Prekariat (20.06.2015)

 

Prekariat. Jakoś to znosimy. Jeszcze [BEYLIN]

Marek Beylin, 20.06.2015
Protest prekariuszy w Warszawie

Protest prekariuszy w Warszawie (Fot. My, prekariat / Facebook)

1500 na rękę, dwa języki, bez urlopu, bez chorobowego, z wałówką od rodziców. Żadni stażyści po dyplomie, sążniste CV, na karku już trzydziestka.

Idą prekariusze. Bardzo sfrustrowani. Rozmowa z Guyem Standingiem

Młodzi, z marną teraźniejszością i ponurą przyszłością, nierzadko świetnie wykształceni i kompetentni. Jacy są? Halina, przed trzydziestką, skończyła dobre studia w Polsce i na Zachodzie, zna biegle angielski i niemiecki, pracuje w prestiżowej instytucji kultury w metropolii i zarabia na śmieciówce 1300 zł. Czasem dorabia w pracy kilkaset złotych. Sama by z tego nie wyżyła, ale pomagają rodzice, no i mieszka z partnerem – w podobnej sytuacji, ale razem zawsze łatwiej.

Halina wie, że ma szczęście; robi to, co ją interesuje, rozwija się. Ale bez wsparcia nie byłoby jej na to stać. A o założeniu rodziny nawet nie ma co gadać.

Michał, też około trzydziestki. Pracuje w kwitnącym powiatowym miasteczku, jest wykwalifikowanym robotnikiem, specjalistą od skomplikowanych stolarskich technologii. Zarabia w firmie, oczywiście nie na etacie, 1500-2000 zł. Zależy, ile jest zleceń. Często pracuje kilkanaście godzin na dobę, bywa, że w szkodliwych chemicznych oparach. Bo firma oszczędza na systemie wentylacyjnym i maskach ochronnych. Chorobowe? Nie ma. Urlop? Parę dni z łaski szefa, ale bezpłatny.

Pytam Michała, czemu on i jego koledzy z pracy nie protestują. Odpowiada, że w jego okolicy bezrobocie jest duże, a pracodawców mało. W dodatku się znają, więc ten, za kim pójdzie opinia wichrzyciela, żadnej roboty już nie dostanie. To może służby państwowe, instytucje, samorząd? Cóż, w takich miejscach przedsiębiorcy, politycy i urzędnicy tworzą feudalną kastę panów. Im większe dochody biznesu, także te płynące z wyzysku i łamania prawa, tym więcej pieniędzy trafia do kasy miasta. Są też posady dla krewnych i znajomych, wspólne interesy po cichu, razem się bankietuje i poluje. Często patronuje temu wszystkiemu proboszcz albo biskup, któremu też coś skapuje.

Zuzanna, trzydzieści parę lat. Po dobrych studiach humanistycznych usiłuje robić doktorat na prestiżowym wydziale czołowej polskiej uczelni. Pracuje w wielkiej korporacji na śmieciówce, zarabia 1700 zł. Z poprzednich prac odchodziła, bo wszędzie chcieli, by poświęcała firmie coraz więcej czasu za te same pieniądze i bez obietnicy stałego zatrudnienia czy awansu. Dorabia w weekendy, więc wiąże koniec z końcem. Plany na przyszłość: przetrwać.

Jan, dwadzieścia parę lat, po studiach. Mieszka u rodziny pod Warszawą, więc tanio. Ima się dorywczych robót, najwięcej czasu poświęca na szukanie w miarę stabilnej pracy. Wybiera oferty, wysyła podania, listy motywacyjne, czasem jedzie na rozmowę, co kosztuje i zabiera wiele godzin. Nie angażuje się w życie publiczne, nie śledzi nawet tego, co się dzieje w polityce. Poprzestaje na wyrobionej przez lata nieufności. Jeśli w ogóle głosuje, to pod wpływem emocji lub mocnego komunikatu, jaki dotarł do niego z internetu.

Nauczyciel w kurniku. Wójcik sprawdza, jak dorabiają Polacy

A imię ich legion

Mógłbym od ręki sporządzić dziesiątki takich sylwetek. Opisać sprzątaczki, kasjerki, pracowników organizacji pozarządowych, mediów. Wystarczy pogadać, bo każdy chętnie ulży rozgoryczeniu, a sieć kipi od podobnych opowieści. Te moje, zaczerpnięte z rozmów, skompilowałem właśnie z relacjami z serwisów społecznościowych. Po to, by nikt nie rozpoznał siebie, ale by każdy zobaczył wielu.

Ci ludzie mają rozmaite poglądy, zróżnicowaną inteligencję, wykształcenie, przekonania. Niektórym pomagają rodziny, bardzo wielu jest zdanych na siebie. Jedni interesują się kulturą, inni uważają to za zbędny luksus. Mieszkają w miasteczkach bądź w metropoliach. Mniejszość, zwłaszcza w dużych miastach, uczyniła z braku stabilizacji swój styl życia – znak wolności. Nie chcą przywiązywać się na dłużej do żadnej pracy, wolą zmienność, która daje poczucie autonomicznego wyboru życia i zaspokaja ciekawość świata. Jednak większość pragnie godziwej stabilizacji, przygniata ich wieczna niepewność, czy jutro uda się opłacić mieszkanie, jedzenie, lekarza. Bo choroba, wypadek lub nieco gorsza koniunktura może ich wpędzić w nędzę; właśnie oni – najsłabsi na rynku pracy – mogą najłatwiej stracić to, co mają, choć mają niewiele.

Są tak różni, ale wiele ich łączy. Choćby to, że nie myślą o przyszłości, która wydaje się zbyt trudna i niepewna, by poświęcać jej uwagę. Przy wszystkich różnicach podobny stan pamiętam z późnego PRL, gdy niemała część Polaków wycinała z myśli wyobrażenia przyszłości, planowanie czegokolwiek, zadowalając się pragnieniem: oby nie było gorzej. Jakiekolwiek „lepiej” było poza horyzontem własnego życia.

Nigdy nie sądziłem, że podobnie mogą odczuwać rzeczywistość mieszkańcy demokracji, która opiera się przecież na obietnicy lepszej przyszłości.

Bogactwo nie skapuje, nierówności same nie znikną. Rozmowa z prof. Pawłem Kozłowskim

„My”, czyli mniejszość

Jasne, dziś rzeczywistość oferuje nieporównanie więcej: wolność, pluralizm, dostatek – to codzienne doświadczenie sporej części Polaków. Jak pokazują badania, jesteśmy raczej zadowoleni z życia i zachowujemy nadzieję, że będzie lepiej. Ale to „my” jest złudne, bo obejmuje w dużej mierze „nas, starszych”. A blisko 20-procentowa część społeczeństwa, czyli młodzi, wśród których przeważają prekariusze, coraz wyraźniej tworzy odrębną społeczność ożywianą bardziej lękami niż nadziejami, przytłoczoną wiecznym stresem i stałą niepewnością egzystencji.

Jak wytłumaczyć to, że wielu z nich deklaruje w badaniach optymizm i zadowolenie z życia? To proste. Nie lubimy przyznawać się do niewesołej sytuacji, a tych młodych ludzi dodatkowo formatuje się od lat, by łączyli sukces z wartością człowieka. By ukazywali społeczeństwu jedynie uśmiechniętą twarz. Ten ich deklarowany optymizm może też wynikać z wciąż żywej wiary, że demokracja jest w stanie rozwiązać ich problemy.

Ale jeśli nic się nie zmieni? Wyobraźmy ich sobie za dziesięć lat. Większość wciąż będzie uganiać się za dorywczymi pracami za marne pieniądze. Ich głównym problemem pozostanie to, jak przeżyć najbliższe miesiące, a nie jak smakować wolność. Gorzej: nawet jeśli znajdą stabilną pracę, okaże się – tak wykazują badania – że są do niej nieprzystosowani. Zatracą umiejętność dłuższego skupiania się na jednym przedsięwzięciu, wiele ich kompetencji wyparuje, bo zazwyczaj nie mają czasu, by je rozwijać. Nieczęsto więc uda im się taką wymarzoną pracę zachować, a tym bardziej zrobić karierę. A będzie jeszcze gorzej, gdy umęczeni i sfrustrowani dowloką się do wieku emerytalnego, który zamiast wytchnienia przyniesie im tylko nędzę. Będą zależni od łaski krewnych lub państwa.

Toteż wspólną cechą prekariuszy jest życie w strachu. W – jak konstatuje badacz prekariatu Guy Standing – „chronicznym zagrożeniu związanym z balansowaniem na krawędzi, gdy błąd lub pech może sprawić, że w miarę godna pozycja społeczna zmieni się w konieczność przetrząsania śmietników”.

Lepiej dziś mieć odpowiednich rodziców albo dobrze się wżenić, niż wykonywać właściwą pracę

Jutro termin czynszu, nie mam głowy do polityki

Tym lękom towarzyszy mniej lub bardziej skrywane poczucie klęski, tym silniejsze, że wielu polityków, dziennikarzy, ekonomistów przedstawia prekariuszy jako rozkapryszonych, nieodpowiedzialnych leniuchów. Dobrze znamy to też w Polsce. A gdy w dodatku „leniuchy” słyszą, że mają być wdzięczni za jakąkolwiek pracę i pozytywnie nastawieni do rzeczywistości, wtedy czują się jeszcze bardziej poniżeni i oszukani przez system. Przez państwo, które uważają za własność „starszych kolesiów”

Tym częściej więc uciekają od życia publicznego i zaangażowania w politykę. A skupieni na przetrwaniu w teraźniejszości nie mają czasu ani głowy, by wyrabiać sobie konkretne, ustalone opinie. Zresztą jakim cudem mogliby wyznawać trwałe poglądy, skoro sami trwałości życiowej nie doświadczają? I nawet jeśli manifestują obecność w polityce, jak w wyborach prezydenckich, to głosują pod wpływem chwilowych emocji. To elektorat zmienny i ulotny; nie jest przesądzone, że nadal będzie głosował na Kukiza i partię Dudy.

Nie są też specjalnie prawicowi, choć poparli Kukiza i Dudę. Ale taki jest jedyny dostępny dziś język protestu: konserwatywno-narodowy. Upadek lewicy w Polsce, tak jak w ogóle w Europie, sprawił, że dotychczasowe lewicowe ekspresje buntu zerodowały, a nowe dopiero kiełkują. Nawet hiszpański Podemos, którego sukcesy i siła rozbudzają marzenia polskich lewicowców, wciąż lepiej wie, jak ma nie być, niż co ma powstać w zamian.

Natomiast młodzi ludzie, jak pokazują badania, są przywiązani do wartości rodzinnych, które chronią przed zagrożeniami z zewnątrz, i do emocji narodowych, co odzwierciedla chęć przynależności do mocnej wspólnoty. Tak mocnej, jak oni sami są w świecie słabi. To zresztą często konserwatyzm bardziej pragnień niż praktyk życiowych, różnorodnych, zmiennych i łączących się z aprobatą wobec cudzych odmienności.

Nieodrodne dzieci demokracji

Dziwne pomieszanie z poplątaniem? Nic w tym dziwnego. To są przecież dzieci demokracji, wychowane w jej praktykach, które teraz kontestują, oraz – co ważniejsze – w jej utopiach, które sterują ich aspiracjami. Mieszkańców demokracji formuje choćby utopia niezależności i pełnej kontroli nad własnym losem i otoczeniem: środowiskiem, przestrzenią miejską, stanem zanieczyszczeń. Kształtuje ich także – przypomina socjolożka Dominique Schnapper – wdrukowana w demokrację wizja jednostki bezpiecznej, zdrowej, aktywnej i dbającej o własną wolność. A jeśli dodać do tego demokratyczny ideał, zgodnie z którym gwarancją godności obywatela jest równość nie tylko szans, lecz także dostępu do rozmaitych dóbr, w tym do godziwej egzystencji, to kontrast między rzeczywistością prekariuszy a ich przejętymi z demokracji aspiracjami staje się dojmujący. Jakby patrzeć na piękny pejzaż z ciemnej, zabłoconej piwnicy.

Czy różnica między ideałami prekariuszy a praktyką wpędza ich w bierność, czy też wzbudza polityczną energię? Obserwatorzy ciągle się o to spierają. Dotąd w Polsce dominowały indywidualne strategie przetrwania. Coś się jednak zaczyna dziać, narasta poruszenie w środowiskach lewicowych. Powstała nawet prekariacka Partia Razem – choć ta na razie cierpi na wybujały indywidualizm i nieufność, które przejawiają się w niechęci do przywództwa i w przekonaniu, że powierzanie własnych interesów innym jest sprzeczne z ideą suwerenności jednostki.

Nie wiem, czy Partia Razem okaże się trwała. Ale coraz mocniejsze i trwalsze są żądania, by państwo oraz elity polityczne i umysłowe uznały problemy prekariatu za ważne nie tylko dla jego członków, lecz także dla demokracji. Prekariusze zaczynają dobijać się o uznanie, co oznacza, że pokładają jeszcze nadzieje w systemie. Jeszcze, bo zwichnięte nadzieje łatwo przekształcają się w nienawiść do systemu i reszty świata.

Korzystałem z: Dominique Schnapper, „L’esprit démocratique des lois”, Gallimard, 2014; Guy Standing, „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa”, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2014

Magazyn Świąteczny to coś więcej – więcej wyjątkowych tematów, niezwykłych ludzi, najważniejszych wydarzeń, ciekawych komentarzy i smacznych wątków. Co weekend poznasz ciekawy przepis, zasłuchasz się w interpretacji wiersza i przyznasz, że jest cudem, dowiesz się, co w trawie piszczy – w polityce, kulturze, nauce.

W Magazynie Świątecznym:

Furia. Rozmowa ze Stefanem Chwinem
PiS ma już ikonę narodową i socjalną, czas na ikonę nowoczesności, którą właśnie wyrwał z rąk PO. Jeśli PiS ją złoży, czekają nas nowe czasy

Tygrys nie przerzuci się na warzywa. Co chodzi po głowie Jarosławowi Kaczyńskiemu
„Front jest przełamany”, „kontratak trwa”, „cele są daleko poza frontem” albo „pierwsza część ofensywy za nami”, „do momentu zwycięstwa daleko” – powtarza Jarosław Kaczyński. Do jakiej bitwy się szykuje?

Aleksiej Nawalny: Wielka Rosja jest możliwa
Putin zachowuje się jak rusofob. Mówi rodakom i światu, że Rosjanie są niedorozwiniętym narodem dzikich ludzi, którym niezbędny jest car. A przecież możemy być krajem rządzonym przez ustawy i instytucje. Częścią Europy

Mężczyzno, naucz się przytulać do innych mężczyzn
Jeśli umawiasz się z dzieckiem: „Gdy przyjdę z pracy, to ci przeczytam bajeczkę”, to żebyś nie wiem jak był zmęczony, musisz to zrobić

A jednak się bogaci. Gdzie zbłądził Piketty
Globalny kapitalizm podnosi łodzie – tylko nie te, które podnosił przez poprzednie siedem dekad. Jeśli chcemy złapać nowy wiatr, musimy wyrzucić stare mapy

Idą prekariusze. Bardzo sfrustrowani. Rozmowa z Guyem Standingie
Wszystko, co poza zatrudnieniem, zostało odrzucone. Na przykład praca opiekuńcza, praca społeczna, wszelki aktywizm. To fundamentalny błąd XX wieku

Makaron do kapelusza, mleko w butelkę po jacku danielsie
Klienci przychodzą tu ze swoimi pudełkami i słoikami. Kupują dokładnie tyle, ile chcą, i często aż o jedną trzecią taniej niż w zwykłych supermarketach

Masłowska rządzi. Paw is not dead
10 lat temu ukazał się „Paw królowej” – jedyna książka, która opowiedziała początek XXI w. w Polsce językiem tak bardzo pasującym do rzeczywistości. Dlaczego nie powinniśmy się już więcej spodziewać takich powieści o pokoleniowej sile rażenia?

Wyborcza.pl

Dodaj komentarz