Duda (08.04.15)

 

Kościołowi w polityce mówimy „nie”

Katarzyna Wiśniewska, 07.04.2015
Michał Królikowski w kościele św. Anny podczas spotkania z cyklu Katechez Warszawskich

Michał Królikowski w kościele św. Anny podczas spotkania z cyklu Katechez Warszawskich (&Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta)

Polityczna rola Kościoła nigdy nie była i nie jest akceptowana. Ten trend się wręcz zaostrza. Ok. 80 proc. badanych nie akceptuje księży mówiących ludziom, jak mają głosować – mówi prof. Mirosława Grabowska
KATARZYNA WIŚNIEWSKA: Polakom nie przeszkadza, że wiceminister sprawiedliwości jest oblatem benedyktyńskim, jak to było w przypadku Michała Królikowskiego. Uważa tak wedle sondażu CBOS 55 proc. badanych. Nie mamy także nic przeciwko temu, że prof. Andrzej Rzepliński, prezes Trybunału Konstytucyjnego, dostaje order od Watykanu za zasługi dla Kościoła. Co to o nas mówi?

PROF. MIROSŁAWA GRABOWSKA: Te dane pokazują, że akceptujemy obecność religii i ludzi Kościoła w sferze publicznej. Dlatego większości osób takie przypadki nie rażą. Także inne nasze badania wskazują, że to może być coś więcej niż przyzwolenie – że to akceptacja tego typu sytuacji.

Taka akceptacja wydaje się sprzeczna z badaniami wskazującymi na systematyczny spadek zaufania do Kościoła. Spada więc czy nie spada, skoro nie przeszkadzają nam takie związki kościelno-państwowe?

– Nie powiedziałabym, że zaufanie do Kościoła spada. Ono spadło radykalnie w połowie lat 90., wtedy było to rzeczywiście wręcz załamanie. Potem Kościół powoli wygrzebywał się z tego impasu i mniej więcej od końca lat 90. zaufanie do Kościoła oscyluje wokół 60 proc. Oczywiście są odchylenia w górę i w dół. W naszych ostatnich badaniach to odchylenie zaufania do Kościoła w dół dochodzi do 55 proc. Ale w dłuższym okresie takie wahania w górę i w dół się zdarzały, np. we wrześniu 2010 r. zaufanie spadło do 54 proc., a w lutym 2015 r. wyniosło 62 proc. To jeszcze nie świadczy o trendzie spadkowym.

Czy hierarchów nie obchodzą sondaże? Czy może czegoś się uczą, skoro spadek zaufania do nich się zatrzymał? Czy też nie ma ono szansy spaść niżej?

– Hierarchowie na pewno nie będą działać pod dyktando wyników badań sondażowych. Uważam natomiast, że mogliby sporo się dowiedzieć o postawach społeczeństwa i jakoś tę wiedzę uwzględniać. Np. jedną trzecią badanych razi nauczanie moralne Kościoła – jedna z jego konstytutywnych funkcji. Prawdopodobnie chodzi zarówno o styl nauczania Kościoła, który może być odbierany jako zasadniczy i nieempatyczny, jak i o stanowiska zajmowane przez Kościół w debatach, które się ostatnio toczyły na temat konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet czy na temat metody zapłodnienia in vitro. Hierarchowie i duchowni zobaczyliby, do kogo mówią, a to miałoby szansę wpłynąć może nie tyle na to, co mówią, ile na to – jak.

Jakie wnioski Kościół wyciągnął z błędów lat 90., a do jakich błędów powraca?

– Pogorszenie się ocen Kościoła katolickiego w połowie lat 90. spowodowane było nie tyle jakimiś konkretnymi błędami, ile „wielką zmianą”: w sytuacji przyzwyczajenia do PRL-owskiego modelu relacji państwo – Kościół kształtowano je od nowa, w ogniu gwałtownych debat na temat lekcji religii w szkołach, ustawy antyaborcyjnej czy konkordatu. Błędem był brak dostatecznego dystansu wobec bieżącej polityki i aktywność w czasie wyborów. W mojej ocenie od tamtej pory Kościół stara się trzymać z daleka od kampanii wyborczych, choć może się zdarzyć, że jakiś ksiądz lub któryś z hierarchów powie coś, co zostanie zinterpretowane jako poparcie konkretnego polityka czy partii. Chciałabym być dobrze zrozumiana: każda osoba duchowna – jak każdy obywatel – ma prawo wyrażać swoje poglądy polityczne; nie powinna jednak tego robić „od ołtarza”, w swojej roli religijnej.

80 proc. Polaków uważa, że katolik ma prawo, a czasem i obowiązek, wyrażać swoje poglądy religijne w życiu publicznym. Z drugiej strony sondaże pokazują, że polityczna rola Kościoła nie jest akceptowana. Ponad połowę badanych razi zajmowanie przez Kościół stanowiska wobec ustaw uchwalanych przez Sejm. To nie jest sprzeczność?

– Nie. Polityczna rola Kościoła nigdy nie była i nie jest akceptowana. Ten trend się wręcz zaostrza. Ok. 80 proc. nie akceptuje księży mówiących ludziom, jak mają głosować. Dominująca postawa społeczna jest taka: Kościołowi w polityce mówimy „nie”.

Czyli co innego świecki katolik, jemu wolno, a co innego ksiądz?

– Trochę inaczej bym to ujęła. Ksiądz lub świecki katolik wypowiadający się na tematy moralne w sprawach publicznych – proszę bardzo. Natomiast ksiądz aktywny politycznie, agitujący w kampanii wyborczej – nie.

Dlaczego u nas polityka tak się miesza z religią, choć nie ma na to przyzwolenia?

– Jeśli politykę rozumiemy szeroko – nie tylko jako bieżące funkcjonowanie machiny państwa, ale też jako zabieganie o dobro wspólne – to mieszanie się religii i polityki jest nieuniknione. W obu tych sferach chodzi o wartości, czasem przeciwstawne, czasem różnie rozumiane. Państwo ma być bezstronne światopoglądowo, wierzący mają zakorzenione w religii nakazy moralne i gdy chodzi o podstawowe wartości, dochodzi i będzie dochodziło do ścierania się tych dwóch porządków.

W sondażu CBOS nie widać znaczącej różnicy między wyborcami PO i PiS – ponad 80 proc. elektoratu PO, a 90 proc. PiS akceptuje w życiu publicznym wyrażanie przez katolików poglądów religijnych. Wyborca PO to także Polak katolik?

– Przecież PiS i PO wywodzą się z tego samego pnia. Teraz ci najbardziej religijnie zaangażowani rzadko głosują na Platformę, dużo częściej na PiS. Ci przeciętnie religijni na PO, a niereligijni na lewicę. Mówię o tendencjach statystycznych – wyjątki się zdarzają. Sama zgoda na wyrażanie poglądów religijnych w życiu publicznym ma wiele z ducha PO. Sympatycy PO nie są ludźmi, którzy chcieliby wyczyścić przestrzeń publiczną z religii i zapędzić Kościół do kruchty, więc za bardzo mnie nie dziwi akceptacja dla wyrażania poglądów religijnych w sferze publicznej. Ale ta 10-punktowa różnica między sympatykami PiS i PO jest jednak widoczna.

Akceptujemy też krzyże w przestrzeni publicznej. Tłumaczymy, że to taki polski krajobraz.

– Krzyże w budynkach publicznych nie rażą niemal dziewięciu na dziesięciu Polaków. Co ciekawe, krzyże nie rażą aż 75 proc. tych, którzy identyfikują się z lewicą. Natomiast gdy spytamy w sondażu konkretnie: „Czy krzyż powinien wisieć w klasach szkolnych, w Sejmie?”, godzi się na to już „mniejsza większość”, odpowiednio: 62 i 56 proc. Przyzwolenie jest powszechne, ale traktowanie tej obecności jako normy, nakazu akceptowane jest rzadziej.

Polacy liczą się z Kościołem czy nie?

– To bardzo trudne pytanie. W pewnych sferach się liczą, a w pewnych nie. W kwestiach moralności życia rodzinnego i seksu – w niewielkim stopniu. I to nawet osoby wierzące i praktykujące.

Zmiany moralne dotyczące tej sfery życia zaszły bardzo daleko: jest społeczne przyzwolenie na rozpoczynanie życia seksualnego przed ślubem (74 proc.), antykoncepcję (77 proc.), rozwody (62 proc.). Ale jeśli chodzi o aborcję, Kościół tę debatę wygrywa. Aborcja jest odrzucana przez większość, a akceptowana – również przez większość – tylko w sytuacjach dopuszczalnych przez polskie prawo.

Skoro tak dużo Polaków potępia aborcję, to dlaczego, jak pokazuje najnowszy sondaż, 66 proc. za niewłaściwe uważa postępowanie prof. Bogdana Chazana, który jako dyrektor szpitala odmówił aborcji nieodwracalnie uszkodzonego płodu?

– Interpretuję to tak: prof. Chazan odmówił kobiecie skorzystania z prawa do aborcji, które jej się należało – i tego Polacy nie akceptują. Przyzwolenie na aborcję w sytuacjach, które dopuszcza prawo, jest na poziomie między 60 a 80 proc. Tu mieliśmy do czynienia z taką sytuacją. I to przesądziło o opiniach ludzi.

Rafał Boguszewski z CBOS pisał niedawno o „sekularyzacji moralności”: coraz więcej Polaków uważa, że można odstępować od swoich zasad moralnych. W kwestii etyki seksualnej nie widzę tej sekularyzacji: dopuszczalność pigułki „dzień po” dzieli Polaków właściwie na pół.

– Zgodziłabym się z tą tezą. Wykrystalizowanie się opinii na temat pigułki „dzień po” ciągle jest przed nami. Dla jednych to środek antykoncepcyjny, dla innych prawie aborcja. Wszystko zależy od tego, komu uda się przekonać opinię publiczną: zwolennikom czy przeciwnikom pigułki. Trochę potrwa, zanim oceny się utrwalą.

W jakich jeszcze sprawach – oprócz stosunku do aborcji czy eutanazji – Polacy są konserwatystami?

– Uważamy się za wierzących. Chodzimy do kościoła, choć już nie tak regularnie jak kiedyś. Utrzymuje się obyczajowość świąteczna, choć ma ona nieco mniej religijny charakter. Powszechnie święcimy pokarmy w Wielką Sobotę, ale już rzadziej pójdziemy na rezurekcję czy pasterkę w Boże Narodzenie.

Być może wybór papieża Franciszka nieco przyhamuje tendencje sekularyzacyjne w Polsce, bo spadek podstawowych wskaźników religijności nieco wyhamował. Ale perspektywa dwóch lat to za mało, by formułować jednoznaczne wnioski.

Dość specyficzna jest ta wiara Polaków, mocno na bakier z dogmatami – jedna trzecia wierzy w reinkarnację!

– Z jednej strony wybieramy z naszej tradycji kulturowej, religijnej to, co chcemy podtrzymywać, z drugiej w naszym pejzażu pojawiają się inne religie i wierzenia. Mówi się nawet o religijności patchworkowej czy a la carte, tzn. o religijności komponowanej indywidualnie zgodnie z własną duchowością. Taka religijność już nie jest odbiciem nauczania Kościoła.

Być może nawet ci, którzy wierzą w reinkarnację, nie widzą w tym sprzeczności z nauczaniem Kościoła, bo wiedza teologiczna nie jest naszą najmocniejszą stroną.

Kościół nie umie przekonująco głosić swojej nauki?

– Współcześnie jest to bardzo trudne. Mówimy o zjawiskach globalnych. Jeśli Kościół nie podołał, to nie tylko w skali polskiej. Procesy sekularyzacji są zaawansowane np. we Francji czy Niemczech. Z jednej strony wiarę religijną podmywa nauka, z drugiej – wymiana idei w skali globalnej. Do niedawna nie mieliśmy konwersji na islam, teraz w obrębie naszej kultury już są.

Ciągle spada liczba ludzi chodzących regularnie na niedzielną mszę. Coraz więcej ludzi deklaruje się jako ateiści. Czy więc deklarowanie wiary katolickiej w Polsce – nieodmiennie na poziomie ok. 90 proc. – można jeszcze traktować poważnie?

– Socjologia religii nazywa to zjawisko „believing without belonging” (wierzenie bez przynależności). W Polsce taka postawa jest rozpowszechniona, bo regularne chodzenie na niedzielną mszę deklaruje mniej niż połowa badanych. Polacy nie chcą się rozstać ze swoją wiarą, tak jak oni ją definiują czy odczuwają, ale do kościoła chodzą coraz rzadziej.

Może po prostu jesteśmy hipokrytami, skoro najpierw deklarujemy jedno, a potem mówimy i robimy co innego?

– Jeśli to hipokryzja, to znacząca. Zawiera ona w sobie szacunek dla rodziny i wspólnoty, tradycji, kultury. Oczywiście jest w tym element dostosowania się do środowiska, w którym ktoś żyje. Ale pamiętajmy, że hipokryzja to hołd składany cnocie, więc nie potępiałabym jej w czambuł. Jeśli ktoś z powodu politycznej poprawności powstrzymuje się od opowiadania antysemickich kawałów, to jest to „oportunizm słuszny”. W tym sensie nawet rodzaj deklaratywnego związku z wiarą i Kościołem jest „słuszny” – oznacza przypisanie się do tradycji religijnej, która może być kreatywna w wymiarze indywidualnym i jest produktywna w wymiarze społecznym.

Prof. Mirosława Grabowska

Ur. w 1949 r., socjolog, doktor habilitowany, profesor UW. Jest dyrektorem CBOS i wykładowcą w Instytucie Socjologii UW. Zajmuje się socjologią polityki i socjologią religii.

Od 1982 do 1989 r. była w zespole redakcyjnym podziemnego kwartalnika „Krytyka”, współpracowała z opozycyjnym „Tygodnikiem Mazowsze”. W 1985 r. za działalność opozycyjną została aresztowana.

W 2011 r. prezydent Bronisław Komorowski odznaczył ją Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Za książkę „Podział postkomunistyczny. Społeczne podstawy polityki w Polsce po 1989 roku” dostała w 2005 r. Nagrodę im. księdza Józefa Tischnera.

wyborcza.pl/politykaekstra

PiS z dala od prawdy

Jarosław Kurski, 07.04.2015
Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Według PiS-owskiej definicji prawdą jest to, w co wierzy prezes. Ale gdy prawda staje się kwestią wiary – a więc nabiera wymiaru religii – a nie racjonalnego poznania, kończy się dialog.
Nikt bowiem, kto naprawdę wierzy, nie będzie poddawał wyznawanych przez siebie dogmatów jakiejkolwiek dyskusji. Dogmaty to dogmaty.

Wezwania prezydenta Komorowskiego do dialogu Polski racjonalnej z Polską radykalną są niewątpliwie szlachetne, ale jałowe i bez szans na sukces. Nie będzie dialogu ani porozumienia. Ostatnio wyszły na jaw fakty, które dla osób myślących racjonalnie są źródłem krytycznej refleksji o IV RP, o SKOK-ach czy katastrofie smoleńskiej. I racjonalnie rzecz biorąc, powinny zbliżać zwaśnione Polski. Otóż nic bardziej błędnego.

PiS szedł do władzy, by zdemaskować korupcyjne układy i szarą sieć oplatającą rzekomo zgniłą i przeżartą III RP. Sieci nie odkryto, układu nie zdemaskowano. Za to skrzywdzono, zniesławiono i poniżono wiele osób. Barbara Blida odebrało sobie życie. Relacje społeczne zatruto jadem podsłuchów i podejrzeń. Urojenia sięgnęły samego rządu Jarosława Kaczyńskiego i układ złapał się za własny ogon. Wobec ówczesnego zastępcy Kaczyńskiego, wicepremiera Andrzeja Leppera, zmontowano prowokację: aferę gruntową. Niezawisły sąd wycenił ją właśnie na trzy lata bezwzględnego więzienia dla wszechwładnego w IV RP szefa CBAMariusza Kamińskiego, dziś wiceprezesa PiS.

Czy PiS to osłabi? Nie osłabi, a wyznawców PiS umocni to w wierze.

Sprawa SKOK-ów ukazuje klientelistyczną praktykę polityków PiS. Od lat posłowie i senatorowie tej partii jak jeden mąż działają na rzecz SKOK-ów, a finansowane przez Kasy „niezależne”, „niepokorne” i „wyklęte” media tworzą ideologiczny PiS-owski front. Pilotowana przez Andrzeja Dudę skarga konstytucyjna dała Grzegorzowi Biereckiemu bezcenny czas na transfer 65 mln zł do jego spółki, a w konsekwencji – na wielomilionowe dywidendy. Miliony te nie posłużyły do ratowania depozytów klientów upadających SKOK-ów. Zasiliły prywatne majątki twórców systemu.

SKOK-i już kosztują polskich obywateli ponad 3 mld zł i nie koniec na tym. To największa afera 25-lecia, klasyczny polityczny, biznesowy, medialny i rodzinny układ, który Kaczyński tropił całe życie. Znalazł go we własnej partii. Czy to osłabi PiS? Być może, ale wyznawców umocni w wierze.

Od pięciu lat trwa festiwal wierutnych bredni o sztucznej mgle, helu, bombie próżniowej, trotylu, wybuchu, dwóch wybuchach, opowieści z mchu i paproci o tym, że trzy osoby przeżyły, że rannych dobijano, że brzoza rosła gdzie indziej i ktoś ją przesadził, a czarne skrzynki sfałszowali itd., itp. Przez „komisję” Macierewicza przechadzają się groteskowe postaci „wybitnych amerykańskich ekspertów”.

Dlaczego? Bo dla Kaczyńskiego jego brat musiał paść ofiarą zbrodni, bo tylko śmierć z czyjejś ręki nadaje męczeński sens całej tej bezsensownej komunikacyjnej katastrofie, tworzy mit ofiary na ołtarzu ojczyzny, prezydenta heroicznego i zdradzonego o świcie.

Tę piątą już rocznicę PiS obchodzić będzie pod hasłem: „Wojna Putina zaczęła się 10 kwietnia”. I żadne nowe i doskonalsze odczyty czarnych skrzynek tego nie zmienią. Wyznawcy umocnią się w wierze, bo dla nich wszystko, co podważa PiS-owską ortodoksję, to jedynie kolejne kłamstwa układu i haniebne pomówienia „zasłaniających uszy i oczy przestraszonych ludzi”, jak mówi guru Kaczyński. Poznajcie prawdę, a ona was wyzwoli? Wolne żarty, oni już prawdę znają.

Demaskowanie PiS-owskiego „Kościoła” przynosi skutek odwrotny. Czyni z jego wyznawców „prześladowanych”, a każdy „prześladowany” Kościół umacnia wiarę członków sekty. Trzeba się z tym pogodzić, nie mieć złudzeń i robić swoje.

wyborcza.pl/politykaekstra

„Bardzo polska historia wszystkiego”. Cały świat jest Polakiem [RUDNICKI]

Janusz Rudnicki, 08.04.2015
Dowodem na to, że Stalin (po lewej) był Polakiem, miało być jego podobieństwo do hrabiego Przewalskiego (po prawej). Ale świadczy ono tylko o tym, że portrecista Stalina popełnił plagiat. Oryginalne są tylko oczy i wąsy wodza

Dowodem na to, że Stalin (po lewej) był Polakiem, miało być jego podobieństwo do hrabiego Przewalskiego (po prawej). Ale świadczy ono tylko o tym, że portrecista Stalina popełnił plagiat. Oryginalne są tylko oczy i wąsy wodza (BE&W)

Ilu naszych jest w tych obcych, którzy światowej sławy? Ile w nich genów naszych i krwi naszej? Chodzi też o Matkę Boską Częstochowską, naszą. Którą nam tubylcy z Haiti zwinęli, o zgodę nie pytając – o książce „Bardzo polska historia wszystkiego” pisze Janusz Rudnicki.
Tytuły rozdziałów dają po oczach, za każdym razem nazwisko z dopiskiem „był Polakiem”. Kolumb, Kuba Rozpruwacz, James Bond, Drakula, Stalin, Frankenstein, Indiana Jones, aż strach czytać. Całość brzmi jak apokaliptyczne nagłówki, jakby cały świat był Polakiem.

Uwaga, spoiler, zdradzam i uspokajam, w zasadzie nikt z nich nie był, dowodów brak. Są poszlaki, spekulacje, deliberacje. Autor sam w zasadzie jeśli nie obala, to co najmniej podaje w wątpliwość to, co spektakularnie postawił w tytule, w tym sensie książka ta przewrotna jest i bałamutna. To pretekst do jazdy popisowej na lodzie wiedzy historycznej. W popularnonaukowym wydaniu, ze znacznym przerostem dygresji nad tematem głównym. Pozycja reklamowana jest przez wydawcę takim m.in. zdaniem: „Co łączy Stalina i Drakulę? Ni mniej, ni więcej, tylko polscy przodkowie!”. Ściema.

Stalin był Polakiem

To Chruszczow powiedzieć miał, że Stalin Polakiem. To nie Dżugaszwili zapłodnić miał puszczającą się jak latawiec matkę Wodza – o której tenże powiedział: „Nic obchodzi mnie, co robi ta stara kurwa” – jeno uczynił to nasz hrabia Przewalski. Wskazywać miałoby na to ich uderzające podobieństwo. I słabość Stalina do Polski. Dalej następuje dygresja, czy naprawdę miał słabość, jeśli powstanie warszawskie i tak dalej, po czym są inne wtręty. Później pada zapytanie, czy geografa Przewalskiego można w ogóle uznać za Polaka, jeśli w zasadzie był Rosjaninem i brał udział w walce z powstaniem styczniowym.

Ale nawet jakby można, to i tak nie ma to znaczenia, ponieważ podróżnik ten, okazuje się, tu szczegółowe opisy jego podróży, w Gruzji stopy nie postawił, a co dopiero członka. Pomylono go z jego bratem, ale nawet jakby nie pomylono, to badanie DNA (w 2006 r.) wykazało, że nic z tego. Mogło co prawda dojść do pomyłki, ale tak w ogóle to hrabia Przewalski był gejem. I tak dobrze, że nie kobietą. A rzeczywiście uderzające podobieństwo Stalina do hrabiego wynika z prostego faktu, że nadworni portreciści wykorzystali zdjęcie hrabiego jako wzór i z kaukaskiego buraka na najbardziej znanym portrecie Stalina zostały tylko oczy i wąsy.

Kolumb był Polakiem

Drakula nasz jest o tyle, że to u nas wcześniej już były „upierzyce”, a potem dopiero w Europie Zachodniej wampiry, i w związku z tym tropy pierwowzoru Drakuli wiodą do nas, i już. Choć wiadomo, że chodzi o Rumunię. Ale co z tego – prawdziwy Drakula mógł mieć związek z dynastią Jagiellonów. Mógł? No, na paru stronach jest, że mógł, choć to niepewne, ale jeśli mógł, jeśli miał, to wtedy to krajan nasz. Od kogo mógł usłyszeć o Drakuli Bram Stoker? Nie wiadomo, ale wiadomo, że Drakula to druh i jakiś tam pociotek Jagiellonów, i być może jeszcze coś tam z Batorymi, bo oni uwielbiali Siedmiogród, więc jest „niewykluczone”… (słowo to pada w książce 13 razy).

Kolumb? Śmierć Władysława Warneńczyka niejasna, poległ czy nie na polu bitwy pod Warną? Wprawdzie Turcy pokazali jego głowę na włóczni, ale zdekapitowanych zwłok nie znaleziono. I chodziły pogłoski, że Władysław krąży po Europie. A jeżeli tak, to mógł trafić do Portugalii, tym bardziej że pewien dominikanin o tym był właśnie w listach donosił. A ktoś inny, że tam właśnie żyje pewien pustelnik, który jest polskim królem. A co z ojcem Kolumba Henrykiem Alemao? Skąd wziął się na Maderze, mając tyle samo lat co Warneńczyk?

Całe strony snucia, przedstawiania kolejnych wersji na to, czy jeden to ten sam co drugi i czy Polak był spłodził odkrywcę Ameryki, który tam właśnie przebywał również. Bo czy Kolumb urodził się na pewno w Genui? No, nie wiadomo, a już wątpliwe, czy był synem tkacza, plebejuszem, bo przecież na królewskich dworach czuł się jak u siebie, podpisywał się zagadkowym szyfrem, ukrywał pochodzenie przodków i tak dalej, kolejne wersje, kolejne strony, porównywanie herbów Kolumba i Jagiellonów, i portretów, żeby stwierdzić, że żadnych dowodów nie ma.

Kuba Rozpruwacz był Polakiem

Kuba Rozpruwacz mógł być Polakiem, i to niejednym. W sumie co najmniej trzema mógł być. Brytyjczycy nie wyobrażali sobie, że takie zbrodnie popełnić mógł Brytyjczyk, więc winnych szukali wśród obcych. Żyd jako podejrzany z urodzenia dobry, a jak jeszcze imigrant z Polski?! Aresztowali jednego, miał alibi, drugi również, trzeci mógłby nim być, pasował jak nóż do chleba, tym bardziej że seria mordów ustała, kiedy zamknęli go w zakładzie psychiatrycznym, tym bardziej że zrobiono badania DNA (2014), które mogły na niego wskazywać, okazało się jednak, że popełniono w nich błąd, więc znowu dowodów zabrakło, ale byli jeszcze inni możliwi sprawcy powiązani z Polską, ale z tymi dowodami kłopot itd., itd., i tak to Adam Węgłowski alias Sherlock Holmes tropi z lupą każdy ślad polski i prawie każdy z nich nie prowadzi do żadnego celu. Prawie, bo jeden tak, w pierwszym i najlepszym rozdziale książki, „Matka Boska voodoo była Polką”. Zachęcam, nie przedstawiając go, napiszę jedynie, że największą karierę religijną zrobiliśmy na Haiti, z jej mieszkańcami łączy nas podobne parcie na cuda.

Rozdział ten to niejedyna rzecz, dla której się opłaca nabyć tę książkę. Kiedy Europa się cywilizowała, Słowianie, czyli my, jak na prymitywny lud przystało, tkwili w zabobonach i wampiryzmie po sam zawszony łeb. Ochoczo sekundowali Kościołowi i dogmatom wiary. Na przykład piciu krwi przed ołtarzem, które chętnie praktykowane jest do dzisiaj, no dobrze, niech sobie księża będą wampirami, jeśliwola, ale niech nie nawołują do tego poprzez hasło „bierzcie i pijcie ze mnie wszyscy”. Gdzie indziej panowało już oświecenie, u nas ksiądz Chmielowski wydawał encyklopedię „Nowe Ateny”, która jak koń, czym jest, każdy widzi. To z niej wzięło się, jak postępować z „upierami” (głowę uciąć, serce przebić), i kto ma zadatki, czyli ci, którzy dla ludu albo za wysocy, albo za niscy, za mało zębów mają lub za dużo, garbaci, kulawi i chorzy na gruźlicę, bo niby skąd krew. Kolebka naszej tolerancji, rolę „upierów” przejęli potem Żydzi i inni.

Poznajcie upierza

Była też odmiana „upiera”: „upierz”, czyli taki trup, który sam się w grobie pożera. Nie z głodu ani z nudów, ino dlatego, żeby zaraza powstała. Więc jak tylko ona, to groby odkopywano, żeby zobaczyć, kto się sobą delektuje, i głowę mu odciąć, wtedy dżuma ustanie. W Węgorzewie, kiedy ludzie zaczęli padać, wzięto się za łopaty, ale nikt z martwych nie miał na siebie ochoty, więc ktoś z łebskich uradził, żeby dowolne jakieś zwłoki tak urządzić, jakby na samożrące wyglądały, odrąbali więc komuś dowolnemu ręce i nogi i jako „upierzowi” głowę szpadlem mu odcięli, po czym go „wrzucono do grobu razem z żywym psem”. Po czym wszyscy na zarazę zmarli.

To było w roku 1721, ale konia z rzędem temu, kto zgadnie, w jakim czasie miejsce miało podane przez autora zdarzenie następujące: chowają staruszka, żałobnicy śpiewają, a on budzi się nagle w trumnie, wszyscy uciekają z chałupy, krzycząc „strzygoń”, najodważniejsi zbierają się na odwagę, biorą łopaty, siekiery i widły, wracają i błagającemu o pomoc odcinają głowę. Dochodzi do procesu i chłopi jako dowód na swoją niewinność podają, że to był strzygoń, bo potem, bez głowy, już więcej z trumny wychodzić nie próbował. Rzecz miała miejsce w latach 30. ubiegłego wieku, parę lat wcześniej odbył się pierwszy lot z Ameryki do Europy bez międzylądowań.

Kopernik nie był Polakiem

Bo nie był. Nazywał się tak jak jego ojciec, Niklas Koppernigk, matka nazywała się Barbara Watzenrode. Kot więcej łez napłacze, niż tenże słów polskich znał. Przełknijmy tę żabę. Kłóciłem się kiedyś dawno o niego z sąsiadem, kiedy mieszkałem w Niemczech. Agresywny byłem i uparty, aż w końcu niemiecki mój sąsiad machnął zniecierpliwiony ręką i powiedział: „Dobra, weźcie go sobie, my mamy ich tak dużo”.

„Bardzo polska historia wszystkiego”

Adam Węgłowski

Znak
Kraków

Zobacz także

wyborcza.pl

Cywilizacja hałasu

Magdalena Środa, filozof, etyk, 08.04.2015Pokaz sztucznych ogni na Stadionie Narodowym w Sylwestra

Pokaz sztucznych ogni na Stadionie Narodowym w Sylwestra (Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta)

To nie tylko sprawa Warszawy, to sprawa wspólnej przestrzeni, wspólnego bycia razem. Właśnie podpisałam (jako jedna z wielu tysięcy) petycję do ministra sportu o ograniczenie zasięgu i wielkości imprezy pirotechnicznej, która ma się odbyć w Warszawie wokół Stadionu Narodowego.
Jacyś barbarzyńcy postanowili zorganizować we wrześniu siedmiogodzinne przedstawienie, podczas którego zamierzają wystrzelić w powietrze kilkadziesiąt ton (kilka tysięcy) ładunków pirotechnicznych. Huk wybuchów będzie przeplatany hukiem rockowej muzyki oraz hukiem wyjącej gawiedzi. Jednym słowem, będzie się działo!

Informację o planowanej imprezie przeczytałam kilka razy, bo nie chciało mi się wierzyć, że taki chory pomysł mógł powstać w czyjeś głowie, ani – tym bardziej – że minister sportu, prezydent Warszawy oraz spółka zarządzająca stadionem i terenami wokół niego mogli na takie barbarzyństwo wyrazić zgodę.

Tereny stadionu przylegają do nadwiślańskich obszarów Natura 2000; jest tam sporo dzikich zwierząt, a przede wszystkim unikalne gatunki ptaków, z których Warszawa powinna być bardziej dumna niż ze stadionu. Huk strzałów pirotechnicznych ogłusza, ogłupia i kaleczy zwierzęta. I te dzikie, i te domowe. Spanikowane uciekają, cierpią, giną. Ludzie zamieszkujący okolicę Saskiej Kępy też cierpią, choć ci, którzy mogą, po prostu wyjeżdżają. W tych niegdyś cichych i sympatycznych miejscach nie da się dziś żyć. Stadion potwór ryczy, a każda większa impreza to pełna dezorganizacja komunikacji i porządku.

Organizatorzy protestu piszą, że nie chodzi tu tylko o jeden barbarzyński wieczór: „To promocja środków pirotechnicznych, kreowanie mody i pokazywanie, że strzelanie w mieście jest fajne”. Nie jest!!! To wyjątkowo prymitywna i szkodliwa rozrywka. Hałas nie jest w ogóle fajny, choć coraz bardziej popularny.

Niemal we wszystkich knajpach w Polsce leci głośna muzyka. Leci nawet wtedy, gdy na sali jest kilka osób, które chcą ze sobą spokojnie porozmawiać. Ilekroć proszę o ściszenie, dowiaduję się, że nie można, bo takie jest rozporządzenie właściciela. Hałas musi być! Jest elementem wspólnej przestrzeni. Po miastach jeżdżą zupełnie bezkarnie ludzie na motorach, które huczą i porykują bez potrzeby. Na Starym Mieście w Warszawie co niedziela urządzane są spędy porykujących pojazdów. Ich właścicielom nie chodzi o przemieszczanie się, ale o pokazywanie innym, czyja maszyna bardziej ryczy. Policja nigdy nie interweniuje.

Wsiadam do pociągu. Tam dopiero huk. W przedziale każdy uruchamia wszystkie sprzęty elektroniczne, jakie ma, i podejmuje głośne rozmowy na wszystkie możliwe tematy, nie licząc się zupełnie z innymi pasażerami. Tak jakby trzy godziny podróży były tym unikalnym czasem, w którym muszą zostać omówione wszystkie służbowe i prywatne sprawy.

Kultura hałasu staje się wszechogarniająca, a przede wszystkim „niesłyszalna”. Do hałasu przywykamy tak jak do zanieczyszczonego powietrza. Nie protestujemy. A powinniśmy, bo mamy prawo do ciszy.

Zobacz także

wyborcza.pl

„Tyle pytań o surowość wyroku na Kamińskiego. A nikt nie zapytał: dlaczego prokuratura żądała tak mało?”

Piotr Markiewicz, 08.04.2015
Janina Paradowska w Poranku Radia TOK FM

Janina Paradowska w Poranku Radia TOK FM (Fot. Tokfm.pl)

„Opinia o surowości wyroku zdaje się wynikać z przekonania, że funkcjonariuszom publicznym więcej wolno, że odpowiedzialność karna ich w gruncie rzeczy nie dotyczy” – pisze w najnowszym wydaniu „Polityki” Janina Paradowska. Odnosi się tym samym do wyroku trzech lat więzienia dla Mariusza Kamińskiego, wiceszefa PiS.
Sąd skazał w zeszłym tygodniu Mariusza Kamińskiego (wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości) za przekroczenie uprawnień szefa CBA przy „aferze gruntowej” w 2007 r. na trzy lata więzienia i 10-letni zakaz zajmowania stanowisk we władzach, administracji i służbach państwowych.

Według sądu CBA podżegało do korupcji i nie było też podstaw prawnych i faktycznych do wszczęcia operacji ws. odrolnienia gruntu w ministerstwie rolnictwa. Wiele osób po ogłoszeniu wyroku zwracało uwagę, że sąd wymierzył politykowi PiS karę wyższą, niż domagała się prokuratura. A te komentarze – zdaniem Janiny Paradowskiej – wynikają wprost z przekonania, że funkcjonariuszom publicznym więcej wolno.

„Nikt nie pyta, dlaczego prokuratura nie żądała więcej”

„Ten wyrok oczywiście wskazuje, że Sejm nie uporał się z nadużyciami władzy w czasie rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR, że komisja śledcza badająca te nadużycia w gruncie rzeczy się skompromitowała, że nadal nie ma wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry, ówczesnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, że sam Trybunał Stanu jest instytucją martwą” – pisze publicystka w najnowszym wydaniu „Polityki”.

Jej zdaniem nawet twierdzenie, że odpowiedzialność polityczną wymierzają wyborcy, też jest niebezpieczne – bo w końcu opinię publiczną łatwo zwodzić. „Ten wyrok zapadł jednak w konkretnej sprawie i dobrze, że jest” – podkreśla Paradowska. W jej opinii surowość wyroku pokazuje, że działania Kamińskiego uderzały w samą istotę państwa prawa.

Publicystka zauważa, że nikt nie pyta, dlaczego prokuratura – stawiając wiele, naprawdę poważnych zarzutów – nie zażądała po prostu wyższej kary dla polityka PiS. „Czy prokuratura nadal uważa, że jej obowiązkiem jest głównie ściganie, a nie ochrona praworządności?” – pyta Paradowska.

Cały jej komentarz w najnowszym wydaniu „Polityki”.

Zobacz także

 

TOK FM

Kaczyński w „GP” przed rocznicą katastrofy Smoleńskiej: Odpowiedzialni są Komorowski, Tusk, BOR i przemysł pogardy

past, 08.04.2015
Konferencja prasowa prezesa PiS

Konferencja prasowa prezesa PiS (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

– Bardziej nawet niż Tusk, za katastrofę smoleńską odpowiedzialny jest Komorowski – mówi w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” prezes PiS Jarosław Kaczyński. Atakuje prezydenta także za jego działania po katastrofie, a wyborców PO nazywa „ludźmi, którym Bóg nie dał dużo rozumu”.
W wywiadzie z Joanną Lichocką prezes PiS ostro atakuje Bronisława Komorowskiego. – Nie można mieć wątpliwości, że moralna odpowiedzialność spada na tych, którzy rządzili. Na Donalda Tuska i nawet w większej mierze na Komorowskiego – stwierdza Kaczyński.
Prezes PiS mówi, że nie chce sugerować, iż doszło do zamachu, ale wysuwa bardzo wiele oskarżeń o „moralną odpowiedzialność” i przyczynienie się do katastrofy. Wśród współodpowiedzialnych wymienia BOR (nie zapewniło „właściwej ochrony”), Tomasz Arabski (uczestniczył w przygotowaniu wizyty) i „najważniejsi dostojnicy państwa”, którzy brali udział w „przemyśle pogardy”.

Wśród winnych znalazł się także Władimir Putin, ponieważ – zdaniem Kaczyńskiego – katastrofy nie byłoby, gdyby „na życzenie Putina nie rozdzielono wizyt”.

Kaczyński o Komorowskim: „Nie twierdzę, że to polityk mądry. Ale głupota nie jest usprawiedliwieniem”

W dużej części wywiadu Kaczyński skupia się na atakowaniu ubiegającego się o reelekcję Komorowskiego. Prezes PiS przytacza m.in. wypowiedzi ówczesnego marszałka Sejmu o wizycie Lecha Kaczyńskiego w Gruzji.

Kiedy w stronę konwoju z prezydentem Kaczyńskim padły strzały, Komorowski skomentował to mówiąc „jaki prezydent, taki zamach”. Zdaniem Kaczyńskiego, przez m.in. tę wypowiedź Komorowski ponosi odpowiedzialność za katastrofę smoleńską.

Kiedy dziennikarka przytacza ujawniony na WikiLeaks cytat, pochodzący rzekomo z ośrodka badawczego Stratfor, („może Komorowowski jest po prostu głupi”), prezes PiS stwierdza, że „nie twierdzi, że jest to polityk mądry, ale głupota nie jest w polityce usprawiedliwieniem”.

Kaczyński sugeruje też złe intencje i cynizm Komorowskiego tuż po zamachu, kiedy jako marszałek Sejmu zaczął pełnić obowiązki prezydenta. – Bronisław Komorowski tak się wtedy spieszył, że nie był w stanie poczekać do oficjalnego komunikatu – stwierdza prezes PiS.

Na Krakowskim Przedmieściu „metody ze Wschodu” i „stare służby”

Zdaniem Kaczyńskiego, prezydent Komorowski „uczestniczył w prowokacji”, mającej na celu „rozbicie wspólnoty”, kiedy usunięto krzyż, stojący przez Pałacem Prezydenckim. Jak mówi prezes PiS, na Krakowskim Przedmieściu dochodziło do „wybuchu nieprawdopodobnej pogardy, grubiaństwa i wulgarności”.

Jarosław Kaczyński sugeruje, że odpowiedzialność za to ponosi nie tylko Komorowski. Mówi też o „metodach ze Wschodu”. Stwierdza też, zgadzając się z dziennikarką, że „mogły tam działać stare służby”. – Powinno się zbadać procesowo, dlaczego nie będący tam funkcjonariusze państwa na to nie reagowali – mówi Kaczyński.

Kaczyński: Wyborcom PO Pan Bóg nie dał za dużo rozumu

Prezes PiS odnosi się także do kampanii prezydenckiej oraz poparcia dla PiS i PO. – Duda zrobił ogromny postęp w sondażach i jeśli pójdzie tak dalej, to ma te wybory wygrane – twierdzi Kaczyński. – Trzeba jednak wiedzieć, że druga strona panicznie się boi i przygotowuje wszelkie możliwe środki ataku – dodaje.

Odnosząc się do równego poparcia dla obu partii, Kaczyński stwierdza, że „gdyby nie było kampanii przeciw nam w mediach, to mielibyśmy 45, może nawet 50 proc”. Opisuje też, jak wygląda jego zdaniem elektorat Platformy. – Oni są skuteczni wobec ludzi, którzy nie mają żadnej chęci zdobywania informacji – twierdzi prezes PiS. – Są to ludzie, którzy nie interesują się politykę, albo którym Pan Bóg nie dał za dużo rozumu i łatwo nimi manipulować – dodaje.

TOK FM

Andrzej Duda i in vitro: poglądy jak Pawłowicz, dwa lata więzienia i pochwały od katolickich fundamentalistów

Andrzej Duda o in vitro mówi jak najbardziej skrajni politycy PiS.
Andrzej Duda o in vitro mówi jak najbardziej skrajni politycy PiS. Fot. Adam Golec / Agencja Gazeta

Andrzej Duda bardzo radykalnie wypowiada się o in vitro, jednym z najważniejszych projektów, którym zajmie się Sejm w drugiej połowie roku. O poglądach kandydata dużo mówią także jego opinie z przeszłości.

– Jestem jej (metodzie – red.) przeciwny, ale rozumiem, że ludzie szukają możliwości, żeby mieć dzieci – mówił jeszcze w listopadzie 2013 roku Andrzej Duda. Od tego czasu mocno się zradykalizował. – Jako człowiek wierzący jestem w ogóle przeciwny in vitro, bo uważam to za metodę nienaturalną, sprzeczną z nauką Kościoła – mówił już 12 marca 2015 r..

Coraz ostrzej
Później poszedł jeszcze dalej. – In vitro to w ogromnym stopniu oszustwo – stwierdził. Na dalsze brnięcie nie pozwolił mu rzecznik PiS Marcin Mastalerek. To gigantyczna zmiana, przynajmniej w sferze retorycznej. Bo poglądy Dudy w sprawie in vitro są jak wahadło, i to mocno rozhuśtane.

Duda jeszcze będąc posłem do Sejmu podpisał fundamentalistyczny projekt ustawy zakazującej in vitro. Za złamanie zakazu miały grozić nawet dwa lata więzienia. Zapis jest tak niejasny, że do więzienia można by wtrącić zarówno lekarzy, jak i rodziców starających się o dziecko.

art. 57

1. Kto tworzy embrion ludzki poza organizmem kobiety, podlega karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2.

2. Tej samej karze podlega ten, kto niedopełniając obowiązków lub nadużywając uprawnień dopuszcza do tworzenia embrionów poza ciałem kobiety.

3. Jeśli następstwem czynu określonego w ust. 1-2 jest śmierć embrionu ludzkiego sprawca podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Czytaj więcej

W zgodzie z ekstremą
To oznacza tyle, że wyższa kara nie zależy od dobrej lub złej woli, ale od biologii – jeśli kobieta zdecydowałaby się złamać prawo i poddała się in vitro, ale nie donosiła ciąży, trafiłaby do więzienia nie na dwa, ale na trzy lata.

Za postawę wobec in vitro Dudę chwalą katoliccy fundamentaliści z Fundacji Pro – Prawo do życia, którzy zgłaszają kolejne projekty ustaw całkowicie zakazujących aborcji. – On jednoznacznie wypowiedział się ostatnio w sprawie aborcji i in vitro. Cieszymy się z tego. W jego przypadku jasne komunikaty w obronie wartości, powinny przełożyć się na dobry wynik wyborczy, podobnie jak było w przypadku Ronalda Reagana – komplementował Dudę Mariusz Dzierżawski.

Jak Pawłowicz
Poglądy Dudy nie odstają zbytnio od PiS-owej ekstremy. Tak jak on, także i Krystyna Pawłowicz uważa, że „in vitro nie jest żadną metodą leczenia niepłodności”. Z kolei Beata Kempa skupia się na kosztach in vitro i przekonuje, że chodzi w tym głównie o biznes. Podobnie argumenty przytaczał w połowie marca Duda. – Generalnie jestem przeciwniczką in vitro – mówiła Marzena Wróbel, jedna z najbardziej twardogłowych posłanek. Takie same słowa padają z ust Dudy.

In vitro do dla Dudy trudny temat. Według niedawnego badania Millward Brown dla TVN, popiera je 71 proc. Polaków, część także z elektoratu Dudy. Dlatego kandydat może znowu próbować ukrywać swoje prawdziwe poglądy. A to jeszcze gorsza strategia, bo nie tak dawne wypowiedzi łatwo mu przypomnieć.

naTemat.pl

 

 

Dodaj komentarz