Duda (12.03.15)

 

Proces abp. Michalika. „Chodzi o to, by zamknąć Kościołowi usta. By przestraszyć ludzi Kościoła”

Anna Siek, 12.03.2015
Abp Józef Michalik

Abp Józef Michalik (Fot. Jacek Lagowski / Agencja Gazeta)

„Przy każdej okazji będę głośno mówił o tym, że trzeba podtrzymywać prawo rodziców do wychowania dzieci, że każde dziecko ma prawo do dwojga rodziców. Będę mówił, że nowa ideologia gender jest wielkim niebezpieczeństwem dla przyszłości rodzaju ludzkiego” – zapowiada abp Józef Michalik w rozmowie z „Rz”. W Przemyślu ma ruszyć proces wytoczony mu przez Małgorzatę Marenin. Wg biskupa kobieta „wykonuje czyjeś zlecenie”.
Małgorzata Marenin poczuła się dotknięta słynną homilią metropolity przemyskiego, wygłoszoną jesienią 2013 roku we Wrocławiu. Abp Józef Michalik zasugerował, że za pedofilię w Kościele winę ponoszą rozwiedzeni rodzice i feministki. „To one walczą o to, żeby w szkołach i przedszkolach wygaszać w dzieciach poczucie wstydu, a nawet o to, żeby mogły decydować o zmianie swojej płci. Niewłaściwa postawa często wyzwala się, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, zagubi się i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga” – mówił.

Arcybiskup przekonywał też, że „na naszych oczach następuje promocja nowej ideologii gender”.

„Ona wykonuje czyjeś zlecenie”

Michalik nie ma najmniejszej wątpliwości, że Małgorzata Marenin „wykonuje czyjeś zlecenie”.„Pani, która mnie oskarża, nie znam. W tamtej słynnej homilii nie wymieniałem jej z nazwiska. Wskazywałem tylko na pewne problemy” – mówił w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

Proces zdaniem hierarchy ma jasny cel. „Chodzi o to, by przestraszyć ludzi Kościoła, by nie zabierali głosu w sprawach, które są niewygodne. To jest chęć powiedzenia, jak Kościół ma nauczać. Jestem przekonany, że chodzi o to, by zamknąć Kościołowi usta” – uważa metropolita przemyski.

Arcybiskup nie zamierza unikać w swoich wystąpieniach poruszania kontrowersyjnych tematów. Choć jak podkreślił w rozmowie z „Rz”, przez półtora roku „konsekwentnie” milczał.

„Przy każdej okazji będę głośno mówił o tym, że trzeba podtrzymywać prawo rodziców do wychowania dzieci, że każde dziecko ma prawo do dwojga rodziców – ojca i matki. Będę mówił, że nowa ideologia gender jest wielkim niebezpieczeństwem dla przyszłości rodzaju ludzkiego. Nie zamierzam milczeć” – zapowiedział Józef Michalik.

Proces, który ma zacząć się w czwartek w Przemyślu, jest drugim wytaczanym arcybiskupowi przez Małgorzatę Marenin. W styczniu ubiegłego roku sąd we Wrocławiu umorzył sprawę o pomówienie. Teraz zarzut dotyczy naruszenia dóbr osobistych.

Zobacz także

 TOK FM

 

Sigourney Weaver skompromitowała dziennikarkę TVN podczas wywiadu. „Nie wiesz, kto to był Grotowski?”

Dziennikarka TVN podczas wywiadu z Sigourney Weaver zaliczyła sporą wpadkę.
Dziennikarka TVN podczas wywiadu z Sigourney Weaver zaliczyła sporą wpadkę. Fot. YouTybe.com/pudelektv

Anna Wendzikowska to jedna z niewielu polskich dziennikarek, która na co dzień może spotykać się z gwiazdami największego formatu. Taką okazję daje jej program śniadaniowy „Dzień Dobry TVN”, ale po jej ostatnim wywiadzie z aktorką Sigourney Weaver pojawia się pytanie, czy to aby właściwa osoba na właściwym miejscu…

Amerykańska aktorka dość mocno wytknęła bowiem Annie Wendzikowskiej brak kompetencji do tego, by rozmawiać o kulturze i sztuce. Przy okazji wywiadu udzielonego polskiej dziennikarce Sigourney Weaver postanowiła nadać tej rozmowie polski wątek. „Wiesz, kto to był Grotowski?” – zapytała. Na co gwiazda TVN mogła odpowiedzieć jedynie zdziwionymi oczami.

– Jesteś dzisiaj drugą osobą z Polski, która tego nie wie. To był naprawdę największy reżyser teatralny w historii. W latach 70. i 90. Ameryka zwariowała na jego punkcie. Mój mąż pojechał do Polski jako 17-latek, żeby się uczyć u niego i to zmieniło jego życie – wytłumaczyła jej Weaver.

– Muszę o nim poczytać, trochę mi wstyd… – odpowiedziała zakłopotana Anna Wendzikowska. Która musiała być chyba kiepską studentką. O Jerzym Grotowskim z pewnością usłyszeć musiała bowiem pobierając nauki w Szkole Aktorskiej Haliny i Jana Machulskich w Warszawie, czy w krakowskim Studiu Aktorskim „Lart”, których jest absolwentką.

Też nie wiesz kim był Jerzy Grotowski?

Jerzy Grotowski to legendarny polski reżyser teatralny, teoretyk teatru, pedagog oraz twórca metody aktorskiej. Jeden z największych reformatorów teatru XX wieku. Twórca takich szkół , jak „Teatr przedstawień”, Prateatr, Teatr Źródeł, czy Dramat Obiektywny. Czytaj więcej


Źródło: Wikipedia.org

Źródło: DzienDobry.tvn.pl

naTemat.pl

 

 

Złamana kariera polityczna twórcy SKOK-ów. Bez niego prawicowe media wpadną w finansowe tarapaty

Po odejściu Grzgorza Biereckiego z polityki na prawicy nastąpi wielkie zaciskanie pasa.
Po odejściu Grzgorza Biereckiego z polityki na prawicy nastąpi wielkie zaciskanie pasa. Fot. Zrzut ekranu z wpolityce.pl

Twórca SKOK-ów Grzegorz Bierecki został zawieszony w prawach członka klubu PiS. To preludium do jego wyrzucenia, zapewne nie wystartuje z list partii w jesiennych wyborach parlamentarnych. Konsekwencja będzie jedna: odcięcie finansowania dla całej sieci prawicowych mediów i organizacji, skupionych wokół PiS. A właściwie wokół Biereckiego.

Grzegorz Bierecki jest już tylko o krok od popadnięcia w polityczny niebyt. Ciążące nad jego głową oskarżenia Komisji Nadzoru Finansowego de facto uniemożliwiają mu działanie jako polityk. Dlatego też senator zawiesił swoje członkostwo w klubie parlamentarnym. To droga w jedną stronę: wprost do całkowitego usunięcia.Prezydenckie ambicje
Chociaż jak zwykle w takich przypadkach działa generał czas, do najbliższych wyborów parlamentarnych zostało niecałe siedem miesięcy. To za mało, by Bierecki zdołał oczyścić się z zarzutów. Znając polskie sądy można mieć wątpliwości, czy uda mu się to przed wyborami w 2019 roku. Co więcej, prawdopodobne jest, że jego bagaż jeszcze się powiększy, bo KNF jest dopiero na początku badania zawiłych finansów spółdzielczych kas.Dlatego teza, że właśnie obserwujemy koniec kariery prezydenta-wannabe nie jest na wyrost. A ambicje były ogromne. Cichy i mało znany bankowiec postanowił zostać senatorem. W kampanię w niewielkim okręgu Biała Podlaska wpompował według ekspertów grubo ponad 100 tys. złotych. Zdobył mandat i zaczął sukcesywnie budować pozycję w partii.

Budowanie pozycji
Z jednej strony tworzył system mediów, które utrzymywały się w dużej mierze z reklam od SKOK-ów. Drugim filarem było sponsorowanie inicjatyw organizowanych przez polityków PiS: wystaw, koncertów, spotkań autorskich. Dzięki tym drobnym (z jego punktu widzenia) dotacjom Bierecki zbierał przysługi, które później powinny być spłacone. Ale nie potrafił ich do końca wykorzystać.

Pierwszą poważną próbą były wybory prezydenckie. Ryszard Czarnecki, szef rady nadzorczej spółki Fratria, którą pośrednio kontrolują SKOK-i (a więc Bierecki) zgłosił pomysł zorganizowania prawyborów prezydenckich. Szybko uznano, że to gra na senatora. Ostatecznie nic z prawyborów nie wyszło, ale stało się jasne, że ambicje Biereckiego są znacznie poważniejsze niż izba zadumy i refleksji.

Zagrożenie dla prezesa
Zresztą od dawna wymienia się go w gronie pretendentów do przejęcia schedy po Jarosławie Kaczyńskim. Bo po co miałby budować swoje media? A tych jest sporo. Wszystkie uzależnione finansowo od SKOK-ów. Jeśli Bierecki straci nadzieję na karierę polityczną, zapewne odetnie zbędne wydatki. A tym samym spora grupa publicystów straci źródło dochodów. Kto? Wystarczy spojrzeć na to, kto publicznie stanął w obronie Biereckiego.

Pierwszy na medialnym froncie stawił się Jacek Karnowski, twórca portali wPolityce i Stefczyk.info oraz tygodnika „w Sieci”. Przekonuje, że zarzuty wobec Biereckiego są bezpodstawne, a PiS postąpił pochopnie zawieszając jego członkostwo w klubie. Wymienia też wszystkie zalety Biereckiego.

JACEK KARNOWSKI

(…)zbudował SKOK-i – jedyną dużą polską instytucję finansową. Do tego instytucję, która od polskich obowiązków nie uciekała. Wspomagała dobre inicjatywy, wspomagała Kościół, zaangażowała się w budowę polskich mediów, niezależnych od władzy – a ten rodzaj niezależności jest dziś na wagę złota. Dbał o pamięć o Smoleńsku: wspierał wystawy poświęcone śp. Prezydentowi, wydawnictwa, inne projekty. Czytaj więcej

Armia obrońców
Obok Karnowskiego stanął z naostrzonym piórem Robert Mazurek, choć zarzeka się, że „ani mu w głowie być obrońcą Biereckiego”. Niezawodny Stanisław Janecki przekonuje, że zarzuty wobec twórcy SKOK-ów to walka z polskością, która jest naczelnym celem koalicji PO-PSL. Bo politykom chodzi o to, by wszystkie banki i wszystkie media były „niepolskie”.

Poza portalem Karnowskich na wsparcie finansowe SKOK-ów mogły też liczyć inne prawicowe media: Telewizja Republika, Radio Wnet, „Gazeta Bankowa”, „Gazeta Polska”, „Gazeta Polska Codziennie” czy Niezależna.pl. Do tego jeszcze cały tabun mniejszych lub większych fundacji. Teraz czeka je zaciskanie pasa.

naTemat.pl

Po co Angela Merkel pcha się do Moskwy? Bo nie pojechać nie może

Bartosz T. Wieliński, 11.03.2015
Po coAngela Merkel jedzie do Moskwy?

Po coAngela Merkel jedzie do Moskwy? (POOL / REUTERS / REUTERS)

Merkel na wielką defiladę, która 9 maja przejdzie przez plac Czerwony, się nie wybiera. Do Moskwy przyjedzie dzień później. Razem z Putinem złoży kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza. To będzie skromny gest. Merkel nie da się wykorzystać w propagandowym cyrku, ale nikt nie będzie mógł jej zarzucić, że Niemcy uciekają od odpowiedzialności za historię.
Wojna na Ukrainie zmieniła niemiecką politykę. W pielęgnowanych w poprzednich latach stosunkach z Rosją pojawiły się chłód i pogłębiająca się z każdym tygodniem frustracja. Przyjazny, cywilizowany kraj w oczach polityków rządzącej Niemcami koalicji stał się państwem nieprzewidywalnym, wręcz dzikim, niebezpiecznym. Według najnowszego sondażu Instytutu Forsa 40 proc. Niemców uważa wybuch wojny z Rosją za możliwy.Nie zmienia się jedno – Niemcy ciągle czują się odpowiedzialni za zbrodnie popełnione 70 lat temu przez żołnierzy Wehrmachtu i członków SS. Pamięć o spowodowanych przez Niemców spustoszeniach stała się częścią niemieckiej narodowej tożsamości. W styczniu podczas uroczystości rocznicowych w Auschwitz dobitnie powiedział to prezydent RFN Joachim Gauck. Właśnie dlatego Angela Merkel nie może nie przyjechać do Moskwy na obchody 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej. Jej nieobecność byłaby dowodem tego, że Niemcy uciekają przed odpowiedzialnością za winy swoich dziadków.Na wielką defiladę, która 9 maja przejdzie przez plac Czerwony, na razie wybiera się czeski prezydent Milos Zeman, który w styczniu bezskutecznie chciał zaprosić Władimira Putina do Pragi na rocznicę wyzwolenia Auschwitz. Jak zareaguje, gdy przed trybuną przejadą grady, wyrzutnie rakiet, jakimi Rosjanie i ich najemnicy na Ukrainie zaatakowali ostatnio Mariupol, zabijając 30 osób? A gdy będą defilować specnazowcy, którzy w mundurach bez dystynkcji jako zielone ludziki zajęli rok temu Krym?

Merkel mogła wysłać na defiladę do Moskwy swojego zastępcę, socjaldemokratę Sigmara Gabriela, który ma o Rosji trochę lepsze zdanie niż ona. Albo szefa dyplomacji Franka-Waltera Steinmeiera, który w porównaniu z Gabrielem jest większym realistą. Ale byłby to unik, a propagandowy przekaz defilady i tak zostałby wzmocniony. W końcu na trybunie byłby ważny niemiecki polityk.

Dlatego Merkel do rosyjskiej stolicy przyjedzie dzień później. Razem z Putinem złoży kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza. W ten sposób odda hołd ofiarom niemieckich mordów na podbitych terenach ZSRR oraz poległym żołnierzom Armii Czerwonej. To będzie skromny gest, aczkolwiek pełen powagi. Merkel nie da się wykorzystać w propagandowym cyrku, ale nikt nie będzie mógł jej zarzucić, że Niemcy uciekają od odpowiedzialności za historię. Jestem przekonany, że ghostwriterzy rosyjskiego aparatu propagandowego już pisali donosy na współczesnych Niemców odżegnujących się od Hitlera, a nawet wychwalających pewne osiągnięcia III Rzeszy, jak chociażby pełne zatrudnienie. Wszak kremlowskie media od miesięcy z lubością przedstawiają Ukraińców jako faszystów, a ostatnio Polaków jako kolaborantów strzelających do żołnierzy Armii Czerwonej zza węgła. Plan z Niemcami im jednak nie wypali.

Chciałbym tylko, by niemiecka kanclerz, składając przy kremlowskim murze wieniec z czarno-czerwono-złotymi wstęgami, nie myślała jedynie o zamordowanych przez nazistów Rosjanach. By wspomniała Ukraińców, Białorusinów i ludzi innych narodowości, którzy ginęli na frontach i w niemieckich obozach. Kreml hoduje mit, że to tylko Rosja pokonała III Rzeszę. Merkel w Moskwie powinna powiedzieć głośno, że to nieprawda.

Zobacz także

wyborcza.pl

„The Economist”: Świat stoi w obliczu nowego zagrożenia konfliktem nuklearnym

Wah, 11.03.2015
Pakistański pocisk Haft IX (NASR), mogący przenosić ładunki nuklearne

Pakistański pocisk Haft IX (NASR), mogący przenosić ładunki nuklearne (AFP PHOTO/Inter Services Public Relations (ISPR))

Ćwierć wieku od końca zimnej wojny świat stoi w obliczu nowego zagrożenia konfliktem nuklearnym – alarmuje tygodnik „The Economist”. Światowe mocarstwa atomowe rozpoczęły największe od dekad zbrojenia. Według naukowców mierzących poziom zagrożenia wojną nuklearną świat znajduje się tylko „3 minuty od zagłady” – to najkrócej od 1984 roku.
Sześć światowych mocarstw (z czego pięć nuklearnych) – Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania i Niemcy – prowadzi obecnie z Iranem rozmowy w celu zawarcia do końca marca tymczasowego porozumienia. Ma ono utorować drogę do sfinalizowania w ciągu kolejnych trzech miesięcy umowy zamrażającej irański program nuklearny w zamian za złagodzenie międzynarodowych sankcji.Jak jednak piszą autorzy najnowszej analizy w tygodniku „The Economist” na tym dobre wiadomości się kończą. Mocarstwa atomowe, od Chin przez USA po Rosję, planują dozbrojenie nuklearne.W symulowanych atakach jądrowych celem Rosji jest Warszawa i Sztokholm

Jedna trzecia budżetu obronnego Moskwy przeznaczana jest właśnie na ten cel. Do 2020 roku rosyjskie wojsko ma otrzymać nową ciężką rakietę międzykontynentalną Sarmata. Ma ona zastąpić obecnego rekordzistę Szatana, który waży 200 ton i może zrzucić na cel głowice o masie niemal dziewięciu ton.

„Economist” pisze, że podczas ćwiczeń wojskowych Rosja przeprowadza symulacje ataków atomowych, biorąc za cel Warszawę i Sztokholm.

Rosja zwodowała już także trzy okręty klasy Borej. Są one uzbrojone w 16 rakiet balistycznych Buława na paliwo stałe zdolnych do przenoszenia na odległość ponad 8 tys. km dziesięciu samonaprowadzających się na cel głowic nuklearnych. Do 2020 roku ma do nich dołączyć kolejnych 13 jednostek.

USA i Rosja porzuciły traktat rozbrojeniowy START

Zbroją się również USA. Najpotężniejsze mocarstwo atomowe dysponujące ponad 4 tys. głowic (z czego 2 tys. aktywnych) rozpoczyna właśnie program modernizacji swojego arsenału atomowego, na który chce wydać w ciągu dekady 348 mld dol. Jednocześnie nie zamierzają powiększać swojego arsenału strategicznego, ale planują umieszczenie nowych głowic na okrętach podwodnych oraz produkcję nowych rakiet odpalanych z ziemi. W planach jest również oddanie do służby bombowca nowej generacji (jeszcze nie wybrano producenta).

Jednocześnie ochłodzenie relacji między USA a Rosją ze względu na wojnę na Ukrainie spowodowało „ciche porzucenie nowego traktatu rozbrojeniowego START negocjowanego od kilku poprzednich lat” – pisze brytyjski tygodnik. Nie ma więc mowy o zmniejszeniu arsenałów dwóch największych mocarstw.

Najgorsza jest niestabilność

Rosja i USA nie są jedynymi mocarstwami inwestującymi w nowe uzbrojenie. Również Wielka Brytania planuje usprawnienie swoich „zdolności obronnych”, m.in zamierza wydać 100 mld funtów na rakiety Trident.

Natomiast Francja już rozpoczęła modernizację. Jak pisze „Economist”, „także Chiny – dysponujące 250 głowicami – które od 50 lat powoli rozwijają swój arsenał, mają obecnie zdolność drugiego rażenia [czyli państwo jest w stanie odpowiedzieć bronią jądrową na atak nuklearny]. Prezydent Xi Jinping najwyraźniej porzucił wcześniejsze obietnice, że Chiny nigdy nie zaatakują jako pierwsze”.

Trwa także nuklearny pat między Indiami a Pakistanem, a broń atomowa może teoretycznie zacząć się rozprzestrzeniać na Bliskim Wschodzie, od Arabii Saudyjskiej po Egipt.

„Najgorsza w tym wszystkim jest niestabilność – pisze tygodnik – w czasie zimnej wojny dwa główne atomowe mocarstwa godziły się tolerować ówczesne status quo. Teraz ziemia pod stopami jest grząska”.

Na zegarze zagłady jest 23.57

Niepewność potwierdzają naukowcy z Uniwersytetu Chicagowskiego, którzy od 1947 roku prowadzą Zegar Zagłady – symbol oceny zagrożenia nuklearnego w formie zegara, na którym „północ” oznacza zagładę ludzkości.

Najbliżej zagłady zegar był w 1953 roku, gdy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki testowały broń termojądrową. Wtedy wskazywał 23.58. Raz pokazywał też 23.57 – w 1984 roku, w czasie wyścigu zbrojeń podczas rządów Ronalda Reagana.

Teraz również pokazuje 23.57.

Zobacz także

wyborcza.pl

Makijaż Dudy spłynął z ustawą o in vitro

Renata Grochal, 11.03.2015
Andrzej Duda

Andrzej Duda (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)

Andrzej Duda miał być w wyborach prezydenckich łagodną twarzą PiS. Miał pomóc tej partii zdobyć centrowy elektorat, wejść do drugiej tury z Bronisławem Komorowskim i utorować drogę do zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych. Ale sprawa in vitro burzy tę strategię.
Pięć lat temu ten sam manewr wykonał prezes PiS Jarosław Kaczyński. W kampanii prezydenckiej zamienił się wtedy niemalże w gołąbka pokoju. By skusić lewicowych wyborców, żeby głosowali na niego w drugiej turze, potrafił nawet powiedzieć, że „Edward Gierek był komunistycznym, ale jednak patriotą”. Józefa Oleksego – zamiast postkomunistą – nazwał „lewicowym politykiem średniostarszego pokolenia”. Żeby zerwać z etykietą rusofoba, nagrał nawet przesłanie „do przyjaciół Moskali”.Tak samo Duda przywdziewa maski i początkowo całkiem nieźle mu szło. W kampanii pomijał temat Smoleńska, obiecał wsparcie dla młodych i rodzin wielodzietnych (choć to kompetencje rządu, a nie prezydenta). Nie dał się sprowokować nawet na spotkaniu z Polakami w Londynie, gdy jeden z gości zapytał: „Kiedy Państwowa Komisja Wyborcza będzie naprawdę polska, bo, jak wiadomo, serwery są w Rosji?”. Duda niczym Buster Keaton z kamienną twarzą bronił nowego składu PKW, mówiąc, że ma zaufanie do sędziów, bo zna ich z Trybunału Konstytucyjnego, gdzie jako prawnik reprezentował PiS.Ale ten wizerunek centrowego polityka runął, gdy przyszło do dyskusji o in vitro. Duda początkowo próbował odróżnić się od PiS, które jest przeciwko zapłodnieniu pozaustrojowemu. Pytany, czy jako prezydent podpisałby rządową ustawę właśnie przesłaną do Sejmu, kluczył, że sam jest sceptyczny wobec in vitro, ale rozumie rodziców, którzy są w stanie zrobić wszystko, by mieć dzieci. Mówił, że jego stanowisko „jest zgodne ze stanowiskiem Episkopatu”. To było puszczanie oka do centrowych wyborców, że – podobnie jak biskupi – byłby gotów pójść na kompromis i zgodzić się na zapłodnienie pozaustrojowe pod pewnymi warunkami: in vitro tylko dla małżeństw i bez mrożenia zarodków.

Ale we wtorek maska opadła. Duda już bez ściemy powiedział na spotkaniu z dziennikarzami w Strasburgu, że jest przeciwko in vitro i rządowej ustawy jako prezydent by nie podpisał. – Dziwię się, że polski rząd w tak mocny sposób wspiera ustawę, która nie niesie za sobą metody leczenia. To jest zapłodnienie pozaustrojowe, które wzbudza ogromne kontrowersje etyczne, także u mnie jako człowieka wierzącego. To jest działanie, które ma charakter sztuczny, to jest coś, co jest nienaturalne, wiele elementów tu można wskazać, które powodują, że są ogromne wątpliwości wobec tej metody – recytował, jak przystało na twardego PiS-owca.

1,5 miliona par, które mają w Polsce problem z niepłodnością, odesłał do akceptowanej przez Kościół naprotechnologii, która rzekomo ma im pomóc. Tyle że nie jest ona oficjalnie uznawana za metodę leczenia niepłodności i sprowadza się w istocie do rozpoznawania własnej płodności przez kobiety.

Także konwencji antyprzemocowej kandydat PiS jako prezydent by nie podpisał, gdyż – jego zdaniem – jej celem nie jest walka z przemocą, tylko z naszą kulturą i cywilizacją. To kompletnie wymyślone zarzuty powtarzane jak mantra przez biskupów i prawicowych polityków.

Tymi deklaracjami Duda do siebie centrowych wyborców zraził. Większość Polaków – na przekór prawicy i biskupom – popiera in vitro i konwencję antyprzemocową.

Ale to dobrze, że kampania prezydencka zeszła na sprawy światopoglądowe. Staranny makijaż Dudy spłynął w jednej chwili, ukazując jego prawdziwą twarz.

Zobacz także

wyborcza.pl

Mój wymarzony prezydent

Leszek Jażdżewski, 10.03.2015

Fot. 123 RF

I znów dali się nabrać. Prezydent skrótem przez Łazienki zwiodła ochronę i podjechała pod Belweder. Kiedy przypinała rower do „pierwszego stojaka”, BOR–owcy dopiero gramolili się z limuzyny. Kolumny na sygnale, celebra, cały ten trącący myszką entourage skończył się w dniu wyborów. – Polacy nie potrzebują malowanego króla – mówi prezydent. Potrzebują prawdziwego przywódcy.
Ta młoda, 45-letnia, mówiąca płynnie w pięciu językach i wykształcona na zagranicznych uczelniach prawniczka poświęciła świetnie zapowiadającą się karierę w bostońskiej kancelarii na rzecz działalności w organizacjach ochrony praw człowieka. Z czasem zrozumiała, że w polityce nie wystarczy mieć racji. Trzeba mieć jeszcze siłę do poparcia swoich argumentów. – Dlatego zdecydowałam się kandydować.Pierwszą wizytę, która służby specjalne doprowadziła do spazmów, złożyła w Aleppo, niemal zrównanym z ziemią bastionie syryjskich rebeliantów. – Jak możemy być obojętni, kiedy niewinni ludzie codziennie mordowani są przez bezwzględnego dyktatora i wprowadzających terror fundamentalistów religijnych? – pytała.- Dziś nie stoimy przed wyborem: wartości czy interesy, realizm czy idealizm. Nasze wartości i interesy są dziś jak najściślej ze sobą związane – mówiła przed połączonymi izbami Kongresu, który jednogłośny jak nigdy zaprosił prezydent do wystąpienia tuż po jej wizycie w Syrii. – Czy społeczeństwo, które – w samoobronie – torturuje swoich przeciwników, inwigiluje własnych obywateli i wciąż wykonuje karę śmierci, faktycznie zasługuje na to, żeby go bronić? – zawstydzała Amerykanów.

– Potrzebujemy odrodzonego sojuszu demokracji, inaczej czeka nas powrót do czasów wojen zaborczych i rządów siły, a nie rządów prawa. Potrzebujemy globalnej solidarności! – wzywała na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ.

Idea, która stała się pustym frazesem, w Polsce po 35 latach nabierała nowego sensu. – Czy możemy mówić o solidarności, kiedy grupy interesu, tylko dlatego że są silne, nie partycypują w płaceniu podatków i finansowaniu własnych emerytur jak inni obywatele? A z drugiej strony, czy możemy tolerować to, że najbogatsze firmy w dziejach świata – Apple i Google – zarabiają setki milionów, płacąc od nich marginalne podatki, których uczciwi przedsiębiorcy uniknąć nie mogą?

Budzące początkowo wielkie kontrowersje inicjatywy prezydent okazały się zaskakująco popularne. Na przykład finansowanie lekcji katechezy przez Kościół. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczono na rozwój przedszkoli na terenach wiejskich. – Państwo nie może udawać, że nie dostrzega problemu, skończmy z hipokryzją!

– Musimy skończyć z kryminalizacją aborcji i leczyć, a nie karać za posiadanie narkotyków – wzywała.

Prezydent podbiła Polaków swoją bezpośredniością. I tym, że inaczej niż wszyscy wokół nie uciekała się do marketingowych sztuczek. Konfrontowała wyborców z problemami, przekonując ich do swoich racji, używając szybko rosnącej popularności i autorytetu. Z czego jest najbardziej dumna? – Moja córka powiedziała mi, że usłyszała w szkole od kolegów: „Twoja stara nie ściemnia”. Nie wiem, czy nie zrobię z tego swojego następnego wyborczego hasła – wybucha śmiechem.

Leszek Jażdżewski – redaktor naczelny pisma „Liberté!”, publicysta

wyborcza.pl

Dodaj komentarz