Kopacz (10.06.2015)
Precz ze stronniczym biznesdziennikarstwem!
Przepraszam za tę brutalność, ale Witold Gadomski o nią się prosił. Według wyliczeń „Solidarności” w Polsce na śmieciówkach pracuje od 4 mln do 5,5 mln osób. Eurostat podaje, że w całej Unii to my mamy najwyższe zatrudnienie tymczasowe. Socjolog Jarosław Urbański, który przeanalizował dane GUS i Państwowej Inspekcji Pracy, ocenia, że co trzecipolski pracownik jest już pracownikiem śmieciowym. Zjawisko narasta wśród młodzieży. Związki zawodowe szacują, że dwie trzecie osób poniżej 30. roku życia pracuje na umowie tymczasowej.
Rośnie pokolenie ludzi, którzy nie mają szans na emeryturę i nie mogą korzystać z publicznej służby zdrowia. Od państwa i społeczeństwa prawie nic nie dostają. Dlatego coraz słabiej poczuwają się do lojalności i solidarności z innymi. Ich byt zależy od kaprysu szefa, który z dnia na dzień może wyrzucić ich na bruk bez żadnej formy odszkodowania. Przed nim muszą pełzać, z równymi sobie – bezpardonowo walczyć o przetrwanie. W tej walce najlepszym orężem nie są kompetencje (w stosunkach z szefem to broń obosieczna). Ważniejsze są więzy rodzinne i znajomości, a także lizusostwo, intryganctwo i gotowość do dzikiego zapieprzania po nocach bez płatnych nadgodzin.
Las ma się dobrze, bo stoi jeszcze co dziesiąte drzewo
To się przekłada na zarobki. W prywatnych firmach prawie nie ma związków zawodowych. Zastraszeni, niesolidarni pracownicy nie walczą z pracodawcami o swoje płace. Zarabiają więc mało. GUS podaje, że 7,4 proc. Polaków – prawie 3 mln ludzi! – żyje w skrajnym ubóstwie. Połowa polskich pracowników zarabia mniej niż 2237 zł miesięcznie netto. Najczęściej wypłacane wynagrodzenie wynosi 1,6 tys. zł na rękę. Co dziesiąty Polak (według niektórych wyliczeń – co ósmy) zarabia płacę minimalną (1286 zł netto). Gdy rząd po wyborczej klęsce chce ją podnieść o żałosne 100 zł, pracodawcy chóralnie jęczą, że to ich zniszczy. Groteskowe, szczególnie gdy lamentują ludzie zarabiający 10, 100 lub 500 tys. miesięcznie.
Ten lament nie drażni jednak uszu Witolda Gadomskiego. Szacownemu publicyście przeszkadza inne biadolenie – nad prekariatem właśnie. Przecież prekariat nie ma źle. Czemu? Bo nie mają źle niektórzy jego członkowie: „Ale prekariuszami jest też wielu dziennikarzy, którzy radzą sobie całkiem nieźle (choć nie mają umów o pracę), informatycy, a w Polsce duża część lekarzy, którzy status prekariusza bardzo sobie chwalą, bo zarabiają znacznie więcej niż na stałych etatach”.
Imponująca argumentacja. To tak, jakby powiedzieć, że las ma się dobrze, bo stoi jeszcze co dziesiąte drzewo. Nie wiem też, jak to jest z tymi radzącymi sobie nieźle dziennikarzami. Co chwilę słyszę, że kolejny z moich kolegów jedzie przewijać emerytów na Islandii albo zbierać tulipany w Holandii. „Tam przynajmniej zarabiam jak taksówkarz” – powiedział mi znajomy redaktor. Więc może to jest tak, że radzi sobie nieźle Witold Gadomski? I kilku innych biznesowych dziennikarzy?
Półprawdy z dużą zawartością nieprawdy
Dalej Gadomski pisze tak: „Tym, którzy narzekają, że w wieku 25 lat nie mają mieszkania i nie mogą wziąć kredytu, można poradzić tylko jedno – zapomnijcie! Nawet w bogatych krajach większości młodych ludzi nie stać na zakup domu lub mieszkania. (…) ludzie mieszkają na ogół w lokalach wynajętych, a nie własnych, kupionych na 30-letni kredyt”.
Są to półprawdy z dużą zawartością nieprawdy. Akurat część mojej rodziny mieszka w Wielkiej Brytanii. W tym kraju – stawianym nam nieraz za wzór przez naszych liberałów i neoliberałów – stworzono różne systemy rządowej pomocy finansowej dla usamodzielniającej się młodzieży i dla tych, co kupują pierwszy dom na kredyt (np. „Help to Buy”). A zwyczaj życia w wynajętych lokalach wiąże się z tym, że przez całe dekady na Zachodzie państwa wspierały powszechną budowę mieszkań na tani wynajem. U nas znacznie mniej masowe projekty budowy tanich czynszówek próbuje blokować lobby deweloperów. Biadolą, że to ich zniszczy.
Autor kończy takim pouczeniem: „Ci, którzy mają kłopoty ze znalezieniem stałej i dobrej pracy, muszą się zastanowić nad swoimi kwalifikacjami. I nie chodzi tu o dyplom wyższej uczelni, a nawet kilku, lecz o to, co naprawdę się potrafi. Posiadacze kwalifikacji poszukiwanych na rynku dość szybko znajdują dobrą pracę, ci, których łatwo zastąpić (na przykład pracownicy biurowi niskiego i średniego szczebla), mają znacznie gorzej. Biadolenia nad prekariatem uważam za szkodliwe. (…) Młodym ludziom jeszcze w szkole podstawowej trzeba tłumaczyć, że sami będą kształtować swój los, że przez kilkadziesiąt lat pracy zawodowej muszą liczyć się z głębokimi zmianami na rynku pracy i ze zmienną koniunkturą. Niech nie wierzą politykom, którzy obiecują cuda, niech uwierzą we własne siły”.
Bardzo śmieszne: biednym i młodym ludziom każe się liczyć ze zmienną koniunkturą człowiek, który od 25 lat ciągle mówi to samo. Człowiek, który wciąż powtarza, że rynek ma zawsze rację, wciąż boi się socjalnych interwencji państwa, a za jedną z głównych przyczyn zła wciąż uznaje pozostałości po PRL-u. Nawet teraz połowę swojego tekstu poświęcił na nabijanie się z Marksa i komunistycznych brzuchatych funkcjonariuszy sprzed kilkudziesięciu lat.
Znowu będę brutalny: kogo to obchodzi? Młodzi ludzie komuny nie pamiętają. Jest im źle, a to, że kiedyś komuś pod jakimiś względami było gorzej, nie jest dla nich żadnym argumentem. Tego rodzaju podszczypywanie jest bezsensowne. I niesprawiedliwe. Rozmawiając z młodymi politykami polskiej lewicy, nie spotkałem nikogo, dla kogo wzorcem byłby „komunistyczny Wschód”. Zachodu chcą! Zachodu, który jest o wiele bardziej lewicowy i socjalny niż chora na neoliberalizm Polska.
I bardzo dobrze, że chcą Zachodu. Ja pamiętam komunę, więc nie życzę sobie powtórki. Kiedy upadła, bezkrytycznie uwierzyłem liberałom, a Witolda Gadomskiego czytywałem regularnie. Ale po latach coś zaczęło mi się nie zgadzać. Bo…
Wolna amerykanka tylko na rynku pracy
Gdy 25 lat temu wprowadzaliśmy kapitalizm, mówiono nam, że rynek zaspokoi nasze potrzeby. Ale od 25 lat słyszymy, że to my mamy zaspokoić potrzeby rynku, rynku pracy. Firmy miały konkurować o nas jako o konsumentów i pracowników. Jednak przede wszystkim to my konkurujemy o względy firm jako pracownicy.
16 lat pracy w marketingu nauczyło mnie, że konkurencja o konsumenta w dzisiejszym kapitalizmie jest marginalna. Firmy dzielą tort, czasem walcząc ze sobą o parę procent rynku. Jeśli konkurują, to głównie za pomocą marketingowych baśni. Potem ceną. Dopiero na końcu jakością. Konkretna walka i konkretna wolnoamerykanka jest tylko na rynku pracy.
I jeszcze: gdy 25 lat temu wprowadzaliśmy kapitalizm, mówiono nam, że w ten sposób wszystkim lub większości będzie lepiej. Ale od 25 lat słyszymy, że jeśli komuś jest gorzej, to jego wina. Najwyraźniej lubi mieć gorzej. Więc nie ma co się przejmować tymi, którym jest źle, choćby stanowili większość albo wielką część społeczeństwa.
Najwyższy czas się zastanowić, czy nasz kapitalizm dał nam to, co obiecywał. Wygląda na to, że nie. Chcieliśmy Szwecji, może Francji. Dostaliśmy dziką karykaturę Stanów Zjednoczonych, pod wieloma względami przypominającą Trzeci Świat. Wciśnięto nam „Zachód”, którego nawet teraz – po 30 latach globalnych tryumfów neoliberalizmu – na Zachodzie nie ma. Wciśnięto nam Zachód z marzeń i wierzeń polskich neoliberalnych ekonomistów. Większość z nich w 1989 r. niewiele o Zachodzie wiedziała. Dzisiaj – nie chce wiedzieć.
Polski neoliberalizm ma cechy kultu cargo. Dlatego jest tak odporny na rzeczywistość. Dlatego Witold Gadomski od 25 lat powtarza te same zaklęcia – choć gołym okiem widać, że nie dają one szczęśliwości ani wszystkim, ani większości, ani nawet najzdolniejszym. Oni też wyjeżdżają albo wariują. Bo w biednym kraju zaharowanych ludzi rynek i inwestorzy nie są otwarci na nowe idee. Nikt nie ma pieniędzy i czasu na genialne pomysły naukowe, artystyczne, a także biznesowe.
I to jest temat dla biznesowego dziennikarza. Ilu genialnych przedsiębiorców, wizjonerów, działaczy ekonomicznych przegrało w Polsce lub z niej uciekło? Nie za sprawą „fiskusa niszczącego pracodawców” (podatki dla bogatych są w Polsce bardzo niskie), „straszliwej biurokracji” (łagodnej i przyjaznej w porównaniu np. z włoską) czy „roszczeniowych pracowników” i „wysokich kosztów pracy”. Przeciwnie – za sprawą zbyt niskich kosztów pracy, zbyt niskich płac, zbyt niskiego popytu wewnętrznego na rzeczy i idee.
To jest temat dla dziennikarzy biznesowych. Wierzę w nich, mimo wszystko. Czytając serwisy Wyborcza.biz, Bankier.pl, Money.pl, Forsal.pl i Obserwator Finansowy, widzę, że niektórzy – wciąż powoli i nieśmiało – zaczynają pisać o biznesie bezstronnie. Najwyższy czas. No bo proszę sobie wyobrazić dziennikarza sportowego, który zawsze pisze, że piłkarze grają dobrze, kibole wykazują się szlachetną łagodnością, a nieskazitelni działacze od ust sobie odejmują, by tylko kwitła w Polsce kultura fizyczna. Jedynie paru malkontentów z poprzedniej epoki oskarża ich roszczeniowo i głupio!
Proszę sobie wyobrazić Witolda Gadomskiego.
*Tomasz Piątek, pisarz, publicysta, copywriter, członek redakcji „Miesięcznika Ewangelickiego”
Dymisje w rządzie. Jażdżewski: Dziś wygląda to tak, że pan Stonoga zdymisjonował ministrów i marszałka Sikorskiego
A jak skomentować nieprzyjęcie sprawozdania Seremeta?
– Z prokuratorem generalnym Platforma miała od dawna problem. Za wszystkie działania prokuratury jest krytykowany rząd. Za śledztwo smoleńskie, za aferę taśmową, teraz za wyciek. Donald Tusk zapowiadał, że śledztwo w sprawie taśm będzie zakończone szybko, a nadal trwa. Odpowiedzialność za to przypisuje się Tuskowi, choć to nie on prowadził śledztwo. Cała ta sytuacja będzie wodą na młyn zwolenników połączenia prokuratury generalnej z Ministerstwem Sprawiedliwości. Sprawa z Seremetem to jeszcze inny paradoks. Traci on stanowisko za wyciek w taki sposób, że Ewa Kopacz nie przyjmuje jego sprawozdania za 2014 r. Wygląda to na bardzo nerwowy ruch.
Wczoraj pojawiła się teza, że to PO będzie największym beneficjentem „afery Stonogi”. Bo wykorzysta ten moment, by wyrzucić ministrów zamieszanych w aferę podsłuchową, i do wyborów pójdzie oczyszczona.
– Oczyszczenie wyszłoby PO na dobre, gdyby dokonała go szybciej. Teraz sytuacja wygląda tak, że jakiś śmieszny pan tekstem na Facebooku zmienia ministrów i marszałka Sejmu. Nie wystarczyli wyborcy, którzy pokazali żółtą kartkę. Nie wystarczyła afera podsłuchowa i powszechne oburzenie ludzi, nikt nie stracił stanowiska. Teraz jeden wpis na Facebooku powoduje trzęsienie ziemi w rządzie. Ale jest jeden długofalowy beneficjent tej sytuacji w Platformie. To Grzegorz Schetyna. PO ma pistolet przy głowie, robi nerwowe ruchy. Najpierw prezydent i referendum, ogłoszone zaraz po porażce w I turze, teraz te dymisje. Pełną odpowiedzialność – zarówno dziś, jak i w Jachrance na posiedzeniu klubu – wzięła Ewa Kopacz. Teraz, kiedy przegra, nie będzie miała praktycznie sojuszników w klubie. Bardzo prawdopodobny jest wariant, że dzień po wyborach poda się do dymisji i partię przejmie Schetyna.
PO ma bardzo krótką ławkę i o tym mówiło się już przy powoływaniu rządu Kopacz. Czy znajdą się kamikadze, którzy zgodzą się przyjąć stanowisko tuż przed wyborami, w – jak się zdaje – już ustępującym rządzie?
– Żaden liczący się niezależny ekspert nie poszedłby do ministerstwa tylko po to, żeby wpisać sobie do CV kilkumiesięczny staż w resorcie. PO nie ma też w zanadrzu liczących się ważnych polityków. Ma kilka młodych twarzy, ale akurat niekoniecznie mających kompetencje w tych dziedzinach. Joanna Mucha była ministrem sportu, może teoretycznie pójść do ministerstwa zdrowia. Ale wymiana ministrów nierozpoznawalnych na jeszcze mniej rozpoznawalnych niewiele pomoże. Nie wiem też, czy ludzie typu Mucha, Agnieszka Pomaska, Rafał Trzaskowski, z szansami na karierę, powinni się angażować w rządy Ewy Kopacz i pójść z nią na dno. Zmianą byłoby podanie się premier Kopacz do dymisji. Partia jest za słaba, żeby zmienić Kopacz, więc Kopacz zmienia ministrów. To ruchy spóźnione i ewidentnie pozorne.
Dymisje w rządzie. Prof. Smolar: Zbagatelizowano aferę, teraz reakcja w biegu. PiS będzie miał łatwiej
Mariusz Jałoszewski: Premier Kopacz, zaskakując wszystkich, zrobiła szybką, głęboką rekonstrukcję rządu. To dobry ruch na kilka miesięcy przed jesiennymi wyborami do Sejmu? Poprawi wizerunek PO?
Aleksander Smolar: To był konieczny i nieuchronny ruch, ale dużo spóźniony. Platforma już od dwóch lat dołowała w sondażach. Rok temu się odbiła dzięki zagrożeniu wywołanemu najazdem Rosji na Ukrainę. Jeszcze w wakacje w ubiegłym roku wydawało się, że Donald Tusk zapanował nad sytuacją. Sugerował, że źródło przecieku jest w Moskwie, obiecał, że we wrześniu zda sprawozdanie z wyjaśnienia afery podsłuchowej. Ale go nie zdał, nie zrobiła też tego Kopacz. Uznano, że ludzie o tym zapomnieli. Zbagatelizowano tę aferę. Zmanipulowano ją przez milczenie. Odejście Donalda Tuska do Brukseli nie pomogło w przezwyciężeniu kryzysu. Może jeszcze na jesieni był czas na radykalne kroki.
Dziś dymisje słabo ocenianych ministrów i polityków, którzy pojawiają się w zeznaniach kelnerów, nic nie dadzą?
– Wydaje się, że teraz jest za późno. Kopacz przez ostatnie miesiące nie wykazywała talentów przywódczych i teraz nie jest w stanie powstrzymać procesu rozkładu. W podsłuchach kelnerów nie ma jakichś poważnych merytorycznych zarzutów, ale przed kolejnymi wyborami, w sytuacji gdy PO jest osłabiona dodatkowo porażką prezydenta Bronisława Komorowskiego, uderzenie po raz kolejny podsłuchami może być dramatyczne nie tylko dla Platformy, ale też dla całej sceny politycznej. Rekonstrukcja niewiele zmieni. Nie pozwoli na oderwanie się rządu od tej afery. Będzie ona prześladowała PO. Dymisja Sikorskiego też jest bez znaczenia. On już był zdymisjonowany rok temu z funkcji ministra spraw zagranicznych. Dziś to jest druga faza jego dymisji.
Prokurator Generalny rzeczowo tłumaczył w Sejmie, że śledczy musieli udostępnić akta stronom sprawy. Potraktowano go jako kozła ofiarnego.
– Brak skwitowania sprawozdania z działalności Seremeta za 2014 r. może być odebrany jako zrzucanie odpowiedzialności na Prokuratora Generalnego, bo sednem sprawy jest afera podsłuchowa, a nie wyciek akt, choć on niewątpliwie obciąża politycznie prokuraturę.
Czy Platforma przegra wybory na jesieni?
– To jest spodziewane przez wielu niezależnie od afery z wyciekiem akt. Zyskają na tym PiS, Kukiz i partia Petru. PiS będzie miał teraz ułatwioną kampanię wyborczą. Będzie mógł iść do wyborów pod hasłami sanacji państwa, walki z dalszą anarchizacją państwa.
Premier rekonstruuje rząd pod wpływem skazanego wyrokiem sądowym Stonogi? Czy to dowód na słabość państwa?
– To nie on uruchomił upadek rządu. Jego akcja to tylko jeden element, który może mieć znaczenie. Ujawnienie akt ze śledztwa wywołało poważny kryzys. Niezależnie, czy ludzie czytają te akta w internecie, czy nie, wytworzyła się atmosfera, która zaleje rząd poczuciem demoralizacji, oderwania jego polityków od rzeczywistości. Demoralizacji sprzyja to, że nie było poważnych sankcji po aferze podsłuchowej, również wobec podejrzanych. Wytworzyło się poczucie bezkarności. Państwo jest dziś słabe, to nie ulega wątpliwości.
Premier ogłosiła dymisje i wyszła z konferencji. Nie tłumaczyła, dlaczego to robi, nie podała nazwisk następców.
– Sądzę, że premier nie ma jeszcze następców zdymisjonowanych ministrów. To świadczy o poczuciu dramatyzmu sytuacji, reaguje w biegu. Niełatwo będzie ich zastąpić, zwłaszcza Sikorskiego. Kto na poważnie będzie chciał przyjść na trzy miesiące? A niepoważne kandydatury to też żadne rozwiązanie. Nie wiem, czy ruch Kopacz będzie odbierany na jej korzyść.
„Jak Kopacz chciała ratować sytuację polityczną, to powinna zacząć tak: ‚Pełnienie tej funkcji było zaszczytem. Dziękuję'”
Ewa Kopacz, Jacek Żakowski (Fot. Wojciech Olkuśnik, Filip Klimaszewski / Agencja Gazeta)
„Kopacz chce kupić społeczeństwo”
Zdaniem Żakowskiego, podobną sprawą jest podniesienie płacy minimalnej o 100 zł brutto. – Pani premier wydaje się, że to ustępstwo, które przybliży ją do wyborców. Jeżeli o mnie chodzi, to korupcja polityczna, która podważa moje zaufanie do niej. Ona chce kupić społeczeństwo za 100 zł albo za pozbycie się niepopularnego ministra zdrowia.
– Być może są tam jakieś kolejne dna w tej historii, ale z tego, co mówi pani premier, to jest to próba ratowania sytuacji politycznej. Jeżeli taki jest zamiar, to jej konferencja prasowa powinna zacząć się inaczej: „Proszę państwa, pełnienie funkcji premiera było dla mnie wielkim zaszczytem. Dziękuję” – stwierdził Żakowski.
Dymisje w rządzie. Flis: Taki ruch Kopacz to była jedyna szansa dla rządu i Platformy
Radosław Czyż: Premier Kopacz właśnie zdymisjonowała ministrów, wiceministrów, doradców. Ze stanowiska odchodzi marszałek Sejmu Radosław Sikorski. Co to oznacza dla rządzącej ekipy?
Dr Jarosław Flis, socjolog z UJ: Opublikowanie w sieci akt ze śledztwa w sprawie afery podsłuchowej to był wstrząs na wielu płaszczyznach i w tym sensie tak szybka reakcja rządu jest czymś wartym docenienia. Pokazuje, że sprawa jest traktowana poważnie, a nie jak afera taśmowa w momencie ujawnienia pierwszych nagrań przed rokiem.
Samo uzasadnienie decyzji premier Kopacz nie mogło być lepsze. Na taśmach i opublikowanych aktach znajdują się rzeczy, o których z perspektywy rządu opinia publiczna nie powinna się dowiedzieć.
To może uratować rząd i Platformę?
– Taka decyzja była jedyną szansą dla rządu i Platformy, bo utrzymywanie dotychczasowego stanu byłoby wątpliwe i prowadziło do nieuniknionej katastrofy.
Pytanie, czy rząd i Platformę czeka teraz miękkie lądowanie. Nie wiadomo, czy za decyzją Kopacz stoi potrzeba oczyszczenia w funkcjonowaniu najważniejszych instytucji państwa czy oczyszczenia wizerunku rządzących. A z wizerunkiem problem jest ten, że gdy się o niego zbytnio dba, to się nie poprawia i w najlepszym wypadku taki zabieg może odnieść skutek połowiczny.
Nawet gdyby wyborów nie było za kilka miesięcy, to takie zachowania, jak te zarejestrowane na taśmach, powinny zostać zdecydowanie potępione.
Będą zupełnie nowe twarze w rządzie?
– Nie wiem. Dla rządu i PO jest to szansa na zupełnie nowe otwarcie, ale nie ma pewności, czy nie dojdzie tylko do przetasowania dotychczasowych już opatrzonych kart. Zdecydowanie jest to okazja – pytanie, czy zostanie odpowiednio wykorzystana.
Minister Skarbu Państwa Włodzimierz Karpiński złożył dymisję
Włodzimierz Karpiński, minister skarbu (Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta)
Dymisje w rządzie. Lecą Arłukowicz, Biernat, Karpiński. Rezygnuje też marszałek Sikorski
Ewa Kopacz (Fot. Sawomir Kamiski / Agencja Gazeta)
Bartosz Arłukowicz był ministrem zdrowia od 2011 roku w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Do Platformy Obywatelskiej wstąpił dopiero w 2013 roku, od 2002 roku był członkiem SLD.
Włodzimierz Karpiński był ministrem skarbu od 2013 roku, wcześniej, w latach 2011-13, pełnił funkcję sekretarza stanu w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji.
Andrzej Biernat był ministrem sportu i turystyki od 2013 roku – w rządach Donalda Tuska i Ewy Kopacz. Biernat pełnił też funkcję sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej.
Dymisje wiceministrów i doradców
Swoje dymisje złożyli Ewie Kopacz również wiceministrowie.
Tomasz Tomczykiewicz – sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, Rafał Baniak – podsekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa, Stanisław Gawłowski – sekretarz stanu w Ministerstwie Środowiska
Z funkcji szefa doradców premiera zrezygnował Jacek Rostowski.
Jacek Cichocki zrezygnował z funkcji szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, którą pełnił od 2013 roku.
„Nie przyjmę sprawozdania prokuratora generalnego”
– Od dwóch dni opinia publiczna żyje sprawą nielegalnych podsłuchów. Ma ona negatywny wpływ na funkcję państwa. Możemy się zgodzić, że jedynym efektem długotrwałego, ponadrocznego śledztwa prowadzonego przez prokuraturę jest gigantyczny wyciek akt śledztwa – mówiła Ewa Kopacz
– W związku z tym chciałam poinformować, że nie przyjmę sprawozdania prokuratora generalnego – ogłosiła premier.
– Po drugie, jedyną instytucją, która powinna wyjaśnić tę sprawę, jest dobrze i sprawnie działająca prokuratura z nowym prokuratorem generalnym. Komisja śledcza dzisiaj w moim odczuciu będzie tylko i wyłącznie grą polityczną. Niech tą sprawą do końca zajmie się sprawnie działająca prokuratura – dodała.
Premier powiedziała również, że rozmawiała z osobami, które pojawiają się na taśmach, i uznały, że „nie można czekać”. – Dzisiaj jest okres wyborczy, Polacy czekają na programy i propozycje, które złożą im partie. PO ma bardzo konkretną propozycję. Dzisiaj PO nie może być tylko i wyłącznie obciążana tym, co dzieje się wokół taśm. Nigdy, dopóki jestem premierem, nie pozwolę na grę taśmami w tej kampanii – mówiła.
Efekt kolejnej akcji Stonogi
Dzisiejsze wystąpienie Kopacz to efekt publikacji w internecie akt sprawy afery taśmowej. Dwa dni temu zrobił to Zbigniew Stonoga. Są to zdjęcia 20 tomów akt śledztwa. Znajdują się tam fotografie urządzeń podsłuchowych, przesłuchania świadków – m.in. kelnera Łukasza N., biznesmena Jana Kulczyka i byłego rzecznika rządu Pawła Grasia.
Stonoga nie zadbał o to, by utajnić dane osobowe, numery telefonów osób przesłuchiwanych i postronnych. Można też odnaleźć m.in. adres zamieszkania szefa CBA Pawła Wojtunika. Stonodze postawiono zarzut bezprawnego upubliczniania informacji z postępowania dotyczącego podsłuchów, otrzymał też zakaz opuszczania kraju.
O Stonodze głośno zrobiło się w 2012 r., gdy stwierdził, że przez nieudolność skarbówki stracił 1,9 mln zł. Na prowadzonym przez siebie salonie samochodowym wywiesił wulgarny baner o treści: „Wypier…ł nas Urząd Skarbowy W-Wa Targówek na kwotę 1 900 000 złotych. Dziękujemy ci zasrany fiskusie”. Stonoga twierdzi też, że pomaga osobom pokrzywdzonym przez polskie prawo, że sam „niesłusznie” przebywał przez 3,5 roku w więzieniu, że jego matka „została zamordowana”.
Ale Stonoga ma też drugą twarz – zapiekłego wroga policji i notorycznego bywalca prokuratur i sal sądowych. W październiku 2014 roku ówczesny rzecznik prasowy komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski mówił: – Ten pan ma 29 spraw karnych, skierowano go też na badania psychiatryczne. Na wrogość Stonogi nie musiał długo czekać – kilkadziesiąt wpisów na Facebooku biznesmen poświęcił tylko jemu, publikował też zdjęcia domu policjanta i ogłosił na Facebooku, że wykupił jego rzekomy dług i ma go teraz „na smyczy”. Sprzedawał też udziały w spółce, która produkuje piwo z jego wizerunkiem, i udziały w rzekomo powstającej Telewizji Stonoga.
Ostatnio zaczął wydawać „Gazetę Stonoga”, w której również śledzi poczynania policji i „patrzy władzy na ręce”. Ogłosił też, że zakłada partię polityczną. W przeszłości Stonoga był asystentem polityków Samoobrony. Według „Gazety Wyborczej” od 2006 r. jego nazwisko – głównie w roli pozwanego o zapłatę, jako dłużnik lub oskarżony – widnieje w aktach 61 spraw. Był skazany m.in. za doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w wyniku wprowadzenia w błąd oraz za groźby wobec funkcjonariusza publicznego i znieważenie go.