Lis (27.04.2015)

 

Mostem w korki w Łodzi

Piotr Wasiak (Łódź), 27.04.2015
Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska twierdzi, że planowany wiadukt 
(na wizualizacji) jest jedynym rozwiązaniem problemu korków na ważnym

Prezydent Łodzi Hanna Zdanowska twierdzi, że planowany wiadukt (na wizualizacji) jest jedynym rozwiązaniem problemu korków na ważnym „skrzyżowaniu marszałków” (MATERIAŁY UMŁ)

Choć centrum Łodzi nie przecina żadna rzeka, władze chcą tu wybudować podwieszany wiadukt-most za ponad 100 mln zł. Czy powstanie? Mają zdecydować łodzianie w zaczynającym się dziś sondażu telefonicznym.
Remontowane skrzyżowanie alei Piłsudskiego i Śmigłego-Rydza w Łodzi. Na plac budowy wchodzi kilkadziesiąt osób. Na piachu rozstawiają kajaki, łapią w ręce wiosła i zaczynają wiosłować. Obok wędkarz zarzuca wędkę, a płetwonurek próbuje zanurkować.

O co chodzi? „Skrzyżowanie marszałków” – bo tak w Łodzi mówi się na róg alei Piłsudskiego i Śmigłego-Rydza – to jedno z najważniejszych miejsc. I najbardziej zakorkowane. Tu krzyżują się droga krajowa nr 14 (łącznik z A2 do Warszawy i Poznania, z A1 do Gdańska i S8 do Wrocławia) z Trasą W-Z. Kilkupasmowa wuzetka biegnie przez centrum i łączy krańce miasta – olbrzymie blokowiska Widzew i Retkinię.

Trasa W-Z jest właśnie remontowana. Ale to nie rozwiąże problemu korków. Władze Łodzi wymyśliły, co zrobić, by korek zniknął. Plan był tajny, wydał się przypadkiem. Na przełomie lutego i marca Zarząd Dróg i Transportu przygotował projekt uchwały rady miejskiej przyznający dodatkowe 11 mln zł na zrobienie fundamentów pod podpory wiaduktu na „skrzyżowaniu marszałków”. Gdy dziennikarze zaczęli dopytywać: „Jakie podpory i jaki wiadukt?”, urzędnicy zorientowali się, że popełnili falstart. Szybko zmienili zapis. 11 mln miało teraz pójść na „przygotowania do drugiego etapu przebudowy trasy W-Z”.

I być może sprawa by przycichła, ale kilka dni później ktoś wrzucił na Facebooka wizualizację. Architekci naszkicowali na niej skrzyżowanie marszałków, a nad aleją Piłsudskiego – potężny most podwieszony na dwóch pylonach.

I było po tajemnicy. Władze nie potwierdzają, że tak właśnie ma wyglądać. Fachowcy twierdzą, że z uwagi na specyficzną budowę skrzyżowania nie może być inny. Ale prezydent Łodzi Hanna Zdanowska stwierdziła, że wiadukt jest jedynym rozwiązaniem problemu korków. Zaznaczyła, że o budowie mostu zdecydują sami łodzianie. Łodzianie zmęczeni korkami w mieście.

Taka deklaracja powinna ucieszyć mieszkańców. Tymczasem wywołała oburzenie. Mieszkańcy budynków przy skrzyżowaniu ślą listy protestacyjne. I apelują o poparcie pozostałych łodzian. – Mieszkamy z mężem i dziećmi na pierwszym piętrze. Niedługo będziemy mieli z okien widok na koła samochodów. Mieszkanie kupiliśmy dziesięć lat temu i nadal je spłacamy. To była świadoma decyzja, także dlatego, że po drugiej stronie mamy szpital dziecięcy – mówi Alina Myślińska, mieszkanka bloku przy planowanym wiadukcie.

Ów szpital dziecięcy to dopiero co wyremontowana lecznica wzniesiona dla łódzkich dzieci przez fabrykancką rodzinę Herbstów w latach 1903-04. Oprócz szpitala w bliskim sąsiedztwie planowanej inwestycji jest jeszcze kilka innych obiektów wpisanych do rejestru zabytków. To m.in. park Źródliska (pierwszy łódzki park publiczny założony w 1840 r.) czy domy robotnicze wybudowane w roku 1885 na osiedlu Księży Młyn. „Podobne działania w przypadku Drezna (nowy most przez Łabę) i niedawno planowanej (na szczęście niezrealizowanej) inwestycji na ulicy Podwale w Warszawie przyczyniły się w pierwszym przypadku do skreślenia zespołu drezdeńskiego z listy dziedzictwa światowego UNESCO, zaś w drugim – warszawskiej Starówki – poważnie zagroziły takiemuż statusowi” – napisał Wojciech Szygendowski, wojewódzki konserwator zabytków. Eksperci przestrzegają także, że inwestycja mogłaby zagrozić potężnym unijnym dotacjom na remont tychże zabytków.

Most ma stanąć tuż przy fabryce Polmosu. Jego hale, w których produkowano kiedyś wódkę, zmieniają się właśnie w przestrzeń dla biznesu i kultury. W ubiegłym roku nowy właściciel trzeciego co do wielkości zespołu fabrycznego w Łodzi otworzył zamknięte dotąd dla publiczności drzwi. W dawnym Polmosie zagościły m.in. Fotofestiwal, Centrum Dialogu z obchodami rocznicy likwidacji getta czy letnie kino Polówka. – To jest niszczenie krajobrazu Łodzi. O mieście powinno się myśleć odpowiedzialnie, a nie patrzeć na pomniki polityków, którzy realizują swoje ambicje – mówi ostro Krzysztof Witkowski, prezes firmy Virako, która jest właścicielem dawnych zakładów Polmosu.

Elementem protestu był także kajakowy happening, na który skrzyknęli się członkowie kilkunastu łódzkich organizacji pozarządowych. – Wybudujemy sobie kolejny pomnik, wylejemy tony betonu, a nie poprawi to ruchu w centrum miasta. Bo przecież nie będzie mostów na sąsiednich skrzyżowaniach, i to tam przeniesie się korek – uważa Piotr Kowalski z fundacji Fenomen. – Korki się zmniejszą, gdy ruch będzie mniejszy. A ten zmniejszyć się może tylko dzięki sprawnej komunikacji miejskiej, do której przesiądą się kierowcy.

Most ma kosztować ok. 100 mln zł (65 proc. miałaby dać UE). Urząd skończył właśnie konsultacje, które miały „pokazać łodzianom wszystkie za i przeciw”. Dziś ankieterzy TNS OBOP zaczynają telefoniczny sondaż. Mają zadawać reprezentatywnej grupie łodzian pytanie: „Czy jest pan/pani za budową bezkolizyjnego skrzyżowania w formie wiaduktu na skrzyżowaniu ulic Kopcińskiego, alei Piłsudskiego i alei Rydza-Śmigłego, w relacji wschód – zachód, w ramach drugiego etapu pracy WZ?”. Sondaż potrwa do środy. – Decyzja łodzian będzie dla mnie wiążąca – zapewnia Zdanowska.

Zobacz także

wyborcza.pl

Cel Adama Hofmana: Powrót do PiS albo miejsce na liście u Korwina. Jeśli się nie uda, to praca w SKOK-ach

Adam Hofman próbuje wrócić do polityki. Jeśli się nie uda poszuka pracy w SKOK.
Adam Hofman próbuje wrócić do polityki. Jeśli się nie uda poszuka pracy w SKOK. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Adam Hofman długo walczył o powrót do PiS, ale nie ma na to szans. Przed wzięciem go na listy wzbrania się też Janusz Korwin-Mikke. Nie pomagają nawet zabiegi Przemysława Wiplera, z którym Hofman zna się jeszcze z PiS. Na razie doradza tylko sztabowi w kampanii, ale nie ma bezpośredniego dostępu do Krula.

Adam Hofman słyszy coraz głośniej zegar odliczający czas do jesiennych wyborów parlamentarnych. Jeśli nie znajdzie partii, która przyjmie go na listy, straci mandat i zostanie bezrobotnym. Dlatego – jak opisuje „Newsweek” – walczył o powrót do łask prezesa. Ale ten jest nieugięty i nie tylko nie da mu miejsca na liście, ale nawet nie wycofa swojego kandydata w jednym z okręgów do Senatu, by Hofman mógł wygrać.

Były rzecznik PiS postanowił więc spróbować u Janusza Korwin-Mikkego. Według informacji Michała Krzymowskiego, doradza sztabowi, ale kontakt ma tylko z Przemysławem Wiplerem, nie spotkał się jeszcze z Korwinem. To były kolega z PiS jest największym orędownikiem zlitowania się nad Hofmanem, ale ma zbyt słabą pozycję w partii, by przeforsować to samodzielnie. Silny jest opór kuców, z którymi prezes się liczy.

Hofman ma też plan C, jeśli jego przygoda z polityką się skończy. To SKOK-i Grzegorza Biereckiego, z którym Hofman zawsze miał dobry kontakt. Dzisiaj obaj są outsiderami, których prezes Kaczyński poświęcił na rzecz sondaży. Wydaje się, że to najbardziej prawdopodobna opcja.

źródło: „Newsweek Polska”

naTemat.pl

Komorowski obiecuje tanie mieszkania na wynajem dla młodych. Rząd ma już gotową ustawę

Bronisław Komorowski zapowiada, że będzie walczył o mieszkania na wynajem dla młodych.
Bronisław Komorowski zapowiada, że będzie walczył o mieszkania na wynajem dla młodych. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta

Prezydent obiecał w kampanii, że w drugiej kadencji doprowadzi do powstania tanich mieszkań na wynajem dla młodych. Dzięki temu będą bardziej mobilni i szybciej się usamodzielnią, bo czynsz ma być tańszy niż rata kredytu. Komorowski proponował to już w 2013 r., teraz sprawa nabiera tempa – Komitet Stały Rady Ministrów już przyjął projekt ustawy.

Bronisław Komorowski w tej kampanii wyborczej intensywnie zabiega o głosy młodych. Jednym z jego pomysłów jest stworzenie sieci mieszkań na wynajem. Zarzeka się, że nie obieca trzech milionów mieszkań. Nad programem pracuje już rząd, bo pomysł nie jest nowy – pojawił się w programie polityki prorodzinnej prezydenta, przedstawionym w 2013 r. Dlatego ministerstwo pracy już przygotowało projekt, który w zeszłym tygodniu zatwierdził Komitet Stały rządu – informuje „Gazeta Wyborcza”.

Rządowy program ma się rozpocząć w 2016 r. i ma być realizowany przez samorządy. Spółdzielnie mieszkaniowe i spółki gminne, które podpiszą z samorządami umowy na budowę mieszkań, skorzystają z preferencyjnych kredytów i gwarancji nabycia emisji obligacji udzielanych przez Bank Gospodarstwa Krajowego. W ciągu pięciu lat rząd przeznaczy na wsparcie programu ponad 200 mln zł. Czytaj więcej

Źródło: „Gazeta Wyborcza”

Na początek program zakłada, że powstanie 10 tys. mieszkań. Eksperci wskazują jednak, że potrzeba dziesięć razy tyle. Irena Wóycicka z Kancelarii Prezydenta zapewnia jednak, że jeśli zainteresowanie programem będzie duże Komorowski będzie walczył o zwiększenie jego skali.

W najnowszym badaniu przeprowadzonym przez TNS na zlecenie Prawa i Sprawiedliwości obecny prezydent zdobywa tylko 43,8 proc. poparcia. Różnica między Komorowskim, a Andrzejem Dudą wynosi 11 proc. Z takim wynikiem szanse na zwycięstwo w I turze są coraz niższe.

Źródło: „Gazeta Wyborcza”

naTemat.pl

6-latka ze Słupna szuka kotka koleżanki. Jej ogłoszenie łamie serca

ALEKSANDRA DYBIEC, EWELINA STEFAŃSKA, 21.04.2015
Kotka narysowana przez Amelkę do złudzenia przypomina tę prawdziwą...

Kotka narysowana przez Amelkę do złudzenia przypomina tę prawdziwą… (DOMINIK DZIECINNY)

Komunikatów o zaginięciu psów czy kotów jest mnóstwo, ale obok takiego – narysowanego dziecięcą ręką – po prostu nie można przejść obojętnie. 6-letnia Amelka z podpłockiego Słupna postanowiła w ten sposób pomóc swojej koleżance Laurze odszukać ukochanego kotka.
Niecodzienne komunikaty zawisły m.in. na latarni, słupie ogłoszeniowym przy ul. Spacerowej na granicy Słupna i Cekanowa. Mieszkańcy tych miejscowości natychmiast je zauważyli, jeden z nich zamieścił zdjęcie na Facebooku.Ogłoszenie jest proste w wymowie. Na białej kartce widzimy adres i informację: „Zginął kot biało-rudy”. Tylko tyle. Ale pod tym krótkim napisem namalowany jest zwierzak o wielkich błękitnych oczach, po różowej kokardce na głowie można wywnioskować, że chodzi o kotkę. Obok jest drzewko lub kwiat, nad wszystkim króluje żółte słońce.

Ludzie komentują na Facebooku:

— Jest to najbardziej megaprzeurocze ogłoszenie o zaginięciu kota, jakie kiedykolwiek widziałam!

— I takie rzeczy dzieją się w Słupnie na ulicy Spacerowej. Też mnie poruszyło i nie potrafiłem przejść obojętnie.

— Kupmy dzieciakowi kota!

— Obawiam się, że to chyba chodzi o tego jedynego z portretu.

— To samo pomyślałem… Nic tylko iść i kupić. Ale to fakt… ten jedyny.

Które dziecko tak poruszyło serca ludzi? Po krótkim śledztwie już wiemy – to 6-letnia Amelka, wnuczka Marka Graczykowskiego, dawnego właściciela firmy Vectra. Dziewczynka zrobiła takie ogłoszenie, by pomóc odnaleźć pupila koleżance z przedszkola, Laurze. Ale z zaginionym zwierzakiem Amelka też jest związana.

– Nasza kotka miała młode, jednego wnuczka podarowała koleżance. Kot był u Laury około roku i jakieś trzy tygodnie temu zginął. W przedszkolu, do którego chodzą dziewczynki, była wspólna rozpacz, Amelka postanowiła więc pomóc koleżance – opowiada Marek Graczykowski.

Co ciekawe, Laura z rodzicami mieszka na Skarpie w Płocku i kotek właśnie tam zginął. – Ale wnuczka stwierdziła, że być może zwierzak przyjdzie do Słupna do swojej mamy – tłumaczy dziadek Amelki. – Poza tym ona bardzo kocha wszystkie zwierzęta, zresztą ze wzajemnością. Bardzo się przejęła całą historią, pomyślała, że jak narysuje kociaka, to ktoś go pozna… Zrobiła dwa czy trzy takie ogłoszenia, niestety, zwierzę jeszcze się nie znalazło.

Mama Laury, Anna Kluge, przyznaje, że córkę bardzo zmartwiło zaginięcie Matyldy, bo tak kotka ma na imię.

– Tylko na chwilę wypuściliśmy ją przed dom. Po jakichś 10-15 minutach już nigdzie jej nie było. Nikt z nas nie widział, żeby przeszła przez ogrodzenie. Szukaliśmy wszędzie, ale nie wiemy, gdzie się mogła podziać – rozkłada ręce pani Anna.

Nie ukrywa, że kiedy zwierzak się zgubił, w domu była prawdziwa rozpacz.

– Mam jeszcze starszą córkę i obie dziewczynki bardzo to przeżyły. Pisały ogłoszenia i rozlepiały je w okolicy i w pobliskim parku. Pytały też sąsiadów, ale, niestety, nikt nie widział naszego kota. Córki co jakiś czas dopytują o Matyldę, tęsknią za nią i ciągle mają nadzieję, że w końcu się znajdzie – mówi kobieta.

Kotka z rysunku Amelki jest jak żywa, więc z pewnością ktoś, kto przypadkiem spotka Matyldę, nie pomyli jej z żadnym innym kociakiem. Na wszelki wypadek zamieszczamy też zdjęcie zaginionego zwierzątka.

Ono musi się znaleźć!

plock.gazeta.pl

Lis po sprawie szefa FBI: Groteskowa histeria. Politycy i media rozhuśtali się tanimi emocjami

Krzysztof Lepczyński, 27.04.2015
Tomasz Lis

Tomasz Lis (Fot. Maciej Zienkiewicz / AG)

„Nasze narodowe ego tradycyjnie lewituje między dolinami kompleksów a szczytami narcyzmu. Gdy nas chwalą, narcyzm eksploduje, gdy nas ganią, kompleks wyje z bólu” – pisze Tomasz Lis w „Newsweeku”. Publicysta krytykuje Polaków za wycie z powodu słów szefa FBI o polskim udziale w Holocauście.
„Skala narodowej histerii i patriotyczno-godnościowego nabzdyczenia więcej niż o występku szefa FBI mówi o nas samych” – pisze w „Newsweeku” Tomasz Lis. Publicysta komentuje w ten sposób burzę wokół słów Jamesa Comeya, szefa FBI, który zasugerował, że Polska była „współwinna” Holocaustu.Lewitacja narodowego egoLis krytykuje polityków i dziennikarzy, że dali się „rozhuśtać tanimi emocjami”. „W atmosferze groteskowej histerii miarą patriotyzmu stało się nie wyrażenie jakiejś sensownej myśli, ale wykrzyczenie gromkim głosem niepohamowanego oburzenia” – zauważa.

„Nasze narodowe ego tradycyjnie lewituje między dolinami kompleksów a szczytami narcyzmu. Gdy nas chwalą, narcyzm eksploduje, gdy nas ganią, kompleks wyje z bólu” – wskazuje Lis. I dziwi się, że polska duma jest tak słaba akurat w czasach, gdy jest uzasadniona jak nigdy – choćby przez polskie zwycięstwo nad komunizmem.

Cały felieton w najnowszym „Newsweeku”.

Zobacz także

TOK FM

Palikot: Wreszcie wiemy, gdzie jest granica i nigdy jej nie przekroczymy. Nie można kpić z wiary, z ludzi

Janusz Palikot przekonuje, że wreszcie wie, gdzie jest granica, której nie można przekraczać w walce z przywilejami kleru.
Janusz Palikot przekonuje, że wreszcie wie, gdzie jest granica, której nie można przekraczać w walce z przywilejami kleru. Fot. Małgorzata Kujawka / Agencja Gazeta

Kampania Janusza Palikota znowu oparta jest na antyklerykalnym przekazie, który polityk obiecywał porzucić. – Nie można kpić z wiary, z ludzi. Czym innym jest interwencja w sprawie patologii, jak na przykład nasza interwencja w sprawie o. Rydzyka – przekonuje w „Bez autoryzacji” lider Twojego Ruchu.

Dlaczego licytuje się pan z Andrzejem Dudą na nieodpowiedzialność?

Janusz Palikot: Nie ścigam się, nie mam takiego wrażenia.

Duda mówi, że wygrana Francuzów w przetargu na śmigłowce to cena za stanowisko dla Tuska. Pan mówi, że “węszy tam łapówkę”. Ma pan dowody?

Nie, ale jeśli ogłaszamy decyzję o wydaniu 35 mld zł na zbrojenia w dniu, w którym rano dowiedzieliśmy się, że dyrektor FBI obwinia nas za Holokaust i nikt nie ma refleksji, że to niestosowne, ktoś tak bardzo prze do rozstrzygnięcia tego, to to albo głupota, albo jest jakieś drugie dno. Poza tym doskonale wiemy, nie wiem jak pan Duda i jego kompetencje w tej dziedzinie, że liczba rakiet, które kupimy jest niewystarczająca.

Ale teraz rozmawiamy o śmigłowcach.

Tak, zaraz do tego dojdę. Montujemy w Mielcu bardzo nowoczesne amerykańskie śmigłowce, jedne z najnowocześniejszych na świecie. W Świdniku mamy włoską Agustę, która też produkuje śmigłowce. Kupujemy coś, kosztem Polski wschodniej, kosztem polskiego przemysłu. W ogóle decyzja o zakupie rakiet – i tutaj się różnię od Dudy – nie wynika z jakieś głębszej myśli.

Powinniśmy kupować – tak jak Izrael – co będzie nie tylko pomagało przemysłowi zbrojeniowemu, ale też cywilnemu. Potrzebujemy tarczy antyrakietowej, bo w tej chwili Putin może nas tak zbombardować, że nic nie zostanie. Na to powinniśmy wydawać pieniądze.

MON tłumaczy, że Świdnik i Mielec nie spełniły warunków ze względu na zbyt długi czas dostawy lub brak wersji uzbrojonej. Po drugie przetargi zbrojeniowe są po to, żeby kupować najlepszy sprzęt, a nie tworzyć miejsca pracy.

To teza całkowicie nieprawdziwa. Nie mamy żadnych szans w konfrontacji zbrojnej z Rosją. Nawet jak wydamy te 135 mld zł. Dzisiaj Rosja ma przewagę 100:1 we wszystkich rodzajach uzbrojenia, do tego ma broń atomową i wydaje na zbrojenia więcej niż my. Mówienie, że ten zakup ma tylko znaczenie militarne jest tezą całkowicie nieprawdziwą.

USA, Rosja, Izrael, które modernizowały swoje armie decydowały poprzez pryzmat przemysłu cywilnego. Szczególnie Izrael i USA. Kiedy będziemy mieli 35 mld zł do zainwestowania w naszą gospodarkę, by ją nakręcić? Naprawdę nie szybko, dla nas 35 mld to gigantyczne pieniądze. Nie mogę się na to zgodzić.

To nam nie stwarza przewagi nad Rosją, bo powinniśmy inwestować w informatykę, cybernetykę, w paraliżowanie możliwości dowodzenia. Nie ma to związku z polskim przemysłem. Argumenty MON są wyssane z palca. Jeśli widzę tak absurdalną decyzję, podejmowaną w kampanii i w niestosownych okolicznościach głupiego zachowania dyrektora FBI, to trzeba się zastanowić, czy tu nie miała wpływu łapówka, że ktoś za wszelką cenę postanowił zrobić coś tak głupiego.

Gdzie jest pana program gospodarczy? Chyba przykrywa się kurzem w jakiejś komórce.

Nie, nie jest tak.

Ostatnie dni pana kampanii to siedziba PiS, proboszcz, który wziął 3 tys. zł za pogrzeb i siedziba Radia Maryja.

No jeszcze SKOK Wołomin. Ostatni okres kampanii prowadzimy pod hasłem “Zrobię z nimi porządek” i odwiedzamy miejsca, które są najbardziej patologiczne. To efekt tego, że od stycznia, przez pierwsze trzy miesiące, miałem bardzo dużo spotkań z ludźmi i promowałem głównie program gospodarczy.

Ale też dużo rozmawialiśmy. Oni mówili “zrób pan z tym porządek”. Stąd wzięliśmy to hasło, choć wydawało nam się ono mocno prawicowe, nie z naszej bajki. Poza tym co kilka dni w czasie tych objazdów po Polsce ktoś nam mówił o takich problemach z pogrzebami. Mamy jeszcze kilkanaście takich przypadków i moglibyśmy się tym zajmować do końca kampanii.

Jak pan widział to jest dobrze przez ludzi przyjmowane, ale nie chcemy robić takiej jednostronnej kampanii. Poza tym zajmujemy się SKOK-ami, które są elementem tego systemu patologii. We Wrocławiu jest podobna sytuacja ze SKOK-ami związana. Będziemy też wracać do miejsc, które są związane z takimi bezsensownymi egzekucjami komorniczymi oraz parapożyczkami i chwilówkami.

Trzeci obszar to urzędnicy, absurdy urzędnicze. Będziemy też na dniach w szkole w Gliwicach, gdzie jest sprawa absurdalnej wizytacji biskupa. To kuriozalna sprawa. Wybieramy skrajne przypadki. Ale do końca kampanii będą jeszcze sprawy związane z gospodarką, z podatkami. Będziemy też protestować przeciw ministrowi Kapicy i bezsensownym instrukcjom dotyczącym podatków.

A może po prostu jest tak, że sprawy przedsiębiorczości i podatków słabo się przebijają i trzeba wrócić do starych metod Twojego Ruchu? Posła Ryfińskiego już nie ma, ale może jeszcze przed wyborami wyjdzie pan w biskupiej sutannie?

Nie, tego nigdy nie zrobię. Wreszcie wiemy, gdzie jest ta granica i nigdy jej nie przekroczymy. Nie można kpić z wiary, z ludzi. Czym innym jest interwencja w sprawie patologii, jak na przykład nasza interwencja w sprawie o. Rydzyka, który łamie koncesję, bo jest zaangażowany politycznie. Jest świętą krową, bo byłem w Komisji odpowiedzialności konstytucyjnej, na której powiedział, że jako katolika nie obowiązuje go polskie prawo.

Ja na pewno żadnych wygłupów w stylu Ryfińskiego, jak przebranie się za biskupa, czy nawet moich niektórych radykalnych wystąpień sprzed dwóch lat, nie powtórzę. To jest skorygowane do tego, czego chcą ludzie. A ludzie chcą zrobienia porządku, zlikwidowania patologii, a nie walczenia z wiarą.

naTemat.pl

Ile kosztują obietnice, czyli podatkowe cuda wyborcze

Piotr Skwirowski, 27.04.2015
Piotr Skwirowski

Piotr Skwirowski (AGATA JAKUBOWSKA)

Kampania wyborcza to zły czas dla stabilności finansów państwa. W politykach skokowo wzmaga się chęć do wydawania pieniędzy podatników. Po to by podatnikom się przypodobać. Politycy związani z rządem jakoś to rozdawnictwo starają się opanować. Mniej więcej wiedzą, na co stać kasę państwa. Ci z opozycji się nie kontrolują.
Oczywiście można powiedzieć, że co złe dla budżetu państwa, dobre dla podatników. Na tym rozdawnictwie niektórzy mogą zyskać. Tak było, gdy w Sejmie przeszła niespodziewanie wysoka ulga na dzieci. Zwykle jednak kończy się na mniej lub bardziej fantastycznych pomysłach. Takich, które, gdyby weszły w życie, zrujnowałyby budżet państwa.Zawrotną karierę robi więc pomysł zwiększenia kwoty wolnej od podatku. Palec do tego przyłożyła „Wyborcza”. W zeszłym roku pisaliśmy, że nasza kwota dochodu wolnego na tle większości krajów europejskich wygląda po prostu śmiesznie. Nasze 3091 zł to marny ułamek tego, co mają inni. W Grecji to po przeliczeniu na złote ponad 20 tys., w Niemczech – grubo ponad 30 tys., w Wielkiej Brytanii – niemal 50 tys., w Hiszpanii – prawie 75 tys., a na Cyprze – aż 82 tys. zł. Pewnie, że w części tych krajów zarobki są wyższe niż u nas. Ale ta różnica daleka jest od tego, co się dzieje z kwotami wolnymi.Ta wiadomość przebiła się do głów polityków. Rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz zaskarżyła nawet kwotę wolną do Trybunału Konstytucyjnego. Bo, jak tłumaczyła, jest ona tak niska, że nawet osoby z dochodami poniżej progu ubóstwa muszą płacić podatek.

Palikota pomysł kosztowałby 7 mld zł

Posłowie Twojego Ruchu złożyli w Sejmie projekt ustawy zwiększający kwotę dochodu wolnego od podatku z dzisiejszych 3091 do 6253,32 zł, czyli do poziomu odpowiadającego minimum egzystencji. Sejm głosami koalicji rządzącej wyrzucił projekt do kosza. Dlatego, że jak policzyli sami jego autorzy, ich podwyżka kwoty wolnej kosztowałaby budżet państwa prawie 14 mld zł, a samorządy, które mają udział w PIT, straciłyby ok. 7 mld zł.

Kandydatów na prezydenta to jednak nie zniechęciło. Paweł Kukiz mówi o potrzebie zwiększenia kwoty wolnej. Nie podaje konkretnej sumy, ale wspomina o minimum egzystencji. Koszt zatem w okolicach 14 mld zł. Andrzej Duda, kandydat PiS na prezydenta, licytuje wyżej – kwota wolna powinna wynosić 8 tys. zł. Ministerstwo Finansów podliczyło koszt budżetowy takiej podwyżki na 17,6 mld zł, w tym ubytek samorządów – 8,7 mld zł.

Ogórek lepsza od Palikota. To kosmos

Komu tego za mało, może przychylnym okiem spojrzeć na propozycję wystawionej do boju o fotel prezydenta przez SLD Magdaleny Ogórek. Jej zdaniem kwota wolna powinna wynosić… 20 tys. zł. Oznacza to, że podatku wcale nie płaciłyby osoby z takim dochodem rocznym. Inaczej mówiąc, ani złotówki fiskusowi nie oddawałaby znaczna część podatników: pracowników, emerytów i rencistów. Koszt budżetowy? W Ministerstwie Finansów nawet tego nie liczą. – To kosmos – mówią nieoficjalnie. Dalej jest podatkowa ulga na innowacje. Politycy dostrzegli potrzebę wsparcia firm inwestujących w badania i rozwój. Projekt ulgi wspierającej takie wydatki firm ma urzędujący prezydent Bronisław Komorowski. Chce więc, by duże firmy mogły odliczać od dochodu do 120 proc. nakładów poniesionych na badania, niezależnie od rezultatów. W przypadku małych i średnich firm odliczenia mogłyby sięgać 150 proc. wydatków. Prezydent nie mówi, ile taka ulga mogłaby kosztować. Stwierdza, że „powinna przynieść dużo większe korzyści niż koszty”.

Duda też znalazł pieniądze. Miliardy

Andrzej Duda i to przebija z nawiązką. Chciałby wprowadzić do systemu podatkowego „dobrze funkcjonujące ulgi inwestycyjne mające na celu pobudzenie gospodarki”. Kandydat PiS na prezydenta wspomniał na konferencji prasowej, że „przedsiębiorstwa realizujące inwestycję w danym roku podatkowym mogłyby w tym samym roku podatkowym odliczyć ją w pełnej wysokości”. Natomiast „w przypadku inwestycji o charakterze badawczo-rozwojowym i innowacyjnym przedsiębiorcy mogliby odliczać dwa razy więcej, niż wydali”. Szczegółów nie znamy. Eksperci z resortu finansów mówią tu jednak o możliwym ubytku dochodów budżetu osiągającym miliardy złotych. Możliwe, że dziesiątki miliardów.

Jest jeszcze Janusz Korwin-Mikke, który zapowiada likwidację podatku od dochodów osobistych, bo jest on „karą za dobrą pracę”. W budżecie na 2015 r. z PIT zaplanowano ponad 44 mld zł. Na szczęście dla finansów państwa to nie prezydent prowadzi politykę gospodarczą kraju. Niestety, wszystkie te propozycje i wiele innych pojawi się w nadchodzącej wielkimi krokami kampanii wyborczej do parlamentu. A zwycięskie ugrupowania w Sejmie i swoim rządzie mogą namieszać w finansach znacznie więcej niż nawet najmniej odpowiedzialny prezydent.

Zobacz także

wyborcza.biz

 

Berlin demonstruje, jak ścisłe są więzi z Warszawą

Bartosz T. Wieliński, 27.04.2015
Frank-Walter Steinmeier

Frank-Walter Steinmeier (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

– UE zareagowałaby na złamanie rozejmu na Ukrainie. Relacje między Warszawą a Berlinem są bardzo bliskie – mówi Frank-Walter Steinmeier, szef niemieckiej dyplomacji. Dziś do Warszawy na konsultacje przyjeżdża cały niemiecki rząd.
Tylu niemieckich ministrów naraz w Polsce jeszcze nie było. Niemcy chcą w ten sposób pokazać światu, że współpraca z Polską układa się idealnie. Z naszych informacji wynika, że premier Ewa Kopacz będzie naciskać na kanclerz Angelę Merkel, by Niemcy nie godziły się na jakiekolwiek poluzowanie sankcji wobec Rosji. Merkel na razie jest takiego samego zdania jak Kopacz, ale zniesienia sankcji domagają się niemieckie kręgi biznesowe oraz wielu wpływowych polityków współrządzącej krajem SPD. Drugim ważnym tematem rozmów będzie wprowadzona przez Berlin płaca minimalna dla kierowców, która obowiązuje też pracowników polskich firm transportowych przejeżdżających przez Niemcy. I poważnie zagraża egzystencji tych firm, bo Polacy nie są w stanie płacić kierowcom 8,5 euro za godzinę. Warszawa twierdzi, że niemieckie przepisy są niezgodne z prawem europejskim.Rozmowa z Frankiem-Walterem Steinmeierem, szefem niemieckiej dyplomacjiBARTOSZ T. WIELIŃSKI: Co powinna zrobić Unia, by zapobiec tragediom imigrantów z Afryki, którzy toną w drodze do Europy?

FRANK-WALTER STEINMEIER: Rozwiązanie problemu uciekinierów na Morzu Śródziemnym musimy znaleźć w duchu europejskiej solidarności.

Po pierwsze, chodzi o ratowanie rozbitków. Są już konkretne propozycje poprawienia ratownictwa morskiego wynikające z postanowień Rady Europejskiej podjętych w ubiegłym tygodniu, które teraz szybko realizujemy.

Musimy zacząć od źródła problemu, a mianowicie od kryzysu w tamtejszych państwach, takich jak Libia, która jest krajem tranzytowym dla wielu uciekinierów. Będziemy tam nadal działać na rzecz zgody politycznej.

Musimy wreszcie ukrócić działalność przemytników, którzy z bezwzględnej żądzy profitów narażają uciekinierów na śmierć. Do tego konieczna jest współpraca krajów, które tolerują centra przemytnicze lub z których wypływają łodzie. W tej sprawie ważny jest zgodny sojusz międzynarodowy.

Nie ma łatwych odpowiedzi. Łatwe rozwiązania nie sprostają bowiem potrzebie sprawnego ratownictwa morskiego, wymogom złożonej sytuacji w krajach pochodzenia oraz tranzytu ani problemom przemytnictwa.

Czy podziela pan opinię, że ciężar przyjęcia uciekinierów powinien być rozłożony na wszystkich członków Unii Europejskiej?

– Jeszcze nigdy od zakończenia drugiej wojny światowej liczba ludności uciekającej z powodu wojny domowej, biedy czy nędzy nie była tak duża jak obecnie. Potrzebujemy założeń do sprawiedliwego rozdzielenia uciekinierów. Obecnie sześć spośród 28 krajów Unii Europejskiej, w tym również Niemcy, przyjmują 80 proc. uciekinierów z Morza Śródziemnego. Niemcy przyjęły ich najwięcej. W zeszłym roku mieliśmy ponad 200 tys. ubiegających się o azyl.

Dlatego ważne jest, abyśmy porozumieli się co do wspólnej odpowiedzialności wszystkich krajów członkowskich UE wobec problemu uciekinierów.

Sytuacja na wschodzie Ukrainy jest nadal napięta, porozumienie z Mińska nie zostało jeszcze w pełni zrealizowane. Jest coraz więcej doniesień o nowych dostawach broni i nowych rekrutach z Rosji. Nie obawia się pan, że rozejm zostanie zerwany?

– Porozumienie z Mińska pomogło zapobiec wymknięciu się konfliktu na wschodzie Ukrainy spod kontroli. Dzisiaj obowiązuje rozejm, który w znacznym stopniu jest przestrzegany, a ciężki sprzęt został wycofany ze strefy buforowej. Teraz chodzi przede wszystkim o to, aby przyspieszyć rozpoczęcie procesu politycznego – tak jak to przewiduje umowa z Mińska, która w gruncie rzeczy jest planem działania w kierunku rozładowania kryzysu ukraińskiego.

Prawdą jest jednak również to, że niebezpieczeństwo ponownego zaostrzenia konfliktu na wschodzie Ukrainy jeszcze nie zostało zażegnane. Tym ważniejsze jest, abyśmy w sprawie realizacji postanowień z Mińska trzymali rękę na pulsie. Jedno w każdym razie jest jasne: ponowna eskalacja przez zakrojoną na szeroką skalę ofensywę separatystów w Mariupolu czy gdziekolwiek indziej na wschodniej Ukrainie nie pozostałaby bez odpowiedzi Unii Europejskiej.

Dlaczego Polska nie uczestniczyła w rozmowach z Rosją w formacie normandzkim (Rosja, Ukraina, Francja, Niemcy)?

– Ten format, jak sama nazwa wskazuje, powstał podczas obchodów 70. rocznicy lądowania wojsk alianckich w Normandii. To obecnie jedyny format, w którym Moskwa i Kijów są gotowe ze sobą pertraktować. Dlatego nie widzę obecnie żadnej innej będącej do przyjęcia alternatywy. Dla nas priorytetowy jest jednak nie tyle format, ile nasz wspólny europejski cel, a mianowicie rozładowanie konfliktu na wschodniej Ukrainie.

Z moim polskim kolegą Grzegorzem Schetyną stale wymieniamy się informacjami na temat aktualnej sytuacji na Ukrainie, również wtedy, gdy toczą się rozmowy w formacie normandzkim. Ścisłe uzgodnienia z Polską oraz z naszymi wschodnioeuropejskimi partnerami są dla mnie bardzo ważne. To podkreślałem wyraźnie przy okazji ostatniej wizyty w Warszawie w lutym oraz podczas spotkania Grupy Wyszehradzkiej w Bratysławie miesiąc temu. Poza tym Grzegorz Schetyna był ostatnio w Berlinie, a już dzisiaj ponownie spotykamy się podczas polsko-niemieckich konsultacji międzyrządowych w Warszawie. Już sama liczba dwustronnych wizyt i spotkań pokazuje, jak ścisłe są relacje Polski i Niemiec.

Jak Niemcy oceniają gotowość ukraińskiego rządu do przeprowadzenia reform oraz reformy, które już zostały uchwalone?

– Przed Ukrainą trudna, z całą pewnością bolesna i długa droga reform. Rząd ukraiński postanowił zmierzyć się z tym trudnym zadaniem i stawia przed sobą ambitne cele. To zasługuje na nasz szacunek.

Dobrze, że zadania związane z reformami, jak na przykład walka z korupcją czy zmiany w sektorze energetycznym, zaczynają być realizowane krok po kroku za pomocą ustaw. Z naszego punktu widzenia ważne jest, aby nowe ramy prawne były później konsekwentnie wdrażane i stosowane. Niemcy są w każdym razie gotowe energicznie wspierać ukraiński zapał do przeprowadzania reform. To właśnie uczynimy razem ze wspólnotą międzynarodową podczas wtorkowej konferencji pomocowej w Kijowie.

Europa ma jeszcze jeden problem – z Grecją. Czy wierzy pan, że mogłoby dojść do „Grexitu”?

– Moim celem, jak również celem rządu federalnego i wszystkich partnerów europejskich, jest to, aby Grecja pozostała członkiem strefy euro. Grecja nadal może liczyć na naszą solidarność. Dlatego punktem wyjścia są dla nas nadal ustalenia związane ze zobowiązaniem do pomocy.

To oznacza oczywiście również, że Grecja sama musi przestrzegać obietnic i zobowiązań dotyczących konsolidacji budżetu oraz reform. Na to nie ma nieograniczonego czasu. Wierzę, że nasi greccy partnerzy są świadomi powagi sytuacji.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz