduszy UE.

Porty – sukces, gazoport – klapa

Premier Ewa Kopacz zapowiadała ułatwienia w rozwoju portów. I rzeczywiście – w życie weszły przepisy zakładające maksymalnie 24-godzinny tryb odprawy w polskich portach. Efekty już widać – w portach w pierwszych miesiącach tego roku odnotowano rekordowe przeładunki towarów. Natomiast porażką ostatnich obu rządów jest poślizg w budowie Gazoportu. Miał być on gotowy w 2014 r., jednak najpierw kryzys, a obecnie kłopoty z wykonawcą sprawiają, że inwestycja nie jest ukończona.

Łatwiejsze budowanie

Ewa Kopacz w swoim expose obiecała, że na początku tego roku jej rząd skieruje do Sejmu projekt gruntownej reformy prawa inwestycyjnego pod nazwą kodeks urbanistyczno-budowlany. Pani premier na razie słowa nie dotrzymała, mimo iż ten kodeks podzielono na dwie części. W dodatku projekt pierwszej – budowlanej – jest praktycznie gotowy. Projektu nie ma jeszcze w Sejmie, więc niestety w tej jego kadencji może zabraknąć czasu na uchwalenie tak skomplikowanej ustawy.

Ten rząd nie ma żadnej zasługi w tym, że w końcówce czerwca wejdzie w życie nowelizacja prawa budowlanego, dzięki której inwestorzy planujący budowę niewielkiego domu jednorodzinnego nie będą musieli uzyskiwać pozwolenia.

Premier Ewa Kopacz nie obiecywała niczego w sprawie mieszkalnictwa, a akurat w tej kwestii przez ostatnie pół roku sporo się działo. Można by ją lepiej ocenić, gdyby prace legislacyjne były dużo bardziej zaawansowane.

W tym miesiącu rząd zaakceptował dopiero założenia do projektu ustawy o rewitalizacji. Instytut Rozwoju Miast ocenia, że nawet jedna piąta powierzchni naszych miast z ok. 2,4 mln mieszkańców zasługuje na miano „obszaru zdegradowanego”. Plagą są tam bezrobocie, ubóstwo i przestępczość. Rewitalizacja tych obszarów ma je „ożywić”.

Na rozpatrzenie przez rząd czeka niemal gotowy projekt ustawy, która ma reaktywować działający w latach 1995-2009 program wspierania społecznego budownictwa czynszowego. Byłby on adresowany do tych, których nie stać na własne mieszkanie. Choć obu projektów ustaw nie ma jeszcze w Sejmie, to wciąż istnieje prawdopodobieństwo, że zdąży on je uchwalić przed wyborami.

Dodajmy, że na początku marca rząd skierował do Sejmu zapowiadany od ponad roku projekt nowelizacji ustawy o pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez młodych ludzi (większe dopłaty dla większych rodzin). To na podstawie tej ustawy działa od przeszło roku program „Mieszkanie dla młodych”, który według rządu jest jednym z pięciu filarów polityki prorodzinnej.

Zobacz także

wyborcza.biz

 

„Zbiegły z Polski Donald Tusk”. Jarosław Kaczyński podsumował 7 lat rządów PO

Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Jarosław Kaczyński uprzedził Ewę Kopacz, która we wtorek podsumuje swoje dotychczasowe rządy. Na zwołanej wcześniej konferencji prezes PiS przedstawił własny bilans „siedmiu chudych lat dla Polaków”, czyli czasu, jaki upłynął pod znakiem gabinetów PO.

Z racji tego, że Ewa Kopacz objęła funkcję premiera pół roku temu, we wtorek odbędzie się specjalna konferencja rządu. Przed jej rozpoczęciem własną konferencję zorganizował Jarosław Kaczyński. Przemawiając, prezes PiS podkreślił, że uwagę należy skupić nie na ostatnich sześciu miesiącach, lecz na minionych siedmiu latach. Tak długo Polską rządzą politycy PO oraz ich koalicjanci.

– Używając tej liczby siedem, choć ona nie jest wystarczająco duża, można pokazać w wielkim cudzysłowie osiągnięcia tego czasu. Z jednej strony w dziedzinie życia społecznego, a z drugiej w dziedzinie tego wszystkiego, co określa kształt życia publicznego – zaczął były premier, który chwilę później przeszedł do konkretów.

„Zbiegły z Polski Donald Tusk”
Do „osiągnięć” PO lider PiS zaliczył siedem głównych afer: stoczniową, hazardową, Amber Gold, sędziego na telefon, zegarkową, taśmową oraz tzw. infoaferę. Na tym wyliczenia się nie skończyły. Kaczyński przeszedł bowiem do opisywania tego, co PO zapewniła społeczeństwu.

Prezes PiS przypomniał między innymi o podniesieniu granic wieku emerytalnego, podwyższeniu stawki VAT, „trzech milionach Polaków w sferze biedy”, niedostatku mieszkań, chcących emigrować maturzystach oraz fatalnym stanie służby zdrowia.

– Pani Kopacz nie ma się z czego cieszyć. Jest współodpowiedzialna wraz z Bronisławem Komorowskim i zbiegłym z Polski Donaldem Tuskiem – podkreślił Kaczyński.

Lider PiS wyjaśnił przy okazji zebranym dziennikarzom, że kolejne rządy PO prowadzą „politykę transakcyjną”, która bierze pod uwagę wyłącznie interesy mocnych grup nacisku. – Dla reszty społeczeństwa jest wyłącznie manipulacja – stwierdził były premier.

naTemat.pl

Premier Ewa Kopacz podsumuje pół roku od wygłoszenia expose [NA ŻYWO]

31.03.2015

(czytać akapitami od spodu)

Premier Kopacz wspominała też, ale bardzo ogólnie, nie wymieniając np. w ogóle ministra Schetyny, o polityce zagranicznej. Stwierdziła, że jej fundamentem jest wiarygodność Polski u partnerów z NATO i Unii Europejskiej. – Dzięki naszej konsekwencji i działaniu udało się utrzymać solidarność państw Zachodu wobec rosyjskiej agresji na Ukrainie – zaznaczyła Kopacz. Premier podkreślała też, że flozofią jej rządu jest „umiarkowanie, zdrowy rozsądek i konsekwencja w działaniu”, a jej ekipa stara się postrzegać problemy „nie z perspektywy władzy, ale zwykłego obywatela”.

Podsumowując pół roku rządu Ewa Kopacz mówiła m.in. że „celem rządu jest prowadzenie takiej polityki społecznej i gospodarczej, by miejsc w pracy w Polsce było coraz więcej oraz aby ci, którzy pracę mają, nie musieli drżeć przed jej utratą”. Jak mówiła, „tu także potrzeba umiarkowania i rozsądku, wszelkie radykalne ruchy, populistyczne zagrania, próby znalezienia łatwych odpowiedzi na trudne pytania to niebezpieczeństwo destabilizacji sytuacji gospodarczej, to zagrożenie dla dobrej sytuacji polskich rodzin”.

Prócz wspomnianych na wstępie in vitro i konwencji antyprzemocowej, 2 proc. PKB na obronność i zwiększenia funduszy na działania prorodzinne, Kopacz mówiła m.in. o:

– waloryzację rent i emerytów i przyjęcie projektu „Wigor” (przy okazji premier zapowiedziała, że „jeszcze w tym roku powstanie 100 domów Seniora”

– wzroście zatrudnienia: „dziś ponad 16 mln Polaków ma pracę. To największa liczba po 1989 roku”

– wydłużeniu programu de minimis do 2016 r. i rozszerzeniu go o wsparcie dla przedsiębiorców na rzecz eksportu ich produkcji

– przedstawieniu założeń do nowej ordynacji podatkowej („Fundamentem nowej ordynacji ma być upodmiotowienie podatnika, jako tego, który składając daninę publiczną ma być przez swoje państwo przede wszystkim szanowany, bo to z pieniędzy podatników żyją urzędnicy a państwo może funkcjonować” – mówiła premier.).

Jesteśmy pod wrażeniem. Premier Kopacz właśnie skończyła mówić. –Zawsze pamiętam, że moim pracodawcą są Polacy – zakończyła. To było bardzo krótkie podsumowanie półrocznej pracy jej rządu. Trwało zaledwie kwadrans. Gdzie te stare, dobre czasy Donalda Tuska, który mówił o wiele dłużej. A my za chwilę podamy jeszcze kluczowe punkty przemówienia Kopacz. Tymczasem Mariusz Błaszczak z PiS skomentował krótkie wystąpienie premier równie krótko: „Widocznie nie miała nic więcej do powiedzenia”. Nieco zabawniej skwitował na Twitterze zwięzły występ Kopacz satyryczny ASZdziennik:

 

Chcę, aby państwo pomagało jeszcze bardziej tym, którzy pragną mieć dzieci. Prowadzimy aktywną politykę prorodzinną. Zwiększono fundusze na żłobki, poprawiliśmy funkcjonowanie ulg podatkowych – mówi Kopacz.

Kopacz przechodzi do bezpieczeństwa. – Silna polska armia to fundament bezpieczeństwa. Przyjęliśmy plan przeznaczania 2%25 PKB na obronność. Przyjęliśmy plan wzmacniania bezpieczeństwa kraju – mówi.

Zaraz po początkowej deklaracji Kopacz przechodzi do ataku na opozycję, która jej zdaniem zaostrzyła niepotrzebnie język debaty publicznej. Zaczyna od in vitro.

– Boli mnie, gdy próbuje się, dla celów politycznych, straszyć Polaków. Dobitnie wybrzmiało to w czasie, gdy przyjmowaliśmy konwencję antyprzemocową i ustawę o leczeniu bezpłodności, w której regulujemy kwestię in vitro. To nieprawda, że walka z przemocą w rodzinie, że danie ludziom szansy na zostanie rodzicami, to zamach na tradycję i próba niszczenia polskich rodzin. – mówi premier.

Premier Ewa Kopacz podsumowuje pół roku od expose: „Ponad 50 proc. moich zapowiedzi z expose zostało zrealizowane„.

 

gazeta.pl

Komorowski kontra Duda. Pierwsza „debata” – szybko, konkretnie i naTemat

Bez złudzeń – na taką debatę w rzeczywistości nie ma szans. Nie przed drugą turą, która – choć możliwa – wcale taka pewna nie jest. Wiadomo jednak, co kandydaci dwóch największych partii mogliby na nich powiedzieć. Postanowiliśmy „posadzić” naprzeciwko siebie Bronisława Komorowskiego oraz Andrzeja Dudę i „przepytać” ich z kilku tematów. Odpowiadamy za nich cytatami z ostatnich tygodni.

IN VITRO

Konwencja antyprzemocowa

ARMIA

Emerytury

Strefa euro

Mniejszości

Rolnicy

naTemat.pl

Guru od śladów zbrodni nie może odejść na emeryturę

Iza Klementowska, Tygodnik Wrocław, 31.03.2015

KORNELIA GŁOWACKA-WOLF

Jeśli zdarzy się ciekawy i nigdy wcześniej niespotkany przypadek, to Andrzej Sagan, najlepszy w Polsce spec od mechanoskopii, czyli zajmujący się śladami pozostawionymi podczas przestępstw ma rozdarte serce. Czy wykraść sprawę kolegom, żeby sobie pobadać, czy zająć się papierologią, którą jako szef zrobić musi, by nie mieć zaległości?
Dryn. Dryn.- Wywiad? Ja nie mam czasu pójść na emeryturę, a co dopiero wywiad.Andrzej Sagan, specjalista od mechanoskopii, a więc odłamu techniki kryminalistycznej, który zajmuje się m.in. badaniami śladów, jakie jeden przedmiot pozostawia na drugim podczas dokonywania przestępstwa, rzuca jeszcze, by spróbować zadzwonić we wtorek.

Udaje mu się wygospodarować nieco czasu. Już na wstępie zaznacza: – Najczęściej spotykanym w mechanoskopii podłożem organicznym jest głowa. I niestety też najbardziej kłopotliwym, bo budową przypomina płytę z laminatu. Ma równie miękką strukturę wewnętrzną i twardą blaszkę zewnętrzną. Identyfikacja śladu, jaki pozostawiło na niej narzędzie zbrodni, jest bardzo trudna, bo podłoża o takiej budowie źle odwzorowują cechy użytego przedmiotu.

Trudna, ale nie niemożliwa. Z leżącego na stole sekcyjnym ciała człowieka pobierany jest fragment pokrywy czaszki wraz z uszkodzeniem, a następnie jest on szczegółowo badany pod mikroskopem stereoskopowym.

Tu mikroskop to podstawa. Można podłożyć pod niego milimetrowy okruch, a gdy oglądamy go trójwymiarowo w dużym powiększeniu, odkrywamy na jego powierzchni cechy, które dla każdej rzeczy są równie indywidualne, jak DNA człowieka. I po nitce do kłębka.

– Bez mikroskopu to można złamany patyk połączyć, pod warunkiem, że będzie jeszcze dostatecznie gruby, aby cechy mogły być widoczne gołym okiem. Bo jeśli patyczek jest cienki, to też potrzeba mikroskopu, żeby zobaczyć, jak złamanie wygląda. Czy rzeczywiście wszystkie porównywane elementy przełomu są takie same. Czy cechy na powierzchni odpowiadają sobie, w jakim stopniu, czy tak samo wyglądają, czy czegoś nie brakuje. Jeśli choćby w najdrobniejszym, nawet mało istotnym elemencie porównywane przełomy się wykluczają, to oznacza, że złamane fragmenty nie stanowiły bezpośredniej całości. Nie ma takiej możliwości – tłumaczy Andrzej Sagan.

Po nożycach do bomby

Idziemy do Laboratorium Kryminalistycznego w Komendzie Policji we Wrocławiu. W prawo, w lewo, jedne schodki, drugie schodki, w dół, w dół, w dół, aż do najgłębszej piwnicy. Tam cisza, którą przerywa jedynie alarm podczas otwierania drzwi.

– Badamy tu broń, więc wszelkie wymogi bezpieczeństwa muszą być zachowane. Kolega zajmujący się badaniami broni właśnie pojechał do Norymbergi na targi broni.

– Targi broni w Norymberdze? – podnoszę brwi.

– Tak się złożyło. To jedne z większych, jeśli nie największe targi w Europie, a my musimy wiedzieć, jakie są nowinki na rynku – to potrzebne do badań.

Na stole rewolwer, sprawny. Na ścianie kilka kusz, sprawnych. Podwójne akwarium na drugim stole wypełnione łuskami nabojów wszelkiego rodzaju. Zużytymi. I mikroskop na długim wysięgniku. Przez okulary mikroskopu można zobaczyć powiększony ślad na łusce przypominający kurzą stopkę. Gdyby na stole leżała łuska z jednego miejsca zdarzenia, a obok z drugiego miejsca i okazałoby się, że obie mają takie same ślady użycia broni, można by z dużym prawdopodobieństwem próbować określić, czy zostały wystrzelone z tej samej broni.

– A gdybym miał jeszcze zabezpieczoną broń, to po oddaniu kilku strzałów próbnych, można by porównać łuski od nabojów odstrzelonych z zabezpieczonej broni z łuskami znalezionymi na miejscu przestępstw i ustalić, czy strzały padły z tej samej broni, a jeśli nie, to z jakiego rodzaju broni. To różnica.

Nie tylko broń. Młotki, noże, łomy, pręty, haki, pogrzebacze, widły, kosy, szpikulce, nożyczki, nożyce. Po roku użytkowania od dokonania przestępstwa nie tracą swoich indywidualnych cech.

Kilkanaście lat temu w Środzie Śląskiej ktoś podłożył bombę zbudowaną z ogromnej ilości elementów pochodzących z różnych przedmiotów. Nie była przeznaczona dla konkretnej osoby, ale dla kogokolwiek, kto zainteresuje się pozostawionym pakunkiem. Kiedy wybuchła, zabezpieczono wszelkie możliwe ślady i materiały, jakie tylko zdołano pozbierać. Były wśród nich również śrubki.

– No i to sobie leżało, leżało, aż się doczekało. Rok po wybuchu zabezpieczono przegubowe nożyce do cięcia drutu. Po badaniach nożyc ze śladami na śrubkach z bomby okazało się, że właśnie nimi sprawca naciął jedną ze śrubek.

Czy właściciel nożyc był jednocześnie sprawcą? Nie wiadomo. Wiadomo jedno, że na pewno o jeden krok zbliżono się do wykrycia przestępcy. Pan Andrzej nie śledzi dalszych losów śledztwa. Zwykle ma już na głowie kilkanaście kolejnych śladów do odkrycia i zidentyfikowania.

Inna sytuacja. Kolizja na przejściu. Kierowca ucieka, nie udzielając pomocy. Okruch lakieru z pojazdu wtopił się w ubranie przechodnia. Siła uderzenia podczas uderzenia była tak duża, że na skutek nacisku włókna odzieży uległy nadtopieniu. Z nadtopienia udało się wydobyć mikroskopijny okruch lakieru z samochodu, który pozwolił wskazać pojazd biorący udział w wypadku oraz okoliczności, w jakich nastąpiło jego wykruszenie.

– Moim zadaniem jako biegłego od mechanoskopii jest również odpowiadanie na pytania prowadzących śledztwa, dotyczących mechanizmu działania na miejscu przestępstwa. Staram się ich udzielić. Ale żeby ich udzielić, trzeba opracować sposób dojścia do wyniku. A to w jednym wypadku wymaga wiele inwencji twórczej i eksperymentów, w innym niekiedy nawet kilkuset godzin badań porównawczych. Zdarzyło mi się więc zbudować model okienka piwnicznego o określonych wymiarach i umieścić je jak na miejscu przestępstwa, aby w drodze eksperymentu ocenić, czy osoba o mojej posturze mogła dokonać włamania. I przelazłem przez nie. Chciałem sprawdzić, czy włamywacz dostał się do budynku właśnie tą drogą. Podobnie ma się z oknami na wysokości kilku metrów, umieszczonymi np. na gładkiej ścianie. Wtedy oceniane jest ich zamknięcie – czy solidnie, czy niedbale zamknięte, czy ich zamek był sprawny, czy nie.

Dryn, dryn- Tak Jureczku, jestem. Ale rozmawiam z panią z gazety. Oddzwonię do ciebie, kiedy skończymy, dobrze?Pory, kanaliki potowe, mikrouszkodzenia

W daktyloskopii wystarczy znaleźć dwanaście cech linii papilarnych, by zidentyfikować osobę. Dwanaście cech na jednym odcisku. W mechanoskopii cech może być nieskończona liczba. Daktyloskopia bazuje na dwunastu, zdefiniowanych „punktowo” rozmieszczonych cechach charakterystycznych, mechanoskopia opiera swoją identyfikację na wszystkich mikroskopowo widocznych cechach badanego, choćby niewielkiego fragmentu powierzchni.

– Stosując naszą metodykę i narzędzia badań, możemy, przy odpowiednim powiększeniu, wyodrębnić na powierzchni pojedynczej cechy daktyloskopijnej mikroskopijne cechy topograficzne tego fragmentu skóry – pory, kanaliki potowe, mikrouszkodzenia – w liczbie wystarczającej do przeprowadzenia identyfikacji.

Ma już ponad 40 lat przepracowane w zawodzie, 66 w metryce. Z Politechniki, gdzie studiował fizykę, poszedł do Przemysłowego Instytutu Automatyki i Pomiarów nieopodal mostu Szczytnickiego. Do laboratorium kryminalistycznego namówił go kolega ze studiów: „Fajnie to jest dopiero w kryminalistyce, chodź do nas”. Poszedł i został. Akurat była reforma administracyjna w 1975 roku. Część osób, które do tego czasu pracowały w laboratorium, rozeszła się do placówek powstałych w całym kraju i trafił na lukę.

– We właściwym czasie i miejscu się znalazłem. Gdyby nie to, pewnie dalej bym gdzieś naukowo się realizował. Dobrze trafiłem, bo tyle lat robię to samo, a nie znudziło mi się. Ja chyba nie umiałbym tak często zmieniać pracy, jak robią to teraz młodzi.

Prowadzi rejestry spraw, nad którymi pracuje. Do 2000 roku było ich kilka tysięcy, od tamtej pory liczba wydanych opinii rośnie, ale nie przekroczyła jeszcze 10 tysięcy. Jako najstarszy biegły w zespole (i z największym doświadczeniem w Polsce) kieruje sekcją mechanoskopii, rozdzielając pracę pomiędzy biegłych wyspecjalizowanych w badaniu broni, badaniu wypadków komunikacyjnych, klasycznych badaniach mechanoskopijnych oraz badaniach identyfikacyjnych pojazdów.

– Muszę rozdzielać równo, żeby było sprawiedliwie i by każdy miał zajęcie. Próbuję czasami coś z tego sobie uszczknąć i trochę „wykradam” kolegom, po prostu dla higieny psychicznej muszę sobie pobadać. Ale że ilość czynności związanych z zarządzaniem i pracą biurową jest dość duża, to nie mogę sobie na zbyt wiele pozwolić. I mało czasu w ciągu dnia pozostaje na badania. Kiedy się za coś wezmę, to badanie zwykle nie odbywa się w jednym ciągu kilku czy kilkunastu godzin, lecz z przerwami na administrowanie może trwać kilka dni. Taka praca wymaga dokładności i staranności.

A jeśli zdarzy się ciekawy i nigdy wcześniej niespotkany przypadek, to ma rozdarte serce – zająć się papierologią, którą zrobić musi, żeby nie nazbierać sobie zaległości w dokumentach, czy sprawą, która zaciekawiła. Tych niecodziennych jednak coraz mniej i coraz rzadziej zdarza mu się budzić rano w poniedziałek z ekscytacją, że może, a nuż czeka go w pracy nowy rozdział w badaniach. Ale idzie do niej chętnie.

W trakcie badania ręce się nie pocą

Rozmontował i poznał już chyba wszystkie możliwe przedmioty. A zaczęło się od budzika. Każdy stojący w rodzinnym domu tak intrygował małego, kilkuletniego Andrzeja, że nigdy nie postał dłużej w jednym kawałku. Podobnie było z radiem, choć tu sytuacja nieco odwrotna – zamiast rozłożyć je na części, zbudował detektorek, czyli radio na kryształek.

– Z natury jestem majsterkowiczem. Zawsze miałem zainteresowania manualne, co tu jest bardzo przydatne, bo dzięki temu dowiedziałem się, jak działa świat i urządzenia, doświadczałem działania niektórych przedmiotów na samym sobie. Jak przyszedłem pracować do laboratorium, to zobaczyłem, że są jeszcze narzędzia, które pozwalają to obserwować. Połączyły się zainteresowania z możliwościami badawczymi.

Nie rozbrajał jedynie ładunków wybuchowych. Nawet jeśli zostaną znalezione na miejscu przestępstwa, zajmują się nimi saperzy, a do badania trafiają tylko ich porozrywane elementy. – Mówi się, że saper może pomylić się tylko raz, bo ponosi osobiście skutki swojej pomyłki, podczas pracy musi być skupiony i precyzyjny – bezbłędny. Natomiast konsekwencje źle opracowanej opinii najboleśniej nie uderzają bezpośrednio w biegłego, a w osobę błędnie wskazaną jako ewentualny sprawca. Nie oznacza to jednak większego przyzwolenia na niedbalstwo i lekkomyślność. W trakcie badania nie pocą mi się ręce, nie przeżywam paraliżującego strachu, ale przez to właśnie, iż wydając złą opinię, mogę niewinną osobę „wsadzić na minę”, muszę być przy formułowaniu opinii bardziej ostrożny i rozważny od sapera. Mam w związku z tym kategoryczny zakaz popełniania pomyłek.

Nie stresuje mnie to, bo przez tyle lat nauczyłem się mówić, że coś jest czarne albo białe tylko wtedy, kiedy mam absolutną pewność co do mojej oceny. Nie zakładam z góry wyników przed przeprowadzeniem badań – gdy wydaję opinię, muszę być przekonany w stu procentach. Staram się dochowywać tej zasady.

Jeśli czegoś nie stwierdzi czy nie jest pewien, to taka niekategoryczna odpowiedź jest również przydatna. Najwyższym biegłym, który ocenia i rozstrzyga, jest sąd. To on ma w ręku wszystkie dowody i na ich podstawie potrafi zbliżyć się do prawdy. Pan Andrzej ma do dyspozycji jedynie jakiś mały drobiazg czy wycinek. Ale bywa, że ten drobiazg czy wycinek całkowicie potrafi odwrócić śledztwo w sprawie.

Potem wszystko trzeba opisać. Najlepiej krótko, bo Andrzej Sagan już wie, że nikt nie lubi i nie ma czasu na czytanie długich tekstów. Podobnie z językiem – nie może być zbyt techniczny, bo zarówno śledczy, jak i sędziowie czy prokuratorzy nie mają zwykle ani technicznego wykształcenia, ani takich zainteresowań. Jednak czasami badany przedmiot wymaga długiego opisu, ponieważ ślad ma bardzo dużo cech, które mogą być pomocne w późniejszym śledztwie. Zataić ich ani tym bardziej ominąć po prostu nie wolno.

Dryn, dryn

– Tak, tak, jestem. Ale rozmawiam tu z panią z gazety. Oddzwonię do ciebie, kiedy skończymy, dobrze?

Musi być tam, gdzie położyłemObecną sprawę może uda mu się zrobić do czerwca. Włamania do wielu mieszkań, ogromna ilość materiału, duża liczba znalezionych narzędzi. Trzeba zbadać, czy przestępstw mogła dokonać jedna i ta sama osoba. Wstępnie szacował, że będzie potrzebował około 400 lub 500 godzin. Ale blisko połowę ze 150 godzin w miesiącu poświęca na dokumentację i zarządzanie. Badania wtedy czekają.- Bardzo dużo spostrzeżeń muszę zapisywać po każdym badaniu, potem muszę je porównać. Jeżeli mi się uda, to dziś może znowu dwie godzinki posiedzę nad sprawą. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz poświęciłem całe osiem godzin wyłącznie badaniom. Dlatego nie mam czasu na emeryturę, chociaż do emerytury to mi już tak naprawdę nic nie zostało. Emerytem mógłbym być już od kilkunastu lat, po 27 latach służby nabyłem prawo do pełnej emerytury.

Mnie wkrótce stuknie 42. Więc od jakiegoś czasu dla własnej satysfakcji i ku chwale ojczyzny pracuję. Czasem jak patrzę do tyłu, to dłużej pracuję, niż wagaruję – śmieje się. – Są również takie momenty, kiedy się zdaje, że jest tyle do zrobienia, że człowiek nie wie, w co ręce włożyć.

Po pracy wkłada je w grządki ogródka. Jeśli jest tylko na tyle ciepło, by to robić. Chodzi, ogląda, wdycha, napędu do grzebania w ziemi dostaje zazwyczaj w momencie, kiedy zaczyna się ściemniać. Wtedy zdaje się na dotyk. Dłonie wystarczająco dobrze znają kształty.

Kiedyś, żeby wypocząć, jeździł w Bieszczady. Plecak, namiot, wygodne buty, dzika natura. Ośrodki wczasowe ze zorganizowanym czasem pobytu starał się omijać do czasu, gdy na świecie pojawiły się dzieci – syn i córka.

– Trzeba było je gdzieś wozić na te wakacje. Nad morze czy jezioro. Teraz to już dorośli ludzie, córka jest nauczycielką języka francuskiego, mieszka we Francji i w maju planuję pojechać do niej, by odwiedzić niewiele ponadrocznego wnuka. Mam nadzieję, że się w końcu uda.

Z Françoise Sagan nie jest spokrewniony. Tym bardziej że Sagan było pseudonimem pisarki [właściwe nazwisko Francoise Quoirez – przyp. red.]. Z racji wykształcenia bliżej mu do Carla Sagana, amerykańskiego fizyka, astronoma i autora nagrodzonej w 1977 roku Nagrodą Pulitzera książki „Rajskie smoki” o rozwoju ludzkiej inteligencji.

– Moja rodzina może wywodzić się w części z Czech lub Słowacji. Jednym z czołowych światowych cyklistów, startującym w renomowanych wyścigach kolarskich jest Słowak Peter Sagan. Kto wie, może wiążą nas jakieś więzy krwi, musiałbym sprawdzić, bo swojego pochodzenia akurat nigdy nie badałem.

Mechanoskopia w domu sprowadza się do jednego: jeżeli przedmiotu nie ma w miejscu, w którym wydaje mu się, że go zostawił, to systematycznie przeszukuje wszystkie pomieszczenia i zakamarki, aż go nie znajdzie. Pierwszymi niepowodzeniami się nie zniechęca.

– Muszę mieć wszystkie rzeczy tam, gdzie położyłem i gdzie pamiętam, że położyłem, a jak mi ktoś przesunie, to robi się problem, a poszukiwanie zguby to katastrofa. Nie wiem, jak ten stan określić, ja to nazywam porządkiem, żona nieporządkiem, próbuję nad tym panować i nieustannie doskonalić.

Dryn dryn

Tak, tak, jestem, akurat rozmawiam z panią z gazety, ale już będziemy kończyć. Dobrze, zadzwonię za chwilę.

Tygodnik Wrocław

wroclaw.gazeta.pl

 

Karol Wojtyła w złotej klatce

Łukasz Długowski, 28.03.2015
Papież Jan Paweł II

Papież Jan Paweł II (Fot. Sławomir Sierzputowski)

Kiedy Franciszek kanonizował Jana Pawła II, rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej powiedział: Nie kanonizujemy każdej decyzji, którą podjął jako papież. Łukasz Długowski rozmawia z dziennikarzem i watykanistą Johnem Travisem.
Łukasz Długowski: Gdy przychodzi do oceny pontyfikatu Jana Pawła II, od razu padają hasła: pedofilia oraz wykorzystywanie seksualne. I najczęściej papieżowi dostaje się za milczenie. Zasłużenie?John Thavis*: Myślę, że on był ślepy na takie sprawy. Najgłośniejszy z takich przypadków, sprawa Marciala Degollado, założyciela zgromadzenia Legion Chrystusa, o którym piszę w swojej książce, był bardzo trudny dla papieża. Był weryfikowany przez watykańskich urzędników jeszcze w latach 50. i Degollado oczyszczono z zarzutów.Może i sprawę zamknięto, ale kolejne świadectwa spływały przez następne pół wieku. Nie przyszło mu do głowy, że coś jest nie tak?– Dla Jana Pawła II to była zamknięta sprawa, nie chciał słuchać o wracających oskarżeniach. Myślę, że zachowywał się tak, bo w komunistycznej Polsce oczernianie księży było normalną taktyką rządzących i nie ufał tego typu kampaniom. Urzędnicy watykańscy twierdzili, że dochodzenie zostało przeprowadzone i nie ma potrzeby robienia kolejnego.

Dopiero kardynał Ratzinger uznał, że oskarżenia są zbyt poważne i nie można tego tak zostawić. To on przekonał papieża, że muszą zacząć działać. Razem włączyli molestowanie nieletnich do grzechów śmiertelnych. Ksiądz, który się go dopuścił, mógł zostać bardzo łatwo ekskomunikowany. Wtedy też uznano, że wszystkie sprawy o molestowanie będą trafiały prosto do Kongregacji Nauki Wiary, czyli najważniejszego z watykańskich ministerstw.

Ale to nieprawda, że Jan Paweł II dokonał tych zmian. On tylko podpisał się pod tym, co zrobił Ratzinger.

– Tak, to kardynał Ratzinger próbował przepchnąć te sprawy.

Więc papież sam z siebie nic nie zrobił.

– Z tego, co słyszałem, to Ratzinger naciskał w tej sprawie. Był też przypadek oskarżonego o molestowanie austriackiego kardynała Hansa Groëra, który ostatecznie zrezygnował ze stanowiska. Jan Paweł II uważał go za człowieka niemal świętego i długo trwało przekonanie go, że tak nie jest.

Myślę, że jego założenie brzmiało: nie wierzyć w takie oskarżenia. Ale kiedy już miał niezbite dowody, brał się do działania. Był zdegustowany i zawiedziony, tak jak my wszyscy. Uważam, że otwarcie oczu zajęło sporo czasu, ale za uporanie się z pedofilią i molestowaniem w Kościele oddałbym mu należny szacunek.

Wiara w oskarżenia? Wierzyć można w Boga, oskarżenia się weryfikuje. 

– To były sprawy, o których rozmawiało się za zamkniętymi drzwiami w bardzo wąskim gronie hierarchów.

Nie możemy uczciwie odpowiedzieć na pytanie, co Ojciec Święty zrobił w kwestii oskarżeń o molestowanie, bo nie mamy pojęcia, jak wiele informacji do niego docierało.

Tu pojawia się pytanie o rolę kardynała Stanisława Dziwisza.

– Dziwisz powiedział, że z obecnej perspektywy wspieranie Degollado było pomyłką papieża. Podobnie on sam, Dziwisz, źle ulokował swoje zaufanie. I że problemem był brak dobrej komunikacji w Watykanie.

Dziwisz mówi: nie powiedzieli nam. Inni mówią: papież nie reagował. Nie wiem, czy dotrzemy do prawdy.

W książce pisze pan o jeszcze jednym powodzie, dla którego papież mógł nie reagować na oskarżenia wobec Degollado.

– Legioniści Chrystusa odnosili duże sukcesy, na przykład zbierali od wiernych poważne sumy. Ale dla Jana Pawła II nie pieniądze były najistotniejsze, tylko nowe powołania. Każdego roku Legioniści notowali 20-40 święceń kapłańskich. Nikt nie miał takich wyników od lat. Więc papież uznał, że w tej organizacji musi być coś świętego.

Może papież uznał, że Legioniści robią tyle dobrego dla Kościoła, że lepiej pozostać głuchym na oskarżenia?

– Jeśli rzeczywiście miałby tak myśleć, wtedy w żadnym wypadku nie może być świętym. Jeśli świadomie ignorujesz wiarygodne informacje Ale bardzo trudno mi uwierzyć, że on wiedział i postanowił nic nie robić.

Czy w świetle tego wszystkiego powinien zostać świętym?– Tak. Uznaję go za świętego. Co nie znaczy, że uznaję go za idealnego człowieka.Nie uważam, że był doskonałym papieżem, ale myślę, że jest w niebie z Bogiem. I właściwie takie jest znaczenie sformułowania, że ktoś jest świętym. Ludzie często tego nie rozumieją: świętość nie oznacza, że jesteś nadczłowiekiem.A co?

– Święci też mogą popełniać błędy i Jan Paweł II zrobił ich całkiem wiele. Jednym z nich była reakcja na kryzys pedofilski w Kościele. Święty to ktoś, kto stara się głosić Ewangelię całym swoim życiem, inspiruje świętość w innych.

Ale sam Benedykt XVI powiedział: święci popełniają grzechy i błędy. Chyba mówił wtedy o innych świętych, jednak można to rozciągnąć na Jana Pawła II. Kiedy Watykan kanonizował Jana Pawła II, rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej powiedział: nie kanonizujemy każdej decyzji, którą podjął jako papież.

Twierdzi pan, że kiedy Ratzinger został papieżem, nie zatrzymał procesu beatyfikacyjnego, bo nie chciał, żeby pontyfikat jego poprzednika był rozpatrywany tylko z perspektywy spraw o molestowanie.

– Nie uważam, że te sprawy mogą zostać kiedykolwiek wymazane. To część jego pontyfikatu.

Wiele osób w Watykanie uważało, że ta beatyfikacja idzie za szybko. I nie chodziło tylko o Jana Pawła II, również o wielu innych kandydatów na ołtarze. Kiedyś od czyjejś śmierci do beatyfikacji i kanonizacji mijało wiele dekad. W pewnym sensie decyzję o uznaniu kogoś za świętego pozostawialiśmy historii. Ale czasy się zmieniły, przecież już podczas pogrzebu ludzie trzymali transparenty „Santo subito!”. Sam Ratzinger powiedział, że możemy być pewni, że papież spogląda teraz na nas z domu Boga. W ten sposób dał do zrozumienia, że już jest świętym.

Myślę, że urzędnicy w Watykanie uświadomili sobie, że Jan Paweł II był najlepszym papieżem, jaki mógł się trafić w XX wieku: przyciągnął uwagę mediów, docierał do ludzi, sprawił, że Kościół był ważny. Może pomyśleli, że utrzymają ten trend, uznając go świętym.

Jednak na pedofilii lista papieskich błędów się nie kończy. Nim stała się głównym wątkiem, podnoszono choćby kwestię konserwatywnej etyki seksualnej, która nie pomogła powstrzymać epidemii AIDS w Afryce. „Gdyby Ojciec Święty powiedział, że prezerwatywa jest dobra, ludzie by jej używali” – mówili krytycy.

– To prawda, całkowicie zgadzał się z encykliką „Humanae vitae” Pawła VI. Uważał, że korzystanie z antykoncepcji w celu kontroli narodzin jest moralnie złe, bo ingeruje w stworzenie życia i ogranicza ekspresję miłości małżeńskiej.

Nie rozumiał, że w bardziej swobodnych kulturach antykoncepcja ratuje życie i zdrowie?

– Podczas jego pontyfikatu teologowie watykańscy ostro dyskutowali nad moralnymi aspektami zabezpieczenia przed HIV za pomocą kondomów, ale po cichu. I byli tacy, którzy podkreślali, że sprzeciw Kościoła wobec kontroli narodzin dotyczy tylko małżeństw, nie związków partnerskich, więc nie ma sensu mówić o „otwarciu na przekazywanie życia” poza kontekstem małżeństwa.

Ale on sam nigdy nie wypowiedział się jednoznacznie na temat roli prezerwatyw w profilaktyce AIDS. Za to powtarzał – ostatni raz dwa miesiące przed śmiercią, w rozmowie z ambasadorem Holandii – że podstawowym narzędziem walki z AIDS pozostaje odpowiedzialność w stosunkach seksualnych.

Większym cieniem na pontyfikacie kładzie się Rwanda i rzeź Tutsi. Do rzezi zachęcał kler, a Watykan milczał.

– Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z tego, że księża i zakonnice uczestniczą w ludobójstwie. „Jeszcze raz apeluję do tych, którzy zaplanowali te masakry, i tych, którzy je przeprowadzają: prowadzą swój kraj w otchłań. Wszyscy będą musieli odpowiedzieć za swoje zbrodnie przed historią, a przede wszystkim przed Bogiem. Skończcie z tą rzezią” – tak przemawiał w maju 1994 roku ze szpitalnego łóżka. A dzień później powiedział, że „to rzeczywiste i prawdziwe ludobójstwo, za które niestety są także odpowiedzialni katolicy”.

Mimo tych wszystkich wątpliwości i zarzutów uważa pan, że to był niezwykły papież.

– Bo był. Mógłbym wymieniać jego zasługi i przełomowe gesty cały dzień: pierwszy papież, który wszedł do synagogi, pierwszy papież, który modlił się w meczecie, pierwszy papież, który odbył tyle podróży zagranicznych. Był fantastycznym ewangelistą.

Nawet jego krytycy przyznawali, że to niezwykły człowiek.– Dla wielu był atrakcyjny dzięki temu, że doświadczył prawdziwego życia. Przecież był robotnikiem, aktorem, pisał wiersze i sztuki, miał do czynienia z ludźmi i światem daleko poza granicami Kościoła. Dzięki temu potrafił budować mosty. Jako papież odwiedzał fabryki, siedział z robotnikami, każdego roku spotykał się ze śmieciarzami. Był bardzo zainteresowany tym, co dzieje się poza hierarchią Kościoła.Myślę, że sobą był najbardziej wtedy, kiedy opuszczał Watykan, podczas podróży zagranicznych. Kochał to. A te pielgrzymki były niezwykle istotne dla „małych Kościołów” na całym świecie. Ludzie mieli poczucie, że są naprawdę ważni.Na początku był młody, dynamiczny i energetyczny. Przemawiał, nauczał, podróżował, wykonywał wymowne gesty. Myślę, że bez niego Kościół byłby dużo mniej znaczący w latach 80., 90. i pierwszej części nowego stulecia.

Ale pod koniec życia skurczył się i został papieżem, który musiał być wszędzie prowadzony albo zanoszony.

To wiele zmieniło.

– Ludzie nadal dyskutują, czy powinien zrezygnować. Nie mnie to oceniać. Zdecydował, że zostaje, kropka. W pewien sposób to było heroiczne. Pokazał: spójrzcie, jestem chory, cierpię. Akceptuję to, ale nie chcę się poddać. Tydzień przed śmiercią stanął w swoim oknie i próbował przemówić do tłumu. Trudno zapomnieć ten moment.

Z kolei Benedykt XVI w ogóle się nie wahał. Stwierdził, że ma dość, więc rezygnuje: papiestwo to nie ja, opuszczam urząd. To totalnie inne rozumienie swojej roli: Wojtyła traktował papiestwo mistycznie, Ratzinger jako człowiek bardzo racjonalny uznał, że trzymanie się tronu może zaszkodzić Kościołowi. Bo pewnego dnia nie będzie miał już sił, żeby stanąć przy oknie, zniknie na całe miesiące albo i dłużej.

Czy schorowany Jan Paweł II miał jakikolwiek wpływ na Watykan?

– Nie. Zarządzanie Watykanem stało się niemożliwe, papież właściwie stracił kontakt ze światem. I wtedy pojawił się monsignore Stanisław Dziwisz, który przyjął rolę jego osobistego strażnika. Robił wszystko, co mógł, żeby go oszczędzać, dlatego ograniczał liczbę osób, które miały dostęp do Jana Pawła II. Niektórzy byli z tego bardziej niż niezadowoleni. Dlatego do monsignore Dziwisza przylgnęło określenie „papież Dziwisz”.

Kiedy papież stracił kontrolę, dochodziło do aktów samowoli?

– Niektóre sprawy zostały zatrzymane, bo nie pchał ich do przodu. Kierownicy różnych departamentów zaczęli działać na własną rękę, opierając się na własnym autorytecie. To nie było dobre, bo kuria rzymska istnieje tylko po to, żeby wprowadzać w życie decyzje papieża, ale nie miał kto im tego zakazać i każdy z nich stał się małym potentatem. Robili, co chcieli: publikowali dokumenty, wydawali decyzje. Ludzie zastanawiali się: czy papież to albo tamto zatwierdził? Nikt tego nie wiedział.

Dziwisz na to pozwolił?

– To nie tak. On był strażnikiem, przez którego trzeba przejść, żeby spotkać się z papieżem. Z drugiej strony, jeśli Dziwisz powiedział: nie, Ojciec Święty nie ma na to czasu, mógł ukręcić łeb twojemu projektowi. Ludzie wiedzieli, że jest bardzo potężny. Ale on nie chciał tej władzy. Nie uważam, żeby działał wbrew woli papieża albo realizował własną politykę. Po prostu był policjantem z drogówki, który powiedział: a teraz musimy zmniejszyć ruch.

Dla mnie interesujące było to, że Jan Paweł II, zanim umarł, uczynił go arcybiskupem. Myślę, że po to, żeby go zabezpieczyć.

Przed czym?

– Prawdopodobnie papież zdawał sobie sprawę, że jego sekretarz ma wielu przeciwników w Watykanie. Możliwe też, że chodziło po prostu o podziękę za lata pracy.

Ale Dziwisz nie był jedyną wpływową osobą w ostatnich latach życia Jana Pawła II. W pewnym momencie napisałem nawet artykuł: „W Watykanie nic się nie dzieje bez aprobaty Ratzingera”. Tak wiele przechodziło przez ręce Ratzingera To był ewenement, wcześniej coś takiego się nie zdarzało.

Jak do tego doszło?

– Jan Paweł II i Ratzinger byli sobie bardzo bliscy. W późnych latach pontyfikatu kardynał zajmował się fundamentalną kwestią: próbował zdefiniować katolicką tożsamość. Publikował różne dokumenty, m.in. o tym, jak powinien się zachowywać katolicki polityk, jak powinny być zorganizowane katolickie uniwersytety, co mają mówić katoliccy teolodzy. A Jan Paweł II bardzo szybko zatwierdzał jego pomysły do realizacji.

Jeśli w czymś się nie zgadzał z papieżem, to w kwestii rezygnacji z urzędu. Kiedy Jan Paweł II był już bardzo chory, Ratzinger powiedział, że papież mógłby zrezygnować. Ludzie zareagowali: „O! Jeśli coś takiego mówi Ratzinger, sprawa jest poważna”. Zaraz potem kardynał poszedł do Dziwisza i przeprosił.

Myślałem, że „pancerny kardynał” był totalnym przeciwieństwem Wojtyły.– W ogóle. Nadawali na tych samych falach. Joseph Ratzinger spędził w Watykanie 26 lat. Gdyby nie działał po myśli papieża, nie wytrwałby tam tak długo.Co zostało w Kościele z tych zmian, których razem dokonali?– Wiele z tego, co robił Jan Paweł II, utrzymał Benedykt XVI, a teraz kontynuuje Franciszek: spotkania z głowami państw, podróże zagraniczne, otwarcie na zwykłych ludzi podczas pielgrzymek, liczba i różnorodność grup społecznych, z którymi się spotykał. To Jan Paweł II stworzył taki model działania papiestwa. Włącznie z audiencjami generalnymi, sposobem, w jaki papież wchodzi w interakcje z tłumem.

Chociaż Franciszek kilka rzeczy robi inaczej.

Na przykład? 

– Jest bardzo bezpośredni w kontaktach z dziennikarzami, daje długie wywiady, nie wypowiada się za pośrednictwem dokumentów, raczej przez improwizowane przemówienia i rozmowy. Jan Paweł II robił to bardzo rzadko, podobnie Benedykt XVI. No i język, którego używał, był dużo trudniejszy od języka Franciszka, który nie boi się potoczności, języka ulicy. Wojtyła był także filozofem i teologiem, a jego przemowy i dokumenty nie zawsze były łatwe do czytania.

Chociaż potrafił być bardzo bezpośredni, szczególnie z młodymi.

Miał pan okazję z nim porozmawiać?

– Wiele razy. Ale to były raczej krótkie rozmowy, w sytuacjach „dziennikarskich”, na przykład w samolocie.

Jak go pan odbierał?

– Dla dziennikarzy był świetny. Zawsze dawał nam temat, który przyciągał uwagę czytelników. Dla dziennikarza to niespecjalny news, że papież odprawia mszę czy opowiada o świętych. A on zawsze łączył tę rutynę z czymś, co działo się w świecie. To bardzo ułatwiało nam pracę. Co innego Benedykt. On zawsze trzymał się świętości i dziennikarze nieustannie drapali się po głowach: co mam z tego napisać? A Jan Paweł II był blisko nas, w samolocie przychodził rozmawiać. Mogłeś wciągnąć go w dyskusję, a jeśli się z tobą nie zgadzał, jasno o tym mówił.

Podążałem za nim przez ponad 25 lat. Byłem na placu Świętego Piotra, kiedy został wybrany na papieża, i byłem tam, kiedy jego ciało chowano do krypty. Normalnie, kiedy ktoś umiera, nie widzisz płaczących dziennikarzy. Tego dnia płakali.

Spędziliśmy z nim tyle czasu! Wszędzie nas ciągnął ze sobą. A raz, w 2002 roku, poprosił nawet, żebyśmy napisali medytacje na drogę krzyżową, którą miał odprawić w Koloseum. Niech pan sobie wyobrazi, jaki to dla wszystkich szok: zawsze medytacje pisali kardynałowie, teolodzy, czasami sam papież. Ale świeccy, i to dziennikarze?

Mnie przypadła pierwsza stacja, „Jezus w ogrodzie oliwnym”. Zgodziłem się, ale potem pomyślałem: dobry Boże, co ja mam do powiedzenia papieżowi w tym temacie? Napisałem o agonii Jezusa i agonii współczesnych ludzi w pewnych sytuacjach. Nie wniósł żadnych poprawek. To był ważny gest: zaufał osobom spoza Kościoła, dał głos świeckim, bo też mogą mieć coś wartościowego do powiedzenia.

Czyli to nie puste hasło: papież zwykłych ludzi?

– Tak. Ale myślę, że jego największym przedsięwzięciem była odbudowa katolickiej tożsamości: w co wierzymy jako katolicy? Bardzo chciał, żeby to było czarno na białym: masz pytania? Przeczytaj katechizm, tu jest wszystko rozpisane. Tym się różni od niego Franciszek, który uważa, że ewangelizacja polega na rozmowie z ludźmi: na początek nie rzucamy w nich księgą z zasadami, nie mówimy: przyjdź do mnie, jak to przeczytasz.

No i Franciszek stara się działać z pominięciem kurii rzymskiej. Jan Paweł II był w pewnym stopniu więźniem Watykanu. Niespecjalnie to lubił, ale operował w ramach tradycyjnych ram, które narzucała kuria.

Był więźniem Watykanu?

– Jako biskup Wojtyła pływał kajakiem, spał pod namiotem, cieszył się towarzystwem młodych ludzi. Jako papież Jan Paweł II musiał z tego zrezygnować. Próbował pozostawać w kontakcie z prawdziwymi ludźmi, na przykład zapraszając gości na obiady, ale generalnie pozostawał otoczony watykańskimi urzędnikami.

Nie był wolny ani fizycznie, ani w sposobie interakcji z ludźmi, kulturą i społeczeństwem. W pewien sposób to była złota klatka. Oczywiście mógł zmienić w Watykanie, co tylko chciał, ale zdecydował, że tego nie zrobi. Myślę, że jako pierwszy papież od 450 lat, który nie jest Włochem, nie chciał robić rewolucji.Nazwałby go pan rewolucjonistą, jak niektórzy publicyści?– Nie. Owszem, rewolucjonizował styl komunikacji, podróże, audiencje. Ale był bardzo przywiązany do tradycji Kościoła i papiestwa.Showmanem?

– Zdecydowanie. Jako aktor bardzo dobrze uświadamiał sobie znaczenie sceny. Wiedział, co robić przed kamerami i podczas spotkań z tłumami. Na światowej scenie czuł się jak w domu.

Co z tej sceny szczególnie zapadło panu w pamięć?

– Myślę, że otwarcie Świętych Drzwi w roku 2000. Był już chory, trząsł się. Byliśmy bardzo zaniepokojeni, bo musiał przez trzy minuty stać na bardzo wąskim marmurowym stopniu. Pomyślałem: „Jezu, mam nadzieję, że będą go podtrzymywać”. Nie zrobili tego. Pozwolili mu otworzyć te drzwi samodzielnie. Wyszło idealnie. Potem zapytałem asystenta mistrza ceremonii, czy się nie martwił, że papież upadnie. Odpowiedział, że oczywiście, ale to był moment, w którym Jan Paweł II musiał być sam.

Ale opowiem panu jeszcze o pielgrzymce do Republiki Południowej Afryki. Papież się spóźniał i wszyscy z jego świty go poganiali: Ojcze Święty, musimy iść, Ojcze Święty, trzeba jechać dalej. Ale kościół był pełen ludzi, którzy czekali na niego przez osiem godzin. Wszedł i podał rękę każdemu z nich.

*John Thavis – amerykański dziennikarz i publicysta, przez blisko 30 lat obserwował działanie Watykanu i kurii rzymskiej jako dziennikarz Catholic News Agency oraz współpracownik Associated Press i ABC News. W Polsce nakładem wydawnictwa Znak właśnie ukazała się jego książka „Dziennik watykański. Serce Kościoła katolickiego od kuchni: władza, ludzie, polityka”.

Wyborcza.pl

„Polska nie miała afery na tak wielką skalę”. Mucha o SKOK-ach: Pamięta pan serial „Ośmiornica”?

WB, 31.03.2015
Joanna Mucha

Joanna Mucha (Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Afera SKOK-owa to 45 małych afer Amber Gold, to afera Rywina, ale na znacznie większą skalę. To afera na skalę, jakiej Polska dotąd nie miała – oceniła w TOK FM posłanka Joanna Mucha z Komisji Finansów Publicznych. – Przychodzą do mojego biura ludzie pokrzywdzeni, którym bardzo trudno pomóc – mówiła.
– Nie ma pani wrażenia, że ogromne zainteresowanie SKOK-ami w polskim parlamencie bierze się stąd, że SKOK-i finansują sporo inicjatyw prawicowych? Koalicja PO-PSL rządzi i z rozkoszą tnie kolejne odnóża prawicowej opozycji – pytał Joannę Muchę prowadzący Poranek TOK FM Jan Wróbel. Przypomniał również, że PiS domagało się komisji w sprawie Amber Gold, ale ta nie powstała.- Sprawa Amber Gold to sprawa jednego SKOK-u. To była ewidentna piramida finansowa. Niektóre spośród SKOK-ów też miały wymiar piramidy finansowej. Ale Amber Gold można porównać do jednego SKOK-u. Natomiast w całym systemie SKOK-ów 45 z nich to takie małe afery Amber Gold – oceniła Mucha.

Podkreśliła przy tym, że w grę wchodziło też wyprowadzanie pieniędzy do Luksemburga i przekształcenie fundacji, która „nagle stała się prywatnymi pieniędzmi Biereckiego i kilku jego kolegów”. – A do tego dochodzi coś, co można by porównać z aferą Rywina, ale na znacznie większą skalę – parasol polityczny roztoczony nad SKOK-ami przez kilkanaście lat, jedną partię polityczną, która blokowała zmiany mające doprowadzić do tego, żeby depozytariusze mogli mieć pewność swoich pieniędzy i która korzystała z tego. Nie było otwarcia gazetki, pikniku, wystawy, która nie byłaby finansowana przez SKOK – stwierdziła była minister sportu.

Jak w „Ośmiornicy”

Jan Wróbel zauważył, że rządy PiS trwały jedynie dwa lata. – Mimo wszystko ten parasol był rozłożony, bardzo szczelny. Poszczególni posłowie byli naiwni do granic. Bierecki przekonywał, że SKOK-i to patriotyczna instytucja, ale one bardzo dawno temu oddzieliły się od swojego początku i tego, co było dobrą instytucją – powiedziała Mucha.

Oceniła, że SKOK do uzdrowienia potrzebuje ok. miliarda złotych. – To są potężne pieniądze. Polska nie miała dotąd afery na tak wielką skalę – dodała.

– Świetnie się składa, że to afera związana z prawicą – zaczepił znów Wróbel. – Mnie to powinno cieszyć, ale nie cieszy. Przychodzą do mojego biura ludzie pokrzywdzeni, którym bardzo trudno pomóc. Pamięta pan serial „Ośmiornica”? Mam wrażenie, że mieliśmy do czynienia z taką ośmiornicą – stwierdziła na koniec.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz