Duda (22.09.2015)

 

Polacy bogacą się, a rządząca PO traci. „Bo jej elektorat emocjonalnie biednieje”

Anna Siek, 22.09.2015
Jacek Żakowski, tygodnik

Jacek Żakowski, tygodnik „Polityka” (Fot. Małgorzata Kujawka/ Agencja Gazeta)

„Osiem lat rządów PO-PSL to bogacenie się całego społeczeństwa i spadek nierówności standardowo mierzonych współczynnikiem Giniego. Między 2007 a 2015 r. poziom nierówności obniżył się w Polsce o blisko cztery punkty procentowe. To proces imponujący, bezprecedensowy, niemal rewolucyjny” – ocenia Jacek Żakowski analizując tegoroczną „Diagnozę Społeczną”. Dlaczego więc rządząca w tym czasie PO traci poparcie?

 

Zdaniem Jacka Żakowskiego, odpowiedzi trzeba szukać w danych dotyczących polskiej klasy średniej. Bo to ta grupa stanowi trzon elektoratu Platformy Obywatelskiej.

„Lata 2013-2015 to spełnienie jej najczarniejszych snów. Wprawdzie zwiększyła ona swoje dochody o ponad dziesięć procent, ale musiała odczuć jak mimo to błyskawicznie traci dystans do najbogatszych, których dochody wzrosły aż o 17 proc.. Klasa średnia wprawdzie nie staje się dosłownie biedniejsza, bo jej dochody rosną, ale emocjonalnie biednieje, bo ucieka jej klasa wyższa, a dogania ją klasa niższa. Finansowo wciąż jeszcze zyskuje, ale społecznie – biednieje” – ocenia na blogu publicysta tygodnika „Polityka”.

 

Jak podkreśla Żakowski, nie tylko na postawie sytuacji w Polsce, niepokoje i strach członków klasy średniej mają bezpośredni wpływ na opinię społeczną. „Bo to klasa średnia jest najbardziej opiniotwórcza, najaktywniej głosuje, pisze, występuje w mediach, przewodzi lokalnym wspólnotom i potrafi narzucić swoje emocje innym” – podkreśla.

Według publicysty „Polityki”, można ocenić, że „wspomagając awans niższej klasy niższej, PO zrobiła coś społecznie dobrego, ale dla niej samej i dla jej wyborczego wyniku – ewidentnie złego”.

„Bo ważny społeczny cel osiągnęła kosztem trzonu własnego elektoratu. Nie wiem, czy tak chciała, czy po prostu tak jej wyszło – podobnie jak kiedyś Unii Wolności. I z podobnym skutkiem. Choć, daj Boże, nie tak radykalnym” – pisze na blogu Jacek Żakowski.

Zobacz także

ŻakowskiTłumaczy

TOK FM

Tożsamość

Jednym z pozytywnych skutków ubocznych w sumie dość obrzydliwej, histerycznej debaty na temat przyjęcia mikroskopijnej garstki uchodźców w Polsce jest postawienie na porządku dziennym pytania o to, kim jesteśmy.

Nie: „Jacy jesteśmy”? To też ważne pytanie. Np. czy jesteśmy dzielni czy zajęczego serca, by użyć celnego określenia Jacka Żakowskiego. A zatem, personalizując alternatywę: czy jesteśmy bardziej jak Józef Pinior, który swą dzielność poświadczoną w czasach stanu wojennego kontynuuje dzisiaj, szukając w Polakach tej samej odwagi i solidarności w podejściu do przyjęcia uchodźców, czy bardziej jak Jarosław Gowin, bojący się wszystkiego i obdarzający szczodrze swymi lękami resztę społeczeństwa: że zaleją nas muzułmanie, że wysadzą niemowlęta w powietrze, powiaty zamienią na kalifaty, a na koniec utną głowę byłemu ministrowi sprawiedliwości ?

Ale jeszcze ważniejszym pytaniem od „Jacy jesteśmy?” jest pytanie „KIM jesteśmy?”. To pytanie o tożsamość. Słychać teraz często, że przygarnięcie uchodźców „zagraża naszej tożsamości”. Niektórzy odpowiadają celnie, że coś musi być bardzo kiepskiego z tą polskością, jeśli promil imigrantów jest w stanie ją podkopać. Ale ja mam jeszcze poważniejszy, bardziej fundamentalny problem z tożsamościowymi lękami. Gdy np. publicyści niepokorni sromają się, że tożsamość polska jest zagrożona przez przyjmowanie uchodźców, to zadaję sobie pytanie: czyja tożsamość? Bo ja np. z Piotrem Zarembą albo Łukaszem Warzechą albo Grzegorzem Braunem albo Tomaszem Terlikowskim nie mam nic wspólnego, może poza przynależnością gatunkową.

Kulturowo, intelektualnie i emocjonalnie, czuję dużo większą wspólnotę np. z moimi przyjaciółmi z Uniwersytetu Al Quds pod Ramallah na terytoriach okupowanych, gdzie bywałam nie raz i których śniada cera, trochę tylko ciemniejsza od niejednego pszenno-buraczanego znad Wisły, nie przeszkadzała mi w doszukiwaniu się wspólnych wartości i wiedzy. Tak samo zresztą, po drugiej stronie upiornego muru, wśród moich przyjaciół na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Albo ostatnio – ucząc chińskich (głównie) studentów w Singapurze – w ich wrażliwości, wartościach i znajomości literatury dostrzegałem więcej wspólnych ze mną wątków niż gdy czytam hejterskie polskie portale takie jak wPolityce.

Stanisław Michalkiewicz, Grzegorz Braun czy bracia Karnowscy są dla mnie o galaktykę dalej niż wielu znanych mi ludzi innej rasy, której nawet nie zauważam – nie życzę sobie więc deklaracji tożsamości, wliczającej mnie do tej samej kategorii, co ci pierwsi. W samej rzeczy, poczytałbym to sobie za osobista klęskę życiową, a także obrazę dla tej „polskości”, którą kocham, czyli polskości dzielnej, honorowej, szczodrej i otwartej, gdyby miała polskość stwarzać wspólny mianownik dla mnie i dla np. Warzechy. Gdy łysi kibole krzyczą „Polska dla Polaków” a Zaremba zagrzewa kampanię wyborczą Andrzeja Dudy słowami „Oddać Polskę Polakom”, to ja, bez względu na aktualne miejsce zamieszkania, z takiej polskości czym prędzej i bez żalu się wypisuję.

Bo jest to polskość plemienia, które jest mi całkowicie obce. Nie tylko etycznie – w tym sensie, że odpycha mnie wszystko, za czym oni optują. Ale także, powiedziałbym naukowo, a więc pretensjonalnie: odrzuca mnie ono epistemologicznie. To plemię, którego nie rozumiem:, którego rytuały i obrzędy (np. miesięcznice dla upamiętnienia katastrofy lotniczej) nie są moimi, którego czarownicy (np. główny wódz, odnajdujący 50 stref szariatu w Szwecji, albo szaman, porównujący uchodźców do Krzyżaków) – nie mają nade mną władzy, a których gusła i zaklęcia są mi całkowicie obce. Gdy więc np. portal wPolityce ogłasza, że w 2017 roku Muzułmanie zrobią coś strasznego, w setną rocznicę objawienia Fatimy, by spełniła się „przepowiednia Agcy” – to nie jest to dla mnie tylko jakaś ponura brednia, ale przede wszystkim rodzaj nienawistnych, jątrzących zabobonów, których treści nie rozumiem, nie chcę się domyślać i które nie wydają mi się nawet interesujące – chyba że tylko w takim sensie, w jakich plemiona z Trobriandów lub Nowej Gwinei interesowały Bronisława Malinowskiego lub Margaret Mead.

Nota bene, tak samo, a nawet bardziej, jest na Węgrzech. Moi wspaniali węgierscy przyjaciele: Agnes, Janos, Andras, Renata czy Gabor, nie mają nic wspólnego z demonami, wywoływanymi w imię „węgierskiej tożsamości” przez kieszonkowego Putina z Budapesztu. Tu już nie chodzi tylko o politykę pastwienia się nad uchodźcami, która zaskarbiła państwu węgierskiemu status pariasa europejskiego, ale przede wszystkim o taką konstrukcję węgierskiej tożsamości, w której mieści się Jobbik, ale nie mieszczą się węgierscy liberałowie.

Gdy więc, Szanowna Czytelniczko i Drogi Czytelniku, usłyszysz następnym razem zasromanych ludzi zajęczego serca, jojczących nad zagrożeniem dla polskiej tożsamości – zastanów się najpierw, co Cię z nimi łączy i do jakiej tożsamości się oni odwołują. Bo może masz więcej wspólnego z wykształconym, pracowitym i przyjaznym przybyszem z Syrii, który w Twoim miasteczku założy kiosk z kebabem, warsztat samochodowy albo zakład naprawy komputerów, niż z właścicielami gęb wrzeszczących „Polska dla Polaków”, którzy niczego nie wiedzą i nie umieją. Poza demonstrowaniem swej nienawiści, egoizmu i strachu.

naTemat.pl

Kampanijna retoryka prezesa PiS

Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty” TVN, 22.09.2015

Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Jakież fatalne zdanie o Polakach musi mieć PiS, skoro uważa, że kilka tysięcy uchodźców z muzułmańskich krajów może zagrozić naszej tożsamości, tradycji, kulturze.

Polacy to dumny i odważny naród. Potrafią walczyć o swoje, nie poddają się. Potrafili przetrwać 125 lat zaborów, okupację hitlerowską i prawie 50 lat komunistycznego reżimu. W trudnych czasach zachowują się heroicznie. A także solidarnie.

Trzeba nie lada złej woli, a także kompleksów, żeby myśleć, że taki naród sobie nie poradzi, że upadnie pod naporem inności. A przecież to PiS na każdym kroku podkreśla wyjątkowość naszego narodu. No to jak to w końcu jest – jesteśmy wyjątkowi czy jesteśmy tacy słabi?

Polacy są dużo lepsi niż ich obraz, który wyłania się z sejmowego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego. Przemówienia, które bazowało na ludzkich lękach i przekonaniu, że Polacy w większości są przeciwni przyjmowaniu uchodźców. Prezes PiS wystąpił po to, by te lęki i obawy pogłębić, żeby wydobyć ze społeczeństwa to, co najgorsze – skłonność do zamykania się przed innością, poczucie wyższości wobec słabszych. Prezes partii opozycyjnej z aspiracjami do rządzenia całkowicie zlekceważył głos papieża i polskiego Kościoła, który w tej trudnej sprawie zachowuje się wyjątkowo. Dał tym samym dowód na to, że nakazy moralne i przywiązanie do chrześcijańskiej tradycji traktuje wybiórczo, wręcz koniunkturalnie.

Przemawiając w ten sposób, prezes PiS daje przyzwolenie na agresję wobec obcych, choć chrześcijaństwo każe w uchodźcach widzieć braci. PiS nie proponuje dialogu, nie proponuje zrozumienia. Daje hasło do walki w obronie naszych rzekomo zagrożonych wartości.

Nie ma wątpliwości, że cel jest wyborczy – kryzys humanitarny w Europie rozgrywany jest politycznie przez PiS na polskim podwórku. Rząd Ewy Kopacz też początkowo uległ kampanijnej kalkulacji: kluczył, bał się przedstawiać własne zdanie. Dziś już dużo głośniej i pewniej mówi o konieczności międzynarodowej solidarności.

PiS takich oporów nie ma. Uważa, że straszenie muzułmańską inwazją politycznie mu się opłaci. A przy okazji mocno uderza w rząd. Politycy PiS mówią już o łamaniu demokratycznych standardów, bo przecież ten rząd wkrótce odchodzi i nie ma prawa podejmować decyzji, które później będzie musiał realizować ich rząd. Kaczyński wspomniał nawet o łamaniu konstytucji, choć trudno by było znaleźć przepis, który miałby zostać złamany.

Te wszystkie kampanijne sztuczki i retoryka budzą głęboki niesmak. Kłopot z zaakceptowaniem inności jest zrozumiały, ale to politycy są od tego, by oswajać lęki, a nie je podsycać. I wykorzystywać oczywisty dramat ludzi, by osiągać polityczne korzyści.

A Polacy wbrew temu, co usiłują wmówić politycy, potrafią być wspaniali. Potrafią solidarnie pomagać i z ewangeliczną troską pochylać się nad człowiekiem w potrzebie.

jakieżFatalne

wyborcza.pl

Na linii Warszawa-Berlin wieje chłodem. Niemiecka prasa nie zostawia na nas suchej nitki

Polska nie jest ostatnio pupilkiem niemieckiej prasy.
Polska nie jest ostatnio pupilkiem niemieckiej prasy. Screen z http://www.sueddeutsche.de

Nasze stosunki z Niemcami są ostatnio wystawione na próbę. Między Warszawą a Berlinem powiało chłodem za sprawą uchodźców. Niemcy z kanclerz Angelą Merkel na czele są w koalicji państw, które uważają, że Grupa Wyszehradzka, w tym Polska, nie wykazują solidarności z resztą kontynentu. Te nastroje są też coraz lepiej widoczne w niemieckiej prasie, która prześciga się w wytykaniu nam braku zaangażowania.

„Sueddeutsche Zeitung” na swoich łamach zarzuca Polsce „narodowy egoizm”. Niemiecka gazeta wypomina Polsce, że mimo tego że jesteśmy największym beneficjentem Unii Europejskiej, to nasze granice w obliczu kryzysu z uchodźcami i imigrantami z Afryki i Bliskiego Wschodu, najchętniej pozostawilibyśmy zamknięte.

Autor tekstu Florian Hassel, bardzo skrupulatnie podlicza, ile Warszawa dostanie w najbliższych latach z Brukseli. Dziennikarz uważa, że przewijające się co jakiś czas, również wśród polityków, propozycje nakładania sankcji finansowych na państwa, które dzisiaj ich zdaniem nie potrafią stanąć na wysokości zadania, nie są wcale pozbawione logiki, a takie rozwiązanie, choć bolesne, mogłoby nauczyć niektóre kraje moresu.

Inna gazeta –”Frankfurter Allgemeine Zeitung” również krytykuje zbyt bierną postawę polskiego rządu. Autor tej publikacji stawia niewesołą diagnozę polskim politykom, którzy na finiszu kampanii parlamentarnej zaostrzają swoje wypowiedzi, również w kontekście kryzysu migracyjnego. „Tradycyjna polska wojna domowa na słowa, odwieczna wrogość między liberalną a narodowo-konserwatywną opinią publiczną, która ostatnio straciła sporo ze swojej emocjonalnej żarliwości, powróciła” – pisze Konrad Schuller.

Niemiecka gazeta buduje narrację wokół tezy, że Polska w znakomitej większości jest wrogo nastawiona do pomagania obcokrajowcom. Za sztandarowy przykład posłużyła tutaj zeszłotygodniowa wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, szefa PiS. Według Schullera Kaczyński zbudował „apokaliptyczny obraz zislamizowanej Polski”, twierdząc, że rząd otwiera drzwi przed ludźmi, którzy tylko czekają, by zrobić „z kościołów toalety”, co rzekomo ma już miejsce we Włoszech”.

Źródło: Sueddeutsche Zeitung, „FAZ

naLinii

naTemat.pl

Wioska na Dolnym Śląsku czeka na uchodźców. A mieszkańcy? Mają wątpliwości

Joanna Dzikowska, 22.09.2015

Kilka dni temu na tablicy wjazdowej do Sulistrowiczek ktoś dokleił nad konturami domów półksiężyc. W poniedziałek już go nie było

Kilka dni temu na tablicy wjazdowej do Sulistrowiczek ktoś dokleił nad konturami domów półksiężyc. W poniedziałek już go nie było (Grafika: Wawrzyniec Święcicki)

– Złożymy przeciw Syryjczykom pozew zbiorowy. Za włamania na letniska, za obniżone ceny nieruchomości. Reporterka: – Ale oni jeszcze nie przyjechali. Mieszkaniec: – Staniemy się w Sulistrowiczkach mniejszością narodową. Będzie Sulistrostan albo Syriostrowiczki.

Dwadzieścia kilometrów do granic Wrocławia. Kilkanaście ulic, sklep, restauracja, kemping, zalew, Ślężański Park Krajobrazowy. Przy głównej drodze ze Świdnicy – domy na sprzedaż. Na skraju wioski kościół pod wezwaniem Matki Bożej Dobrej Rady i ośrodek Caritasu, w którym ma zamieszkać stu uchodźców z Syrii.

Mieszkańców w wiosce jest 140. Centrum życia towarzyskiego to sklep spożywczy czynny od 7.30 do 22. Przed wejściem parę krzeseł. Obok – buda z zapiekankami i kurczakiem z rożna zamknięta od kilkunastu lat. Na tablicy ogłoszeń wisi jeszcze kartka z zaproszeniem na ostatnie spotkanie we wsi – 11 września mieszkańcy dowiedzieli się, że do ich wioski przyjadą Syryjczycy.

Pod sklepem stoi kilku mężczyzn: Janek, Waldek i Paweł. Pytam, co sądzą o uchodźcach.

Janek: – Pracę nam zabiorą.

Paweł: – Nie zabiorą, tylko dadzą: otworzą jeden kebab, drugi, trzeci…

Waldek: – Takie gadanie. Co oni tu będą robić? Jeśli nie spodoba im się, że nasza kobieta ma odkryte włosy, za krótką spódnicę? Będziesz się bił? Od razu trzydziestu ich wyskoczy z ośrodka na naszych pięciu. Ludzie już mówią, że widły powyciągali.

Paweł: – Terrorystów się bać? Co tu jest do wysadzania w Sulistrowiczkach? Ani pracy nie ma, ani wieżowców. Las wysadzą?

Pomysł na wyjście z dołka

Archidiecezja wrocławska zadeklarowała, że do Sulistrowiczek trafi 15 rodzin. Nie tylko chrześcijan, bo – jak argumentował arcybiskup Józef Kupny – ludzi nie można dzielić na lepszych i gorszych. To odpowiedź na apel papieża Franciszka, który prosił, by każda katolicka parafia przyjęła rodzinę uchodźców.

– Jak z jednej rodziny zrobiło się sto osób? Tego nikt z nas nie wie – mówi Janek.

W ośrodku Caritasu pracują dwie kobiety. Będzie ich więcej, ale teraz budynek stoi jeszcze pusty. Panie siedzą na ławce przed wejściem, palą, wystawiają nogi do słońca. – Wcześniej bywały tutaj różne grupy zorganizowane. Wycieczki, kolonie, harcerze. Nie wiem, jak będzie wyglądała praca w momencie, gdy będziemy musiały opiekować się tyloma obcymi.


Ośrodek Caritasu w Sulistrowiczkach; fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta

Waldek: – Jak dotąd żadnego kazania o uchodźcach nie było. Może dopiero będzie?

Kościół parafialny w sąsiednich Sulistrowicach. Zadbana okolica, na ścianie świątyni plakat z Janem Pawłem II. Proboszcz Ryszard Staszak zgadza się z decyzją archidiecezji: każdemu należy się pomoc, nauka Kościoła każe głodnych nakarmić, a spragnionych napoić. Więcej nie powie.

Paweł: – Przestańmy trzymać się poprawności politycznej. Uchodźcy u nas to pomysł Kościoła na wyciągnięcie ośrodka Caritasu z dołka. Na każdego azylanta dostaną po kilka tysięcy euro.

Waldek: – A na koloniach dzieciaki nie dostawały tego, co powinny. Zapisane 10 dekagramów sera, a na talerzu było osiem.

Tu będą Syriostrowiczki

Paweł: – Żona płakała przez cały wieczór, jak się dowiedziała. Bo ogląda telewizję. Widzi, co się dzieje na świecie. Mamy tu sporo domków letniskowych. Zaraz skończy się sezon i co dalej? Będzie jak w Grecji, gdzie zamieszkali w domkach na ogródkach. Matki z dziećmi, kobiety w ciąży – no i nie można ich wyrzucić.

Janek: – My tu mieliśmy jak w Stanach Zjednoczonych pootwierane drzwi. Teraz będziemy je zamykać. A co z ludźmi, którzy próbowali sprzedać domy? Kupcy byli, ale jak się dowiedzieli, że uchodźcy przyjadą – zrezygnowali. Sam mam kredyt. A jeśli bank stwierdzi, że przez tych uchodźców wartość nieruchomości spadła?

Waldek: – Europa rozpętała na nas nagonkę, a nikt nie pamięta już, ile rodzin z Ukrainy przyjęliśmy. Tu też były. I we Wrocławiu – na każdym placu zabaw jakieś ukraińskie dzieci. Wiem, bo byliśmy z żoną i synem. Wśród uchodźców oczywiście wielu dobrych ludzi, a źli to wyjątki. My tylko nie chcemy tego sprawdzać na własnej skórze. Myślę, że nie będą chcieli się asymilować. W grupie będą odważni, tak działa odpowiedzialność zbiorowa. To my też w grupie: pozew zbiorowy złożymy. Za te domki letniskowe, za ceny nieruchomości i kredyty.

– Ale jeszcze nikt się nie wprowadził i nikt się wam nie włamał na działkę – zauważam.

Paweł: – Chcemy pomagać, ale jednej czy dwóm rodzinom, nie kilkunastu. Bo sami staniemy się tu mniejszością narodową. Będzie Sulistrostan, jak Pakistan. Albo Syriostrowiczki.

Nie zatrzymamy wrogości

Paulina Wiktor mieszka z mężem i dwójką dzieci w domu z ogrodem. Pijemy kawę na tarasie. Widok na las, pagórki, zachody słońca. Dach ośrodka Caritasu też widać.

– Nie można być skrajnym w osądach. Nie boję się zamachów ani gwałtów, raczej trudnej sytuacji społecznej – mówi. – Słyszałam, że narodowcy z Wrocławia już się skrzyknęli, żeby zrobić z naszymi uchodźcami porządek. Kto powstrzyma zamieszki? Nie wiem, jak zachowają się uchodźcy, jeśli zostaną zaatakowani. Wydaje mi się, że ludzie, którzy chcą przyjąć każdą liczbę uchodźców, niewiele tak naprawdę o nich wiedzą. Wszystko wymknęło się spod kontroli. Europę zalewają młodzi mężczyźni bez dokumentów.


Jan Klepuszewski na spotkaniu z sołtysem w sprawie uchodźców w Sulistrowiczkach; fot. Wojciech Nekanda Trekpa / Agencja Gazeta

Paulina chce pomagać uchodźcom. – Ale nie wiem, jak teraz się zachować. We Wrocławiu jest łatwiej. Można przekazać paczkę, wziąć udział w zbiórce. Jednorazowo. Tutaj nie jestem anonimowa. Mieszkam w centrum wioski, większość osób mnie zna i rozpoznaje. Jeśli pomogę jednej osobie, wszystkie będą chciały, aby im pomóc. Za pierwszą rodziną przyjdą kolejne. A mnie na to nie stać. Podziwiam tego biznesmena z Oławy, który wziął do siebie dwie rodziny. W Sulistrowiczkach też znalazłoby się miejsce na dwie-trzy. Ale sto osób w takiej małej wiosce? Stąd nawet nie ma jak się wydostać, autobus jeździ dwa razy dziennie. Auta będą zatrzymywać, żeby do miasta dojechać? Gdzie będą pracować, kiedy już skończą się socjale? Ludzie się boją. Rozumiem ten strach. Wystarczy, że spośród tysięcy tylko jedna osoba będzie niebezpieczna – wtedy nie zatrzymamy już tej wrogości.

Policja będzie tu potrzebna

Sołtys Marek Juraszek dowiedział się o Syryjczykach w środę, z telewizji. Jest listonoszem. Pracuje do wieczora, trwa gorący okres rozliczeń w gminie, trzeba zebrać podatek.

– Nikt nas nie pytał o zdanie – twierdzi. – Oczywiście trzeba pomóc, ale czemu od razu stu osobom? Pomoc powinna być ukierunkowana bezpośrednio na Syrię. Leczmy przyczynę, a nie objawy tej sytuacji. Dlaczego bez dokumentów wchodzą do Europy, a Polak, żeby wjechać do Niemiec, musi mieć przy sobie dowód? Gdzie tu porządek? Jeśli kilka tysięcy osób siłą przechodzi przez granicę, to szturm, a nie emigracja. Jeżdżę z listami po wioskach, rozmawiam z ludźmi. Łatwo być miłosiernym z daleka.

Po zastanowieniu sołtys dodaje jeszcze: – Na plebanii jest 50 łóżek, w Sobótce niedaleko – Dom Pielgrzyma, w Henrykowie też są miejsca. Gdyby podzielić uchodźców między różne wioski, nie byłoby konfliktów z mieszkańcami. W Sobótce pracuje 30 policjantów.

– Co to ma do rzeczy? – pytam.

– Swoich ludzi znam, wiem, czego się po nich spodziewać. Uchodźcy? Nie chcą nawet na granicy zostawić odcisków palców.

Zrobić sito lub do widzenia

Sulistrowiczki ożywają wieczorem, kiedy ludzie wracają z pracy we Wrocławiu i w Świdnicy. Jeszcze ciepło, sąsiedzi spotykają się więc w ogrodach. Jedzą i piją.

Jarosław ma 63 lata, od 33 mieszka w Niemczech. Mówi o sobie, że jest emigrantem. Do Sulistrowiczek przyjeżdża w lecie. Zimą jego dom stoi pusty. Kiedy dowiedział się o uchodźcach, kupił tabliczkę z napisem „Teren prywatny. Zakaz wstępu”.

– Nikt z Polski nie uciekał, kiedy trwała wojna. Wszyscy walczyli za ojczyznę. Oni nie walczą. Uchodźca powinien przyjąć każdą pomoc, a oni wybrzydzają. Wybierają kraje z najlepszymi świadczeniami. Wcale nie chcą tu być, a my ich przecież nie możemy zmusić – mówi. – Pracowałem z muzułmanami, to nie są źli ludzie. Uczciwie pracują, nawet kanapkę z mięsem zjedzą, jeśli są głodni. Bez wydziwiania. Ale znam też Arabów, którzy całe dnie nic nie robią, żyją na koszt państwa, a wieczorami bawią się w dyskotekach.

– Jak pomóc tym właściwym?

– Nazwałbym to akcją sito. Serce mi się kraje, jak oglądam telewizję: kobieta idzie setki kilometrów z dzieckiem na ręku. Ale później widzę armię osiłków. A więc akcja sito, pół roku pomocy od państwa, nauka języka, a później – do pracy. Jak się nie podoba, to do widzenia.


Spotkanie z sołtysem w sprawie uchodźców; fot. Wojciech Nekanda Trekpa / Agencja Gazeta

– A wiesz, ile kosztuje podróż do Europy? Masz tyle? Sześć tysięcy euro – wtrąca Władek, sąsiad Dylawerskiego. – Siedzieli w Turcji przez dwa lata i nagle ruszyli na Europę. Kto to sponsoruje? Ktoś, komu zależy na destabilizacji. Widziałem film dokumentalny, w którym wykształcony człowiek, muzułmanin, mówi o nawracaniu Europejczyków. Na właściwą ścieżkę chcą nas sprowadzić, uchronić przed pokusami! Niby wykształcony człowiek, a mówi cywilizowanym ludziom, jak żyć.

Inny sąsiad, Darek, dodaje: – Tak jak ja nie podskakuję u nich na wakacjach, to oni u mnie też nie będą podskakiwać. Szanuję wszystkich, każdego człowieka i każdemu chętnie pomogę – jak tylko będę mógł. Pracę załatwię, pomogę się dogadać. To nic strasznego, ludzie jak my. Świat jest wspólny, a nigdy nie było jeszcze tak dobrze jak teraz. Od 70 lat w Europie nie było żadnej wojny. Nic dziwnego, że ludzie chcą tutaj żyć.

– A wziąłby pan uchodźców do siebie? – pytam.

– To kwestia zaufania, musiałbym ich najpierw poznać, bo bez tego nie ma szans. Ale obcego Polaka też bym przecież nie wziął pod dach tak bez słowa. f

Kilka dni temu na białej tablicy wjazdowej do Sulistrowiczek ktoś dokleił nad czarnymi konturami domów półksiężyc. Wczoraj już go nie było

Zobacz także

WioskaNaDolnym

wyborcza.pl

Debata Kopacz-Kaczyński w TVP i Polsat? Kiedy? I czemu nie z Szydło?

knysz, 22.09.2015

Jarosław Kaczyński wysłał list do Premier Kopacz

Jarosław Kaczyński wysłał list do Premier Kopacz (Fot. Sławomir Kamiński, Cezary Aszkielowicz / Agencja Gazeta)

TVP i Polsat dogadały się, że razem chcą przed wyborami zorganizować debatę premier Ewy Kopacz z… Jarosławem Kaczyńskim. Co na to ewentualni uczestnicy debaty?

Jak się dowiadujemy, w poniedziałek prezes TVP Janusz Daszczyński wysłał listy do szefów PO i PiS – Ewy Kopacz i Jarosława Kaczyńskiego.

Prezes TVP pisze, że razem z Polsatem uzgodnili, że mogliby 16 października – na tydzień przed wyborami parlamentarnymi – zorganizować debatę Kopacz-Kaczyński. Debata na żywo byłaby pokazywana w kilku kanałach: TVP1, TVP Info, Telewizji Polsat i Polsat News.

Jak podkreślił w listach Daszczyński, „wspólna inicjatywa Telewizji Polskiej i Polsatu pozwoliłaby zaprezentować debatę znacznie większej liczbie Polaków”.

Pytana przez dziennikarzy, czy jest gotowa na debatę z prezesem PiS, Kopacz odpowiedziała krótko: – Każdego dnia.

Na razie nie wiadomo, kto miałby ewentualną debatę poprowadzić.

Zobacz także

debataKopaczKaczyńskiDebataKopaczKaczyński1

wyborcza.pl

TYLKO U NAS! Polska przyjmie 7,5 tysiąca uchodźców w ciągu dwóch lat

Renata Grochal, Tomasz Bielecki, Bruksela, 22.09.2015

Polska ma przyjąć 7,5 tys. uchodźców przez dwa lata

Polska ma przyjąć 7,5 tys. uchodźców przez dwa lata (Markus Schreiber / AP (AP Photo/Markus Schreiber))

Takie ustalenia mają zapaść dziś na spotkaniu ministrów spraw wewnętrznych państw UE – dowiedziała się „Wyborcza” w źródłach rządowych

Narada ministrów zacznie się ok. godz. 15, a do tego czasu nad kompromisem będą nadal pracować ambasadorowie krajów UE w Brukseli. Ale jak zapewniają nasze źródła, Polska jest już gotowa, by zgłosić swą deklarację i zamierza to zrobić dziś po południu.

Warszawa zamierza zadeklarować, że w sumie w ciągu dwóch lat przyjmie 7,5 tys. uchodźców – 2 tys., które zadeklarowaliśmy już w lipcu plus ok. 5,5 tys. z grupy 120 tys. dodatkowych uchodźców, których rozmieszczenie w krajach Unii zaproponował przed dwoma tygodniami szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker.

– Ale to byłby dopiero pierwszy etap. Ogólna zgoda na 120 tys. oznacza, że Unia będzie oczekiwać od Polski dodatkowej deklaracji w kolejnych miesiącach – wyjaśniają rozmówcy w euroinstytucjach.

Bruksela pierwotnie oczekiwała, że Polska przyjmie 9287 z puli 120 tys. uchodźców. Ale dziś ministrowie mają zająć się szczegółowo podziałem tylko 66 tys. uchodźców. Pozostałe 54 tys. to – w projekcie Junckera – byli uchodźcy, których inne kraje UE miały przejąć z Węgier.

Premier Viktor Orban nie chce tego dobrodziejstwa, więc owe 54 tys. albo pozostanie „rezerwą” na później, albo zostanie podzielone między Słowenię, Chorwację, a może nawet Niemcy.

W puli 66 tys. na Polskę wypadały – wedle poniedziałkowych wyliczeń – 5082 osoby, w tym 3881 przejętych z Grecji i 1201 z Włoch. Dzisiejsze wiadomości o gotowości do przyjęcia 5,5 tys. to nieznaczne zwiększenie tych szacunków. Ale gdy losy zwolnionej węgierskiej puli 54 tys. zostaną w najbliższych tygodniach lub miesiącach wyjaśnione, to od Polski będzie się oczekiwać przyjęcia dodatkowych ludzi.

Według naszego rozmówcy w rządzie, Polsce udało się wynegocjować, że w porozumieniu będą zapisane trzy warunki, o które zabiegała Warszawa: uszczelnienie granic UE, które ma polegać na tworzeniu tzw. hotspotów m.in. we Włoszech, Grecji i Serbii, skąd uchodźcy mają być rozdzielani do innych krajów; oddzielanie uchodźców od imigrantów ekonomicznych; weryfikacja uchodźców, którzy mają przyjechać do Polski, przez polskie służby. Te elementy były od początku w projekcie Komisji Europejskiej, ale Polska twierdzi, że je ulepszyła.

Jak podkreśla nasze rządowe źródło, w porozumieniu będzie też zapis o tym, że liczba uchodźców dla Polski może się zmienić w przypadku, gdyby zaostrzyła się sytuacja na Ukrainie i bylibyśmy zmuszeni przyjąć uchodźców zza naszej wschodniej granicy. Ogólna klauzula opisująca taki przypadek także była wcześniej w projekcie, ale nie wymieniała wprost nazwy Ukrainy. – Nadal nie wiadomo, czy ta nazwa będzie wprost zapisana – mówią nasi rozmówcy w UE.

– To jest porozumienie korzystne dla Polski, udało nam się wynegocjować wszystko, o co walczyliśmy – mówi polityk z naszego rządu. Dodaje, że takie warunki ustalono wczoraj podczas rozmów polskiego ambasadora przy UE Marka Prawdy, a także wiceministra spraw zagranicznych Rafała Trzaskowskiego z partnerami z innych krajów UE.

Bruksela nadal nie jest na sto procent pewna, czy dojdzie dziś do ugody wszystkich krajów UE. Najbardziej chwiejnym elementem we wtorek rano była Słowacja, która ostro sprzeciwia się kwotom uchodźców.

PolskaPrzyjmieCoNajmniej

wyborcza.pl

Miał być kadr z filmu. Artysta namalował braci Kaczyńskich. Trzeba było zamalować

Emilia Stawikowska, 18.09.2015

Mural w parkingu GCF już po przemalowaniu

Mural w parkingu GCF już po przemalowaniu (RENATA DĄBROWSKA)

Na podziemnym parkingu Gdyńskiego Centrum Filmowego powstają murale przedstawiające postaci oraz kadry znane z polskiej kinematografii. Jeden z artystów postanowił nawiązać do filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, ale zamiast nastoletnich aktorów – Lecha i Jarosława Kaczyńskich, narysował twarze dorosłych polityków. – Dyrektor GCF kazał nam to zamalować – twierdzi Sebastian Choromański, autor muralu.

Na ścianach podziemnego parkingu Gdyńskiego Centrum Filmowego powstaje galeria murali, która docelowo ma zająć powierzchnię 550 metrów kwadratowych. 14 artystów z Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku zużyje 200 litrów farby na namalowanie scen i postaci znanych z filmów, takich jak m.in. „Rejs”, „Dzień świra”, „Seksmisja”, „Ida”. Prace nadzoruje prof. Maciej Świeszewski – twórca kontrowersyjnego obrazu „Ostatnia Wieczerza”.

„Praca nie pasowała do tematu”

Wśród wielu kadrów miał znaleźć się również ten z filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. W produkcji z 1962 r. zagrali trzynastoletni Lech i Jarosław Kaczyńscy.

– Po prostu miałem taką wizję, żeby zamiast jako dzieci przedstawić ich jako dorosłych polityków – tłumaczy Sebastian Choromański, autor pracy. – Zgłosiłem projekt, został zaakceptowany przez GCF. Malować skończyłem w środę i tego samego dnia dowiedziałem się, że mam czas do godz. 18 w sobotę, żeby zamalować twarze polityków.

Wyjątkowe zdjęcia prosto z USA. Tak pięknie wyglądały polskie miasta przed I wojną światowąCzytaj więcej

Decyzję o tym, że mural musi zostać poprawiony, podjęło Gdyńskie Centrum Filmowe. – Uznaliśmy, że praca za bardzo odstaje od tematyki, jaka miała zostać przedstawiona, miały być to postaci i kadry z polskiego kina – wyjaśnia Magdalena Jacoń, rzeczniczka GCF w Gdyni. – Ten mural nie był kadrem z filmu, lecz satyrą polityczną. Galeria powinna być przestrzenią wolną od takich skojarzeń, zarezerwowaną dla tematów związanych z kulturą i sztuką. Być może artysta stara się w ten sposób zyskać rozgłos?

Zamiast polityków Charlie Chaplin i Doktor Zło

Artyści doszli do wniosku, że przemalują mural według własnej inwencji. – Jesteśmy w GCF jedynie gośćmi, dlatego też musimy liczyć się ze zdaniem dyrekcji – uważa Świeszewski. – Nie mieliśmy czasu na to, żeby namalować zupełnie inny mural. Zamalowaliśmy więc twarze polityków, tylko tyle mogliśmy zrobić w tak krótkim czasie.

Zamiast braci Kaczyńskich na muralu widnieje teraz twarz Charliego Chaplina i Doktora Zło. Sposób ich wykonania pozostawia wiele do życzenia, bo wciąż bardziej przypominają znanych braci polityków niż postaci światowego kina.

Wyjątkowe, niepublikowane dotąd zdjęcia pierwszych dni II wojny światowejCzytaj więcej

Autor broni jednak swojego wyboru: – To znakomite postaci, bez których nie byłoby światowego kina – wyjaśnia Choromoński. – Z drugiej strony wybraliśmy postaci spoza polskiej kinematografii z pewną premedytacją. Ludzie będą pytać dlaczego. A my będziemy mogli opowiedzieć im, jak do tego doszło.

„Prezydent nic o tym nie wiedział”

Prof. Maciej Świeszewski starał się wpłynąć na dyrekcję GCF, lecz bezskutecznie. – Mural odwoływał się do genialnego filmu, nie był manifestem politycznym – uważa profesor Świeszewski. – Dałem wolną rękę studentom, każdy z nich ma prawo działać według własnej wizji. Zresztą inne murale też nie były do końca zgodne z rzeczywistością, np. Zbigniew Cybulski został przedstawiony w czerwonych okularach, a przecież zawsze nosił czarne.

O artystycznej wizji mówi też Sebastian Choromański. – Taka była moja wizja, nie chciałem nikogo urazić, to chyba kwestia poczucia humoru, najwyraźniej ktoś go nie ma – wyjaśnia student ASP. – Wcześniej nikt nie miał żadnych obiekcji, dyrektor GCF przeglądał przecież wszystkie projekty. Może ten przeoczył? Nie wiem. Słyszałem, że sprawa rozpoczęła się od Marty Kaczyńskiej, która miała zobaczyć ten mural podczas wizyty w GCF. Potem był telefon do prezydenta Gdyni, ten z kolei interweniował u dyrektora centrum.

21 restauracji i hoteli na Pomorzu polecanych przez Magdę GesslerCzytaj więcej

Urząd Miasta zaprzecza jednak, że Wojciech Szczurek miał coś wspólnego z decyzją o zamalowaniu muralu. – Prezydent jest orędownikiem działalności streetartowej, był zdziwiony, kiedy dowiedział się o tej sprawie – tłumaczy Joanna Grajter, rzeczniczka Urzędu Miasta Gdyni. – Wyobrażenie o tym, że prezydent cenzuruje działalność artystyczną, jest niesłuszne. To decyzja GCF i nie mamy z nią nic wspólnego.

miałByć

trojmiasto.wyborcza.pl

Wpadka prezydenta – jego eksperci mają problem z liczeniem. Projekt ustawy emerytalnej do kosza?

Prezydent Duda złożył projekt ustawy o obniżenie wieku emerytalnego.
Prezydent Duda złożył projekt ustawy o obniżenie wieku emerytalnego. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Prezydent, zgodnie z zapowiedziami, złożył do Sejmu projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego. I choć projekt nie ma szans na rozpatrzenie przez posłów jeszcze w tej kadencji, o czym poinformowała Małgorzata Kidawa-Błońska, marszałek Sejmu, to Andrzej Duda zdaje się tym nie zniechęcać. Okazuje się jednak, że jego projekt nie jest pozbawiony wad. Ekonomiści wzięli go pod lupę.

W uzasadnieniu do podpisanego przez prezydenta Dudę projektu ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego Kancelaria Prezydenta poinformowała, że na przeprowadzonej trzy lata temu reformie emerytalnej budżet państwa miałby w latach 2016-2019 zyskać 89,6 mld zł. Ta prognoza jest jednak błędna. Tak przynajmniej dowodzi część ekspertów. Specjaliści Dudy swoje szacunki oparli na wyliczeniach Ministerstwa Finansów, ale potraktowali je jako dosyć luźny punkt odniesienia, o czym poinformował jako pierwszy Adam Czerniak, ekonomista Polityki Insight.

dlaczegoPrezydent

W ten sposób z 89, 6 mld zł, jak oszacowali prezydenccy eksperci, zrobiło się 29, 7 mld zł – to właśnie tyle miałby w latach 2016 – 2019 zyskać na wprowadzeniu zmian budżet państwa – zatem pomyłka Kancelarii Prezydenta to „raptem’ 60 mld zł.

Prezydent Andrzej Duda podkreślał, że złożony przez niego projekt ustawy obniżającej wiek emerytalny, to nic innego, jak początek wywiązywania się z obietnic wyborczych. Odciął się tym samym od spekulacji, że takie posunięcie na finiszu kampanii wyborczej jest ukłonem w stronę Prawa i Sprawiedliwości, które mogłoby zapunktować dzięki najnowszej prezydenckiej inicjatywie.

– Wielokrotnie, praktycznie na każdym moim spotkaniu słyszałem o potrzebie obniżenia w Polsce wieku emerytalnego podniesionego do 67. roku życia. Zobowiązałem się, zawarłem taką umowę – dla mnie to umowa ze społeczeństwem – podpisałem porozumienie, że wiek emerytalny zostanie obniżony, że złożę w tej sprawie jako prezydent Rzeczpospolitej inicjatywę ustawodawczą – powiedział prezydent.

wpadkaPrezydenta
Źródło: Onet.pl

naTemat.pl

Duda nieczysto gra emeryturami

Dominika Wielowieyska, 22.09.2015

Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Prezydent Andrzej Duda złożył w Sejmie projekt ustawy obniżający wiek emerytalny mężczyzn do 65. roku życia i kobiet – do 60. Gest populistyczny i czysto teatralny, obliczony na to, że wyborcy nie rozumieją, iż w tej kadencji posłowie, nawet gdyby chcieli, takiej zmiany nie zdążą uchwalić.

A w nowym Sejmie wszystkie prace legislacyjne muszą się rozpocząć od nowa, podobnie jak od nowa trzeba składać projekty ustaw. Nic dziwnego, że prezydent bał się pytań dziennikarzy i szybko uciekł. Cała operacja jest tylko sztuczką PR-owską na użytek kampanii wyborczej, a nie poważnym planem politycznym. Jest okazją, aby wrócić do PiS-owskiego hasła wyborczego, że Polacy mają rzekomo pracować do śmierci. Nie mam pretensji, że prezydent wspiera PiS w kampanii, bo jest w końcu z tego obozu politycznego. Mam pretensję, że przy tej okazji robi wyborcom wodę z mózgu.

Najzabawniejsze jest, że prezydent Duda przedstawia to jako spełnienie swojej obietnicy wyborczej. Ja też pójdę do banku, zażądam miliona złotych, żeby rozdać ubogim, choć nie mam na koncie ani grosza, a że mi nie dali, to zwalę winę na bank. To dziecinada.

Prezydent w sprawie wieku emerytalnego lawirował od dawna. Raz mówił o powrocie do starego wieku emerytalnego sprzed reformy wydłużającej pracę do 67. roku życia. Innym razem popierał projekt związków zawodowych, aby dodatkowym kryterium w uzyskiwaniu prawa do emerytury był staż pracy, np. 40 lat. Tak można było rozumieć jego wypowiedź dla PAP sprzed kilku tygodni.

W przyszłości przejdzie pomysł związkowców?

Ponieważ ten wczorajszy gest jest tylko zagrywką wyborczą, wciąż można mieć nadzieję, że nowa ekipa wykaże minimum odpowiedzialności za państwo i nie wróci do poprzedniego systemu emerytalnego, a jedynie wybierze propozycję związkowców, która jest dla budżetu o wiele mniejszym obciążeniem finansowym. Rozwiązanie takie dotyczyłoby niewielkiej liczby osób, które rozpoczęły pracę w bardzo młodym wieku.

Obecny projekt prezydenta Dudy to fundowanie Polsce scenariusza greckiego, bo państwo – przy starzejącym się społeczeństwie – nie będzie w stanie utrzymać takiej rzeszy emerytów. Chyba że chcemy nasze dzieci i wnuki zadusić albo wysokim długiem publicznym, albo bardzo wysokimi podatkami. Tego chce Duda dla młodego pokolenia, także dla swojej córki?

Jednocześnie prezydent, zgłaszając ten projekt, opowiada się za tym, by emerytury kobiet były bardzo niskie. Niech powie to przyszłym emerytkom w twarz, jeśli ma odwagę. Politycy lubią powtarzać, że dają w ten sposób kobietom wybór, czy chcą pracować dłużej, czy nie. Ale to oszustwo. Praktyka w firmach jest prosta: odsyła się kobiety na emeryturę, a potem zatrudnia je za połowę pensji. Pracują więc dalej, tyle że mniej odkładają na emeryturę.

Tymczasem każdy kolejny przepracowany rok oznacza świadczenie wyższe o ok. 10 proc. A jeśli kobieta rzeczywiście chciałaby się zająć wnukami, to już dziś jest możliwość pobierania emerytury cząstkowej, zanim się osiągnie wiek emerytalny. A ponadto kobieta może być zatrudniona przez rodzinę jako niania, a państwo wtedy odprowadza za nią składki emerytalne. Dzięki temu zyskuje staż pracy i zwiększa swoją emeryturę.

Taka jest prawda o emeryturach, którą PiS i niestety także lewica usiłują zakrzyczeć kłamliwymi argumentami.

Zobacz także

prezydentNieczysto

wyborcza.pl