Lis (08.09.2015)

 

Dumnie zapowiadana „Dudapomoc” okazała się być fikcją. Po biurze i jego twórcy nie ma śladu

Dumnie zapowiadana „Dudapomoc” okazała się być fikcją. Po biurze przy Pięknej 24 nie ma śladu
Dumnie zapowiadana „Dudapomoc” okazała się być fikcją. Po biurze przy Pięknej 24 nie ma śladu Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

W trakcie kampanii wyborczej Andrzeja Dudy, jednym z najważniejszych i najbardziej szumnie ogłaszanych postulatów było utworzenie „Dudapomocy” – inicjatywy, która miała zapewnić nieodpłatną pomoc prawną wszystkim obywatelom, którzy jej potrzebują. Teraz okazuje się, że sztandarowa inicjatywa prezydenta jest fikcją.

Dziś po siedzibie „Dudapomocy”, która zlokalizowana była w Warszawie przy ulicy Pięknej 24, nie ma śladu. Nie ma jej także w centrali Prawa i Sprawiedliwości, gdzie przez kilka dni po zamknięciu lokalu przy Pięknej przyjmowano interesantów – sprawdzili dziennikarze TVN24.

Rolę „Dudapomocy” spełnia zaś Biuro Kancelarii Prezydenta, działające również za czasów poprzednich głów państwa, w którym każdy obywatel polski może złożyć dowolne pismo z prośbą o prezydencką interwencję.

Zniknęło jednak nie tylko biuro, bo zniknął także sam Janusz Wojciechowski – człowiek, który za organizowanie pomocy miał być odpowiedzialny. Po wyborach, w biurze pomocy prawnej nigdy go nie widziano.

Według urzędników biuro pomocy prawnej prezydenta jest w trakcie budowy. Nie wiadomo jednak gdzie będzie się ono znajdować i kto będzie odpowiadał za pomoc potrzebującym.

Przypomnijmy, że wcześniej na Pięknej 24 zorganizowano słynne Muzeum Zgody Bronisława Komorowskiego, które nasępnie zostało przekształcone w Bronkomarket. Otwarte przed II turą wyborów przez Andrzeja Dudę biuro pomocy prawnej cieszyło się dużą popularnością, zwłaszcza na początku funkcjonowania. Tylko w pierwszym dniu działania zgłosiło się do niego ponad 150 osób. Później zainteresowanych było już nieco mniej, o czym pisaliśmy w na naTemat.

Źródło: TVN 24

dudapomocOkazałaSię

naTemat.pl

Biedni Polacy patrzą uchodźców

08.09.2015

Erupcja niechęci i ksenofobii, skala poczucia wyższości, amnezji, niewiedzy i stereotypowego myślenia, jaką ujawniła debata nad przyjęciem bliskowschodnich i afrykańskich uchodźców, wprawiła mnie w osłupienie. Oto naród, który od dwóch wieków przeżywa kolejne fale ekonomicznej i politycznej emigracji i który ma światu coś w tej sferze do zawdzięczenia, stykając się po raz pierwszy, na serio, z sytuacją, w której role są odwrócone, demonstruje jak niewiele ma w sobie empatii i pamięci.

 

  • Nie będę nikogo przekonywał, że przyjmowanie emigrantów z odległych geograficznie i kulturowo regionów, to spełnienie polskich marzeń i że nic lepszego nie mogło się nam przydarzyć. Nie śmiem nawet oczekiwać, byśmy – niczym różne europejskie nacje, witali uchodźców dobrym słowem i ciepłym uśmiechem. Oczywiście, że imigracja ma swoje ciemne oblicza, że doświadczenia Europy północnej i zachodniej są w tej sferze różne, często złe, a nawet fatalne, szokuje mnie jednak to, jak wiele w komentarzach i reakcjach na problem uchodźców jest czystej nienawiści, poczucia polsko-chrześcijańskiej wyższości i przekonania, że oto drzwiami i oknami walą do nas islamscy terroryści przemieszani z leniami, którzy w poszukiwaniu opieki socjalnej ruszają pontonami przez morze, byle tylko móc pobyczyć się w Europie.

    W Unii Europejskiej mieszka dziś 44 miliony muzułmanów (cała Unia to ponad pół miliarda mieszkańców, co ma swe znaczenie w dyskusjach o tym, że za chwilę Europa zostanie zdominowana liczebnie przez wyznawców islamu). Pewnie kilkukrotnie więcej odwiedza ją w ciągu roku. Gdyby którakolwiek z organizacji terrorystycznych chciała i mogła zwerbować, sprowadzić czy rozmieścić w Europie sto, tysiąc czy dziesięć tysięcy terrorystów – nie nastręczyłoby to większych trudności. Przysyłanie dżihadystów dziwnymi, niebezpiecznymi drogami i w tłumie uchodźców naprawdę nie jest ani jedynym, ani nawet najlepszym sposobem.

    Wbijanie się w przekonanie, że islam to religia krwawa, bojowa i agresywna, a więc każdy muzułmanin dyszy chęcią wyrzynania niewiernych ma – delikatnie mówiąc – niewiele wspólnego z historycznymi doświadczeniami. Zmartwię Państwa, ale były całe wieki, gdy to chrześcijanie byli krwawymi i dyszącymi chęcią podbojów barbarzyńcami, a muzułmanie rozwijali naukę, kulturę i dawali się chrześcijanom obijać. Co więcej – chrześcijanie – katolicy też – potrafili organizować zamachy terrorystyczne, czego dowodzili przez lata Irlandczycy z IRA i Baskowie z ETA. Ostatnie dekady rzeczywiście przyniosły ofensywę agresywnych islamistów, ale epatowanie przekonaniem, że istnieje znak równości między islamem i terroryzmem jest – znów będę delikatny – intelektualnym uproszczeniem.

    Nie za bardzo rozumiem, dlaczego próbuje się ustanowić jakąś ostrą linię podziału między uchodźcami wojennymi, a imigrantami ekonomicznymi. I posługiwać nią w debacie nad kryzysem. Czy Polacy uciekali z PRL z powodów politycznych czy ekonomicznych? Otóż najczęściej i z jednych i z drugich. Syryjczycy, Erytrejczycy, Somalijczycy czy Irakijczycy uciekają z krajów ogarniętych wojnami, totalitaryzmami i terrorem. Uciekają w poszukiwaniu wolności, bezpieczeństwa, ale i lepszego życia. Wyobraźcie sobie zresztą Państwo, że mieszkaliście niedawno w niespecjalnie zasobnym, ale i nieprzymierającym głodem kraju, mieliście dom i ustabilizowane życie. I oto przyszła wojna. Ratując życie – porzuciliście dom, dotychczasowy żywot i uciekliście z rodziną do Turcji czy Libanu. Tam umieszczono was w dość prymitywnym obozie uchodźców. I żyjecie tam od parunastu miesięcy czy paru lat. Bez perspektyw. Bez nadziei. I bez wizji powrotu do kraju. Czy – jeśli jesteście ojcem rodziny, albo opiekujecie się rodzicami, nie pomyślicie sobie „zostawię ich tutaj, gdzie są bezpieczni, a sam ruszę w ryzykowną podróż do Niemiec, bo to najbogatszy kraj Europy, w dodatku żyją w nim moi rodacy”. Podejrzewam, że gros tych, których widzimy na łodziach czy dworcach to właśnie tacy ludzie. Co – po części – tłumaczy nadreprezentację młodych mężczyzn wśród uciekinierów.

    Czy można chełpić się tym, że jest się w gronie 20 najbogatszych państw świata i nie znaleźć kilkudziesięciu milionów na przyjęcie uchodźców? Czy można mieć ambicje odgrywania znaczącej roli w Unii, brać z niej miliardy i w chwili próby – umywać ręce?  Czy można podkreślać, że jest się katolikiem i demonstrować pogardę i wyższość wobec innych ludzi, nawet, jeśli są wyznawcami innych religii? Czy można zapominać, że w ciągu ostatnich 200 lat, z Polski z powodów i politycznych i ekonomicznych emigrowały miliony ludzi, które i różnie się zachowywały i różnie wystawiały naszemu narodowi świadectwo? Niestety, okazuje się, że można…

    RMF FM
  • Konrad Piasecki
    Konrad Piasecki

    • Warszawa
    • Teksty publikowane w dziale BLOGI RMF 24 są prywatnymi opiniami autorów

rmf24.pl

 

Suka zaopiekowała się 2-latkiem lepiej niż jego matka. Nakarmiła porzucone dziecko własną piersią

WB, 08.09.2015
Niedożywiony, zaniedbany dwulatek został porzucony na szrocie samochodowym. Wśród tumanów kurzu i zdezelowanych samochodów chłopca znalazła suczka i nakarmiła go własną piersią. Prawdopodobnie to uratowało go przed śmiercią.
Suczka Reina

Suczka Reina (Felipe Muena / AP)

 

W ubiegłym tygodniu przypadkowy przechodzień zobaczył chłopca łapczywie pijącego psie mleko na terenie warsztatu samochodowego w najbiedniejszej dzielnicy portowego miasta Arica na północy Chile.

Dziecko było nagie i niedożywione, miało też infekcję skóry oraz wszy. Policja, zawiadomiona przez przechodnia, jest zdania, że suczka Reina („Królowa”) mogła uratować malucha przed zagłodzeniem.

Według relacji sąsiadów szrot połączony z warsztatem znajduje się w okolicy, gdzie mieszkają rodzice dziecka. Tam zauważono też jego matkę – zupełnie pijaną – gdy chłopiec był już w szpitalu pod opieką lekarzy.

W szpitalu pojawił się natomiast ojciec dziecka, który na co dzień mieszka 300 kilometrów od miasta Arica. W rozmowie z prasą zadeklarował, że jest gotów zaopiekować się synem.

Dziecko zostanie odebrane matce?

Policja podała, że dziecko po obserwacji w szpitalu zostało przewiezione do lokalnego oddziału opieki społecznej. Matka nie została jednak aresztowana, ponieważ chłopiec nie miał poważnych urazów fizycznych. Część chilijskich mediów podaje, że matka miała już odebrane prawa do opieki nad dwójką swoich dzieci.

Opieka społeczna złożyła skargę na kobietę, która miała dopuścić się skrajnego zaniedbania dwulatka. Jeszcze w tym miesiącu sąd ma rozstrzygnąć, komu powierzona zostanie opieka nad dzieckiem.

taSuka

gazeta.pl

Co mógł zrobić Andrzej Duda

Katarzyna Kolenda-Zaleska, 08.09.2015

Agata i Andrzej Dudowie wzięli udział w akcji wspólnego czytania

Agata i Andrzej Dudowie wzięli udział w akcji wspólnego czytania „Lalki” Bolesława Prusa (Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja)

Fantastyczne było wspólne czytanie „Lalki” Prusa. A właściwie kontynuowanie narodowego czytania, które zaczął prezydent Bronisław Komorowski – o czym przypomniała pierwsza dama Agata Kornhauser-Duda.

Wcześniej prezydent Andrzej Duda mówił, że „to czytanie jest piękne, ono nas jednoczy”, że „ta ciągłość, która buduje wspólnotę, która pozwala jej się zespalać, jest dla nas niezwykle ważna. Niech trwa!”. Prezydent już nie wspomniał, komu zawdzięczamy pomysł narodowego czytania, a przecież gest wobec poprzedniego prezydenta także byłby dowodem na „tę ciągłość, która buduje wspólnotę”.

Prezydent przez całą kampanię mówił wiele o konieczności zakopania podziałów, zakończenia wojny polsko-polskiej, tworzenia wspólnoty. Czy zrobił cokolwiek w tym kierunku? Czy wykonał jakiś gest wobec innego środowiska politycznego niż własne? W stronę tych, którzy na niego nie głosowali, ale teraz uznają go za swojego prezydenta? Raczej zrażał do siebie, niż przyciągał.

To, że Andrzej Duda wspiera PiS, ani mnie nie oburza, ani nie dziwi. Trudno z dnia na dzień pozbyć się własnych poglądów, a – bądźmy uczciwi – żaden prezydent nigdy tak naprawdę nie odcinał się od swoich korzeni. Dziwi natomiast, że prezydent skupił się wyłącznie na popieraniu swoich i wpisał się tylko w melodię PiS. Sprawa odrzuconego przez Senat referendum jest tego jaskrawym przykładem, bo to byłoby i będzie idealne wyborcze paliwo dla PiS. I nawet trudno mieć o to do Dudy pretensje, przecież z tymi postulatami wygrał wybory. Ale gdyby była to jedna z wielu, a nie jedyna polityczna aktywność, jakoś dałoby się ją obronić. Ale mimo szczerych chęci jest to naprawdę trudne.

Co mógł zrobić, a czego nie zrobił Andrzej Duda w ciągu miesiąca od zaprzysiężenia na prezydenta?

Mógł na przykład w trakcie licznych obecności na obchodach rocznicy 35 lat polskiego Sierpnia ’80 choć raz wymienić nazwisko Lecha Wałęsy. Czego się bał? Że prezes PiS go obsztorcuje? Prezes PiS nie potrafi się wznieść ponad osobiste urazy, ale od prezydenta RP oczekuje się więcej niż od politycznego lidera.

Mógł zaprosić byłych prezydentów – by dać przykład ciągłości państwa.

Mógł się spotkać z szefową rządu. Jest prezydentem od miesiąca. Czy to nie dziwaczne, że nie interesuje go, czym się rząd zajmuje.

Mógł zwołać miniszczyt w sprawie uchodźców – zaprosić działaczy społecznych, wysłuchać ich opinii.

Mógł nie prowokować ostrych dyskusji na temat polityki zagranicznej.

Mógł nie przytaczać swojej rozmowy z prezydentem Gauckiem, w której mówił, że Polska nie jest krajem sprawiedliwym. Lepiej by było, gdyby zachował to dla siebie.

Mógł do swojego otoczenia powołać ludzi o nieco większym spectrum politycznego myślenia, tak by Kancelaria Prezydenta nie przypominała sztabu wyborczego.

Mógł się bardziej otworzyć na środowiska inne niż jego własne. Może na Kongres Kobiet?

Prezydent Duda zapowiadał, że jego prezydentura będzie aktywna. Na razie ta aktywność jest skierowana wyłącznie w jedną stronę. Prezydent na pewno się uczy, miesiąc to bardzo krótko. Nikt nie oczekiwał od niego wielkich działań, ale też nikt nie oczekiwał aż takiej jednostronności.

Na pewno nie tak buduje się narodową wspólnotę.

Zobacz także

coMógłZrobić

wyborcza.pl

„S” zanurzona w Bałtyku czyli jak związkowcy zarabiają w spółkach

Krzysztof Katka, 08.09.2015

Szef

Szef „Solidarności” Piotr Duda (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

W należącej do „Solidarności” i nadzorowanej przez lidera związku Piotra Dudę spółce stosowano umowy śmieciowe, a on korzystał za darmo z luksusowego apartamentu – ustalił „Newsweek”.

W sanatorium Bałtyk w Kołobrzegu Duda gościł nie tylko jako szef „S”, lecz także jako członek rady nadzorczej związkowej spółki Dekom, do której należy obiekt. Jeśli zarząd Dekomu traktował Dudę po królewsku, to być może także dlatego, że Duda ma bezpośredni wpływ na to, kto jest prezesem w tej spółce.

Według „Newsweeka” Duda korzystał z ekskluzywnego apartamentu w Bałtyku za darmo lub za 85 zł (cena dla zwykłych klientów – 1,3 tys. zł za dobę). Dziennikarze dotarli do dziesięciorga świadków wizyt Dudy w Bałtyku. Z ich relacji wynika, że Duda nie płacił też za potrawy, alkohol i zabiegi odnowy biologicznej. „Newsweek” opisał również przypadki zatrudniania w związkowym sanatorium pracowników na umowach śmieciowych, tak krytykowanych oficjalnie przez szefa „S”.

Duda wydał oświadczenie. W ogóle nie odniósł się do zarzutów. Zaatakował natomiast autorów tekstu i naczelnego Tomasza Lisa. – We wtorek przewodniczący odniesie się do tekstu. Będzie pozew – mówi Marek Lewandowski, rzecznik prasowy „S”. Jego zdaniem publikacja „ma podtekst polityczny”. – Chodzi o atak na Dudę przed wyborami, bo wiadomo, że jest kojarzony z określoną opcją i prezydentem Dudą – dodaje Lewandowski.

Związkowa Perła w Ustce

W sierpniu w „Dużym Formacie” ukazał się reportaż o sytuacji w domu wczasowym Perła w Ustce prowadzonym przez związki zawodowe działające w fabryce Anwil – „S” i OPZZ. Kierowniczka domu wczasowego opisywała, że związkowcy byli tam uprzywilejowani, a goście prezesa płacili mniej za noclegi i dostawali najlepsze pokoje. Ewa Kostka twierdziła, że została wyrzucona z pracy za próbę założenia związków zawodowych w firmie należącej do związków. Wytykała niskie wynagrodzenia i umowy śmieciowe zawierane z pracownikami.

Związkowcy w spółkach

Nie tylko Duda, ale też grono jego najbliższych współpracowników zasiadają z ramienia „S” w organach spółek handlowych i fundacji. W liczącym (oprócz Dudy) sześć osób prezydium Komisji Krajowej „S” będącym ścisłym kierownictwem związku sytuacja wygląda następująco: Bogdan Biś, pierwszy zastępca Dudy, rada nadzorcza jednej fundacji; Jerzy Jaworski, wiceprzewodniczący i skarbnik „Solidarności”, zasiada w radach nadzorczych związkowych spółek Dekom i Solkarta (firma rozprowadzająca karty zniżkowe dla członków), jest również prezesem spółki FG Małopolska należącej do małopolskiego regionu „S”; Ewa Zydorek, sekretarz Komisji Krajowej, nadzoruje dwie fundacje związkowe, w trzeciej jest wiceprezesem; Tadeusz Majchrowicz, wiceprzewodniczący związku odpowiedzialny za struktury terenowe – rada nadzorcza spółki Solkarta; Bogdan Kubiak, wiceszef „S” odpowiedzialny za struktury branżowe – rada nadzorcza spółki Tysol, wydawcy „Tygodnika Solidarność”; Henryk Nakonieczny, członek prezydium odpowiedzialny za dialog i negocjacje w Komisji Trójstronnej, jest wspólnikiem w spółce Temida (niezwiązanej z „S”).

Poza tym wpływowi szefowie regionów zajmują się też biznesem. Na przykład. Waldemar Krenc, szef łódzkiej „S”, zasiada w radzie nadzorczej oczyszczalni i z ramienia związku w radzie Dekomu. – A zna pan taką firmę w Polsce, której właściciel wynajmuje kogoś obcego do nadzoru? – pyta Krenc.

Działalność w organach spółek daje dodatkowe dochody i gwarantuje możliwość korzystania z hoteli po preferencyjnej cenie. W takich wypadkach wystarczy, że władze związku lub zarządy spółek przyjmą uchwałę o preferencyjnych cenach dla kierownictwa. W przypadku Bałtyku była uchwała (nie wiemy, czy spółki, czy związku) mówiąca, że kierownictwo „S” może korzystać z pokoi ze zniżką.

Jako szef związku Piotr Duda zarabia ponad 11 tys. zł. Dużo podróżuje i być może otrzymuje też diety i inne dodatki. Do dyspozycji ma samochód służbowy z kierowcą oraz mieszkania służbowe, m.in. w Gdańsku i Warszawie.

„S” utopiła miliony

Spółka Dekom, do której należą hotel Dal w Gdańsku i sanatorium Bałtyk w Kołobrzegu, powstała w 1998 r. Nazwa to skrót od słowa „dekomunizacja”. Na początek dostała od związku 1 mln zł, dwa sanatoria w Kołobrzegu, trzy hotele w Gdańsku, biura w Kielcach i Białymstoku. Mimo to po kilku latach stanęła na skraju bankructwa.

W 2008 r. Edward Ś., kasjer pomorskich kampanii wyborczych Akcji Wyborczej Solidarność i zaufany człowiek ówczesnego lidera związku Mariana Krzaklewskiego, został oskarżony o wyprowadzanie pieniędzy z kasy „S”. Ś. był wtedy prezesem Dekomu. Na początku 2000 r. spółka zaczęła budować pływalnię przy sanatorium Bałtyk w Kołobrzegu. Obiekt miał stanąć w ciągu kilku miesięcy i kosztować 4,6 mln zł. Prace trwały trzy lata dłużej, kosztowały prawie 14 mln zł.

„Inwestycja była przykładem chaosu organizacyjnego, złamania wszelkich możliwych aktów prawnych i naruszenia zasad racjonalnego gospodarowania środkami publicznymi” – ocenili biegli.

Przed wyborami w 2001 r. Dekom był na skraju bankructwa i gorączkowo poszukiwał pieniędzy. Chciał m.in. pożyczyć 5 mln dol. z firmy działającej w rajach podatkowych.

Ale trudna sytuacja nie przeszkodziła spółce w poręczeniu 1 mln zł dla kierowanego przez Krzaklewskiego AWS na kampanię wyborczą. Wkrótce po wyborach Dekom był już niewypłacalny. „S” przekazała spółce 9 mln zł, a Dekom pożyczył w banku kolejne 5 mln zł. I zaczął kolejną inwestycję w kołobrzeskim sanatorium. Remontował dwa piętra. Zdaniem śledczych – bez projektu i bez wymogów jakościowych.

Nieprzejrzyste finanse

Wbrew prawu związki pilnie strzegą danych o majątku i wydatkach. Tłumaczą, że nie chcą zdradzić, ile mają pieniędzy na fundusz strajkowy. Ten argument można zrozumieć, ale poza kontrolą członków związku są również inne fundusze, gospodarka nieruchomościami, wpływy ze składek i coroczny budżet.

„S” jako centrala i regiony dysponuje majątkiem, którego wartość może przekraczać miliard złotych. To głównie nieruchomości odzyskane w ramach rewindykacji po mieniu zagarniętym przez skarb państwa po wprowadzeniu stanu wojennego. Majątek pierwszej „S” pochodził z datków Polaków i wsparcia z zagranicy. Po latach związek otrzymał odszkodowania powiększone o odsetki, ale nie była to gotówka, lecz nieruchomości, które wojewodowie proponowali „S” jako ekwiwalent. Nie wszystkie roszczenia zostały jednak zaspokojone.

– Oprócz jednego regionu pozostałe nie odzyskały tego, co ukradziono nam z naszych kont. Do dzisiaj czekamy na przypadający nam udział w majątku Funduszu Wczasów Pracowniczych – mówi Krenc.

Zobacz także

SolidarnośćZanurzona

wyborcza.pl

Legalny dopalacz? Powinni nam go dodawać do wody

Irena Cieślińska, 08.09.2015

Za jakiś czas prawo może nakazywać suplementację tym lekiem pilotów, lekarzy pogotowia czy szefów państw. Na razie wiadomo, że korzysta z niego prezydent Obama

Za jakiś czas prawo może nakazywać suplementację tym lekiem pilotów, lekarzy pogotowia czy szefów państw. Na razie wiadomo, że korzysta z niego prezydent Obama (Fot. Profimedia / Profimedia, Corbis)

Poprawia zdolność skupiania uwagi, efektywność uczenia się, pamięć i coś, co w kręgach specjalistów nazywa się płynną inteligencją – zdolność kreatywnego myślenia i rozwiązywania problemów.

Swoją karierę rozpoczynał jako specyfik leczący narkolepsję – napadową senność. Ludzie dotknięci tą przypadłością zapadają w sen w ciągu dnia – nagle i nieoczekiwanie. Atak może nastąpić w każdym momencie – podczas prowadzenia samochodu, schodzenia ze schodów, przebiegania przez ulicę czy egzaminu. Śpią kilka czy kilkanaście minut (czasem tracą kontakt z rzeczywistością zaledwie na kilkadziesiąt sekund), ale i to wystarcza, by zamienić ich życie w koszmar i narazić na nieliche niebezpieczeństwa. Modafinil, lek o niewyjaśnionym do końca mechanizmie działania, przypuszczalnie pobudzający korę przedczołową mózgu – obszar odpowiedzialny za uwagę, pamięć i planowanie – utrzymywał ich w przytomności.

Hakerzy podkręcą ci mózg. Czym to grozi

Viagra białych kołnierzyków

Szybko okazało się, że specyfik uwalnia od senności także zdrowych ludzi. I to jak! Pozwala nie spać 64 godziny bez przerwy – bez znużenia, utraty sprawności umysłowej czy refleksu. A co najlepsze, nie trzeba potem odsypiać – użycie farmaceutyku nie powoduje zaciągnięcia „długu sennego”. W przeciwieństwie do środków pobudzających opartych na amfetaminie nie powoduje ani euforii, ani zmiany nastroju, ani – co ważne – „zjazdu” po zaprzestaniu działania.

Specyfik szybko ochrzczony „drzemką w pigułce” zyskał popularność wśród wojskowych prowadzących wielogodzinne operacje, pilotów na trasach transoceanicznych i astronautów w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Sanitariuszom pogotowia w stanie Maryland oficjalnie przyznano prawo do posiłkowania się dawką 200 mg „w celu zwiększenia koncentracji i wobec ograniczonej możliwości odpoczynku”.

Przede wszystkim jednak modafinil stał się podstawą diety białych kołnierzyków. Ci szybko zauważyli, że mała biała tabletka nie tylko pozwala bezkarnie zarwać noc, ale także ułatwia skupienie i poprawia wydajność pracy. Modafinil rozpoczął nową karierę jako środek intelektualnego dopingu. Zresztą nie tylko intelektualnego.

Kiedy kilka lat temu postanowiłam przetestować modafinil na sobie, odkryłam, że usprawnia nie tylko myślenie – bez wysiłku pobiłam moje małe prywatne rekordy biegowe. Nie przypadkiem w moczu Kelli White, amerykańskiej sprinterki, złotej medalistki na 100 i 200 m, znaleziono modafinil. White tłumaczyła, że zmaga się z narkolepsją. Nie ona jedna. Wnioskując z liczby pozytywnych wyników testów, nadmierna senność była do 2004 roku chorobą zawodową sprinterów. Od 2004 roku modafinil jest już na liście substancji zakazanych przez Światową Agencję Antydopingową.

– Niebezpiecznie się zabawiasz – kwitowali moje eksperymenty znajomi. – To się nie może dobrze skończyć – wieszczyli, kiedy po raz pierwszy w życiu przetrwałam od listopada do lutego bez objawów zimowej depresji i spadku intelektualnej formy.

7 dni bez… snu, czyli jak dogoniłam czas

Kwestia bezpieczeństwa, czyli nie ma darmowych obiadów

W naszej kulturze zakorzenione jest niezwykle silne przekonanie, że za dar ponadnaturalnych zdolności przyjdzie zawsze słono zapłacić. Prawdopodobnie dlatego tak trudno jest nam dopuścić myśl, że substancje, które potrafią wzmocnić mózg czy poprawić naszą wydajność, mogą być całkowicie nieszkodliwe. Na pewno dają jakieś paskudne i trudne do przewidzenia skutki uboczne – podejrzewamy. A ponad wszelką wątpliwość – uzależniają.

Tymczasem już opublikowana w 2007 r. metaanaliza Paula Gerrarda i Roberta Malcolma z Medical University of South Carolina, obejmująca ćwierć wieku badań i obserwacji działania modafinilu na ludzi i zwierzęta, dowodziła czegoś całkiem przeciwnego. Tolerancja na modafinil nie rośnie z czasem, kilkunastoletnie obserwacje leczonych nim pacjentów nie wykazały, by pojawiał się najmniejszy objaw uzależnienia, a nawet 50-krotne przekroczenie dawki leczniczej nie powoduje zatrucia. Najczęściej zgłaszanymi skutkami ubocznymi były bezsenność, ból głowy, rozdrażnienie i utrata apetytu.

Specyfik wydaje się nie tylko bezpieczny. Niejako przy okazji zwalcza wolne rodniki, poprawia kondycję mózgu, powstrzymuje rozwój demencji. Niewykluczone zresztą, że zwalczanie wolnych rodników nie jest tylko pozytywnym skutkiem ubocznym działania leku, ale samą istotą jego działania powstrzymującego senność. Wedle jednej z hipotez sen służy właśnie oczyszczeniu z nadmiaru wolnych rodników, a modafinil umożliwiałby taki „remoncik” na jawie.

A co z uzależnieniami? No, cóż. Modafinil świetnie sprawdził się w… terapii uzależnień. Pomaga wyzwolić się z nałogów kokainowego i nikotynowego.

Nie ma darmowych obiadów? Wygląda na to, że są, jak najbardziej! W dodatku z dokładką deseru. I lodami gratis.

Kolejna metaanaliza, opublikowana teraz, w połowie sierpnia, autorstwa Ruairidh Battleday i Anny Brem z Oksfordu i Harvard Medical School, potwierdziła, że specyfik (co od dawna podejrzewaliśmy) sprawdza się nie tylko w walce z nadmierną sennością. Lek ma pozytywny wpływ na funkcjonowanie ludzi całkowicie zdrowych: poprawia ich zdolność skupiania uwagi, efektywność uczenia się, pamięć i coś, co w kręgach specjalistów nazywa się płynną inteligencją – zdolność kreatywnego myślenia i rozwiązywania problemów. Ba! Jedna z prac wskazywała również, że myślimy nie tylko lepiej, ale też myślenie (oraz wszelkiego rodzaju wyzwania) „na modafinilu” sprawiają nam większą przyjemność. Doprawdy, wygląda na to, że pracodawcy powinni nam po cichu dodawać tę substancję do wody.

24/7. Korporacje ukradły nam sen. Zbuntujmy się i idźmy spać

Rehabilitacja?

– Modafinil jest pierwszym prawdziwym przykładem inteligentnego leku z prawdziwego zdarzenia, takiego, który może naprawdę pomóc, np. w przygotowaniu się do egzaminu – powiedział Guy Goodwin, prezes Europejskiego Kolegium Psychofarmakologii, komentując ostatnią publikację. W ten sposób półoficjalnie awansował modafinil z kategorii „szemranego dopingu” do „inteligentnego farmaceutyku”. Pojawiły się nawet głosy, że być może należy rozszerzyć zakres jego autoryzacji rynkowej znacznie poza leczenie narkolepsji. Już dziś szacuje się, że w 89 proc. przypadków modafinil przepisywany jest niezgodnie z zaleceniami rejestracyjnymi, tj. osobom niemającym zaburzeń snu.

Rodzi to całą masę dylematów etycznych. Czy można traktować farmaceutyki czy elektroniczne chipy polepszające zdolności umysłowe na równi z edukacją, zdrowym trybem życia i technologią informacyjną – jako narzędzia ułatwiające osobisty rozwój? Czy dopuszczalne jest używanie ich przez osoby, które nie mają zaburzeń poznawczych? Czy podanie osobie starszej farmaceutyku przywracającego jej sprawność umysłową, jaką miała w wieku 20 lat, jest dozwolonym moralnie leczeniem czy podejrzanym ulepszaniem?

Modafinil dla prezydenta

Thomas Murray, emerytowany bioetyk, przewodniczący Hastings Center, uważa, że poprawianie wydolności nie tylko nie jest niemoralne, ale także w pewnych przypadkach stanowi zgoła moralny obowiązek. – Niemoralne byłoby nieprzyjęcie specyfiku, który jest bezpieczny i sprawia, że chirurgowi nie trzęsie się ręka, a pilot może z pełną uwagą nadzorować lot. Trudno wykluczyć, że za jakiś czas prawo będzie nakazywało suplementację specyfikiem wzmacniającym mózg przedstawicieli krytycznych zawodów – pilotów, lekarzy pogotowia czy szefów państw – mówił Murray.

Na razie wiadomo, że korzysta z tego wsparcia prezydent Obama.

Nowa pigułka bystrości

Uwalnia od senności. Pozwala nie spać 64 godziny bez przerwy, bez objawów znużenia

Polepsza kondycję. Pozwala uzyskiwać lepsze osiągnięcia sportowe

Podkręca mózg. Zwalcza wolne rodniki, poprawia kondycję mózgu, hamuje demencję

Poprawia sprawność. Ułatwia skupienie i poprawia wydajność pracy

W ”Nauce dla każdego” czytaj też:

Jak rozpędzamy ewolucję
Ewolucja potrafi zmieniać zwierzęta i rośliny w zaskakująco szybkim tempie. Przydaje się to szczególnie teraz, gdy człowiek błyskawicznie modyfikuje świat

Ewolucja w naszym ciele i jej błędy
Setki milionów lat naszej historii ewolucyjnej pozostawiły w ludzkim ciele liczne braki, fuszerki i całkowicie zbędne elementy

Jak fizycy radzą sobie z kotami
Koty to królowie internetu i mistrzowie manipulacji nami, ludźmi. Ale dla naukowców to stworzenia jeszcze bardziej fascynujące: igrające ze światłem, elektrycznością i pędem

Układ Słoneczny. Czym są zagadkowe obiekty na powierzchni planet i księżyców?
Dziwna góra na Ceres („to na pewno obca cywilizacja!”) albo tajemnicze błyski? Co rozpala wyobraźnię astronomów?

Legalny dopalacz? Powinni nam go dodawać do wody
Poprawia zdolność skupiania uwagi, efektywność uczenia się, pamięć i coś, co w kręgach specjalistów nazywa się płynną inteligencją – zdolność kreatywnego myślenia i rozwiązywania problemów

Polacy. Ile zawdzięcza nam świat?
Czy wiesz, że Skłodowską pocieszał Einstein, a Banach nie obroniłby doktoratu, gdyby nie podstęp? A z czego słynął Heweliusz? Z piwa! Oto historie, jakich nie znacie

Skąd się biorą wypadki?
Nie panujemy nad emocjami, ignorujemy oczywiste fakty, idziemy na skróty w myśleniu, zanadto skupiamy się na nieistotnych szczegółach. Kombinacja tych czynników to pewny przepis na katastrofę

pozwalaNieSpać

wyborcza.pl

Prymas: przyjęcie uchodźców wymaga skoordynowanego działania. Potrzebna pomoc państwa

dżek, PAP, 08.09.2015

Prymas Wojciech Polak

Prymas Wojciech Polak (LUKASZ CYNALEWSKI)

– Przyjęcie uchodźców wymaga decyzji biskupów, rozmów na ten temat i skoordynowanego działania, które będzie w skali całego Kościoła w Polsce; nie może to być pozostawione jakiejś spontanicznej czy emocjonalnej reakcji – powiedział abp Wojciech Polak, prymas Polski.

 

W niedzielę papież apelował, by każda parafia przyjęła jedną rodzinę uchodźców z Afryki Północnej. Czy Kościół w Polsce jest przygotowany na ich przyjęcie? – Liczymy na to, że zarówno Caritas Polska, jak i Kościół w Potrzebie, mając takie doświadczenie w bardzo konkretnej pomocy uchodźcom w różnych obozach w Syrii, Libanie czy Iraku, może również w Polsce dopomóc konkretnie i w parafiach, i wobec różnych wspólnot, uczyć po prostu, w jaki sposób uchodźców będzie można przyjmować – podkreślił abp Polak.

Biskupi muszą zdecydować

Dodał, że to nie jest tak prosta odpowiedź, czy my już jesteśmy na to przygotowani. – Stajemy wobec wielkiego wyzwania, do którego powinniśmy dorastać. I pewnie gotowych rozwiązań jako takich nie ma. One na pewno będą się tworzyć. Liczymy bardzo na doświadczenie, które Kościół w Polsce wykazuje i ma wobec uchodźców na tych terenach, gdzie pomaga od wielu lat – powiedział prymas.

 

Na pytanie, w jaki sposób Kościół w Polsce będzie starał się odpowiedzieć na apel papieża Franciszka, by każda parafia czy klasztor przyjęła uchodźców, prymas odpowiedział, że to „wymaga decyzji biskupów, rozmów i jakiegoś skoordynowanego działania, które będzie w skali całego Kościoła w Polsce i nie może to być pozostawione jakiejś spontanicznej czy emocjonalnej reakcji”.

Musimy być wrażliwi

Jest rzeczą oczywistą – podkreślił abp Polak – że wobec tragedii, jaka się dzieje, „musimy być wrażliwi, a przede wszystkim wewnętrznie otwarci na przyjęcie uchodźców”. Zaznaczył jednocześnie, że taka konkretna realizacja „nie może dokonywać się bez jakiejś konkretnej współpracy ze strukturami państwowymi” . Jak mówił, uchodźcy nie trafią do Kościoła „na takiej zasadzie, że oni przekroczą naszą granicę i staną u bram naszych parafii i mamy ich przyjąć”.

– Na pewno będzie to cały proces związany także z władzami rządowymi, ze sprawdzeniem tego, kim są ci uchodźcy. I wiem, że takie rozmowy są prowadzone przez Caritas Polska z Biurem Uchodźców i stroną rządową. I na pewno w tej kwestii będą wypracowane jakieś konkretne modele rozwiązań – powiedział prymas.

Jak podkreślił abp Polak – księża proboszczowie powinni tworzyć także we wspólnotach parafialnych kulturę otwarcia i przyjęcia. – Naprawdę nie chodzi tu tylko o techniczne przyjęcie jako pewnego znaku czy symbolu, ale chodzi bardziej o to, żeby całe wspólnoty parafialne były otwartymi. I w tym zakresie jest to podstawowa rola biskupów. Oczywiście za tym pójdą jakieś konkretne działania, jeżeli będzie taka konieczność i takie będzie też wołanie. Rola proboszczów w tym zakresie jest słaba w stosunku do całego problemu – podkreślił prymas.

Poinformował, że na najbliższym zebraniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski będzie omówiona kwestia uchodźców.

prymasPrzyjęcie

TOK FM

„Papież Franciszek przegrał. W Czorsztynie niezbyt wzięto sobie do serca wojnę wydaną pedofilom w sutannach”

Anna Siek, 07.09.2015

Adam Szostkiewicz

Adam Szostkiewicz (Fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta)

„Pogrzeb Józefa Wesołowskiego w Czorsztynie wyglądał jak manifestacja poparcia. Biskup, księża, górale niosący trumnę na wysoki połysk, kilkuset wiernych w orszaku pogrzebowym”. Dlatego jak ocenia Adam Szostkiewicz, widać, że w krakowskim Kościele hierarchowie i wierni za nic mają udokumentowane oskarżenia dotyczące pedofilii.

 

Zdaniem publicysty „Polityki” pogrzeb byłego nuncjusza apostolskiego na Dominikanie postrzegać można jako porażkę rozpoczętej przez Franciszka wojny z duchownymi pedofilami.

„Z relacji w mediach wynika, że podczas pogrzebu czytano fragmenty prywatnych listów Wesołowskiego do rodziny, w których były dostojnik zaprzecza, że dopuszczał się czynów pedofilnych. Można zrozumieć, że Wesołowski nie chce napisać prawdy o sobie własnej rodzinie i konfabuluje. Trudniej zrozumieć, dlaczego podczas pogrzebu te konfabulacje odczytano i słowem nie wspomniano o kolekcji pornografii dziecięcej zgromadzonej przez oskarżonego. Przecież to oznacza, że odrzucono wersję wydarzeń przedstawioną przez watykańskich oskarżycieli Wesołowskiego. W Czorsztynie wiedzą lepiej niż w Dominikanie i w Rzymie?” – pyta Szostkiewicz na blogu.

 

Wesołowski zmarł przed dwoma tygodniami. Z powodu złego stanu zdrowia w lipcu odroczono rozpoczęcie procesu byłego nuncjusza apostolskiego na Dominikanie. Miał być pierwszym duchownym, który za czyny pedofilne sądzony miał być w Watykanie.

Choć w Czorsztynie Józef Wesołowski pochowany był w sutannie i z pierścieniem biskupim – w czerwcu 2014 roku – trybunał kanoniczny przy Kongregacji Nauki Wiary wydalił go ze stanu kapłańskiego.

Zobacz także

papieżPrzegrał

TOK FM

Referendum jak głos narodu? Uderzyliśmy głową w mur. Trzeba je przemyśleć na nowo

Rozmawiała Agnieszka Kublik, 08.09.2015

prof. Radosław Markowski

prof. Radosław Markowski (Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta)

Partia, która chce referendum, powinna pokrywać jego koszty, np. w połowie, gdy referendum nie będzie wiążące. To zniechęci wielu politycznych manipulatorów – mówi prof. Radosław Markowski, politolog z Uniwersytetu SWPS

AGNIESZKA KUBLIK: Fatalna ta frekwencja w referendum…

PROF. RADOSŁAW MARKOWSKI: Znakomita.

Najniższa w historii III RP.

– Zachowam się teraz pozornie nie po obywatelsku: cieszę się z wyniku tego referendum! Po latach tłumaczenia, jak bezsensowne są referenda, jak nimi manipulują, uderzyliśmy głową w mur. Trzeba koncepcję referendum przemyśleć na nowo. Nonsens tej formy jeszcze bardziej pokazało referendum wrocławskie w bardzo konkretnej sprawie – metra. A mimo to frekwencja wyniosła tylko 10,8 proc.! Polacy po prostu nie chcą korzystać z tej formy demokracji, nawet gdy sprawa jest lokalna i prosta.

Na tym referendum nie zależało ani PO, ani PiS. Może stąd ten „rekord”?

– Nie. Mieliśmy referenda w Polsce w sprawach fundamentalnych, a Polacy nie fatygowali się do urn.

Większość naszych obywateli po prostu nie ma cech współczesnego demokratycznego obywatela. I było tak od początku transformacji, a nie dlatego, że Polacy rozczarowali się politykami. Spójrzmy na sekwencję – w pierwszych wyborach, które dotyczyły – uwaga! – tego, czy się pozbywamy komunizmu, do urn udało się zaledwie 62 proc. Polaków. W krajach postkomunistycznych w pierwszych wyborach frekwencja wyniosła: 96 proc. – u Czechów, 94 proc. – Słowaków, 91 proc. – Bułgarów i Rumunów. Z nami jest coś nie tak. Mamy obywatela, który ma to wszystko gdzieś.

Może zróbmy taki eksperyment, że referendum przy każdej frekwencji jest ważne. Jak pójdzie 3 proc. – też. I wtedy nie będzie motywacji do taktycznego niechodzenia na referenda.

Ważne przy 3-procentowej frekwencji? To kpina z demokracji.

– To by była inwestycja na przyszłość. Kiedy ci, którzy nie chodzą, się sparzą, bo zobaczą, że każde głupstwo nakręcone przez 500 tys. ludzi może przejść jako obowiązujące dla 40-milionowego narodu, w końcu zaczną chodzić. Gdyby nasza frekwencja podniosła się do 60-65 proc., bo nie bądźmy naiwni, nie będziemy mieli jak np. Skandynawowie blisko 80-procentowej frekwencji, to coś więcej wiedzielibyśmy o naszych obywatelach.

Przypomnę, że w np. w 2005 r., kiedy PiS wygrał z wynikiem 27 proc. przy frekwencji 41 proc., oznaczało to, że tę partię poparło 10,5 proc. Polaków. I to był wynik, który nie upoważniał PiS do tego, żeby budować IV RP, bo do fundamentalnej zmiany konstytucyjnej, czyli przekształcenia III RP w IV, jest potrzebne co najmniej dwie trzecie głosów. A tych PiS nie miał. Rzecz jasna miał tytuł do rządzenia, ale nie do reform ustrojowych. Zresztą żadna partia nie będzie go miała właśnie przez bierność obywateli.

Wracając do referendum, byśmy w przyszłości nie wyrzucali pieniędzy w błoto, trzeba zrobić listę spraw, o które politycy mogliby pytać obywateli w referendach. To może być zadanie np. dla Trybunału Konstytucyjnego.

Poza tym obywatele nie powinni wypowiadać się w kwestiach, o których niewiele wiedzą. Np. można wprowadzić zasadę, że referendum odbywa się nie wcześniej niż rok po jego ogłoszeniu. W tym czasie powinien powstać precyzyjny scenariusz dyskusji publicznych, edukacji obywateli, pokazywania im alternatywy; bez udziału polityków, jeśli to możliwe, zapewniając ekspercką neutralność.

Podejrzewam, że z 1,5 mln, które teraz zagłosowało za JOW-ami, grubo ponad połowa poszła zagłosować, bo to był sposób na pokazanie, że nie znoszą polityków i partii tak w ogóle, a nie dlatego, że pragną JOW-ów. Głosowali, bo emocje im tak podpowiadały, o racjach nie ma mowy. Polacy nie wiedzą, nie mieli bowiem szansy dowiedzieć się, jak działają inne systemy wyborcze. Polacy są zaradnymi gospodarzami swoich gospodarstw domowych, nieźle sobie radzą w Europie, ale w swojej masie są fatalnymi obywatelami.

Uważam, że poważnie należy rozważyć propozycję, by partia, która chce referendum, pokrywała jego koszty, np. w połowie, gdy referendum nie będzie wiążące. To zniechęci wielu politycznych manipulatorów do proponowania go.

Partie powołują się na referenda jako głos ludu, narodu. Guzik prawda – to nie jest głos ludu, bo lud w referendach prawie nigdy w większości głosu nie daje. Referenda wszędzie są znacznie mniej reprezentatywne dla całości obywateli niż wybory.

A w przypadku referendum, które proponują sami obywatele lub organizacje pozarządowe, to może niech wpłacają swoistą kaucję ci, którzy się pod propozycją jego rozpisania podpisują. A potem w zależności od wyniku niechby zainteresowani daną sprawą obywatele współfinansowali je. Skoro komuś na czymś zależy, to powinien móc wysupłać te 50 lub 100 złotych.

Zobacz także

MarkowskiPartia

wyborcza.pl

W „Tomasz Lis na żywo” o problemie uchodźców. Zawisza: Polscy żołnierze nie ucinali głów

W "Tomasz Lis na żywo" o problemie uchodźców. Zawisza: Polscy żołnierze nie ucinali głów
W „Tomasz Lis na żywo” o problemie uchodźców. Zawisza: Polscy żołnierze nie ucinali głów „Tomasz Lis na żywo”

Goście programu „Tomasz Lis na żywo” rozmawiali o najgorętszym problemie współczesnej Europy – o uchodźcach. Dyskusja była na tyle burzliwa, że O. Paweł Gużyński omal nie wyszedł ze studia.

– Ta fala emigracji to późniejsi klienci opieki społecznej z syndromem wyuczonej bezradności – mówił Artur Zawisza. Manuela Gretkowska uspokajała go, że sprawa sama się wyreguluje, a uchodźcy wyjadą z Polski do Niemiec. – Nawet Polacy stąd wyjeżdżają – mówiła pisarka, która stara się zrozumieć lęki targające Polakami.

Gretkowska zwracała uwagę, że jesteśmy w okresie przedwyborczym, co wykrzywia obraz rzeczywistości. – W programach telewizyjnych pokazuje się niedożywione, polskie dzieci, na które nie ma pieniędzy. Ludzie innego wyznania kojarzą nam się w Europie jednoznacznie. Nie mamy takich pensji i zasiłków jak w Niemczech i nagle dostajemy tych ludzi, choć polscy emeryci nie mają pieniędzy na leki. Stąd ta reakcja lękowa – mówiła Gretkowska.

Artur Zawisza powiedział, że Polska miała problemy ze sprowadzeniem Polaków z Donbasu. – Poradźmy sobie z tym, a potem z innymi – mówił polityk. Jego zdaniem, nie można akceptować nielegalnego przemytu ludzi przez granicę poprzez nieroztropną pomoc – dodał Zawisza. Gdy Tomasz Lis przypomniał mu o Polakach, którym w czasie wojny pomagały inne narody, gość programu powiedział: – Polscy żołnierze nie obcinali głów i nie podkładali bomb – mówił. Zaznaczał również, że to nie Polska destabilizowała Syrię, Libię czy Egipt.

– Pański Kościół wychował pana do nacjonalizmu bliskiego nienawiści rasowej – odpowiadał polityk lewicy Andrzej Celiński. Jego zdaniem, Polacy powinni się zdecydować, czy są wielkim europejskim narodem, którego bohaterstwo zapiera dech w piersiach na świecie, czy „maleńkim narodkiem”.

O. Paweł Gużyński, dominikanin powiedział zaś, że są różne miary człowieczeństwa. – Czasem wystarczy być małym człowiekiem, a czasem życie nie pytając nas o zgodę wymaga od nas wysokiej miary człowieczeństwa – mówił gość programu „Tomasz Lis na żywo”.

wTomaszLisNa

naTemat.pl

Artur Zawisza: „Niemcy myślą o sobie jako o rasie panów”. O. Gużyński: „Absolutny skandal” [U LISA]

mkd, 07.09.2015
Uchodźcy byli głównym tematem programu „Tomasz Lis na żywo”. Na antenie doszło do spięcia między posłem Arturem Zawiszą a Andrzejem Celińskim i ojcem Pawłem Gużyńskim. – To, co pan wyprawia, w europejskiej kulturze jest zbrodnicze – punktował Zawiszę Celiński.

Artur Zawisza, Paweł Gużyński

Artur Zawisza, Paweł Gużyński (Franciszek Mazur, Bartosz Krupa / Agencja Gazeta)

 

Artur Zawisza, jedyny w studio przeciwnik przyjmowania uchodźców w Polsce, próbował udowodnić, że imigranci pogarszają sytuację wewnętrzną w krajach, do których przybywają.

Tomasz Lis zapytał byłego posła o Niemcy, gdzie już jest kilkumilionowa społeczność turecka. Mimo to Niemcy są gotowi na przyjęcie kolejnej fali migrantów, tym razem z Syrii. – Niemcy to przypadek osobny, bo myślą o sobie jako o rasie panów, która chce, aby obcy niewolnicy na nich pracowali – odpowiedział mocno Artur Zawisza.

Ojciec Paweł Gużyński odniósł się do słów Zawiszy. – Po tym, co usłyszałem na temat Niemców, powinienem wstać i wyjść – powiedział mocno i nazwał wypowiedź byłego posła skandalem.

„Absolutny skandal”

– To jest absolutny skandal, żeby wypowiadać tego typu insynuacje pod adresem Niemców, nie mając na to żadnych dowodów – powiedział dominikanin.

– Co innego o lękach Polaków, to łatwo było mówić. Niemców ojciec broni, a polskie lęki… – wpadł mu w słowo Zawisza.

– Ja staram się zrozumieć, co powoduje Polakami – bronił się ojciec Gużyński. – Co innego jest powiedzieć, że antropologiczną zasadą, która kieruje człowiekiem, są jego lęki. A co innego jest powiedzieć o kimś, że kieruje się zasadą nienawiści rasowej, wyższości rasowej i dlatego przyjmuje uchodźców.

„Klęska Kościoła, w którym się pan wychował”

Stronę Gużyńskiego wziął Celiński. – Z tego co pan opowiada, to pan jest klasycznym przypadkiem klęski Kościoła, w którym pan się wychował. Pański Kościół wychował pana do nacjonalizmu bliskiego nienawiści rasowej. To, co pan wyprawia, w europejskiej kulturze jest zbrodnicze – punktował Zawiszę Celiński.

Co na to Zawisza? – Pan jest tolerancyjny i miłosierny wobec wszystkich z wyjątkiem swego rozmówcy w studiu – odparł.

Pod naszymi tekstami o uchodźcach pojawiała się zatrważająca liczba komentarzy, które nawoływały do przestępstw, zawierały treści rasistowskie i ksenofobiczne. Nie chcemy ich pokazywać. Nie godzimy się na naruszanie godności innych ludzi na naszym forum. Dlatego zdecydowaliśmy, że wyłączymy możliwość komentowania pod naszymi tekstami o uchodźcach. Będziemy też zgłaszać do prokuratury przypadki nawoływania do nienawiści na tle rasowym i religijnym.

spięcieULisa

gazeta.pl