Kk (01.03.15)
Ojciec Tadeusz Rydzyk i Jarosław Kaczyński w Sejmie o Przemysławie Gosiewskim
W czasie najbliższego posiedzenia Sejmu zostanie otwarta wystawa poświęcona Przemysławowi Gosiewskiemu. Odbędzie się też konferencja o byłym wicepremierze. W komitecie honorowym wydarzenia znajduje się czterech biskupów oraz Jarosław Kaczyński i o. Tadeusz Rydzyk. Lider PiS oraz dyrektor Radia Maryja i TV Trwam – wygłoszą referaty.
– Jest trochę trudności, bo na czas konferencji marszałek Sejmu zwołał posiedzenie. Ale damy sobie radę. Wysłaliśmy ponad 600 zaproszeń, przyjadą autokary z zaproszonymi gośćmi – mówi Jadwiga Gosiewska, matka zmarłego w katastrofie smoleńskiej Przemysława Gosiewskiego.
Wystawa „Dla ciebie Polsko, ojczyzno moja – Przemysław Gosiewski 1964-2010” ma zostać otwarta w Sejmie 3 marca – wtedy też w Sali Kolumnowej Sejmu ma się odbyć konferencja na jego temat. Współorganizatorem wydarzenia jest Grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, do której należą europarlamentarzyści Prawa i Sprawiedliwości.
– To już 18. wystawa o moim synu. Otworzy ją prezes Jarosław Kaczyński – mówi Jadwiga Gosiewska. A Beata Gosiewska, europosłanka PiS i wdowa po Przemysławie, pisze tak: – Serdecznie zapraszam na wystawę poświęconą pamięci mojego męża śp. Przemysława Gosiewskiego. Wdowa po byłym wicepremierze i jego matka Jadwiga Gosiewska są pomysłodawczyniami wydarzenia.
W programie jest msza, otwarcie wystawy i – co najważniejsze – konferencja z udziałem gości. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ma wystąpić z referatem „Mąż stanu Przemysław Gosiewski”, a dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk będzie mówił o tragicznie zmarłym polityku Prawa i Sprawiedliwości jako o „przyjacielu Radia Maryja i Telewizji Trwam”. Głos mają zabrać też m.in. Beata Gosiewska (europosłanka PiS) i senator PiS Grzegorz Bierecki (prywatnie przyjaciel Przemysława Gosiewskiego).
Z kolei w komitecie honorowym wśród polityków, duchownych i naukowców znaleźli się m.in. prezes PiS, szef klubu PiS Mariusz Błaszczak, poseł Antoni Macierewicz, o. Tadeusz Rydzyk i czterech hierarchów – abp Zygmunt Zimowski, abp Andrzej Dzięga, bp Kazimierz Ryczan i bp Antoni Pacyfik Dydycz.
Jadwiga Gosiewska, matka zmarłego wicepremiera, powtarza słowa syna: – Człowiek tak długo żyje, jak się o nim pamięta. I dlatego zdecydowała się organizować wystawę i konferencję w Sejmie.
Duda chce muzeum i Panteonu Żołnierzy Wyklętych. I mocno uderza w III RP
Przed złożeniem wiązanek pod tablicą pamiątkową Duda przypomniał o grupach młodych historyków, którzy od lat 90. organizowali jeżdżące po Polsce wystawy upamiętniające żołnierzy, którzy nie akceptowali przyłączenia Polski do sowieckiej strefy wpływów.
„III RP nie jest takim państwem, jakiego oczekiwałoby wielu Polaków”
– To wielkie dzieło – z początku bardzo skromne i biedne – ale prowadzone z wielkim zapałem przez ludzi oddanych, którzy wiedzieli, co to znaczy polski patriotyzm i kto był naprawdę polskim patriotą, kto chciał budować wolną Polskę – suwerenną i niepodległą. Polskę, która byłaby krajem europejskim, a nie krajem przesuniętym na Wschód – mówił kandydat PiS.
Jak podkreślał, młodzi historycy prowadzili badania bez żadnego wsparcia – zwłaszcza wsparcia ze strony państwa. – Bo III Rzeczpospolita nie wspierała takich badań. Bo w III RP z honorami chowano – i chowa się cały czas – komunistycznych, prosowieckich oprawców, którzy torturowali i mordowali polskich bohaterów. To świadectwo tego, że III RP nie jest jeszcze takim państwem, jakiego oczekiwałoby wielu Polaków – dodawał Duda.
Konieczne Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Panteon Żołnierzy Wyklętych
Duda oświadczył, że dla niego III Rzeczpospolita stanie się państwem prawdziwej sprawiedliwości – także dziejowej – wtedy, kiedy powstanie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Panteon Żołnierzy Wyklętych należycie czczące naszych bohaterów, utrzymujące o nich pamięć i uczące przyszłe pokolenia Polaków. – To jest wielkie dzieło, które – mam nadzieję – uda nam się zrealizować. Wierzę w to głęboko – dodał.
Dziękował zespołowi IPN pod kierunkiem prof. Krzysztofa Szwagrzyka, który uczestniczy w „wielkim dziele odbudowywania pamięci, mającym doprowadzić do należytego uczczenia polskich bohaterów”, o których powinno się uczyć na szkolnych lekcjach historii.
„Pamięć nie zginie”
– Musimy to dzieło dalej prowadzić, bo oni na to zasługują – na to zasługuje wolna Polska – mówił, przypominając, że „rzeczywiste czczenie Żołnierzy Wyklętych przez państwo polskie” rozpoczęło się za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Wspomniał też Barbarę Mamińską, szefową prezydenckiego Biura Kadr i Odznaczeń w tamtym okresie, dla której uhonorowanie bohaterów powojennego ruchu oporu było życiową misją – sama bowiem była córką Tadeusza Osińskiego z oddziału WiN działającego na Lubelszczyźnie. Mamińska zginęła 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku.
– Mimo tego, że cały czas gdzieś się sączy propaganda, że próbuje się deptać pamięć o tych, którzy dla Ojczyzny zasłużyli się najbardziej, ta pamięć nie zginie – zakończył.
Andrzej Duda spotkał się z bp. Wiesławem Meringiem
01.03.2015
Kandydujący na prezydenta Andrzej Duda (PiS) spotkał się kilka dni temu z biskupem włocławskim Wiesławem Meringiem. Ten hierarcha bardzo ostro krytykował Bronisława Komorowskiego i obecne władze, a siebie nazywa „moherowym”.
Kuria włocławska podała, że w Domu Biskupów Włocławskich, gdy spotkali się europoseł Andrzej Duda i ks. biskup Wiesław Alojzy Mering , obecni byli także inni politycy Prawa i Sprawiedliwości: poseł Jan Krzysztof Ardanowski i poseł Łukasz Zbonikowski, który był inicjatorem spotkania. Był też szef Rady Miasta i radny Sejmiku Wojewódzkiego.
– Rozmowa dotyczyła problemów interesujących obie strony, a zwłaszcza zadań związanych ze zbliżającymi się bardzo ważnymi dla ojczyzny wyborami – stwierdził ks. Michał Krygier, kapelan biskupa.
Zbonikowski – inicjator wizyty – ma dobre kontakty z biskupem. Gdy odbywały się marsze w obronie TV Trwam – gorąco popierane przez bp. Wiesława Meringa – to w tym zorganizowanym we Włocławku pod patronatem hierarchy kilkaset osób prowadził właśnie Zbonikowski. Z kolei gdy organizowano włocławskie obchody 25-lecia wyborów czerwcowych, to wspólny patronat honorowy objęli biskup i poseł PiS.
Bp Wiesław Mering wielokrotnie stawał się bohaterem mediów – głównie w wyniku bardzo ostrych i krytycznych opinii. Jakich konkretnie? Hierarcha wysyłał ks. Adama Bonieckiego – wieloletniego szefa „Tygodnika Powszechnego” – do okulisty. Powód? Ks. Boniecki bronił Adama „Nergala” Darskiego. – Nie widzi ksiądz związku między „Nergalem” jako satanistą i jako jurorem (jednego z show w TV – red.)? Proszę zatem zafundować sobie badania okulistyczne i nie szerzyć zamętu w umysłach wiernych, opowiadając schizofreniczne tezy. Bp Mering porównywał ks. Bonieckiego do „wilka w owczarni, a nie pasterza”.
W liście do Bonieckiego uderzył też w „TP” drwiąc ze „światłych” ludzi, a doceniając tych „moherowych”. – Do których (moherowych – red.) siebie z satysfakcją zaliczam – pisał. Bp Tadeusz Pieronek określił słowa z tamtego listu przejawem „braku kultury„.
Gdy trwała dyskusja i marsze na rzecz TV Trwam, to hierarcha zwrócił się bezpośrednio do Komorowskiego – dziś największego rywala Andrzeja Dudy w walce o fotel prezydenta. Biskup chciał, aby ten zaangażował się w sprawę miejsca TV Trwam na multipleksie. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji długo odmawiała telewizji o. Tadeusza Rydzyka tego miejsca, uzasadniając to wątpliwymi podstawami finansowymi tej stacji.
– Z radością dowiedziałem się o zaproszeniu, jakie wystosował pan prezydent do Ojca Świętego Benedykta XVI. Czy nie uważa pan, że z okazji takiej wizyty, przepięknym, a jednocześnie powitanym z największą radością przez dostojnego gościa darem byłoby rozładowanie wreszcie konfliktu wokół koncesji na multipleksie dla Telewizji Trwam? – pisał bp Mering do Komorowskiego.
Kancelaria odpowiedziała wtedy, że prezydent nie może wpływać na KRRiT. Taką odpowiedź bp Mering uznał za „bałamuctwo”. – Rozumiem, że pan prezydent nie chce włączyć się w sprawę. Innych skojarzeń nie dopuszczam, by nie stracić resztek zaufania do władzy, której pan prezydent jest symbolem – odparł. A w Radiu Maryja stwierdził, że prezydencka odpowiedź to wyraz „braku kultury„. Z kolei w „Naszym Dzienniku” mówił o „kpinie” Kancelarii Prezydenta.
Bp Mering krytykował też pomysł PO ustanowienia 4 czerwca Dniem Wolności i Praw Obywatelskich – protestował, bo tego dnia w Chinach doszło do masakry na Placu Tian’anmen.
Bp Wiesław Mering był za to członkiem komitetu honorowego marszu 13 grudnia 2014 r., który organizowało Prawo i Sprawiedliwość. Jednak tuż przed marszem – razem z trzema innymi biskupami – wycofał się z niego. Stało się to pod naciskiem Nuncjusza Apostolskiego w Polsce abp. Celestino Migliore.
Ogórek ruszyła na podbój Wielkopolski. Wyściskała Dudę i przerwała milczenie
Kalisz i Ostrów Wielkopolski – to kolejne przystanki na kampanijnej mapie Magdaleny Ogórek. Kandydatka SLD na prezydenta spędziła niedzielne popołudnie na spotkaniach z wyborcami. Tym razem nie udało jej się uciec od dziennikarzy, którzy dopytywali m.in. o jej karierę filmową i stanowisko wobec polityki Władimira Putina.
– Dzisiaj rozmawiam z mieszkańcami o swoim programie wyborczym, o tym, że Polska potrzebuje napisania prawa od nowa. I o to będę walczyć w kampanii i po kampanii – powiedziała Magdalena Ogórek w Ostrowie Wielkopolskim, od którego rozpoczęła niedzielne spotkania z wyborcami.
Kandydatkę lewicy przywitało kilkudziesięciu mieszkańców. Ich męska część wydawała się nieco onieśmielona. Od jednego z potencjalnych wyborców dostała kwiaty. Nie zabrakło też wspólnych zdjęć i autografów.
W towarzystwie prezydent Ostrowa Wielkopolskiego Beaty Klimek oraz działaczy SLD i mieszkańców Ogórek zwiedziła ostrowski rynek. – Przesympatycznie zostałam przyjęta – cieszyła się. Na krok nie opuszczał jej Tomasz Kalita, szef sztabu wyborczego.
Kandydatka na prezydenta RP dopytywała prezydent miasta, na co najbardziej narzekają mieszkańcy. W odpowiedzi usłyszała, że problemem są miejsca pracy i emigracja młodych ludzi.
Ogórek powtarzała, że należy zaktywizować młodzież i zatrzymać ją w kraju, a do tego – jak wskazała – trzeba zmiany prawa.
Dziennikarze pytają, Ogórek… odpowiada
Podczas spaceru po mieście Ogórek nie udało się wymigać od pytań dziennikarzy. Ci próbowali się m.in. dowiedzieć, gdzie zamieszka po wygranych wyborach. – Jak wypełnię ekspertami całkowicie Belweder i Pałac Prezydencki, to tam, gdzie zostanie dla mnie miejsce, tam zamieszkam – odpowiedziała.
Pytana, czy jej kandydaturę poprze Aleksander Kwaśniewski, odpowiedziała z wyraźnym przekąsem: – Jeśli nie zapomni.
Nawiązała w ten sposób do słów byłego prezydenta, który kilka dni temu w „Kropce nad i” zarzekał się, że nie pamięta wspólnego zdjęcia z Magdaleną Ogórek. – Ja ze stażystami miałem ograniczony kontakt – dodał.
Ogórek z Dudą
Pojawiły się też pytania o przeszłość Magdaleny Ogórek i jej karierę filmową. – Ja zawsze ciężko w życiu pracowałam, jak wszyscy młodzi ludzie pracowaliśmy i pracujemy w różnych miejscach, bo trzeba było zawsze na swoje życie, czy naukowe czy po prostu na życie, zarobić – mówiła.
W Ostrowie Wielkopolskim kandydatka lewicy spotkała… Dudę, ale nie swojego rywala z PiS. Jeden z mieszkańców Ostrowa o tym nazwisku podszedł do Ogórek z konkretnym pytaniem: jak zapatruje się na waloryzację emerytur? Ogórek precyzyjnej odpowiedzi nie udzieliła, ale pana Dudę wyściskała.
– To jest tak naprawdę pytanie do rządu, ale ja zrobię wszystko, żeby było po państwa myśli. Mówię o tym w kampanii doniośle, że podstawą Polski od nowa jest zmiana prawa i o to przede wszystkim będę walczyła. Dodała, że należy „uporządkować wszystkie złe rzeczy, z którymi do tej pory mamy do czynienia”.
Ogórek zwiedziła też ostrowską synagogę, która zrobiła na kandydatce – jak podkreśliła – ogromne wrażenie. Tam dziennikarze pytali ją o sprawy kultury. – O kulturę zawsze trzeba dbać, bo to jest nasze dziedzictwo – powiedziała.
Co z polityką wschodnią?
Z Ostrowa Wielkopolskiego Ogórek ze sztabem udała się do Kalisza. Tu dziennikarze zapytali kandydatkę o politykę wobec Rosji w związku z zabiciem jednego z najzagorzalszych przeciwników Władimira Putina, Borysa Niemcowa. Ogórek odpowiedziała:
– Musimy rozmawiać. Na drodze dialogu weszliśmy do NATO, weszliśmy do Unii Europejskiej. Trzeba rozmawiać. Wtedy zawsze wychodzi coś dobrego. Wojny się dla nas kończyły tragicznie.
PIKETTY: W CZYICH RĘKACH ZNAJDZIE SIĘ ŚWIAT W ROKU 2050?
THOMAS PIKETTY, 01.03.2015
Tak zaczyna się „Kapitał w XXI wieku”, najgłośniejsza książka ekonomiczna dekady. Premiera już w maju!
Podział bogactw jest jednym z najżywiej dziś dyskutowanych problemów. Co jednak wiemy naprawdę o jego ewolucji w dłuższej perspektywie czasowej? Czy dynamika akumulacji kapitału prywatnego prowadzi nieuchronnie do coraz większej koncentracji bogactw i władzy w kilku rękach, jak sądził Marks w XIX wieku? Czy też równoważące się siły wzrostu, konkurencji i postępu technicznego prowadzą spontanicznie do redukcji nierówności i harmonijnej stabilizacji w zaawansowanych fazach rozwoju, jak myślał Kuznets w XX wieku? Co wiemy o ewolucji podziału dochodów i majątków od XVIII wieku i jakie lekcje można z tego wyciągnąć dla XXI stulecia?
To są pytania, na które będę usiłował znaleźć odpowiedzi. Powiedzmy od razu: te odpowiedzi są niepełne i niedoskonałe, ale opierają się na dużo bardziej kompletnych i porównywalnych danych historycznych niż wszystkie dotychczasowe prace, na danych dotyczących trzech stuleci i ponad dwudziestu krajów, analizowanych w nowych warunkach teoretycznych, co pozwala lepiej rozumieć zachodzące tendencje i mechanizmy. Nowoczesny wzrost i upowszechnienie wiedzy pozwoliły uniknąć Marksowskiej apokalipsy, ale nie zmieniły podstawowych struktur kapitału i nierówności – a w każdym razie nie w takim stopniu, jak można było to sobie wyobrażać w optymistycznych dekadach po II wojnie światowej.
Kiedy stopa rentowności kapitału przewyższa w sposób trwały stopę wzrostu produkcji i dochodu, jak działo się to do XIX wieku i może stać się normą w wieku XXI, kapitalizm automatycznie tworzy arbitralne nierówności nie do zniesienia.
Stawia to pod znakiem zapytania podstawowe wartości, na jakich opierają się nasze demokratyczne społeczeństwa. Istnieją wszakże środki ku temu, by demokracja i interes ogółu doprowadziły do przejęcia kontroli nad kapitalizmem i interesami prywatnymi, odsuwając zarazem protekcjonistyczne i nacjonalistyczne zawirowania. Moja książka podejmuje próbę stworzenia propozycji w tym zakresie, opierając się na lekcjach płynących z historycznych doświadczeń. Ich opis stanowi główny wątek naszej pracy.
Debata bez źródła?
Przez długi czas intelektualne i polityczne debaty wokół podziału bogactw żywiły się wieloma uprzedzeniami i nader nielicznymi faktami. Owszem, błędem byłoby niedocenianie intuicyjnej wiedzy, jaką wszyscy mają w kwestii dochodów i majątków w czasach, w których żyją, wobec braku jakichkolwiek podstaw teoretycznych czy reprezentatywnej statystyki. Zobaczymy na przykład, że kino i literatura, a w szczególności dziewiętnastowieczna powieść, pełne są nadzwyczaj precyzyjnych informacji o stopie życiowej i stanie majątkowym różnych grup społecznych, w tym o głębokiej strukturze nierówności, ich uzasadnieniach oraz wpływie na życie jednostki. Zwłaszcza powieści Jane Austen i Honoré de Balzaca oferują nam plastyczne obrazy podziału bogactw w Zjednoczonym Królestwie i we Francji w latach 1790–1830. Tych dwoje powieściopisarzy wykazuje wnikliwą znajomość hierarchii majątkowej w swoim otoczeniu. Dostrzegają tajemne granice, znają ich nieuniknione konsekwencje dla życia mężczyzn i kobiet, wpływ na strategie ich związków, ich nadzieje i nieszczęścia. Następnie snują na ich podstawie historie z realizmem i siłą wyrazu, jakiej nie dorówna żadna uczona analiza ani statystyka.
W istocie, kwestia podziału bogactw jest zbyt ważna, by pozostawić ją wyłącznie w rękach ekonomistów, socjologów, historyków czy innych filozofów. Interesuje ona wszystkich, i tym lepiej. Konkretna i namacalna rzeczywistość nierówności widoczna jest dla każdego, kto w niej żyje, stając się w naturalny sposób podstawą ocen politycznych tyleż zdecydowanych, ileż sprzecznych. Chłop czy szlachetnie urodzony, robotnik czy przemysłowiec, kelner czy bankier – każdy ze swojego punktu obserwacyjnego dostrzega rzeczy ważne w sprawie warunków życia jednych i drugich, stosunków władzy i dominacji między grupami społecznymi, i wyrabia sobie własną opinię na temat tego, co jest sprawiedliwe, a co nie. Kwestia podziału bogactw zawsze będzie miała ten nadzwyczaj subiektywny i psychologiczny wymiar, nieuchronnie polityczny i konfliktogenny, którego żadna rzekomo naukowa analiza nie będzie w stanie złagodzić. Na szczęście jednak demokracja nigdy nie zostanie zastąpiona przez republikę ekspertów.
Jednakże temat podziału dóbr zasługuje także na to, by zająć się nim w sposób metodyczny i systematyczny. Wobec braku źródeł, metod i ściśle określonych pojęć można powiedzieć wszystko i zarazem coś wręcz przeciwnego. Dla niektórych nierówności zawsze rosną, a świat z definicji jest coraz bardziej niesprawiedliwy. Zdaniem innych nierówności w naturalny sposób maleją bądź też łagodnieją, więc nie należy robić niczego, co mogłoby zakłócić tę szczęśliwą równowagę.
Wobec tego dialogu głuchych, w którym każdy obóz usprawiedliwia często swe lenistwo intelektualne podobnym z przeciwnej strony, istnieje miejsce na podjęcie badań metodycznych i systematycznych – nawet jeśli nie w pełni naukowych.
Uczona analiza nigdy nie położy kresu gwałtownym konfliktom politycznym wywołanym przez nierówności. Badania w naukach społecznych są i zawsze będą bełkotliwe i niedoskonałe. Nie pretendują one do przekształcenia ekonomii, socjologii i historii w nauki ścisłe. Wyprowadzając cierpliwie fakty i prawidłowości oraz spokojnie analizując mechanizmy ekonomiczne, społeczne i polityczne, badania te mogą jednak sprawić, że debata demokratyczna zostanie oparta na lepszych informacjach i skupi się na właściwych problemach. Badania przyczynią się wówczas do stałego redefiniowania treści debaty i demaskowania utartych prawd, będą podawać wszystko w wątpliwość i stawiać pod znakiem zapytania. Taka jest moim zdaniem rola, jaką mogą i powinni odgrywać intelektualiści, a wśród nich badacze w naukach społecznych, obywatele jak inni, tyle że mający więcej czasu na poświęcenie się badaniom (a nawet za nie opłacani – to znaczący przywilej).
Tymczasem należy stwierdzić, że badania dotyczące podziału bogactw przez długi czas opierały się na stosunkowo małej liczbie solidnie potwierdzonych faktów i na wielu czysto teoretycznych spekulacjach. Zanim przedstawię dokładnie źródła, na których bazuję i które próbowałem zebrać w tej książce, celowy wydaje się szybki przegląd dotychczasowych przemyśleń w tej sprawie.
Malthus, Young i rewolucja francuska
Kiedy w Wielkiej Brytanii i we Francji na przełomie XVIII i XIX wieku rodzi się klasyczna ekonomia polityczna, problem podziału dóbr znajduje się już w centrum wszystkich analiz. Każdy widzi, że rozpoczęły się radykalne przekształcenia, zwłaszcza z niespotykanym do tej pory ciągłym wzrostem demograficznym, początkami masowej ucieczki ze wsi do miast i rewolucją przemysłową. Jakie będą konsekwencje tych burzliwych przemian dla podziału bogactw, struktury społecznej i równowagi politycznej społeczeństw europejskich?
Dla Thomasa Malthusa, który w roku 1798 publikuje swój esej Prawo ludności, nie ma żadnych wątpliwości: główne zagrożenie stanowi przeludnienie. Źródła, którymi się posiłkuje, są ubogie, usiłuje jednak maksymalnie je wykorzystać. Ulega zwłaszcza wpływowi opisów z podróży angielskiego agronoma Arthura Younga, który jeżdżąc po drogach królestwa Francji w latach 1787–1788, w przededniu rewolucji, od Calais do Pirenejów, przez Bretanię i Franche-Comté, obserwował nędzę francuskich wsi.
W tym pasjonującym opisie nie wszystko było zmyślone, w żadnym wypadku. W tamtym okresie Francja była krajem europejskim o zdecydowanie największej liczbie ludności, stanowiła zatem idealny punkt obserwacyjny. Około roku 1700 królestwo Francji liczyło już ponad 20 milionów mieszkańców, podczas gdy Zjednoczone Królestwo miało zaledwie nieco ponad 8 milionów dusz (a sama Anglia 5 milionów). Populacja Francji rosła liniowo przez cały XVIII wiek, od końca panowania Ludwika XIV po koniec rządów Ludwika XVI, do tego stopnia, że w latach 80. XVIII wieku była bliska 30 milionów mieszkańców. Wszystko to pozwala myśleć, że demograficzna dynamika, nieznana w poprzednich wiekach, znacząco przyczyniła się do stagnacji zarobków rolników i wzrostu renty gruntowej w dekadach prowadzących do rewolucji 1789 roku. Choć nie można jej uznawać za jedyną przyczynę rewolucji francuskiej, wydaje się oczywiste, że ta ewolucja mogła tylko nasilić rosnący brak popularności arystokracji i dotychczasowej władzy politycznej.
Jednakże opublikowany w 1792 roku opis Younga jest równocześnie przesiąknięty nacjonalistycznymi uprzedzeniami i powierzchownymi porównaniami. Nasz wielki agronom jest mocno nieusatysfakcjonowany odwiedzanymi oberżami i ubiorem podających mu jedzenie kelnerek, który to ubiór opisuje z niesmakiem. Ze swych obserwacji, często trywialnych i anegdotycznych, usiłuje wywodzić konsekwencje dla historii powszechnej. Niepokoi go zwłaszcza możliwość zaburzeń politycznych, do których może prowadzić nędza mas. Young jest przekonany, że tylko system polityczny na wzór angielski, z oddzielnymi izbami dla arystokracji i stanu trzeciego oraz prawem weta dla szlachetnie urodzonych, pozwala na spokojny, harmonijny rozwój, prowadzony przez ludzi odpowiedzialnych. Uważa, że godząc się w latach 1789–1790 na wspólne zasiadanie jednych i drugich w tym samym parlamencie, Francja zmierza ku upadkowi. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że całość jego opisu jest podszyta obawą przed rewolucją francuską.
Kiedy rozważa się problem podziału bogactw, polityka znajduje się zawsze w pobliżu i często trudno jest uniknąć uprzedzeń i interesów klasowych własnej epoki.
Gdy wielebny Malthus publikuje w 1798 roku swój słynny esej, jest w swych wnioskach jeszcze bardziej radykalny od Younga. Podobnie niepokoją go wiadomości polityczne nadchodzące z Francji i aby uzyskać pewność, że takie zaburzenia nie rozciągną się kiedyś na Zjednoczone Królestwo, uważa, iż należy pilnie znieść cały system pomocy dla biednych i poddać ścisłej kontroli ich rozrodczość, gdyż w przeciwnym wypadku całemu światu grozi przeludnienie, chaos i nędza. Nie zrozumiemy tej przesady, obecnej w czarnej wizji przepowiedni maltuzjańskich, bez uwzględnienia strachu, w jakim żyła znaczna część elit europejskich w latach 90. XVIII wieku.
Ricardo: zasada rzadkości
Patrząc wstecz, łatwo jest oczywiście naigrawać się z tych proroków nieszczęścia. Ważne jest jednak, by uświadomić sobie, że przemiany ekonomiczne i społeczne, dokonujące się z końcem XVIII i początkiem XIX wieku, były obiektywnie wstrząsające, a nawet szokujące. W istocie większość obserwatorów tamtej epoki – nie tylko Malthus i Young – postrzegała długoterminową ewolucję podziału bogactw i struktury społecznej w barwach ciemnych, a nawet apokaliptycznych. Jest to w szczególności przypadek Davida Ricardo i Karola Marksa, bez wątpienia najbardziej wpływowych ekonomistów XIX wieku. Obaj wyobrażali sobie, że mała grupa społeczna – właściciele ziemscy u Ricardo, kapitaliści przemysłowi u Marksa – nieuchronnie będzie przywłaszczać stale rosnącą część produkcji i dochodu.
Dla Ricardo, który opublikował w 1817 roku swoje Zasady ekonomii politycznej i opodatkowania, główną troską pozostaje długoterminowy wzrost cen ziemi i poziomu renty gruntowej. Podobnie jak Malthus, Ricardo praktycznie nie dysponuje żadnym godnym tej nazwy źródłem statystycznym. Nie przeszkadza mu to jednak w zdobyciu głębokiej wiedzy o kapitalizmie swojej epoki. Wywodzi się z rodziny żydowskich finansistów pochodzenia portugalskiego, ale wydaje się zarazem obarczony mniejszą liczbą uprzedzeń politycznych niż Malthus, Young czy Smith. Ricardo pozostaje pod wpływem modelu Malthusa, ale posuwa się dalej w swym rozumowaniu. Jest zwłaszcza zainteresowany następującym logicznym paradoksem: poczynając od chwili, gdy przyrost ludności i produkcji przedłuża się w sposób trwały, ziemia ma tendencję do stawania się coraz rzadszym dobrem w stosunku do innych dóbr. Prawo podaży i popytu powinno prowadzić do stałego wzrostu cen ziemi i czynszów płaconych właścicielom ziemskim. W rezultacie więc ci ostatni będą otrzymywali coraz większą część dochodu narodowego, reszta zaś ludności część malejącą, co byłoby zgubne dla równowagi społecznej. Dla Ricardo jedynym wyjściem, zadowalającym zarówno logicznie, jak i politycznie, byłby stale rosnący podatek od renty gruntowej.
Zobaczymy, że ta ponura przepowiednia się nie sprawdziła: renta gruntowa rzeczywiście utrzymywała się długo na wysokim poziomie, ale w końcu wartość gruntów rolnych nieubłaganie spadła wobec innych form dóbr, w miarę jak zmniejszała się waga rolnictwa w dochodzie narodowym. Pisząc w pierwszym dziesięcioleciu XIX wieku, Ricardo nie mógł przewidzieć skali postępu technicznego i wzrostu przemysłu, który nastąpił w rozpoczynającym się dopiero stuleciu. Podobnie jak Malthus i Young, nie był w stanie wyobrazić sobie ludzkości całkowicie uniezależnionej od przymusu żywnościowego i rolniczego.
Jednakże jego intuicja w kwestii cen ziemi pozostaje interesująca: „zasada rzadkości”, na której się opiera, może potencjalnie w ciągu kilku dekad doprowadzić niektóre ceny do skrajnych poziomów. Wystarczyłoby to zupełnie do głębokiej destabilizacji całych społeczeństw.
System cen odgrywa niezastąpioną rolę w koordynacji poczynań milionów czy nawet miliardów ludzi w ramach nowej światowej gospodarki. Problem polega na tym, że nie ma on granic ani moralności.
Popełnilibyśmy błąd, nie uwzględniając znaczenia tej zasady dla analizy światowego podziału bogactw w XXI wieku. Aby się o tym przekonać, wystarczy w modelu Ricardo zastąpić ceny gruntów rolnych cenami nieruchomości w wielkich metropoliach albo cenami ropy naftowej. W obu tych przypadkach, jeśli tendencję zaobserwowaną w latach 1970–2010 przedłużymy na okres 2010–2050 albo 2010–2100, to dojdziemy do zachwiań równowagi ekonomicznej, społecznej i politycznej na dużą skalę, zarówno między krajami, jak i wewnątrz krajów, co przywodzi na myśl apokalipsę przepowiadaną przez Ricardo.
Oczywiście, istnieje pewien nader prosty mechanizm ekonomiczny, który pozwala doprowadzić proces do równowagi: gra popytu i podaży. Jeśli jakieś dobro jest oferowane w niewystarczającej ilości, a jego cena jest zbyt wysoka, wówczas popyt na to dobro powinien spaść, prowadząc do uspokojenia sytuacji. Mówiąc inaczej, jeśli ceny nieruchomości i produktów naftowych rosną, to wystarczy przenieść się na wieś albo zacząć jeździć na rowerze (albo zrobić obie rzeczy naraz). Jednak poza tym, że mogłoby to się okazać mało przyjemne i zbyt skomplikowane, tego typu zmiana zajęłaby zapewne kilka dekad, podczas których właściciele nieruchomości i ropy naftowej zgromadziliby tak duże wierzytelności wobec reszty ludności, że w końcu pozyskaliby na stałe wszystko to, co można posiadać, z wsiami i rowerami włącznie.
Jak zwykle najgorsze nigdy nie jest pewne. Jest zdecydowanie za wcześnie, by powiedzieć czytelnikowi, że swój czynsz w 2050 roku będzie opłacał emirowi Kataru. Ten problem zostanie przeanalizowany we właściwym momencie, aczkolwiek odpowiedź, jaką damy, chociaż bardziej zniuansowana, będzie tylko umiarkowanie uspokajająca. Ważne jest, by zdać sobie już teraz sprawę, że gra popytu i podaży w żadnym wypadku nie wyklucza takiej możliwości, tzn. dużej i trwałej różnicy w podziale bogactw związanej ze skrajnymi ruchami niektórych cen. Oto podstawowe przesłanie wprowadzonej przez Ricardo zasady rzadkości dóbr. Nie znaczy to jednak, że jesteśmy zmuszeni do tej gry w kości.
Marks: zasada nieskończonej akumulacji
Kiedy Karol Marks wydaje w 1867 roku pierwszy tom Kapitału, a więc dokładnie pół wieku po publikacji Zasad ekonomii politycznej i opodatkowania Ricardo, realia gospodarcze i społeczne zasadniczo się zmieniły: nie chodzi już o to, by wiedzieć, czy rolnictwo będzie mogło wyżywić rosnącą liczbę ludności albo czy ceny gruntów poszybują do nieba, ale raczej o to, by zrozumieć dynamikę kapitalizmu przemysłowego w pełnym rozkwicie.
Najbardziej znaczącym faktem tej epoki jest nędza proletariatu przemysłowego. Pomimo wzrostu, albo raczej częściowo z jego powodu, jak również ze względu na masową ucieczkę ze wsi spowodowaną wzrostem liczby ludności i wydajności rolnictwa, robotnicy gnieżdżą się w miejskich ruderach. Dni pracy są długie, a płace dramatycznie niskie. Rozwija się nowa nędza miejska, bardziej widoczna, bardziej szokująca i pod pewnymi względami jeszcze bardziej skrajna niż nędza wsi w czasach ancien régime’u. Germinal, Oliver Twist czy Nędznicy nie powstały w wyobraźni powieściopisarzy, podobnie jak prawa zakazujące pracy w manufakturach dzieci poniżej ósmego roku życia (we Francji w 1841 roku) czy poniżej dziesiątego roku życia w kopalniach (w Zjednoczonym Królestwie w 1842 roku). Raport Obraz stanu fizycznego i moralnego robotników zatrudnionych w manufakturachopublikowany we Francji w 1840 roku przez doktora Louisa-René Villermé, który przyczynił się do przyjęcia nieśmiałej legislacji z 1841 roku, przedstawiał tę samą straszną rzeczywistość, co Położenie klasy robotniczej w Anglii wydane przez Fryderyka Engelsa w 1845 roku.
Rzeczywiście, wszystkie dane historyczne, jakimi dysponujemy dzisiaj, wskazują, że trzeba było czekać do drugiej połowy, a nawet do ostatniego trzydziestolecia XIX wieku, by zauważyć znaczący wzrost siły nabywczej płac. Od lat 1800–1810 po lata 1850–1860 płace robotnicze utrzymują się na niskim poziomie: są bliskie tych z XVIII stulecia i wieków poprzednich, a niekiedy nawet niższe. Ta długa faza stagnacji płacowej, widoczna zarówno w Zjednoczonym Królestwie, jak i we Francji, może dziwić tym bardziej, że w owym czasie przyśpiesza wzrost gospodarczy. Udział w dochodzie narodowym kapitału, pochodzącego z zysków przemysłowych, renty gruntowej i czynszów miejskich – na tyle, na ile można go oszacować na podstawie mało precyzyjnych źródeł – szybko rośnie w obu krajach w pierwszej połowie XIX wieku. Zmniejszy się on nieco w ostatnich dekadach XIX stulecia, kiedy płace częściowo nadrobią opóźnienie.
Dane, jakie zgromadziliśmy, wskazują wszakże, że żadne strukturalne zmniejszenie nierówności nie nastąpiło przed I wojną światową. W latach 1870–1914 jesteśmy w najlepszym razie świadkami stabilizacji nierówności na niezwykle wysokim poziomie, a pod pewnymi względami – spirali nierówności bez końca, zwłaszcza w obliczu coraz dalej posuniętej koncentracji majątków. Trudno powiedzieć, dokąd prowadziłaby ta trajektoria bez wstrząsów gospodarczych i politycznych spowodowanych wybuchem wojny z lat 1914–1918. W świetle analizy historycznej i z dystansem, na jaki możemy sobie pozwolić dzisiaj, wydają się one jedynymi czynnikami powodującymi zmniejszenie nierówności od czasu rewolucji przemysłowej.
Korzystna koniunktura dla kapitału i zysków przemysłowych, w porównaniu ze stagnacją dochodów z pracy, stanowi w latach 40 i 50. XIX wieku fakt tak oczywisty, że wszyscy mają tego absolutną świadomość, nawet jeśli nikt nie dysponuje wówczas reprezentatywnymi statystykami narodowymi. To w tym kontekście rozwijają się pierwsze ruchy komunistyczne i socjalistyczne.
Centralne pytanie jest proste: czemu służy rozwój przemysłu, czemu służą wszystkie te innowacje techniczne, cała ta praca, cały ten exodus ze wsi, jeśli na koniec półwiecza wzrostu przemysłu sytuacja mas jest wciąż tak samo nędzna i jeśli wszystko na co nas stać, to zakaz pracy w fabrykach dzieci poniżej ósmego roku życia?
Klęska istniejącego systemu ekonomicznego i politycznego wydaje się ewidentna. Podobnie jak następne pytanie: co można powiedzieć o ewolucji takiego systemu na dłuższą metę?
Przed takim wyzwaniem staje Marks. W 1848 roku, w przededniu Wiosny Ludów, opublikował już Manifest Partii Komunistycznej, krótki acz wpływowy tekst zaczynający się słynnymi słowami: „Widmo krąży po Europie – widmo komunizmu”, i kończący nie mniej głośną przepowiednią rewolucyjną: „Wraz z rozwojem wielkiego przemysłu usuwa się przeto spod nóg burżuazji sama podstawa, na której wytwarza ona i przywłaszcza sobie produkty. Wytwarza ona przede wszystkim swoich własnych grabarzy. Jej zagłada i zwycięstwo proletariatu są równie nieuniknione”.
W ciągu dwóch następnych dziesięcioleci Marks zajmie się pisaniem obszernego traktatu, który miał uzasadnić te wnioski i stworzyć naukową analizę kapitalizmu i jego upadku. To dzieło pozostanie nieukończone: pierwszy tom Kapitału ukazał się w 1867 roku, ale Marks zmarł 16 lat później, nie ukończywszy dwóch następnych tomów, które zostaną wydane pośmiertnie przez jego przyjaciela, Fryderyka Engelsa, na podstawie fragmentów rękopisów, niekiedy zagmatwanych, jakie pozostawił.
Podobnie jak Ricardo, Marks planował osadzić swoją pracę na fundamencie analizy wewnętrznych logicznych sprzeczności systemu kapitalistycznego. W ten sposób zamierzał odróżnić się tak od ekonomistów burżuazyjnych (którzy widzą w rynku system samoregulujący się, to znaczy zdolny do osiągnięcia stanu równowagi, na wzór „niewidocznej ręki” Smitha i „prawa zbytu” Saya), jak i socjalistów utopijnych czy zwolenników Pierre’a-Josepha Proudhona, którzy według niego zadowalali się ujawnianiem robotniczej nędzy, nie proponując prawdziwie naukowych studiów nad istniejącymi procesami gospodarczymi. W skrócie, Marks wychodzi od modelu ceny kapitału i zasady rzadkości dóbr Ricarda, po czym idzie dalej z analizą dynamiki kapitału, biorąc pod uwagę świat, w którym kapitał jest przede wszystkim przemysłowy (maszyny, wyposażenie itp.), a nie gruntowy, wobec czego może potencjalnie akumulować się w sposób nieograniczony.
Jego podstawowym wnioskiem jest coś, co można nazwać „zasadą nieograniczonej akumulacji”, to znaczy nieuchronnej tendencji kapitału do gromadzenia się i koncentrowania w sposób nieskończony, bez naturalnej granicy – stąd przewidywane przez Marksa apokaliptyczne rozwiązanie: albo będziemy świadkami tendencji do spadku rentowności kapitału (co zabija motor akumulacji i może doprowadzić kapitalistów do walki między sobą), albo udział kapitału w dochodzie narodowym urośnie w sposób nieograniczony (co wcześniej lub później doprowadzi pracujących do zjednoczenia się i zbuntowania). W każdym wypadku żadna stabilna równowaga socjoekonomiczna czy polityczna nie będzie możliwa.
Ta czarna wizja, podobnie jak ta zakładana przez Ricardo, się nie spełniła. Poczynając od ostatniego trzydziestolecia XIX wieku, płace wreszcie zaczynają rosnąć: poprawa ich siły nabywczej staje się powszechna, co zasadniczo zmienia sytuację, nawet jeśli nierówności pozostają wyraźne i pod pewnymi względami pogłębiają się aż do I wojny światowej. Do rewolucji komunistycznej doszło, ale w najbardziej zapóźnionym kraju Europy, tym, w którym rewolucja przemysłowa zaledwie się zaczynała (Rosja), podczas gdy najbardziej rozwinięte kraje Europy wybierały inne drogi, socjaldemokratyczne, na szczęście dla swoich mieszkańców. Podobnie jak poprzedzający go autorzy, Marks w ogóle nie uwzględnił możliwości trwałego postępu technicznego i stałego wzrostu wydajności, a więc czynnika, który – jak zobaczymy – pozwoli w jakimś stopniu równoważyć proces akumulacji i rosnącej koncentracji kapitału prywatnego.
Niewątpliwie brakowało mu danych statystycznych dla uzyskania większej precyzyjności swoich przewidywań. Bez wątpienia padł również ofiarą faktu, że swe wnioski miał gotowe od 1848 roku, jeszcze przed podjęciem badań, które mogłyby je uzasadnić. Najwyraźniej Marks pisał w warunkach wielkiego podniecenia politycznego, co prowadzi niekiedy do skrótów, których trudno uniknąć w pośpiechu. Płynie stąd wniosek o bezwzględnej konieczności podbudowywania rozpraw teoretycznych źródłami historycznymi tak kompletnymi, jak to tylko możliwe, co Marks najwidoczniej zaniedbał. Nie mówiąc już o tym, że w ogóle nie postawił sobie pytania o organizację polityczną i gospodarczą społeczeństwa, w którym prywatna własność kapitału zostałaby całkowicie zniesiona, a więc problemu nadzwyczaj złożonego, czego dowodzą dramatyczne improwizacje reżimów totalitarnych, które poszły tą drogą.
Przekonamy się wszakże, iż mimo wszystkich ograniczeń Marksowska analiza zachowuje w wielu punktach pewną trafność. Przede wszystkim Marks wychodzi od ważkiej kwestii (nieprawdopodobna koncentracja bogactwa podczas rewolucji przemysłowej) i próbuje znaleźć na nią odpowiedź, posługując się środkami, którymi dysponuje. Oto podejście, na którym dzisiejsi ekonomiści powinni się wzorować.
Następnie, i przede wszystkim, broniona przez Marksa zasada nieskończonej akumulacji opiera się na intuicji fundamentalnej dla analizy XXI wieku, jak i wieku XIX, i w pewien sposób bardziej jeszcze niepokojącej od drogiej Ricardo zasady rzadkości dóbr. Kiedy stopa przyrostu ludności i wzrostu wydajności jest stosunkowo niska, majątki zgromadzone w przeszłości w sposób naturalny zyskują wielkie znaczenie, potencjalnie nadmierne i destabilizujące społeczeństwa, których to dotyczy. Inaczej mówiąc, słaby wzrost pozwala tylko nieznacznie zrównoważyć Marksowską zasadę nieskończonej akumulacji. Wynikiem jest równowaga, która nie jest może tak apokaliptyczna, jak to przewidział Marks, ale niemniej jednak powoduje zakłócenia. Akumulacja zatrzymuje się w pewnym skończonym punkcie, ale punkt ten może mieścić się nadzwyczaj wysoko i mieć charakter destabilizujący. Zobaczymy, że bardzo znaczny wzrost całkowitej wartości majątków prywatnych, liczony wielokrotnością rocznego dochodu narodowego, który od lat 70. i 80. XX wieku stwierdzamy we wszystkich bogatych krajach – w szczególności w Europie i w Japonii – mieści się całkowicie w tej logice.
Od Marksa do Kuznetsa: od apokalipsy do bajki
Przechodząc od analiz Ricardo i Marksa w XIX wieku do tych autorstwa Simona Kuznetsa w XX wieku, można powiedzieć, że badania ekonomiczne przeszły od wyraźnej – i niewątpliwie przesadnej – skłonności do apokaliptycznych przepowiedni do opowiadania – równie przesadnego – chwytliwych bajek, a w każdym razie do „happy endów”. W istocie według teorii Kuznetsa nierówności dochodów mają się spontanicznie zmniejszać w zaawansowanych stadiach kapitalistycznego rozwoju, niezależnie od prowadzonej polityki czy charakterystyki poszczególnych krajów, później zaś stabilizować się na akceptowalnym poziomie. Teoria ta, zaprezentowana w 1955 roku, wydaje się pochodzić z czarodziejskiego świata „wspaniałego trzydziestolecia”: wystarczy być cierpliwym i trochę poczekać, aby wzrost przyniósł korzyści wszystkim. Filozofię chwili najwierniej oddaje anglosaski zwrot: Growth is a rising tide that lifts all boats (Wzrost jest falą unoszącą wszystkie łodzie).
Warto tutaj także przypomnieć optymistyczny fragment analizy Roberta Solowa z 1956 roku o warunkach „ścieżki zrównoważonego wzrostu”, to znaczy takiej trajektorii wzrostu, w której wszystkie wielkości – produkcji, dochodów, zysków, płac, kapitału, kursów giełdowych, nieruchomości itd. – postępują w tym samym rytmie, tak że każda grupa społeczna korzysta ze wzrostu w tych samych proporcjach, bez większych różnic. To absolutne przeciwieństwo Ricardowskiej czy Marksowskiej spirali nierówności i apokaliptycznych analiz XIX wieku.
Dla lepszego zrozumienia istotnego wpływu teorii Kuznetsa, przynajmniej do lat 80. i 90. XX wieku, a w pewnym stopniu nawet do dzisiaj, należy podkreślić fakt, że mamy do czynienia z pierwszą teorią w tej dziedzinie opartą na pogłębionej pracy statystycznej. Trzeba było czekać aż do połowy XX wieku, by pojawiły się wreszcie – wraz z wydaniem w 1953 roku monumentalnego dzieła Shares of Upper Income Groups in Income and Savings – pierwsze ciągi historycznych statystyk podziału dochodów. Historyczne statystyki Kuznetsa dotyczą tylko jednego kraju (Stanów Zjednoczonych) i okresu trzydziestu pięciu lat (1913–1948). Stanowią jednakże wkład bardzo dużej wagi, oparte są bowiem na dwóch źródłach danych niedostępnych dla autorów z XIX wieku: z jednej strony na deklaracjach o dochodach, składanych w związku z federalnym podatkiem dochodowym wprowadzonym w Stanach Zjednoczonych w 1913 roku, a z drugiej strony na szacunkach dochodu narodowego Stanów Zjednoczonych sporządzonych przez samego Kuznetsa kilka lat wcześniej. W ten sposób po raz pierwszy światło dzienne ujrzała tak ambitna próba zmierzenia nierówności społecznych.
Ważne jest uświadomienie sobie, że bez tych dwóch niezbędnych i uzupełniających się źródeł jest rzeczą niemożliwą zmierzenie nierówności w podziale dochodów i ich ewolucji. Pierwsze próby szacowania dochodu narodowego w Zjednoczonym Królestwie i we Francji pochodzą co prawda z przełomu XVII i XVIII wieku, były też podejmowane w ciągu XIX stulecia, ale chodziło wówczas o odosobnione szacunki. Trzeba było zaczekać aż do XX wieku i okresu międzywojennego, by doroczne cykle badań dochodu narodowego rozwinęły się z inicjatywy takich badaczy, jak Kuznets i John W. Kendrick w Stanach Zjednoczonych, Arthur L. Bowley i Colin G. Clark w Zjednoczonym Królestwie czy Léo Dugé de Bernonville we Francji. To pierwsze źródło, które pozwala obliczyć całkowity dochód kraju. Aby jednak obliczyć szczególnie wysokie dochody i ich udział w dochodzie narodowym, trzeba jeszcze dysponować deklaracjami podatkowymi. To drugie źródło pojawiło się wówczas, gdy w wielu krajach w okolicach I wojny światowej (w 1913 roku w Stanach Zjednoczonych, 1914 we Francji, 1909 w Zjednoczonym Królestwie, 1922 w Indiach i w 1932 roku w Argentynie) wprowadzono progresywne opodatkowanie dochodów.
Warto wiedzieć, że istnieją różne inne rodzaje statystyk dotyczące obowiązujących podstaw opodatkowania (na przykład liczby drzwi i okien w podziale na departamenty we Francji XIX wieku, co bynajmniej nie jest bez znaczenia), ale przy braku podatku dochodowego nie ma czegokolwiek odnoszącego się do dochodów. Zresztą osoby, których to dotyczy, często nie znają własnych dochodów tak długo, jak nie muszą ich deklarować. Podobnie rzecz się ma, gdy chodzi o podatek od spółek i podatek majątkowy.
Podatek stanowi nie tylko sposób włączenia ludzi w finansowanie wydatków publicznych i wspólnych projektów oraz możliwie sprawiedliwego podziału ich wkładu. To również sposób tworzenia klasyfikacji, wiedzy i demokratycznej przejrzystości.
Tak czy inaczej, zgromadzone dane pozwoliły Kuznetsowi na obliczenie ewolucji udziału, jaki w amerykańskim dochodzie narodowym przypadał każdemu centylowi, a także decylowi osób najwyżej usytuowanych w hierarchii dochodów. Co z tego wynikało? Kuznets dostrzegł znaczną redukcję nierówności dochodów w Stanach Zjednoczonych między rokiem 1913 i 1948. Mówiąc konkretnie, w latach 1910–1920 10% najbogatszych Amerykanów otrzymywało corocznie do 45–50% dochodu narodowego. Z końcem lat 40. XX wieku część przypadająca na tę samą najbogatszą grupę spadła do około 30–35% dochodu narodowego. Odnotowany spadek, przekraczający 10 punktów procentowych dochodu narodowego, jest wyraźny: odpowiada na przykład połowie tego, co przypada 50% najuboższych Amerykanów. Ta niewątpliwa redukcja nierówności ma duże znaczenie i będzie miała ogromny wpływ na powojenne debaty ekonomiczne, prowadzone zarówno na uniwersytetach, jak i w organizacjach międzynarodowych.
Minęły całe dekady, odkąd Malthus, Ricardo, Marks i tylu innych mówiło o nierównościach, nie powołując się jednak na żadne źródło, żadną metodę pozwalającą na dokładne porównanie różnych epok, a tym samym odniesienie się do konkurencyjnych hipotez. Po raz pierwszy pojawiła się obiektywna podstawa: może nie do końca doskonała, ale mająca tę zaletę, że istniała. Poza tym wykonana praca jest nadzwyczaj udokumentowana: opasły tom opublikowany przez Kuznetsa w 1953 roku prezentuje w najbardziej przejrzysty sposób wszystkie szczegóły jego źródeł i metod, tak że każde obliczenie może być odtworzone. Poza wszystkim Kuznets przynosi dobrą nowinę: nierówności maleją.
Krzywa Kuznetsa: dobra nowina w czasach zimnej wojny
Tak naprawdę sam Kuznets był w pełni świadomy zdecydowanie przypadkowego charakteru zmniejszenia wysokich dochodów w Stanach Zjednoczonych w latach 1913–1948, spowodowanego w znacznej mierze wstrząsami związanymi z kryzysem lat 30. XX wieku i II wojną światową i niemającego wiele wspólnego z procesem naturalnym i spontanicznym. W swym opasłym tomie wydanym w 1953 roku analizuje on szczegółowo te przypadki i ostrzega czytelnika przed wszelkim pośpiesznym uogólnieniem. Jednakże w grudniu 1954 roku, w ramach wykładu, który wygłasza w Detroit jako przewodniczący Amerykańskiego Towarzystwa Ekonomicznego, decyduje się na przedstawienie kolegom dużo bardziej optymistycznej interpretacji wyników swej książki. To właśnie ten wykład, opublikowany w 1955 roku pod tytułem Economic growth and income inequality(Wzrost gospodarczy i nierówność dochodu), da początek teorii „krzywej Kuznetsa”.
Według tej teorii nierówności miałyby wszędzie układać się w kształt „krzywej dzwonowej”, to znaczy najpierw rosnącej, a później opadającej w toku procesu industrializacji i rozwoju gospodarczego. Zdaniem Kuznetsa po fazie naturalnego wzrostu nierówności, właściwego dla pierwszych etapów uprzemysłowienia, czemu w Stanach Zjednoczonych odpowiada z grubsza XIX wiek, następuje faza silnego spadku nierówności, która w Stanach Zjednoczonych miała rozpocząć się w pierwszej połowie XX wieku.
Lektura wspomnianego tekstu z 1955 roku wiele wyjaśnia. Po przypomnieniu wszystkich powodów do ostrożności i oczywistego znaczenia zaburzeń zewnętrznych dla niedawnego spadku amerykańskich nierówności, Kuznets w deliktny sposób sugeruje, że wewnętrzna logika rozwoju gospodarczego, niezależnie od wszelkiej interwencji politycznej i wszelkich zaburzeń zewnętrznych, mogłaby również doprowadzić do takiego samego wyniku. Polega to na tym, że nierówności rosną w pierwszej fazie industrializacji (tylko mniejszość może korzystać z nowych bogactw, zapewnianych przez uprzemysłowienie), by następnie spontanicznie się zmniejszać podczas zaawansowanych faz rozwoju (rosnący odsetek ludności dołącza do najbardziej obiecujących sektorów, stąd spontaniczna redukcja nierówności).
Te „zaawansowane fazy” zaczynałyby się z końcem XIX lub początkiem XX wieku w krajach uprzemysłowionych, z kolei redukcja nierówności, do której doszło w Stanach Zjednoczonych w latach 1913–1948, potwierdzałaby tylko ogólne zjawisko, które w zasadzie powinno powtórzyć się któregoś dnia we wszystkich krajach, łącznie z tymi mniej rozwiniętymi, pogrążonymi wówczas w postkolonialnej nędzy. Wnioski przedstawione przez Kuznetsa w jego książce z 1953 roku stały się nagle bronią polityczną wielkiej mocy. Kuznets był w pełni świadomy wysoce spekulatywnego charakteru swej teorii. Prezentując więc optymistyczną jej wersję w ramach swego wykładu wygłoszonego do ekonomistów amerykańskich, którzy byli w pełni gotowi uwierzyć i rozpowszechniać dobrą nowinę dostarczoną przez ich sławnego kolegę, Kuznets wiedział, że wywrze ogromny wpływ: tak narodziła się „krzywa Kuznetsa”. Aby upewnić się, że wszyscy dobrze zrozumieli, o co chodzi, Kuznets zresztą dodał, że stawką jego optymistycznych przepowiedni jest po prostu utrzymanie krajów słabo rozwiniętych „w orbicie wolnego świata”. Teoria „krzywej Kuznetsa” jest zatem w znacznym stopniu produktem zimnej wojny.
Chciałbym być dobrze zrozumiany: wykonana przez Kuznetsa praca nad stworzeniem pierwszych danych na temat amerykańskich rachunków narodowych i pierwsze ciągi historycznych statystyk na temat nierówności, jest w pełni godna uznania, a w świetle lektury jego książek – bardziej niż artykułów – oczywiste jest, że kierował się on prawdziwą etyką badacza. Poza tym bardzo silny wzrost we wszystkich krajach rozwiniętych po wojnie był wydarzeniem o zasadniczym znaczeniu, podobnie jak fakt, że wszystkie grupy społeczne na tym korzystały. Jest rzeczą normalną, że w okresie „wspaniałego trzydziestolecia” przeważał pewien optymizm i że apokaliptyczne przewidywania z XIX wieku na temat dynamiki podziału bogactw straciły na popularności.
Niemniej czarodziejska teoria „krzywej Kuznetsa” została zbudowana w znacznym stopniu na błędnych podstawach, a jej baza empiryczna jest nader wątła. Zobaczymy, że silna redukcja nierówności dochodów, która wystąpiła niemal wszędzie w zamożnych krajach w latach 1914–1945, była przede wszystkim skutkiem wojen światowych i gwałtownych wstrząsów gospodarczych i politycznych i nie miała wiele wspólnego ze spokojnym ruchem międzysektorowym opisanym przez Kuznetsa.
Niech problem podziału dóbr znów trafi do centrum analizy ekonomicznej
Problem podziału dóbr jest ważny, nie tylko ze względów historycznych. Od lat 70. XX wieku nierówności szybko poszybowały do góry w bogatych krajach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, gdzie koncentracja dochodów w latach 2000–2010 osiągnęła, albo nawet lekko przekroczyła, rekordowy poziom z lat 1910–1920. Kwestią podstawową jest zatem zrozumienie, dlaczego tak się dzieje i jak nierówności mogły poprzednio ulec zmniejszeniu. Oczywiście, bardzo silny wzrost w krajach biednych i wschodzących, zwłaszcza w Chinach, stanowi potencjalnie potężną siłę redukującą nierówności na poziomie światowym, podobnie jak wzrost w krajach bogatych w czasie „wspaniałego trzydziestolecia”. Ale proces ten rodzi silne niepokoje wewnątrz krajów wschodzących i jeszcze większe w krajach bogatych. Poza tym zakłócenia obserwowane w ostatnich latach na rynkach finansowych, naftowych i nieruchomości mogą w naturalny sposób budzić wątpliwości co do nieuchronnego charakteru „ścieżki zrównoważonego wzrostu”, opisanej przez Solowa i Kuznetsa, według której wszystko miało się rozwijać w tym samym tempie.
Czy świat roku 2050 lub 2100 znajdzie się w rękach maklerów, kadr zarządzających i posiadaczy dużych majątków? A może krajów naftowych? Czy może Bank of China albo rajów podatkowych, gdzie w ten lub inny sposób wylądują wszyscy ci aktorzy?
Byłoby rzeczą absurdalną nie stawiać sobie tych pytań i zakładać, że wzrost jest w naturalny sposób „zrównoważony” na dłuższą metę.
W pewnym sensie na początku XXI wieku jesteśmy w podobnej sytuacji co obserwatorzy z XIX stulecia: jesteśmy świadkami ogromnych przekształceń i trudno powiedzieć, dokąd mogą one nas zaprowadzić albo do czego będzie podobny światowy podział bogactw między krajami, jak i wewnątrz nich w perspektywie kilku dekad. Dziewiętnastowieczni ekonomiści mieli jedną ogromną zaletę: lokowali problem podziału dóbr w centrum analizy i poszukiwali długoterminowych tendencji. Ich odpowiedzi nie zawsze były satysfakcjonujące, ale przynajmniej stawiali dobre pytania.
Faktycznie nie mamy żadnego dobrego powodu, by wierzyć w samoregulujący się charakter wzrostu. Nadeszła najwyższa pora, by przywrócić problem nierówności do centrum analizy ekonomicznej i postawić ponownie pytania zadane w XIX wieku. Zbyt długo kwestia podziału bogactw była niedoceniana przez ekonomistów, po części ze względu na optymistyczne wnioski Kuznetsa, po części zaś z uwagi na nadmierną skłonność naszej profesji do uproszczonych modeli matematycznych, opartych na „reprezentatywnym agencie”. Aby przywrócić kwestię podziału dóbr do centrum analizy, trzeba zacząć od zebrania możliwych danych historycznych, pozwalających na lepsze zrozumienie ewolucji z przeszłości i obecnych tendencji. Jedynie ustalając najpierw cierpliwie fakty i prawidłowości oraz konfrontując doświadczenia różnych krajów, będziemy mogli mieć nadzieję na lepszą ocenę występujących mechanizmów i rozjaśnienie drogi na przyszłość.
Jest to wstęp do książki Kapitał w XXI wieku Thomasa Piketty’ego, która ukaże się na początku maja. Usunięto wszystkie przypisy.
Tłum. Andrzej Bilik
Redakcja Sylwia Breczko i Michał Sutowski
***
PREMIERA KAPITAŁU W XXI WIEKU JUŻ W MAJU!
Najważniejsza i najbardziej poczytna książka ekonomiczna dekady, światowy bestseller, który zmienił sposób, w jaki patrzymy na społeczeństwo, na gospodarkę i na obecne w nich nierówności. Napisany ze swadą, ale i ugruntowany w nowatorskiej analizie danych empirycznych, błyskotliwy i rzetelny zarazem Kapitał w XXI wiekuna długie lata wyznaczył nowe szlaki w ekonomii.
Piketty kwestionuje podstawową logikę dominującą dotychczas w ekonomii. Owszem, ukazywały się książki, które stawiały sobie podobne zadanie, ale to musiało dojrzeć. I tak się stało.
Jacek Żakowski
Można bez ryzyka przesady powiedzieć, że „Kapitał w XXI wieku”, magnum opus francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego, bedzie najważniejszą książką ekonomiczną roku, a może i dekady. Piketty, niewątpliwie wiodący na świecie ekonomista badający dochody i nierówności, dokonał czegoś więcej niż tylko udokumentował wzrastającą koncentrację bogactwa w rękach wąskiej elity. Pokazał też, że wracamy do czasów „kapitalizmu patrymonialnego”, w którym na szczytach gospodarczej hierarchii dominuje nie tyle nawet bogactwo, ile odziedziczone bogactwo, przez co urodzenie znaczy więcej niż wysiłek i talent.
Paul Krugman, noblista, „New York Times”
Thomas Piketty (1971) – francuski ekonomista, absolwent m.in. London School of Economics, dyrektor ds. badań w École des hautes études en sciences sociales (EHESS), współzałożyciel i profesor w Paris School of Economics. W 2012 roku wybrany przez „Foreign Policy” do grona stu najbardziej wpływowych intelektualistów na świecie. Obok bestsellerowej książki Kapitał w XXI wieku (2013) napisał też m.in. Ekonomię nierówności (2004) i Czy można uratować Europę?(2012), które wkrótce ukażą się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
***
Czytaj Piketty’ego i o Pikettym w Dzienniku Opinii:
Thomas Piketty: Sposób na nierówności? Globalny podatek majątkowy
Thomas Piketty: Oto nowa, demokratyczna architektura dla Europy [manifest ekonomistów]
Adam Ostolski: Piketty i mity polskiej transformacji
Thomas Palley: Wielkie dzięki, Piketty! [rozmowa Michała Sutowskiego]
Elżbieta Mączyńska: Jak kapitalizm zjada naszą przyszłość
Piotr Kuczyński: Polacy niechętnie dyskutują o nierównościach
Will Hutton: Kapitalizm po prostu nie działa. Oto kilka powodów
Durczok wydał oświadczenie. „Nie mogę pozwolić na taką sytuację. Oddałem się do dyspozycji Zarządu TVN”. Zapowiada pozew przeciwko „Wprost”
Kamil Durczok, szef „Faktów” TVN (Fot. BARTŁOMIEJ BARCZYK / AGENCJA GAZETA)
„Nigdy nie molestowałem”
Na początku lutego tygodnik „Wprost” napisał o molestowaniu seksualnym w jednej ze stacji telewizyjnych. Opublikowano relację anonimowej „znanej dziennikarki”, która była molestowana przez byłego przełożonego, „bardzo popularną twarz telewizyjną, szefa zespołu w jednej ze stacji”. W artykule mowa była również o mobbingu i dyskryminacji. Nie podano jednak żadnych nazwisk, nie wyjaśniono też, o jaką stację chodzi.
W mediach pojawiały się spekulacje, że chodzi o szefa „Faktów” TVN Kamila Durczoka. On sam temu zaprzeczył. „Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety. Czym innym jest styl zarządzania. Ja jestem cholerykiem, czasem wybuchałem w pracy” – mówił w stacji radiowej TOK FM. Przypomniał, że stawiane mu zarzuty są oparte na anonimowych informacjach. Podkreślił, że ze spokojem czeka na wyjaśnienia komisji, którą powołano w jego firmie.
W TVN sprawę bada komisja
13 lutego, po artykule tygodnika „Wprost”, który napisał o molestowaniu seksualnym w jednej ze stacji telewizyjnych, w TVN została powołana komisja ds. zbadania zarzutów dotyczących mobbingu i molestowania. 24 lutego TVN podała, że komisja przeprowadziła dotąd 12 rozmów z pracownikami i współpracownikami tej stacji. 16 kolejnych rozmów zaplanowano na kolejne 10 dni. Kontrolę w TVN rozpoczęła też PIP.
Rozmowy odbywają się z obecnymi i byłymi pracownikami oraz współpracownikami stacji, a zakres prac komisji nie ogranicza się wyłącznie do publicznie rozpowszechnianych zarzutów. W skład komisji wchodzą trzy osoby: dyrektorka działu HR w TVN, dyrektor departamentu prawnego spółki oraz adwokat, ekspert ds. prawa pracy. Po zakończeniu komisja ma przekazać wnioski prezesowi TVN.
W komunikacie z 24 lutego cytowana jest także wypowiedź prezesa i dyrektora generalnego TVN Markusa Tellenbacha, który podkreślił, że „TVN nie toleruje żadnych form mobbingu ani molestowania, w tym także molestowania seksualnego”. Zaznaczono, że do chwili zakończenia prac komisji TVN nie będzie udzielać komentarzy w sprawie jej wstępnych ustaleń, w tym informacji i szczegółów dotyczących osób zatrudnionych w firmie.
Ta mała ma w sobie diabła
Matka Anna Niedźwiecka-Medek: – Jestem ateistką, Oliwka nie jest ochrzczona i do komunii nie idzie. Nie chodzi na religię, nigdy jej to nie ciekawiło. Czułam, że będą z tym kłopoty, ale bardziej spodziewałam się ich ze strony dzieci, nie księdza. Co roku przychodzi do mnie po kolędzie i choć mam nastawienie antyklerykalne, wpuszczam go, częstuję herbatą, kawą, raz nalewką. Pomodli się, pokropi Zdarzało mu się agitować, ale moja odmowa była stanowcza. Nie życzę sobie, by publicznie wypowiadał się na temat naszej rodziny, a zwłaszcza mówił takie głupoty o dziecku.
Anna przed sześcioma laty kupiła budynek w Harszu, otworzyła pensjonat agroturystyczny z zacięciem artystycznym „Stara Szkoła”.Organizuje plenery malarskie. Przyjaźni się z sąsiadami.
W „Starej Szkole” zajęcia plastyczne dla dzieci ze wsi połączone z psychozabawami prowadzi terapeutka. Od słowa do słowa wyciągnęła z maluchów, co mówi ksiądz na temat Oliwki. A robił to nieraz, np. w kościele św. Stanisława Kostki w Pozezdrzu po mszy, na zebraniach dla rodziców i dzieci, które przystępują do komunii.
– Wyczytywał listę wszystkich dzieci z dwóch klas i przy nazwisku Oliwii dodał: „Nieochrzczona poganka” – opowiada jedna z matek; nazwiska nie poda z obawy przed księdzem. – Było mi przykro, ale uwagi mu nie zwróciłam, bo to mogłoby przekreślić pójście mojej córki do komunii.
Dziewczynka przestała kontaktować się z Oliwką. – Jest naładowana wiadomościami o grzechu, skołowana – tłumaczy matka. Porozmawiała z córką. Jest jak dawniej.
Nie tak łatwo uspokoić księdza
Jakieś osiem lat temu ojciec jednej z uczennic zaalarmował szkołę, że ksiądz Franciszek Stosik uderzył dziecko. – Dzieci nie potwierdziły tej wersji, ale ojciec poinformował, że skieruje sprawę do sądu – mówi dyrektorka szkoły Małgorzata Dadura. – Wyjaśniliśmy sprawę. O skardze poinformowaliśmy kurię w Ełku. Ksiądz był zatrudniony na podstawie umowy na czas określony i nie wystąpił o jej przedłużenie.
Dwa lata temu ksiądz wrócił do podstawówki.
– W tym i w poprzednim roku nie było żadnych skarg – mówi dyrektor Dadura. W jej szkole – podkreśla – oprócz katechezy rzymskokatolickiej jest greckokatolicka, a także język ukraiński. Żadne dziecko nie jest prześladowane ze względu na wyznanie. Po skardze matki Oliwii rozmawiała z wychowawczynią, planuje spotkanie z rodzicami i rozmowę z księdzem.
– Jeżeli taki incydent faktycznie miał miejsce, a nie jest to tylko „wieść gminna” – mówi Małgorzata Dadura – szkoła powinna interweniować. Nie jest jednak łatwo zwolnić księdza. Chroni go kodeks pracy, Karta nauczyciela, to kuria wystawia mu tzw. misję. Może łatwiej załatwić sprawę polubownie.
Pukamy do drzwi plebanii w Pozezdrzu. Gdy pytamy o Oliwkę, proboszcz Stosik wpada w furię: – To dziecko ma matkę, co mnie obchodzi, jak ona je wychowuje! Ja nic takiego nie mówiłem, co to za głupoty! Przyprowadźcie mi tu tych, co tak mówili, niech powtórzą! – krzyczy i trzaska drzwiami.
Siostra Barbara Pillar, dyrektor wydziału katechetycznego ełckiej kurii diecezjalnej, o sprawie dowiedziała się od nas: – Czy to aż tak poważne? Jeśli rzeczywiście coś powiedział…
O księdzu ma dobre zdanie: – Bardzo systematyczny. Zawsze jest, nie opuszcza godzin, nawet gdy są rekolekcje.
I wyjaśnia zasady zatrudnienia księdza w szkole: – Ksiądz otrzymuje misję kanoniczną. Odwołać może go ksiądz biskup, jeśli są podstawy z prawa kanonicznego. Ale żadna skarga do nas nie wpłynęła, a jeśli wpłynie, to nie wiem, czy będzie do tego podstawą. Nawet jeśli wchodzi w grę wyrok sądowy, to i tak decyzja należy do księdza biskupa.
Ojciec Oliwki Jakub Medek, dziennikarz białostockiej redakcji „Gazety”, planuje pozew przeciwko księdzu, powołując się na złamanie przepisów o ochronie danych osobowych. – Zachowanie tego pana – bo nie nazwę kapłanem kogoś, kto tak potraktował dziecko – narusza przepisy konstytucji dotyczące wolności sumienia i wyznania – mówi.
– Sytuacja, kiedy cała klasa ze szkoły idzie razem do pierwszej komunii, a jedno dziecko nie, jest dla tego dziecka bardzo trudna. Grupa może na nią zareagować w sposób niedojrzały. Nauczyć te dzieci tolerancji – oto rola dorosłego. Azwłaszcza katechety, bo przecież szacunek dla odmienności wKościele katolickim powinien być sprawą naturalną – komentuje ks. Zbigniew Maciejewski, katecheta. – Oczywiście katecheta nie będzie udawał, że jest mu obojętne, że któreś zdzieci nie idzie do komunii. Ale powinien uszanować wybór dziecka i jego rodziców. I do tego łagodzić napięcie między rówieśnikami.
Polska partia rosyjska
Pikieta poparcia dla polityki Putina pod konsulatem rosyjskim w Poznaniu (Fot. Jędrzej Nowicki / Agencja Gazeta)