Olejnik (12.06.2015)

 

„PiS oczekuje dziś, że dojdzie do dymisji premier Ewy Kopacz”

12.06.2015

"PiS oczekuje dziś, że dojdzie do dymisji premier Ewy Kopacz"

Foto: TVN24 | Video: tvn24Krzysztof Szczerski w „Jeden na jeden”

Układ rządzący wyczerpał swoje możliwości. PiS oczekuje dziś, jako partia polityczna, że dojdzie do dymisji premier Ewy Kopacz – powiedział w „Jeden na jeden” poseł PiS Krzysztof Szczerski. Współpracownik prezydenta elekta Andrzeja Dudy zaznaczył, że powinien być powołany rząd techniczny, który sprawowałby władzę do jesiennych wyborów.

Szczerski stwierdził, że Platforma jest dziś grupą „źle trzymającą się władzy”. – W związku z powyższym powinniśmy jak najszybciej przejść przez okres rządu przejściowego do jesiennych wyborów. Dlatego, że w tym kształcie, jaki mamy dzisiaj, układ rządzący nie buduje zaufania do instytucji państwa, wyczerpał swoje możliwości – stwierdził Szczerski.

– PiS oczekuje dziś, jako partia polityczna, że dojdzie do dymisji premier Ewy Kopacz – dodał poseł PiS.

W opinii Szczerskiego, „ośrodkiem troski o dobro wspólne stał się prezydent elekt, a rząd jest w stanie rozsypki i chaosu”.

– Partia (PO – red.) jest w stanie, który oceniam z historycznego punktu widzenia, jako połączenie końcówki SLD i AWS-u, czyli walka wewnętrzna, która się działa w końcu AWS-u i Rywin, czyli chwała nam i naszym kolesiom – stwierdził Szczerski.

„Nieaktualny pomysł”

Poseł PiS, odnosząc się do czwartkowego wystąpienia prezydenta elekta, który zabrał głos ws. dymisji w rządzie, stwierdził, że „prezydent mówi to, co myślą Polacy”.

– Prezydent powiedział wczoraj wyraźnie, że ten wariant partyjny, ten wariant władzy, który jest dzisiaj w Polsce z Platformą Obywatelską, która rządzi, wyczerpał swoje możliwości – powiedział Szczerski.

Odnosząc się do wypowiedzi polityków PO, że „prezydent elekt przebiera nogami do władzy”, Szczerski stwierdził, że radziłby im, aby skoro doprowadzili państwo do takiego stanu, ważyli swoje słowa.

Pytany o pomysł samorozwiązania Sejmu, który rzucił w czwartek na Twitterze, Szczerski odpowiedział, że był to jedynie głos w dyskusji, który zabrał z własnej inicjatywy, ale jest już on nieaktualny.

– Władze klubu, partii zdecydowały, że dziś Polsce bardziej jest potrzebna stabilność poprzez rząd przejściowy. Po refleksji dochodzę do wniosku, że decyzja mądrzejszych od mnie jest słuszna  – powiedział Szczerski.

Dymisje w rządzie

W środę premier poinformowała, że z funkcji w rządzie zrezygnowali ministrowie: zdrowia Bartosz Arłukowicz, sportu Andrzej Biernat, skarbu Włodzimierz Karpiński, wiceministrowie: skarbu Rafał Baniak, środowiska Stanisław Gawłowski, gospodarki Tomasz Tomczykiewicz.

Z funkcji szefa doradców premiera zrezygnował Jacek Rostowski, a z funkcji koordynatora służb specjalnych – Jacek Cichocki (pozostaje szefem KPRM). Decyzję o rezygnacji z funkcji marszałka Sejmu podjął Radosław Sikorski.

ZMIANY NA SZCZYTACH WŁADZY – raport specjalny

Spotkanie z Obamą?

Szczerski w „Jeden na jeden” przyznał, że otoczenie prezydenta elekta zabiega o to, aby spotkał się z Barackiem Obamą. Poseł PiS wskazał, że do takiej rozmowy mogłoby dojść we wrześniu w Nowym Jorku.

– Taka szansa jest. Jest komunikat, że istnieje możliwość, na razie wstępna, do tego, żeby planować tego typu rozmowy. To byłby bardzo ważny pierwszy kontakt między oboma panami – powiedział Szczerski.

TVN24.pl

Kongres Racjonalnej Polski. Ostatni dzwonek na normalność

Jarosław Mikołajewski Gazeta Wyborcza, 12.06.2015
Jeśli pejzaż za oknem nie ma być krajobrazem smutku, lęku i powracających upiorów, to PO, liberałowie i lewica muszą starać się wygrać.

Czas domysłów mija bezpowrotnie, coraz wyraźniej rysuje się pejzaż, w którym będziemy żyli, jeśli PiS albo Kukiz wygrają wybory – piękny intelektualną urodą Macierewicza, Kamińskiego, Bosaka, Wiplera. Wzruszający patosem prezydenta elekta, który ratuje hostię.

A wygrają, jeśli PO uzna, że naradą w Jachrance i kilku zmianami w rządzie narzuci sobie nową dynamikę i przekona do siebie wyborców. Jednak, jeśli pejzaż za oknem nie ma być krajobrazem smutku, lęku i powracających upiorów, to PO, liberałowie i lewica muszą starać się wygrać. Pokonać wzajemne niechęci, uznać, że stan jest wyjątkowy, i skupić się wokół jednej idei: świeckiego państwa.

Pamiętać o własnej odrębności, o różnicach i wnieść je do późniejszej koalicji władzy jako osobiste bogactwo różnorodności. Ale tymczasem spotkać się, zgodzić co do wspólnego hasła i razem stanąć do dynamicznej kampanii, atrakcyjnej i nowoczesnej.

Wyścig z PiS o względy Kościoła nie ma sensu. PiS w tej walce zawsze okaże się bardziej przekonujący i bezkompromisowy. Tym bardziej że PiS i Kościół mają świadomość lęku przed nowoczesnością, w jakiej żyje duża część polskiego społeczeństwa. Wiedzą, że współczesny Polak kocha wolności proste, jak wolność podróżowania po świecie, lecz nie jest przekonany do wolności, które przynosi cywilizacja – choćby do metody in vitro czy związków homoseksualnych. W tych punktach polscy biskupi i polska prawica jeszcze długo będą mówili jednym głosem, gdyż mają swoją publiczność.

Kościół robił Andrzejowi Dudzie kampanię w kościołach podczas mszy zwanej świętą, i gdyby nie to, obecny prezydent elekt nie uzyskałby decydującej przewagi. Na nic finansowanie Świątyni Opatrzności z budżetu resortu kultury.

Niestety, pogląd, że religia jest rzeczą prywatną i trzeba ją rozdzielić od świeckiej wspólnoty, wciąż jest utożsamiany z wrogością wobec Kościoła. Chodzi zaś o proste, regulujące zasady – i co do nich kilka ugrupowań bez trudu mogłoby się dziś zgodzić.

Zasada pierwsza: pisząc ustawy, kierować się szansą, jaką dają ludziom prywatnym, a nie hierarchom czy interpretowanej przez nich idei.

Zasada druga: nie wydawać pieniędzy publicznych na Kościół, który ubogi jest tylko w programie papieża, a nie w materialnej rzeczywistości. Wycofać się z nieszczęsnego nauczania religii w szkołach, a tym samym z dotowania katechezy. Przekazać zaoszczędzone pieniądze na naukę języków albo kursy niezależności.

Zasada trzecia: założyć, że skończyła się epoka świąt kościelno-państwowych. Jeśli polityk ma życzenie się modlić, niech nie obnosi się przy tym z emblematami swojej partii.

PO powinna przyjąć te zasady, bo jest to racjonalny wniosek z roszczeniowego stosunku Kościoła do państwa. Szeroka lewica – dlatego, że jest to jeden z głównych punktów jej programu. Nowoczesna.pl – bo to jeden z wyznaczników postulowanej przez nią nowoczesności. Największy kłopot, ze względu na symboliczny stosunek do tradycji, może mieć PSL, ale przecież na naszych oczach Władysław Kosiniak-Kamysz zwierzał się z dramatycznej sytuacji, w której stawiał go Kościół, grożąc odsunięciem od sakramentów – i odważnie opowiedział się po stronie niezależności.

W niekoalicyjnych dotychczas ugrupowaniach jest kilka postaci, które powinny być wyjątkowo bliskie PO: Barbara Nowacka, Robert Biedroń, Ryszard Petru. Nie tylko oni. Oprócz tego, że bliska jest im idea świeckiego państwa, mają cechę obcą większości członków PiS i stronników Kukiza: uprzejmość, takt, umiejętność formułowania precyzyjnych wypowiedzi. W czasach normalnych – kiedy można było sobie funkcjonować na marginesie przewidywalnej dominacji PO – równie łatwo można by szukać między nimi różnic, jak punktów wspólnych. Ale czasy normalne nie są. PO traci grunt pod nogami. Za oknem kiełkuje Polska profesora Chazana i księdza Oko.

Czas na odważne i atrakcyjne porozumienie ludzi dobrej woli: niech nazywa się Kongresem Racjonalnej Polski. Czas na ciekawą kampanię, która nas rozbawi i da nam nadzieję, a na jej zakończenie poczujemy, że jest po co iść do urn.

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Bronisław Komorowski ucina spekulacje. Wcześniejszych wyborów parlamentarnych nie będzie

asa, PAP, 12.06.2015
Bronisław Komorowski

Bronisław Komorowski (Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta)

Prezydent przyznał, że obywatele mają prawo czuć się zaniepokojeni skutkami afery podsłuchowej. Jego zdaniem głowa państwa powinna wówczas działać uspokajająco.
Prezydent Bronisław Komorowski poinformował, że zaprosił na poniedziałek premier i szefową PO Ewę Kopacz oraz wicepremiera, szefa PSL Janusza Piechocińskiego. Powiedział też, że zamierza skorzystać ze swoich uprawnień i wyznaczyć datę wyborów parlamentarnych. – Chcę się dowiedzieć, czy koalicja jest stabilna i czy może dźwigać skutecznie ciężar odpowiedzialności za zmiany w składzie rządu. To jest element działania na rzecz ustabilizowania sytuacji i tak pojmuję swoją rolę – powiedział prezydent, odnosząc się do sytuacji po ujawnieniu akt ze śledztwa w tzw. aferze podsłuchowej.W związku z ujawnieniem akt z funkcji w rządzie zrezygnowali ministrowie: zdrowia Bartosz Arłukowicz, sportu Andrzej Biernat, skarbu Włodzimierz Karpiński, wiceministrowie: skarbu Rafał Baniak, środowiska Stanisław Gawłowski, gospodarki Tomasz Tomczykiewicz. Z funkcji szefa doradców premiera odchodzi Jacek Rostowski, a z funkcji koordynatora służb specjalnych – Jacek Cichocki (pozostaje szefem KPRM). Decyzję o rezygnacji z funkcji marszałka Sejmu podjął Radosław Sikorski. Nazwiska nowych ministrów i marszałka mają być znane w przyszłym tygodniu.

 

SLD złożył projekt uchwały o skróceniu kadencji Sejmu

– Obywatele mają prawo się czuć zaniepokojeni, nie tylko samą sprawą taśm, ale także skutkami całej afery – mówił prezydent. – Zaniepokojenie obywateli to jest rzecz naturalna, ale zachowania polityków powinny uwzględniać potrzebę działania na rzecz uspokajania i ograniczanie skutków kryzysu, a nie podnoszenia fali niepokoju – dodał.

Prezydent RP ocenił, że rolą i prawem opozycji jest domaganie się dymisji rządu, premiera i przyspieszenie wyborów, tak jak prawem koalicji rządzącej i premiera jest dokonywanie zmian w rządzie.

– Ważne jest w tym kryzysie politycznym zachowanie prezydenta, prezydent powinien w moim przekonaniu działać uspakajająco na sytuację, stabilizująco – mówił Komorowski. – Jestem prezydentem do 6 sierpnia, w związku z tym informuję państwa, że podjąłem stosowne działania. Zaprosiłem na poniedziałek panią premier jako premier i jednocześnie przewodniczącą partii PO, zaprosiłem także wicepremiera Janusza Piechocińskiego, również w roli szefa PSL, aby dowiedzieć się, czy koalicja jest stabilna i czy może dźwigać skutecznie ciężar odpowiedzialności za zmiany w wymiarze personalnym rządu – oświadczył prezydent.

Wybory w październiku?

Bronisław Komorowski poinformował też, że zamierza skorzystać ze swoich uprawnień i wyznaczyć październikowy termin wyborów parlamentarnych. Dodał, że rolą prezydenta nie jest występowanie jako cząstki koalicji rządzącej, ale tym bardziej nie jest występowanie w roli opozycji. – Prezydent ma za zadanie stabilizowanie sytuacji w kraju i do 6 sierpnia zamierzam w takiej roli występować – oświadczył.

TOK FM

Minister sprawiedliwości wzywa Seremeta do przeprosin za „bezmyślne udostępnienie” danych

kospa, 12.06.2015
Nowy minister sprawiedliwości Borys Budka

Nowy minister sprawiedliwości Borys Budka (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)

– Czasami trzeba powiedzieć „przepraszam”. Tak jak zrobiła to pani premier Kopacz. Nie za swoje błędy, ale za osoby, które nawet nieformalnie, nie w tej strukturze, ale jednak jakoś jej podlegają. I tak należy zrobić. Słowo „przepraszam” może paść nawet z ust prokuratora generalnego, skoro pada z ust premier rządu – mówił w Radiu ZET minister sprawiedliwości Borys Budka.

 

Minister sprawiedliwości komentował w Radiu ZET postawę prokuratora generalnego po wycieku akt (wraz z danymi osobistymi i wrażliwymi) ze śledztwa w sprawie afery taśmowej. Andrzej Seremet od początku tłumaczył, że zgodnie z prawem prokurator jest zobowiązany udostępnić dokumenty stronom, a danych zamazywać nie musi.

Swoja opinię powtórzył w Sejmie: – Obarczanie go odpowiedzialnością za upublicznienie akt jest bezzasadne.

W rozmowie z Moniką Olejnik Borys Budka tłumaczył jednak, że nikt nie chce obciążyć odpowiedzialnością za to, że ktoś opublikował akta ze śledztwa ani Seremeta, ani prokuratury. – Przypisujemy prokuraturze odpowiedzialność za to, że bezmyślnie i bezkrytycznie udostępniła na tym etapie dane, które mogły zostać zanonimizowane. Doprowadziła do tego, że powszechnie dostępny są adres szefa CBA, numery PESEL wielu osób, sprawy osobiste – tłumaczył.

– Bezkrytyczne podchodzenie do udostępnienia akt skończyło się katastrofą, nie tylko dla tego śledztwa, ale dla wizerunku prokuratury. Bo w tej chwili jeżeli ktoś z nas pójdzie zeznawać do prokuratury, zawsze zada sobie pytanie: czy kolejny prokurator podejdzie do sprawy tak samo bezkrytycznie? – stwierdził minister. – Nie może być tak, żeby obywatel bał się iść zeznawać, bo na drugi czy trzeci dzień może na Facebooku zobaczyć swoje dane.

Minister podkreślił, że bardzo ceni prokuratora generalnego. – Jest to osoba, której życiorys, doświadczenie, orzekanie w sądach karnych mówi samo za siebie – wyliczał. – Tylko niestety czasami trzeba powiedzieć „przepraszam”. Tak jak zrobiła to pani premier Kopacz. Nie za swoje błędy, ale za osoby, które nawet nieformalnie, nie w tej strukturze, ale jednak jakoś jej podlegają. I tak należy zrobić. Słowo „przepraszam” może paść nawet z ust prokuratora generalnego, skoro pada z ust premier rządu.

Zobacz także

wyborcza.pl

Jacek Hołówka: Społeczeństwo masowo okazuje brak zaufania i niezgodę na sposób rządzenia krajem

Rozmawiała: Karolina Słowik
12.06.2015 , aktualizacja: 12.06.2015 10:48
A A A Drukuj
http://www.gazeta.tv/plej/19,145400,18097105,series.html?embed=0&autoplay=1
– Reakcja społeczeństwa to zwykła desperacja. Stonoga niczego nie reprezentuje. Jeśli Kukiz to osoba utalentowana, z pewnym rodzajem charyzmy, to o Stonodze nie można tego powiedzieć. Obiecuje, że odda 4 mln zł na kampanię polityczną. To raczej bulwersuje, niż budzi nadzieje na rozwiązanie problemów – uważa filozof i etyk, prof. Jacek Hołówka.
Karolina Słowik, Gazeta.pl: „Stonoga – hochsztapler, który kreuje się na bohatera, trzęsie podstawami państwa” – mówił wczoraj w Sejmie Stanisław Wziątek z SLD. A jednak Stonoga ma wielu zwolenników. Dlaczego?Prof. Jacek Hołówka: – Reakcja społeczeństwa to zwykła desperacja. Stonoga niczego nie reprezentuje. Jeśli Kukiz to osoba utalentowana, z pewnym rodzajem charyzmy, to o Stonodze nie można tego powiedzieć. Obiecuje, że odda 4 mln zł na kampanię polityczną. To raczej bulwersuje, niż budzi nadzieje na rozwiązanie problemów.Ludzie nie mają do niego zaufania, nie chcieliby powierzyć mu swoich spraw. Społeczeństwo masowo okazuje brak zaufania i niezgodę na sposób rządzenia krajem.

Kim są niezadowoleni?

– To młodzi, którzy mają kłopoty ze skończeniem szkoły, bo żyją w trudnych warunkach. Absolwenci, którzy nie mogą znaleźć właściwej pracy. Bezrobotni.

Zadowoleni mogą być pracownicy urzędów miejskich i powiatowych. To ludzie, którzy nie wykonują żadnej społecznie przydatnej funkcji. Siedzą „na urzędach” po to, by zmniejszyć liczbę realnego bezrobocia. Oczywiście, istnieją też w Polsce wielkie miasta, w których żyje się dobrze dzięki pieniądzom z Brukseli. Ale pieniądze z Brukseli niedługo się skończą i niezadowolonych będzie jeszcze więcej.

 

Podatny grunt dla populistów?– Niestety, to prawda. W Polsce powtarza się syndrom Stanisława Tymińskiego – człowieka, który przychodzi znikąd, obiecuje pieniądze. I ludzie bardziej ufają jemu niż olbrzymim koncernom prasowym, instytucjom opinii publicznej.Gdy nie ma jasnej dyskusji, formułowania kolektywnych celów, projektów rozwiązywania istotnych problemów, to demagodzy będą obiecywać nie wiadomo co. Bardzo łatwo jest powiedzieć: „Sprowadzimy bezrobocie do poziomu 5 proc.”. Problem polega na tym, że mamy do czynienia z głębokim kryzysem politycznym.

Z czego wynika?

– Klasa polityczna uległa całkowitej erozji, nie mamy zaufania do nikogo. Od wielu lat do polityki prowadzi się nabór negatywny – ci, którzy nie sprawdzili się gdzie indziej, zostają w polityce. Potem przeskakują z partii do partii i są przyjmowani, chociaż nie mają żadnej zasługi dla życia społecznego.

Partie polityczne w Polsce nigdy nie były zmuszone do tego, żeby przedstawić realny program. Przedstawiały jedynie obietnice, których nie dotrzymywano. Jest czymś niewyobrażalnym, żeby przed wyborami toczyły się jedynie ogólne rozmowy o tym, że będzie więcej, że będzie lepiej, że będą drogi i dobra pogoda.

Wyborców traktuje się jak naiwne dzieci. Arogancja władzy jest bardzo duża. Przejawia się brakiem reakcji na jakiekolwiek interpelacje kierowane do posłów czy instytucji. Protestujące grupy społeczne rozbijają się o ścianę milczenia. Spotykają się ze wzruszeniem ramion. Obywatele dają więc do zrozumienia: „Nie chcemy mieć nic wspólnego z całym establishmentem”.

Czyli czym?

– Establishment to grupa ludzi wyalienowanych, czerpiących korzyści z układów politycznych, żyjących z pewnych zarobków, blokujących nowym osobom dostęp do władzy, niezdolnych do rozwiązywania palących problemów i nierozumiejących tych problemów.

Skąd się wzięła alienacja władzy?

– Mówmy otwartym tekstem: największe biura badania opinii publicznej trzy miesiące temu podawały, że prezydent Bronisław Komorowski będzie miał 65 proc., a Andrzej Duda 15 proc. To znaczy, że te biura nie zbadały niczego. Nie odbijają tego, co naprawdę ludzie myślą. Nie dokonały refleksji nad swoją metodologią.

Media z kolei przez ostatnie lata zajmowały się urabianiem i ugniataniem opinii publicznej. Nie potrafiły krytycznie badać tego, co się dzieje w kraju.

A rząd przestał interesować się tym, co dzieje się w kraju. Tak wyalienowanej władzy nie było w Polsce od czasów komunizmu! Nasuwają się słowa Jerzego Urbana sprzed lat: „My się zawsze wyżywimy, my jesteśmy od tego, żeby nam było dobrze. A wy sobie radźcie jak potraficie”. To, co się działo w Polsce przez ostatnie lata, to odtworzenie scenariusza upadku komunizmu. Nie ma tylko gen. Jaruzelskiego.

Co to znaczy?

– Platforma Obywatelska w ostatnich latach przyjęła mentalność późnego Gierka: „Nie ma realnych problemów, nic się złego nie dzieje. Jest pewna grupa wichrzycieli, są wrogowie (wówczas klasowi, teraz PiS). Są też ludzie chorobliwie niezadowoleni, którzy mają nie wiadomo jakie roszczenia”.

Bartłomiej Sienkiewicz miał rację, mówiąc, że państwo przestało istnieć. Powiedział smutną prawdę, a obecna władza ciągle tego nie rozumie.

Zobacz także

TOK FM

Platforma boi się nagrań. Premier Kopacz postawi na mniej znane twarze

Wojciech Czuchnowski, Renata Grochal, 12.06.2015
Ewa Kopacz

Ewa Kopacz (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Dymisjonując ministrów i skłaniając do rezygnacji marszałka Sejmu Ewa Kopacz chciała nie tylko pozbyć się ludzi obciążonych nagraniami w aferze podsłuchowej, ale i zabezpieczyć na wypadek wypłynięcia kolejnych nielegalnych nagrań.

 

– Jest tysiąc plotek o tym, że są następne nagrania, które mają być odpalone w kampanii parlamentarnej. Dlatego Kopacz uznała, że musi się od tego odciąć. Ci ludzie, którzy zostali nagrani, nie mają oczywiście zarzutów, ale bicie się cały czas z taśmami uniemożliwiłoby funkcjonowanie rządu – podkreśla bliski współpracownik szefowej rządu.

Wśród nagrań, które wkrótce mają wyjść na światło dzienne, informatorzy „Wyborczej” wymieniają rozmowę biznesmena Jana Kulczyka z ówczesnym szefem MSZ Radosławem Sikorskim, polityków lewicy Aleksandra Kwaśniewskiego z Leszkiem Millerem oraz zapis imprezy, w której brał udział minister zdrowia Bartosz Arłukowicz.

Nagrana ma być również rozmowa minister infrastruktury Marii Wasiak z Ewą Tomalą-Borucką, do niedawna szefową Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Ale ten materiał nie pochodzi od kelnerów, którzy zakładali nielegalne podsłuchy w dwóch warszawskich restauracjach i nagrali 70 osób. Według naszych informatorów Tomala-Borucka zarejestrowała rozmowę z Wasiak w swoim gabinecie. Co dokładnie mówiły urzędniczki, nie wiadomo. – Tomala-Borucka miała u siebie nieformalne studio nagraniowe i rejestrowała spotkania ze wszystkimi – twierdzi rozmówca „Wyborczej”. W kwietniu Wasiak odwołała Tomalę-Borucką „ze względu na interes i dobro urzędu”.

O tym, że odejście szefowej GDDKiA może mieć związek z podsłuchem, pisaliśmy niedawno. Przedstawiciele resortu potwierdzali, że Tomala–Borucka została odwołana za „nieetyczne zachowania”. Ministerstwo zawiadomiło ABW. Teraz na pytanie o rozmowę Wasiak z Tomalą–Borucką resort odpowiada: „W kwestii zwyczajów pani Tomali-Boruckiej nie wypowiadamy się. Postępowanie, w wyniku którego premier Kopacz podjęła decyzję o odwołaniu Tomali-Boruckiej, nie dotyczyło nagrań rozmów z kierownictwem resortu. Sprawa ta jest obecnie przedmiotem postępowania prokuratury”.

W środę Ewa Kopacz przyjęła dymisje trzech ministrów: oprócz Arłukowicza także szefów resortów sportu Andrzeja Biernata i skarbu Włodzimierza Karpińskiego. Stanowiska straciło trzech wiceministrów: środowiska Stanisław Gawłowski oraz gospodarki Tomasz Tomczykiewicz i Rafał Baniak, a także szef doradców premiera Jacek Rostowski. Z funkcji zrezygnował też marszałek Sejmu Radosław Sikorski.

Tego ostatniego, jak zapewniała wczoraj Kopacz, nie zastąpi obecny szef MSZ Grzegorz Schetyna. Premier dopytywana, czy bierze pod uwagę kandydatury obecnej wicemarszałek Sejmu Elżbiety Radziszewskiej lub rzeczniczki rządu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, odparła, że następca Sikorskiego „będzie dla państwa miłym zaskoczeniem”.

A kto zastąpi odwołanych ministrów? Według naszych rozmówców Kopacz poszuka kandydatów wśród młodych polityków, ponieważ uważa, że tylko taki wariant będzie prawdziwym odświeżeniem rządu. Poza tym manewr z powołaniem na stanowisko ministra sprawiedliwości 37-letniego Borysa Budki, posła z drugiego szeregu, się sprawdził.

Kopacz pytana, dlaczego musieli odejść Arłukowicz i Biernat, których podsłuchy nie zostały nigdzie ujawnione, stwierdziła, że wyciek do internetu akt prokuratorskiego śledztwa w tej sprawie – we wtorek całość wrzucił do sieci Zbigniew Stonoga, biznesmen z przeszłością kryminalną – spowodował, że ustalony został „katalog nazwisk”. To lista podsłuchanych osób, którą mieli kelnerzy. – Starałam się poruszać tylko i wyłącznie w ramach tego katalogu. Nie chcę w czasie czterech ostatnich miesięcy, jakie zostały do wyborów, mieć pracowników, których będzie się obciążać i non stop pytać tylko o jedno – o rozmowy – mówiła Kopacz.

Tłumaczenie premier dziwi, bo lista nagranych osób znana jest od miesięcy i podawała ją prokuratura. Najbliżsi współpracownicy Kopacz są przekonani, że upublicznienie materiałów ze śledztwa było politycznie inspirowane przez PiS, który przez całą kampanię parlamentarną będzie „strzelał zza węgła”.

Z kolei źródła w prokuraturze przekonują, że „taśmy” i akta rozpowszechnia biznesmen Marek Falenta, któremu postawiono zarzuty za zlecenie kelnerom podsłuchów w restauracjach. Ma się mścić m.in. za to, że CBŚ i prokuratura zajęły się jego firmą importującą węgiel z Rosji. – Falenta czuje się bezkarny, bo wie, że grozi mu niski wyrok, a na destabilizacji rządu może tylko zyskać – twierdzi jeden z warszawskich prokuratorów.

Zobacz także

wyborcza.pl

Ch…, d… i kamieni kupa

Monika Olejnik, „Kropka nad i” TVN 24, „Gość Radia Zet”, 12.06.2015
Restauracja Sowa i Przyjaciele w Warszawie, w której podsłuchiwano rozmowy polityków

Restauracja Sowa i Przyjaciele w Warszawie, w której podsłuchiwano rozmowy polityków (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Od roku żyjemy na beczce prochu.

 

W czerwcu ubiegłego roku opinią publiczną wstrząsnęły słynne podsłuchy z restauracji Sowa & Przyjaciele. Bohaterowie nagrań nie poczuwali się do tego, by podać się do dymisji, choć ich rozmowy były żenujące, wulgarne, takie, które ministrom nie przystoją.

Premier Donald Tusk uznał wtedy, że tak naprawdę nic się nie stało, bo jego chłopcy używali tylko nieładnego języka. Premier chciał wiedzieć, kto stoi za podsłuchami, przypuszczał nawet, że maczały w tym palce służby rosyjskie. Był twardy, powiedział: „Osoby, które w sposób przestępczy organizują podsłuchy, nie będą dyktowały polskiemu rządowi postępowania, jeśli chodzi o dymisje czy mianowanie nowych ministrów”.

Pierwszy raz w historii Polski konferencja premiera odbyła się w Boże Ciało, o ósmej rano. Wydawało się, że wtedy Donald Tusk wygłosi coś znaczącego. Nie wygłosił.

Kiedy pytałam o dymisje ministrów, część kolegów dziennikarzy była oburzona. Oburzało ich jednak to, że ktoś nagrał, a nie to, co było w środku.

Teraz, kiedy Ewa Kopacz – po roku – dymisjonuje bohaterów nagrań, ci sami dziennikarze wazeliniarze krzyczą, że jest histeryczna. Szkoda, że przez ten rok udawali, że nic się nie stało. Pani premier zrobiła ten krok za późno. Trzeba było zacząć wtedy, kiedy rozpoczynała premierowanie albo po pierwszej turze wyborów przegranych przez prezydenta Komorowskiego.

Przepraszanie Polaków po roku jest śmieszne. Ogłaszanie dymisji ministrów i niepodawanie, kto będzie na ich miejsce, jest bardzo nieprofesjonalne. Polska przez cały rok jest w dygocie. Pomimo że rozwijamy się gospodarczo, że jesteśmy krajem, który jest podziwiany w Europie – u nas jest „ch…, d… i kamieni kupa”, cytując Bartłomieja Sienkiewicza, który tak się wyraził o stanie państwa w restauracji Sowa & Przyjaciele.

Gdzie my żyjemy? W państwie, w którym dopiero po wycieku akt z przesłuchań bohaterów i pseudobohaterów podsłuchowych szef rządu podejmuje decyzje? Dlaczego dopiero dziś marszałek Sejmu stracił posadę? Czy to, że został drugą osobą w państwie, to była dla niego kara czy nagroda?

Zbigniew Stonoga, który demonstracyjnie przeciął obrożę, stał się królem, a za chwilę się okaże, że nasz Sejm będzie pełen Stonóg. Premier rządu, która ogłasza ważne decyzje i nie chce rozmawiać z dziennikarzami, sprawia wrażenie, jakby kpiła z opinii publicznej. Mamy prawo wiedzieć, dlaczego zdecydowała się na dymisje dopiero teraz. Czy się obawia, czy też wie, że w osiemdziesięciu nagraniach, których na razie nie znamy, są rozmowy jeszcze bardziej bulwersujące?

Kompromitujemy się na arenie międzynarodowej. Ciekawe, jak się dzisiaj czuje Donald Tusk, który zostawił to g… swojej następczyni? A jak się czuje komisarz Elżbieta Bieńkowska?

Szkoda, że bohaterowie afery podsłuchowej nie mieli honoru, żeby podać się do dymisji rok temu. Nawet Alfred Hitchcock usnąłby przy serialu „Sowa & Przyjaciele”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz