Piątek (29.08.2015)

 

Słupsk może przygarnąć „Tęczę” z placu Zbawiciela. Robert Biedroń: tutaj nikomu do głowy nie przyjdzie podpalanie

Robert Biedroń przygarnie "Tęczę"?
Robert Biedroń przygarnie „Tęczę”? Facebook.com/Przeniesmy-tecze-z-Warszawy-do-Słupska

Kontrowersyjna instalacja zniknęła już z placu Zbawiciela w Warszawie. Nie ustają jednak spekulacje na temat dalszego losu słynnej „Tęczy” autorstwa Julity Wójcik. I choć nieoficjalnie mówi się, że klamka już zapadła, a instalacja trafi w ręce Centrum Sztuki Współczesnej, to chętnych do jej zagospodarowania jest więcej. Ostatnio padł nawet pomysł, żeby przenieść ją do Słupska – miasta zarządzanego przez Roberta Biedronia. Prezydent nie mówi „nie”.

W mediach społecznościowych powstała nawet strona promująca takie rozwiązanie. Według pomysłodawców, to właśnie w Słupsku, podpalana co jakiś czas instalacja mogłaby zagrzać na dłużej miejsca, a pod okiem Roberta Biedronia „Tęcza” byłaby bezpieczna. Sam prezydent miasta podkreślił otwartość dla takiej idei i nie wyklucza, że jeśli mieszkańcy wyraziliby taką wolę, poszedłby im na rękę.

– Wiem, że powstała taka inicjatywa na Facebooku. Jeśli będzie taka inicjatywa mieszkańców, to ja nie będę zabraniać. Nie wiem, gdzie mogłaby stanąć , ale o tym zdecydowaliby mieszkańcy. Jestem pewien, że nikt nie będzie w Słupsku tej tęczy podpalać – powiedział na antenie radia Słupsk Biedroń.

Nie wskazał konkretnej lokalizacji, która miałaby posłużyć za nowy dom dla „Tęczy” – powiedział, że o ewentualnych przenosinach i miejscu powinni decydować mieszkańcy. Podkreślił też, że instalacja uważana przez wielu za symbol środowisk LGBT w Słupsku nie byłaby narażona na próby niszczenia. – To już mieszkańcy pewnie będą decydowali, mamy tyle pięknych miejsc w Słupsku. Na pewno nie przyjdzie nikomu do głowy podpalanie tęczy w przeciwieństwie do tego co się działo w Warszawie – stwierdził.

Źródło: Radio Słupsk

SłupskMożePrzygarnąćTęczę

naTemat.pl

Uciekł z mężatką z wyższej kasty, więc jego siostry skazali na gwałt. Jedna z nich ma zaledwie 15 lat

apa, 29.08.2015

Amnesty International zebrała 16 tysięcy podpisów przeciwko szokującemu wyrokowi wiejskiej rady w Baghpat w Indiach

Amnesty International zebrała 16 tysięcy podpisów przeciwko szokującemu wyrokowi wiejskiej rady w Baghpat w Indiach (fot. amnesty.org.uk)

Amnesty International zebrała 16 tysięcy podpisów przeciwko szokującemu wyrokowi wiejskiej rady w Baghpat w Indiach. Za naruszenie przez mężczyznę praw zwyczajowych jego siostry zostały skazane na gwałt i publiczne poniżenie. Wyrok nie ma żadnej mocy prawnej, ale w wielu regionach rady znaczą więcej niż legalny sąd.

Meenakshi Kumari ma 23 lata. Jej siostra – zaledwie 15. Obu grozi niebezpieczeństwo po tym, jak ich brat naruszył obowiązujące w Indiach prawo zwyczajowe i system kastowy. Mężczyzna związał się z mężatką pochodzącą z wyższej kasty i razem uciekli z wioski. Teraz za jego decyzję mają odpokutować siostry – podaje serwis Time.com.

Samozwańcze rady rządzą

Rodzina Kumari pochodzi z kasty tzw. niedotykalnych, czyli Dalitów. Oficjalnie obowiązujące przepisy zakazują ich dyskryminacji, ale w praktyce w wielu regionach znacznie większe znaczenie mają prawa zwyczajowe. Na ich straży stoją samozwańcze rady starszych. Ich wyroki nie są uznawane przez sądy, ale władze przymykają oko na barbarzyńskie kary i drastyczne decyzje rad, w których najczęściej zasiadają mężczyźni z wyższych klas stanowiący lokalną elitę.

andreas

W wiosce Baghpat rada starszych postanowiła, że za naruszenie praw przez brata odpowiedzą jego siostry. Obie zostały skazane na gwałt zbiorowy. Mają też być publicznie poniżone. Mężczyźni z rady starszych chcą, by nago i z pobrudzonymi na czarno twarzami przeszły przez wioskę.

16 tysięcy podpisów przeciwko barbarzyństwu

Kobietom udało się uciec z wioski. Dom rodziny został po ich ucieczce zniszczony. Już nigdy nie będą mogły tam wrócić. Są też w ciągłym niebezpieczeństwie, bo rada starszych może nakazać ich odnalezienie i wykonanie wyroku niezależnie od tego, gdzie się znajdują.

Meenakshi Kumari i jej siostra szukają sprawiedliwości w sądzie. Chcą, żeby władze zapewniły im ochronę i zdecydowanie potępiły działania samozwańczych sądów.

Za Hinduskami ujęła się też organizacja Amnesty International. Trwa akcja zbierania podpisów pod petycją o szybką interwencję i zapewnienie kobietom bezpieczeństwa. Pod apelem podpisało się 16 tysięcy osób.

Zobacz także

dwieKobiety

wyborcza.pl

Za pomocą nowej konstytucji PiS zaknebluje wolność religijną w Polsce

Wojciech Sadurski*, 29.08.2015

Rys. Stanisław Gajewski

Jeśli jakimś nieszczęsnym obrotem losu PiS-owi uda się nie tylko wygrać wybory do Sejmu, ale także, odpukać, sklecić koalicję konstytucyjną – nie będziemy mogli powiedzieć, że nie wiedzieliśmy, co nam gotują.

Stawia się czasem zarzut prezydentowi Andrzejowi Dudzie, że wspomina o potrzebie zmiany konstytucji – robił to wielokrotnie w czasie kampanii wyborczej i już po objęciu urzędu – bez podania szczegółowo, o jakie właściwie zmiany chodzi. Zarzut taki stawiany jest też partii, z której nowy prezydent się wywodzi. Krytyka ta jest jednak tylko częściowo słuszna: ani sam prezydent, ani liderzy partyjni PiS nie sformułowali żadnych konkretnych obiekcji dotyczących obecnej konstytucji, zadowalając się mglistymi zapewnieniami, że trzeba np. wzmocnić suwerenność.

Ale PiS ma bardzo konkretny projekt nowej konstytucji, przyjęty w styczniu 2010 r. i nigdy niezdezawuowany ani przez partię, ani przez Andrzeja Dudę. Ogłoszono go, gdy Duda piastował wysokie stanowisko, zajmując się sprawami prawnymi w kancelarii Lecha Kaczyńskiego – można więc przyjąć, że odegrał ważną rolę w przygotowaniu projektu. Ale nawet jeśli nie, to jako dokument programowy partii wiąże on nadal partię, a także prezydenta, który do władzy doszedł jako kandydat PiS.

Projekt to pełny tekst nowej konstytucji – od preambuły aż po przepisy przejściowe i końcowe, w sumie 199 artykułów. W odpowiedzi na krytykę braku konkretów prezydent Duda może rzucić na stół własny projekt. Albo zachęcić nas, byśmy kliknęli w odpowiedni dokument na oficjalnej stronie internetowej PiS.

Pytaniem ważniejszym niż to, co w projekcie znajdziemy, jest pytanie o to, czego w nim nie ma. Pisany w kontrze do konstytucji z 1997 r. projekt należy czytać w konfrontacji z nią. Przemilczenia krzyczą czasem głośniej niż słowa projektu. To, co zostało usunięte, oznacza PiS-owską diagnozę defektów obecnej ustawy zasadniczej.

PiS chce demokratury

My, Naród – czyli kto?

Ton wszystkiemu nadaje preambuła – ten krótki tekst, który nie zawiera żadnych konkretnych przepisów, ale który jest uroczystym wprowadzeniem do każdej konstytucji określającym naturę „konstytucyjnego podmiotu”. Kim są ci, którzy konstytucję piszą i przyjmują? Jak się sami definiują? Kim jesteśmy „my” w „my, Naród”?

W preambule PiS sprawa jest dość jasna – „my, Naród” to Polacy chrześcijanie. W krótkim tekście mamy trzy odwołania do religii, Boga i chrześcijaństwa: wszystko zaczyna się inwokacją: „W imię Boga Wszechmogącego!”, następnie jest wyrażone dziękczynienie: „Bożej Opatrzności za dar niepodległości”, a zaraz potem podkreśla się, że dzieje Polski są „związane z chrześcijaństwem”. To wszystko w pierwszych pięciu krótkich linijkach. Nie ma tam miejsca dla Polaków niewierzących lub dla żydów, muzułmanów, prawosławnych. Nie ma miejsca na konstrukcję, która tyle pochwał przyniosła obecnej konstytucji (wychwalał ją np. dobrze znany w Polsce prawnik Joseph Weiler), że „my, Naród Polski” to zarówno wierzący w Boga, jak i niewierzący, którzy wspólne wartości „prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna” wywodzą z innych niż religijne źródeł. Konstytucja PiS wyrzuciła tę kategorię Polaków poza ramy konstytucyjne.

Notabene „my, Naród Polski” jest w obecnej konstytucji zdefiniowane jako „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej” – jest to więc obywatelskie pojmowanie narodu. Obywatelstwo konstytuuje tożsamość narodową – nie na odwrót.

Konstytucja PiS uznała jednak za niezbędne rezygnację z tej „obywatelskości” narodu.

Bez zakazu dyskryminacji, wolności prasy, równego dostępu do służby zdrowia. Za to z prowokacją policyjną podniesioną do rangi wartości konstytucyjnej

Prezenty dla kościoła

Przy takim uwzniośleniu religijnym nie dziwi, że konstytucja pełna jest wolności i praw dla religii – ale już nie wolności od religii. Znikają więc, obecne w dzisiejszej konstytucji, prawo do nieuczestniczenia w praktykach religijnych i prawo do nieujawniania swych przekonań religijnych. Prawa te są standardem w dzisiejszej konstrukcji państwa świeckiego: wolność religii powinna być zbalansowana wolnościami osób niereligijnych. Ale w konstytucji PiS nie jest.

Za to Kościół dostaje wiele prezentów. Na władze publiczne nałożony jest obowiązek prowadzenia nauczania religii w szkołach publicznych – obecnie jest tylko taka możliwość, której skonkretyzowanie wynika z aktów niższego rzędu. Podniesione do rangi konstytucyjnego obowiązku nauczanie religii nie musi już uwzględniać wolności sumienia i religii innych osób – coś, co podkreśla obecna konstytucja. Stworzono dodatkowe prawo obywatelskie – do obecności symboli kulturalnych „i religijnych” w sferze publicznej. Czyli koniec sporów o miejsce krzyży w państwowych instytucjach.

Są też prezenty dla Kościoła dużo ważniejsze, bo nadające wagę konstytucyjną ograniczeniom wolności wynikającym z dogmatów wiary. Zadekretowane zostanie prawo każdego człowieka do życia „od poczęcia do naturalnej śmierci” (co oczywiście może stanowić podstawę do odejścia od obecnego „kompromisu aborcyjnego” w kierunku absolutnego zakazu przerywania ciąży – „bo konstytucja tak każe”), a konstytucyjnie wykluczone zostaną jakiekolwiek prawne regulacje związków de facto („władze publiczne nie regulują par niemałżeńskich”). Małżeństwo zdefiniowane jest jako „wyłącznie związek kobiety i mężczyzny” – niby ostre słowo „wyłącznie” nie dodaje żadnej treści, ale takie tupnięcie nóżką zostanie usłyszane, gdzie trzeba.

Gdy wszystkie te prezenty dla dominującej religii złożyć w jedną całość, wyłania się obraz ustroju zupełnie nieprzystającego do modelu rozdziału Kościoła od państwa albo do zasady światopoglądowej neutralności państwa. Konstytucja PiS stawia kropkę nad i, wyrzucając obecną formułę „bezstronności” w sprawach przekonań religijnych. Jak więc określić krótko model państwa naszkicowany w konstytucji PiS? Nie jest to jeszcze państwo wyznaniowe (bo np. przynależność do dominującego wyznania nie jest na razie warunkiem zajmowania najwyższych stanowisk), ale nie jest to już państwo świeckie ani neutralne religijnie.

Raczej: państwo realizujące najważniejsze postulaty ustawowe religii dominującej, zapewniające jej główną rolę w państwie i sferze publicznej, nieczułe na potrzeby osób niewierzących albo choćby niegodzących się na ureligijnienie państwa. Czyli: katolickie państwo narodu polskiego.

Warto też zwrócić uwagę na wysunięte na pierwszy plan – już w pierwszym artykule, a następnie powtórzone w art. 17 – odwołanie do „przyrodzonej godności każdego człowieka”. Na pierwszy rzut oka nic w tym złego: „godność” ma piękne tradycje filozoficzne, zarówno w myśli religijnej, jak i w oświeceniowej filozofii Immanuela Kanta. Trzeba jednak wiedzieć, że dla religijnie wzmożonych prawników „godność” to słowo kod oznaczające teologicznie rozumiane prawo naturalne. Jak pisał niedawno ówczesny wiceminister sprawiedliwości Michał Królikowski, konstytucyjne ujęcie godności człowieka „to jednoznaczne odniesienie do katolickiej nauki społecznej”. Warto o tej interpretacji pamiętać w dyskusjach konstytucyjnych – za chwilę może się stać interpretacją „jedyną słuszną”, urastającą do rangi doktryny.

Znaczące jest przeformułowanie tekstu przysięgi prezydenckiej (a także poselskiej i senatorskiej). W obecnej konstytucji zawarty jest tekst przysięgi, po czym powiedziane jest, że przysięga może być złożona z dodaniem zdania: „Tak mi dopomóż Bóg”. W konstytucji PiS-owskiej jest na odwrót: „Tak mi dopomóż Bóg” jest integralną częścią przysięgi, a tylko dozwolone jest opuszczenie tej formuły. W praktyce – niby to samo, ale jednak jakże inaczej rozłożone są akcenty między normą a wyjątkiem.

Czy proponując nowe prawo lub zmianę istniejących regulacji, powinno się powoływać na nakazy i zakazy religijne?

Przycinanie wolności

Dając jedną ręką podarunki religii dominującej, drugą ręką konstytucja PiS zabiera obywatelom pewne swobody i wolności zagwarantowane w dzisiejszej konstytucji. Dostaje się na przykład nieletnim. Obie konstytucje zawierają zakaz tortur i poniżającego traktowania, ale konstytucja PiS ruguje z tekstu zakaz stosowania kar cielesnych. Obie konstytucje zapewniają rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, ale konstytucjonalistom PiS nie spodobało się już uznanie, że „wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. Wolność sumienia dorastającego dziecka? Nie pod rządami konstytucji PiS.

Kobiety też są przegrane: znika podkreślenie (dzisiaj obecne) równych praw kobiet i mężczyzn. Po dekadach walki o równość płci z konstytucji polskiej zniknąć ma jakiekolwiek nawiązanie do tej elementarnej normy państw demokratycznych. Dochodzi za to obszerny artykuł „lustracyjny”, a także sformułowany nieostro, potencjalnie zagrażający wolności słowa i wolności badań naukowych, zakaz treści i symboli wyrażających pochwałę „komunizmu, faszyzmu albo nazizmu”.

Konstytucja PiS rozszerza też zakres powodów, dla których wolności i prawa obywatelskie mogą być ustawowo ograniczone, dorzucając do istniejącego dziś katalogu także „realizację dobra wspólnego”. Znów – niby nic karygodnego. A jednak „dobro wspólne” jest pojęciem wybitnie nieostrym i służy jako słowo kod dla koncepcji „wspólnotowych”, które dają pierwszeństwo kolektywowi przed jednostką. Na dodatek ów kolektyw rozumiany jest w konstytucji PiS w kategoriach etniczno-narodowych, na co wskazuje zarówno odrzucenie „obywatelskiej” definicji narodu w preambule, jak i zachwalanie ideału „rozwoju osoby we wspólnocie narodowej”.

Zawężeniu katalogu praw obywatelskich towarzyszy osłabienie instytucji służących ich urzeczywistnieniu. Trybunał Konstytucyjny poddany zostanie dużo większej kontroli: prezydent dostaje prawo powoływania prezesa i dwóch wiceprezesów bez oglądania się na opinię sędziów (obecnie to sam Trybunał przedkłada prezydentowi listę kandydatów na tę funkcję). Prezydent powoływałby też, na zmianę z Sejmem i Senatem, sędziów TK (obecnie wszyscy powoływani są przez Sejm).

To fundamentalna zmiana ustrojowa: część sędziów Trybunału, a także trójka prezesów zawdzięczać będą swoje stanowiska prezydentowi. Jednocześnie bardzo ograniczona zostaje możliwość uznawania ustaw za niekonstytucyjne, gdyż Trybunał we wszystkich takich sprawach będzie musiał orzekać w pełnym składzie (co, rzecz jasna, wydłuży oczekiwanie na wyrok), a decyzja – zapaść większością aż 12 głosów (na 15). Biorąc pod uwagę dużą liczbę istotnych orzeczeń z licznymi zdaniami odrębnymi, Trybunał zostanie częściowo ubezwłasnowolniony.

Z kolei Rzecznik Praw Obywatelskich zredukowany zostaje w projekcie konstytucji do funkcji przydatnego obywatelom, ale w sumie mało mogącego pomocnika prawnego, czegoś w rodzaju „Dudapomocy”, tracąc swą najważniejszą dzisiejszą prerogatywę – prawo zaskarżania ustaw do Trybunału (będzie mógł tylko złożyć w imieniu osoby zainteresowanej indywidualną skargę do TK przeciwko konkretnej decyzji sądowej lub administracyjnej).

Taką oto ofertę konstytucyjną ma dla nas partia prezydenta Andrzeja Dudy. Bardzo dużo dla Kościoła i religii, przykrojone prawa i wolności obywatelskie, ubezwłasnowolnione instytucje służące „ochronie” obywateli. Jeśli więc jakimś nieszczęsnym obrotem losu PiS uda się nie tylko wygrać wybory do Sejmu, ale także, odpukać, sklecić koalicję konstytucyjną – nie będziemy mogli powiedzieć, że o tym nie wiedzieliśmy.

Tym razem wszystko jest wyłożone kawa na ławę.

* Wojciech Sadurski – profesor prawa na Uniwersytecie Sydnejskim i w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego.

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Polacy z Karbali
Były tylko dwa wyjścia: obrona albo śmierć [MATERIAŁY SPECJALNE]

Za pomocą nowej konstytucji PiS zaknebluje wolność religijną w Polsce
Jeśli jakimś nieszczęsnym obrotem losu PiS-owi uda się nie tylko wygrać wybory do Sejmu, ale także, odpukać, sklecić koalicję konstytucyjną – nie będziemy mogli powiedzieć, że nie wiedzieliśmy, co nam gotują

Potrzebujemy uchodźców
Nawet gdybyśmy dostali 50 tys. Syryjczyków, to długo by u nas nie zagrzali miejsca. Powędrowaliby na zachód Europy. Niestety

Podwójne życie Kościoła
Wygodnie jest żyć, nie stawiając pytań o podwójną moralność biskupów, chciwość kapłanów, wykluczenie wiernych myślących i żyjących inaczej. W Kościele, w który chcą wierzyć krytycy mojego listu, takie zjawiska nie występują. W Chrystusowym niestety są [FRATER IN CHRISTO]

Chiny na równi pochyłej
Najpierw kredyty na lewo i prawo. Potem błogosławieństwo dla giełdowej bańki. Sekretarze z Pekinu huśtają całym światem, bo myślą, że rynkom można rozkazywać niczym generałom

Krótka historia koszuli
Aż do zeszłego stulecia była po prostu bielizną, starannie ukrywaną przed światem. Dziś nie wyobrażamy sobie bez niej eleganckiego męskiego stroju. Bywa też kraciasta, rozpięta albo hawajska

Roman Cieślewicz zdobywa Paryż
Późne lata 60., Roman Cieślewicz zostaje dyrektorem artystycznym magazynu „Elle”. 200-osobowy zespół, 500 tys. egzemplarzy co tydzień. Powie potem: – Było trochę tak, jakbym trafił spod słomianej strzechy do Hollywood

zaPomocą

wyborcza.pl

Podstarzały, przeterminowany hetero

Katarzyna Kubisiowska, 29.08.2015

Tomasz Wawer

Skoro Polska się unifikuje, to ja w ramach ocalania wolności raz na jakiś czas będę lesbijką.

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Kiedy się orientujemy, że miłość i zakochanie to dwie różne rzeczy?

BARTŁOMIEJ DOBROCZYŃSKI: Zakochanie to szalona jazda chemicznym rollercoasterem z głową w dół i dożylnie przyjmowanym szampanem. A miłość to wspólne ciągnięcie sań przez dolinę Jukonu jak dwa stare eskimoskie psy. W pierwszym przypadku szarpie tobą na wszystkie strony, w drugim to ty się wysilasz. Tu pilot automatyczny, a tam ręczny, wymagający sporo uwagi i energii. Jedno wszakże nie musi wykluczać drugiego. Badania pokazują, że mózgi partnerów w długoletnich związkach reagują na siebie podobnie jak mózgi świeżo zakochanych, ale to kwestia proporcji. A najtrudniejsza jest chyba przesiadka, której związek może nie wytrzymać.

Dlaczego?

– Bo zakochanie jest jak kredyt w banku. Nagle czujesz, że masz niebywałe możliwości: milion franków. Możesz kupić dom i wyjechać na Bahamy. Nie myślisz wtedy o tym, że te pieniądze nie są twoje. Że trzeba je będzie zwrócić.

Jak to się ma do emocji?

– W psychologii rozróżnia się dwa rodzaje zjawisk psychicznych: „happenings” i „doings”. Te pierwsze się nam przydarzają. Drugie są bardziej podmiotowe, a więc takie, które niejako wytwarzamy sami. Inaczej mówiąc, są stany i procesy, do których autorstwa możemy się przyznać, i takie, które się dzieją poza naszą kontrolą. Zakochanie raczej się nam przydarza – nie jest podmiotowe. Mówimy przecież: serce nie sługa

Jakie jest serce mężczyzny?

– Punkt wyjścia jest biologiczny. To właśnie ten przyznany kredyt. Rodzi się chemia, która działa niczym połączenie konopi indyjskich, absyntu i kokainy. Wydzielające się wtedy dopamina i noradrenalina wywołują wrażenia wspólnego lotu, upojenia oraz innych „poważnych” symptomów odnalezienia drugiej połowy. Z zewnątrz wygląda to tragikomicznie. Szekspir stworzył fantastyczną frazę: „Miłość przeziera przez zakochanego jak uryna przez szklany nocnik”. Jednak męskie zakochanie nie sprowadza się wyłącznie do chemii i popędu seksualnego. Fenomenolodzy, tacy jak Roman Ingarden, powiedzieliby, że fizyczność człowieka prześwietlona jest jego osobowością: psychiką, myślami i pragnieniami. Patrząc na ciebie, nie tylko widzę ciało, lecz także, nawet nie zawsze tego świadomy, jakoś chwytam duszę, a więc twoje usposobienie, smutki, radości, skłonności oraz pasje.

Co się dzieje, gdy mężczyzna zobaczy to wszystko, łącznie z tym, co niewidzialne?

– Zaczyna dobudowywać do tego mniej lub bardziej wysublimowaną narrację. Mężczyzna zakocha się w kobiecie na zabój, jeśli ona mu się wpisze w pamięć poetycką. Jeśli chemia już zrobiła swoje, to pojawia się miejsce na powstanie wspólnej mitologii. Kochankowie chcą pokazać całemu światu, że im się przydarza coś, co nie zdarzyło się nikomu od czasów Pieśni nad Pieśniami. On mówi do niej: „Pojedziemy do Florencji i zakradniemy się w nocy do Ogrodów Boboli”. Albo: „Pokażę ci Wołosaty – potok mego dzieciństwa”. Facet stwarza dla siebie i dla wybranki opowieści, które pieczętują ich związek, są uświęconą genealogią ich relacji, poetyckim zapisem rodzącej się namiętności oraz intymności. I nagle babka się łapie na tym, że musi do niego zadzwonić, choć widziała się z nim 20 minut temu, i już chce mu coś nowego powiedzieć.

No tak, kobietę uwodzą słowa.

– Ale w tym samym czasie biologiczna baza kobiety dąży do prokreacji. Sprawdza, czy materiał genetyczny mężczyzny będzie dobry dla jej potomstwa. Pytasz jak? Wącha, choć nawet o tym nie wie. Zapach jest jednym z najważniejszych sygnałów, za pomocą których nasze organizmy się komunikują. Nawet jeśli mężczyzna zabija naturalny zapach perfumami, to podobno niosą one tę samą informację co jego zapach naturalny. Jeżeli kobiecie nie będą się podobać perfumy mężczyzny, to jego naturalny zapach również. W ten sposób ona dowiaduje się na przykład, czy jego parametry biologiczne będą korzystne dla kondycji przyszłego potomstwa.

W takim razie tylko hormony, żądza i atawizm podtrzymujący gatunek. A gdzie uczucia?

– Pewna studentka wiele razy mi mówiła, że szuka miłości, a ja jej odpowiadałem tak samo: „To jej nie znajdziesz, bo miłość nie istnieje. Tak naprawdę spotkasz konkretnego faceta i może między wami zdarzy się coś, co nazwiesz miłością. Ale będziesz mogła też nazwać to inaczej: przyjaźnią, bliską relacją, czym tam chcesz”.

Miłość to czysta chemia

Co na to twoja studentka?

– Była niepocieszona.

Trochę się jej nie dziwię.

– Jest takie taoistyczne powiedzenie: „Na widok pięknej kobiety jeleń ucieka”. To, co dla mężczyzny może być szczytem marzeń, dla zwierzęcia stanowi tylko zagrożenie. Z ludźmi jest podobnie. To, co sprawdza się w jednej relacji, może rozłożyć inną. Konstanty „Kot” Jeleński, Leonor Fini i Stanislao Leprim żyli w zgodnym trójkącie przez 30 lat. Nie wiemy, jak te relacje wyglądały, ale wszystko wskazuje na to, że tworzyli szczęśliwy związek. Czy spotkali się dlatego, że poszukiwali szczęścia? Czy oni takie życie sobie wymarzyli? Z listów Jeleńskiego wynika, że Leonor Fini nosił głęboko w sercu.

Piękny przykład, ale należący do ekscentrycznych wyjątków.

– Myślę, że rzeczywistość składa się z takich ekscentrycznych „wyjątków”. Miłość jest terminem, który ułatwia porozumiewanie się, ale w języku, nie tylko polskim, mamy tendencję do przeceniania abstrakcji w stosunku do konkretu. To wywołuje ogromną liczbę problemów w życiu codziennym. Coś w stylu: „Ależ myszko, ja jej nie kocham, to tylko seks, przecież wiesz, że kocham tylko ciebie i liczysz się tylko ty”. Myszka zaś nie chce tego zaakceptować. Najwyraźniej zupełnie inaczej rozumieli słowo „miłość”, tylko się wcześniej nie dogadali, a teraz są kłopoty.

Poza tym my w ogóle za dużo chcemy wiedzieć. Mój syn jako dziecko prosił mnie: „Tato, powiedz mi, jak się robi ser, tylko żebym potem ja go jeszcze lubił”. To samo dotyczy miłości.

Byłam pewna, że zasadą miłości jest gruntowne poznanie.

– Oczywiście, że tak. W tradycji judeochrześcijańskiej miłość i poznanie są niemal tożsame. Ale z drugiej strony konieczna jest pewna doza tajemnicy, a nawet niewiedzy. Znasz to: leci facet samolotem i zamawia jedzenie wegetariańskie? Zapytany, dlaczego jest wegetarianinem, odpowiada: „Jestem szefem od inspekcji sanitarnej rzeźni. Nigdy mięsa do ust nie wezmę”.

To da się w ogóle zdefiniować miłość?

– Przede wszystkim zdaje mi się, że miłość ma więcej wspólnego z wolą i rozumem niż uczuciem. Jej natura opiera się na decyzji: będę z tobą, będę dbał o twoje dobro, akceptuję ciebie. Ale także pozwolę ci dla twojego dobra odejść.

Miłość w przeciwieństwie do zakochania jest podmiotowa. Jest „doing” – wytwarzam ją. Daję. Afirmuję ciebie. Cały czas muszę się starać, aby nie wygasła. Jest jak ogród, o który stale dbasz. To rodzaj zakonu, choć taki sposób myślenia jest w odwrocie. Nasza kultura dość dobrze radzi sobie z sytuacją, w której mówisz komuś po 20 latach wspólnego bycia, że to była pomyłka. O wiele surowiej ocenilibyśmy, gdyby rodzic do 12-letniego dziecka powiedział: „Wiesz, rozmyśliłem się, już cię nie kocham”. Widać, że miłość nie ma jednego wymiaru. Nie jestem w stanie wejść w walentynkowy zestaw typu: spotkanie, fascynacja, monogamiczny związek, on nigdy na nikogo nie spojrzy, ona na straży domowego ogniska, ona ubrana na różowo, on na niebiesko.

A ile wspólnego ma miłość z małżeństwem?

– Na naszej szerokości geograficznej od pewnego czasu to wybór ludzi, którzy będą je tworzyć. Jednak np. w kulturze hinduskiej czy żydowskiej jest silna tradycja aranżowania małżeństw. W skrajnych przypadkach kobieta swojego partnera może zobaczyć po raz pierwszy dopiero na ślubnym kobiercu.

Hindusi mają powiedzenie odnoszące się do miłości na Zachodzie: „Wy bierzecie gorącą zupę i pozwalacie jej stygnąć, my bierzemy zimną i ją podgrzewamy”.

Pozwalamy jej stygnąć?

– Rozwody są coraz częstszym finałem małżeństw, więc chyba pozwalamy. Ale jest to też kwestia samej substancji małżeństwa. Bo ono rozgrywa się na styku kultury i biologii. Próbuje być rozwiązaniem kilku problemów naraz: egzystencjalnej samotności i biologicznego przetrwania, popędu płciowego i opieki nad potomstwem. A wystarczy wziąć samą kwestię reprodukcji, by zobaczyć, że mężczyźni i kobiety różnią się w podejściu do niej dość znacznie. Mężczyzna, jak to ujmował Konfucjusz, dąży do rozlania swojej herbaty do jak największej liczby filiżanek. Ponieważ jego biologiczna strategia to rozprzestrzenianie kodu genetycznego. Kobieca strategia jest bardziej złożona. Z jednej strony potrzebuje statecznego i majętnego opiekuna, który zapewni bezpieczeństwo jej oraz potomstwu. Z drugiej jednak potrzebuje genów Czyngis-chana, żeby to potomstwo miało większe szanse w życiu niż progenitura dobrotliwego pierdoły. Chcąc pogodzić te potrzeby, kobieta niekiedy dokonuje tzw. zakupu genetycznego, czyli na boku od czasu do czasu będzie mieć dziecko z kimś pokroju korsarza Francisa Drake’a. Odpowiednikiem piratów są muzycy rockowi, więc stada groupies podążające za zespołami są inną wersją tej strategii. Z punktu widzenia genetycznego kobiety dobrze jest mieć każde dziecko z innym facetem, na co patriarchat patrzy niechętnie. Ale i tak 15 proc. dzieci kobiet w stałych związkach jest pozamałżeńskich.

Sporo kobiet w ogóle nie chce mieć dzieci.

– Dochodzimy do clou pytania o małżeństwo. Możemy stwierdzić, że dziś jest ono zupełnie niepotrzebne. Kobiecy los sprzed stu lat pokazał Antoni Czechow w „Trzech siostrach”: jeśli tytułowych bohaterek nikt nie weźmie za żony, to umrą z głodu. Jeszcze u progu XX w. małżeństwo było dla kobiety rozwiązaniem jej ekonomicznego bytu.

Odkąd kobiety na Zachodzie zaczęły być coraz bardziej niezależne ekonomicznie oraz reprodukcyjnie, wszystkie dawne powody zawierania małżeństwa odeszły w niebyt. Nie potrzebujesz ani opieki mężczyzny, ani jego kasy. Co więcej, jeśli pracujesz intensywnie i jesteś menedżerką w korporacji, to nie masz czasu ani zapewne ochoty na świadczenie mężczyźnie „klasycznych” usług małżeńskich w rodzaju pranie, gotowanie, sprzątanie. Badania ujawniają też, że im wyżej w hierarchii społecznej jest kobieta, tym bardziej jej zachowania seksualne upodabniają się do męskich. Panie mają więcej partnerów i traktują ich bardziej przedmiotowo.

Ewolucja miłości. Seks to jednak nie wszystko

Ale małżeństwo to nie tylko usługa.

– Człowiek jest istotą społeczną. Nie jesteśmy w stanie funkcjonować bez innych. Potrzebujemy ludzi z powodów nie tylko pragmatycznych, lecz także egzystencjalnych. Nosimy w sobie pustkę, którą może wypełnić tylko drugi człowiek. Dla mnie w małżeństwie najważniejszy jest jego wymiar uczłowieczający. Zawsze bardzo bliska była mi idea, którą można znaleźć i w Biblii, i u Platona, a szczególnie ważna jest u alchemików – że ani mężczyzna, ani kobieta nie jest w pełni człowiekiem. Człowiek to złożenie mężczyzny-i-kobiety. Tu jest miejsce na spotkanie kobiety i mężczyzny, na małżeństwo duchowe. Nie po to, aby się rozmnażać, ale by dostarczyć drugiej osobie wzorca koniecznego do stworzenia pełnego człowieka, czyli do wewnętrznej transformacji, uzyskania pełni.

Jest coraz mniej małżeństw. Może brakuje nam czasu, gotowości i energii na zainteresowanie drugim?

– Jesteśmy społeczeństwem spektaklu i żyjemy w dość brutalnej wersji kapitalizmu. Dawne komitety partyjne zostały zamienione na banki i korporacje. A relacje między ludźmi o charakterze intymnym, ścisłym, trwałym czy plemienno-klanowym zagrażają ich interesom. Więc system kontratakuje: zachęca do tego, żebyśmy się nawzajem kontrolowali i stale oceniali. Jak tylko zaczniesz wyglądać lepiej, to życzliwa koleżanka będzie cię namawiać na botoks i przefarbowanie włosów na blond. Oszacuje, czy masz właściwy model smartfona i odpowiednią torebkę. Ktoś naprawdę bliski ma to w nosie. Ale neoliberalna doktryna brzmi: „Liczysz się ty i twój sukces. Ty jesteś kowalem swojego losu”.

Jeśli przede wszystkim masz być konsumentem, to inni są konkurentami i publicznością równocześnie. Chodzi nie o relacje z ludźmi – przyjaźń czy miłość – tylko o to, by zaistnieć. Więc przyjaciółka, która ma obciachowe stroje, odstrasza potencjalnie wartościowe znajomości: nie opłaca ci się z nią pokazywać. Dlatego system medialny, który wspiera system polityczny, stymuluje chęć pracy nad tożsamością spektaklową. Zakładasz stronę na Facebooku, dobrowolnie i za darmo udostępniasz informacje na swój temat, traktując siebie jako uczestnika widowiska. Maniakalnie piszesz na Twitterze, wrzucasz foty na Instagramie, pod warunkiem że mierzysz 180 cm wzrostu, ważysz 40 kg, a na tyłku masz najnowsze dżinsy Diesla. Nie potrafisz się kontaktować z ludźmi bez pośrednictwa mediów, także społecznościowych. A reżyserzy spektaklu konsumenckiego dbają o to, by związki z innymi ludźmi były płytkie. Bym spojrzał na ciebie i sprawdzał, czy jesteś zgodna z przyjętym standardem.

Nie daje mi spokoju to, co kiedyś powiedziałeś w prywatnej rozmowie: że chciałbyś być lesbijką. Możesz to wyjaśnić?

– Choć jestem podstarzałym, przeterminowanym hetero, to czasem mnie kusi i używam maski kobiety albo kobiety lesbijki w celach, by tak rzec, dydaktycznych. Na uniwersytecie wykładam hardkorowy przedmiot: historię myśli psychologicznej. Trudno, szczególnie na początku, udowodnić młodemu człowiekowi, że to bardzo przydatna wiedza o sporych walorach koneserskich. Słuchacze często odpływają. Mam na to swoje belferskie sposoby: kiedy uwaga słabnie, nagle oświadczam, że jestem Agatą, mam syndrom przedmenstruacyjny i jestem bardzo rozdrażniona. Kontynuuję wykład w tym duchu, ani na chwilę nie dystansując się od tej roli.

Jak reagują studenci?

– Jedni się cieszą, bo „się dzieje”, inni są bardziej uważni, jeszcze inni podejmują grę i naciągają mnie na zwierzenia w rodzaju, czy przypadkiem push-up mnie nie ciśnie. Ogólnie pierwszy cel jest osiągnięty: słuchacze są o wiele bardziej skupieni. Ale są też tacy, którzy nerwowo pytają moje doktorantki, dlaczego ja się tak dziwnie zachowuję. W Polsce wszelkie gry z płciowością budzą masę lęku.

Dlaczego?

– Bo mamy problem z własną tożsamością.

Młodość przeżywałem w późnych latach 70., czytając Witkacego, Schulza i Gombrowicza, oglądając spektakle Grotowskiego i Brooka. To właśnie Brook powiedział o Polakach, że jesteśmy otwarci, tolerancyjni i żaden stereotyp u nas nie działa. Teraz wiem, że to zupełna iluzja, ale ja byłem w liceum i święcie w to wierzyłem. Tak czy inaczej, polskość jawiła mi się wtedy jako oaza kreatywności, wolności od schematów, otwartości na odmienność, skłonności do eksperymentów, także w dziedzinie płciowości. Nie muszę chyba wymieniać listy polskich twórców i intelektualistów o homoseksualnej orientacji.

To, co się stało u nas po transformacji ustrojowej w odniesieniu do seksualności, przeraziło mnie. A w moim bliskim otoczeniu jest kilka osób zdecydowanie wykraczających poza heteroseksualną normę. Widzę w nich przede wszystkim świetnych, twórczych ludzi pragnących żyć sensownie i dobrze, jak każdy inny. Marzących, mających plany, pracowitych, szukających swego miejsca. Ich sfera intymna nie interesuje mnie w takim stopniu jak na przykład księdza Oko. A niedawno przyłapałem się na tym, że radzę im, aby wyjechali do Hiszpanii albo Nowej Zelandii. Zresztą wielu już wyjechało.

Do czego nam seks

Czekaj, czekaj, jak seksualność ma się do polskiej tożsamości?

– W pracy habilitacyjnej zająłem się niezbadanym zagadnieniem nieświadomości przed Freudem w Polsce. Przeczytałem kilka tysięcy stron rodzimej literatury filozoficznej i psychologicznej z XVIII i XIX wieku. Józef Epifani Minasowicz, Józef Bohdan Dziekoński, Wiktor Feliks Szokalski – to parę pierwszych z brzegu nader interesujących postaci. Na podstawie lektury doszedłem do paru wniosków. Po pierwsze – że tragedią polskości było zbyt wczesne przyjęcie chrześcijaństwa, kiedy nie mieliśmy jeszcze żadnej własnej „substancji”: ani rozbudowanej mitologii, ani literatury jak Anglosasi czy Germanie. Nie mamy zatem żadnej własnej pozachrześcijańskiej tożsamości. Jeśli od Polaka odejmie się chrześcijaństwo, to zostanie niewiele więcej. Wzorcem osobowym jest więc albo ktoś podobny do Karola Wojtyły, kto na każde pytanie odpowiada przez pryzmat biblijny, albo ktoś, kto jak Gombrowicz dystansuje się od reszty i ironizuje na każdy temat. Jesteśmy narodem pozbawionym nie tylko formy, ale jeszcze bardziej treści.

Dla mnie, podobnie jak dla Gombrowicza, polskość jest tym, co robią poszczególni Polacy. Im barwniejsi, tym lepiej. A więc jest tu miejsce i dla pierwiastków, które odkryła skandalistka erotyczna Maria Skłodowska-Curie, i dla legionisty armii Napoleona, który na Haiti stanął po stronie Toussaint L’Ouverture’a i został tam ogłoszony czarnym współobywatelem. Polskość to wierzący w reinkarnację Słowacki i Mickiewicz, to perwersyjny malarz Balthus, to poliamoryczna Ludwika Krzywicka. Polskość to teozofka i współpracownica Gandhiego Wanda Dynowska oraz anarchosocjalista Edward Abramowski. To rodzaj polskości, za którą tęsknię, bo dziś jej synonimami wydają się raczej Tomasz Terlikowski i Jarosław Gowin, dla których ideałem zdaje się „jedna owczarnia i jeden pasterz”. Trudno mi jednak uwierzyć, że szczytem ewolucji ma być stado jednomyślnych baranów. A gdzie brakuje różnorodności, tam spada wartość wszystkiego. Skoro zatem zmiany zmierzają w kierunku unifikacji, to ja w ramach ocalania wolności raz na jakiś czas będę lesbijką.

Bartłomiej Dobroczyński – ur. w 1958 r., psycholog, doktor habilitowany, pracownik naukowy w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor m.in. „Ciemnej strony psychiki. Genezy i historii idei nieświadomości”, „New Age’u”, „III Rzeszy Popkultury i innych stanów” oraz „Listów profana. Między psychologią a religią”.

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Polacy z Karbali
Były tylko dwa wyjścia: obrona albo śmierć [MATERIAŁY SPECJALNE]

Za pomocą nowej konstytucji PiS zaknebluje wolność religijną w Polsce
Jeśli jakimś nieszczęsnym obrotem losu PiS-owi uda się nie tylko wygrać wybory do Sejmu, ale także, odpukać, sklecić koalicję konstytucyjną – nie będziemy mogli powiedzieć, że nie wiedzieliśmy, co nam gotują

Potrzebujemy uchodźców
Nawet gdybyśmy dostali 50 tys. Syryjczyków, to długo by u nas nie zagrzali miejsca. Powędrowaliby na zachód Europy. Niestety

Podwójne życie Kościoła
Wygodnie jest żyć, nie stawiając pytań o podwójną moralność biskupów, chciwość kapłanów, wykluczenie wiernych myślących i żyjących inaczej. W Kościele, w który chcą wierzyć krytycy mojego listu, takie zjawiska nie występują. W Chrystusowym niestety są [FRATER IN CHRISTO]

Chiny na równi pochyłej
Najpierw kredyty na lewo i prawo. Potem błogosławieństwo dla giełdowej bańki. Sekretarze z Pekinu huśtają całym światem, bo myślą, że rynkom można rozkazywać niczym generałom

Krótka historia koszuli
Aż do zeszłego stulecia była po prostu bielizną, starannie ukrywaną przed światem. Dziś nie wyobrażamy sobie bez niej eleganckiego męskiego stroju. Bywa też kraciasta, rozpięta albo hawajska

Roman Cieślewicz zdobywa Paryż
Późne lata 60., Roman Cieślewicz zostaje dyrektorem artystycznym magazynu „Elle”. 200-osobowy zespół, 500 tys. egzemplarzy co tydzień. Powie potem: – Było trochę tak, jakbym trafił spod słomianej strzechy do Hollywood

razNaJakiśCzas

zakochanieToPołączenie

wyborcza.pl

Obozowe żarty radnego PiS

Ewa Furtak, 29.08.2015

Andrzej Bacza

Andrzej Bacza (Fot. Paweł Sowa / AG)

Andrzej Bacza pisze na Facebooku, że poszukuje terenu na obóz koncentracyjny dla polityków PO. Nie widzi w tym nic niestosownego

„POszukiwane 1000 ha na innowacyjny projekt (myślę, będzie 100 proc. dofinansowania z UE) na wykup gruntów w terenie zalesionym + kawałek nasypu kolejowego (mirabelki) i budowę ogrodzenia pod napięciem z przeznaczeniem na zielony park dla członków i sympatyków odchodzących w mroki historii”.

Ogłoszenie tej treści zamieścił na Facebooku Andrzej Bacza, radny PiS, przewodniczący rady powiatu cieszyńskiego. Wcale się go nie wypiera. – To mój prywatny Facebook, przekleiłem tekst, który znalazłem gdzieś na forum. Na Facebooku są znacznie bardziej bulwersujące treści – mówi.

Znany był dotąd z organizowania festiwalu muzyki religijnej w Skoczowie i pielgrzymek do Rzymu. Na pierwszej po wakacjach sesji rady powiatu musiał tłumaczyć się ze swojego wpisu.

Zaprotestowali radni PO. „Czy szerzenie tego typu poglądów, w których nawiązuje Pan do rozwiązań praktykowanych w czasach totalitarnych, jest zgodne z treścią składanego przez radnego powiatowego ślubowania?” – napisali w oświadczeniu odczytanym na sesji.

Inni radni nie widzą problemu. Pojawiły się głosy, że nie ma o co robić rabanu. Rada nie zajęła stanowiska.

Bacza ograniczył możliwość czytania swoich postów na Facebooku tylko do grona znajomych z uwagi na… nadwrażliwość polityków PO. Cieszy się, że wywołał burzę, ale nie widzi w tym niczego złego.

Paula Sawicka, wiceszefowa Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”, mówi, że ten wpis jest oburzający. – Mnie takie dowcipy naprawdę nie bawią – komentuje Dorota Wiewióra, szefowa bielskiej gminy wyznaniowej żydowskiej.

Zdaniem Michała Żakowskiego z inicjatywy HejtStop można w tym przypadku powołać się na art. 119. par. 1 kk – o stosowaniu przemocy lub groźby bezprawnej wobec grupy osób lub poszczególnej osoby ze względu m.in. na przynależność polityczną.

Zobacz także

poszukiwane

wyborcza.pl

 

Prezes Kaczyński wkurzył sojuszników. Gowin z Markiem Jurkiem stworzą własną listę?

Agata Kondzińska, 29.08.2015

Jarosław Gowin / Jarosław Kaczyński

Jarosław Gowin / Jarosław Kaczyński (Fot. Agencja Gazeta)

Do późnych godzin nocnych nad listami wyborczymi obradował w środę komitet polityczny PiS. Ich kształt wzbudził emocje nie tylko w PiS, ale przede wszystkim u sojuszników, z którymi przed rokiem partia Jarosława Kaczyńskiego podpisała porozumienie o współpracy.

Był do niego tajny aneks, w którym mniejsi partnerzy PiS – Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry i Polska Razem Jarosława Gowina – zapisali konkretne miejsca na wspólnej liście do Sejmu i Senatu w jesiennych wyborach parlamentarnych. W tym dla Pawła Kowala do Senatu z Podkarpacia, którego prezes PiS teraz wyciął z list.

– Prezes powiedział, że ma wiele wątpliwości co do Kowala. I aż się wzdrygnął, mówiąc o jego książce o Jaruzelskim, że zbyt łagodna dla generała – opowiada jeden z uczestników nocnej narady. W Polsce Razem decyzja budzi oburzenie. Politycy są zaskoczeni i zapowiadają, że „nie odpuszczą, bo Kowal jest dla nich zbyt ważny”.

W środę w nocy komitet polityczny PiS dał liderowi tej partii wolną rękę. Uchwalił, że Kaczyński może jednoosobowo korygować listy do 15 września (wtedy do północy trzeba je złożyć do PKW).

Teraz ruch z Kowalem należy więc do niego. Kaczyński może się wycofać ze swojej decyzji, bo jak wynika z naszych informacji, niepokoi go, że partia Marka Jurka Prawica Rzeczypospolitej zarejestrowała konkurencyjny komitet w PKW. To oznacza, że może wystawić własne listy w wyborach.

O tym Kaczyński rozmawiał ze współpracownikami podczas nocnej nasiadówki. Dopytywał, czy jest plan, że Jurek z Gowinem się dogadają i wystartują wspólnie, jeśli PiS się nie ugnie. „Przezorny zawsze ubezpieczony” – tak politycy Polski Razem w nieoficjalnych rozmowach kwitują pytanie, czy użyją tego argumentu w rozmowach z prezesem PiS.

Wątpliwości w PiS budzi też wystawienie na jedynce w Siedlcach Marka Zagórskiego, jednego z najbardziej zaufanych ludzi byłego ministra rolnictwa Artura Balazsa. Kaczyński nie wierzy, że po wyborach będzie on wierny i lojalny. – Ale tu prezes się nie sprzeciwił, powiedział, że w sprawie Zagórskiego Polska Razem miała stanowczą postawę, że żadnych negocjacji nie będzie – opowiada polityk z PiS.

Pomruków niezadowolenia nie słychać jeszcze ze strony Solidarnej Polski. Zgodnie z umową jej lider Zbigniew Ziobro wystartuje z ostatniego miejsca w Kielcach. Listę otworzy tam Anna Krupka, jeden z tzw. aniołków prezesa, radna sejmiku wojewódzkiego, debiutująca w dużej polityce.

Ziobryści mogą mieć kłopot ze znalezieniem miejsca dla swojego posła Andrzeja Dery, bo „podobno podpadł prezesowi”. Nie jest jasny los Tadeusza Cymańskiego, byłego europosła Solidarnej Polski. Miał startować do Senatu, ale możliwe, że zostanie wciągnięty na gdańską listę do Sejmu, aby ją wzmocnić. Nieobsadzona jest tam jeszcze jedynka.

Dopiero trzecie miejsce ma Andrzej Jaworski, poseł PiS od kontaktów z Tadeuszem Rydzykiem. Ta grupa nie jest mocno reprezentowana tym razem na listach.

Zaskoczeniem jest jedynka dla dziennikarki „Gazety Polskiej” Joanny Lichockiej. Jak podała wczoraj „Rzeczpospolita”, ma startować w okręgu kalisko-leszczyńskim. Innym nazwiskiem z mediów jest Krzysztof Czabański, za rządów PiS prezes Polskiego Radia. Ma dostać jedynkę do Sejmu z Torunia.

Największą niespodzianką jest wycięcie z list rzecznika sztabu PiS Marcina Mastalerka. Konflikt między nim a prezesem narastał od czasów kampanii prezydenckiej. Jak opowiadają nam politycy PiS, na prośbę prezesa o spotkanie Mastalerek miał odpowiedzieć, że nie ma czasu, bo prowadzi kampanię. Relacje tak się między nimi ochłodziły, że przestali rozmawiać.

Zobacz także

prezesKaczyńskiWkurzył

byłDoNiego

pomrukówNiezadowolenia

wyborcza.pl

 

Kaczyński woli Pawłowicz niż Kurskiego. Ja byłbym w rozterce

Tomasz Piątek, 28.08.2015

TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK

TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK

TYDZIEŃ KOŃCZY PIĄTEK. Wesołowski nie żyje. Teraz już Ktoś Inny go recenzuje, więc wstrzymam się od oceny życiowych dokonań zmarłego arcypasterza. Podejrzliwi mówią, że jego śmierć wpisuje się w papieską tradycję wygodnych zgonów, bo uniemożliwia głośny proces. Kochani, nie znacie papieskich tradycji.

W państwie papieskim śmierć nie wyklucza procesu, i to głośnego. W roku 897 papież Stefan kazał wykopać z grobu zmarłego nieco wcześniej papieża Formozusa. Posadził trupa na ławie oskarżonych i wytoczył mu sprawę o nielegalne objęcie stanowiska oraz krzywoprzysięstwo. Stefan wygrał, zmarły został skazany na śmierć. Może dlatego, że słabo się bronił.

U nas tendencja jest nie ekshumacyjna, ale odwrotnie. Nasi pasterze duchowni i świeccy coraz otwarciej czerpią inspiracje od twórców masowych grobów. Niedawno arcybiskup Jędraszewski raczył nazwać lewicę „zarazą”. Napisałem wtedy, że to hitlerowski język prowadzący do mordowania – jak ten słynny nazistowski plakat: „Żyd=wszy=tyfus plamisty”. No i masz. W ostatnim numerze wSieci patriotyczny publicysta Nalaskowski pisze o prezydencie i jego przeciwnikach: „Im bardziej pokazywał, że jest na wszawicę odporny, tym bardziej wszy atakowały”.

Wszy, czyli my. W artykule Nalaskowskiego na tle tych marnych insektów jeszcze bardziej potężnieje postać Wodza: „Andrzej Duda już dawno nie ma cech ludzkich. Ma jakieś nadludzkie możliwości, których do końca nie pojmuję (…), chodzi (…) o jego fizyczność, która mnie zadziwia (…). Wykonał tytaniczną pracę w kampanii. Zmierzył się z potwornym wysiłkiem (…). Sama koncentracja i skupianie uwagi były niezwykle energochłonne i gdzie tu jeszcze kilometry, niewygody (…). Potem zwycięstwo wyborcze i kontynuacja roboty, objazdów, spotkań, rozmów (…). Prawie nie śpi, niewiele je (…). Prezydent wydaje się pancerny (…). W średniowieczu stosowano pewną torturę. Skazańca polewano na przemian wrzątkiem i lodowatą wodą. Podobno męczarnie były straszne. Andrzej Duda chyba by to wytrzymał”. Zapewne, ale nie próbujmy.

Tym bardziej że męczarnie nie przystoją zwycięskim wodzom, raczej ich nędznym wrogom-robakom. Z wywodu Nalaskowskiego wynika, że wszami są przede wszystkim Lis i Karolak, którzy podczas kampanii prezydenckiej podśmiewali się z córki Andrzeja Dudy. I aktor Karolak później się męczył, zresztą też na łamach wSieci. Przepraszał za swoje podśmiewanie się i w ramach przeprosin krytykował Komorowskiego. Ale jak widać, nic to nie dało. Słusznie: skrucha powinna być szczera, męczarnie cięższe, a krytyka Komorowskiego ostrzejsza, bardziej żarliwa.

Trzeba jednak przyznać, że kwestia zarazy i pasożytów przenoszących epidemie może faktycznie stać się paląca. W Kancelarii Prezydenta przyjęto delegację przeciwników szczepień. Rozmawiał z nimi minister Wojciech Kolarski. Czyżby on miał tam być odpowiedzialny za sprawy zdrowia? Sprawdziłem: Kolarski z wykształcenia jest filozofem i socjologiem. Ciekawe to wszystko. Proponuję, żeby następna była delegacja ufologów. I żeby podejmował ją specjalista od np. metaloplastyki. Może powstaną jakieś niebanalne rzeźby?

A przemysł pogardy naprawdę jest wszawy. Oskarża prezydenta o wyłudzenie pieniędzy z kancelarii Sejmu na prywatne przeloty. Wszy widzą wielkiego człowieka z owadziej perspektywy, dlatego czepiają się mikroskopijnych drobiazgów. Zresztą nawet najbardziej zajadli oskarżyciele przyznają, że chodzi im bardziej o zasadę, a jakieś tam 11 tys. złotych to drobna kwota. Co prawda znam wyborców Andrzeja Dudy z Łodzi, którzy za tę drobną kwotę muszą utrzymać rodzinę. Nie przez miesiąc, ale przez rok. I po to na niego głosowali, żeby takie drobne pieniądze nie były marnowane, tylko trafiały do potrzebujących. Bo Duda tak ładnie mówił o polskich głodnych dzieciach Jednak czymże są dzieci łapczywie głodne bułki wobec patriotów łapczywie głodnych Polski?

No właśnie – PiS przedstawił swoje listy wyborcze. Kraj odetchnął: nie ma na nich Kurskiego (podobno gdy zgłoszono pod dyskusję jego ewentualną kandydaturę, odpowiedź brzmiała: „O czym tu dyskutować?”). Kraj również jęknął: prezes do Sejmu chce znów wziąć – przepraszam: wziąść – Krystynę Pawłowicz. Podziwiam tego człowieka (Kaczyńskiego, nie Pawłowicz). Nie znam nikogo innego, w kim spryt byłby tak pięknie równoważony przez coś wręcz przeciwnego.

Jednak Kaczyński Kaczyńskim, a wciąż jeszcze mamy rząd PO (niektórzy jakby zapomnieli). Po platformerskiej stronie też dzieją się rzeczy niepospolite, ale bardziej skryte. Ktoś kiedyś mi tłumaczył, że różnica między Platformą a PiS to różnica między neurotykiem a psychotykiem. Ten drugi nie wie, że trzeba udawać. Mam jednak wrażenie, że po stronie PO zapanowała nie tylko nerwica, lecz także pomroczność. A w każdym razie – niejasność. Nie wiem jak Państwo, ale ja coraz mniej rozumiem, kto tu rządzi i po co. Okazuje się, że agenci naszych służb, a może byli agenci, podsłuchiwali rozmowy Tuska, wówczas premiera, z Janem Kulczykiem. Teraz podsłuchiwacze chcą sprzedać nagrania tych rozmów, choć nie wiadomo komu. W sprawę zamieszane są różne służby i oczywiście Marek Falenta. Znany specjalista od niepozornych instalacji akustycznych, jak również importer rosyjskiego węgla.

Niestety, już nie wszystkie osoby powiązane ze sprawą można wypytać. Nie jesteśmy w Watykanie, gdzie sprawę by rozwiązano poprzez ekshumację z przesłuchaniem. Ale i bez ekshumacji włos się na głowie jeży. Tak podsłuchiwanie premiera skomentował wiceminister spraw zagranicznych Rafał Trzaskowski. W odpowiedzi na to poseł PiS Jarosław Sellin stwierdził coś odkrywczego: to wina Tuska. Czemu? Bo za mało zajmował się służbami specjalnymi i one się rozzuchwaliły.

Ciekawe. Przez ostatnie lata PiS-owcy nieustannie narzekali na to, że Tusk i PO nadużywają służb specjalnych. Teraz mają za złe coś wręcz przeciwnego. I to po tym, jak ludzie powiązani ze służbami rozzuchwalili się tak rozkosznie, że rozkręcili serię afer korzystnych dla PiS.

Jak widać, prawicę niełatwo zadowolić. Przykład Karolaka też tego uczy. Przeprosił, zmienił front – a wesz. Tak, tak, kochani konformiści! Myślicie, że się dopasujecie? Nie byłbym tego taki pewien. Ta forma jest znacznie bardziej pokrętna niż Platforma. Lepiej już ćwiczcie.

Zamówcie sobie spiralno-elipsoidalne klęczniki z kolcami.

Zobacz także

wPaństwiePapieskim

wszyCzyliMy

ŚmierćNieWyklucza

wyborcza.pl