Olejnik (11.09.2015)

 

PiS i PSL za zakazem aborcji. PO i SLD przeciw

mo, 11.09.2015
Głosowanie ws. ustawy zakazującej aborcji.

Głosowanie ws. ustawy zakazującej aborcji. (SŁAWOMIR KAMIŃSKI)

Obywatelski projekt ustawy antyaborcyjnej został dzisiaj odrzucony przez Sejm. Ustawa miała w pełni zakazywać przerywania ciąży. Przeciwko odrzuceniu ustawy głosowali wszyscy obecni posłowie PiS i większość obecnych posłów PSL, w tym minister rolnictwa Marek Sawicki, Eugeniusz Kłopotek czy John Godson.
Za wnioskiem o odrzucenie projektu ustawy w pierwszym czytaniu zagłosowało 206 posłów. Przeciw było 178, a 10 wstrzymało się od głosu. Sprawdziliśmy, kto jak głosował.

I tak np. prawie wszyscy obecni na sali posłowie Platformy – 159 z 170 – głosowali za odrzuceniem wniosku. Wyłamało się siedmiu posłów: Joanna Fabisiak, Mariusz Grad, Jan Kulas, Tomasz Kulesza, Mirosław Pluta, Jacek Tomczak i Wojciech Ziemniak.

Zupełnie odmiennie głosował koalicjant Platformy. Na 25 obecnych posłów PSL tylko trzech zagłosowało za odrzuceniem wniosku: Artur Bramora, Dariusz Dziadzio i Andrzej Sztorc. Przeciw głosowało 19 posłów, w tym minister rolnictwa Marek Sawicki, Eugeniusz Kłopotek czy John Godson.

– Moja odpowiedź jest bardzo prosta – taki jest mój pogląd na ten temat – odpowiedział „Wyborczej” Sawicki na pytanie, dlaczego głosował za skierowaniem projektu do dalszych prac.

– Czy to znaczy, że jest pan za całkowitym zakazem aborcji? – dopytujemy.

– Projekt powinien zostać przedyskutowany. Proszę mi niczego więcej nie insynuować – zakończył.

Nie zaskoczyła natomiast postawa posłów PiS i SLD. Wszyscy biorący udział w głosowaniu posłowie PiS głosowali za skierowaniem projektu do dalszych prac, podobnie jak wszyscy obecni posłowie SLD – za jego odrzuceniem.

Projekt ustawy antyaborcyjnej złożyła fundacja Pro – Prawo do Życia. Zakłada całkowity zakaz przerywania ciąży – nawet wówczas, gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego, zagraża zdrowiu lub życiu kobiety albo w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu lub nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.

Zdaniem autorów projektu obecne (bardzo restrykcyjne) prawo nie chroni „dzieci w okresie prenatalnym”. Argumentowali, że wprowadzenie ustawy „uczyniłoby relacje społeczne bardziej ludzkimi, co pozytywnie wpłynęłoby również na zjawiska gospodarcze”.

Zobacz także

pslRękaW

wyborcza.pl

Jeden ważny wniosek, który płynie z wyniku głosowania ws. aborcji: nie ma się z czego cieszyć

past, 11.09.2015
Projekt zakładający całkowity zakaz aborcji odrzucono tylko 28 głosami. Ponieważ do podjęcia dalszych prac nad projektem potrzebna jest tylko zwykła większość głosów, wystarczyłoby, aby 15 posłów zagłosowało za ustawą zamiast przeciw, by Sejm dalej się nią zajmował.
Wyniki głosowania

Wyniki głosowania (sejm.gov.pl)

 

 

Tę większość partie popierające karanie aborcji mogą zdobyć już w październikowych wyborach.

Z ostatniego sondażu Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24 wynika, że gdyby wybory odbyły się dziś, wygrałoby PiS z 38-procentowym poparciem. Kolejne partie uzyskałyby kolejno: Platforma Obywatelska – 25 proc., Zjednoczona Lewica – 9 proc., NowoczesnaPL – 7 proc., Kukiz’15 – 6 proc., KORWiN i PSL po 5 proc.

Przy takim rozkładzie głosów partie popierające zakaz aborcji (PiS i Korwin) miałyby 236 mandatów, a przeciwne (PO, ZL i Nowoczesna) – 211. Nawet gdyby parlamentarzyści z list Kukiza byliby przeciwni, to prawicy i tak wystarczyłoby głosów. Oznacza to, że w kolejnym głosowaniu nad podobnym projektem Sejm może poprzeć całkowity zakaz aborcji.

Burzliwa debata w Sejmie nad wnioskiem o całkowity zakaz aborcji. Czytaj więcej >>

 

jedenWażny

gazeta.pl

Najtrudniejsze wybory ludowców od 1989 r. PSL bez pomysłu

Krystyna Naszkowska, 11.09.2015

Rada polityczna PSL ogłasza, że nie będzie koalicji z PiS. Warszawa, 27 kwietnia 2006 r. Na zdjęciu w pierwszym rzędzie: Jarosław Kalinowski, Janusz Piechociński, Waldemar Pawlak, Jan Bury, Eugeniusz Grzeszczak

Rada polityczna PSL ogłasza, że nie będzie koalicji z PiS. Warszawa, 27 kwietnia 2006 r. Na zdjęciu w pierwszym rzędzie: Jarosław Kalinowski, Janusz Piechociński, Waldemar Pawlak, Jan Bury, Eugeniusz Grzeszczak(WOJCIECH OLKUŚNIK)

Zwykle wybory do parlamentu wygrywa ta partia, która wygrywa je na wsi. Jeśli tak, to już teraz można powiedzieć, że zwycięzcą w kraju okaże się Prawo i Sprawiedliwość, bo to właśnie ta partia wygra wybory na wsi. I to ze sporą przewagą nad konkurencją.

W drugiej turze wyborów prezydenckich na Andrzeja Dudę na terenach wiejskich wschodniej Polski zagłosowało prawie 70 proc. obywateli. I tyle może dostać tu PiS w wyborach październikowych, choć średnia w kraju będzie oczywiście niższa.

Na pewno na wsi sromotną porażkę poniesie Platforma Obywatelska. W 2007 r. PO na wsi wygrała, w 2011 była druga. Teraz ta partia władzy budzi na wsi taką niechęć, że wynik będzie dla niej druzgocący. Nie liczy się, ile dróg na wsi za czasów rządu PO–PSL zbudowano, ile dotacji spłynęło dla rolników, ile rząd da teraz na walkę z suszą. Wieś głosuje emocjami, a klucz do nich trzyma Jarosław Kaczyński wspólnie z Episkopatem.

Przegrana PO to szansa dla PSL. W końcu na kogoś zagłosują ci, którzy do wyborów chodzą, ale nie chcą PiS, a Platformą się brzydzą. Zjednoczona Lewica, Nowoczesna Petru czy formacja Kukiza to zbyt zagadkowe partie, a wieś takich nie lubi. Za to dobrze zna PSL i wie, czego się po tej partii spodziewać.

Największą słabością PSL jest jej lider Janusz Piechociński. Prezes nie cieszy się zbytnim poważaniem w terenie. Nie potrafi się komunikować z własnym elektoratem, który w oszołomieniu słucha jego barokowej przemowy, próbując wyłapać sens z potoku słów. Do tego jego pozycję podważają partyjni koledzy, często niekryjący swojej dezaprobaty. Do tej pory doły partyjne nie miały pojęcia o sporach w kręgu liderów, teraz kłótnie między opozycją skupioną wokół Waldemara Pawlaka a Januszem Piechocińskim wyciekły do szczebla powiatowego, a stąd rozlały się na cały elektorat. A to osłabia pozycję całego Stronnictwa.

Ale co najgorsze, PSL wyraźnie nie ma pomysłu na kampanię wyborczą. Nie potrafi rozbudzić emocji wokół jakiejś sprawy dla wsi istotnej. Kiedyś to były biopaliwa, walka o utrzymanie KRUS, trzymanie podatku dochodowego z dala od rolników czy choćby atakowanie PiS za słowa Jarosława Kaczyńskiego o ograniczeniu Wspólnej Polityki Rolnej. Dziś PSL o nic nie walczy, tylko broni się przed posądzeniem o prywatyzację lasów państwowych. A to źle wróży, sama obrona nie zapewni dobrego wyniku.

Przed sobotnią konwencją wyborczą, która zatwierdzi listy kandydatów do parlamentu, w szeregach PSL panuje wymuszony spokój, choć „strach zagląda w oczy”. Jak mantrę politycy tej partii powtarzają hasło o niewiarygodności sondaży, ale nawet najwięksi optymiści nie mówią już o dwucyfrowym wyniku, choć jeszcze parę miesięcy temu wydawał się on w zasięgu rąk.

Listy zostały skonstruowane wedle sprawdzonej w PSL recepty. Najpierw jest lokomotywa, czyli powszechnie znane nazwisko, np. ministra albo jakiegoś sportowca. Potem prawdziwi kandydaci na posłów są przemieszani z lokalnymi samorządowcami, którzy mają „ciągnąć” listę. Wiadomo, że ludzie w terenie najchętniej popierają swoich. I nikomu to nie przeszkadza, że po wyborach marszałek województwa oświadcza, że jednak się rozmyślił i nadal chce być marszałkiem. A do Sejmu zamiast niego idzie inny polityk, który bez tego nie miałby szans na mandat. Tak PSL robiło poprzednio i teraz też idzie tym tropem.

Ale nie w Świętokrzyskiem. Marszałek Adam Jarubas tym razem nie startuje. Chyba zniechęciła go kompromitująca kampania prezydencka. Skutki mogą być bolesne. W poprzednich wyborach Świętokrzyskie pod wodzą tego marszałka osiągnęło jeden z najlepszych wyników w kraju – ponad 19 proc. Teraz sondaże przewidują poparcie na poziomie 3,5 proc.

Listy są gotowe, z wyjątkiem okręgu rzeszowskiego. Tu ludowcy czekają na jakieś rozstrzygnięcia w sprawie posła Jana Burego, który rządzi regionem. Poseł Bury mógł uznać oskarżenia prokuratury i CBA pod swoim adresem za poważne, zrezygnować z mandatu i nie wystartować w najbliższych wyborach. Jednak uznał je za naciągane i inspirowane politycznie, więc do wyborów się szykuje.

Bury to prawdziwa lokomotywa wyborcza na Rzeszowszczyźnie, potrafi zmobilizować działaczy stronnictwa wokół siebie. Skuteczny – taka tu panuje opinia o jego działalności, co zresztą pokrywa się z opinią, jaką ma o nim śledzące go CBA. To, że jest medialnym bohaterem „afery podkarpackiej”, wcale jego pozycji nie osłabia. W końcu CBA od dwóch lat kręci się wokół Burego i jak dotąd niewiele z tego wynika. – Jakby coś mieli na niego, toby go zamkli. Czepiają się naszego Janka i tyle – mówią ludowcy z tego terenu.

PSL to partia ludzi, których nie oburza popieranie swoich, załatwianie posad itd. Dla elektoratu PSL liczy się stabilność i przewidywalność. Nie wolno zmieniać barw partyjnych zbyt często, nie jest dobrze się rozwodzić, uczestniczyć w skandalach obyczajowych. Jeśli CBA coś takiego wyciągnie posłowi Buremu, to wówczas przegra on tę kampanię.

Mały kłopot jest też z listą dolnośląską, bo partyjne doły miały swojego kandydata, a szefostwo partii chce, by „jedynką” została obecna wiceminister gospodarki Ilona Antoniszyn-Klik.

Niespodzianką jest Waldemar Pawlak, który zrezygnował z listy do Sejmu i będzie walczył o mandat senatora ze swojego macierzystego okręgu płockiego. I pewnie ten mandat zdobędzie. Wszyscy tu pamiętają, że ten syn ziemi płockiej był już dwukrotnie premierem, i są z niego dumni. To, że Pawlak wybrał mandat senatora zamiast posła, może sugerować, iż jednak wcale nie jest pewny przeskoczenia ludowców przez próg wyborczy. Jeśli do Senatu wejdzie, będzie senatorem niezależnym i pewnie często dystansującym się od PSL pod wodzą Piechocińskiego.

Zobacz także

platformaPoniesie

wyborcza.pl

Rakowiska. Kamil N. odziedziczy majątek po rodzicach? Jest wyrok w sprawie spadku

Tomasz Maczulski, 11.09.2015

Kamil N. i Zuzanna M.

Kamil N. i Zuzanna M. (Fot. Tomasz Rytych)

Kamil N., który w grudniu wspólnie ze swoją dziewczyną Zuzanną M., w niezwykle brutalny sposób zamordował swoich rodziców nie otrzyma po nich majątku. Decyzję w tej sprawie sąd wydał w 10 minut.

W piątek w Sądzie Okręgowym w Lublinie zapadł wyrok w sprawie spadku po Jerzym N. i Agnieszce N. To rodzice 18-letniego Kamila N. 13 grudnia ubiegłego roku chłopak wspólnie ze swoją dziewczyną Zuzanną M. zamordował ich, gdy spali. Ofiarom zadano kilkadziesiąt ciosów nożami. Zbrodnia popełniona w Rakowiskach pod Białą Podlaską wstrząsnęła opinią publiczną w całej Polsce.

Kamil N. to jedyne dziecko małżeństwa. Zgodnie z prawem przejąłby ich majątek. Jednak Prokuratura Okręgowa w Lublinie w czerwcu skierowała do sądu pozew o uznanie nastolatka niegodnym dziedziczenia. Oparto go o artykuł 929 Kodeksu cywilnego, zgodnie z którym za niegodną dziedziczenia można uznać osobę, która umyślnie dopuściła się ciężkiego przestępstwa wobec spadkodawcy. Pozwy tego typu zdarzają się niezwykle rzadko. Śledczy decydują się na nie w wyjątkowo bulwersujących sprawach. W Lublinie to pierwszy taki przypadek od wielu lat.

Kamil N. jak zmarły

W piątek sąd przychylił się do pozwu prokuratorów. Formalnie Kamil N. będzie traktowany tak jakby nie dożył otwarcia spadku. – Przepisy mają wyeliminować sytuacje, które w powszechnym odczuciu byłyby niesprawiedliwe lub niemoralne – mówi prokurator Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Wyrok zapadł w ciągu 10 minut, sąd nie miał żadnych wątpliwości. Sędzia, uzasadniając wyrok, stwierdził jedynie, że wziął pod uwagę okoliczności przytoczone w pozwie przez prokuraturę. Chodzi oczywiście o zabójstwo rodziców przez nastolatka.

– Jestem zadowolona z decyzji. Sprawa została rozpoznana szybko i sprawnie, a wyrok okazał się tylko formalnością – mówi prokurator Elżbieta Ogórek z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Teraz o majątek po zamordowanych mogą ubiegać się kolejne grupy dziedziczenia. W tym konkretnym przypadku w grę wchodzą babcia i wujek ze strony Agnieszki N., a także brat i siostra ze strony Jerzego N. Członkowie rodziny Kamila nie zjawili się jednak na dzisiejszej rozprawie. On sam również nie został doprowadzony z aresztu.

Zdecydują, czy przyjmą spadek

Teraz rodzina nieżyjącego małżeństwa N. musi zdecydować o tym, czy przyjmie spadek. Mogą to zrobić przed sądem lub pisemnie poprzez notariusza. Nie wiadomo jednak, czy członkowie w ogóle są zainteresowani majątkiem. Według prawa taką wolę można wyrazić ustnie przed sądem lub pisemnie przy pomocy notariusza.

Z wyliczeń śledczych wynika, że pozostawiony majątek po małżeństwie N. jest wart kilkaset tysięcy złotych. Chodzi m.in. o dom i działkę w Rakowiskach oraz dwa samochody.

Przed Sądem Okręgowym w Lublinie od sierpnia toczy się proces karny Kamila N. oraz Zuzanny M. dotyczący zabójstwa. Najbliższa rozprawa w tej sprawie rozpocznie się 15 września.

mordWRakowiskach

lublin.wyborcza.pl

całkowityZakazAborcji

sejmOdrzucił

„Wszystko zostanie niebawem ujawnione”, czyli bardzo tajemnicza pani poseł Beata Szydło

Bartłomiej Kuraś, 11.09.2015

Beata Szydło

Beata Szydło (Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta)

Podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy od Beaty Szydło – wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości, kandydatki tej partii na premiera – nie sposób było dowiedzieć się jakiegokolwiek konkretu na temat jej wizji rządzenia. Padały tylko ogólniki i zapewnienia, że wszystko zostanie „niebawem ujawnione”.

Po krynickim deptaku podczas Forum Ekonomicznego przechadzali się ważni politycy i biznesmeni. Do każdego z nich dziennikarz mógł podejść, przedstawić się i poprosić o rozmowę. Taka formuła spotkań to specyfika Krynicy.

Od miesiąca nie udaje mi się umówić na wywiad z panią poseł Beatą Szydło. Nie odbiera telefonów, nie odpowiada na SMS-y. Od jej sztabowców słyszę, że „ma bardzo napięty grafik”. Pojechałem więc do Krynicy z nadzieją na przynajmniej krótką rozmowę na deptaku. To jednak także okazało się niemożliwe. Pani poseł nie przechadzała się bowiem samotnie po uzdrowiskowym trotuarze – jak to mieli w zwyczaju inni uczestnicy Forum Ekonomicznego – ale w towarzystwie kilkunastoosobowej świty działaczy Prawa i Sprawiedliwości, przez którą była szczelnie otoczona. Nijak nie dało się do niej podejść.

Czyżby pani Beata Szydło obawiała się o swoje bezpieczeństwo? Raczej nie. Bo krynicki deptak w czasie forum jest strefą zamkniętą, dobrze pilnowaną przez policję i ochroniarzy, do której nikt bez specjalnej akredytacji nie może się dostać.

Jeśli pani poseł czegoś się obawiała, to tylko niewygodnych pytań, na które nie chce albo nie potrafi odpowiedzieć.

Na krynickiej konferencji prasowej kandydatka na premiera mówiła tylko ogólnikami. Zapytałem, jak ocenia budżet zaproponowany przez rząd w kontekście wyborczych obietnic PiS. – Jest to po prostu doraźne załatwienie spraw politycznych PO i PSL, które w ten sposób ratują się i próbują taki wyborczy budżet przedłożyć – usłyszałem od Beaty Szydło.

Ani słowem nie odniosła się do wyborczych propozycji PiS, choć przecież o to pytałem.

Później poszedłem jeszcze do krynickiej Pijalni na spotkanie zatytułowane „Debata: Gospodarka, biznes, polityka – wyzwania dla Polski” z udziałem pani poseł Szydło. Miałem nadzieję, że może tam dowiem się czegoś więcej.

Słowa „debata” użyto na wyrost. Nikt się tam bowiem nie spierał. Na scenie obok siebie zasiedli tylko Beata Szydło i dziennikarz Igor Janke znany z prawicowych sympatii (odszedł z TVP po odwołaniu Bronisława Wildsteina z funkcji prezesa publicznej telewizji). Trudnych pytań więc nie było.

– Polska ma przed sobą dekadę, w której dzięki umiejętnemu wykorzystaniu środków unijnych musi rozwiązać wiele problemów gospodarczych i społecznych – mówiła Beata Szydło. Ponownie bez konkretów. Przed spotkaniem ani po nim znów nie można było porozmawiać z kandydatką na premiera.

– Nie ma szans na wywiad. Pani prezes ma bardzo napięty grafik – powiedział mi Krzysztof Łapiński, wicerzecznik PiS.

Zobacz także

wszystkoWkrótceZostanie

wyborcza.pl

Szeroki front niszczenia III RP

Janusz A. Majcherek, 11.09.2015

Rys. Jacek Gawłowski

Polacy nie udźwignęli ciężaru swojego sukcesu. Powrócili więc do ulubionej roli ofiary niezawinionych krzywd zadanych im przez obcych oraz napawania się płynącą stąd frustracją – pisze prof. Janusz A. Majcherek z Instytutu Filozofii i Socjologii krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego

Po przygotowaniu propagandowym antysystemowa ofensywa przeszła w fazę działań czynnych. Pierwsze uderzenie zostało skierowane na system bankowy. Po jego zrujnowaniu przyjdzie kolej na system finansowy, potem budżetowy, a w rezultacie gospodarczy. W obecnej atmosferze społeczno-politycznej raczej nie uda się powstrzymać tego zmasowanego natarcia. Najlepszy okres w nowożytnych dziejach Polski dobiega końca, bo zbyt wielu Polaków uwierzyło, że był ułudą, którą należy przegnać.

Socjologowie wiedzą, że społeczne wyobrażenia, w tym całkiem fikcyjne, są społecznymi faktami i wywołują całkiem realne społeczne skutki. Na ludzkie zachowania wpływ wywierają bowiem nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, rzeczywiste wydarzenia i okoliczności, lecz przeświadczenia co do nich. Jeśli owe przeświadczenia są odpowiednio silne, to żadne fakty nie tylko nie będą ich w stanie podważyć, lecz wszystkie zostaną zinterpretowane w sposób umacniający te przeświadczenia.

Nie ma wówczas znaczenia, czy Żydzi naprawdę dążą do panowania nad światem, Zachód rzeczywiście usiłuje narzucić swoją dominację Rosji, Niemcy pragną upokorzyć Grecję, Stany Zjednoczone i Izrael faktycznie chcą zniszczyć islam, Unia Europejska to projekt masoński (albo socjalistyczny), a III Rzeczpospolita to pokraczny twór neoliberalnych doktrynerów narzucony Polakom, aby ich wyeksploatować i obrócić w niewolników. Jeśli ludzie w to uwierzą, poprą dyskryminację, a nawet eksterminację Żydów, ekspansjonizm Putina, awanturnictwo Tsiprasa, terrorystyczne zamachy islamistów, demontaż (lub wystąpienie z) UE i unicestwienie III RP. Spiskowe teorie są nie do obalenia, a zbiorowy amok nie do powstrzymania.

W polskiej debacie publicznej fakty i realia przestały się liczyć, są zagłuszone przez demagogię. Zewnętrzni obserwatorzy i ostatni niezaczadzeni polscy komentatorzy zachodzą w głowę, jak możliwa jest taka fala społecznej frustracji i antysystemowej agresji w kraju odnoszącym takie sukcesy, odnotowującym tak dobre wyniki i legitymującym się tak korzystnymi parametrami. Ale milionerzy też bywają sfrustrowani, ludzie sukcesu popadają w depresję, zwycięzcy pogrążają się w autodestrukcyjnych obsesjach, a geniusze popełniają samobójstwa. Racjonalna perswazja i odwoływanie się do realiów rzadko wówczas pomagają w przezwyciężeniu oderwanych od rzeczywistości przeświadczeń, wyobrażeń, przywidzeń i majaków. Tak jest też w obecnej Polsce.

Polacy nie udźwignęli ciężaru swojego sukcesu. Nie dlatego, że się nim zachłysnęli, jak się zdarza innym, lecz dlatego, że go nie docenili. Powrócili więc do ulubionej roli ofiary niezawinionych krzywd zadanych im przez obcych oraz napawania się płynącą stąd frustracją. To nie stało się nagle i nie bez inspiracji.

Dla oczytanych stanowiły ją depresyjne wynurzenia Marcina Króla o głupocie, z której poczęła się niewydarzona III RP, zbiorowe analizy procesów „wygaszania Polski”, wywody Filipa Springera o wyższości Bolesława Bieruta jako aktywisty mieszkaniowego nad dzisiejszymi deweloperami i wielkopłytowych blokowisk PRL nad współczesnymi apartamentowcami, perswazje Jana Sowy, aby jeszcze raz spróbować komunizmu (nazywając go dla odmiany „komonizmem”), oraz inne mniej lub bardziej uczone bzdury służące zohydzaniu III RP. Dla mniej oczytanego ludu wystarczyła czarna propaganda tabloidów oraz internetowy hejt.

Długo wydawało się, że pokrętne enuncjacje sfrustrowanych (głównie swą niemocą) intelektualistów oraz prymitywne grepsy propagandy medialnej nie trafiają do robiących swoje i myślących po swojemu – czyli samodzielnie – Polaków. Kiedy Andrzej Lepper przekonywał, że na wszystko znajdą się pieniądze w bankach, został wyśmiany. Ale demagogia narastała, populizm tężał, frustracja i agresja krzepły.

Kiedy więc niedawno Paweł Kukiz wrzasnął, że trzeba system roz ić, uznano go za szczerego i autentycznego wyraziciela prawdziwych uczuć i nastrojów szerokich rzesz Polaków. Więc zaczęło się roz lanie. Na początek systemu bankowego, bo dziś przekonanie, że na wszystko można znaleźć pieniądze w bankach, podziela sejmowa większość.

Odnalazłszy się na powrót w swej historycznej roli ofiar systemu, Polacy ochoczo przystąpili do wskazywania, a potem rozliczania jego autorów, twórców i beneficjentów. Bankierzy są wysoko na liście, a mają to, czego potrzeba, aby zaspokoić oczekiwania sfrustrowanego i roszczeniowego ludu. Gwałtowna reakcja giełdy oraz Europejskiego Banku Centralnego na pierwsze próby wydrenowania polskich banków z pieniędzy nie powstrzymały destruktorów i bodaj nic ich nie powstrzyma.

Do dzieła zniszczenia przyłożą się pospołu sfanatyzowani dogmatycy, cyniczni gracze polityczni, doktrynerscy intelektualiści, podnieceni publicyści oraz poczciwi ludzie dobrej woli, przekonani i przekonujący, że trzeba być po stronie człowieka i jego krzywd, a nie kapitału i jego zysków. A więc front w przybliżeniu taki, jaki stał za komunizmem, gdy go w Polsce instalowano.

Czyż ktokolwiek zdoła mu się oprzeć?

Zobacz także

polacyNieudźwignęli

wyborcza.pl

 

„Kacperek budzi moją sympatię, też szczeka, ale nie kłamie”

Anna Siek, 11.09.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,103454,18757353,video.html?embed=0&autoplay=1
„Newsweek” nie odpuszcza Piotrowi Dudzie. – Zdaje się, że mamy fakturę na wygrawerowanie napisu „Kacperek” na misce – tak Tomasz Lis zapowiadał publikację kolejnego tekstu dotyczącego szefa „S”. Jak mówił w TOK FM, podczas słynnej konferencji prasowej Duda de facto nie odparł żadnego zarzutu pod swoim adresem.

 

– Z wielką pasją pan Duda polemizował z zarzutami, które nie padły. Bał się pytań, uciekł zaraz po swoim oświadczeniu. Tego samego dnia wieczorem miał wystąpić z jednym z naszych dziennikarzy w telewizji – uciekł. Następnego dnia miał okazję wystąpić ze mną w programie radiowym – uciekł – wyliczał Tomasz Lis w „Poranku Radia TOK FM”. Szef „Newsweeka” zapowiedział kolejny artykuł dotyczący przewodniczącego Solidarności.

Jak stwierdził, w całej sprawie jego największą sympatię budzi pies Piotra Dudy – york Kacperek. – Też szczeka, ale nie kłamie.

 

Zobacz także

TOK FM

Sondaż we Francji: Le Pen wygrałaby wybory prezydenckie. Wszystko przez imigrantów

Marine Le Pen walczy o fotel prezydenta Francji
Marine Le Pen walczy o fotel prezydenta Francji fot. Jérémy-Günther-Heinz Jähnick / Wikimedia Commons / CC-BY-SA 3.0

Marine Le Pen zwyciężyłaby pierwszą rundę wyborów, gdyby odbyły się teraz – przynajmniej tak mówią sondaże. Powodem jest fakt, że kandydatka sprzeciwia się przyjmowaniu kolejnych imigrantów. Co innego robi Hollande, który w ten sposób podpada wyborcom.

Obecny prezydent obiecał, że w ciągu najbliższych dwóch lat przyjmie 24 tysiące osób, pierwsze 200 jest już w miejscowościach nieopodal Paryża. To nie podoba się Francuzom. Aż 55 proc. z nich sprzeciwia się otwartej polityce imigracyjnej Hollande’a i zwraca się w stronę jego politycznej przeciwniczki.

Marine Le Pen w najnowszych sondażach zajmuje pierwsze miejsce z 27 proc. poparcia, tuż za nią plasuje się Nicolas Sarkozy, trójkę zamyka Hollande. Kandydatka z regionu Nord-Pas-de-Calais głosi odważne poglądy – uważa, że większość imigrantów to nie uchodźcy potrzebujący schronienia, ale mężczyźni szukający we Francji zarobku. We wtorek oskarżyła o ich przyjmowanie niemieckiego sąsiada, który „traktuje tych ludzi jako niewolników”.

Opinia publiczna reaguje entuzjastycznie na podejście Le Pen, potwierdza to nawet były premier Jean-Pierre Raffarin, który przekonuje, że mogłaby wygrać dzięki obecnej słabości Hollande’a. Jej jedynym groźnym przeciwnikiem może być jednak Nicolas Sarkozy, chcący odzyskać prezydenturę.

Źródło: Breitbart.com

sondażMarineLePen

naTemat.pl

Gowin: „Papież nie ma racji. W żadnym wypadku nie powinniśmy przyjmować muzułmanów”

mo, 11.09.2015

Jarosław Gowin

Jarosław Gowin (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

– Powiem wprost – uważam, że w tej sprawie papież nie ma racji. Dogmat o nieomylności papieża nie obejmuje kwestii politycznych czy nawet ogólnocywilizacyjnych – powiedział dziś w TVN 24 były minister sprawiedliwości w rządzie PO Jarosław Gowin. I dodał, że „w żadnym wypadku nie powinniśmy przyjmować muzułmanów”.

– W państwa stacji telewizyjnej wielokrotnie krytykowano mnie i polityków prawicy za to, że jesteśmy jakoby na pasku Episkopatu. Otóż mamy najlepszy dowód, że tak nie jest. Inna jest rola biskupów, inna polityków. My jesteśmy odpowiedzialni za nasz skrawek ziemi. Powiem wprost – uważam, że w tej sprawie papież nie ma racji. Dogmat o nieomylności papieża nie obejmuje kwestii politycznych czy nawet ogólnocywilizacyjnych – mówił Gowin.

Były minister sprawiedliwości odniósł się także do kwestii selekcji imigrantów, których ma przyjąć Polska.

– Roztropne jest dzielenie ludzi na tych, którzy gotowi będą w pierwszym, drugim, trzecim pokoleniu traktować Polskę jako swoją ojczyznę, i na tych, którzy nie akceptują zasad i wartości, na których jest oparta cywilizacja Zachodu. Powinniśmy przyjąć uchodźców, ale nie imigrantów ekonomicznych. Niech to będą ci, którzy mogą się zidentyfikować z naszą kulturą, czyli syryjscy chrześcijanie. W żadnym wypadku nie powinniśmy przyjmować imigrantów muzułmańskich, bo stworzymy sobie te same problemy, pod którymi uginają się najbogatsze i najpotężniejsze państwa Europy – przekonywał były minister sprawiedliwości.

Alternatywa? „Wysłać wojsko”

Zdaniem Gowina należy leczyć „źródła, a nie objawy choroby”.

– Odrzucam plan Junckera [przewodniczącego Komisji Europejskiej, zakładający rozlokowanie 160 tys. uchodźców między państwa Unii] i oczekuję tego od polskiego rządu. Przez takie idiotyczne podejście liderów Europy wręcz zachęcamy te miliony do nowej wędrówki ludów.

– Więc jaka jest alternatywa? – zapytał dziennikarz.

– Wysyłamy na Bliski Wschód wojska NATO pod auspicjami ONZ. Oczywiście, do tego jest potrzebna decyzja USA, ale skoro liderzy Europy mówią tyle o solidarności, powinniśmy też mówić o solidarności ze Stanami Zjednoczonymi. Mam wrażenie, że przez te kilkanaście lat zostały pozostawione same sobie – przekonywał Gowin.

Tusk? „Nie troszczy się o interesy ojczyzny”

Krytykując liderów Unii Gowin nie oszczędził nawet swojego byłego szefa Donalda Tuska.

– Najpierw odnosiło się wrażenie, że w ogóle nie ma kogoś takiego jak „prezydent zjednoczonej Europy”, jak go określano. Mam wrażenie, że został przywołany do porządku przez tych, którzy podejmują w Unii realne decyzje.

– Chce pan powiedzieć, ze Donald Tusk jest marionetką w rękach Angeli Merkel? – zapytał dziennikarz.

– Chcę powiedzieć, że nie odgrywa takiej roli, jakiej miliony Polaków mają prawo od niego oczekiwać. Nie troszczy się o interes własnej ojczyzny. Jeżeli prawdą jest – a wszystko na to wskazuje – że wywiera nacisk na premier Kopacz, żeby przyjęła te katastroficzne nie tylko dla Polski, ale dla całej Europy rozstrzygnięcia, to moim zdaniem nie wywiązuje się ze swojej roli.

Były minister sprawiedliwości dodał, że nie ma dowodów na potwierdzenie swojej tezy o naciskach, ale „bazuje na tym, o czym informują media”.

– Premier Kopacz niestety miota się od ściany do ściany. Z jednej strony gotowa była – i chwała jej za to – na wystąpienie w grupie liderów państw Grupy Wyszehradzkiej, z drugiej strony przywołana do porządku niestety zmienia dzisiaj stanowisko.

gowinFranciszekNieMaRacji

wyborcza.pl

„Wisi nad nami cień wielkiego człowieka, Lecha Kaczyńskiego”. Prezes PiS w kolejną miesięcznicę Smoleńska

Jarosław Kaczyński przypomniał o ideach swojego brata.
Jarosław Kaczyński przypomniał o ideach swojego brata. Fot . Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Jak donosi strona Telewizji Republika, Jarosław Kaczyński wziął udział w czwartkowym marszu pamięci. Wygłosił również przemówienie do zgromadzonych przed Pałacem Prezydenckim.

Były premier uczestniczył w kolejnej miesięcznicy, podczas której powiedział, że przed prawicą jest „jeszcze wiele pracy i wysiłku”. W jego oświadczeniu padły słowa o konieczności wypełnienia testamentu jego zmarłego brata. – Musimy pamiętać, że nad nami wisi cień wielkiego człowieka, bez którego nie byłoby dziś Zjednoczonej Prawicy i obozu patriotycznego – powiedział.

Kaczyński stwierdził, że tragicznie zmarłemu prezydentowi zależało na silnym, dumnym i samodzielnym państwu – marzył o Polsce „równych Polaków”. – Wierzę, że taka Polska jest już blisko, tylko potrzeba nam żelaznej woli zwycięstwa – mówił. –Jestem przekonany, że ją mamy, że zwyciężymy – skwitował.

Źródło: telewizjarepublika.pl

prezesPiSWrocznicęSmoleńska

naTemat.pl

W Sejmie dyskusja nad całkowitym zakazem aborcji. „Aborcja niezbędna dla ratowania kobiety – to mit”

Patryk Strzałkowski, 10.09.2015
Trzy lata więzienia dla lekarza za przerwanie ciąży – nawet jeśli była wynikiem gwałtu lub kazirodztwa. Nad taką zmianą prawa z inicjatywy obywatelskiej obradował w czwartek Sejm. Już w pierwszych minutach posłowie pokrzykiwali, a sprawozdawczyni ustawy kłóciła się z wicemarszałkiem.

Kaja Godek

Kaja Godek (SŁAWOMIR KAMIŃSKI / AG)

 

– Nienarodzone dzieci są najbardziej dyskryminowaną grupą ludzi na świecie – argumentowała przedstawiająca projekt przed Sejmem Kaja Godek z Fundacji Pro Prawo do życia i Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej. Porównywała ona aborcję i związaną z nią terminologię do praktyk totalitarnych i nazizmu.

Po kilku minutach wicemarszałek Jerzy Wenderlich poprosił Godek „na słowo”. Przedstawicielka fundacji nie chciała podejść do marszałka i prosiła, by powiedział swoje uwagi do mikrofonu.

Wenderlich upomniał Godek, aby w kontekście aborcji nie mówiła o „zabijaniu” i w swoich wypowiedział szanowała poglądy innych. Na (raczej pustej) sali sejmowej słychać było okrzyki, niektórzy posłowie upominali Godek, że „dyskutuje z marszałkiem”, inni apelowali o „niecenzurowanie” wypowiedzi Godek.

Marszałek upomniał też posłankę Marzenę Wróbel, zaznaczając, że jeśli będzie mu dalej przeszkadzać, to „skorzysta z regulaminowych uprawnień”. Wyraźnie rozzłoszczona posłanka odpowiedziała Wenderlichowi i rzuciła torebką na siedzenie obok. Po chwili inny poseł podszedł do mównicy, by powiedzieć marszałkowi, że „cenzura się skończyła”.

Gdy Kaja Godek dalej kłóciła się z marszałkiem, ten wyłączył jej mikrofon i ponownie zaapelował o szanowanie odmiennych poglądów i „prezentowane ich z należytą wrażliwością”. – Mam nadzieję, że moje poglądy będą tutaj też szanowane – skontrowała Godek.

Aborcja niezbędna dla ratowania kobiety – „to mit”

Godek w swoim wystąpieniu wymieniała kolejne „mity” dotyczące aborcji. Jednym z tych mitów ma być to, że występują sytuacje, w których aborcja może być niezbędna dla ratowania życia matki. Kolejnym „mitem” ma być to, że „aborcja po gwałcie może być dobra dla kobiety”.

Kobieta argumentowała też, że procedury aborcyjne „odczłowieczają nienarodzone dzieci”, a Polska „stacza się pod tym względem poniżej poziomu państw totalitarnych”. – Nawet w obozie Auschwitz-Birkenau nadawano więźniom numery obozowe – stwierdziła, po czym marszałek Wenderlich ponownie wyłączył jej mikrofon i upomniał.

– Porównania do obozów hitlerowskich są obraźliwe dla wszystkich, którzy mają odmienne poglądy, i nie godzę się na to, żeby w taki sposób prezentowała pani projekt obywatelski – powiedział Wenderlich.

Dalej Godek mówiła o trwającej „rewolucji kulturowej”, mającej na celu „zniszczenie rodziny i małżeństwa”, a nawet wysunęła wniosek, że aborcja była przyczyną katastrofy smoleńskiej.

– W kwietniu 2007 roku w konstytucji RP nie udało się zamieścić przepisu zakazującego aborcji. Przyszedł też inny kwiecień, gdy mogliśmy obserwować, jak funkcjonuje państwo, którego podwaliną zawczasu nie uczyniono moralności – stwierdziła.

– Zobaczyliśmy, że brak ochrony i szacunku dla życia tych najmniejszych w krótkim czasie prowadzi do braku ochrony i szacunku dla życia tych największych – powiedziała Godek.

„Pan z tej mównicy wyrzuciłby Jana Pawła II”

Po przemówieniu Godek poseł Patryk Jaki (Zjednoczona Prawica) wystąpił przed Sejmem z wnioskami formalnymi o ocenę pracy marszałka Wenderlicha przez Komisję Etyki oraz Konwent Seniorów.

Chociaż wicemarszałek argumentował, że Jaki nie działa zgodnie z zasadami dotyczącymi składania wniosków formalnych, poseł wykorzystał czas na mównicy, by stwierdzić, że nazywanie aborcji „zabijaniem” wynika z definicji Jana Pawła II. – Pan z tej mównicy wyrzuciłby Jana Pawła II – rzucił poseł Jaki do marszałka.

Z kolei posłanka Beata Kempa apelowała do Wenderlicha o „wyłączenie się z postępowania”, jeśli „nie potrafi być obiektywny”.

Wiele ostrych słów padło też podczas wystąpień klubów. Marek Balt z SLD nazwał wystąpienie Godek „pełnym nienawiści”. – Rzeczpospolita, zbudowana na zabijaniu bezbronnych dzieci, jest słabym państwem – mówił z kolei poseł Jaki.

„Himalaje hipokryzji”

– Zwolennicy zakazu przerywania ciąży chcą wmówić społeczeństwu, że jego wprowadzenie przyczyni się do zmniejszenia liczby aborcji. Ale ci sami ludzie są zwolennikami zakazu antykoncepcji i edukacji seksualnej, co doprowadziłoby do jeszcze większej liczby niechcianych ciąży i aborcji – argumentowała z kolei Wanda Nowicka.

Wenderlich dwukrotnie wyłączył też mikrofon posłance Marzenie Wróbel, która wykorzystała początek swojego wystąpienia do zaatakowania marszałka za to, że upominał Kaję Godek podczas jej wystąpienia.

W późniejszym wystąpieniu Nowicka nazwała wypowiedzi posłanek Wróbel i Kempy „Himalajami hipokryzji” po tym, jak argumentowały, że zakaz aborcji jest obroną kobiet przed okaleczeniem i nie zgadzały się na używanie przez innych określania „inkubator” wobec kobiet będących w ciąży w wyniku gwałtu.

– Uważam, że lepiej by było dla tej debaty, gdyby przebiegała w bardziej wrażliwym tonie. Tym niemniej stało się – stwierdził na koniec Wenderlich. PO oraz SLD opowiedziały się za odrzuceniem projektu, a za dalszymi pracami nad propozycją były PiS, PSL oraz ZP. Głosowanie odbędzie się podczas piątkowego posiedzenia.

Obywatelski projekt całkowitego zakazu aborcji

Podczas czwartkowego posiedzenia Sejmu odbyła się m.in. dyskusja nad obywatelskim projektem wprowadzającym całkowity zakaz aborcji. Z obywatelską inicjatywą ustawodawczą (po zebraniu wymaganych 100 tys. podpisów) wyszła Fundacja Pro.

Projekt zmian w ustawie regulującej m.in. kwestie aborcji zakłada całkowity zakaz przerywania ciąży, a także wprowadzenie wymogu pisemnej zgody rodziców na udział w zajęciach z zakresu edukacji seksualnej. Za wykonanie zabiegu aborcji lub udzielenie w nim pomocy miałoby grozić do trzech lat więzienia.

Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, w której dziecko zmarło w następstwie „działań leczniczych”, koniecznych dla ratowania życia lub zdrowia matki. To już czwarty raz, kiedy fundacja stara się zmienić prawo dotyczące aborcji.

„Państwo nie może tak ingerować w życie człowieka”

W wydanej na zlecenie Sejmu opinii Prokurator Generalny Andrzej Seremet stwierdził, że proponowane zmiany „budzą zasadnicze wątpliwości natury konstytucyjnej”.

– Państwo nie może tak drastycznie ingerować w życie człowieka, aby rozwiązywać za niego tak istotne konflikty, jak ten między ratowaniem życia dziecka kosztem śmierci matki lub urodzeniem dziecka poczętego w wyniku gwałtu – zwraca uwagę Seremet.

Restrykcje na poziomie państw Afryki

Jedynym dużym krajem Europy, w którym obowiązują tak restrykcyjne przepisy dotyczące aborcji, jest Irlandia (poza tym aborcja jest zakazana na Malcie i w Watykanie). We wszystkich pozostałych krajach kontynentu, w tym Turcji czy Albanii, kobiety mogą dokonać aborcji na żądanie lub z przyczyn społeczno-ekonomicznych.

Poziom restrykcji, proponowany przez Fundację Prawo do Życia, obowiązuje w większości państw afrykańskich i muzułmańskich.

wenderlichReagował

gazeta.pl

 

Kochaj bliźniego swego…

Monika Olejnik, „Kropka nad i” TVN 24, „Gość Radia Zet”, 11.09.2015

Paweł Lisicki

Paweł Lisicki (Fot. Wojciech Surdziel / Agencja Gazeta)

Wkurza mnie hejt, który się wylewa ze wszystkich stron. Wystarczy poczytać publicystów katolickich i zobaczyć, jak kochają bliźniego.

Autor książek religijnych Paweł Lisicki, naczelny „Do Rzeczy”, napisał: „Nie miłuj bliźniego swego bardziej niż siebie samego”. Niczym Oriana Fallaci przestrzega przed zalewem islamu. Kościół mówi „tak” dla uchodźców, a Lisicki grzmi: „Zniszczą polskie parafie. Wykorzenią słaby chrześcijanizm”. Naigrywa się z apelu papieża, pisząc, że Franciszek „oderwał się od rzeczywistości”.

Dlaczego Lisicki nie drwił z Jana Pawła II, który w meczecie Umajjadów powiedział: „Oby serca chrześcijan i muzułmanów mogły się zwracać ku sobie z uczuciami braterstwa i przyjaźni”. Jak słucham prawicowców, to tak jakbym słyszała Fallaci, gdy zwracała się do Karola Wojtyły: „Czyżbyś naprawdę wierzył, że muzułmanie zgodzą się na dialog z chrześcijanami, więcej, z innymi religiami czy z ateistami… Czyżbyś naprawdę wierzył, że są w stanie się zmienić, opamiętać, zaprzestać podkładania bomb?”.

Pierwszy obrońca Polski Jarosław Gowin grzmi, że do naszego kraju można wpuścić tylko chrześcijan. I mówi: „Nie pozwolę na wysadzanie polskich niemowląt”. Słyszy bomby, tak jak niedawno słyszał krzyk zygot.

Można mieć obawy o to, co by było, gdyby Polskę zalała fala uchodźców, ale trzeba o tym rzetelnie porozmawiać.

Trzeba było pójść na spotkanie do premier Ewy Kopacz, poprosić o udział w nim szefa ABW, który powinien politykom powiedzieć, jakie są zagrożenia, czy nasze służby są w stanie je zlikwidować, a nie żądać hucpy w Sejmie po to tylko, by wskoczyć na trybunę sejmową i wywrzeszczeć swój strach o nasz katolicyzm i polskie dzieci.

Leszek Miller wykrzykuje do Ewy Kopacz: „Czy ona jest mniej rozgarnięta niż Angela Merkel, która spotyka się z Bundestagiem w ważnych sprawach?!”.

A ja zapytam: Czy pan był rozgarnięty, wysyłając polskich żołnierzy do Iraku bez pytania o to polski parlament? Od czego zaczął się exodus? Kto maczał palce w tym, co się dzieje? Gdzie są Amerykanie, którzy nie otwierają swych granic dla uchodźców? Bo po bogatych władcach państw Zatoki Perskiej nie ma się czego spodziewać, myślą tylko o ropie, swoich luksusach i niewolnicach.

To prezydent Barack Obama, rozmawiając z królem Arabii Saudyjskiej Salmanem, powinien zapytać, dlaczego nie otwiera granic dla muzułmanów.

Nasi katoliccy politycy, kiedy pyta się ich o Kościół, który otwiera się dla uchodźców, myślą kalkami: dlaczego nie słuchacie Kościoła w sprawie in vitro albo aborcji?; czy polskie służby dobrze działają, skoro politycy byli nagrywani?

To nie jest problem wyłącznie tego rządu. Za chwilę, jak wskazują sondaże, będzie nowy rząd, a problem nie zniknie.

Z jednej strony Niemcy są naszymi przyjaciółmi, jak mówi prezydent Andrzej Duda, z drugiej – politycy mówią, że uchodźcy to problem Niemców, przyjmują ich, bo mają kompleks Holocaustu. To po co jest zjednoczona Europa?

Może warto pamiętać o tym, że Polacy też kiedyś potrzebowali pomocy.

Zobacz także

prawicaJakośNieDrwiła

wyborcza.pl

Głodujące dzieci – prawdziwy problem i bezsensowna propaganda PiS

Dominika Wielowieyska, 11.09.2015

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło (Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta)

Gdy oglądam spoty wyborcze PiS, że dzieci w Polsce są głodne, a rząd Ewy Kopacz nic z tym nie zrobił, to zaczyna mnie mdlić.

I nawet nie dlatego, że sztabowcy Jarosława Kaczyńskiego używają zdjęć głodnych dzieci z Rosji czy innych krajów, bo polskich nie udało im się znaleźć. Ale przede wszystkim dlatego, że politycy mają gęby pełne frazesów na temat nędzy najmłodszych, grają na emocjach wyborców. Nie proponują jednak żadnych mądrych recept i podają kłamstwa lub półprawdy. A już najbardziej irytujące jest, gdy politycy prawicy powtarzają, że najpierw musimy uporać się z dokarmianiem dzieci, a dopiero potem przyjmować uchodźców.

Kiedy PiS mówi o 800 tys. głodnych dzieci, nie może się opierać na faktach, bo taka statystyka nie istnieje. Istnieją natomiast dane dotyczące liczby rodzin, w których oficjalny dochód na jedną osobę w gospodarstwie jest bardzo niski i statystycy określają je mianem rodzin żyjących w skrajnym ubóstwie.

W Polsce na pewno mamy problem dzieci niedożywionych. Opierając się na danych organizacji pozarządowych, można szacować tę liczbę na blisko 150 tys., co nie znaczy, że te dzieci głodują. Jest natomiast problem dzieci niedożywionych albo takich, które odżywiają się źle (chipsy zamiast ciepłych posiłków). I im cały czas państwo stara się pomóc. Za czasów rządu PiS został wprowadzony w życie program dożywiania. Platforma i PSL ten program kontynuowały.

„Polityka” podała dane, wedle których co roku budżet wydaje na to 550 mln zł, samorządy dorzucają 280 mln zł, ze środków unijnych wydajemy na ten cel 70 mln euro, czyli kolejne 300 mln zł. Dwa lata temu rząd podjął uchwałę przedłużającą działanie programu dożywiania na lata 2014-20. Z budżetu przeznacza 3,85 mld zł, natomiast samorządy wydadzą na ten cel 1,58 mld zł.

Ostatnio w Sejmie urzędnicy zdawali raport z realizacji programu „Pomoc państwa w zakresie dożywiania”. Czy to wystarcza? Skoro szkoły zgłaszają się do organizacji pozarządowych o dodatkowe fundusze, to być może nie. Ale też nie widzę nic złego w tym, że fundacje charytatywne uzupełniają działania rządu. Państwo nie jest omnipotentne.

Jestem za tym, by zwołać ogólnopolską konferencję z udziałem działaczy społecznych, aby podyskutować, jak ten program poprawić. Nie pamiętam natomiast, żeby politycy PiS jakoś aktywnie występowali w mediach i sypali pomysłami, gdy w Sejmie był omawiany wspomniany raport.

Jedno trzeba powiedzieć jasno: za niedożywienie dzieci odpowiadają w pierwszej kolejności ich rodzice. W Polsce są bowiem możliwości zapewnienia dzieciom posiłków.

Z moich rozmów wynika, że problemem jest nie tyle za mała kwota wydawana ten cel, ile dotarcie do rodzin, w których na jedzenie brakuje, a ich cechą charakterystyczną jest skrajna nieporadność. Problemem jest także to, że rodzice zwyczajnie boją się prosić o dofinansowanie posiłków. Myślą, że pomoc społeczna zacznie im się bacznie przyglądać, czy aby nie należałoby tych dzieci odebrać.

– Pójdę po pomoc dopiero teraz, bo oboje byliśmy na bezrobociu, a dziś mąż zaczął oficjalnie pracować, więc jest szansa, że nie zaczną nas prześwietlać, czy dajemy radę utrzymać dziecko – powiedziała mi jedna z matek. Nie jest to żadna rodzina patologiczna, nikt nie pije, dbają o dziecko najlepiej na świecie. Przypadki odbierania dzieci z powodu biedy są naprawę nieliczne i dotyczą skrajnych sytuacji. Ale ten lęk istnieje, czy tego chcemy, czy nie. Po części podsycany przez prawicę.

Dobrym rozwiązaniem są tzw. obiady dyrektorskie. Szef danej placówki, jeśli widzi dziecko – jego zdaniem – niedożywione, może sam zdecydować o sfinansowaniu posiłków dla niego, a rodzice nie muszą składać żadnego wniosku. Może należy się tylko zastanowić, czy to wystarczający patent, czy nie należy szukać jeszcze innych sposobów na wyławianie niedożywionych dzieci.

Żadnym natomiast rozwiązaniem nie jest pomysł PiS, by każdemu dawać 500 zł na dziecko (w rodzinach z jednym dzieckiem tylko do pewnego poziomu dochodów). Tam, gdzie dzieci są naprawdę niedożywione, te 500 zł może zostać roztrwonione, wydane na alkohol albo narkotyki, spłatę zaległych długów, jeśli komornik siedzi właśnie na koncie rodzica.

Jeśli państwo chce sfinansować konkretny cel, to musi kontrolować, jak są wydawane te pieniądze. Lepiej zapewniać posiłki wszystkim dzieciom w szkołach, przedszkolach, szczególnie w czasie wakacji, kiedy najbiedniejsze dzieci nie wyjeżdżają, a mogłyby być dożywiane w szkołach.

I o tym trzeba dyskutować, na ile samorządy radzą sobie z tym problemem, na ile my wszyscy jesteśmy wrażliwi na kłopoty naszych sąsiadów, czy wyciągamy pomocną dłoń albo zwracamy uwagę organizacjom charytatywnym, że ta i ta rodzina potrzebuje pomocy. A spot PiS wyrzućmy do kosza, bo tylko psuje debatę na ten temat.

Zobacz także

mdliMNie

wyborcza.pl

Niemiecka prasa: Beata Szydło i PiS sięgają po antyniemieckie hasła. „Dawne odruchy”

pap, pen, 11.09.2015

Beata Szydło

Beata Szydło (KUBA ATYS)

Niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” pisze w piątek, że dyskusja o uchodźcach stała się dla polskiej prawicy i Beaty Szydło, kandydatki Prawa i Sprawiedliwości na premiera, okazją do ponownego sięgnięcia po antyniemieckie hasła.

W artykule „Pomiędzy resentymentem a solidarnością” warszawski korespondent gazety Konrad Schuller wyraża pogląd, że obecna dyskusja o dramacie imigrantów spowodowała w Polsce powrót do czasów, „gdy prawica posługując się antyniemieckimi hasłami, dzierżyła prym na rynku opinii”.

Kilka tygodni przed wyborami do parlamentu wyznaczonymi na 25 października Beata Szydło powiedziała w środę: „Niemcy nas szantażują” i „stawiają nas pod ścianą”. Atak ze strony kandydatki PiS oznacza „zwrot w strategii partii, kierowanej ciągle jeszcze przez Jarosława Kaczyńskiego” – ocenia Schuller. Autor przypomina, że w czasie, gdy ten polityk sprawował funkcję premiera w latach 2006-2007, relacje polsko-niemieckie „znalazły się w najniższym punkcie”.

Zdaniem Schullera po przejęciu władzy przez Donalda Tuska Polska i Niemcy stały się bliskimi partnerami. Stale rosnące poparcie dla kanclerz Angeli Merkel w sondażach w Polsce świadczyło o tym, że „nie tylko elity, lecz także społeczeństwo przestało widzieć w Niemcach wroga” – czytamy w „FAZ”.

Jak zaznacza autor, można było odnieść wrażenie, że polscy narodowi konserwatyści wyciągnęli z tego właściwe wnioski. Schuller przypomina, że w kampanii przed wyborami prezydenckimi obóz polityczny Kaczyńskiego unikał antyniemieckich ataków, dzięki czemu Andrzej Duda został wybrany na prezydenta. Dramat uchodźców wyzwolił jednak w części prawicy „dawne odruchy”. Szydło „brzmiała jak Viktor Orban”, oskarżając Niemcy o szantaż i twierdząc, że imigranci nie są polskim, lecz niemieckim problemem.

Jak podkreśla „FAZ”, ataki ze strony prawicy stoją w sprzeczności ze stanowiskiem rządu. Premier Ewa Kopacz w kwestii uchodźców „jedzie zygzakiem” – ocenia Schuller. Wiadomo, że Polska nie może poprzestać na deklaracji z czerwca, zakładającej przyjęcie 2 tys. osób. Zgodnie z nowym kluczem na Polskę przypadłoby ok. 10 tys. uchodźców, jednak rząd nie komentuje tej liczby – zauważa niemiecki korespondent.

Schuller opisuje aktualne stanowisko polskiego rządu, przytaczając argumenty przedstawiane przez wiceszefa MSZ Rafała Trzaskowskiego, który ostrzega, że stałe kwoty uchodźców byłyby „sygnałem skierowanym do świata, że nasze granice przestały istnieć”.

Zdaniem autora artykułu nie ma żadnej pewności, że podsycanie obaw i resentymentów wobec uchodźców rzeczywiście pomogą polskiej prawicy w wyborach. Schuller pisze, że polscy wyborcy wcale nie sprzeciwiają się przyjęciu imigrantów „aż tak mocno, jak się niektórym wydaje” – ocenia „FAZ”.

Korespondent dodaje, że apel papieża Franciszka do parafii o przyjęcie uchodźców zrobił spore wrażenie na katolickiej prawicy. Zarówno arcybiskup Stanisław Gądecki jak i „ultrakatolicki”, nieustannie ostrzegający przed islamizacją, arcybiskup Henryk Hoser podchwycili ten apel – podkreśla Schuller.

Obejrzyj za darmo film dokumentalny „Pustynne historie” o pracy polskich wolontariuszy na rzecz syryjskich dzieci:

Zobacz także

niemieckaGazeta

wyborcza.pl