PO (13.09.2015)

 

Gowin o przyjęciu muzułmańskich uchodźców: Nie mamy zapraszać nieszczęścia [CYTATY PORANKA]

AB, 13.09.2015
Czy Polska powinna przyjąć uchodźców – a jeśli tak, to czy powinniśmy rozróżniać ich na tych „łatwiejszych” do zasymilowania? Goście programu Moniki Olejnik „7 Dzień Tygodnia” w Radiu ZET byli w tej kwestii podzieleni.
Jarosław Gowin

Jarosław Gowin (Fot. Agencja Gazeta)

 

Bartosz Kownacki przekonywał, że uchodźcy starają się przedostać w głąb Europy z krajów, w których nie grozi im śmierć. Jak dodał, należy przyjąć tych, którzy są łatwiejsi do asymilowania:

Jarosław Gowin przekonywał, że w Polsce powinni pojawić się imigranci z tych grup wyznaniowych i etnicznych, które są nam bliższe kulturowo:

Wypowiedzi Gowina i Kownackiego wzburzyły Iwonę Śledzińską-Katarasińską, która przypomniała, że muzułmanie i Syryjczycy mieszkają już w Polsce. – Nie słyszałam, żeby komuś to przeszkadzało – zaznaczyła.

Stanisław Żelichowski forsował rewolucyjny pomysł na rozwiązanie kwestii imigrantów. Na pytanie Moniki Olejnik, czy w takim razie powinni wrócić do Syrii, odpowiedź brzmiała „tak, jeśli zapewni się tam bezpieczeństwo”:

Krzysztof Gawkowski ostro skrytykował poglądy PiS i obozu prawicy w kwestii imigrantów:

 

możemyPrzyjąć

gazeta.pl

JEST SPADKOBIERCĄ PARTII ONR

FELIETON: CEZARY MICHALSKI, 12.09.2015

Część pierwsza, autorstwa Pana Hyde i Zielonego Hulka

Skrzydlaty fragmencik z Traktatu poetyckiego Miłosza, „jest ONR-u spadkobiercą Partia”, jednych zachwycał do spazmów, innych do spazmów rozwścieczał. Ja sam miewałem wobec niego wątpliwości, choć niespazmatyczne. Może nie tak bardzo jak Platon, ale też nie przepadam za poezją w Państwie, zbyt jest skłonna do hipostaz i wielkich kwantyfikatorów, które estetyce służą, polityce nie.

 

Dziś jednak ten cytacik bardzo mi się nada (kryterium nie metafizyczne, esencjalistyczne czy nawet estetyczne, ale pragmatyczne – jedyne właściwe dla publicysty politycznego walczącego ciągle na ruchomym froncie, wciąż maszerującego w szeregach armii uzbrojonych metafor, aż rzyga od tego, w dodatku ogląda innych publicystów, których wcale nie mdli, wydają się wręcz szczęśliwi w swoim nieprzerwanym marszu). Dziś, przy okazji kryzysu imigracyjnego w UE, tamto zdanie Miłosza wypada dopełnić zdaniem: „jest spadkobiercą Partii ONR”.

 

Jest spadkobiercą Partii prawica rządząca już od dawna na Węgrzech, jest spadkobiercą Partii prawica szykująca się do władzy w Polsce, jest spadkobiercą Partii prawica tupiąca niemytymi nóżkami w dawnym NRD i w dawnej Czechosłowacji (choć w tej ostatniej do spadku po Partii chętnie startuje także „socjalista” Zeman). Nie ma już wątpliwości, widzimy to wszyscy, że nienawiść do imigrantów jest większa, a już na pewno bardziej otwarcie wyrażana w Europie „postkomunistycznej” niż w Europie ćwiczonej od wielu dekad w mieszczańskim liberalizmie (to moje poetyckie uogólnienie pozostanie prawdziwe dopóty, dopóki się Francja znów w Vichy nie obróci, z Houllebecqiem jako nowym Céline’em, Brasillachem czy Drieu La Rochelle).

 

Na razie jednak dysproporcja jest ewidentna, co powinno dać do myślenia nostalgikom i nostalgiczkom „realnego socjalizmu”, powtarzającym, że ten ustrój wychowywał ludzi w duchu internacjonalizmu i pluralizmu. Gomułkowska i Jaruzelska PRL – prawdziwy raj monumentów modernistycznej architektury z wielkiej płyty, barów mlecznych ze stołami uginającymi się pod tanim jadłem i otwartego pluralizmu wielokulturowości, i dopiero kapitalizm (oraz jego ideologiczna marionetka – liberalizm) uczynił z nas nacjonalistów. Żeby pisać takie rzeczy, trzeba nic nie pamiętać. Trzeba już totalnie wybrać życie bez pamięci przeciwko pamięci, którą – jak twierdzi Nietzsche – zawsze musimy opłacić odrobiną życia. Ja pamiętam (choć wcale nie wydaje mi się, bym żył przez to mniej intensywnie), że „socjalizm realny” wychowywał nas wszystkich od rana do wieczora w najgorszej nacjonalistycznej hucpie. Antyniemieckiej, bo było wygodnie, antysemickiej, kiedy było trzeba.

 

Kaczyński naprawdę mówi Gomułką, kiedy mówi o Niemcach. A Ziemkiewicz, Lisicki, Zdort, Szydło, Gowin, Duda, Sasin i inni naprawdę myślą i mówią Moczarem, kiedy myślą i mówią o Niemcach, muzułmanach, imigrantach i innych Innych.

 

Gomułka i Moczar to naprawdę nie byli wolnorynkowi liberałowie, to byli komuniści (dla chętnych, proszę sprawdzić numery ich legitymacji partyjnych i długość partyjnego stażu).

 

Ale nie tylko o propagandę czy manipulację tu chodzi, gdyby tak było, można byłoby sobie z tym łatwo poradzić. Choćby kontrpropagandą i kontrmanipulacją. Wymieniłem parę nazwisk spośród Legionu prawicowych cyników, którzy manipulują dziś lękami ludu, tych bardzo nie lubię. Ale oprócz manipulacji jest faktyczny lęk ludu. Naprawdę bojącego się imigrantów – że przyjdą, zabiorą, są za bardzo inni. Problem bowiem w tym, że Hitler i Stalin naprawdę „zrobili w Europie Wschodniej co swoje” (parafraza za Muniek Staszczyk), rzeczywiście zrealizowali tu koncepcję państw jednolitych etnicznie, kulturowo, nawet religijnie. Józef Stalin – w przeciwieństwie do Adolfa Hitlera – dołączał czasami „żydowskich towarzyszy” do swego pakietu, ale nie z żadnej nieutulonej w jego „szerokiej osetyńskiej piersi” (Mandelsztam, Mandelsztam, tym razem w tłumaczeniu Barańczaka i wykonaniu Teatru Ósmego Dnia z lat 80. ubiegłego wieku) tęsknoty za wielokulturowością. On to robił wyłącznie w tym celu, by później, w momencie dowolnego kryzysu, to na nich zwalić pustki w sklepach czy brutalność tajnej policji, a do pierwszego szeregu wypchnąć mniej zużytych „towarzyszy etnicznie rdzennych” (jak mawiał pewien niepozbawiony poczucia humoru tajny policjant z czasów stalinowskich, kiedy go po „odwilży” sądzono, „stoję tu, przed Wysokim Sądem, jako parch pro toto”).

 

Lenin, Stalin, Chruszczow, Breżniew… oni wszyscy działali tak samo. Wystarczyło zamordować ileś milionów, a ileś milionów wywieźć, a naród powstawał, jak trzeba, jednolity etnicznie, kulturowo, nawet religijnie. Tak, również religijnie, bo ideologia, tylko z pozoru świecka, pełniła w tym jednolitym etnicznie i kulturowo narodzie funkcję dominującej religii, rozumianej jako dodatkowa legitymizacja porządku świeckiego, ze swymi państwowymi obrzędami i rytem. Wystarczyło później tę dominującą ideologię „świecką” zamienić na ideologią „zemsty Boga” – jak w Polsce, jak w Rosji – i wszystko działa bez najmniejszego zarzutu, „wierzących” do Conchity Wurst nie przekonasz ani kiedy byli „wierzącymi” za Gomułki, ani kiedy będą „wierzącymi” za Kaczyńskiego, Gowina, Lisickiego i Zdorta. „Wierzący” znów się odnajdą w swym homogenicznym ładzie, po paru dekadach „liberalnego zamętu”. Znów pójdą do swego jednego prawdziwego Kościoła, chyba że im Franciszek namiesza w głowie, ale Franciszka Gowin, Lisicki i Terlikowski zagłuszą monotonnym dudnieniem swoich zagłuszarek.

 

W ten sposób nie tylko w Polsce, ale w całej Europie „realnego socjalizmu” po raz pierwszy w dziejach faktycznie powstały społeczeństwa totalnie jednolite. Tego nie było i nie ma nigdzie indziej na świecie. Także wcześniejsza – przez całe tysiąclecia – Europa Środkowa i Wschodnia, I i II Rzeczpospolita, bez względu na formę rządu, były wieloetniczne, wielokulturowe, wieloreligijne na skalę ogromną, nam, potomkom PRL-u, nieznaną. Różnorodne na poziomie każdego swojego regionu, każdego miasta, nawet niejednej wioski. Oczywiście te wieloetniczne, wielokulturowe i wieloreligijne wspólnoty i państwa nie były żadną idylliczną bajeczką. Nie tylko wzajemne inspiracje, nie tylko fascynacja rozpoetyzowanej Racheli poetycznymi Polakami w Weselu, nie tylko słodziutkie trele setek polonistów o „bogactwie wielokulturowości”. Także przemoc, przemoc i jeszcze raz przemoc. Przemoc symboliczna, przemoc krwawa. Na jednego Schulza noszonego na rękach przez literackich przyjaciół z „Ziemiańskiej” przypadały dziesiątki pogromów, tysiące ofiar i miliony aktów dystynktywnej pogardy. Tylko muzeum Polin pokazuje proporcję odwrotną, ale nie wierzmy muzeom. Weźmy choćby takie bryczki pijanych Sarmatów zaprzęgane w chłopów albo w Żydów, w zależności od kierunku pańskiego humoru.

 

Tylko nieustannie rozhisteryzowany Słowacki mógł później napisać, że taki Sarmata to „dusza anielska w czerepie rubasznym” (niektórzy poloniści czy reżyserzy teatralni młodego pokolenia do dziś uważają to za szczyt polskiego samokrytycyzmu). W rzeczywistości taki Sarmata zaprzęgający chłopów i Żydów do swojej lektyki to była dusza gówniana w gównianym czerepie.

 

Niski polski romantyzm, który po traumie utraty przez Sarmatów ich własnego państwa zadął w nacjonalistyczny gwizdek, dziwił się później, że ci wyprzęgnięci – zresztą przez zaborców, a nie przez Sarmatów – chłopi i Żydzi na ten gwizdek nie przybiegli (i tak wielu przybiegło, bo nawet wśród chłopów i Żydów są idealiści, o co by ich nigdy Sarmata nie posądzał).

 

Zatem Europa Wschodnia i Polska, także zanim tu Hitler i Stalin zrobili co swoje, nie były bajeczką. Ale taki jest świat – różnorodny, pełen przemocy biorącej się z tej różnorodności i próbujący nad tą przemocą jakoś zapanować. Przy użyciu przemocy państwowej (jeśli suweren jest z Hobbesa, a nie z Lisickiego, Gowina, Zdorta, Dudy, Szydło, Sasina…), przy użyciu politycznej poprawności (czasem przesadnej, kiedy zaczyna być narzędziem partykularnych ideologii, ale w swojej istocie służącej przede wszystkim zachowaniu społecznego pokoju), przy użyciu liberalnej inżynierii społecznej i jej programów integracyjnych. A tych ostatnich zawsze za mało, zawsze nie do końca udane, ale zawsze ratujące jakichś ludzi przed zamknięciem w getcie. Patrz Show me a hero, polityczny serial HBO tysiąc razy lepszy (w sensie prawdy diagnozy i bogactwa fabuły) od marvelowskiego House of Cards (tym razem „marvelowski” pod moją klawiaturą nie jest komplementem, ale pamfletowym szyderstwem, bo polityczne kino to jednak nie komiks o superbohaterach, obojętnie, dobrych czy złych). Może dlatego Show me a hero nie zainteresowało ani polityków, ani dziennikarzy politycznych dzisiejszej liberalnej demokracji mającej ze sobą kłopoty nie tylko nad Wisłą. Ten serial traktuje liberalne ideały zbyt serio jak dla nihilistycznych polityków, PR-wców i publicystów dzisiejszej liberalnej demokracji.

 

Hitler i Stalin, a właściwie wszyscy prawicowi i lewicowi populistyczni tyrani „dumnych peryferiów”, w imię antyliberalnego resentymentu tworzyli przeciwko prawdziwemu, różnorodnemu światu, którym liberalizm próbuje zarządzać lepiej lub gorzej, światy nieprawdziwe, jednolite, „czyste”.

 

Jeszcze jedna dygresja (ile ich już było). Polska prawica od dawna uprawia kult Feliksa Konecznego, najpierw typowego dla polskiego uniwersytetu profesora-dziwaka, potem zgorzkniałego krakowskiego bibliotekarza, który w cieniu nadciągającego Holocaustu, kilkadziesiąt kilometrów od Auschwitz, tworzył i cyzelował najbardziej konsekwentną teorię potępiającą „mieszanie się czystych typów cywilizacyjnych”. Taka „mieszanka” (ulubionym przykładem Konecznego było „zanieczyszczenie dominującej na ziemiach polskich cywilizacji łacińskiej przez elementy cywilizacji żydowskiej”) prowadzi do powstania „antycywilizacji” (cokolwiek miałoby to znaczyć). Prawda historyczna, społeczna, polityczna jest dokładnie odwrotna. Nigdzie i nigdy nie istniała cywilizacja, która nie byłaby głęboko zróżnicowana etnicznie, kulturowo, religijnie, pełna „obcych elementów”, bez względu na to, jaka była jej Leitkultur. A jakość każdej cywilizacji, jakość władzy, jakość rządzących zawsze była i jest rozliczana według jednego tylko kryterium – jak potrafią tą różnorodnością zarządzać, żeby uniknąć wojny wszystkich przeciw wszystkim. Tej różnorodności nie da się bowiem uniknąć, no chyba że jest się Hitlerem albo Stalinem.

 

Nawet ja miałem jednak okres, kiedy prostota Konecznego mnie fascynowała. Mimo że widziałem już różnorodność wszystkich prawdziwych cywilizacji (czasem wkurza nas ich hipokryzja, czasem biadamy nad nieskutecznością stosowanego przez nie zarządzania przemocą, ale to wszystko nie powinno nas pchać w ramiona zwyczajnego faszyzmu, nie ostrzegam przed tym was, sam siebie przed tym ostrzegam). Jednak ja sam też wychowywałem się w PRL-u, gdzie poza mną było tylko 38 milionów innych Michalskich. A jakakolwiek różnorodność? Mogłem ją znaleźć tylko w historycznych świadectwach dawniejszej, jakiejś innej polskości albo w „artykułach pochodzenia zagranicznego” (cyt. za Piotr Sommer), w moim kulturowym bikiniarstwie. W poszukiwaniu czegokolwiek, co byłoby inne ode mnie, uciekałem też w kontestację (jak najbardziej pochodzenia zagranicznego), ale to nie jest żadna gwarancja, że się z tego obrzydliwego kłębu fałszywej jedności, z tego „Polaka na Polaku” (cyt. za Witold Gombrowicz) wydostaniemy cało; popatrzcie tylko na Pawła Kukiza, kontestacja w niczym mu nie pomogła, jeszcze zaszkodziła, bo poza fajnym imprezowaniem i odrobiną niezafałszowanej ekstazy kontestacja jest też pokusą absolutnego intelektualnego lenistwa. Wreszcie w tym samym celu fizycznie uciekałem z Polski (i wracałem, i znów uciekałem, nawet dziś nie wiem, czym się to ostatecznie skończy, ucieczką czy może powrotem).

 

Hitler i Stalin sprawili, że nie tylko Cezary Michalski dorastał wyłącznie wśród 38 milionów innych Cezarych Michalskich. Także Lisicki dorastał wśród 38 milionów innych Lisickich, Zdort pośród Zdortów, Szydło pośród Szydłów. W tej sytuacji przerażający staje się widok choćby jednego nie-Zdorta, choćby jednej nie-Szydło, choćby perspektywa takiego widoku. (Kaczyńskiego do tego nie mieszam, on się imigrantów nie boi, on tym lękiem zupełnie na zimno zarządza). Ale Zdorta, Lisickiego, Szydło, Dudę, Sasina… a już na pewno wyborców i czytelników, na których wyżej wzmiankowani żerują, imigranci być może przerażają naprawdę. Nawet jeśli w ogóle ich nie ma. I nie będzie, bo kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt tysięcy imigrantów w kraju, który zawsze w swojej historii – dopóki nie przyszli Hitler i Stalin i nie zrobili co swoje – miał we własnych granicach parę milionów Żydów, parę milionów Rusinów, parę milionów Niemców, nie zmieni tego, że nadal będziemy żyli w Polsce Gomułki i Kaczyńskiego, w której wyłącznie „Polak na Polaku” się kłębi.

 

Może zatem reakcja na imigrantów ze strony społeczeństw od początku do końca wyprodukowanych przez „socjalizm realny”, w jego retortach etnicznych czystek i etnicznych przesiedleń, oduczy was wreszcie nostalgii za PRL-em? Może i był rewolucją prześnioną (głęboko prześnioną, a przez to koszmarną), ale na pewno nie był rewolucją liberalną. Jedyną, jaka zarówno w centrum, jak też na peryferiach tworzy przestrzeń do emancypacji, do realnej równości (nieco choćby większej niż w przednowoczesnym feudum, o którą w granicach liberalnego społeczeństwa zawsze trzeba walczyć) i tworzy przestrzeń dla nieco większej rozumności ludu (ibidem).

 

Tymczasem tu, w Europie Wschodniej, Hitler i Stalin naprawdę zrobili co swoje. I pozostawili własne społeczne dzieło w spadku rozmaitym peryferyjnym skrofulicznym tyraniątkom (Kaczyński! Kaczyński!), niechaj się ich dziełem nacieszą. Obaj bowiem wiedzieli, że wspólnoty aż tak jednolite w chwili zagrożenia zwiną się do swoich wyjściowych, domyślnych, faszystowskich form.

 

Kiedy piszę to wszystko, mam w uszach mefistofeliczny szept moich wszystkich dawnych prawicowych znajomych (kiedyś nawet prawicowych i katolickich, dziś przechodzących szybką dechrystianizację). Słyszę zarówno tragiczny szept ostatnich prawicowych „realistów”, jak też obleśną szeptankę oportunistów i zwyczajnych łajdaków (w każdym obozie są tacy): „ależ Czarku, pisząc to, co piszesz, wyobcowujesz się od polskości, nie będziesz miał już na nią nigdy żadnego wpływu, politycznego, pedagogicznego”. Faktycznie, to, co napisałem, napisałem dla mniejszości w tym kraju, być może mikroskopijnej, ale nawet jeden człowiek wyrwany z tego grobu polskości, kiedy ta polskość jest tylko grobem w swoim zdegenerowanym sarmacko-romantycznym wydaniu, będzie żył i umrze jako coś więcej niż Polak. Może jako człowiek. Zatem chwytam za tę słuchawkę telefoniczną i mimo wyraźnie słyszalnego dyszenia podsłuchujących moją rozmowę prawicowych esbeków krzyczę do jednego czy drugiego polskiego dzieciaka, słowami znów wziętymi z Trzystu mil do nieba, które od 25 lat huczą mi w głowie: „Nie wracajcie tu nigdy, słyszycie, nie wracajcie tu nigdy!”.

Część druga, autorstwa doktora Jekylla

 

Ale już chwilę później zamykam w klatce moich pokrzywionych żeber Zielonego Hulka i Pana Hyde (oni są mi bliżsi, to oni bardziej są mną) i wyciągam z szafy odpowiedzialnego Doktora Jekylla, żeby jego martwym, metalowym głosem sformułować parę ostrożnych uwag politycznych, bez mała partyjnych.

 

Otóż jak sobie z tym wszystkim poradzić, bo przecież nie miłością do imigrantów i nie do imigrantów nienawiścią?

 

Nie, nie widzę symetrii etycznej pomiędzy chrześcijaństwem, Oświeceniem, humanizmem, zwykłym człowieczeństwem, które zmuszają nas do akceptacji tych ludzi, a rozbestwieniem (nie „zezwierzęceniem”, gdyż, jak powtarzał Tomasz z Akwinu, nie mylcie ludzkiej bestii ze zwierzęciem, najbardziej nawet drapieżnym) dzisiejszej polskiej i europejskiej narodowej prawicy. Nie o to mi chodzi. Ale widzę symetrię w braku rozwiązania. I w zbyt chętnym niszczeniu Unii (moi kochani lewicowi idealiści, naprawdę FRONTEX nie jest jakimś hitlerowskim Grenzschutzem, to raczej zbyt słaba i zbyt nieudolna, rodząca się dopiero służba graniczna rodzącego się dopiero liberalnego państwa ponadnarodowego).

 

A co mamy politycznie w Polsce? PO nie jest bardziej zróżnicowane od PiS, też postawiło na jednolitą etnicznie i religijnie polskość (boczkiem wymykając się w nieco bardziej uniwersalny mieszczański liberalizm lemingów, byle nie nazwany, byle nie wyartykułowany, „bo każda artykulacja różnicy i zmiany sprowokuje przecież gniew jednolitego ludu, przez co wygra PiS” – cyt. za każdym praktycznie politykiem i polityczką Platformy, z którymi rozmawiam). Ale Platforma jest przynajmniej nieco bardziej oportunistyczna wobec Unii i całego realnie zróżnicowanego Zachodu (z uwagi na dobrobyt i bezpieczeństwo, jakie ten Zachód jednak daje dziś Polsce). Unijny oportunizm PO to i tak wielka przewaga tej formacji nad PiS-em, które realne zróżnicowanie Unii wykorzystuje jako jeszcze jedno narzędzie wzbudzania lęku jednolitej etnicznie i kulturowo polskości. I używa tego lęku jako jeszcze jednego napędu wiozącego PiS-owski wehikuł ku władzy.

 

Kiedy piszę te słowa, rzeczywistość wymierza mi bolesnego kopniaka. Grzegorz Schetyna, którego wielokrotnie w moich tekstach broniłem, próbowałem tłumaczyć różne jego działania, wraz z innymi politykami Grupy Wyszehradzkiej odrzucił właśnie i potępił „brukselski dyktat kwot”. Może to robi na złość Donaldowi Tuskowi, może ma nadzieję zostać premierem PO-PiS-u pod „komendantem” Kaczyńskim, a może sądzi, że sam poradzi sobie z problemem imigrantów lepiej niż Unia, np. stawiając wokół swego domku druciany płot pod napięciem. Ale sam nie radzi sobie nawet na listach wyborczych PO, więc z imigrantami też sam sobie nie poradzi.

 

A jacy się okażą w tym lękowym, postkomunistycznym, ONR-owskim pejzażu politycy Zjednoczonej Lewicy (których zdecydowanie przedkładam nad Partię Razem, tak jak europejską socjaldemokrację przedkładam nad Syrizę, Podemos, Die Linke)? W opozycji są jak zwykle szlachetni i bezkompromisowi, także w sprawie imigrantów, ale jacy będą u władzy, choćby z perspektywą władzy, kiedy będą musieli walczyć o masowego wyborcę, a więc kiedy będą musieli się liczyć z jednolitością polskiego społeczeństwa i lękami z tej jednolitości wyrastającymi? Leszek Miller u władzy obchodził się z postkomunistycznymi i ONR-owskimi lękami ostrożnie, a jednak z perspektywy czasu jego ostrożność i tak była wychylona nieco bardziej w kierunku liberalnego Zachodu i nieco bardziej w kierunku świeckości niż ostrożność PO, nie mówiąc już o lęku i cynizmie PiS-u.

 

Realną politykę polskiego i europejskiego państwa trzeba zmieścić pomiędzy widełkami nienawiści i miłości. Trzeba robić to, co robi Unia, tylko skuteczniej. Kontrolować liczbę imigrantów przekraczających granice zewnętrzne UE; rozmieszczać i integrować tych, którzy są w środku, także za pomocą kwot; trzeba robić wszystko, żeby ustabilizować sytuację w regionach, skąd imigranci do Europy wyruszają, żeby wyruszało ich mniej, bo pewnego progu żadne społeczeństwo nie wytrzyma, nawet „skandynawskie”. Warto nawet spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego dopiero po paru latach rzezi słabosilny Assad jednorazowo wypuścił do Europy setki tysięcy swoich zakładników? Czy nie jest to czasem kolejna kara, którą Putin wymierza Unii? To przecież rosyjski sprzęt wojskowy i rosyjscy żołnierze utrzymują dziś Assada u resztek władzy, więc Assad zrobi dla Putina wszystko. A Putin tymi imigrantami, na których Unia nie jest przecież politycznie przygotowana, których nadejście ożywia nacjonalizmy Unię rozwalające, może zarówno karać Unię za Ukrainę, jak też mieć nadzieję, że destabilizując Unię, a może nawet ją niszcząc, pozbawi Ukraińców jakiejkolwiek wiary w to, że istnieje dla nich życie poza Rosją.

 

I w tym właśnie Balecie Teatru Bolszoj tańczą dziś, podrygują, dygają Kaczyński, Gowin, Terlikowski, Zdort, Lisicki i wielu, wielu innych. A dziś właśnie po raz pierwszy zatańczył w tym balecie także Grzegorz Schetyna. Z upokorzenia, jakie wciąż wyrządza mu Tusk (rękoma Ewy Kopacz)? Z własnej intelektualnej słabości? A co to za różnica? Dla Wielkiego Choreografa żadna. On jest przecież tylko jednym z wielu awatarów chytrości nierozumu, także działającej w historii, nawet jeśli ją sam Hegel przeoczył.

 

 

**Dziennik Opinii nr 255/2015 (1039)

smutnaPrawda

Prof. Gomułka: Program PO to nie zapowiadana rewolucja, tylko reorganizacja systemu podatkowego

Rozmawiała Renata Grochal, 12.09.2015

Ewa Kopacz na konwencji PO w Poznaniu

Ewa Kopacz na konwencji PO w Poznaniu (Fot. Lukasz Cynalewski / Agencja Gazeta)

PO zastępuje składki na ZUS i NFZ podatkiem dochodowym – mówi prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, b. wiceminister finansów w rządzie Donalda Tuska, w rozmowie z „Wyborczą” po ogłoszeniu przez premier Kopacz nowego programu Platformy. – Sporą zmianę widzę natomiast, jeśli chodzi o wprowadzenie jednolitego kontraktu pracy. Ale to zapowiedź ogólnikowa, bo nie ma czegoś takiego w polskim prawie.

Podatkowe trzęsienie ziemi według PO, czyli co Ewa Kopacz ogłosiła na konwencji Platformy

RENATA GROCHAL: PO zapowiadała, że w nowym programie będą rewolucyjne zmiany, które Polacy mają odczuć w swoich portfelach. Odczują?

PROF. STANISŁAW GOMUŁKA: Mam z tym problem, bo propozycje PO zostały przedstawione w mało zrozumiały sposób. Pani premier Ewa Kopacz mówiła, że zawołała do swojego gabinetu ministra finansów oraz szefa Rady Gospodarczej przy Premierze i powiedziała im: musimy coś zrobić, by podnieść płace, szczególnie tym najmniej zarabiającym. I oni mieli zaproponować konkretne rozwiązania. A przedstawili nam w zasadzie likwidację umów śmieciowych poprzez wprowadzenie jednolitych kontraktów. Tymczasem jest wiele kontraktów, np. umowy o dzieło, którymi pracownicy, choćby emeryci, są zainteresowani, bo nie chcą, by odprowadzano od ich dochodów składkę na ZUS.

Gdyby PO chciała naprawdę zlikwidować składki do ZUS i NFZ, to trzeba by było trzykrotnie podnieść dochody z podatku VAT, bo poziom składek na ubezpieczenia społeczne sięga dziś 230 mld zł rocznie, a poziom dochodów z VAT-u – 115 mld zł. Tymczasem szef Rady Gospodarczej przy pemierze Janusz Lewandowski mówił, że te zmiany będą kosztować 10 mld zł, stąd wnoszę, że składki de facto nie zostaną zlikwidowane.

W programie PO czytamy: „Docelowo każdy obywatel zatrudniony na jednolitym kontrakcie będzie płacił tylko jeden podatek dochodowy. W jego wypadku zlikwidujemy składki ZUS i NFZ. A wszystkie obowiązki związane z zasileniem ZUS i NFZ przejmie Ministerstwo Finansów”. Ryszard Petru mówi, że składki do ZUS i NFZ zostaną zastąpione podatkiem dochodowym.

– No właśnie, też tak to interpretuję. Skoro nie likwidujemy ZUS i NFZ, to w dalszym ciągu pieniądze na obsługę emerytur czy składki zdrowotne będą wpływać, tyle że nie bezpośrednio od podatnika, tylko przez Ministerstwo Finansów i budżet, w postaci podatku dochodowego. Te propozycje mają charakter raczej wyborczy niż zmiany systemu – to nie jest rewolucja, tylko reorganizacja systemu podatkowego.

Nadal utrzymujemy reformę Buzka dotyczącą pierwszego filaru, gdzie mamy silną zależność przyszłych emerytur od składek. Tyle że składek nie będą płacić bezpośrednio podatnicy, tylko mają być one przekazywane z budżetu, ale do niego ma wpływać jakaś część z podatku od dochodu. Nie widzę tutaj zmiany, która ma prowadzić do dużego wzrostu płac.

PO obiecuje podatek liniowy na poziomie 10 proc. Ale gdy się wczyta w program, to się okazuje, że tyle zapłacą tylko osoby o niskich dochodach. W przypadku dobrze zarabiających suma podatków i składek obniży się z obecnych 43,5 proc. do 39,5 proc.

– Dziś wiele osób o niskich wynagrodzeniach w ogóle nie płaci podatku, bo korzysta z rozmaitych ulg czy zwolnień. Zatem zapowiedź, że najmniej zarabiający zapłacą 10 proc. stawkę podatku nie jest jakąś rewolucją. Sporą zmianę widzę, jeśli chodzi o wprowadzenie jednolitego kontraktu pracy. Ale to jest zapowiedź ogólnikowa, bo nie ma czegoś takiego w polskim prawie. Janusz Lewandowski zapowiadał, że okres wypowiedzenia będzie wydłużany wraz ze stażem pracy. To znaczy, że będą krótkie okresy dla osób z niskim stażem, a na tym zależy przedsiębiorcom. Ale znowu – są dosyć rewolucyjne zapowiedzi, że celem propozycji jest likwidacja umów śmieciowych i zmniejszenie szarej strefy, tymczasem ja nie widzę bezpośredniego związku między tym, co proponuje PO, a wielkością szarej strefy. Wiadomo, że mamy całkiem sporą szarą strefę dlatego, że płaca minimalna jest wysoka w tych częściach Polski, gdzie średnia płaca jest niska i przedsiębiorcy uciekają do szarej strefy. Sądzę, że główny wysiłek tych propozycji jest taki, by zwiększyć liczbę osób płacących podatki.

Czy wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12 zł, co zgodnie proponują PO i PiS, rozwiąże problem umów śmieciowych”?

– To raczej zwiększy problem śmieciówek, bo wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej na poziomie 12 zł daje około 2100 zł pensji miesięcznie, a to jest więcej, niż wynosi dziś płaca minimalna. Taka płaca w Polsce B czy C będzie dla wielu przedsiębiorców za wysoka i zachęci ich do przechodzenia do szarej strefy.

Zobacz także

bwicepremier

wyborcza.pl

Polscy biskupi opanują Twittera. Przez tydzień będą pisać o wychowaniu

Biskupi promują Tydzień Wychowania na Twitterze. Na zdjęciu prymas Polski, Wojciech Polak.
Biskupi promują Tydzień Wychowania na Twitterze. Na zdjęciu prymas Polski, Wojciech Polak. Fot. Paweł Malinowski / Agencja Gazeta

Ośmiu polskich biskupów w niedzielę będzie zamieszczać wpisy na temat wychowania. Ten wiąże się ze specjalnym wydarzeniem kościoła katolickiego – Tygodniem Wychowania, trwającym właśnie od 13 do 19 września.

Tweety będą pojawiać się na koncie Episkopatu Polski, oznaczone hasztagiem #wychowanie. Ich zamieszczaniem zajmą się: abp Stanisław Gądecki, prymas Polski abp Wojciech Polak, metropolita przemyski abp Józef Michalik, abp wrocławski Józef Kupny, bp Andrzej Czaja z Opola, bp Piotr Libera z Płocka, bp pomocniczy legnicki Marek Mendyk i bp pomocniczy diecezji warszawsko-praskiej Marek Solarczyk.

To pierwsza taka akcja z inicjatywy Episkopatu, którą tłumaczono tak: „Młodzi ludzie potrzebują autorytetów i przewodników duchowych, a nimi są księża biskupi i papież Franciszek, który niemalże codziennie jest aktywny na Twitterze”. Pierwszy wpis pojawił się w niedzielę przed godziną 8.

panBógMnieWspomaga

Z okazji Tygodnia Wychowania biskupi przekazali list wiernym, w którym piszą: „Wybiórcze przyjmowanie zasad moralnych wprowadza człowieka w stan życiowej niepewności i zagubienia i prowadzi do chaosu. To z kolei uniemożliwia jego pełny rozwój i zatrzymuje uwagę jedynie na namiastkach szczęścia, na zaspokajaniu przyziemnych potrzeb, nie zawsze koniecznych do życia. Tymczasem dla człowieka, zwłaszcza młodego, ważne jest poczucie stabilności i bezpieczeństwa, potrzebne jest mądre towarzyszenie mu oraz stawianie wyzwań na miarę jego pragnień i ideałów”.

ciekaweOczym
nieWyobrażamSobie

Akcja na Twitterze potrwa do 19 września.

Źródło: wiadomosci.onet.pl

polscyBiskupiOpanująTwittera

polscyBiskupiBędą

naTemat.pl

Tonący brzydko się chwyta

Platforma ogłosiła propozycje likwidacji składek na ZUS i NFZ. Trudno nie nazwać ich przełomowymi. Przełamują one nie tylko granice populizmu wyborczego, ale także zdrowego rozsądku. Trzeba przyznać, że PO dzisiejszą konwencją przykryła konwencje PiS. Przypomniało ono tylko swoją obietnicę 500 zł na dziecko, tradycyjnie zapominając powiedzieć skąd wziąć na to pieniądze. Nic specjalnego.

Wróćmy do oryginalnych koncepcji Platformy. Oczywiście nic tu nie zniknie tylko zmieni nazwę. O wartość zlikwidowanych składek zwiększą się podatki (zresztą składki na NFZ już są częścią PIT). PO traktuje nas jakbyśmy wierzyli, że herbata robi się słodka od mieszania. Obu instytucjom potrzebne są zmiany, których Platforma nie przeprowadziła, a nie zmiana nazwy składek na podatki.

Gorsze jednak jest jednak to, że za zmianą nazwy pójdą poważne konsekwencje dla systemów zabezpieczenia społecznego. W przypadku ochrony zdrowia wrócimy do systemu budżetowego, proponowanego zresztą przez PiS (i wreszcie wiadomo dlaczego Ludwik Dorn znalazł się na listach PO). Jednak dużo poważniejsze konsekwencje ma propozycja likwidacji składki ZUS-owskiej. Oznacza ona likwidację indywidualnych kont, bo w podatku nie będzie wyznaczonej jego „części emerytalnej”. Indywidualne konta są największym osiągnięciem reformy emerytalnej. Zasada im więcej wpłacisz, tym większą emeryturę dostaniesz nie tylko jest sprawiedliwa. Powoduje także, że system emerytalny nie zawali się w przyszłości.
Ich likwidacja natomiast spowoduje, że nasze emerytury nie będą już zależały od naszej pracy, a od decyzji polityków.

Wymiar propagandowy propozycji Platformy jest aż nadto oczywisty. Spin doktorzy przeczytali badania, że Polacy nie cierpią ZUS i NFZ, więc zaproponowali likwidację składek na nie. Czy jak doczytają do wyników mówiących o tym, że nie lubimy urzędów skarbowych, to zaproponują likwidację podatków?

Myślę jednak, że możemy spać spokojnie. PO nie udało się zrealizować ani jednej ze swoich obietnic sprzed czterech i ośmiu lat. Mieli obniżyć podatki, a podwyższyli VAT z 22 do 23 proc. Mieli dokończyć reformę emerytalną, a ją wykończyli. Mieli obniżyć pozapłacowe koszty pracy, a podwyższyli składki rentowe. Można byłoby wymieniać tak bez końca. O przepraszam, jestem niesprawiedliwy. Jednej obietnicy dotrzymali. Zlikwidowali obowiązkową służbę wojskową. Możemy spać spokojnie także dlatego, że PO najwyraźniej pogodziła się z utratą władzy, zatem wie, że z obietnic nikt ich nie rozliczy. Mamy jeszcze półtora miesiąca do wyborów i pewnie usłyszymy jeszcze niejeden wykwit myśli spin doktorów Platformy.

Antoni Słonimski miał rację mówiąc „tonący brzydko się chwyta”. Brzydko dlatego, że propozycje takie dewastują debatę publiczną. Jako poważne przedstawiają one absurdalne i szkodliwe pomysły. Opinia publiczna zaczyna rozważać coś, co nie powinno wychodzić poza notatki szaleńca. I być może ktoś w przyszłości postanowi je wprowadzić.

Mam zatem prośbę do koleżanek i kolegów z PO: nie chwytajcie się. Ważne jest także w jakim stylu oddacie władze. A ważniejsze czy nie zaszkodzicie jeszcze bardziej Polsce.

tonącyBrzydko

naTemat.pl

Kacperek szczeka, polityka idzie dalej

Paweł Wroński, 12.09.2015

Piotr Duda

Piotr Duda (Fot. Rafał Malko / Agencja Gazeta)

Obrazy tygodnia

Poniedziałek. Ci, którzy uważają, że polityka schodzi na psy, mają kolejny dowód na tę tezę. „Newsweek” pisze, że przewodniczący „S” Piotr Duda spędzał czas za darmo albo za symboliczną opłatę w apartamentach ośrodka Bałtyk, w którym doba kosztuje 1300 zł. Tam myślał o dramatycznym losie wyzyskiwanych pracowników. Intrygują zwłaszcza fragmenty o psie szefa „S” „tak małym, że obsługa bała się, by nie porwały go mewy”. Hotel zamówił dla niego legowisko, karmę (eukanubę dla yorków) i „ręczniki z wyhaftowanym imieniem. Chyba Kacper lub Kacperek” – pisze „Newsweek”.

Wtorek. Duda kontratakuje: dziennikarstwo „Newsweeka” zeszło na psy. Twierdzi, że w terminach, za które wystawiane są faktury, w Bałtyku go nie było, a artykuł jest atakiem politycznym. Szczególnie bolesne jest to, że ten polityczny atak został skierowany na Kacperka. Duda zaprzecza, że dla Kacperka trzeba było zamawiać posłanie i ręczniki: „śpi z nami w łóżku”. Poza tym Kacperek nie je eukanuby. – Proszę państwa, on je royal – mówi z dumą przewodniczący. Rzeczywiście oburzające. To tak jakby szefowi „S” wmawiać, że pił byle jakie chardonnay, a było to porządne chablis.

Środa. Przyznanie Jarosławowi Kaczyńskiemu tytułu Człowieka Roku na Forum Ekonomicznym przewyższało ponoć Jaworzynę Krynicką (1114 m) w oportunizmie i lizusostwie. Dotychczasowy wkład w myśl ekonomiczną prezesa sprowadzał się do pomysłu „lustracji biznesmenów”. Sam prezes zdawał się zaskoczony i rozbawiony. Spoglądał ze sceny na heroicznie oklaskujących go członków zarządów spółek skarbu państwa. Ot, jakby widział stado merdających Kacperków.

Czwartek. „Newsweek” nadal dręczy przewodniczącego Dudę, dopytując o faktury z Bałtyku na jego nazwisko. Ale – jak twierdzi Duda – po wizycie dziennikarzy w Bałtyku z pokoju zniknęły trzy haftowane ręczniki. A jakie imię na nich wyhaftowano? „Kacperek”?

Piątek. Nowoczesna Petru urządza marsz yorków, by protestować przeciw przywilejom związkowców, których utrzymanie kosztuje miliardy. Tomasz Lis w TOK FM zapowiada kolejne rewelacje o Dudzie i Kacperku. Panie Tomaszu, nie jestem entuzjastą Dudy, ale jeśli ktoś ma yorka i nazwał go Kacperek, nie może być tak do końca zły.

Zobacz także

wyborcza.pl

Jestem gdańszczanką od pokoleń, patrzę i oczom nie wierzę! [LIST]

Joanna Szymańska-Godard, 12.09.2015

JAN RUSEK

Pozwalamy, by deptano po naszych wartościach, by nawoływano do ograniczenia praw człowieka, nie przeciwstawiamy się fali nienawiści. Nadal nie wyciągamy lekcji z historii. Dlatego „prawdziwi patrioci” na ulicach doświadczonego apokalipsą miasta krzyczą: „Zrobimy z wami to, co Hitler z Żydami”, „Gdańsk jest dla Polaków!”.
Szanowni Państwo!
Nazywam się Joanna Szymańska-Godard, jestem gdańszczanką od pokoleń, od kilku lat pracuję w międzynarodowych organizacjach praw człowieka w Strasburgu i Wilnie, zajmuję się prawami człowieka w Europie Wschodniej. Wstrząsnęła mną dzisiejsza manifestacja antyimigrancka w Gdańsku i chciałam się podzielić moją opinią.Patrzę na zdjęcia z tej manifestacji w Gdańsku i oczom nie wierzę. Gdańsk, moje miasto, miasto, które tyle przeszło w swoich dziejach, dało dziś popis najgorszego hejterstwa. Slogany wykrzykiwane przez „prawdziwych patriotów” w związku z uchodźcami uciekającymi przed wojną nie mają nic wspólnego z prawem do wypowiadania swojego zdania i z wolnością słowa. „Zrobimy z wami to, co Hitler z Żydami”, „Zawsze i wszędzie imigrant jeb y będzie” – to nawoływanie do nienawiści, coś, co powinno być ścigane z urzędu, a same manifestacje natychmiast przerwane. Nasze państwo jest zbyt słabe i po raz kolejny nie zdało egzaminu, bagatelizując to zło, które coraz częściej wychodzi na nasze ulice.Oglądam zdjęcia z Gdańska i widzę powtórkę z historii. Jako potomkini przedwojennych polskich gdańszczan – będących wtedy w mniejszości – zbyt dobrze wiem, do czego prowadzi taka eskalacja nienawiści w społeczeństwie.Tak samo w latach 30. po ulicach miasta maszerowały bojówki SA, na drzwiach restauracji wieszano tabliczki z napisem: „Psom i Polakom wstęp wzbroniony”, a większość marzyła o etnicznie czystym mieście tylko dla jednej nacji. „Danzig ist Deutsch!” – krzyczano wtedy. Teraz krzyczą: „Gdańsk jest dla Polaków!”. Nie, nie godzę się na to, żeby w moim mieście, które przez takie poglądy swoich mieszkańców zostało potem zrównane z ziemią i przeżyło prawdziwą apokalipsę, działy się teraz takie rzeczy.

Wielu ludzi powołuje się na demokrację, w której to większość decyduje i twierdzi, że opinia większości jest najlepszą z możliwych. Nie jest to prawdą. Hitlera wybrano w demokratycznych wyborach i cieszył się on poparciem większości.

Demokracja potrafi być okrutna i naruszać wolność części swojego społeczeństwa, i dlatego tak ważne jest podpierać ją czymś więcej. Dlatego wymyślono prawa człowieka, podpisano wiele międzynarodowych konwencji, które w swoim założeniu mają chronić wszystkich i każdego z osobna.

Bez względu na to, kim jesteśmy.

A jeśli się dobrze zastanowić, to każdy z nas jest częścią jakiejś mniejszości, grupy słabiej reprezentowanej. Czy to kobiety w świecie mężczyzn, czy Polacy w Wielkiej Brytanii, czy też osoby leworęczne w świecie praworęcznych. Każdy z nas jest częścią jakiejś mniejszości. I każdy z nas może kiedyś spotkać się z dyskryminacją, hejtem i naruszeniem swoich fundamentalnych praw.

Dlatego z przerażeniem przysłuchuję się od wielu tygodni dyskusji, która towarzyszy sprawie przyjęcia uchodźców z krajów objętych konfliktami zbrojnymi. Szczególnie Polacy jako naród, który emigrował nie tylko w czasach wojen, ale często także z powodów ekonomicznych, powinni wykazać się solidarnością z tymi ludźmi. Dzieje się jednak inaczej. Nie zdaliśmy egzaminu z człowieczeństwa.

Wina leży też w nas samych, tych, którzy z takim stanem rzeczy się nie godzą. My milczymy. Sami pozwalamy na to, by deptano po naszych wartościach, by nawoływano do ograniczenia praw człowieka – dopóki nie dotyczy to bezpośrednio nas, to nie mamy z tym problemu, nie przeciwstawiamy się tej fali nienawiści. My nadal nie wyciągamy lekcji z historii. Na myśl przychodzą może i oklepane, ale ciągle bagatelizowane słowa niemieckiego pastora Niemoellera:

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

Żeby tylko nie okazało się, że karą za nasz dzisiejszy brak empatii będzie to, że kiedyś to nam nie pomogą, kiedy to my będziemy w potrzebie.

Znajdziesz nas na Twitterze, Google+ i Instagramie
Jesteśmy też na Facebooku. Dołącz do nas i dziel się opiniami.
Czekamy na Wasze listy: listy@wyborcza.pl

 

gdańskByłWczorajWarszawaWrocław

wyborcza.pl