Duda (28.08.2015)

 

Nie oburza mnie Joanna Lichocka na listach PiS. Ale ją powinno – zawsze kreowała się na sumienie dziennikarstwa

Nie oburza mnie Lichocka na listach PiS. Ale ją powinno.
Nie oburza mnie Lichocka na listach PiS. Ale ją powinno. Fot. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta

Prawicowa dziennikarka Joanna Lichocka będzie jedynką PiS w Kaliszu, co w praktyce gwarantuje jej mandat poselski. Ten transfer zupełnie mnie nie dziwi i też jakoś trudno zdobyć mi się na oburzenie. Ale oburzona powinna być sama Lichocka, dotychczas pozująca na ostatnią ostoję moralności w zalanym przez sługusów PO dziennikarskim światku.

Gwiazda Telewizji Republika i „Gazety Polskiej” Joanna Lichocka będzie kandydować do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości. Jedynka w Kaliszu wydaje się być nagrodą za długoletnie chwalenie partii Jarosława Kaczyńskiego w tekstach i programach. Przykładów jest aż nadto.

wracamZkonwencjiPiS
spodziewamSię
JOANNA LICHOCKA

Jest zatem zaplecze, społeczne oparcie niezbędne do przebudowy państwa. Twórca sukcesu Jarosław Kaczyński ma podstawy, by wierzyć, że projekt dobrej zmiany się uda – prezydent Duda ma i oby miał nadal wsparcie rosnącego w siłę społeczeństwa obywatelskiego. Czytaj więcej

I tak dalej, i tak dalej… Najbardziej jaskrawym przejawem zaangażowania Lichockiej po jednej stronie było pytanie, jakie zadała podczas debaty prezydenckiej w 2010 r., a które w istocie było tyradą przeciwko środowisku Bronisława Komorowskiego. Ale przecież zaangażowana twórczość Lichockiej nie jest wcale odosobniona wśród tzw. niezależnych dziennikarzy. Przecież wiadomo, że „niezależni” nie walczą o sprzedaż (co widać chociażby po wynikach „Gazety Polskiej Codziennie” czy „w Sieci”), ale o to, by przypodobać się PiS-owi.

Dlatego nie dziwię się zmianie jednego sposobu wspierania PiS na drugi. Do tego trudno mi się oburzać na Lichocką. Zresztą na listach partii jest też Krzysztof Czabański, szef Polskiego Radia z nadania PiS. Przejście z dziennikarstwa do polityki to nic nowego, choć proces ten stracił w ostatnich kilku latach na sile. Teraz dziennikarze zmęczeni zawodem zostają rzecznikami instytucji lub spółek Skarbu Państwa. Lichocka postanowiła pójść krok dalej i przejść do polityki. Ma do tego prawo (ale już nie do powrotu z polityki do dziennikarstwa).

Ale jest ktoś, kogo takie zachowanie zdecydowanie powinno oburzyć. To – tak, tak – Joanna Lichocka. Bo publicystka „Gazety Polskiej” poza wspieraniem ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego wiele czasu i energii poświęcała też na tropienie tych, którzy PiS-u nie wspierają, a szczególnie tych, którzy ośmielą się skrytykować tę partię w mediach. To tylko przykłady z ostatnich kilkunastu dni.

skandalicznaJest
kuriozaPolskie
JOANNA LICHOCKA

Niektórzy z nich nie umieją inaczej – styl wynieśli ze stalinowskich domów. Inni są po prostu przez władzę opłacani – i tak, jak Pluszak Premiera zrobią wszystko w obronie swoich poborów. Nie warto jednak tego nagłaśniać. Niezależne media nie mogą być pudłem rezonansowym funkcjonariuszy. Czytaj więcej

Dlatego jeśli przez lata Lichocka była samozwańczym sumieniem dziennikarstwa, powinna się tak zachować (chociaż raz). Dlatego nie wygląda dobrze, jeśli Lichocka rano jest jeszcze dziennikarką, a po południu jest już politykiem. Powinien istnieć okres kwarantanny, choć trudno określić jak długi. Może według Lichockiej kilka godzin wystarczy?

Prawica uwielbia recenzować pracę innych, choć sama często łamie standardy. I nie chodzi już nawet o ostentacyjne wspieranie PiS, bo to każdy widzi. Ale pozowanie na „niezależną” dziennikarkę, by dzień później wystartować w wyborach, albo blogowanie i pisanie tekstów publicystycznych podczas pracy w sztabie wyborczym, to za dużo. Jednak oprócz miłości niezależnych dziennikarzy do PiS-u jest rozwinięta jeszcze jedna, bardzo silna cecha: moralność Kalego.

NieOburzaMnie

naTemat.pl

Ile jest „Solidarności” w „Solidarności”

Marcin Wójcik, 26.08.2015

Przewodniczący Piotr Duda na tle plakatu

Przewodniczący Piotr Duda na tle plakatu „Solidarności” (Fot. Tytus Żmijewski/PAP)

Poznałam dwie „Solidarności”. Jedna jest między nami, dziewczynami z Perły. Druga tworzy struktury.

Ewa Kostka pojechała do biura przewodniczącego „Solidarności” Piotra Dudy. – Ledwie otworzyłam drzwi sekretariatu, usłyszałam: „Przewodniczący nie przyjmuje indywidualnych ludzi z ulicy”.

A chciała go zapytać, czy wie, że w firmie „Solidarności” ludzie zwalniani są za to, że śmiali się z koloru dywanu.

Piotr Duda. Saper improwizuje

Paprotki

Ewa Kostka jest kierowniczką domu wczasowego Perła w Ustce. Pokojówki mówią, że nie potrafi przejść bez komentarza obok smugi na podłodze. Ale jak płaczą nad mężami i partnerami, to siedzi z nimi na schodach.

– Osiem lat temu dostałam etat kierowniczki. Było to dla mnie największe zawodowe wyzwanie – mówi.

Najpierw wyrzuciła zwiędłe paprotki z korytarzy; wprowadziła dobę hotelową, bo goście zwalniali pokój, kiedy chcieli; wprowadziła komputery, bo recepcjonistki robiły rezerwacje w zeszytach i je gubiły; wprowadziła wózki dla pokojowych, bo w rękach nosiły wiadra z wodą i chlustały po korytarzach.

Perła ma 250 łóżek. Śpią w nich goście skierowani przez NFZ na podleczenie krążenia i reumatyzmu, jak i ci, których nikt nie skierował, tylko zgłaszają się sami. Kuszą lasy, ścieżki rowerowe, zejście na plażę.

Ewa Kostka: – Trzypiętrowy budynek jest własnością włocławskiej fabryki chemicznej Anwil. Wydzierżawiły go działające przy fabryce związki zawodowe – „Solidarność” i OPZZ. Perłą na miejscu zarządza prezes, do pomocy ma radę nadzorczą, którą tworzą związkowcy z Anwilu – tłumaczy.

Kierowniczce nie wszystko udało się zmienić. Udawała, że nie widzi, kiedy prezes z budżetu hotelowego kupił taczki do ogrodu, ale zabrał je do siebie i przywiózł swoje, zardzewiałe; powiedział: „Ja tę nową taczkę wziąłem do domu, bo licha, a wam przywiozłem swoją z domu”. Udawała, że nie widzi, kiedy prezes z budżetu hotelowego kupił płaski telewizor, ale zabrał go do siebie, a przywiózł swój, z szafiastym tyłem, i powiedział: „Przywiozłem go w darze dla Perły”. Nie chciała też widzieć, jak wywozi opał do domu.

Ewa Kostka: – Najbardziej denerwowało mnie, że od znajomych i rodziny bierze 1600 złotych za wczasy, a powinien wziąć 5 tysięcy. Do tego goście prezesa zajmowali najlepsze pokoje w szczycie sezonu, kiedy mogły zarabiać – im mniejszy utarg w sezonie, tym mniejsze premie dla pracowników. Raziło mnie to także w kontekście wojen, które toczyłam z nim o każdą złotówkę. Kiedy chciałam, żeby pomógł jednej z naszych dziewczyn, która została sama z dzieckiem, to powiedział, że ewentualnie może dać jej słoik zupy.

Kierowniczka chodziła do prezesa i mówiła mu przede wszystkim, że nie przystoi, aby w hotelu związkowym ludzie latami pracowali na umowy czasowe i żeby zarabiali tyle, że bez opieki społecznej nie przygotują wigilii.

Ewa Kostka: – Prezes powtarzał: „Jeśli się pani nie podoba polityka firmy, to na pani miejsce jest 150 osób”.

Operatorzy żurawi zakładają związek: Jak będzie trzeba, staną budowy w całej Polsce

Ołówek

Gdyby pokojowa Barbara miała policzyć wszystkie dni szczęśliwe, to wystarczyłyby jej palce jednej ręki. Liczenie zaczęłaby od dnia, w którym weszła do Perły. – Sprzątałam bez umowy pensjonaty, głównie w sezonie. Kolega męża przyszedł wieczorem na papierosa i powiedział, że szukają pokojowej do Perły.

Szybko się nauczyła, że bordowa pościel na parter, niebieska na pierwsze, beżowa na drugie, zielona na trzecie, a kiedy przyjeżdżają związkowcy z „Solidarności” i OPZZ, to do swoich apartamentów dostają brązową, i podłogę trzeba myć dwa razy, bo kiedyś związkowiec zwrócił uwagę pokojowej, że podłoga nie lśni jak powinna.

– Nie wdawałam się w rozmowy ani ze związkowcami, ani z kuracjuszami. Człowiek nie wiedział, czy ten drugi sobie życzy, żeby się do niego zwracać. Brałam śmieci, myłam, odkurzałam. Kuracjuszki mnie sprawdzały. Kładły na stole pierścionek i wychodziły. Ale nie bolało mnie to. Nieraz człowiek przychodził chory, połamany – w sezonie przez siedem dni 150 pokoi na siedem pokojowych. Najbardziej bolały mnie dłonie, między palcami miałam przeżerki – takie otwarte rany. Przyklejały się do nich rękawiczki i musiałam odrywać ze skórą. Znalazłam sposób. Wlewałam wodę w rękawiczkę. Chwilę się pomoczyło i rękawiczka ładnie odchodziła od rany. Poza tym nauczyłam się wyłączać myślenie. Wtedy człowieka nic nie boli.

Barbarę zaczęło boleć w domu którejś jesieni, kiedy w ciągu miesiąca stanęła pralka i rozleciały się drzwi wejściowe. W parabanku dali tylko na pralkę, bo policzyli, że ma 1200 złotych, męża na utrzymaniu, dzieci. Ona też policzyła: pracuje sześć dni w tygodniu, za najniższą krajową, nie ma za nadgodziny, prezes w zamian każe brać wolne, a wolałaby zarabiać. (Drzwi nie kupiła, tylko mąż wzmocnił listwami te stare).

– Żyję z ołówkiem w ręku. Zapisuję w notesie każdy wydany grosz i pod koniec miesiąca robię remanent.

– Na czym polega remanent? – dopytuję.

– Zakreślam to, z czego mogłam zrezygnować.

– Co pani najczęściej zakreśla?

– Frykasy. Paluszki, talarki, popcorn.

Na urlopie robię. Pół Polski na wakacje nie jeździ

Ciśnienie

Ewa Kostka: – Na początku kwietnia ostatni raz byłam u prezesa w sprawie podwyżek, bo dziewczyny stwierdziły, że za najniższą krajową już nie mogą żyć. Prezes był niewzruszony. Któraś z pokojowych rzuciła, że może trzeba reaktywować stary związek zawodowy. Wybuchłyśmy śmiechem. Jak to? Związek zawodowy w firmie należącej do związków zawodowych?

Rozmawiały w konspiracji. Zamykały się w pokojach albo spotykały na mieście. Zapisały się kelnerki, pokojowe, kuchnia – w sumie 20 osób z 35-osobowej załogi. Ci, co się nie zapisali, argumentowali to zakazem wchodzenia w konflikt z pracodawcą z przyczyn religijnych, brakiem czasu albo w ogóle nie argumentowali.

Ewa Kostka: – Rano pojechałam do Słupska, do siedziby regionalnej „S”, po deklaracje związkowe dla dziewczyn i sama zapisałam się do związku. Po południu prezes dał mi wypowiedzenie. Jako powód podał utratę zaufania, nieobecność podczas kontroli pożarowej, nie dbałam o Facebooka. Dziwne, bo jeszcze miesiąc wcześniej o wszystko dbałam i dostałam nawet premię. Powiedziałam, że jestem związkowcem. Zaproponował odprawę za polubowne rozstanie. Nie przyjęłam, poszłam do sądu, a dziewczyny zrobiły ze mnie przewodniczącą – mówi.

Pokojowe dostały ciśnienia, kiedy usłyszały, że i one szykowane są do zwolnienia. Z tabletką na ciśnienie pod językiem poszły zapytać prezesa, czy rzeczywiście ich nie chce. Chciał firmę zewnętrzną, bo jest tańsza i nie chodzi na zwolnienia.

Ewa Kostka: – Ludzie prezesa podpytywali, kto się zapisał do związku. Z pracy odeszły kelnerki i recepcjonistki – nie wytrzymały atmosfery, a część pokojowych wzięła zwolnienie psychiatryczne.

Tadeusz Pietkun, zastępca przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w Słupsku: – Początkowe rozmowy z prezesem wskazywały na to, że z powrotem przyjmie do pracy kierowniczkę Kostkę. Teraz nie chce o tym słyszeć. Na dodatek pojawiają się u nas pracownicy Perły. Żądają wydania zaświadczenia potwierdzającego, że już nie są członkami „Solidarności”. Pewnie nie po to, aby pokazać żonie czy mężowi.

Ewa Kostka: – Skontaktowałyśmy się ze związkowcami z rady nadzorczej. Jeden zgodził się przyjechać do siedziby „S” w Słupsku. Stawiłyśmy się w komplecie, choć niektóre z nas mają do Słupska kilkadziesiąt kilometrów. Czekałyśmy długo. W końcu związkowiec zadzwonił, że przeprasza, ale będzie jutro. Tylko że on „jutro” też nie przyjechał.

Prezes

Prezes Eugeniusz Tatara chwali się, że w Polskich Liniach Oceanicznych był intendentem, w Stoczni Gdynia kierował działem kontroli przepływu pieniądza, z Lechem Kaczyńskim „wychylił kielicha”.

– Czym według pana powinien zajmować się związek zawodowy?

– Rozdzielaniem pieniędzy z funduszu socjalnego.

– A może upominać się o umowy na czas nieokreślony?

– Umowy to polityka spółki, a nie związku.

– A jeśli pracownicy latami pracują na czas określony i źle zarabiają, to nie mogą protestować?

– Nikogo tutaj na siłę nie trzymam.

– Dlaczego zwolnił pan kierowniczkę i zarazem przewodniczącą związku Ewę Kostkę?

– Podważała mój autorytet wśród pracowników – śmiała się z wystroju hotelu, jaki zaproponowałem. Przywiozłem czerwony dywan i rozłożyłem na świetlicy, żeby dzieci nie bawiły się na zimnej posadzce. Pani Kostka wyśmiewała się ze mnie pokątnie, mówiła, że nie mam gustu.

(Gdyby Ewa Kostka uczestniczyła w tej rozmowie, to odpowiedziałaby: – Rzeczywiście, pan prezes przywiózł z domu jakiś stary, zużyty i śmierdzący czerwony dywan i kazał go gdzieś położyć na hotelu do użytku gości. Po prostu żenada! Ja staram się podnieść standard PRL-owskiego obiektu, a tu następna staroć z graciarni domowej prezesa. Tymi starymi rzeczami zarzucał Perłę. Czemu, skoro uważał, że one są takie wspaniałe, nie brał ich do swojego mieszkania służbowego, do którego z pieniędzy perłowych kupował wszystko najnowsze. Stare, śmierdzące graty – meble, szmaty, naczynia przywożone z jego domu – były tylko problemem, ponieważ szły w końcu na śmietnik, a za ich wywóz Perła musiała płacić. Z tego czerwonego dywanu i ze wszystkich innych starych rzeczy kpi cała Perła. Jeśli to powód zwalniania ludzi, to prezes powinien zwolnić wszystkich).

– Pani Kostka głównie wypominała panu umowy czasowe, a nie czerwony dywan.

– Mam prawo zatrudniać na czasówki.

– „Solidarność” walczy z czasówkami, a pan, w firmie należącej również do „Solidarności”, latami zatrudnia na czas określony.

– Robię to, co zgodne z prawem. Wystarczy, że pracownik zrobi dwumiesięczną przerwę, i od nowa mogę go zatrudnić na czas określony.

– Rozmawiałem z pokojową, która przez przerwę nadal pracowała jako pokojowa.

– Nie przypominam sobie takiej sytuacji.

(Gdyby pokojowa uczestniczyła w tej rozmowie, to odpowiedziałaby: – Jak już trzeba było podpisać stałą umowę, to podpisywałam dwumiesięczną umowę o dzieło. Miałam cerować leżaki, choć robiłam to, co zawsze – sprzątałam. Inne pokojowe miały malować elewację

Gdyby inna pracownica uczestniczyła w tej rozmowie, to odpowiedziałaby: – Prezes miał szufladkę, z której wyciągał pieniądze dla pracowników, którzy nie mieli żadnych umów).

– Dlaczego pan nie daje stałych umów?

– Na umowach czasowych łatwo można podziękować za współpracę złemu pracownikowi. Miałem kelnerkę, wiedziałem, że kradnie jedzenie, ale nie byłem w stanie jej tego udowodnić. Trzeba było czekać, aż jej umowa wygaśnie.

– Nie wszyscy kradną. Bez umowy na czas nieokreślony ludzie nie mogą choćby wziąć kredytu mieszkaniowego.

– Zdaję sobie z tego sprawę i na miejscu pracowników też wolałbym mieć stałą umowę.

Wszyscy płacimy za śmieciówki

Jedzenie

Magazynier Janusz był także kierowcą. Pracował w Perle od początku, kiedy jeszcze rządził nią Anwil, a nie związki.

Janusz: – Myślałem, że jak przyjdą związki, to tak o nas zadbają, że będzie jak w raju. Rada nadzorcza przyjeżdżała z rodzinami, siedzieli tygodniami, balowali, za nic nie płacili albo jakieś grosze. Podobnie goście prezesa. Prezes brał z Perły, co chciał, a sprzątaczkom liczył każdy talerz zupy. Mówiłem żonie, że nie wytrzymam i wejdę na zebranie, żeby im wszystkim wygarnąć. Żona prosiła: „Janusz, Janusz, daj spokój”. Odwagi nabrałem, kiedy już nie pracowałem. Założyłem koszulę, wszedłem na spotkanie, poprosiłem o głos. Związkowcy powiedzieli, żebym dał spokój.

Ewa Kostka: – Za wyżywienie rady nadzorczej, ich rodzin i wszystkich znajomych prezesa płacili kuracjusze, czyli NFZ i ci, którzy wykupywali wczasy.

– NFZ płacił? – dopytuję.

– No tak, świta prezesa jadła z garnka kuracjuszy. Ale nie to nas najbardziej boli. Prezes poprzez łamanie praw pracowniczych winduje zyski, przy akceptacji rady nadzorczej. Od lat większość pracowników ma taką samą pensję, podczas gdy każdy rok kończy się dla spółki wyższym zyskiem . A to przecież „Solidarność” w lipcu apelowała: „Nie manipulujcie i podzielcie się zyskami z pracownikami”.

Premie

– Pana pracownicy nie zarabiają minimalnej krajowej – mówię do prezesa Eugeniusza Tatary.

– Zarabiają.

– Nie mają 1750 zł brutto.

– Mają. Ich wypłata to pensja zasadnicza, do której dochodzą premie, stażowe. Daje to 1750 zł brutto i więcej.

– Premie i stażowe powinny być nagrodą, a nie składową minimalnej krajowej.

– Prawo mi tego nie nakazuje.

– Myśli pan, że da się wyżyć za 1280 złotych?

– Wielu ludzi w Ustce za tyle żyje.

Pytam pokojową Agnieszkę, co znaczy żyć w Ustce za 1280 zł.

– Płaciłam 400 zł za pokój. Jadłam ziemniaki, ryż, makaron. Teraz wynajmuję z partnerem kawalerkę, 800 zł plus media. Poszukam pracy w przetwórni ryb. Tam zawsze są wolne miejsca.

Nauczyciel w kurniku. Wójcik sprawdza, jak dorabiamy

Listy

Ewa Kostka: – Napisałam na Facebooku przewodniczącego Piotra Dudy, że źle się dzieje w majątkach należących do „Solidarności”. Opisałam, o co chodzi, nie podając nazw. Odpowiedział administrator, że w majątku „S” takie rzeczy nie mogą się dziać. Napisałam więc, o jaki majątek chodzi. Już nie odpisał, tylko usunął mój wpis. Napisałam drugi i trzeci raz, ale też usunął. A pan Duda akurat promował na Facebooku tekst ze strony Solidarnosc.org.pl „Wakacyjne obozy pracy”. Przeczytam fragment: „Znane i odwiedzane przez Polaków w sezonie wakacyjnym kurorty kryją ponurą tajemnicę – bezwzględny wyzysk pracujących tam w sezonie ludzi. Tak jest od Bałtyku przez Mazury do Tatr. Proceder dotyczy zarówno restauracji i lokali gastronomicznych, jak i hoteli. (…) Tak wygląda sukces III RP w praktyce”.

Pan Duda promował także tekst pod tytułem „Lidl mówi nie związkom”. Przeczytam: „Gdy Komisja Zakładowa weszła w spór zbiorowy z Lidlem, przewodnicząca została dyscyplinarnie zwolniona z pracy, choć była na etacie związkowym. Zwolniono także jej zastępcę. Kolejne próby działań pracowniczych nie powiodły się, ponieważ zastraszani pracownicy stopniowo wycofywali się z udziału w życiu związku”.

Pojechałam do biura Piotra Dudy w Gdańsku. W jego sekretariacie usłyszałam: „Przewodniczący nie przyjmuje indywidualnych ludzi z ulicy”. Wróciłam do domu i napisałam list do przewodniczącego – pomyślałam, że może indywidualne listy przyjmuje. Chyba nie, bo nie odpisał. Pokojówki też do niego pisały i też nie odpisał.

Napisałam do przewodniczącego OPZZ Jana Guza i on również nie odpisał. Wysłałam listy do posłów z naszego regionu: Jolanty Szczypińskiej (PiS), Marka Biernackiego (PO), Leszka Millera (SLD), Krystyny Kłosin (PO), Kazimierza Plocke (PO), Jarosława Sellina (PiS), Jerzego Budnika (PO), Stanisława Lamczyka (PO), Zbigniewa Konwińskiego (PO), Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk (PiS).

Pokojowe pytają, czy dobrze zaadresowałam, bo to niemożliwe, żeby wszyscy milczeli – mówi Kostka.

Wybieram trzy nazwiska i sprawdzam, czy dostali list Kostki.

Leszek Miller – żadnej korespondencji z Perły nie było.

Kazimierz Plocke – przekazał list senatorowi Kazimierzowi Kleinie, bo senator mieszka bliżej Ustki.

Jolanta Szczypińska – wraca z urlopu i wszelka korespondencja dopiero „ulegnie obróbce”.

Kawał

Chcę porozmawiać z członkami rady nadzorczej Perły, którzy wchodzą w skład NSZZ „Solidarność” w Anwilu. Nie mogą rozmawiać, bo są na urlopie.

Na stronie anwilowskiej „S”, w zakładce „Refleksje”, znalazłem kawał: „Dziennikarz robi sondę uliczną i pyta przechodnia: – Proszę mi powiedzieć, czy pracowałby Pan dla „Solidarności”? – Nigdy, w żadnym razie. – A dla rządu? – Bardzo, bardzo chętnie! – A dla partii?- Ile tylko by mi starczyło sił! Nawet w niedzielę i święta. – O, to bardzo piękna postawa, jest pan dobrym obywatelem. A jaki ma pan zawód? – Jestem grabarzem”.

W „Refleksjach” znalazłem również artykuł: „Szeregowy ciężko pracujący Obywatel RP jest marionetką w osiąganiu dla będącej przy władzy wąskiej grupy osób, bezwzględnie realizującej własne, często prywatne cele nie mające nic wspólnego z dobrem pojedynczego Obywatela. (…) W efekcie chcą wycisnąć zszeregowca ile się da lub jeśli nie podda się naciskom, pozbawić go pracy. Nie o taką Polskę walczyliśmy!!!!!!!!!!”.

Struktury

Ewa Kostka: – Siedzę w domu i codziennie zaglądam na stronę internetową „Solidarności”. Nie wiem, po co, jest to silniejsze ode mnie. Czytam o ważnych dla związku rocznicach, o łamaniu praw pracowniczych, o wyzyskujących pracodawcach. Naprawdę nie wiem, dlaczego się tym katuję. Czy żałuję? Nie. Poznałam dwie „Solidarności”. Jedna jest między nami, dziewczynami z Perły. Druga tworzy struktury.

Naród

O łamaniu praw pracowniczych przez pracodawców i o sytuacji w Perle chcę porozmawiać z przewodniczącym „Solidarności” Piotrem Dudą. Nie znajduje dla mnie czasu. A to jest na 70. urodzinach arcybiskupa Leszka Sławoja Głódzia, a to jest zajęty przygotowaniami do 35-lecia „Solidarności” i wielkiego koncertu „My, naród”.

Imiona pokojowych zostały zmienione, podobnie imię i nazwisko kierowniczki. Wszystkie boją się, że z powodu działalności związkowej nie znajdą pracy.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Autor kontynuacji „Millennium”: Szwecjo, obudź się!
Zabrali mi moją Szwecję! Żebracy na ulicach, nacjonaliści w parlamencie? Stieg Larsson przewidział nasze czasy, trylogia „Millennium” była ostrzeżeniem. Nie posłuchaliśmy. Napisałem czwarty tom, żeby to ostrzeżenie przypomnieć – mówi David Lagercrantz

Dlaczego świadkowie Jehowy nie ujawniają pedofilów
Jeśli pedofil nie przyznaje się, „musi być dwóch lub trzech naocznych świadków grzechu, wyjaśnia podręcznik dla starszych zboru „Paście trzodę Bożą”

Wkurzeni 1980
Negocjacje strajkowe nagrywaliśmy na sonacie b-moll Chopina. Czasem, jak nieuważnie wcisnęliśmy klawisz, w momencie największego napięcia odzywała się piękna melodia. Z Małgorzatą Szejnert i Tomaszem Zalewskim, autorami książki „Szczecin. Grudzień – Sierpień – Grudzień”, rozmawia Ariadna Machowska

Ile jest „Solidarności” w „Solidarności”
Poznałam dwie „Solidarności”. Jedna jest między nami, dziewczynami z Perły. Druga tworzy struktury

Droga Pani Premier Ewo: Wychowałam piętnaścioro dzieci, proszę o emeryturę
Jestem Grażynką od dzieci, tak tu o mnie mówią. Piszę do Pani, bo mimo że całe życie pracowałam jak wół, to okazało się, że nie pracowałam wcale

Królowe Mogadiszu. Kobiety w obozach dla uchodźców z Somalii
Ludzie kiedyś normalni powariowali. Wydają za mąż nawet dziewięcioletnie dziewczynki. Mają za wąskie biodra, żeby rodziły

Kicz umierania, czyli Kot się pręży na próżno [VARGA]
Szantaż moralny pleni się w polskim kinie jak barszcz Sosnowskiego

ewaPoszła

wyborcza.pl

Macierewicz w wyborczym ukryciu, ale załatwił Mastalerka. Rzecznik PO ujawnia swoją teorię o intrydze w PiS

Antoni Macierewicz stoi za osłabieniem pozycji Mastalerka w partii?
Antoni Macierewicz stoi za osłabieniem pozycji Mastalerka w partii? Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

Marcin Mastalerek, rzecznik sztabu Prawa i Sprawiedliwości pozostaje największym nieobecnym na listach wyborczych partii Jarosława Kaczyńskiego. Nieoficjalnie mówi się o różnicy zdań między byłym rzecznikiem ugrupowania, a Jarosławem Kurskim w trakcie kampanii prezydenckiej. Cezary Tomczyk, rzecznik Platformy Obywatelskiej ma na ten temat swoją teorię. – Tam było coś jeszcze – powiedział. Co takiego?

Zdaniem Tomczyka prawdziwym powodem braku Marcina Mastalerka na listach wyborczych PiS do Sejmu nie były sprzeczki z Kurskim, który również został pozbawiony możliwości ubiegania się o mandat poselski z ramienia partii Kaczyńskiego.

Rzecznik Platformy uważa, że prawdziwe powody decyzji szefa PiS i marginalizacja Mastalerka, do niedawna jednego z bliższych współpracowników, są konsekwencją konfliktu polityka z innym posłem formacji. – To naprawdę duży patriota Prawa i Sprawiedliwości (red. Mastalerek). Ale tam jest coś więcej – rzucił Tomczyk.

Według Tomczyka rzecznik sztabu PiS od paru lat pozostaje w chłodnych relacjach z Antonim Macierewiczem, który już tradycyjnie na czas kampanii nie bryluje w mediach. Z wiedzy rzecznika Platformy wynika, że Mastalerek i Macierewicz walczą o wpływy w tym samym województwie. Tomczyk uważa, że nieobecność byłego rzecznika partii na listach i pewny start do parlamentu Macierewicza, posłanki Krystyny Pawłowicz i Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA, powinien być wyraźnym sygnałem dla wyborców.

– Widać, która strona w PiS zwycięża. Bo dziwnym trafem, że na listach znalazł się właśnie Antoni Macierewicz, znalazła się też poseł Krystyna Pawłowicz, znalazł się Mariusz Kamiński, który ma 3 lata bezwzględnego więzienia. Tak powstały listy PiS. Rzeczywiście, ciekawy temat na dziś. Że stało się jasne, która siła w PiS wygrywa. Listy, które ułożyło PiS, to emanacja złych rządów PiS –podsumował.

MacierewiczWwyborczymUkryciu

naTemat.pl

Ewa Wanat do Rodaka-Hejtera: Kocham Cię! Ja, stara, brzydka i głupia

Ewa Wanat, wpis z Facebooka, 28.08.2015

Komputer

Komputer (Fot. Agnieszka Sadowska / AG)

Drogi Hejterze. Tak się cieszę, że przestałeś się już bać i wstydzić. Ważne, że się wypowiadasz, nawet jeśli w tak skąpy, ale nie wątpię szczery sposób jak: „ty szmato” lub „nie podoba się, to wypierdalaj”. I robisz to z podniesioną przyłbicą, choćbyś zamiast swego zdjęcia miał symbol Polski Walczącej, czy Żołnierza Wyklętego – pisze na Facebooku Ewa Wanat, red. naczelna Radia RDC.
Kocham Cię, Hejterze!
Stara, brzydka i głupia wanat (koniecznie z małej litery), zapijaczona i samotna – tego i jeszcze wielu innych rzeczy dowiedziałam się ostatnio o sobie od fejsbukowych komentatorów, głównie czytelników katolicko-narodowych portali.Obdarowali mnie swoją specyficzną uwagą, bo miałam czelność skrytykować (w dodatku złośliwie) sprzeciw niektórych rodziców wobec obowiązku szkolnego dla sześciolatków. Skrytykowałam też (nieelegancko, jak twierdzą niektórzy) działalność rodziny Elbanowskich, wykorzystywanej dziś przez PiS w jego kampanii wyborczej.Moi szanowni oponenci uznali, że nie mam prawa się w tej sprawie wypowiadać, bo nie mam dzieci. Ciekawe, że nie odmawiają tego prawa również bezdzietnemu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Może dlatego, że w przeciwieństwie do mnie jest młody, przystojny i inteligentny. No i nie jeździ po pijaku na rowerze, co również w moim przypadku okazało się dyskwalifikujące w dyskusji o edukacji polskich dzieci (ktoś nawet zupełnie poważnie napisał: „aryjskich”).Beształ mnie nawet autorytet w dziedzinie standardów, naczelny Super Ekspressu

Dowiedziałam się przy okazji, że jestem kompletną idiotką – i to nie od byle kogo, bo od wielkiego autorytetu w dziedzinie wysokich standardów zarówno intelektualnych jak i etycznych, czyli od redaktora naczelnego opiniotwórczego dziennika Super Express. Innym jeszcze dyskutantom mój „semicki nos” kojarzy się z „kutasem Boruty” (fiu, fiu, jako autorce programu o seksie ten rodzaj fantazji seksualnej wydaje mi się niezwykle intrygujący).

I teraz ja – zgorzkniała, smutna, nieszczęśliwa, zapijająca swoje nieudane życie pseudodziennikarka kreująca się na autorytet, pozbawiona życiowych dokonań, sfrustrowana porażkami (to wszystko cytaty) mówię do Ciebie Rodaku-Hejterze – bardzo, ale to bardzo mnie cieszy, że dzięki demokracji i wolności słowa możesz w nieograniczony i nieskrępowany sposób wyrażać swoją wielopiętrową osobowość, dawać upust osobistej ekspresji, najgłębszym emocjom i przemyśleniom i to coraz częściej nie anonimowo.

Tak się cieszę, że przestałeś się już bać i wstydzić i robisz to – czasami – z podniesioną przyłbicą, choćbyś nawet zamiast swojego zdjęcia miał na fejsbuku symbol Polski Walczącej, czy Żołnierza Wyklętego. Nie stawiasz sobie żadnych granic, choć raczej nie bardzo czytasz to, co komentujesz. Nieważne, nie mam do Ciebie o to pretensji. Ważne, że się wypowiadasz, nawet jeśli w tak skąpy, ale nie wątpię szczery sposób jak wtedy, kiedy używasz inwokacji „ty szmato” lub apelu „nie podoba się, to wypierdalaj”.

Drogi Hejterze, przeczysz stereotypom głoszonym przez socjologów

Jestem zbudowana Twoim zaangażowaniem w ważne dla naszego kraju sprawy, takie jak: obowiązek szkolny dla sześciolatków, związki partnerskie, wiek emerytalny czy ustawa antyaborcyjna. Tym bardziej, że socjolodzy, politolodzy, publicyści od lat narzekają, że Polacy nie chcą się angażować w sprawy publiczne – Ty zaprzeczasz tym stereotypom, żywo interesujesz się i reagujesz na wszelkie objawy patologii naszego życia publicznego: „pani wanat pewnie tylko dlatego nie usunęła ciąży swoich dzieci, żeby oddać je do adopcji gejom” – cieszę się, że zauważyłeś również i ten problem, czyli prawo do adopcji dla par nieheteroseksualnych.

A jako nieuleczalna optymistka i admiratorka Człowieka i Ludzkości wierzę, że z czasem rozwścieczone oko nienawistnika zatrzyma się na jakimś słowie, którego nie zna i nie rozumie, a żeby z nim wejść w polemikę – bo może rzucanie samymi inwektywami w końcu mu się znudzi – wrzuci w wyszukiwarkę hasło: ironia, absurd, pytanie retoryczne. Dzięki temu, być może, zaduma się na moment i spróbuje wznieść się nieco nad swoją zapiekłość i frustrację.

Lepiej, że plują w internecie niż by zabierali staruszkom smartfony

Może się zdziwisz Drogi Hejterze, ale uważam że Twój hejt ma swoje dobre strony – oznacza, specyficzne bo specyficzne, ale jednak zaangażowanie w sprawy publiczne. Przy wszystkich ujemnych stronach tego zjawiska – realna agresja i wściekłość znajdują wirtualne ujście. W związku z tym apeluję do wszystkich Niehejterów – dla dobra ogółu pielęgnujmy hejt! Lepiej, że na nas plują w internecie, niż gdyby mieli napadać na staruszki i dzieci i zabierać im smartfony.

I żeby nie było – zdaję sobie sprawę, że jest też hejt lewicowy, głównie skierowany przeciwko katolikom i Kościołowi. Hejt to hejt – jeden nie różni się od drugiego.

Przejrzałam ostatnio kilka badań opinii publicznej dotyczących spraw światopoglądowych, oto jeden cytat z badań CBOS z 2013 roku: „Większość Polaków niechętnie odnosi się do faktycznych i potencjalnych praw par homoseksualnych: niemal dwie trzecie (63%) uważa, że nie powinny one mieć prawa do publicznego pokazywania swojego sposobu życia, ponad dwie trzecie (68%) nie akceptuje legalizacji małżeństw homoseksualnych, a blisko dziewięciu na dziesięciu (87%) nie zgadza się na możliwość adoptowania przez nie dzieci.”

Tymczasem związki osób tej samej płci są już od dawna uznawane w większości krajów europejskich, coraz więcej z nich przyznaje też parom homoseksualnym prawo do adopcji dzieci. W porównaniu z tzw. Starą Europą widać wyraźnie, że większość Polaków boi się i nie rozumie tego, co nowe i nieznane. Zaciekły opór części rodziców przed obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków jest tylko jednym z przykładów.

Lęk tym różni się od strachu, że strach jest racjonalny, ma konkretną przyczynę, a lęk to w pewnym sensie stan chorobowy – irracjonalny i obsesyjny. Lęk zaś rodzi agresję, która jest najprostszą formą jego uśmierzenia – dostępną od zaraz i na wyciągnięcie ręki.

Mogę Cię zrozumieć Hejterze. I całuję prosto w serce

Po dziesięcioleciach zamknięcia za żelazną kurtyną weszliśmy nagle do świata, który hołduje innym, nieznanym nam dotąd wartościom. Ten lęk odczuwają też młodzi nie pamiętający PRL – wynieśli go z domu. Kiedy czytam w „niepokornych” mediach, że Unia Europejska i jej lewaccy akolici oraz homoseksualni propagandyści chcą w Polsce zniszczyć rodzinę, m.in. przez promocję „ideologii gender”, „sodomii” czy konwencji antyprzemocowej, to po pierwsze zadaję pytanie – ale po co mieliby chcieć tę rodzinę zniszczyć? A po drugie odnoszę wrażenie, że przez lata marząc o mitycznym Zachodzie nie mieliśmy zielonego pojęcia, czego tak naprawdę pragniemy. Okazuję się, że ów Zachód kojarzyliśmy wyłącznie z materialnym dobrobytem, pełnymi półkami w sklepach i błogą konsumpcją. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że podstawą tego dobrobytu są takie wartości jak: wolność, prawa człowieka i obywatela, emancypacja kobiet, lesbijek i gejów, otwartość na inne kultury czyli m.in. na imigrantów i akceptacja życia jako zmiany.

Chcemy dobrobytu odrzucając wartości, które go zbudowały. Nie chcemy przyjąć do wiadomości, że nie ma jednego bez drugiego.

To dla wielu z nas szok, tak jakbyśmy nagle spotkali na polnej drodze latający talerz z przedstawicielami innej cywilizacji – co poczułaby większość z nas? Zapewne paraliżujący lęk. Te przemiany, których dziś jesteśmy świadkami i które nas paraliżują dokładnie tak, jakbyśmy spotkali Obcych, odbywały się na starym kontynencie przez dziesiątki lat. A przez te wszystkie lata my tkwiliśmy w naszym baraku w zamkniętym obozie. U nas również muszą minąć dziesięciolecia, żebyśmy dotarli do punktu, w którym są dzisiaj Hiszpanie, Niemcy czy Francuzi.

Tak więc, biorąc pod uwagę cały ten kontekst, mogę Cię zrozumieć Drogi Hejterze – cytując moją ulubioną postać sceniczną czyli Burdel-Tatę z „Pożaru w Burdelu” – całuję Cię prosto w serce!

Zobacz także

drogiHejterze

wyborcza.pl

Wołek: Prezydent zaatakował Lisa bezpardonowo i niesprawiedliwie

Anna Siek, 28.08.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18642660,video.html?embed=0&autoplay=1
– Poczuwam się do moralnego obowiązku, żeby stanąć w obronie Tomasza Lisa – deklarował w TOK FM Tomasz Wołek. Wg publicysty, prezydent Andrzej Duda w sprawie podróży na wykłady za pieniądze Sejmu, „udaje, że nie wie, o co chodzi”. – To niegodne – ocenił Wołek.

 

„Newsweek” poinformował, że Andrzej Duda w czasie kiedy był posłem, latał samolotem do Poznania, nocował tam, by dojeżdżać na wykłady do Nowego Tomyśla. Wydatki miały być pokrywane przez Sejm. Tak jakby podróże dotyczyły wykonywania obowiązków posła.

Prezydent w wywiadzie dla TVP ocenił, że „jest oczerniany”. Przypomniał, że już wcześniej tygodnik i jego redaktor naczelny Tomasz Lis dopuszczali się ataków na niego i jego rodzinę.

 

Zapewnił też, że w Poznaniu nie prowadził żadnych zajęć na uczelni, tylko wykonywał obowiązki posła.

– „Newsweek” i Tomasz Lis nie napisali, że prezydent Andrzej Duda prowadził zajścia w Poznaniu. Prezydent udaje, że nie wie, o co chodzi. To niegodne – ocenił Tomasz Wołek, który przyznał, że „poczuwa się do moralnego obowiązku, by stanąć w obronie Tomasza Lisa”.

Zobacz także

 

 

wołekwsArtykułu

TOK FM

Prezydent Duda w Niemczech: Przyjmując uchodźców, musimy uwzględnić możliwości Polski

Maciej Orłowski, 28.08.2015

Prezydent Andrzej Duda spotkał się podczas swojej wizyty w Niemczech z niemieckim prezydentem Joachimem Gauckiem

Prezydent Andrzej Duda spotkał się podczas swojej wizyty w Niemczech z niemieckim prezydentem Joachimem Gauckiem (Gero Breloer (AP Photo/Gero Breloer))

– Popatrzcie, jak w różnych fazach historii potrzebowaliście i otrzymaliście pomoc i miejcie na uwadze, że dzięki odwadze, a nie lękowi, uda się znaleźć rozwiązania zasługujące na miano solidarności europejskiej – mówił prezydent Joachimem Gauck podczas konferencji z prezydentem Andrzejem Dudą. To odpowiedź na niechęć Polski do przyjmowania uchodźców.

Podczas wizyty w Berlinie prezydent Andrzej Duda spotkał się najpierw z niemieckim prezydentem Joachimem Gauckiem, z którym wystąpili na wspólnej konferencji prasowej.

Prezydenci obu krajów nie szczędzili sobie komplementów. Andrzej Dudawspominał swoich niemieckich znajomych, których poznał, podróżując do zachodniego sąsiada ze swoją żoną, nauczycielką niemieckiego. Z kolei Gauck mówił, że spotkanie z Dudą i jego małżonką udowodniło, że postawa Polaków wobec Niemców „nie uległa zmianie”.

Duda: Przyjęcie uchodźców zależne od możliwości

Różnice między postawami obu polityków zarysowały się wyraźniej dopiero po pytaniu niemieckiego dziennikarza o stosunek Polski do przyjmowania uchodźców z Afryki, który – jak wspomniał – w Niemczech spotyka się z krytyką. Dziennikarz zapytał też, czy Duda potrafi podać liczbę ukraińskich uchodźców, którzy znajdują się w Polsce.

– Wobec wojny na Ukrainie tysiące obywateli ukraińskich przekracza nasze granice i ubiega się o pobyt w Polsce. Prowadzimy skuteczną politykę azylową, ale jeśli dojdzie do eskalacji konfliktu, także Polska stanie w obliczu tego bardzo poważnego problemu. Tak więc możliwości przyjęcia uchodźców powinny uwzględniać możliwości kraju – mówił prezydent.

Duda dodał, że problem emigrantów z Afryki trzeba rozwiązać „na kilku płaszczyznach” – nie tylko pomocy, ale też „zapobiegania przestępczości wręcz mafijnej, polegającej na działalności przemytniczej”.

Gauck: Pamiętajcie, jak sami otrzymaliście pomoc

W mocnej kontrze do Dudy wypowiedział się prezydent Niemiec. – Niemcy ćwiczą cnoty obywatelskie od 60 lat, w Polsce ma to miejsce od 20 lat. Wszędzie, gdzie społeczeństwo obywatelskie jest żywe, jest wrażliwość na ludzi uciekających w potrzebie. W niektórych społeczeństwach, które tkwią jeszcze w okresie transformacji, trudniej jest uzyskać zgodę wszystkich dla takich sytuacji, które są obciążeniem – mówił Gauck.

– Apelujemy do naszych partnerów – popatrzcie, jak w różnych fazach historii potrzebowaliście i otrzymaliście pomoc i miejcie na uwadze, że dzięki odwadze, a nie lękowi, uda się znaleźć rozwiązania zasługujące na miano solidarności europejskiej. Jestem wstrzemięźliwy w ocenie postawy naszych sąsiadów. Musimy sobie uświadomić, że w stosunku do innych państw jesteśmy w szczęśliwej sytuacji ekonomicznej i politycznej i mimo że to dla nas olbrzymie wyzwanie, nie zabije nas to – podsumował niemiecki prezydent.

Gauck: „Dlaczego dzieci Polaków nie miałyby uczyć się polskiego?”

Z kolei dziennikarz TV Republika zapytał niemieckiego prezydenta o możliwość uregulowania praw mniejszości polskiej żyjącej w Niemczech i o sceptycyzm jego kraju wobec rozlokowania stałych gaz NATO w Polsce. Gauck nie odniósł się do drugiego pytania, ale na pierwsze obszernie odpowiedział. Zapewnił, że „od wielu lat” trwa dialog w sprawie praw polskiej mniejszości, ale „nie ma pełnej zgodności co do statusu mniejszości czy do oczekiwań związanych z tym statusem”.

– Dzisiaj intensywnie rozmawialiśmy o problemie szkół. Wiemy, że w Nadrenii Północnej-Westfalii są dobre doświadczenia, bo tam od dziesięcioleci żyje sporo Polaków, więc dlaczego ich dzieci nie miałyby mieć nauki polskiego? Obiecałem panu prezydentowi, że wspólnie z premierami i ministrami kultury będę rozmawiał na ten temat. Oczywiście nie jest zadaniem prezydenta, aby dublować rząd, ale można rozmawiać z premierami, z deputowanymi do Bundestagu czy Landtagów – mówił Gauck.

– Zrozumiałem obawy tych obywateli, którzy chcą zapewnić swoim dzieciom dobre wykształcenie i pielęgnować swoją kulturową tożsamość. Ludzie, którzy przybywają z Polski i mają obywatelstwo niemieckie, pozostając obywatelami Polski, czują się u nas dobrze. Mamy problem z integracją, ale nigdy z Polakami. Chętnie zwracam niemieckiej opinii publicznej uwagę na ten fakt – zakończył Gauck.

Po spotkaniu z Joachimem Gauckiem prezydent Duda udał się na spotkanie z kanclerz Niemiec Angelą Merkel.

Zobacz także

DudaWberlinie

wyborcza.pl

Józef Wesołowski nie żyje. Były arcybiskup zmarł nad ranem w Watykanie

klep, 28.08.2015
Józef Wesołowski, były arcybiskup i nuncjusz apostolski, nie żyje. Były hierarcha był oskarżany o pedofilię, po karnym wydaleniu ze stanu duchownego czekał w Watykanie na proces. Były duchowny miał 67 lat.

Józef Wesołowski, były dostojnik kościelny

Józef Wesołowski, były dostojnik kościelny (Manuel Diaz / AP (AP Photo/Manuel Diaz, File))

 

Informację o śmierci Wesołowskiego podał ks. Piotr Studnicki. Były hierarcha zmarł nad ranem w Watykanie.Informację o śmierci Wesołowskiego potwierdziła też Magdalena Wolińska-Riedi, watykańska korespondentka TVP.

dziśO5rano

Wesołowski czekał w Watykanie na proces w sprawie oskarżeń o pedofilię. W 2013 roku media opublikowały relacje ministrantów, wedle których arcybiskup dopuszczał się kontaktów seksualnych z nimi. Ujawniono też film, na którym hierarcha przechadzał się po dzielnicy znanej z męskiej prostytucji.

 

Wesołowski był w szpitalu

W tym samym roku Wesołowski opuścił Dominikanę i został odwołany przez papieża Franciszka z pełnionych funkcji. W czerwcu 2014 hierarcha został karnie wydalony ze stanu duchownego. Od września były już hierarcha przebywał w areszcie domowym, który po 60 dniach uchylono.

W lipcu tego roku w Watykanie rozpoczął się proces Wesołowskiego przed trybunałem. Byłemu arcybiskupowi postawiono zarzuty czynów pedofilii i posiadania pornografii dziecięcej. Według mediów na komputerze byłego nuncjusza znaleziono 100 tys. plików z materiałami pornograficznymi z udziałem dzieci. Wesołowski nie stawił się jednak na rozprawę, tłumacząc to złym stanem zdrowia – trafił na oddział intensywnej terapii kliniki Gemelli. W połowie lipca były nuncjusz opuścił szpital.

Józef Wesołowski urodził się w 1948 roku w Mizernej w Małopolsce. W 1972 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Karola Wojtyły. Od 1980 roku pracował w watykańskich służbach dyplomatycznych, wyjeżdżając m.in. do RPA, Kostaryki, Japonii, Szwajcarii, Indii, Boliwii czy Danii. Nominację biskupią otrzymał w 1999 roku.

 

gazeta.pl

Gaspar Noé o głośnym filmie „Love”. „To nie porno w 3D. To miłość” [ROZMOWA]

Paweł T. Felis, 27.08.2015

„Love”, reż. Gaspar Noé (Fot. Gutek Film)

Trójwymiarowy wytrysk prosto w kamerę, zbliżenia penisów i kilkuminutowe sceny seksu w różnych pozycjach. – W naszej kulturze seks to wciąż strefa niebezpieczna – mówi „Wyborczej” Gaspar Noé, reżyser „Love”. Film od piątku, 29 sierpnia, w kinach.

Trudno ukryć: w „Love” chodzi głównie o seks, i to w 3D. Nawet w filmach porno do erotycznych scen doklejona bywa zdawkowa fabuła. U Noégo podobnie: oto młody, wciąż szykujący wielkie dzieło reżyser Murphy (Karl Glusman) ugrzązł w związku z Omi (Klara Kristin), z którą ma nieplanowane dziecko. Winowajca to pęknięta prezerwatywa. Omi była bowiem „tą trzecią”, a niespełniony filmowiec kochał szaleńczo Electrę (piękna Aomi Muyock), ale wierny jej nie był.

Dowiadujemy się o tym nie od razu: Noé buduje film z poszatkowanych retrospekcji, obrazów, słów, które wirują w świadomości Murphy’ego często bez ładu i składu. Tak zapewne chciałby widzieć pożądanie – nie ma w nim początku, środka i końca, nie ma logiki i porządku. Jest chaos pragnień i doświadczeń, ciągłe „bycie na haju”.

Dosłowny seks na ekranie szybko powszednieje. Owszem, z okularami 3D na nosie widzimy scenę wytrysku prosto do kamery, dobrze zaznajamiamy się z penisem głównego aktora, ale w gruncie rzeczy nic obrazoburczego Murphy i jego dziewczyna nie robią. Trochę eksperymentują, trochę bawią się narkotykami i czasem umawiają na grupowy seks. Tyle że to seks, co akurat w „Love” najciekawsze, specyficzny: realistycznie fizjologiczny, długi, monotonny. „Tak właśnie miało być” – zapewnia reżyser, który w tym tygodniu zawitał do Warszawy i Wrocławia, gdzie na przedpremierowych pokazach zgromadził tłumy fanów.

Paweł T. Felis: „Chciałem spłacić tym filmem dług wobec własnej młodości” – powiedział pan w jednym z wywiadów o „Love”. W jakim sensie?

Gaspar Noé: Pomysł na skromny, bardzo erotyczny film miałem już dawno temu. Mieli grać w nim Vincent Cassel i Monika Belucci. Napisałem kilka stron scenariusza, pokazałem im. Ale zrezygnowali, wystraszyli się. Do filmu nie doszło, zrobiłem w tym czasie parę innych rzeczy. Pomysł jednak wrócił, kiedy niedawno zmarła moja matka. Musiałem dokonać rachunku sumienia, rozliczyć się z przeszłością. Spojrzeć na siebie sprzed lat, ale z dzisiejszej perspektywy, kiedy jestem znacznie bardziej sentymentalny niż kiedyś.

Dużo więc w bohaterze „Love” Gaspara Noé?

– Murphy ma sporo ze mnie, sporo z moich znajomych i przyjaciół, ale też wszystkich studentów szkoły filmowej, których znałem w młodości. To specyficzny typ faceta zafascynowanego kinem, który ciągle o nim mówi, ale filmów nie kręci. Może kiedyś – przy odrobinie szczęścia – skończy jako drugi asystent przy marnej produkcji dla telewizji. Ale dla mnie to mężczyzna wypełniony przede wszystkim sam sobą. Nie interesuje go realizowanie planów, tylko samo karmienie się marzeniami.

To przypadek, że na ścianach swojego pokoju trzyma plakat „Salo” Pasoliniego?

– Nie! Śmiało mogę powiedzieć, że całkowicie identyfikuję się z jego mieszkaniem, ale z zachowaniem – już niekoniecznie.

Filmy to nie jedyna obsesja Murpy’ego. Inną jest przecież seks.

– Dwadzieścia lat temu „Liberation” opublikowało świetny dodatek, w którym niemal wszyscy najwybitniejsi reżyserzy z Europy i Ameryki odpowiadali na pytanie: dlaczego robisz filmy. Niektórzy, jak David Lynch, bardzo akuratnie: kino to sposób, żeby zajrzeć do świata, do którego normalnie nie miałbym odwagi zajrzeć. Ale jeden z twórców trafił w sedno: „To jedyna praca, w której możesz robić zdjęcia nagiej dziewczynie i w tej samej sekundzie dostać jej numer telefonu”. Bo to właśnie przyciąga większość reżyserów.

Pan mówi serio?

– Oczywiście. Niewielu spotkałem młodych reżyserów, którzy marzyli o zarabianiu na kinie wielkich pieniędzy. Ale tych, którzy chcieli podrywać ładne dziewczyny – całe mnóstwo.

Murphy w „Love” jest młody, za to pełen stereotypów: nie ma problemu z niewiernością, ale już kiepsko radzi sobie z faktem, że jego kobieta sypia z innymi. Właściwie cały film opowiadany jest z męskiej, bardzo patriarchalnej, by nie powiedzieć – fallocentrycznej perspektywy.

– Nie chciałem robić z Murphy’ego bohatera. Ani antybohatera. To po części pasjonat, po części nieudacznik. Ot, wypełniony testosteronem przeciętniak, który ma obsesję na punkcie filmu, ale też kina. Owszem, rzuca czasem żarty w rodzaju: „Życie z kobietą jest jak życie z CIA” – akurat ten ciężkawy dowcip zaimprowizował na planie mój aktor Karl Glusman. Spodobał mi się, bo nie chciałem, aby Murphy był mędrcem albo intelektualistą. Sam zresztą też nim nie jestem.

Marzeniem Murphy’ego staje się film, w którym udałoby się pokazać seks w sposób dosłowny, a zarazem sentymentalny. To był również pana cel?

– Tak, bo w XXI wieku obowiązuje wciąż XIX-wieczny podział: albo seks i wulgarność, albo miłość. W tzw. filmach dla dorosłych nie sposób znaleźć żadnych uczuć. Prawie nie ma ludzi, którzy się całują. Nikt nie rozmawia o ciąży, nie ma kobiet, które akurat mają okres. To wypreparowany świat, który nie ma nic wspólnego z normalnym życiem. A ja chciałem pokazać kawałek świata, który jest prawdziwy, namacalny, a przy okazji bardzo dla mnie ważny.

Dlaczego tak ważne jest, żeby uprawianie seksu w sposób dosłowny pokazywać na ekranie?

– Bo to część naszego życia. I to część, która nie musi być wulgarna i sztuczna, nawet jeśli pokazywana jest w skali 1:1.

Zgoda, ale czemu odkryciem mają być seksualne fantazje mężczyzny, który ma naturę romantycznego, skupionego na sobie, patriarchalnego małolata?

– Bo w pewnym sensie tacy jesteśmy wszyscy. Banalni i przewidywalni. Podam przykład z castingów, na które do roli Omi zgłosiła się bardzo piękna, młoda, przemiła dziewczyna. Nazywała się Chloe Amour. Przepraszam, ale jeśli weFrancji dziewczyna nazywa się Chloe, a na dodatek Amour, skojarzenia i fantazje pojawiają się od razu – przecież tak właśnie nazywały się bardzo często bohaterki pornosów. W żaden sposób tej dziewczyny nie obrażam. Mówię tylko, jaki mechanizm u mnie działa. I pewnie u 90. proc. Francuzów również.

Jak reaguje pan na zarzuty, że „Love” – z dosłownymi scenami seksu, w dodatku w 3D – obliczony był na skandal?

– Ale czy dziś para kopulujących ze sobą ludzi może być w ogóle skandalem? Wiele osób mówi mi, że spodziewali się po „Love” czegoś w rodzaju „Caliguli”, a zobaczyli bardzo sentymentalny film o miłości. I miłosno-cielesnych obsesjach. Nawet najczęściej komentowana scena wytrysku prosto w kamerę została pomyślana nie jak prowokacja, tylko żart. Zresztą musieliśmy ten wytrysk dzięki komputerom „wzmocnić”, żeby na ekranie wyglądał lepiej.

Ten film powstał trochę z buntu. Bo w naszej kulturze seks to wciąż strefa niebezpieczna. Poddana przez dziesięciolecia społecznej kontroli, religijnym nakazom i zakazom. Ale dziś już nie da się ani seksualności, ani sposobów pokazywania seksu kontrolować.

Bo zalała nas pornografia?

– Żyjemy w świecie, w którym porno obejrzeć można wszędzie. Nie sposób wrócić do lat 70. czy 60., kiedy dało się jeszcze – i tak już w coraz mniejszym stopniu – kontrolować to, co oglądamy na ekranie. Mam wrażenie, że 9-letni chłopak obejrzał już często więcej seksualnych orgii na komputerze niż ja przez całe życie.

Pana to nie martwi?

– Trudno dyskutować z rzeczywistością. Martwi mnie przede wszystkim staroświecki, wyciągnięty z innych czasów sposób szufladkowania i kategoryzowania filmów. Czy fakt, że „Love” dozwolony będzie od lat 18 spowoduje, że młodsi nie będą oglądać pornografii?

Kilka lat temu miałem ciekawy przykład z „Nieodwracalne”. Film pojawił się we francuskich kinach, pokazywany był – ze względu na sceny przemocy, co akurat zrozumiałe – od 16. roku życia. Ale przecież ten sam film wyszedł później na DVD, pojawił się w telewizji. Moja 12-letnia siostrzenica opowiadała mi, że któregoś dnia pani w klasie zapytała wszystkich o najbardziej szokujący film, jaki kiedykolwiek widzieli. Pięć osób odpowiedziało: „Nieodwracalne”. Czyli gdzieś musieli to zobaczyć.

Co pan poczuł?

– Absurd sytuacji. Sądzę, że dla osoby, która nie zaczęła jeszcze życia seksualnego, „Nieodwracalne” może być zbyt traumatyczne. Ale w dobie Internetu nie da się trzymać filmów przed nikim w szufladzie. Sam obejrzałem „Mechaniczną pomarańczę”, kiedy miałem 11 lat. Czy za wcześnie? Być może. Ale jakoś żyję.

Trudno było znaleźć aktorów, którzy odważyliby się w „Love” zagrać?

– Nie. I wcale nie musiałem szukać w środowisku porno. Zwłaszcza jeśli chodzi o mężczyznę – niemal każdy chłopak, któremu proponowałem tę rolę, zgadzał się od razu. Faceci nie mają żadnego problemu z pokazywaniem penisa w stanie erekcji na ekranie. Karl Glusman również – prosił tylko, co oczywiste, żeby przy scenach erotycznych ograniczyć liczbę osób na planie. Wiedziałem, że ma w sobie uwodzicielskość i zwykłość, o jaką mi chodziło. Na wszelki wypadek zapytałem jednak dziewczynę, która z nim spała: czy jest obdarzony? Odpowiedziała: o tak, jest całkiem nieźle. I mogłem być spokojny.

Z dziewczynami jest inaczej. I trudniej. Zawsze pojawia się myślenie: któregoś dnia będę miała dzieci, stanę się obiektem żartów w szkole albo w pracy. Żeby przekonać do takiej roli, trzeba się sporo napracować. I tłumaczyć, czemu seks ma tu służyć, dlaczego dosłowna nagość jest konieczna.

W „Love” z seksem wygrywa jednak koniec końców spojrzenie romantyka. A przynajmniej nostalgika,

– Tak, o ten rodzaj słodko-gorzkiej melancholii mi chodziło. Zawsze jest coś, czego się w życiu żałuje. Ale też zawsze są rzeczy, w które chcemy wierzyć, ale do swoich ideałów nie potrafimy dorosnąć.

Znam wielu mężczyzn, którzy mieli przykładne rodziny, ale zakochali się do szaleństwa. Dla tej młodszej rzucali żony, dzieci. Z jej powodu czasem tracili pracę, pieniądze. Miłość – a seks jest przecież częścią miłości – to rodzaj obłędu, histerycznego uzależnienia od kogoś innego. Nieracjonalnie zachowuje się twoje ciało, ale reakcje chemiczne mają też wpływ na mózg.

Z perspektywy czasu, zwłaszcza jeśli ktoś ma skłonności sentymentalne – jak ja – łatwo dawną miłość idealizować. Łudzić się przeszłością albo szukać kolejnych obiektów złudzeń w przyszłości. Zrobiłem „Love” głównie po to, żeby pokazać, że miłość to nie tylko kraina przyjemności i radości, ale też bólu, strachu, wojny. Nie dlatego, że ten akurat związek jest toksyczny albo brakuje dojrzałości. Tak po prostu wygląda miłość.

Zobacz także

wLovechodziOseks

wyborcza.pl

 

Trzeci bliźniak. Duda coraz bardziej przypomina Kaczyńskich. Dąsa się na media i otacza się tylko swoimi

Prezydentura Andrzeja Dudy zaczyna przypominać rządy Lecha Kaczyńskiego (na zdjęciu powołanie Andrzeja Dudy na podsekretarza stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego).
Prezydentura Andrzeja Dudy zaczyna przypominać rządy Lecha Kaczyńskiego (na zdjęciu powołanie Andrzeja Dudy na podsekretarza stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego). Fot. prezydent.pl

„Pani premier prowadzi kampanię wyborczą, a ja prowadzę polskie sprawy” – obwieścił Andrzej Duda, czym dał do zrozumienia, że jest ostatnim sprawiedliwym, który pilnuje Polski. Podobnie uważał Lech Kaczyński. Ale podobieństw między nowym prezydentem a jego poprzednikiem oraz jego bliźniakiem jest dużo więcej.

Andrzej Duda miał być inną twarzą PiS – łagodniejszą, bardziej przyjazną, a przede wszystkim wolną od grymasu urazy. I tak było. W kampanii wyborczej kandydat PiS rozmawiał właściwie z każdym, nawet mocno krytycznym dziennikarzem (niestety dla naTemat tej otwartości zabrakło), organizował spotkania z komentatorami, którzy na co dzień nie szczędzili mu gorzkich słów, a na krytykę reagował szybko i merytorycznie.

Jedyny obrońca Polski
To zmieniło się tuż po ogłoszeniu wyników wyborów. Już podczas uroczystości odebrania zaświadczenia PKW prezydent-elekt powiedział, że rząd nie powinien podejmować żadnych poważnych decyzji do czasu jego zaprzysiężenia. Dlaczego? Odpowiedź daje wywiad Dudy dla TVP INFO, w którym prezydent obwieścił, że „pani premier prowadzi kampanię wyborczą, a ja prowadzę polskie sprawy”.

Podobne przekonanie w drugiej połowie prezydentury nosił Lech Kaczyński, który uważał Donalda Tuska i jego rząd za ludzi szkodzących Polsce. Nie potrafił tego ukryć od samego początku, czego przejawem była trwająca niespełna 30 sekund ceremonia wręczenia aktu desygnowania na premiera. Później panowie rozmawiali 20 min. Dzisiaj „cisza na łączach” trwa już 21 dni (a jeśli liczyć od wyborów trzy miesiące).

Szpile
Drobnych złośliwości nie szczędzi sobie także otoczenie nowego prezydenta. Na małostkowość i dziecinny rewanżyzm wygląda odsyłanie listów zaadresowanych do byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego z dopiskiem „Adresat nie pracuje w Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej”. Równie źle wyglądało wręczenie nadanej przez Bronisława Komorowskiego nominacji profesorskiej w korytarzu. Tutaj jednak szybko zreflektowała się szefowa kancelarii Małgorzata Sadurska i zapewniła, że podobna sytuacja już się nie zdarzy.

Andrzej Duda, podobnie jak Lecha Kaczyński zaczyna odgradzać się od dziennikarzy. Lata 2005-2010 były okresem wojny w Dużym Pałacu, bo mediom notorycznie utrudniano wykonywanie pracy. Niektórzy po pierwszych trzech tygodniach nowego prezydenta mówią, że te czasy wracają. Pokazała to sprawa akredytacji na podróże zagraniczne prezydenta: zamiast dziennikarzy mediów poczytnych w samolocie posadzono dziennikarzy mediów posłusznych. A to właśnie podróż z prezydentem jest najciekawszą częścią wyprawy, kiedy można usłyszeć wiele ciekawych informacji, zadać pytania. Oficjalne punkty można obejrzeć w telewizji.

Zaklęty krąg
Podobna zasada jak z akredytacjami obowiązuje w kwestii wywiadów. Na razie poza TVP, Polskim Radiem i mediami zagranicznymi rozmowy z prezydentem przeprowadzili dziennikarze „w Sieci” braci Karnowskich, Telewizji Republika i „Faktu”. Teraz do listy dołącza „Gazeta Bankowa” wydawana przez tę samą firmę, która drukuje „w Sieci”. Prezydent napisał nawet za jej pośrednictwem (a nie organizacji ich zrzeszającej) list do przedsiębiorców („GB” ma nakład ok. 10 tys., jej główny konkurent „Forbes”– 65 tys.).

http://www.facebook.com >>>
drodzyPrzedsiębiorcy
drodzyPrzedsiębiorcy1

Pozostaje mieć tylko nadzieję, że po złym początku nie będzie tylko gorzej, bo bracia Kaczyńscy wyznaczali absolutnie nowe standardy. Jarosław Kaczyński zasłynął podpisaniem umowy koalicyjnej z LPR i Samoobroną przed kamerami TV Trwam. Lech Kaczyński w Brukseli stwierdził, że „jeszcze jedno [pytanie – przyp. naTemat], tylko nie od tej małpy w czerwonym”. To o Indze Rosińskiej z „Faktów”. Także w Brukseli padły słynne słowa pod adresem Moniki Olejnik „Stokrotko, jest pani na mojej krótkiej liście”.

Andrzej Duda początku swojej prezydentury nie może zaliczyć do udanych. Zdają się to potwierdzać pierwsze oceny jego prezydentury – ma najgorsze otwarcie ze wszystkich dotychczasowych prezydentów. Jeśli prezydent i jego otoczenie nie przestaną wyrządzać podyktowanych małostkowością złośliwości, będzie tylko gorzej.

trzeciBliźniak

naTemat.pl

Duda: Polacy za szybko i za łatwo przebaczyli Niemcom? Nie podzielam tej opinii

jagor, PAP, 28.08.2015
Prezydent Andrzej Duda, w dniu swojej pierwszej wizyty w Niemczech, na łamach dziennika „Die Welt” ponownie opowiedział się za wzmocnieniem wschodniej flanki NATO oraz podjęciem prac nad nowym porozumieniem pokojowym na Ukrainie z udziałem Polski.

Andrzej Duda

Andrzej Duda (Alik Keplicz (AP Photo/Alik Keplicz, File))

 

„Uważam, że NATO powinno wzmocnić swoją wschodnią flankę, aby także krajom w Europie Środkowej i Wschodniej zapewnić realne gwarancje sojusznicze, takie, jakie od dawna istnieją na Zachodzie” – powiedział prezydent w rozmowie z warszawskim korespondentem gazety, Gerhardem Gnauckiem.

Odnosząc się do konfliktu na Ukrainie, Duda zaznaczył, że nie wolno dopuścić do „zamrożenia go”, lecz należy dążyć do rozwiązania, które byłoby „trwałym pokojem”.

„Porozumienie z Mińska dobiegnie końca wraz z końcem roku, lecz konflikt trwa nadal. Po obu stronach giną ludzie, także cywile” – zauważył prezydent. Jego zdaniem Europa powinna zastanowić się nad nowym układem pokojowym. „Według mnie Niemcy i Francja, ale także inne kraje, w tym Polska, powinny działać wspólnie i poszukać skutecznego rozwiązania” – mówił prezydent.

„Skuteczne sankcje są najlepszą metodą”

Na pytanie, czy Zachód powinien dostarczyć Ukrainie broń, Duda odpowiedział: „Zachód powinien uczynić wszystko, aby odwieść Rosję od takiego postępowania (destabilizowania Ukrainy za pomocą sprzętu i żołnierzy)”. Skuteczne sankcje są jego zdaniem najlepszą metodą, by powstrzymać rosyjską agresję. Duda dodał, że ubolewa nad tym, iż europejscy politycy nie mówią w tej kwestii jednym głosem.

„Nie podzielam opinii Rymkiewicza”

Pytany o swój stosunek do Niemców, Duda powiedział, że nie zgadza się z oceną Jarosława Marka Rymkiewicza, iż Polacy „za szybko i za łatwo przebaczyli”. „Nie podzielam tej opinii. Konieczna jest jednak uczciwa polityka historyczna, a nasze relacje muszą zawsze opierać się na historycznej prawdzie. Dotyczy to także odpowiedzialności za II wojnę światową i za miliony ludzi, którzy m.in. zginęli w niemieckich obozach koncentracyjnych”.

Wyjaśniając stanowisko Polski w kwestii uchodźców, Duda powiedział, że należy pomagać tym, którzy znaleźli się w potrzebie. „Potrzebna jest europejska solidarność” – podkreślił, zastrzegając, że każdy kraj powinien brać udział w tej pomocy zgodnie ze swoimi możliwościami. Wskazał na możliwość napływu do Polski uciekinierów z Ukrainy.

Nie dla euro, tylko polski złoty

Prezydent potwierdził, że jest przeciwnikiem rychłego wejścia Polski do strefy euro. Polski złoty jest jego zdaniem „zderzakiem” gospodarki. „Kryzys euro jeszcze się nie skończył” – zauważył. Jak podkreślił, należy zaczekać na zakończenie kryzysu i na wzrost poziomu życia w Polsce. Jego zdaniem o przyjęciu przez Polskę euro powinno zdecydować referendum.

Pytany o krytyczną ocenę wypowiedzi Bronisława Komorowskiego ws. Jedwabnego Duda wyjaśnił, że jedynie komentował słowa swego poprzednika, który powiedział, iż „naród ofiar bywał też sprawcą”. „Taka ocena całego narodu jest obraźliwa i nieprawdziwa” – podkreślił prezydent. Jak dodał, „istnieli także źli i podli ludzie, ale były to wyjątki”.

Duda zapewnił, że realizacja jego obietnic wyborczych nie doprowadzi do wzrostu zadłużenia państwa. „Nikt nie mówi o większych długach. Mówimy o tym, że należy skierować gospodarkę na ścieżkę wzrostu, m.in. przez podniesienie standardu życia” – wyjaśnił prezydent.

Nawiązując do zapowiedzi obniżenia wieku emerytalnego Duda podkreślił, że liczą na to miliony jego rodaków. „Naród powinien móc się wypowiedzieć” – zaznaczył, wyrażając nadzieję, że Senat wyrazi zgodę na planowane na 25 października referendum.

rymkiewiczPolacy

gazeta.pl