Michnik (01.10.2015)

 

Tragedia uchodźców – dramat Europy

Tragedia uchodźców jest faktem, mamy okazję oglądać codziennie zdesperowanych często umęczonych i zrozpaczonych ludzi, którzy uciekają z krajów objętych wojną, na ogół także nędzą, dyktaturą, rządami szaleńców i fanatyków. Codziennie oglądamy masę ludzi, kobiet, płaczących dzieci, którzy opuścili w swoim przekonaniu raczej na zawsze swój kraj wierząc, że znajdą lepsze życie w bogatej, demokratycznej, praworządnej, a przede wszystkim żyjącej od 70-ciu lat w pokoju Europie. Dlatego do pewnego momentu wydawać się mogło, że Europa znowu przyjmie kolejną falę uchodźców. Tak jak wiele razy do tej pory, poczynając od uchodźców wojennych i powojennych, do białych reemigrantów z dawnych kolonii (między innymi: Francuzów z Algierii, Portugalczyków z Angoli, Anglików z Rodezji i Kenii), wyjeżdżających z krajów nędzy i wojskowych reżimów do dawnych metropolii ludzi poszukujących chleba i pracy, albo uciekinierów politycznych po upadku Powstania na Węgrzech, Praskiej Wiosny lub po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Tym razem jednak mamy do czynienia ze zjawiskiem jakościowo i przede wszystkim ilościowo odmiennym.

Od początku roku do Europy uciekło głównie z Afryki, a także Bliskiego i Środkowego Wschodu około 500 tysięcy ludzi i fala ta nadal rośnie. Są to głównie muzułmanie, co podsyca i tak silne i całkowicie uzasadnione obawy przed ukrytymi wśród nich terrorystami, falę potencjalnej agresji. Dotychczasowe doświadczenia z emigrantami z krajów islamskich są oczywiście różne, ale bardzo często złe. Zbyt często tworzą oni obcą i wrogą wobec otoczenia niezdolną do integracji, agresywną społeczność jak to ma miejsce zwłaszcza we Francji i w niektórych dzielnicach Londynu. Z jednej strony chrześcijańska moralność, europejskie zasady poszanowania praw człowieka, zwykła przyzwoitość nakazuje przestrzeganie podstawowego przykazania chrześcijaństwa – kochaj bliźniego, a sama Ewangelia ma bardzo wiele odniesień wprost mówiących o pomocy dla bezdomnych, głodnych potrzebujących, pobitych i ograbionych – jak chociażby piękny wzruszający fragment o dobrym Samarytaninie. Z drugiej strony obawy ludzi widzących napływającą niekontrolowaną wlewającą się na nasz kontynent falę, słuchając słów agresywnych i niesprawiedliwych, żądań i roszczeń pod adresem państw europejskich, często „popieranych” takim argumentem jak kamień, pięść, atak na policjantów i żołnierzy, łamanie prawa, są zrozumiałe i uzasadnione.

W obliczu realnego problemu uchodźców i pewnej bezradności zaskoczonej skalą problemu Unii Europejskiej oglądamy kolejną odsłonę polskiego piekła. Problem jest niezwykle trudny do rozwiązania i dlatego mamy z grubsza rzecz biorąc do czynienia z fenomenem bardzo wielu, oczywiście jak zawsze radykalnie krytycznych, dziennikarzy podzielonych na pisowskich propagandystów wietrzących w uchodźcach szansę na dorwanie się Kaczyńskiego do władzy i przyzwoitych ale dość naiwnych namawiających do przyjmowania uchodźców i „rozwiązania” problemu. Nie spotkałem ani jednego tekstu (być może coś przeoczyłem?), który postulowałby jakieś konkretne rozwiązanie. Bo twierdzenie, że trzeba „zlikwidować” problem w krajach skąd uchodźcy uciekają rozwiązaniem nie jest.

W kolejnej odsłonie polskiego piekła wystąpił czołowy szkodnik i niszczyciel polskiej demokracji Kaczyński, który wygłosił swoje haniebne wystąpienie w Sejmie, w którym nie tylko groził krajom Unii, głównie Niemcom i proklamował brak zainteresowania Polski tym problemem zgłaszając absurdalny pomysł finansowania obozów uchodźców przez Polskę na Bliskim Wschodzie, odrzucając w zasadzie możliwość przyjmowania przez nasz kraj uchodźców. Kłamał i straszył szariatem panoszącym się w Europie Zachodniej, ale nie zająknął się o kibolskim i pisowskim szariacie w Polsce polegającym na wyciu pod pomnikami, na cmentarzu w rocznicę Powstania i buczeniu. Ten kibolski szariat ujawnił się podczas kampanii prezydenckiej i jemu p. Duda wiele zawdzięcza. Dobrze się stało, że to przemówienie w imieniu PiS-u wygłosił Kaczyński, a nie pani Szydło, bo lepiej wiedzieć, co ma do powiedzenia kataryniarz niż jego papuga. Ale nie miejmy złudzeń PiS będzie grał uchodźcami w walce o władzę, kłamiąc i strasząc, w czym będzie uczestniczył pisowski prezydent p. Duda.

Do swoich dotychczasowych kłamstw kampanii wyborczej Duda wniósł oryginalny wkład. Jest chyba pierwszym prezydentem demokratycznego państwa, który za granicą szkaluje własny kraj. Najpierw w Niemczech mówił, że Polska nie jest sprawiedliwa, potem w Londynie namawiał Polaków by nie wracali do kraju bo jest tam źle. W międzyczasie jego człowiek szef BBN, niejaki Soluch, ogłosił, że nasz kraj nie jest przygotowany do przyjmowania uchodźców, co jest oczywiście winą nieludzkiego rządu pani Kopacz. Pisowska fala nienawiści do uchodźców zlewa się z falą (na szczęście daleko mniejszą) nienawiści wśród części księży. „Część polskiego Kościoła właśnie wypowiedziała posłuszeństwo papieżowi w kluczowej kwestii Ewangelii: miłości bliźniego”, (Katarzyna Wiśniewska, „Schizma w polskim Kościele”, „Gazeta Wyborcza”, nr 219, z dn. 19-20 09 2015 r.). Do schizmy jeszcze daleko, ale wyraźny dystans do Papieża Franciszka ze strony całego pisowsko-radiomaryjnego obozu, polskiego papieża Terlikowskiego i pisowskich udających katolików lizusów jest wyraźny.

Z drugiej strony mamy do czynienia z, w najlepszym razie, skrajną naiwnością. Z poglądem, który da się chyba sprowadzić do twierdzenia – wszystkie kraje europejskie w tym Polska mają obowiązek przyjmować wszystkich zgłaszających się uchodźców, chyba, że ktoś niesie czarny sztandar dżihadystów, albo obwiązał się ładunkami wybuchowymi? Walka z ksenofobią, nacjonalizmem, populizmem, głupotą i polityczną podłością jest potrzebna i chwalebna, ale ta walka nie może oznaczać pogardy i lekceważenia dla uzasadnionej obawy przed islamskim terroryzmem i możliwymi problemami jakie wiążą się z niekontrolowanym napływem uchodźców. Taką naiwność chociaż z pewnością podszytą ideologicznym szaleństwem i wrogością do Kościoła jest twierdzenie p. Środy: „Jesteśmy plemieniem, którego tożsamość budowana jest na niechęci wobec obcych”, (Magdalena Środa, „Nienawiść jedno ma imię”, „Gazeta Wyborcza”, nr 216, z dn. 16 09 2015 r.). Z czego ma wynikać bezrefleksyjna aprobata przyjmowania uchodźców i potępienie jako „nienawistnej” każdej obawy czy wątpliwości związanej z ich napływem do Polski.

Europa staje wobec najpoważniejszego chyba od powstania Wspólnoty Europejskiej wyzwania humanitarnego i próby egzaminu z odpowiedzialności i jedności. Jestem przekonany, że zda ten egzamin tak samo jak wszystkie dotychczasowe. Nie jest żadnym wyjściem przyjmowanie wszystkich uchodźców bo to tylko zachęci kolejnych. Istnieje przecież granica możliwości nawet dla Unii. Konieczna jest moim zdaniem twarda polityka selekcji, nie przyjmowania emigrantów ekonomicznych (jest coś irytującego w oglądaniu młodych zdrowych ludzi, którzy zamiast walczyć o własny kraj rzucają kamieniami w policjantów stojących na ich drodze do Niemiec), likwidowania band przemytników i handlarzy ludzkim nieszczęściem, walka z dżihadystami i pomoc dla sił działających na rzecz stabilizacji na Bliskim Wschodzie.

blogerskiDebiut

naTemat.pl

Język Niesiołowskiego za ostry? „To przykre, że koledzy z własnej partii często nie udzielają mi poparcia”

Język Niesiołowskiego za ostry? "To przykre, że koledzy z własnej partii często nie udzielają mi poparcia"
Język Niesiołowskiego za ostry? „To przykre, że koledzy z własnej partii często nie udzielają mi poparcia” Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta

Stefan Niesiołowski to polityk, który nie boi się mówić tego, co myśli. Niektórzy twierdzą, że zdarza mu się powiedzieć o jedno lub nawet więcej słów za dużo. Sam Niesiołowski, który właśnie otworzył blog w naTemat twierdzi, że to łatka przypięta mu przez nienawidzących go przeciwników. Ubolewa, że tej nagonce ulegają niejednokrotnie koledzy z Platformy.

W naTemat pojawił się pierwszy wpis na pańskim blogu. Momentami merytoryczny, ale i ostry. Dlaczego używa Pan ostrego języka?

Stefan Niesiołowski: Czasami, w polemice bezpośredniej mogę użyć nieco mocniejszego określenia, ale w żadnym wypadku nie poczuwam się do odpowiedzialności za zimną wojnę w Polsce, za niesłychany potok chamstwa, wyzwisk, agresji, bo to jest domena pseudo prawicowych mediów. Już nie chcę przytaczać co piszą… „Komorowski gorszy od Hitlera”, ja w czapce enkawudzisty… Pojawiają się niesłychane wyzwiska pod moim adresem, autorstwa pana Ziemkiewicza, Mazurka, Sakiewicza… W najmniejszym stopniu nie czuję się odpowiedzialny za demolowanie debaty publicznej.

A nie wydaje się Panu, że przypięto Panu łatkę polityka, który w Platformie jest numerem jeden pod względem ostrości języka?

Tak, to robota moich przeciwników. Podobnie było w przypadku prezydenta Komorowskiego. Człowieka spokojnego, kulturalnego, uprzejmego. Aż trudno znaleźć większego patriotę. Kiedy prowadziłem kampanię i rozdawałem ulotki, spotykałem się z hasłami „Komorowski KGB”, „Człowiek GRU”, „złodziej”, „morderca ze Smoleńska”. Podobnie jest w przypadku osób, które mnie nienawidzą, czyli z obozu kato-prawicy, PiS i jego przyległości albo tych wszystkich pseudo-katolickich mediów.

Dlaczego Pana „nienawidzą”?

Pałają z nienawiści do mnie, ponieważ moje diagnozy, analizy i oceny są trafne. Oni są zbyt bezradni, żeby polemizować, bo po ich stronie nie może być argumentów. Prowadzą zatem tego rodzaju kampanię we wszystkich mediach PiS-owskich, a to jest ogromna część mediów. Ona oczywiście przynosi taki efekt, że część ludzi się na to łapie, ale tym gorzej dla nich.

A jak Pan oceniłby sposób komunikowania Stefana Niesiołowskiego?

Nie jestem od tego by oceniać, niech robią to inni. Moje teksty, analizy i artykuły bronią się same. To jest trafność analizy, nieuleganie modom, na które zawsze byłem zawsze bardzo odporny. Potrafiłem konfrontować się z komunistyczną propagandą prawie zupełnie sam. Niektórzy mówili: „a jednak jest w tym dużo racji, że socjalizm i sprawiedliwość społeczna mają przyszłość”. Ja mówiłem, „jaka sprawiedliwość społeczna? To oszustwo i dyktatura”. Teraz natomiast powszechne są zachwyty nad Dudą.

W jakim sensie?

Na przykład ostanie przemówienie Andrzeja Dudy w Nowym Jorku było banalne. Na przykład teza, że „prawo a nie siła”. Przecież to już Rzymianie powiedzieli „plus ratio quam vis”, czyli „rozum a nie siła”. Niektórzy zachwycają się banalnym Dudą, który stoi z takim chytrym uśmieszkiem, miną jakby co chwila bał się, że mu ktoś ubliży. Jestem na to w największym stopniu odporny, tak jak potrafiłem być odporny na komunistyczną propagandę. Teraz jestem odporny na propagandę pisowską. Natomiast ona jest zaraźliwa. Te banały, że w PiS-ie są patrioci, a Platforma nie dotrzymuje obietnic, to wszystko są kłamstwa, które znamy już z komunizmu.

Gdyby zamiast Dudy przemawiał Pan, to byłoby mniej ogólników i banałów?

Tam były same banały! Nie znalazłem tam ani jednego ciekawego sformułowania. To było banalne, żałosne przemówienie. Nie zawierało żadnych elementów, które nadawałyby się do krytyki. To tak, jakbym powiedział, że jest dobrze, gdy jest ciepło, gdy jest przyjemnie, a ludzie powinni długo żyć i być szczęśliwi. To był stek przeraźliwych banałów, a ja bym się na czymś skoncentrował.

Na czym?

Powiedziałbym przynajmniej jeden konkret, aby to wyglądało, że o coś tej Polsce chodzi. Nie ma na świecie chyba ani jednego polityka, który powiedziałby, że liczy się tylko siła, że za pomocą gospodarczą powinno iść żądanie ustępstw w innych obszarach, że prawo słabszego jest mniej warte niż prawo silniejszego. Nawet najokropniejszy dyktator by tego nie powiedział. To Kim Ir Sen by tego nie powiedział. Było mi wstyd, że polski prezydent coś takiego mówi, a zobaczyłem falę zachwytów i banałów publikowanych w mediach. To, co mówił Duda, było zupełnie żałosne, swoją przeraźliwą banalnością.

Mówi się, jaka to wspaniała jest polityka PiS, jaka przebiegła i inteligentna, a jaki ten Kaczyński jest genialny. To samobójczy trend, który może doprowadzić do tego, że Polska sobie sama zafunduje kłopoty. My odpowiadamy za stan naszego państwa i wychowaliśmy pisowski nowotwór, który Polskę w pewnym momencie może zacząć pożerać.

Polscy politycy mówią często banały, aby przypadkiem nikt im niczego nie zarzucił. Czy Pan waży słowa, czy stara się powiedzieć to, co w danym momencie pan myśli?

Zawsze, gdy mówię, to myślę nad tym, co mówię. Polityk zawsze waży słowa. No może Paweł Kukiz tego nie robi, Grzegorz Braun który mówi, że trzeba rozstrzelać dziennikarza, czy Antoni Macierewicz. Nawet jest mi trochę wstyd odpowiadać na takie pytania, czy ważę słowa. To trochę ładniejsza forma pytania, „czy pan jest normalny”. Ważenie słów jest podstawowym elementem polityki. Nad każdym zdaniem się zastanawiam, choć czasem może mi się zdarzyć, jak każdemu, że powiem coś nie tak, jak bym chciał powiedzieć.

Miałem na myśli ogólną tendencję, aby nie powiedzieć o jednego słowa za dużo. Mam wrażenie, że niektórzy politycy kierują się tylko tą zasadą i uciekają w truizmy i banały, które wytykał Pan prezydentowi Dudzie.

W przypadku Dudy to nie jest kwestia tego, o czym pan mówi. To jego marność intelektualna, niski poziom. On nie jest w stanie niczego wypracować. Albo czyta tekst napisany przez kogoś innego, albo mówi coś od siebie i jest to żałosne. Natomiast ma pewien swój styl i potrafi prezentować pisowską propagandę. Nie jest tak, że mówi same banały. W ONZ powiedział same banały, ale tu w Polsce mówi rzeczy pisowskie. To propagandysta PiS-u, który reprezentuje interes jednej partii. On potrafi urazić. Na przykład Platformę, panią premier Kopacz – w tym jest bardzo dobry. I tu bym bronił pana Dudy. Nie można mu postawić zarzutu, że nie wiadomo o co mu chodzi. Jemu chodzi o zwycięstwo wyborcze PiS-u i działa w tym kierunku.

Niektórzy politycy Platformy również zwracają uwagę na Pana język. Na przykład Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała, że od lat pracują nad pana językiem. Joanna Mucha stwierdziła zaś, że nie popiera takiego dyskursu. Miewa Pan z tym problemy w swoim ugrupowaniu?

Nie, żadnych. Kidawa-Błońska wyjątkowo coś takiego powiedziała. Na szczęście tego już od dawna nie było, bo nie chcę wdawać się w spory z moimi kolegami. Jest to przykre, że czasem nie zapoznają się dobrze z daną wypowiedzią, gdy toczy się nagonka na mnie, a ja nie otrzymuję wsparcia we własnej partii. To nie wynika z tego, że ja coś źle powiedziałem, tylko że oni tego nie wiedzą, nie zrozumieli lub od razu dali się porwać.

Na przykład?

Choćby nagonka, że kazałem dzieciom jeść szczaw. To w ogóle nie była prawda. Mówiłem, że ja sam jadłem szczaw, gdy byłem dzieckiem. Drugim kłamstwem było, że pobiłem dziennikarkę, a ja nawet jej nie dotknąłem. Teraz kolejne sformułowanie, kiedy powiedziałem że na Kopacz plują pisowskie śmiecie. Chodziło mi o media, a poszła informacja, że nazwałem Joannę Lichocką pisowskim śmieciem. Ja tego nie powiedziałem. Mówiłem o mediach, które szkalują w plugawy sposób panią premier. Nazwałem te media pisowskimi śmieciami i podtrzymuję to, ale nie nazwałem tak Lichockiej. Ona nie jest żadnym śmieciem, bo człowiek nigdy nie jest śmieciem. Człowieka stworzył pan Bóg, człowiek ma duszę i człowiek ma godność.

Pani Kidawa-Błońska nie przeczytała dobrze mojej wypowiedzi, ale to pojawiało się wielokrotnie. Politycy Platformy, tak jak wielu innych są nieodporni na nagonkę. Gdy się gdzieś w Polsce toczy nagonka, ludzie którzy nie mają wyrobienia walki z komunizmem, ulegają temu i uważają, że coś w tym musi być. To jest przykre, nieprzyjemne, irytujące i trzeba z tym żyć, że koledzy z własnej partii często nie udzielają mi poparcia i powtarzają pisowskie kłamstwa.

A czy bywa tak, że dziennikarze którzy zapraszają Pana do studia prowokują? Bo „Niesiołowski zawsze coś powie”?

Niestety, dziennikarze w dużej części są dość słabo rozeznani w tych wszystkich subtelnościach, są bardzo konformistyczni, powtarzają banały. Wielu jest propisowskich, na przykład Rymanowski. Wydawałoby się, że jak jest w TVN-ie, to będzie niezależny. Otóż nie. Panuje jakaś fałszywa teza, że TVN to stacja proplatformiana. To brednia. Mamy na przykład Rymanowskiego i wielu innych. Ale nie, specjalnie mnie nie prowokują, choć czasem liczą, że coś im się uda, że coś palnę i będzie może jakiś proces. Przyzwyczaiłem się do tego i zazwyczaj nie mam procesów, a jak mam – to wszystkie wygrywam. Co jakiś wytacza mi je „Gazeta Polska” czy „Radio Maryja”, ale zawsze przegrywają.

A jak pańska rodzina, zwolennicy reagują na pańskie występy w mediach? Nie mówią: Stefan, trochę łagodniej? To pomaga, czy przeszkadza?

Więcej jest takich, którzy mówią, że wreszcie ktoś mówi prawdę o PiS-ie. W takim tonie jest 90 proc. wpisów na moim Facebooku Są też tacy, którzy mówią mi „łagodniej”. Że coś było niepotrzebne, za mocne, ale jest tych osób dużo mniej. Są też tacy, którzy twierdzą że mówię zbyt łagodnie.

stefanNiesiołowski

naTemat.pl

Kto nie reaguje, ten przyzwala

Jacek Harłukowicz, 01.10.2015

Marsz

Marsz „w obronie chrześcijańskiej Europy” (fot. Magdalena Kozioł)

Od wschodu po zachód i od morza po góry kroczą przez Polskę antyimigranckie manifestacje. Z nazwy „przeciwko islamizacji Europy”, w praktyce sprowadzają się do kibolskich zaśpiewek: „J… Araba!”, i skandowania o „islamskiej dziczy”. Ulicami Wrocławia w minioną niedzielę maszerował tłum z transparentem adresowanym do premier rządu: „Za zdradę narodu spotka cię kara, zawiśniesz na sznurze, ty k… stara”. I co? I nic.

Manifestacje są legalne, zgłoszone w magistratach i eskortowane przez policję. Mimo to nikt nie reaguje, że łamane jest na nich prawo – premier rządu grozi się sznurem, a uchodźcom w najlepszym wypadku spuszczeniem „ostrego wpier…”. Nikogo nie rusza ani transparent z postacią w stylu członka Ku-Klux-Klanu, ani „karykatura”, na której odziany w turban brodaty mężczyzna uprawia seks z kozą. A przecież zaledwie półtora roku temu prokurator generalny Andrzej Seremet wydał wytyczne w sprawie przestępstw dotyczących mowy nienawiści. Wytyczne również dla policji. I co? I nic.

Za każdym razem, gdy nienawistnicy wychodzą na ulice – a robią to regularnie – milczą władze samorządowe, które na te marsze wydają pozwolenia. Tłumaczą, że nie mają prawa ich zabraniać.

Nie chodzi jednak o cenzurę prewencyjną, ale o reakcję na konkretne sytuacje. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się zdarzy na demonstracji. Ale gdy padają tam rasistowskie hasła i lżeni są ludzie, można taką manifestację przerwać. Pozwala na to ustawa Prawo o zgromadzeniach, której art. 12 daje taką możliwość nie tylko wtedy, gdy demonstracja zagraża życiu, zdrowiu i mieniu, ale także wtedy, gdy jej uczestnicy naruszają przepisy ustaw karnych. Również tych zagrożonych karą więzienia do lat trzech o szerzeniu nienawiści z powodu wyznawanej religii czy rasy. I co? I nic.

Nic – bo to martwy przepis. Nie przypominam sobie, by choć jeden rasistowski spęd został w Polsce przerwany. Policja nie reaguje albo robi to tylko wtedy, gdy naprawdę musi. Zaczyna analizować przebieg demonstracji dopiero wówczas, gdy pytają o to media, choć w sieci roi się od zdjęć i filmów, na których wszystko widać jak na dłoni.

W Łodzi jeden z tygodników zamieścił zdjęcie z tamtejszej demonstracji na pierwszej stronie! A na nim dwóch hajlujących łysych mężczyzn. Fotoreporter ich widział, policjanci – nie. Może byli ślepi?

A może, jak rzecznik policji w Krakowie, gdzie skandowano: „Polska cała tylko biała, bez Araba i pedała!”, po prostu uznali, że manifestacja odbywa się „bez zakłóceń”?

Brak reakcji na zalewające polskie ulice hejt, rasizm i ksenofobię oznacza przyzwolenie dla nich. A ich piewców rozzuchwala. Kiedyś była ich garstka. Potem, w pierwszych marszach organizowanych kilka tygodni temu, szło ich już kilkuset. W ostatni weekend – tysiące. A w piątek i sobotę pójdą kolejne – w Bielsku, Tarnobrzegu, Poznaniu i Białymstoku.

Na razie tylko kroczą ulicami. Jeśli ktoś ich nie powstrzyma, ruszą dalej – na nieliczne meczety i ośrodki, które niedługo zaczną przyjmować uchodźców. A wtedy na pewno nie obędzie się „bez zakłóceń”.

wyborcza.pl

Szydło atakuje rząd PO. To nic nowego, ale dawno nie robiła tego w tak ostrych słowach

AB, 01.10.2015

Beata Szydło

Beata Szydło (Fot. Łukasz Krajewski/ Agencja Gazeta)

Beata Szydło jako gość TVN24 nie zostawiła suchej nitki na rządzie PO i premier Ewie Kopacz. – Polska nie jest dzisiaj rządzona – mówiła. I, jak dodała, należy skończyć „czas sprzedawania” naszej gospodarki.

 

– Nie ma ani jednej rzeczy, za którą pochwaliłaby pani rząd Platformy? – dopytywał Beatę Szydło zdziwiony prowadzący. – Trudno mi chwalić premiera rządu, który dokonał jednej fundamentalnej rzeczy: zamienił rząd w sztab wyborczy PO. Przez to jest ogromna liczba problemów, bo Polska nie jest dzisiaj rządzona – ripostowała kandydatka PiS na premiera. O czym jeszcze mówiła na antenie TVN24?

1. O podsumowaniu rządów Ewy Kopacz

Kandydatka PiS na premiera była pytana o podsumowanie ostatniego roku rządów PO, którego dokonała wczoraj szefowa rządu. Zdaniem Szydło, Kopacz nie zasłużyła jednak na laurkę.

– Pani premier nie pokazała konkretów, nie pokazała rozwiązanych problemów – mówiła posłanka. I, jak dodała, „Kopacz próbuje wmówić Polakom, że jest odpowiedzialna tylko za ostatni rok funkcjonowania rządu”. – Tymczasem przez ostatnie 8 lat pełniła w tym rządzie poważne funkcje – przypomniała Szydło.

2. O Polsce w ruinie

– Nie jest pani wstyd? Polska jest podziwiana za granicą, a ci, którzy mówili, że jest w ruinie, tego się teraz wstydzą – chciał wiedzieć prowadzący.

– O tym, że Polska jest w ruinie, mówi cały czas PO. To jest właśnie rządzenie w stylu Platformy: kreowanie rzeczywistości, której nie ma, i wkładanie w usta polityków czegoś, czego nigdy nie powiedzieli – zaznaczyła Szydło.

 

3. O statystyce i biedzie

– Statystycznie wszystko dobrze się w Polsce układa, ale na spotkaniach przychodzi do mnie pani i mówi: „statystyka moich dzieci nie wyżywi”. Trzeba się mierzyć z problemami, a nie od nich uciekać – mówiła kandydatka PiS na premiera. Wcześniej prowadzący wytknął jej, że na przestrzeni ostatnich lat dane GUS-u dotyczące biedy w Polsce znacznie się poprawiły.

– Polska się rozwija, ale z rozwoju korzysta za mało obywateli – przekonywała.

4. O spotkaniach z prezesem

Szydło była też pytana o to, czy Jarosław Kaczyński nie osłabił jej pozycji, mówiąc, że „jeżeli będzie dobrym premierem, to będzie rządzić 4 lata”. – W przeciwnym wypadku ważny będzie interes Polski – mówił prezes PiS.

– Nie ma powodu, żeby przejmować się losem Beaty Szydło. Beata Szydło sobie świetnie poradzi – zapewniła.

Posłanka odniosła się też do nocnego spotkania prezydenta i Jarosława Kaczyńskiego.Zdaniem Szydło to szukanie tematu zastępczego. – Andrzej Duda daje przykład nowej jakości w polityce: umawia się z wyborcami, dotrzymuje słowa. Dla ludzi to coś nowego, a powinno być oczywistością – mówiła.

5. O górnikach

– 9 miesięcy zmarnowano. Pamięta pan te porozumienia podpisywane w blasku fleszy przez ministrów i przedstawicieli związków… I w tle stojąca premier Kopacz, która mówi, że porozumienia zostaną spełnione. Nie zrobiła tego, zostali oszukani górnicy. Ewa Kopacz złamała dane słowo – zaznaczyła Szydło, odnosząc się do negocjacji w górnictwie.

6. O „czasie sprzedawania”

Na koniec rozmowy posłanka została zapytana o wypowiedź Janusza Lewandowskiego dla „Rzeczpospolitej”. – Od czasów Tymińskiego nie było takiej hodowli gruszek na wierzbie, jakie proponuje PiS. Ich spełnienie grozi ruiną finansów publicznych – cytował słowa byłego ministra prowadzący.

– Myślę, że opinie pana Lewandowskiego są dyktowane pewnym rozczarowaniem, że nie udało się mu stworzyć wspólnego programu z Ewą Kopacz. Czas sprzedawania należy skończyć; minister sporo sprzedał z polskiej gospodarki. My chcemy to skończyć i rozpocząć czas inwestowania – zapowiedziała Szydło.

szydłoAtakujeRządPO

TOK FM

Nienawiść na marszach przeciwko uchodźcom. Policja nie interweniuje, ale nagrywa

Jacek Harłukowicz, 01.10.2015

12 września, marsz przeciwników sprowadzenia uchodźców do Polski w Łodzi

12 września, marsz przeciwników sprowadzenia uchodźców do Polski w Łodzi (MARCIN STĘPIEŃ)

Przez 24 polskie miasta przeszły ostatnio antyimigranckie marsze. W Łodzi hajlowano. We Wrocławiu baner skierowany do premier: „Za zdradę narodu spotka cię kara, zawiśniesz na sznurze, ty k… stara”. W sobotę kolejne.

To była zaplanowana ogólnopolska akcja. Ktoś według jednej sztancy pozakładał kilkanaście profili na Facebooku: „Rzeszów przeciwko imigrantom”, „Lublin przeciw imigrantom” itd., itp. I informacje o dacie i miejscu demonstracji – w założeniach – „przeciwko islamizacji Europy”. W praktyce marsze sprowadzały się do lżenia wyznawców islamu, imigrantów i rządu.

„Zawiśniesz na sznurze”

W sobotę w Katowicach tłumek – z transparentem „Refugees goatfuckers”, rysunkiem brodatego mężczyzny w turbanie uprawiającego seks z kozą i z flagami z krzyżem celtyckim – skandował: „Cała Polska z nami krzyczy: nie chcemy islamskiej dziczy!” oraz „Ole, islam pier…”. W Łodzi siły połączyli kibole nienawidzących się klubów piłkarskich Widzewa i ŁKS. Pierwsi śpiewali: „Nie ma, że boli, Widzewek islam pier…”, drudzy mieli transparent z postacią w stroju członka Ku-Klux-Klanu i hasłem „ŁKS czuwa”.

Na czele marszu – co uchwycił fotoreporter tygodnika „Angora” – szło dwóch młodych mężczyzn z rękami wyciągniętymi w geście „Sieg heil”. Hajlowano też w Bydgoszczy. W Krakowie okrzyki: „Polska czysta, Polska biała, bez Araba i pedała”. W Gdańsku: „J… islam” i „Jeśli tutaj przyjedziecie, ostry wpier… dostaniecie”. W Warszawie inscenizacja: przebrany za Araba mężczyzna bił kobietę w burce, a w Lublinie odegrano scenkę z egzekucji mężczyzn w pomarańczowych kombinezonach.

W niedzielę czterotysięczny tłum przemaszerował przez Wrocław. Śpiewał: „Cała Polska śpiewa z nami: wyp… z uchodźcami”, „J… Araba” oraz „Islamiści pedofile”. I ogromny transparent: „Za zdradę narodu spotka cię kara, zawiśniesz na sznurze, ty k… stara”, w którym na czerwono wyróżniono litery układające się w imię szefowej rządu – EWA.

W żadnym z 24 miast policja nie interweniowała. – Demonstracja przebiegała spokojnie, obyło się bez zakłóceń porządku – słyszymy od rzecznika Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie podinsp. Mariusza Ciarki. Podobne zapewnienia słyszymy od rzeczników komend we Wrocławiu, Katowicach i Łodzi.

Nie reagują, ale rejestrują

Paweł Petrykowski z policji dolnośląskiej tłumaczy, że obecni na manifestacji we Wrocławiu funkcjonariusze nie interweniowali, bo mieli rozkazy, by dbać przede wszystkim o ład i porządek. Nie oznacza to jednak, że zabronionych przez prawo haseł i zachowań nie wychwycili.

– Nagrywaliśmy demonstrację, a dokonana analiza jej przebiegu skutkuje przesłaniem zabezpieczonych materiałów do prokuratury z wnioskiem o wszczęcie śledztwa z artykułu o publicznym nawoływaniu do popełnienia czynu zabronionego lub jego pochwalaniu – mówi Petrykowski.

Taką informację przekazaliśmy we wtorek rzecznikom innych komend. W Łodzi i Katowicach poinformowano nas, że i u nich zaczęła się analiza wydarzeń z weekendu. Dlaczego jednak funkcjonariusze nie reagowali od razu, gdy na manifestacjach hajlowano i ubliżano wyznawcom islamu od „kozoje…”?

Tłumaczenie jest takie samo. – To była legalna manifestacja. Naszym zadaniem było więc przede wszystkim zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim jej uczestnikom. Ewentualna interwencja mogłaby niepotrzebnie podgrzać i tak gorącą już atmosferę – mówi „Wyborczej” aspirant Sebastian Imiołczyk z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji w Katowicach.

Gdy mówię, że we Wrocławiu policja doniosła do prokuratury, oddzwania po kilku godzinach: – Też mamy zabezpieczony materiał, który będzie analizowany. Osoby łamiące prawo mogą się spodziewać konsekwencji.

Protestów będzie więcej

W ostatni weekend przeciwko imigrantom protestowano w Sosnowcu, Warszawie, Lublinie, Katowicach, Łodzi, Rzeszowie, Krakowie, Szczecinie, Bydgoszczy, Gorzowie, Opolu, Tczewie, Starogardzie, Gdyni, Gdańsku, Słupsku, Siedlcach, Wyszkowie, Ostrołęce, Żyrardowie, Piastowie, Szydłowcu, Błoniach, Grudziądzu, Głogowie i we Wrocławiu.

W piątek maszerować będą Bielsko i Tarnobrzeg. W niedzielę – Poznań i Białystok. Tydzień później – Kielce i Kutno. Za dwa tygodnie – Częstochowa i Łomża.

Paula Sawicka z walczącego z ksenofobią stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita ubolewa, że choć większość Polaków nie prezentuje wobec uchodźców postawy nienawiści, to jej sprzeciwu wobec rasizmu i ksenofobii nie słychać.

– Niestety wciąż mamy niską świadomość obywatelską. Dlatego tak ważny jest głos osób publicznych i władzy. To one winny ustalać standardy. W wolnej Polsce taki głos usłyszeliśmy tylko dwa razy. Był to głos premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, który w 1991 r. z dnia na dzień odwołał ze stanowiska wiceministra zdrowia Kazimierza Kaperę za jego homofobiczną wypowiedź. Drugi przypadek, z ostatnich lat – szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, gdy do podpalaczy mieszkań imigrantów w Białymstoku mówił: „Idziemy po was”. I słowa dotrzymał, ale to już nikogo nie interesowało. Politycy niestety patrzą na słupki poparcia i nie reagują na te uliczne antyimigranckie demonstracje nienawiści. A powinni ośmielać obywateli, którym to się nie podoba – mówi Sawicka.

tuHajlują

wyborcza.pl

Religię wprowadzono do szkół tylnymi drzwiami i na szybko. „Miałem telefony z episkopatu”

Karolina Słowik, Wiktoria Beczek, 30.09.2015

Jak religia wróciła do szkół

Jak religia wróciła do szkół (PIOTR WÓJCIK / Agencja Gazeta)

Religia powróciła do szkół 26 lat temu. Episkopat zażądał i premier Mazowiecki wprowadził ją rozporządzeniem ministra edukacji, tym samym – zdaniem rzecznika praw obywatelskich – łamiąc konstytucję. Mazowiecki mówił potem Torańskiej: – Jako katolik uważałem, że to nie jest dobry pomysł.

 

Dzięki inicjatywie „Świecka szkoła” kwestia finansowania lekcji religii z budżetu państwa znów wraca jako temat debaty publicznej. Według organizatorów lekcje religii w szkole kosztują obywateli miliard 350 milionów złotych rocznie.

Proponują, by za te środki opłacić uczniom np. dodatkowe lekcje języków obcych czy stworzyć nowe pracownie informatyczne w szkołach. W ciągu trzech miesięcy zebrali ponad 100 tysięcy podpisów.

Religia wprowadzona do szkół tylnymi drzwiami

A jak to się stało, że religia w ogóle została wprowadzona do szkół? Powróciła w 1989 roku, po Okrągłym Stole, gdy premierem był Tadeusz Mazowiecki. Było tak: episkopat, nie konsultując tego wcześniej z premierem Mazowieckim, publicznie zażądał wprowadzenia religii do szkół. Mazowiecki, bojąc się, że przegra nadchodzące wybory prezydenckie, wprowadził religię do szkół instrukcją ministra edukacji, która weszła w życie 3 sierpnia 1990 roku. Nie przeprowadzając tego projektu przez Sejm – zdaniem m.in. ówczesnej rzecznik praw obywatelskiej prof. Ewy Łętowskiej – złamał konstytucję.

Udostępnione pomieszczenia i wypłaty dla katechetów

Kilkanaście dni później prof. Łętowska złożyła skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Zarzuciła w niej rządowi, że wprowadzenie religii do szkół narusza art. 1 i 3 konstytucji, ustawę o rozwoju systemu oświaty i wychowania, ustawę o gwarancjach wolności sumienia i wyznania oraz Kartę nauczyciela.

Ostatecznie w 1991 r. TK oddalił skargę, choć nie jednogłośnie. Trzech (z 11) sędziów przedstawiło zdanie odrębne, a prokurator generalny ocenił, że „niektóre unormowania zawarte w instrukcjach budzą zastrzeżenia”.

Głosem większości stwierdzono jednak m.in., że „świeckość i neutralność Państwa” nie może być podstawą do wprowadzenia obowiązku nauczania religii w szkołach publicznych, ale także nie może oznaczać zakazu jej nauczania.

Dodatkowo uznano, że rozdział Kościoła od państwa nie zostaje naruszony, ponieważ MEN „udostępnia jedynie pomieszczenia szkół”, a „wypłacania wynagrodzenia nauczycielom religii nie można utożsamiać z dotowaniem lub subwencjonowaniem kościołów”.

Łętowska postawiła też rządowi zarzut naruszenia wymagań kwalifikacyjnych nauczycieli. Tu argumentowano jednak, że „decyzje dotyczące osób katechetów i ich kwalifikacji należą do władz kościołów”. TK zawierzył też wyjaśnieniom MEN, według których „kwalifikacje nauczycieli religii nie tylko nie są niższe od przeciętnych kwalifikacji innych nauczycieli, ale nawet często je przewyższają”.

 

„Jako katolik miałem wątpliwości”

Kolejne rządy musiały jednak uporządkować sprawę. W 1992 roku minister edukacji Andrzej Stelmachowski wydał rozporządzenie w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach. Rzecznik praw obywatelskich znów zareagował – zwracał uwagę, że rozporządzenie łamie m.in. regułę świeckości państwa, określoną w konstytucji. Trybunał oddalił w całości tę skargę.

– Mazowiecki mówił, że wprowadzając religię do szkół, zrobił dobrze jako polityk, ale jako katolik miał wątpliwości, czy religia w szkołach przysłuży się Kościołowi – mówił Gazecie.pl jego biograf Andrzej Brzeziecki. – Mazowiecki bał się wprowadzić ten projekt na agendę, żeby nie otwierać kolejnego frontu przed wyborami prezydenckimi – dodał.

Załatwić religię przed 1 września

A jak sam Mazowiecki tłumaczył swoją decyzję? – Tą uchwałą episkopat mnie zaskoczył – mówił potem Teresie Torańskiej. – Zdawałem sobie sprawę, jak wielkiej wagi jest to sprawa w Polsce, ale też, jakie spory może wyzwolić. Sam jako katolik uważałem, że powrót religii do szkół nie jest dobrym pomysłem, bo Kościół może na nim stracić. Przede wszystkim autentyzm chodzenia na religię. Inna jest sytuacja, gdy młodzież z własnej woli i chęci uczestniczy w lekcjach religii, inna, gdy chodzi z obowiązku – dodał.

– Powiedział pan to prymasowi? – pytała Torańska.

– Nie. Postulat episkopatu musiałem oceniać z perspektywy premiera, a nie kogoś, kto ma wątpliwości.

– Czym groziła pana odmowa?

– Chyba publicznym naciskiem, bardzo daleko idącym. Rząd, który przeprowadzał tak wiele rzeczy trudnych, nie mógł mieć w Kościele przeciwnika – odpowiadał. Potem dodał, że nie było czasu, by załatwić tę sprawę zgodnie z ustawą i poddać ją pod głosowanie w Sejmie: – Zaczynał się rok szkolny, a miałem telefony i z sekretariatu episkopatu, i od samego prymasa Glempa, że Kościół oczekuje, by sprawa została załatwiona przed 1 września – mówił.

 

Kulerski: „Nie warto było”

Z kolei Wiktor Kulerski, ówczesny minister edukacji, mówił Torańskiej, że to był „błąd nie do uniknięcia”, bo rząd Mazowieckiego był słaby i potrzebował poparcia nie tylko Kościoła, ale i innych sił politycznych.

 

– Episkopat doskonale wiedział, że ten rząd potrzebuje wsparcia codziennego, że Kościół odgrywa rolę języczka u wagi i że odmówienie mu tego poparcia skazuje [rząd – red.] na klęskę – mówił Torańskiej. – Myślę, że Kościół od początku upatrywał w Polsce pewnej szansy na zbudowanie tutaj demokracji katolickiej – dodał.

Co ciekawe, Kulerski wspomina też, że kiedy w 1989 roku przyszedł do ministerstwa, we wszystkich szkołach było 18 tys. nauczycieli języka rosyjskiego i półtora tysiąca nauczycieli wszystkich języków zachodnich – na ok. 27 tys. szkół.

– Ale wy do Ministerstwa Finansów wystąpiliście o przydzielenie 26 tys. etatów dla katechetów – dopowiada Torańska.

Kulerski ocenia decyzję Mazowieckiego jednoznacznie: – Nie warto było. Episkopat nie poparł Mazowieckiego w wyborach prezydenckich i religia w szkołach okazała się tylko jednym z etapów prowadzących do zaplanowanego celu.

Obie rozmowy ukazały się w cyklu wywiadów Teresy Torańskiej „My”.

Przedmiot obowiązkowy. Opłacany z podatków

Ostatecznie religia w szkołach została dopuszczona w Konstytucji z 1997 roku. Art. 53. § 4. mówi: „Religia kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”.

To, czy ten przedmiot powinien być obowiązkowy i opłacany z budżetu państwa, wciąż pozostaje kwestią sporną.

 

 

religięWprowadzono

TOK FM

Cicho o księdzu Oko

Katarzyna Wiśniewska, 01.10.2015

Ks. Dariusz Oko

Ks. Dariusz Oko (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Przez lata ks. Dariusz Oko brylował w mediach, a za jego obraźliwe komentarze pod adresem gejów, gender czy ateistów nie spotkało go słowo krytyki. W końcu posługiwanie się językiem nienawiści zarzucił mu watykański urzędnik

Ks. Krzysztof Charamsa z watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary wystawił druzgoczącą recenzję twórczości ks. Dariusza Oko. „Z punktu widzenia teologii chrześcijańskiej jego retoryka jest nie do zaakceptowania. Godzi nie tylko w rzetelność naukową, ale też w ogólnoludzkie standardy przyzwoitości, a poza tym nadużywa autorytetu, jaki sobie przypisuje” – napisał w długim artykule w „Tygodniku Powszechnym”. Zarzucił mu posługiwanie się językiem nienawiści.

Taki głos to precedens, ponieważ przez lata ks. Oko, wykładowca teologii, brylował w mediach i na katolickiej uczelni (Uniwersytet Papieski JPII w Krakowie). Za jego obraźliwe komentarze pod adresem gejów, gender czy ateistów nie spotkało go słowo krytyki. Co teraz zrobi polski Kościół? Z informacji, które wczoraj zdobyłam, wynika, że chętnych, by wyciągnąć konsekwencje wobec ks. Oko, w Episkopacie brakuje.

Powinien się tym zająć kard. Stanisław Dziwisz, bo ks. Oko przynależy do archidiecezji krakowskiej. Poprosiłam więc o komentarz jego rzecznika ks. Roberta Nęcka. – Mogę tylko wyrazić ubolewanie z powodu całej tej sytuacji, całego zamieszania – powiedział. – Czy to ubolewanie z powodu zachowania ks. Oko? – dopytałam. Ks. Nęcek nie sprecyzował. I dodał, że „kardynał Dziwisz jest na lotnisku”. Metropolita wyjeżdża za granicę. Zatem sprawą się nie zajmie. Ks. Nęcek odesłał mnie do władz UPJPII. Sęk w tym, że to kardynał Dziwisz jest wielkim kanclerzem tej uczelni i wystarczyłoby jedno słowo, by ks. Oko z Uniwersytetu usunięto. A jak się nieoficjalnie dowiedziałam – żadnych interwencji w sprawie ks. Oko ani prób dyscyplinowania ze strony kurii nie było.

Może prezydium Episkopatu? W końcu skandal, który wywołuje ks. Oko, ma zasięg ogólnopolski – jak stwierdził ks. Charamsa. Jednak rzecznik Episkopatu ks. Paweł Rytel-Andrianik nie chciał wprost powiedzieć, czy Episkopat sprawą się zajmie. Jego odpowiedź sugeruje, że raczej nie. Zapewnia, że rozmawiał z oboma kapłanami. „Ks. Charamsa mówi, że jest to jego prywatny pogląd i nie można utożsamiać tej opinii z jego urzędem. Ks. Oko wskazuje ewangeliczną zasadę Jezusa Chrystusa, aby na początku porozmawiać z zainteresowaną osobą, jeśli ktoś ma wątpliwości czy zarzuty. Tego zaś zabrakło” – napisał mi ks. Paweł Rytel-Andrianik.

Polski Kościół na miażdżącą krytykę ks. Oko mógłby zareagować, ale nie musi. Artykuł ks. Charamsy nie ma mocy oficjalnego pisma Kongregacji Nauki Wiary, nie można więc go traktować jako dyrektywy papieża Franciszka, by zająć się ks. Oko. Pod tekstem nie ma nawet podpisu prefekta Kongregacji, nie mówiąc o zatwierdzeniu papieskim. Niemniej jednak ks. Charamsa nie wypowiada się jedynie we własnym imieniu – świadczy o tym wyraźne zaznaczenie jego funkcji – urzędnika Kongregacji – w notce pod tekstem.

Nie ma więc racji ks. Oko, który na portalu Frondy ogłosił już, że opinia ks. Charamsy jest „jego własną, prywatną”, i ironizuje, że „ataki »Gazety Wyborczej «” i »Tygodnika Powszechnego « są zaszczytem”.

Zdaniem biskupa, który nie chce wypowiadać się pod nazwiskiem, ów tekst powinien być „czerwonym światłem” dla Episkopatu: – Mamy jasny sygnał z Watykanu, że język ks. Oko nie jest akceptowany. – Dlaczego więc tolerują go nasi hierarchowie? – pytałam. – Ks. Oko mówi ostro prawie to samo, co biskupi mówią bardziej dyplomatycznie. To jest sedno problemu – usłyszałam od biskupa.

I faktycznie. Ks. Oko porównuje gender do marksizmu, co ksiądz Charamsa nazywa „fałszywą generalizacją”, tymczasem w odczytywanym w kościołach liście biskupów na Niedzielę Świętej Rodziny wprost czytamy, że „ideologia gender stanowi efekt trwających od dziesięcioleci przemian ideowo-kulturowych, mocno zakorzenionych w marksizmie i neomarksizmie”.

Ks. Oko walczy z konwencją o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet. Na antenie TVN 24 przekonywał, że „ludzie wierzący szanują innych i szanują żony”. Z kolei Konferencja Episkopatu Polski ogłosiła niedawno, że konwencja „zbudowana jest na ideologicznych i niezgodnych z prawdą założeniach. Wskazuje ona, że przemoc wobec kobiet jest systemowa, zaś jej źródłem są religia, tradycja i kultura”.

Żaden z biskupów co prawda nie posunie się do obrzydliwych metafor na temat seksu analnego, jakimi operuje ks. Oko („seks gejowski to jest tak, jakby tłok silnika zamiast w cylindrze poruszał się w rurze wydechowej”). Za to abp Henryk Hoser potrafi na jednym oddechu wymienić „akty homoseksualne i czyny pedofilskie” jako „zaprzeczenie Ewangelii”.

Oczekiwanie reakcji polskiego Kościoła po tekście urzędnika watykańskiej kongregacji byłoby więc nadmiernie optymistycznie. Ale to wcale nie musi być koniec sprawy. – Ten artykuł może dopiero wzbudzić zainteresowanie Kongregacji Nauki Wiary osobą księdza Oko. Za tym tekstem mogą pójść inne, wyższe rangą, które już będą wymagały konkretnych działań ze strony naszego Kościoła – mówi mi jeden z biskupów.

Zobacz także

cichoO

wyborcza.pl

Michnik: Trzeba mieć odwagę powiedzieć „nie”

Adam Michnik, Gazeta Wyborcza, 30.09.2015

Wręczenie Nagrody im. Adama Mickiewicza w sali Salon Horloge w gmachu francuskiego MSZ w Paryżu. Laureat Adam Michnik oraz minister ds. europejskich Francji Harlem Désir i jego odpowiednicy z Polski - Rafał Trzaskowski i Niemiec - Michael Roth

Wręczenie Nagrody im. Adama Mickiewicza w sali Salon Horloge w gmachu francuskiego MSZ w Paryżu. Laureat Adam Michnik oraz minister ds. europejskich Francji Harlem Désir i jego odpowiednicy z Polski – Rafał Trzaskowski i Niemiec – Michael Roth (fot. IFRANCJA.FR)

Wczorajsze przemówienie naczelnego „Gazety Wyborczej” w Paryżu na uroczystości wręczenia mu Nagrody im. Adama Mickiewicza.

Ta wspaniała nagroda, imienia Adama Mickiewicza, ma dla mnie podwójną wartość, ze względu na Trójkąt Weimarski, który uhonorował mnie wraz ze znakomitym uczonym niemieckim Wolfem Lepeniesem i wybitnym humanistą francuskim Edgarem Morinem, oraz ze względu na osobę patrona.

Adam Mickiewicz to największy polski poeta. To swoisty symbol wolnej i suwerennej kultury polskiej. To patriota narodu polskiego i rzecznik wartości europejskich. To uczestnik konspiracji i więzień carskiego despotyzmu oraz uchodźca. To działacz polskiej emigracji politycznej i profesor College de France. Gdy w dziewiętnastym wieku Polski nie było na mapie Europy, to Polska zawsze istniała w swojej kulturze narodowej i tożsamości. Najpiękniejszym symbolem jednego i drugiego był Adam Mickiewicz.

Ten pisarz, zawsze niewygodny dla dyktatur, cudzych i własnych, był upartym obrońcą wolności, był pisarzem wolnym od szowinizmu, od ksenofobii, od nietolerancji. Pisał o Litwie, swojej ojczyźnie, pisał „Do przyjaciół Moskali” w hołdzie rosyjskim dekabrystom, obrońcom wolności, i tworzył legion żydowski, rzucając wyzwanie antysemickim przesądom.

Mickiewicz to bardzo ważny pisarz mojej generacji. Bunt studencki w 1968 r. rozpoczął się od protestu przeciwko skonfiskowaniu spektaklu teatralnego Adama Mickiewicza „Dziady” w warszawskim Teatrze Narodowym. W ten sposób Mickiewicz stał się pośmiertnie znakiem sprzeciwu wobec dyktatury komunistycznej, która plugawiła język polski stalinowską retoryką nasyconą nienawiścią antyinteligencką i antysemicką.

Trójkąt Weimarski to symbol porządku demokratycznego w Europie. To gwarancja stabilności i pokoju w centrum naszego kontynentu. Mam przekonanie, że moje pokolenie, pokolenie buntu ’68, Komitetu Obrony Robotników i „Solidarności”, a potem środowisko „Gazety Wyborczej”, jest generacją, która zrealizowała swoje marzenie o Polsce suwerennej. Nasz kraj poddany obcemu uciskowi, a potem dyktaturze komunistycznej i sowieckiej dominacji, dziś jest demokratycznym państwem w strukturach Unii Europejskiej. Zawdzięczamy to w dużej mierze Trójkątowi Weimarskiemu.

Tam, gdzie miały miejsce najgorsze wojny w dwudziestym wieku, dziś panuje pokój. To największy sukces naszego kontynentu, to cud w skomplikowanej, choć pięknej europejskiej historii. Za aktywne dążenie do realizacji tego cudu wielu Polaków płaciło wysoką cenę: dyskryminacji, represji, a czasem – egzystencji. Ale ten cud nie jest – i nigdy nie będzie – definitywny. Dziś stoimy w obliczu wyzwań nowego typu. Dziś obserwujemy dramat uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki.

Ten dramat to test moralny i polityczny, to wyzwanie wymaga od nas solidarności, która musi być ważniejsza niż pragmatyzm. To, co mówię, jest w sporze z deklaracjami dużej części polskiej klasy politycznej, która powtarza, że Polski nie stać na przyjęcie 10 tysięcy uchodźców. To lęk przed ksenofobią i wyraz tej ksenofobii; jedno i drugie bezmyślne i szkodliwe dla Polski i dla Unii Europejskiej. Ten dramatyczny problem uchodźców musi być obiektem troski pozostałych. Myślę, że aktywny udział organizacji międzynarodowych jest tu niezbędny, bowiem sama Unia Europejska może temu nie sprostać.

I jest jeszcze drugie wyzwanie – to aktywność putinowskiej Rosji na wschodzie Ukrainy. Rosyjska Federacja znalazła się w rękach środowiska politycznego, które wyznaje i realizuje projekt antydemokratyczny w polityce wewnętrznej i agresywno-imperialny w polityce międzynarodowej. Duch Rosji wolności, Rosji Andrieja Sacharowa przegrywa z duchem Stalina, Breżniewa i Putina. Rosja Putina chce odmówić narodowi ukraińskiemu prawa do jego wyboru drogi do Unii Europejskiej i do wartości europejskich, tymczasem naród ukraiński ma do tego prawo.

Do tego prawo również ma naród rosyjski, którego prawa obywatelskie są dziś deptane tak spektakularnie. Opowiadano mi w Moskwie anegdotę, jak dwóch przyjaciół, jeden z Rosji, drugi z Ukrainy, spotyka się na placu Czerwonym. Jeden mówi do drugiego: słuchaj, tu u nas, w Rosji, wszystkie stacje telewizyjne, radia i gazety mówią, że cała Ukraina jest w rękach faszystów, bandytów, złodziei i chuliganów – czy to prawda? A drugi odpowiada: nie, to gruba przesada, nie cała Ukraina, wyłącznie Krym i część Donbasu.

Projekt Putinowski to specyficzny populizm nowej generacji, to pełzający zamach stanu, który ubezwłasnowolnia instytucje demokratyczne, które istnieją wyłącznie jak tekturowe makiety, jak dekoracje w złym spektaklu teatralnym. Ale ten putinizm, ten populizm Putinowski jest zaraźliwy. Znajduje swych zwolenników w innych krajach. Spójrzmy na Węgry zarządzane przez Viktora Orbána, wsłuchajmy się w deklaracje prezydenta Republiki Czeskiej Milosza Zemana czy premiera Słowacji, pana Ficy. Także u nas, w Polsce, nie brakuje tendencji analogicznych, które wydają się zagrażać całej logice demokratycznej transformacji w moim kraju.

Te zagrożenia narzucają nowe wyzwania i obowiązki Unii Europejskiej i jej obywatelom, trzeba je obserwować, analizować, nazywać po imieniu i przestrzegać przed nimi. Trzeba mieć odwagę powiedzieć „nie” tym wszystkim, którzy sięgają po mowę i praktykę nienawiści i nietolerancji. Nie wolno nam dopuścić do nowej zdrady klerków, która poprzedziła zdradę z Monachium w 1938 r.

NAGRODA MICKIEWICZA DLA MICHNIKA

Adam Michnik odebrał wczoraj w Paryżu prestiżową Nagrodę Trójkąta Weimarskiego im. Adama Mickiewicza. W przemówieniu przestrzegał przed Europą pozbawioną solidarności.

– To nagroda za walkę z ignorancją i nietolerancją. Tegoroczni laureaci taką walkę nieustannie prowadzą – tak Michnika oraz nagrodzonych razem z nim niemieckiego socjologa Wolfa Lepeniesa oraz francuskiego filozofa Edgara Morina charakteryzował Harlem Désir, francuski minister ds. europejskich.

Nagroda im. Mickiewcza przyznawana jest co roku od 2006 r. za zasługi w umacnianiu współpracy Polski, Niemiec i Francji. Początkowo wręczano ją w Weimarze, a od czterech lat ceremonie odbywają się za każdym razem w innym mieście Trójkąta. Tegoroczną zorganizowano w przepięknej sali Salon Horloge w gmachu francuskiego MSZ w Paryżu. W historii Europy to szczególne miejsce. Właśnie tu 9 maja 1950 r. Robert Schuman, ówczesny szef francuskiej dyplomacji, przedstawił projekt Wspólnoty Węgla i Stali, która stała się fundamentem, na którym powstała Unia Europejska.

Oprócz ministra Désira w uroczystości udział wzięli jego polski i niemiecki odpowiednik – Rafał Trzaskowski i Michael Roth.

Désir, mówiąc o naczelnym „Wyborczej”, żartował, czy to na pewno przypadek, że Michnik i Mickiewicz mają takie samo imię. A potem opisał jego dysydencką karierę. – To osoba o nieposzlakowanej moralności, konsekwentna w walce o wolność myśli, słowa i o demokrację – mówił. Dodawał przy tym, że choć Polska jest od 25 lat demokratycznym krajem, Michnik o swobody walczy dalej.

Naczelny „Wyborczej”, zanim zaczął przemówienie, rozbawił salę, przepraszając za swój – jak określił – „barbarzyński francuski”. Ale potem był już poważny. Mówił o cudzie, jakim jest zjednoczona Europa, i poważnych problemach, z jakimi obecnie zmaga się Europa. Kryzys migracyjny to jego zdaniem test moralny i polityczny. Europa, by go zdać, musi być bardziej solidarna niż pragmatyczna. Mówił też o Rosji i wojnie, którą ona wywołała na wschodniej Ukrainie. – Duch Rosji wolności, Rosji Andrieja Sacharowa przegrywa z duchem Stalina, Breżniewa i Putina – stwierdził naczelny „Wyborczej”. Przestrzegał przed rozprzestrzenianiem się w Europie bakcyla putinizmu.

O Polsce sporo mówił Edgar Morin, wspominając swój pobyt w Warszawie podczas politycznej odwilży w październiku 1956 r. – Zobaczyłem na własne oczy, czym jest totalitaryzm i jak można go przezwyciężyć – mówił, zaznaczając, że wówczas zafascynował się Polską. Obserwował powstanie „Solidarności”, a później transformację kraju po obaleniu komunizmu. – Cywilizacja słowiańska, germańska i romańska powinny wspólnie stworzyć nową wizję Europy – apelował.

Na uroczystości odczytano też wystąpienie nieobecnego Wolfa Lepeniesa, który apelował, by Trójkąt Weimarski zaangażował się w Afryce, a także w południowej Europie, by pomóc jej zmniejszać dystans wobec unijnej Północy.

Nagrodą im. Mickiewicza jako pierwszych w 2006 r. nagrodzono byłych ministrów spraw zagranicznych Polski, Niemiec i Francji: Krzysztofa Skubiszewskiego, Hansa-Dietricha Genschera i Rolanda Dumasa, którzy powołali Trójkąt Weimarski. Laureatami w poprzednich latach byli też m.in. prof. Władysław Bartoszewski, Zdzisław Najder i Rita Süssmuth.

Anna Napiórkowska, Paryż, Bart

 

 

Zobacz także

nagrodaMickiewicza

wyborcza.pl

Czy sukces to kwestia budowy mózgu?

Michał Rolecki, 30.09.2015

Z badań wynika, że lepsza sieć połączeń w mózgu oznacza więcej

Z badań wynika, że lepsza sieć połączeń w mózgu oznacza więcej „lepszych” cech charakteru. (Kirill Kedrinski / 123RF)

Naukowcy znaleźli zaskakującą korelację między połączeniami w mózgu a prawdopodobieństwem występowania cech charakteru i trybu życia uważanych za pozytywne.

Po przebadaniu 461 osób naukowcy odkryli, że osoby, które prowadzą bardziej aktywny i zdrowy tryb życia oraz mają pozytywne cechy osobowości, mają inny zestaw połączeń między różnymi regionami mózgu niż osoby prowadzące niezdrowy tryb życia i przejawiające negatywne cechy charakteru.

Zespół badaczy wykorzystał dane z Human Connectome Project (HCP), wielomilionowego projektu, w który zaangażowanych jest kilka ośrodków badawczych i amerykańskich uniwersytetów (m.in. Massachusetts General Hospital, Washington University w Saint Louis, University of Minnesota, Uniwersytet Harvarda oraz University of California w Los Angeles). Projekt ten stara się odnaleźć związek między cechami charakteru mierzonymi wynikami testów psychologicznych a różnicami w budowie mózgów zobrazowanych za pomocą bardzo czułego rezonansu magnetycznego o wysokiej rozdzielczości.

Naukowcy z Uniwersytetu w Oksfordzie wykorzystali dane z 461 takich badań do stworzenia ogólnej, uśrednionej mapy tego, w jaki sposób działa i współpracuje ze sobą 200 różnych ośrodków w ludzkim mózgu. Następnie przyjrzeli się temu, w jaki sposób każdy z tych ośrodków komunikował się z pozostałymi u każdego z badanych. Wynikiem była osobista mapa połączeń między ośrodkami ukazująca, w jakim stopniu ośrodki ze sobą współpracują i które szlaki komunikacyjne są najmocniejsze, a więc najbardziej wykorzystywane.

Naukowcy, porównując takie mapy połączeń badanych z cechami charakteru, zauważyli bardzo silną korelację z cechami demograficznymi i charakterologicznymi. Lepsza sieć połączeń charakteryzuje osoby przejawiające cechy uważane za pozytywne (inteligencję słowną, dobrą pamięć, zadowolenie z życia, lepsze wykształcenie i wyższe dochody), słabsza zaś osoby, które przejawiają cechy uznawane za negatywne (skłonność do zachowań agresywnych, skłonność do naruszania norm, nadużywanie substancji psychoaktywnych i niska jakość snu). Wyniki badań opublikowano w „Nature Neuroscience”.

Badanie wskazuje, że być może prawdziwa jest hipoteza postawiona przez badaczy już na początku XX wieku: jeśli jesteśmy dobrzy w jednej dziedzinie, prawdopodobne jest, że będziemy dobrzy także w innych. Na przykład jeśli ktoś ma dobrą pamięć, oznacza to, że łatwiej się uczy, więc łatwiej też mu zdobyć lepsze wykształcenie i, co jest z tym związane, lepsza pracę, co wpływa na poziom dochodów i zadowolenie z życia. Hipoteza ta jednak nie zdobyła przychylności naukowców. Nie było bowiem jasne, czy taki związek przyczynowo-skutkowy rzeczywiście odzwierciedlał lepszą lub gorszą komunikację między odpowiednimi ośrodkami w mózgu. Nowe badania wydają się to potwierdzać.

– Można w ten sposób odróżnić osoby z bardziej udanym życiem i pozytywnymi cechami charakteru od osób, które odnoszą mniej sukcesów – komentuje dla „Nature” Marcus Raichle, neurobiolog z Washington University w St. Louis, Missouri. I dodaje, że na podstawie badań nie da się określić, czy słabsze połączenia między ośrodkami to skutek czy raczej przyczyna negatywnych cech.

Deanna Barch, psycholog z Washington University i współautorka pracy, ma nadzieję, że jeśli lepiej poznamy, co jest skutkiem, a co przyczyną, uda nam się „popchnąć mózgi w stronę lepszego końca skali”.

Ale ludzki mózg nie jest wcale prosty i nadal stanowi bardzo złożoną zagadkę. Lepsze połączenia między ośrodkami to nie wszystko. Z badań wynika na przykład, że osoby o lepszej koordynacji oko-ręka, czyli silniejszych połączeniach między ośrodkami odpowiadającymi za wzrok i ruch, wypadają słabiej na „skali sukcesu” niż osoby o lepszej inteligencji słownej, które wypadają znacznie lepiej. – To sugeruje, że biologiczny mechanizm naszych zdolności poznawczych może być znacznie bardziej złożony, niż nam się wydaje – komentuje Van Wedeen, neurobiolog z Massachusetts General Hospital w Bostonie.

Naukowcy będą dalej badać te tajemnice w miarę tego, jak z projektu Human Connectome napływać będą nowe dane.

Źródło: „Nature”

Zobacz także

odkrycie

wyborcza.pl