Tusk (27.08.2015)

 

Ministerstwo kultury: Jesteśmy przekonani o istnieniu ukrytego pociągu w rejonie Wałbrzycha

Wah, pap, 27.08.2015

Złoty pociąg może znajdować się w Górach Sowich

Złoty pociąg może znajdować się w Górach Sowich (Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)

Piotr Żuchowski Generalny Konserwator Zabytków i Sekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego napisał w specjalnym oświadczeniu przesłanym do mediów, że „jest przekonany o istnieniu ukrytego pociągu w rejonie Wałbrzycha”

„W związku z nagłośnieniem informacji dotyczących odnalezienia tzw. „złotego pociągu”, w rejonie Wałbrzycha zaobserwowano wzmożoną aktywność poszukiwaczy skarbów. Zwracam się z apelem, by zaprzestać wszelkich jego poszukiwań, do chwili zakończenia oficjalnej urzędowej procedury, prowadzącej do zabezpieczenia znaleziska. W ukrytym pociągu- co do którego istnienia jestem przekonany- znajdować się mogą niebezpieczne materiały z czasów II wojny światowej. Istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że pociąg jest zaminowany” – napisał w oświadczeniu Piotr Żuchowski Generalny Konserwator Zabytków Sekretarz Stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

W środę w wałbrzyskim ratuszu odbyła się konferencja prasowa, dotycząca rzekomego odnalezienia na terenie miasta pociągu z czasów II Wojny Światowej, który w maju 1945 roku miał wywieźć z Wrocławia cenne kruszce, a następnie zaginąć bez wieści w drodze do Świebodzic. Wciąż nie wiadomo czy „złoty pociąg” rzeczywiście istnieje.

Na konferencję nie przyszli mężczyźni, którzy twierdzą, że pociąg znaleźli, byli tylko ich pełnomocnicy. Adwokaci nie chcieli jednak podać miejsca, w którym pociąg ma się znajdować, bo jak twierdzili, obowiązuje ich tajemnica. Potwierdzono jedynie, że ma być on ukryty na terenie Wałbrzycha.

Wałbrzyski magistrat poinformował o otrzymaniu pisma dot. znalezienia na terenie miasta pociągu z czasów II wojny światowej. Rzecznik wałbrzyskiego magistratu Arkadiusz Grudzień wyjaśnił, że po przeanalizowaniu zgłoszenia urząd zdecydował o jego formalnym przyjęciu i przekazaniu go do trzech ministerstw: obrony narodowej, skarbu oraz kultury i dziedzictwa narodowego.

– W piśmie nie podano dokładnego adresu, ale nie ulega wątpliwości, że zgłoszenie o lokalizacji pociągu dotyczy terenu naszego miasta. To pociąg o charakterze militarnym i w zgłoszeniu nie wskazano, by znajdowały się w nim np. kosztowności. Chodzi bardziej o wyposażenie wojskowe – dodał Grudzień.

Zaznaczył, że po przekazaniu zgłoszenia ministerstwom samorząd Wałbrzycha nie będzie podejmował działań, które miałyby doprowadzić do zabezpieczenia miejsca, gdzie ma być zlokalizowany pociąg.

Zobacz także

ministerstwoKultury

wyborcza.pl

Amazońskie piekło, czyli zasada „oceń i wywal” [ORLIŃSKI]

Wojciech Orliński, 25.08.2015

Wojciech Orliński

Wojciech Orliński (Fot. Marcin Klaban / AG)

Pracownicy korporacji Amazon nie mają czasu na płakanie w łazience. Płaczą przy biurkach.

W zeszłym tygodniu internet – a przynajmniej ta jego część, którą obserwuję – żył głównie artykułem z „New York Timesa” o warunkach pracy w korporacji Amazon. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że ta firma urządza piekło pracownikom fizycznym w swoich centrach logistycznych, ale nowością była informacja, że firma nie lepiej traktuje swoje „białe kołnierzyki”.

Ludzie chorzy na raka albo rozpaczający po poronieniu są tam karani za to, że osobiste zmartwienia obniżają ich wydajność w pracy. Rak nie rak, ten raport ma być gotowy na wczoraj!

Ludzie już nawet nie mają czasu na płakanie w łazience, jak w porządnym korpo. Płaczą prosto przy biurkach. Powszechne jest donosicielstwo, a od ukaranych pracowników oczekuje się „samokrytyki” przypominającej czasy stalinizmu. Przeciętny pracownik wytrzymuje rok tego piekła.

Polski oddział Amazona łamie prawa pracownicze. Złe naliczanie pensji, brak krzeseł

Szef firmy Jeff Bezos odpowiedział na to listem otwartym, w którym napisał, że Amazon opisany w artykule „New York Timesa” nie przypomina mu firmy, którą zna. Jego list z kolei zainspirował satyryków do fali kpin –Andy Borowitz w „New Yorkerze” ogłosił parodystyczną wersję listu, w której Bezos zapowiadał wprowadzenie oceniania pracowników pod względem empatii (i natychmiastowe zwolnienie tych najmniej empatycznych).

Tekst z „New York Timesa” wzbudził tak duży odzew, bo pasuje do niejednej firmy w Ameryce (a pewnie i w Polsce). Jeff Bezos wprowadził w swojej firmie w najskrajniejszej wersji styl zarządzania nazywany w USA „rank and yank” (w wolnym przekładzie: „oceń i wywal”).

Propagatorem tego stylu był Jack Welch, prezes General Electric z lat 1981-2001. W klasycznym wariancie „rank and yank” polega na podzieleniu pracowników na trzy grupy, A, B i C.

Grupa A to 20 procent pracowników przynoszących najlepsze wyniki. Ci są w firmie hołubieni i nagradzani premiami, pakietami akcji i innymi benefitami.

Grupa B to środkowe 70 procent, czyli „pracownicy standardowi”. Firma płaci im tylko tyle, żeby nie odeszli do konkurencji.

I wreszcie grupa C to dolne 10 procent. Ci pracownicy kwalifikowani są do zwolnienia, jak tylko firma znajdzie kogoś na ich miejsce.

W popkulturze najpopularniejszy obraz metody „rank and yank” zawarł David Mamet w swoim filmie „Glengarry Glen Ross” z 1992 roku (adaptacji jego teatralnej sztuki napisanej dziewięć lat wcześniej). W filmie śledzimy dramat typowego pracownika grupy C – gra go Jack Lemmon.

Kiedyś miał świetne rezultaty, ale dziś się zestarzał, a w dodatku chora córka w szpitalu nie pozwala mu skupić się na pracy. W filmie śledzimy desperackie próby utrzymania się pracownika grupy C na powierzchni – od bezskutecznego apelu do ludzkich uczuć szefa (Kevin Spacey) po próby podłożenia świni kolegom, typowemu pracownikowi grupy A (Al Pacino, bo kto inny ma grać asa nad asy?) oraz pracownikom grupy B (Ed Harris i Alan Arkin).

Ponieważ jednak w tej firmie każdy próbuje podłożyć świnię każdemu, plan wymyka się spod kontroli. I w końcu wszyscy okazują się bankrutami, jak nie finansowymi, to moralnymi.

W filmie „Glengarry Glen Ross” zasadę „rank and yank” lakonicznie wykłada przedstawiciel zarządu (Alec Baldwin). „To gra, w której są trzy nagrody. Pierwsza nagroda: cadillac eldorado. Druga nagroda: zestaw noży do steków. Trzecia nagroda: zwolnienie z pracy”.

W jakiejś formie tę metodę stosuje większość amerykańskich korporacji. Jej przeniesienie do Europy nie jest proste ze względu na inne prawo pracy – co nie znaczy oczywiście, że nikt nie próbuje.

Dowcip polega na tym, że wbrew pozorom ta metoda nie przynosi dobrych rezultatów na dalszą metę. Najbardziej spektakularnym przykładem jej fiaska jest bankructwo dwóch wielkich firm w 2001 roku – giganta energetycznego Enron i konsultingowej firmy Arthur Andersen, która pomagała fałszować księgowość Enronu.

W obu wypadkach przyczyną była pogoń pracowników grupy A za utrzymywaniem wyśrubowanych osiągnięć, co na dalszą metę nie jest możliwe bez kroków coraz bardziej ryzykownych (a w końcu i nielegalnych). Pracownicy grupy B z kolei tracą motywację i lojalność. Robią tylko tyle, żeby nie wylecieć, resztę energii zajmuje im szukanie fuch na mieście.

Przypadkiem mniej spektakularnym, ale dającym dużo do myślenia, jest porażka Microsoftu. Dziesięć lat temu był budzącym grozę i podziw gigantem. Dziś jest pośmiewiskiem.

Ta transformacja to zasługa nieudolnego prezesa Steve’a Ballmera. Wprowadził w firmie zasadę „rank and yank” w 2006. Wycofano ją zaraz po wyrzuceniu Ballmera z zarządu w 2013 roku.

Stracona dekada Microsoftu. Wpadka za wpadką

Amazon dziś jest potężniejszy od Microsoftu. Ale mam nadzieję, że czeka go ten sam los.

Wideo „Dużego Formatu”, czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi – takich jak Ty i zupełnie innych.

W ”Dużym Formacie” czytaj:

Autor kontynuacji „Millennium”: Szwecjo, obudź się!
Zabrali mi moją Szwecję! Żebracy na ulicach, nacjonaliści w parlamencie? Stieg Larsson przewidział nasze czasy, trylogia „Millennium” była ostrzeżeniem. Nie posłuchaliśmy. Napisałem czwarty tom, żeby to ostrzeżenie przypomnieć – mówi David Lagercrantz

Dlaczego świadkowie Jehowy nie ujawniają pedofilów
Jeśli pedofil nie przyznaje się, „musi być dwóch lub trzech naocznych świadków grzechu, wyjaśnia podręcznik dla starszych zboru „Paście trzodę Bożą”

Wkurzeni 1980
Negocjacje strajkowe nagrywaliśmy na sonacie b-moll Chopina. Czasem, jak nieuważnie wcisnęliśmy klawisz, w momencie największego napięcia odzywała się piękna melodia. Z Małgorzatą Szejnert i Tomaszem Zalewskim, autorami książki „Szczecin. Grudzień – Sierpień – Grudzień”, rozmawia Ariadna Machowska

Ile jest „Solidarności” w „Solidarności”
Poznałam dwie „Solidarności”. Jedna jest między nami, dziewczynami z Perły. Druga tworzy struktury

Droga Pani Premier Ewo: Wychowałam piętnaścioro dzieci, proszę o emeryturę
Jestem Grażynką od dzieci, tak tu o mnie mówią. Piszę do Pani, bo mimo że całe życie pracowałam jak wół, to okazało się, że nie pracowałam wcale

Królowe Mogadiszu. Kobiety w obozach dla uchodźców z Somalii
Ludzie kiedyś normalni powariowali. Wydają za mąż nawet dziewięcioletnie dziewczynki. Mają za wąskie biodra, żeby rodziły

Kicz umierania, czyli Kot się pręży na próżno [VARGA]
Szantaż moralny pleni się w polskim kinie jak barszcz Sosnowskiego

Zobacz także

piekłoWamazonie

wyborcza.pl

Jarosław Kuźniar bierze się za biznes i otwiera własny portal: „Skróciłem noc z czterech godzin do trzech”

Jarosław Kuźniar bierze się za biznes i otwiera własny portal: "Skróciłem noc z czterech do trzech godzin"
Jarosław Kuźniar bierze się za biznes i otwiera własny portal: „Skróciłem noc z czterech do trzech godzin”

Jarosław Kuźniar poinformował, że odchodzi z TVN24. Najprawdopodobniej poświęci się w całości własnemu biznesowi, czyli portalowi goforworld.com. Kilka miesięcy temu rozmawialiśmy o nim z Jarosławem Kuźniarem, który już wówczas sugerował, że nie ma na nic czasu.

Masz masę pracy, a mimo to szukasz kolejnego zajęcia.

Właśnie nie wiem do końca jak to jest, ale postanowiłem ostatnio skrócić noc z czterech godzin do trzech. Jak dotąd, na adrenalinie, bo mam nowy projekt i chcę go dobrze zrobić, jakoś się to wszystko udaje. Ale pewnie bateria gdzieś prędzej czy później się wyczerpie. Dziś jeden z widzów napisał: nie mogłem spać, wstałem i włączyłem Kuźniara. Zastanawiam się gdzie on ma ładowarkę do tego telefonu, bo nie może być cały czas podłączony do niego. Ale czy współcześnie da się inaczej? Nie wiem właśnie…

Ale cztery godziny snu codziennie to już jest naprawdę mało.

Cztery godziny to już jest ta lepsza wersja. [śmiech]

Z której właśnie zrezygnowałeś.

Wiesz co… Ta moja dodatkowa aktywność, nie ujawniona przeze mnie tak głośno jak teraz trwa już trzy lata. Pierwsze pieniądze z „X-Factora”, które były większe niż co miesiąc z TVN24, postanowiłem zainwestować. Myślałem że będzie szybszy zwrot z tej inwestycji, ale uznałem, że sama nauka tego biznesu jest dla mnie ciekawsza niż zysk.

Działasz sam?

Nie, poszedłem wtedy do ludzi, którzy pozwolili mi napisać biznes plan biura podróży. Miało to być miejsce dla osób, którzy znudzą się lataniem na wakacje samolotem, gdzie jest 200 osób i powiedzą: Wie pan co, my już nie chcemy w 200, tylko w 20 osób, albo nawet sami. Nie wiemy tylko, jak się za to zabrać. I my wtedy piszemy im własny plan, aby bez otwierania przewodnika wiedzieli gdzie dolecieć, zamieszkać itd. To będzie dla nich uszyte.

Czytałem kiedyś wywiad z szefem Rainbow Tours. Twierdził, że Polacy boją się ruszyć w świat, bo często nie znają języka angielskiego, a będąc za granicą, musieliby o coś dopytać. Rzeczywiście, część osób szuka wycieczek, gdzie przewodnik rozłoży parasolkę i powie: za mną! Mnie to męczy.

A sam nie byłeś nigdy na takiej wycieczce?

Raz, zaraz po tym jak przyjechałem do Warszawy. Pracowałem wtedy w Programie Trzecim i pojechałem na zorganizowaną wyprawę z biurem podróży na Cypr. Teraz jest to oczywiste i sam muszę mówić swoim klientom, że za pokój jednoosobowy jest dopłata. Ale wtedy pomyślałem: Wow! 890 i lecę na Cypr. I wylądowałem w pokoju z facetem, który kiedyś montował w tym kraju windy, miał wypadek i wrócił na proces.

Przemysł turystyczny w Polsce przez całe lata przyzwyczajał ludzi do tego, że nic nie muszą. Wszystkie reklamy biur podróży sprowadzają się do tego, że masz piękny basen, dzieci nad tym basen, a ty pijesz w barze. Ja chciałbym, aby to było bliższe podróży niż wakacjom.

Biuro podróży masz od trzech lat. Ale idziesz dalej – otwierasz portal.

Biuro podróży było i jest. Mam też plan, aby prowadzić grupy turystyczne. Wyobrażam to sobie, że z nimi jadę jako przewodnik, opowiadacz historii i zabieram ze sobą kogoś, kto żył w danym miejscu parę lat. Najbliższy taki wyjazd będzie na Syberię i pojedzie z nami Michał Książek, który na Syberii mieszkał. Zna język jakucki, zna język rosyjski. Ma stamtąd żonę, studiował tam. Taka osoba opowie nam o rzeczach, o których nigdzie nie przeczytamy, chyba że w jego książce. Nauczy nas tego świata w głębszy i fajniejszy sposób.

Mam też fajnego kandydata na wyprawę czerwcową na Islandię. Będzie to Tomek Wasilewski z TVN Meteo, który jest geografem i zna każdy kawałek ziemi. Gdy wszyscy myśleli o tym kraju w kontekście wulkanów i uziemionych samolotów, Tomek rozumiał, dlaczego to tak działa. Chciałby, aby to były podróże, które dają ludziom wiedzę.

Co znajdziemy na twoim portalu?

Chcę, aby to było miejsce w sieci do czytania o podróżach, do inspirowania się podróżami. Abyś mógł wejść na tę stronę i dowiedział się o świecie najwięcej jak możesz, a później sam pojechał go oglądać. Chciałbym, aby ostatecznie był to portal podróżniczy. Myślę, że w ciągu miesiąca – dwóch będzie tam zakładka video. Mam zgodę szefa, aby osobiście przeprowadzać rozmowy z podróżnikami. Każdą wyprawę, którą zrealizujemy pokażemy na zdjęciach i filmie. Chciałbym też, aby to była przestrzeń, w której będą publikować ludzie z fajną podróżniczą historią. Mogą to zrobić u nas, a ja gwarantuję im grupę odbiorców, do których potrafię dotrzeć.

A nie będzie tak, że na wycieczkę pojadą twoi fani? Będą chcieli spędzić „tydzień z Kuźniarem”, niezależnie czy na Islandii czy Syberii.

Nie wiem, czy zgłosiłoby się więcej fanów czy antyfanów. Wszyscy będą mogli się zapisać na taką wyprawę. Trochę jeździłem sam po świecie i wydaje mi się, że można pokazać ludziom, iż można inaczej.

Ktoś dziś do mnie napisał: Panie Jarku, jakie ma pan wysokie ceny. Ktoś inny był zdziwiony, że podróż po USA wyczyściła mu portfel. Podróż nie zawsze może być tania, ważne by nie dać się oszukać. Ułatwiamy to. Na przykład na Islandię można dostać się tanio, ale to nie jest akurat najdroższy wydatek, bo paliwo, życie – wszystko tam jest drogie. Pewne rzeczy, które są poważniejsze, głębsze, inne, bardziej indywidualne, zawsze kosztują więcej.

Czy przed wysłaniem ludzi w dane miejsce, jedziesz tam najpierw sam i je sprawdzasz?

Nie zawsze tak się da zrobić. Ale pomagają nam ludzie, którzy są stamtąd. Dwa lata temu byłem w Jakucku z Tomkiem Wasilewskim. Chciałem zobaczyć, jak to jest, gdy za oknem jest minus 55 stopni. To była wariacka podróż dwóch facetów, ale gdy masz grupę, nie możesz tego zrobić na wariackich papierach. Wiem, jak boli mróz, i jak wygląda zamarznięta Lena. Ale jak zacząłem o tym szeptać, że może taką wyprawę zrobilibyśmy dla grupy, to ktoś się odezwał, że zawsze chciał pojechać w tym kierunku ale np. koleją transsyberyjską. Później znalazłem właśnie Michała Książka. Dostałem od niego sugestie, później usiedliśmy nad tym razem i układamy plan.

Bez takiego człowieka jedziesz i cały czas masz ten sam krajobraz, tym bardziej zimą. Masz biały ocean. A taki człowiek mówi, że teraz mijamy granicę Europy i Azji, że tędy wracali syberyjscy zesłańcy. Taka wycieczka nie musi być jedynie piciem na pokładzie transsyberii, choć to fajnie napić się z Rosjanami czy handlować kabanosami.

Dla kogo będzie ten portal i wyprawy? Dla ludzi z korporacji, którzy mają pieniądze i szukają jakiegoś oderwania, ale niekoniecznie nad basenem w Hurghadzie?

Niekoniecznie. Na Syberię jedzie na przykład sympatyczna pani doktor z uniwersytetu. Celuję w osoby, które chcą przeżyć „coś innego” w innej grupie. To jest w jakimś sensie wyrwanie się. Praca w korporacji polega na robieniu wielu rzeczy bardzo automatycznych, a tutaj nie ma czasu na takie rzeczy. Trzeba ze sobą rozmawiać. To nie wyjazd integracyjny, na który jedziemy aby się razem napruć i leżeć po rowach w Jakucku, tylko czegoś się dowiedzieć.

Mówiąc o tym jesteś strasznie nakręcony, strzelasz słowami jaki z karabinu. Tak cię kręci ten nowy projekt, czy to jeszcze efekt poranka w TVN24, który przed godziną skończyłeś?

Siedzimy przy stole, więc nie widzisz, że cały czas moje nogi chodzą pod stołem. Mi to pozwala się skoncentrować, ale moich współpracowników szlag przez to trafia.

Z tego co wiem takich niekontrolowanych odruchów trzeba unikać.

No ale jak to zrobić… Mam tyle rzeczy na głowie, że nie kontroluję tego. A co do bycia nakręconym, podoba mi się to, że pracuję w mediach od tylu lat i niby dużo wiem, ale teraz okazuje się, że stworzenie strony internetowej, która przez lata była witryną biura podróży, jest wyzwaniem. Uczę się nie tylko technologii, ale i biznesu. Nadszedł w końcu czas, kiedy muszę się zamknąć i kogoś posłuchać, bo część z tych nowych rzeczy to dla mnie czarna magia.

Za godzinę mam spotkanie z Tomaszem Sekielskim, który też otwiera własny biznes. To przypadek? Macie dość dziennikarstwa?

W moim przypadku dwie pasje będą się uzupełniały. Materiały w portalu będą miały charakter dziennikarski – filmy i wpisy. Mam też nadzieję, że przyjdzie moment na rynku medialnym, że liczba osób, które usiądą przed komputerami, by obejrzeć fajny film podróżniczy, będzie taka sama, jaka byłaby przed telewizorem. Przecież już dziś telewizję oglądamy na tabletach i komórkach.

Czyli nie znikniesz z anteny, aby w całości poświęcić się własnemu biznesowi?

Nie [śmiech]. Ja jestem ósmy rok od czwartej na nogach dzień w dzień. To jest fizycznie bardzo wykańczające, dlatego jeśli tylko mogę oddać się czemuś innemu, co zmusza mnie do myślenia o innych rzeczach, kontrolowania pracowników itd, nabieram oddechu. To daje mi siłę, by iść rano do roboty. Może bardziej zmęczony, ale innymi rzeczami.

Nie chciałbym znikać z telewizji. To jest coś, co już tak długo trwa, i chciałbym to jakoś łączyć. Jestem po rozmowie z szefem i wiem że to nam się uda zrobić. Wiadomo, że czasem będę musiał ruszyć w jakąś wyprawę i przez chwilę nie będzie mnie na antenie, ale to jednocześnie korzyść dla telewizji. Będę przywoził materiały, które będziemy mogli pokazywać naszym widzom.

Co do Tomka Sekielskiego, to jest bardzo podobna sprawa. Pisze książki i stwierdził: kurcze, dlaczego nie zrobić z tego czegoś jeszcze dla ludzi. Wydawał książki u innych, a teraz będzie u siebie. To podobne myślenie do mojego.

A jak ci się nie uda?

W cenie są ludzie, którym coś się nie udało, bo są mądrzejsi o te doświadczenia. Ja mniej ryzykuję, bo gdybym musiał ze swojego podróżniczego biznesu wykarmić rodzinę, to pewnie byłbym w większym stresie i popełniał więcej błędów. A ja mam do tego dystans, bo zarabiam w telewizji. O biznesie podróżniczym mówi się, że jest trudny. Wydawniczy też, a jednak to robimy.

Czyli to nie jest kryzys dziennikarstwa?

Nie, dlaczego? Myślę że takie działania uwiarygadniają dziennikarza. Jak jedziesz do Brazylii to czytasz, że są tam niebezpieczne fawele, a na miejscu dotykasz tego wszystkiego i okazuje się, że to wygląda zupełnie inaczej. Powrót do studia telewizyjnego i opowiadanie o tym ma wartość. To nie kryzys, a raczej szukanie czegoś co sprawi, że nikt nie będzie mógł mi zarzucić, że wszystko jest robione po wierzchu.

Widzisz tą kolejkę do sushi? Niesamowite…

Widzę. My też czasami zamawiamy do redakcji. Ty nie?

Nie każdy jest tym dziennikarzem, o którym myślimy… Pozdrawiamy go serdecznie. Ale dwa piętra pod nami jest punkt sprzedaży sushi, do którego jest ogromna kolejka. Ja nie jadłem nigdy sushi w Polsce.

Serio?

Próbowałem w Japonii. Planowałem, że pójdę na słynną licytację tuńczyka i zobaczę, jak to w rzeczywistości działa. Zrobiłem to zaraz po przylocie. Wstałem o czwartej, pojechałem na targ i pukam do bram, a okazało się, że trafiłem na święto. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, ale na szczęście już o czwartej były tam otwarte bary sushi. Kupiłem pół litra japońskiego piwa i porcję sushi.

Dostałeś się wreszcie na tę licytację?

Tak, trzy dni później. Czekałem godzinę na wejście, a sama licytacja trwała jakieś 20 minut. W Polsce nie miałem okazji by spróbować. Tym bardziej nie możemy odstawać, musimy tam iść! [śmiech]

Powiedz, co z twoją przyszłością w zawodzie. Do końca życia chcesz prowadzić poranki? To trudny i meczący format.

Rozmawiałem o tym ostatnio z szefem. Ale nie ma sensu robić niczego nowego dziś, bo ludzie coraz częściej oglądają telewizję rano niż wieczorem. Tendencja jest taka, że otwierasz playera na tablecie i samemu robisz ramówkę. A rano ludzie traktują telewizję jak radio, są z nami dłużej, bliżej. Mam wzrost oglądalności. Mojemu Zespołowi udało się zbudować przestrzeń, której mimo fizycznego zmęczenia, nie ma co porzucać.

Ale wszystko się nudzi, nawet jak jest dobre. Tak jak sernik, który mam przed sobą. Gdybym jadł go codziennie, w końcu przestałby mi smakować. Nie masz tak?

Ja nie wiem, gdzie jest ta granica. W amerykańskim radiu jest taka zasada, że masz ludzi, którzy rano rozkręcają ci dzień. To są twoi najważniejsi ludzie, więc wykorzystujesz ich maksymalnie, ale w którymś momencie musisz im odpuścić. Dać żyć. Zmieniasz im porę pracy, a po jakimś czasie oni wracają rano. U nas to trudno zrobić, bo widz się przyzwyczaja i trudno go zostawić. Ja mało sobie wyobrażam siedzenie cały dzień w firmie, żeby wieczorem mieć swoje 20 minut.

Teraz wychodzę z roboty o 10.00, robię swoje w goforworld, a później o 15:30 odbieram córkę z przedszkola. Gdy ona się położy, wracam do swoich spraw. Nie mogę za bardzo myśleć o swoim planie dnia, bo jak zaczynam to robić, wszystko zaczyna się jakby rozjeżdżać. A jak robisz to trochę mechanicznie, to wszystko jakoś działa.

Masz jakiś format telewizyjny, o którym marzysz?

Myślę, że fajnie byłoby wykorzystać publiczność w studiu do rozmów politycznych. Takich, które pasują do TVN24. Aby to było zderzenie polityków i widzów.

Trochę jak program „Młodzież kontra”.

Nie chciałbym, żeby to była młodzież, bo głosy samej młodzieży wykoślawiają obraz. Z nimi jest tak, jak z głosowaniem na Korwina. W sondażu powiedzą, że zagłosują, później tego nie zrobią, wcześniej zagłosują na Palikota, aby go za chwilę znienawidzić. Zrobiłbym w studiu ciekawy miks pokoleniowy, żeby było jak najwięcej interakcji. Nie wiem kiedy nam się to uda zrobić, ale może do tego dojdziemy.

naTemat.pl

Jarosław Kuźniar odchodzi z programu TVN24. Był gospodarzem porannego pasma od 2007 roku

Jarosław Kuźniar odchodzi z TVN24
Jarosław Kuźniar odchodzi z TVN24 Źródło: TVN24

Jarosław Kuźniar rozstaje się z porannym programem TVN24. W czwartek ostatni raz poprowadził audycję „Wstajesz i wiesz”, której był gospodarzem przez cztery dni w tygodniu. Najprawdopodobniej zajmie się rozwijaniem swoich pasji podróżniczych i własnego biznesu.

– 10 minut przed czasem w pracy. Przypadek? – napisał wczesnym rankiem prowadzący ”Wstajesz i Wiesz” na swoim Twitterze. Kuźniar już kilka dni temu sugerował, że może odejść z TVN24. W serwisach społecznościowych pisał o rewolucji w życiu w zawodowym.

– Bardzo Wam dziękuję za ten czas. Rozstajemy się, ale nie żegnamy. Będę Wam i tv wierny – napisał dzisiaj rano Kuźniar na facebookowym fanpage’u „Wstajesz i wiesz”.

Od dłuższego czasu mówiło się, że dziennikarz planuje odejść z TVN, by zająć się własnym biznesem. Niedawno stworzył własny startup goforworld, za pośrednictwem którego organizuje zagraniczne wyprawy i próbuje zachęcić Polaków do podróżowania.

Portal 300polityka.pl informuje, że Kuźniar nie rozstaje się z Grupą TVN. Według serwis, będzie wspólnie z Anną Kalczyńską, prowadził w niektóre dni „Dzień Dobry TVN”.

Jeszcze kilka miesięcy temu w rozmowie z nami mówił, że „jego zespołowi udało się zbudować przestrzeń, której mimo fizycznego zmęczenia, nie ma co porzucać”. Przyznał jednak, że nie ma zbyt wiele czasu dla siebie. Marzył mu się również nowy format – Myślę, że fajnie byłoby wykorzystać publiczność w studiu do rozmów politycznych. Takich, które pasują do TVN24. Aby to było zderzenie polityków i widzów – opowiadał.

naTemat.pl

Pawłowicz ujawnia „prawdziwą” przyczynę odejścia Kuźniara. „TVN zareagował na mój wczorajszy wpis”

Odejście Jarosława Kuźniara niezmiernie ucieszyło prof. Krystynę Pawłowicz
Odejście Jarosława Kuźniara niezmiernie ucieszyło prof. Krystynę Pawłowicz Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Odejście Jarosława Kuźniara z programu „Wstajesz i wiesz” (TVN24) niezmiernie ucieszyło prof. Krystynę Pawłowicz. Według niej dziennikarz nie tyle odszedł, co został wyrzucony. Powodem miał być środowy wpis posłanki, w którym zwróciła ona uwagę na nieprofesjonalne jej zdaniem zachowanie Kuźniara.

Z oficjalnej wersji wynika, że Kuźniar odszedł ze „Wstajesz i wiesz” (Pawłowicz nieodmiennie modyfikuje tę nazwę i pisze o „Wstajesz i łżesz”), ponieważ chce więcej czasu poświęcać swojemu biznesowi podróżniczemu. Ponadto Kuźniar wcale nie opuszcza Grupy TVN, w ramach której będzie prowadził niektóre wydania programu „Dzień Dobry TVN”.

Wersja, której trzyma się Pawłowicz, wygląda jednak zupełnie inaczej. Zdaniem posłanki Kuźniar został ukarany przez amerykańską spółkę Scripps Networks Interactive, która od niedawna kontroluje Grupę TVN. Kara ma być reakcją na wcześniejszy wpis Pawłowicz.

W środę Pawłowicz skrytykowała Kuźniara m.in. za „trajkotanie o Dudowym referendum”. Posłanka stwierdziła, że prowadzący „Wstajesz i wiesz” powinien udać się wraz z Tomaszem Lisem i Justyną Dobrosz-Oracz do założonej przez o. Tadeusza Rydzyka Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Celem wizyty ma być „dokończenie studiów medialnych”.

dziśWeWstajesz

 

 

pawłowiczUjawnia

 

naTemat.pl

 

Przeproście kapitalistów i Gadomskiego

Wojciech Maziarski, 27.08.2015

Logo BCC

Logo BCC

Jakże łatwo jest w polemicznym ferworze, broniąc sprawy, o której słuszności jesteśmy przekonani, zdemonizować oponentów, zaliczyć ich hurtem do wrogiej grupy, przypisać im niskie pobudki.

Sam tego doświadczyłem, gdy w zeszłym tygodniu, krytykując głoszoną przez Tomasza Krzyżaka na łamach „Rzeczpospolitej” wizję Polski jako kraju głodujących dzieci, nazwałem jej autora medialnym pomagierem PiS.

Znajomi mi wytknęli: a czym to się różni od praktyki stosowanej przez hejterów z obozu IV RP, którzy obrzucają przeciwników epitetami w rodzaju „cyngle PO” czy „dziennikarze prorządowi”? Ze wstydem stwierdzam: niestety, niczym.

Zadzwoniłem więc do Krzyżaka i go przeprosiłem, a teraz przeprosiny powtarzam publicznie. Co nie znaczy, że wycofuję się z krytyki jego poglądów. Polska nie jest ojczyzną głodujących dzieci, lecz dość zamożnym i szybko rozwijającym się krajem, który przeżywa jeden z najlepszych okresów w historii.

Ofiarą takiego dorabiania gęby padają nie tylko ludzie komentujący życie publiczne. W ostatnim czasie hejt często wymierzony jest w biznesmenów i zamożnych obywateli. Publicyści o sympatiach lewicowych hurtem zaliczają ich do grona wrogów klasowych, demonizują ich, przypisują im niskie pobudki. Zdarza się to także na łamach „Gazety Wyborczej”.

Miłada Jędrysik i Marcin Zaród kończą artykuł „Bogacze z państwowym napędem”(„Wyborcza”, 13 sierpnia) krytyką i wezwaniem kierowanym do najbogatszych: „Może mogliby oni zacząć od płacenia podatków, zamiast je >>optymalizować<
Z pewnością wśród bogatych, podobnie jak wśród uboższych, są ludzie uchylający się od płacenia fiskusowi, ale sugestia, że wszyscy bogaci są egoistami pozbawionymi zasad moralnych, jest zwykłym oszczerstwem. To zarzut tego samego gatunku, co stwierdzenie, że wszyscy ubodzy to nieudacznicy i lenie.

Nie mówiąc już o tym, że owa ujęta w ironiczny cudzysłów „optymalizacja” często przybiera formę fundacji czy działalności dobroczynnej.

Jeszcze ostrzejszych sformułowań użyli Jacek Dehnel i Kazimierz Bem w artykule „Jezus sp. z o.o.” („Wyborcza”, 22 sierpnia): „Nie ma grupy społecznej, która byłaby tak nienasyconą grupą roszczeniową jak kapitaliści: ulgi, zwolnienia, luki, raje podatkowe, deregulacja, prywatyzacja zysków i nacjonalizacja strat – oto ewangelia, którą głosili świeccy apostołowie wolnego rynku. Jeżeli wierzyć Gadomskiemu, BCC i Lewiatanowi, to mamy grupę ludzi o specyficznym problemie psychicznym, a mianowicie takim, że nie mogą robić biznesu, jeśli płacą podatki”.

Kapitaliści są pazerni i nienasyceni? Nie płacą podatków? A co z twórcami? Jakoś nie przypominam sobie, by poeta Jacek Dehnel, który dziś z taką łatwością zagląda innym do portfela i oskarża ich o egoizm, zabierał głos, gdy toczyła się dyskusja o podatkowych przywilejach twórców pozwalających im płacić podatek tylko od połowy honorarium autorskiego.

Panowie Autorzy, powiedzcie szczerze: zapłaciliście pełny podatek od tego antykapitalistycznego klasowego hejtu czy zgodnie z prawem zastosowaliście przywilej pozwalający odliczyć połowę kosztów uzyskania?

Mam też dla was radę: zadzwońcie do Gadomskiego, BCC i Lewiatana, żeby ich przeprosić.

Zobacz także

kapitaliściSąPazerni

wyborcza.pl

Podsłuchano rozmowę Tuska z Kulczykiem. Klich: To służby stoją za aferą podsłuchową

Anna Siek, 27.08.2015

Bogdan Klich

Bogdan Klich (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta)

– Gdyby informacje „GW” potwierdziły się, to byłaby sensacja – tak Bogdan Klich komentuje w TOK FM doniesienia o podsłuchanej i nagranej rozmowie między Donaldem Tuskiem i Janem Kulczykiem. Były szef MON uważa, że afery podsłuchowej nie byłoby, gdyby nie sprzeciw służb przeciwko reformie przygotowanej przez Bartłomieja Sienkiewicza. – Powiedzmy otwartym tekstem, funkcjonariusze spróbowali wywrócić rząd.

 

Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, spotkanie Tusk – Kulczyk odbyło się w pierwszej połowie 2014 r. w willi premiera przy ul. Parkowej w Warszawie. Według rozmówców gazety zapis nagranej rozmowy „oferują osoby dysponujące nielegalnymi podsłuchami, które w latach 2013-14 zakładali kelnerzy dwóch warszawskich restauracji – Sowa & Przyjaciele oraz Amber Room”.

– Gdyby te informacje się potwierdziły, to po pierwsze – byłaby to sensacja. A po drugie: oznaczałoby to, że nie tylko ministrowie, ale i premier byli przedmiotem inwigilacji. A późniejsza, jak pisze „GW”, próba handlu tymi nagraniami świadczyłaby o zorganizowanej kampanii przeciwko całemu rządowi – komentował Bogdan Klich w „Poranku Radia TOK FM”.

 

Za sznurki pociągają służby

Zdaniem byłego szefa MON afery podsłuchowej nie byłoby, gdyby były minister Bartłomiej Sienkiewicz nie przygotował reformy służb.

– Chciał, żeby służby nie tylko były poddane większej kontroli, ale także by doprowadzić do sytuacji, że nie będą rozglądały się na zewnątrz, nie szukały partnerów w różnych opcjach politycznych. Wg mnie reforma była zasadniczą przyczyną, dla której byli funkcjonariusze służb – działający na zewnętrzne zlecenie – zaangażowali się w ten karygodny proceder. Próbując – powiedzmy sobie otwartym tekstem – wywrócić rząd – argumentował Bogdan Klich.

Jak podkreślił, „służby zawsze rozglądają się politycznie na prawo, lewo, do centrum”, by w ten sposób zabezpieczyć swoje „korporacyjne interesy”.

Prokuratura prowadząca śledztwo w sprawie afery podsłuchowej postawiła zarzuty czterem osobom. Biznesmenowi Markowi Falencie i jego wspólnikowi Krzysztofowi Rybce oraz kelnerom Łukaszowi N. I Konradowi L.

Wg informacji „GW” akt oskarżenia ma być gotowy do 17 września.

Zobacz także

podsłuchano

TOK FM

Prezydent w TVP Info: Premier prowadzi kampanię, a ja polskie sprawy

mkd, PAP, 26.08.2015
Andrzej Duda skomentował ostatnie napięcia w jego relacjach z premier i rządem. Mówił także o referendum i możliwych zmianach konstytucji. Odpowiedział na pytanie o swoje poselskie podróże do Wielkopolski.

Andrzej Duda

Andrzej Duda (TVP Info)

 

Podczas audycji w TVP prezydent Duda odniósł się do apelu premier Ewy Kopacz o zwołanie Rady Gabinetowej oraz Rady Bezpieczeństwa Narodowego w sprawie Ukrainy.

– Radę Bezpieczeństwa Narodowego zwołam wtedy, kiedy uznam to za stosowne jako prezydent – oświadczył. Dodał, że oczekuje od instytucji podległych rządowi informacji w sprawie tego, co się dzieje na Ukrainie, aby móc na podstawie tych informacji „podejmować decyzje”.

– Spotkałem się już z dwoma ministrami, którzy bezpośrednio zajmują się sprawami leżącymi też w gestii prezydenta RP, myślę tu o ministrze obrony narodowej i spraw zagranicznych. Miałem z tymi ministrami – myślę – dobre rozmowy, w związku z czym z mojej strony, jeśli chodzi o współpracę z rządem, jest otwartość – przekonywał.

„Pani premier prowadzi kampanię wyborczą”

Dopytywany, dlaczego nie spotyka się z samą premier Ewą Kopacz, tylko z wybranymi ministrami, odpowiedział: „Pani premier prowadzi kampanię wyborczą, a ja prowadzę polskie sprawy”.

– Rząd uczestniczy w tej chwili w kampanii wyborczej. Ja jestem prezydentem od niedawna z ugrupowania, które konkuruje dziś z partią rządzącą. Widocznie niektórzy politycy, którzy są w rządzie, traktują to jako element kampanii wyborczej. Mogę powiedzieć tyle, że ubolewam nad tym – mówił prezydent.

Co z podróżami do Wielkopolski?

Prowadzący rozmowę z prezydentem Krzysztof Ziemiec nie omieszkał zapytać o publikacje „Newsweeka”. Tygodnik opublikował artykuł, z którego wynikało, że Duda – jako poseł – uzyskał refundację kosztów podróży do Poznania, które miały nie mieć związku z wypełnianiem przez niego mandatu, tylko z wykładami w Wyższej Szkole Pedagogiki i Administracji.

Prezydent oświadczył, że podróże, których wykaz opublikował „Newsweek”, były związane wyłącznie z realizacją zadań poselskich, zaprzeczył doniesieniom tygodnika. Użył określenia „potwarz i oszustwo”. – Jestem w tym przypadku oczerniany – powiedział.

kiedyByłem

„6 milionów podpisów”

Pytany o referendum, o którego przeprowadzenie zwrócił się do Senatu, zaznaczył, że pytania w tym referendum wynikały z tego, że stali za nimi przedstawiciele „reprezentatywnych grup społecznych”. Grupy te, podkreślał, pod swoimi pytaniami zebrały „w sumie prawie 6 milionów podpisów”.

– Wnosili do mnie o to, by zwrócić się do Senatu o referendum w tych sprawach, i ja to uczyniłem – powiedział prezydent.

Zmiany w konstytucji: milion podpisów wymusi referendum?

Duda przypomniał, że już w kampanii mówił, iż należy wprowadzić do konstytucji zapis o obligatoryjności referendum, jeśli pod wnioskiem uda się zebrać milion podpisów.

– Uważam, że wypełniłem swój obowiązek jako prezydent RP, który do takich działań się zobowiązywał. Jeżeli dostanę kolejne takie wnioski, również będę się nad nimi pochylał i z przedstawicielami takich reprezentatywnych grup się spotkam – zapowiedział.

Duda pójdzie na referendum 6 września

Prezydent powiedział także, że weźmie udział w zarządzonym przez Bronisława Komorowskiego referendum 6 września. – Jako prezydent RP wezmę w tym referendum udział i udzielę takich odpowiedzi na pytania, jakie uważam za słuszne, głosowanie jest tajne – zaznaczył.

 

dudaPremierprowadzi

gazeta.pl

„Jestem oczerniany” – prezydent odrzuca oskarżenia ws. kilometrówek

as, PAP, 27.08.2015

Andrzej Duda

Andrzej Duda (TVP Info)

– To jest kolejna potwarz – tak prezydent Andrzej Duda skomentował w TVP zarzuty „Newsweeka”. Przekonywał, że w Poznaniu nie prowadził żadnych zajęć ze studentami. – Wykonywałem tam obowiązki poselskie – podkreślił prezydent. Dopytywany, dlaczego do tej pory nie spotkał się z premier odpowiedział: „Pani premier prowadzi kampanię wyborczą, a ja prowadzę polskie sprawy”.

 

Prezydent Andrzej Duda, w rozmowie dla telewizji publicznej, przypomniał, że odbył dwie rozmowy z przedstawicielami rządu. Dlatego, jak stwierdził z jego strony”jeśli chodzi o współpracę z rządem, jest otwartość”.

– Pani premier prowadzi kampanię wyborczą, a ja prowadzę polskie sprawy – tak prezydent odpowiedział na pytanie, dlaczego nie spotkał się do tej pory z premier.

 

Pytany o to, kiedy zwoła posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, o co wielokrotnie dopominała się premier Kopacz, stwierdził: „Zwołam wtedy, kiedy uznam to za stosowne jako prezydent”.

Potwarz. Oszustwo

Prezydent Duda w rozmowie z TVP po raz pierwszy skomentował zarzuty „Newsweeka”. Według dziennikarzy tygodnika, w czasie kiedy był posłem za pieniądze Sejmu podróżował do Poznania. Żeby wykładać na jednej z wielkopolskich uczelni.

– To jest potwarz. Kolejna. Kolejne oszustwo. Chcę to powiedzieć jasno i wyraźnie: w Poznaniu nigdy nie prowadziłem żadnych zajęć ze studentami. Kiedy byłem w Poznaniu realizowałem swoje obowiązki poselskie.

Andrzej Duda przypomniał, że „Newsweek” w czasie kampanii wyborczej „oczerniał” jego rodzinę. A redaktor naczelny tygodnika Tomasz Lis, w programie telewizyjnym” „oczerniał” córkę Andrzeja Dudy.

Zarzuty „Newsweeka” nie dotyczyły prowadzenia zajęć w Poznaniu. Wg informacji tygodnika, Andrzej Duda latał samolotem do Poznania, a wykłady prowadził w Nowym Tomyślu.

Bez komentarza

Prezydent nie chciał komentować wypowiedzi Petra Poroszenki, dotyczącej zmiany formatu rozmów w sprawie kryzysu na Ukrainie. Prezydent Ukrainy stwierdził, że nie potrzeba zmian przy stole negocjacyjnym – w ten sposób zareagował na wypowiedź Andrzeja Dudy, który zaproponował, by w rozmowach uczestniczyły państwa sąsiadujące z Ukrainą i USA.

– Komentarz został wydany przez współpracownika Petra Poroszenki, który przyznał, że te kwestie będą dyskutowane – stwierdził prezydent Duda.

Wypowiedź dotycząca Ukrainy stała się źródłem poważnej różnicy zdań między rządem a prezydentem.

Wg Andrzeja Dudy to element kampanii wyborczej. – Sprawami polityki międzynarodowej zajmuję się we współpracy z przedstawicielami polskiej dyplomacji. Polityka zagraniczna wymaga spokoju. Odseparujmy to od kampanii wyborczej – apelował w rozmowie z telewizją publiczną.

Zobacz także

jestemOczerniany

TOK FM

„Newsweek” odpowiada Dudzie: Prezydent utwierdził nas, że nasze wątpliwości były słuszne

Wah, 27.08.2015

„Newsweek” odpowiedział prezydentowi Dudzie na wypowiedź w telewizji w środę (Agencja Gazeta)

Na portalu newsweek.pl pojawiła się odpowiedź dziennikarzy tygodnika dotycząca wczorajszych słów prezydenta Andrzeja Dudy, że doniesienia o jego wykładach w Nowym Tomyślu to „potwarz i kolejne oszustwo”. – Niestety zamiast cokolwiek wyjaśnić tylko potwierdził, że nasze wątpliwości były słuszne – odpowiada „Newsweek”.

Wypowiadając się w wczoraj TVP prezydent Duda odniósł się do zarzutów „Newsweeka”, że za sejmowe pieniądze jeszcze jako poseł latał i nocował w Poznaniu, gdy miał zajęcia ze studentami prywatnej uczelni. – To potwarz i kolejne oszustwo. To dotyczyło moich pobytów Poznaniu, gdzie nie prowadziłem wykładów, ale realizowałem moje zadania poselskie, zresztą wystąpili w mediach ludzie, którzy się ze mną spotkali.

Zajmowałem się działalnością poselską, nie prowadziłem zajęć dydaktycznych. To co napisano nie jest zgodne z prawdą, jestem w tym przypadku oczerniany, ale cóż… Mamy kampanię wyborczą i niektórzy chcą mnie w tę kampanię wciągnąć.

Poznań? Duda polemizuje z czymś, o czym nie piszemy

Wieczorem na portalu Newsweek.pl pojawiła się odpowiedź na słowa prezydenta. „Nasz tekst nie oczernia prezydenta i nie ma w nim kłamstwa. Przytaczamy suche fakty, których nikt nie podważył: prezydent latał do Wielkopolski za sejmowe pieniądze i nocował tam. O dziwo, większość tych podróży odbywała się w okolicach weekendów, czyli wtedy, gdy na uczelni prezydenta odbywały się zjazdy. Co więcej, dotarliśmy do części grafików Andrzeja Dudy i w kilku przypadkach terminy jego zajęć idealnie pokrywają się z datami podróży. Gdzie tu kłamstwo i potwarz?

Po drugie, prezydent podkreśla, że nie prowadził wykładów w Poznaniu. W naszym tekście nie ma o tym słowa. Andrzej Duda polemizuje z czymś, o czym nie piszemy.

Po trzecie, już po naszej publikacji okazało się, że prezydent jednak prowadził wykłady w Poznaniu. W Internecie od kilku dni krąży grafik, w którym jest mowa o wykładach prezydenta z prawa administracyjnego właśnie w Poznaniu, przy ul. Świerzawskiej. Tak na marginesie, plan opublikował jeden z internautów, chcąc w ten sposób podważyć wiarygodność naszego tekstu. Wytknął nam, że termin wykładu nie pokrywa się z żadną z jego podróży. Nie pokrywa się, bo nie może się pokrywać. Internauta nie zauważył, że nasz tekst dotyczy czasów poselskich a grafik pochodzi z okresu, gdy prezydent był już w europarlamencie” – piszą dziennikarze tygodnika.

Tu chodzi o prawdomówność i wiarygodność prezydenta

„Newsweek” dodaje także, że ich tekst nie ma nic wspólnego z kampanią wyborczą. „Naprawdę trudno nam zarzucić brak obiektywizmu. Choć nie wypada się chwalić, to w tym wypadku chyba nie mamy wyjścia. To my ujawniliśmy bulwersującą historię weekendowych lotów Donalda Tuska rządowymi samolotami. Opisywaliśmy sprawę garniturów, win i cygar kupowanych przez Platformę, aferę w więziennictwie pod rządami PO, sprawę taśm dolnośląskich. Jesteśmy autorami głośnego cykl tekstów o wiceszefie PSL Janie Burym i korupcji na Podkarpaciu”.

„W historii z ‚Niewygodnych rachunków prezydenta’ nie pieniądze są najważniejsze. Tu chodzi o prawdomówność i wiarygodność prezydenta (żeby dostać zwrot za hotel, poseł Duda musiał za każdym razem własnoręcznie napisać oświadczenie, że podróż miała związek z wykonywaniem mandatu)” – dodaje „Newsweek”

Tygodnik informuje, że po raz kolejny wysłali do Kancelarii Prezydenta dwa pytania, na które do dziś nie dostaliśmy odpowiedzi:

„1. Czy wymienione przeloty oraz noclegi miały związek z wykonywaniem mandatu posła? Jeśli tak, to jakie działania związane z wykonywaniem mandatu w tych terminach podejmował prezydent Duda? Będziemy zobowiązani za oddzielne odpowiedzi w odniesieniu do każdego z powyższych terminów. 2. Czy w wyżej wymienionych terminach prezydent Duda prowadził zajęcia ze studentami na Wyższe Szkole Pedagogiki i Administracji?”.

Zobacz także

newsweekOdpowiadaDudzie

wyborcza.pl

Podsłuch w willi premiera? „Grupa wiedeńska” oferowała nagranie rozmowy Tuska z Janem Kulczykiem

Wojciech Czuchnowski, Mariusz Jałoszewski, 27.08.2015

Premier Donald Tusk i biznesmen Jan Kulczyk podczas gali Sportowy Sukces 25-lecia Wolnej Polski (Warszawa, 2 czerwca 2014 r.). To jedno z niewielu wydarzeń, podczas których się widzieli. Kulczyk z premierem oficjalnie spotkał się trzy razy

Premier Donald Tusk i biznesmen Jan Kulczyk podczas gali Sportowy Sukces 25-lecia Wolnej Polski (Warszawa, 2 czerwca 2014 r.). To jedno z niewielu wydarzeń, podczas których się widzieli. Kulczyk z premierem oficjalnie spotkał się trzy razy (KRYSTIAN MAJ FORUM)

Tajne akta afery podsłuchowej: Jan Kulczyk rozmawiał z Donaldem Tuskiem o swoich inwestycjach na Ukrainie. Oczekiwał, że ABW ochroni go przed ewentualną rosyjską prowokacją. Byli funkcjonariusze tajnych służb oferowali dostęp do zapisu nagrania rozmowy premiera i 700 godzin innych nielegalnych podsłuchów

Do spotkania biznesmena z Donaldem Tuskiem doszło w pierwszej połowie 2014 r. Rozmowa odbyła się w gronie kilku osób w willi premiera przy ul. Parkowej w Warszawie. Według rozmówców „Wyborczej” w tajnych aktach śledztwa podsłuchowego jest notatka służb specjalnych, z której wynika, że rozmowa została nagrana. Jej zapis oferują osoby dysponujące nielegalnymi podsłuchami, które w latach 2013-14 zakładali kelnerzy dwóch warszawskich restauracji – Sowa & Przyjaciele oraz Amber Room. Notatka jest w jednym z czterech tomów niejawnych materiałów śledztwa w sprawie afery z lata 2014 r. Jej istnienie potwierdziliśmy w dwóch niezależnych źródłach.

„Grupa wiedeńska” i 700 godzin nielegalnych nagrań

Głównym podejrzanym o zlecanie podsłuchów jest biznesmen Marek Falenta. Dotąd wiadomo było, że ofiary nagrań to goście lokali: politycy, biznesmeni i urzędnicy państwowi. Ale w tajnych tomach pojawiają się dwa nowe wątki. Pierwszy to informacja, że przynajmniej jednego z nagrań dokonano też w willi premiera. Drugi wskazuje na inne niż Falenta osoby mogące stać za aferą.

W omawianej notatce CBA, opierając się na informacjach od swojej agentury, informuje, że kilku byłych funkcjonariuszy służb specjalnych dysponuje ok. 700 godzinami nielegalnych nagrań. Określani są oni jako „grupa wiedeńska”. Nazwa bierze się stąd, że oferują kupno tych nagrań, a odsłuchy fragmentów odbywają się w Wiedniu. W notatce padają dwa nazwiska byłych oficerów ABW, którzy są w tej sprawie pośrednikami.

W korespondencji z prokuraturą ABW potwierdza, że takie nazwiska noszą jej byli oficerowie. Jeden z nich to kpt. Bogusław T. z delegatury we Wrocławiu, który pracując w Agencji, prowadził postępowanie w sprawie Marka Falenty, a potem znalazł u niego zatrudnienie. Wśród najcenniejszych nagrań oferowanych przez „grupę wiedeńską” ma być właśnie rozmowa Jana Kulczyka (zmarł w lipcu tego roku) z premierem Tuskiem w willi premiera.

Catering od Sowy i Przyjaciół?

Jak na terenie strzeżonego obiektu mogło dojść do nagrania rozmowy szefa rządu z najbogatszym Polakiem? W materiałach jest informacja, że catering na spotkanie zapewniała zewnętrzna firma. Wymienia się nawet nazwę – Sowa & Przyjaciele. Zdecydowanie zaprzecza temu Paweł Graś, do 2014 r. rzecznik rządu, poseł PO i sekretarz Platformy, dzisiaj w Brukseli współpracownik Tuska, przewodniczącego Rady Europejskiej. To on umawiał spotkanie Kulczyk – Tusk.

– Spotkanie było, ale na pewno bez cateringu z Sowy. Jestem pewny, że obsługa była z Parkowej – mówi Graś. Również Robert Sowa, szef zamkniętej dzisiaj słynnej z podsłuchów restauracji, zaprzecza, by jego ludzie obsługiwali spotkania w willi premiera.

Graś dodaje, że rozmowa Tuska z Kulczykiem dotyczyła inwestycji na Ukrainie i trwała około godziny.

Jeden z najbliższych współpracowników biznesmena mówi nam, że planował on budowę „mostu energetycznego” między Ukrainą a Unią Europejską. Od rządu w Kijowie dostał zgodę na udział w modernizacji ukraińskich elektrowni atomowych.

– Starał się o wsparcie Unii i polskiego rządu. Obawiał się, że na przeszkodzie staną mu Rosjanie. Był w kontakcie z ABW, regularnie przekazując informacje o postępach swoich energetycznych planów. W zamian spodziewał się, że służby będą wyczulone na prowokacje ze strony Rosji – tłumaczy nasz rozmówca.

Graś twierdzi, że nic nie wie o relacjach Kulczyka z ABW, ale „wcale by się temu nie dziwił”. – Jan Kulczyk wiele razy mówił, że nadeptuje Rosjanom na odcisk i państwo powinno mu pomóc – wspomina.

Prowadząca śledztwo Prokuratura Warszawa-Praga odmawia odpowiedzi na pytanie, czy śledczy trafili na trop nagrania Tusk – Kulczyk. Twierdzi, że nie udziela informacji na temat niejawnych materiałów. Z tego samego powodu (tajemnica państwowa) nie można się dowiedzieć, czy w śledztwie rozwinięto wątek „grupy wiedeńskiej”.

ABW zapewnia, że „nic nie wie o tym, by jej byli funkcjonariusze oferowali nielegalne nagrania”. Odpowiedzi odmawia też CBA. Ponad połowa zawartości tajnych akt to historia sporu pomiędzy prokuraturą a CBA o odtajnienie informacji, w jakich okolicznościach Biuro wiosną 2015 r. pozyskało nieznane wcześniej podsłuchy. CBA konsekwentnie odmawia przekazania tych informacji.

„Most energetyczny” z Ukrainą

Kulczyk z premierem widział się trzy razy. Dwa spotkania odbyły się w kancelarii premiera w obecności m.in. ministra sportu Andrzeja Biernata, posła PO Pawła Grasia i Andrzeja Kraśnickiego, prezesa PKOl. Dotyczyły Okrągłego Stołu Polskiego Sportu, społecznego ciała konsultacyjnego powołanego przez Kulczyka do organizowania w Polsce międzynarodowych imprez sportowych.

Trzecie spotkanie, na Parkowej, też odbyło się w szerszym gronie. Poza szefem rządu i najbogatszym Polakiem było na nim kilku współpracowników Tuska. Spotkanie zorganizował poseł PO Paweł Graś.

Rozmowa dotyczyła planowanych przez Kulczyka inwestycji energetycznych na Ukrainie. Biznesmen od dłuższego czasu zabiegał w UE o włączenie Ukrainy w „plan energetyczny dla Europy”. Jego podstawą był „most energetyczny” pomiędzy mającą nadwyżki prądu Ukrainą a krajami Unii, w tym Polską. O tych sprawach Kulczyk rozmawiał wielokrotnie m.in. z komisarzami Unii Europejskiej, a także z kilkoma przedstawicielami europejskich rządów, m.in. z wicekanclerzem Niemiec Sigmarem Gabrielem, jak również z premierem i prezydentem Ukrainy. Miał też zgodę rządu ukraińskiego na udział w procesie remontu i modernizacji bloków atomowych w elektrowniach Chmielnicki.

Kulczyk planował też zasilanie ukraińskich elektrowni konwencjonalnych polskim węglem, bo po odcięciu od zasobów Donbasu Ukraina cierpiała na brak tego surowca. Według naszego rozmówcy o tym wszystkim Kulczyk rozmawiał z Tuskiem i jego współpracownikami na Parkowej.

O swoich planach nie tylko poinformował rząd, ale też poprosił ABW o rodzaj „ochrony kontrwywiadowczej” przedsięwzięcia. Wyznaczony przez Kulczyka pracownik regularnie przekazywał Agencji informacje o postępie rozmów. Biznesmen miał nadzieję, że służby zapobiegną rosyjskim prowokacjom, których się obawiał.

Walendziak: To było racjonalne

Wiesław Walendziak, szef kancelarii premiera Buzka, potem wiceprezes Prokomu Ryszarda Krauzego, dziś we władzach spółek giełdowych Zygmunta Solorza, ocenia, że postępowanie Kulczyka było racjonalne. – Nadzorując działania Biotonu za granicą, wnioskowałem na piśmie do MSZ i Ministerstwa Gospodarki o konieczności ochrony polskich interesów – mówi. – Z moich doświadczeń wynika, że firmy niemieckie, francuskie i amerykańskie, które inwestują za granicą w obszarze energetyki, są objęte ochroną kontrwywiadowczą przez macierzyste służby. Polską specyfiką było, że dotąd taka ochrona nie istniała. Jeżeli to się zmieniło, to bardzo dobrze – komentuje Walendziak.

Niemieckie koncerny, które chcą zabezpieczyć swoje interesy, np. w Rosji, wynajmują firmy założone przez byłych pracowników wywiadu lub kontrwywiadu. Ci – korzystając z wiedzy i kontaktów, za zgodą byłych przełożonych – rozpościerają nad koncernem ochronny parasol czy rekrutują informatorów. Często też przyjmują do zarządów lub zatrudniają jako doradców byłych wysokich rangą funkcjonariuszy. Tak do emerytury dorabia Ernst Uhrlau, były szef wywiadu BND, obecnie doradca Deutsche Banku. Na rynku pracują zresztą nie tylko weterani służb specjalnych RFN, ale też dawni oficerowie Stasi.

Już po wybuchu afery podsłuchowej Jan Kulczyk zawiadomił ABW, że jednym z inspiratorów nagrań mógł być jego dawny współpracownik, mieszkający w USA działacz polonijny – wynika z tajnej części akt. Mężczyzna był związany z biznesmenem przez blisko dziesięć lat. Kulczyk rozstał się z nim, podejrzewając, że jest przez niego oszukiwany. Tuż przed wybuchem afery dawny wspólnik wysyłał do Kulczyka serię obraźliwych SMS-ów, grożąc, że „ma na niego nagrania” i go „zniszczy”.

Kulczyk miał rozmawiać o tych SMS-ach z szefem NIK Krzysztofem Kwiatkowskim, b. ministrem sprawiedliwości. Radził się, co ma z tym zrobić. Kwiatkowski miał powiedzieć, że nie jest już szefem resortu, ale poradził kontakt z prokuraturą. Po wybuchu afery SMS-y ustały.

Akt oskarżenia niebawem

Do 11 września strony tej sprawy mają czas na zapoznanie się z materiałami śledztwa podsłuchowego. Wniosek o to złożyło czterech podejrzanych i ich obrońcy oraz 22 pokrzywdzonych – osoby nagrane przez kelnerów.

Potem śledztwo zostanie zamknięte. Prokuratura zapowiada, że do 17 września gotowy będzie akt oskarżenia. Na razie zarzuty postawiono Markowi Falencie i jego wspólnikowi Krzysztofowi Rybce. Nie przyznają się do winy. Obciążają ich dwaj kelnerzy – Łukasz N. i Konrad L. (też mają postawione zarzuty) – którzy przyznali się, że nagrywali na ich zlecenie i dostawali za to pieniądze. Ta czwórka ma być objęta aktem oskarżenia.

Powstanie on, mimo że USA nie udzieliły dotąd odpowiedzi na polski wniosek o pomoc prawną. Prokuratura kilka miesięcy temu zapytała, kto umieścił na amerykańskim serwerze rozmowy nagrane przez kelnerów. Dotąd nie ma odpowiedzi z USA. Śledczy nie będą na nią czekać. Jeśli nadejdzie później, to zgodnie z obowiązującą od lipca nową procedurą karną zostanie dołączona do akt sprawy w sądzie, o ile będzie z niej wynikało coś istotnego.

Zobacz także

podsłuchwWilliPrezesa

wyborcza.pl

Katastrofa to dopiero będzie

Krystyna Naszkowska, 27.08.2015

Niski poziom wody w Wiśle

Niski poziom wody w Wiśle (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Susza trwa. Eksperci nadal szacują straty, jakie spowoduje na polach. Rząd uznał jednak, że nie ma mowy o klęsce żywiołowej. I słusznie.

Bo choć z powodu suszy więcej w tym roku zapłacimy za ziemniaki, jabłka, śliwki czy kapustę, a część rolników osiągnie niższe dochody, gdyż wzrost cen nie zrekompensuje im spadku plonów, to na pewno nie ma żadnej katastrofy. Nie odczują jej konsumenci ani większość rolników.

A jednak rząd zdecydował się rolnikom pomóc. Przeznaczył na to prawie pół miliarda złotych z budżetu. Powód jest tylko jeden: polityczny. Te 488 mln zł, które rząd da rolnikom, to być albo nie być Platformy i PSL na wsi. Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby teraz rząd tej pomocy nie zadeklarował. W nadchodzących wyborach obie partie na wsi kompletnie by przepadły. PiS i tak cały czas atakuje: za późno, za mało, trzeba patrzeć rządowi na ręce, czy aby na pewno da to, co obiecał, itd.

A przecież rolnicy prowadzą działalność gospodarczą na wolnym rynku i ryzyko mają wpisane w tę działalność jak każdy inny przedsiębiorca. Od ryzyka zaś przedsiębiorca się ubezpiecza. Zwłaszcza powinni to robić rolnicy, którzy niemal co roku mają jakąś klęskę: urodzaju albo nieurodzaju, gradobicia, przymrozków wiosennych, suszy albo powodzi. To działalność wysokiego ryzyka, dlatego składki na ubezpieczenie są wysokie, ale też dlatego resort rolnictwa pokrywa rolnikom połowę ich wysokości.

Eksperci dawno wyliczyli, że budżetowi to się bardziej opłaca niż bezpośrednie wspieranie rolników z powodu kolejnego kataklizmu. Mimo to zaledwie 10 proc. gospodarstw ma jakiekolwiek ubezpieczenie, z czego od suszy – pół promila.

Rolnikom szkoda pieniędzy na składkę, wolą wierzyć, że jakoś to będzie. A jak nie będzie, to rząd dorzuci. Teraz też przecież dorzuca. Ale tym razem nie daje wszystkim po równo, i to jest jedyna zaleta decyzji ministra rolnictwa Marka Sawickiego. Wygląda to na paradoks: ci, którzy są ubezpieczeni, dostaną od rządu dwa razy więcej niż ci, którzy się w ogóle nie ubezpieczyli. Ale, jak mówi prof. Andrzej Kowalski, szef Instytutu Ekonomiki Rolnictwa, politycy mają nie tylko dawać, ale też edukować i wskazywać właściwe kierunki postępowania.

I Sawicki edukuje rolników: jesteś przezorny, dostajesz nagrodę.

Gdyby jednak rząd naprawdę chciał pomóc rolnikom, to zamiast dać im te pieniądze do kieszeni, przeznaczyłby je na melioracje pól. Bo tu grozi nam prawdziwa katastrofa. Obecna susza jest skutkiem zaniechania tej dziedziny przez wszystkie rządy po 1989 roku. Choć wielu ministrów rolnictwa deklarowało budowanie zbiorników małej retencji wodnej, żaden się do tego nie zabrał. A nakłady na melioracje malały z roku na rok. Wynik jest taki, że jesteśmy bezradni, kiedy nawiedza nas susza, i równie bezradni, kiedy atakuje powódź. Polska ma dziś jeden z najgorszych bilansów wodnych w Europie – jesteśmy na drugim czy trzecim miejscu od końca. Na poziomie Egiptu.

Jeśli teraz jesień będzie mało deszczowa, to nie wzejdą nam zboża ozime i rzepak. Może być problem z przyszłorocznym ziarnem. A jeśli zima będzie bezśnieżna, to wody gruntowe jeszcze bardziej opadną i nawet ci rolnicy, którzy w tym roku ratowali się, nawadniając pola, nie uchronią się przed spadkiem plonów. To dopiero będzie klęska.

Zobacz także

rządUznał

zepchniePolskę

buyłemWkomitecie

wyborcza.pl