4 razy Waldemar Mystkowski.
Premier nie potrafi rozwiązywać żadnych politycznych problemów, tylko snuć grubo ciosane wizje z PowerPointa.
W jakiej rzeczywistości żyje Mateusz Morawiecki? Wiele wskazuje, że jest nie z naszego świata, z jakiejś alternatywy, fałszu, konfabulacji. Czy ta cecha jest dobra dla premiera rządu? A może właściwa dla bankiera, którym Morawiecki powinien pozostać?
Podczas dyskusji w Europarlamencie nad przyszłością Unii Europejskiej hiszpańska europosłanka Tania González Penas recenzowała wystąpienie Morawieckiego: – „Panie Morawiecki, pana wystąpienie wskazuje, że żyje Pan w pewnej rzeczywistości, a pana kraj żyje w zupełnie innej”. Czyli zauważyła, że Morawiecki żyje w alternatywie, a ta w naszej kulturze popularnej zyskała wykładnię w „Alternatywy 4” Stanisława Barei.
Z tego samego wystąpienia Morawieckiego w PE dziennikarz Piotr Kraśko wyłuskał inne nadużycie premiera, który się bronił, iż „„Jesteśmy dumnym państwem, proszę nas nie pouczać”. Kraśko zwrócił uwagę na brak podstawowej wiedzy logicznej u Morawieckiego: – „Panie premierze, pan nie jest państwem, pan nie jest Polską! Polski tam nikt nie pouczał. To pan odpowiada za rząd i te wszystkie uwagi były do Pana, nie do Polski”.
No, właśnie! Co szwankuje u Morawieckiego? Zwracają się do niego ad personam, a on zasłania się państwem. Tym samym sprowadza nas do swojego poziomu zakłamania, intelektualnej małości. Możliwe, że Morawiecki nie potrafi rozwiązywać żadnych politycznych problemów, tylko snuć grubo ciosane wizje z PowerPointa.
Nieumiejętność, lewizna polityczna wyszła z Morawieckiego podczas obchodów rocznicy rzezi wołyńskiej, na których potępił nacjonalizm, ale pod warunkiem, że to nacjonalizm ukraiński. Polski nacjonalizm jest przez niego hołubiony, a wręcz adorowany, bo tak należy traktować złożenie kwiatów na pomniku Brygady Świętokrzyskiej, notabene kolaborującej z III Rzeszą. Rzeź wołyńska 1943 roku dzisiaj wymaga od polityków ogromnej subtelności, a nie takiej tromtadracji, jaką zaprezentował Morawiecki. Literatura faktu i piękna o Wołyniu jest ogromna, sięgnąć do niej, a nie do swoich fatalnych emocji i braku wiedzy.
Morawiecki intelektualnie nie wygląda na takiego, który potrafiłby rozwiązać trudniejsze polskie problemy, jest źle psychicznie i mentalnie spozycjonowany. Nie tylko żyje w rzeczywistości alternatywnej, ale twarde dane ulegają w jego głowie konfabulacji.
W wywiadzie dla „Sieci” był łaskaw pochwalić się, że w 2017 roku „2/ 3 miejsc pracy, które powstały w europejskim przemyśle w 2017, powstały w Polsce”. Żadne statystyki tego nie potwierdzają, ani polskie, ani europejskie, które są dostępne. Portal oko.press zwrócił się o pomoc do Eurostatu, bo może istnieją gdzieś tajemne dane, które dostępne są tylko Morawieckiemu.
Wszak dwie trzecie europejskiego wzrostu zatrudnienia z grobu podniosłoby jakiegoś lokalnego Łazarza, który z miejsca wziąłby się do lepienia garnców na wino mszalne. Portalowi dostarczono dane, które nie potwierdzają chciejstwa Morawieckiego.
W Polsce wzrost miejsc pracy w przemyśle wytwórczym wyniósł 3,3 proc, co na tle innych krajów UE pozycjonowało nas na 9. miejscu. W liczbach bezwzględnych wynosi to 111 tys. miejsc pracy na europejski wzrost zatrudnienia – 591 tys. Jakby to nie dzielił i liczył, nie jest to 2/3.
Może takie rachunki są dobre w bankach. Acz gdyby Morawiecki zastosował podobne przeliczenia w instytucjach finansowych, to szybko by upadły, jako piramida finansowa, jak to miało miejsce z Amber Gold czy też GetBack.
Morawiecki zapowiada więc taki sukces swojej piramidalnej polityki, w wyniku której Polskę puści z torbami. Rodzi się tylko pytanie: kiedy to będzie?
Sianie nienawiści do obcych, innych jest orężem politycznym obecnie rządzącej partii PiS.
Wraca geopolityka, czyli narzekanie polskich polityków na to, że los rzucił nasze plemię w to, a nie inne miejsce na Ziemi, między Niemców i pobratymców słowiańskich Rosjan. Geopolityka to przekleństwo naszych elit politycznych. Nie radzili sobie z nią w historii, a gdy ta się do nas uśmiechnęła w postaci Unii Europejskiej i adwokata naszych aspiracji, Niemców, spowodowała, iż niektórzy zaczęli majsterkować, co by tu zmienić, jakby tu powstać z kolan, bo nic innego nie przychodziło im do mało kreatywnej głowy.
Największe kłopoty z kreacją ma „geniusz” prezesa. Potyka się nie tylko o własne kolano, które mu z tego wszystkiego zachorowało, ale potyka się przede wszystkim o powałę. Jarosław Kaczyński wstał z kolan, ale że z Polski zrobił kurnik, więc wali – a za nim jego niepojętni akolici – w sufit, w powałę.
Polski nikt nie chce, polskich polityków wytykają jako usadzonych w oślej ławce. Morawiecki nawet tak się zachowuje, gdy jest wpuszczony na europejskie salony. Patrzy „spod byka”, nie mając wiele na obronę – uszy kładzie po sobie.
W środę zaczyna się w Brukseli szczyt NATO i może być on dla nas Europejczyków bardzo nieprzyjemny. Donaldowi Trumpowi nie podoba się Europa i kuso patrzy na Rosję Putina, której najprawdopodobniej zawdzięcza prezydenturę. Prezydent USA lubi reżimy, czemu nie potrafi zaprzeczyć.
Jeżeli Trump podejmie decyzje niekorzystne dla naszej części Europy – wycofywanie wojsk bądź zmianę doktryny wojskowej – to znajdziemy się w sytuacji podobnej, jak w latach 30-tych ubiegłego stulecia, gdy Polska sanacyjna nie miała żadnych przyjaciół i szukała na gwałt sojuszników. Niestety, nie chcieli oni „umierać za Gdańsk”.
Dzisiaj sytuacja wydawałoby się jest inna. Niemcy są do szpiku demokratyczne, a Rosja jak zwykle agresywna do naszego części Europy z nowo wynalezioną doktryną teatru pola walki – wojną hybrydową. W sytuacji, gdy klocki sojuszu północno-atlantyckiego mogą się rozsypać, kanclerz Angela Merkel zadeklarowała, iż „Niemcy mogą bronić Polski”.
Wojsko Polskie jest na skraju upadku po bezrządach Antoniego Macierewicza i niewiele robiącego Mariusza Błaszczaka. Ale nawet gdyby nie zatrzymano modernizacji armii, jakiej podjął się poprzedni minister obrony Tomasz Siemoniak, to nasza zdolność obronna jest niewielka. Wystarczy porównanie bezwzględnych liczb. Niemcy dążą do progu 2 proc. wydatków budżetowych na obronę, a więc byłaby to suma wielkości 80 mld euro, czyli osiem razy więcej niż łoży Polska.
I taka jest dysproporcja siły militarnej Niemiec i Polski – jak 1:8. Niemcy są w stanie pomóc nam i nie pozwolić, aby ktoś „przyszedł i podpalił nasz dom, Polskę”. Ale stoimy przed wyzwaniem mentalnym, które rozbudował „geniusz” Kaczyńskiego, a zwie się ono z grubsza „opcja niemiecka”. Sianie nienawiści do obcych, innych jest orężem politycznym obecnie rządzącej partii PiS.
Jak wytłumaczyć temu ogłupionemu elektoratowi, iż Niemiec jest przyjacielem? Dopadła nas geopolityka – co samo w sobie nie jest straszne – ale dopadli władzy tacy geniusze, którzy z Polski zrobili kurnik i walą czołem o powałę, choć nie są żadnymi Atlasami.
Przeciw podkopującemu Polskę PiS-owi stanął Wałęsa i wsparł go Jagger.
Lech Wałęsa, postać za życia historyczna, w podręcznikach historii wyląduje obok Mieszka I, Władysława Jagiełły, Tadeusza Kościuszki i Józefa Piłsudskiego. Jakoś innych naszych bohaterów nie widzę obok, aby mogli emanować światłem jak pierwszy szef „Solidarności”.
Jak w każdym przypadku, bohater jest silny dzięki innym. Bohaterstwo narodowe to dyscyplina zespołowa. Wałęsa jest emanacją nas wszystkich, nas Polaków, którzy mieliśmy aspiracje wyzwolić się ze zniewolenia („zniewolenia umysłów”, jak to trafnie zawarł w metaforze Czesław Miłosz).
Bohaterstwo Wałęsy jest naszym udziałem, zdobyliśmy się na nie, bo mieliśmy takiego, a nie innego lidera. Śmiem go nazwać niemal nieskazitelnym, choć miał jakiś tam grzeszek w młodości i ma w sobie dawkę narcyzmu, aby nie bał się poniesienia odpowiedzialności. Więc wśród innych bohaterów Wałęsa jest niemal krystaliczny i jak to zawsze bywa w podobnych sytuacjach – ma śmiertelnych wrogów.
Mówiąc o Lechu Wałęsie, można ocenić wartość siebie, nas Polaków, a też jego samego. Nie będą to liczby bezwględne, lecz przybliżone, które trzeba mnożyć – jak to bywa w takich wypadkach.
Wałęsa napisał list do Rolling Stonesów i do Micka Jaggera, aby wsparli nas w obronie niezależności sądów. I w tym momencie wartość Wałęsy eksplodowała. Jagger na koncercie powiedział tylko: – „Polska, co za piękny kraj, jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody, by śpiewać”.
Tyle. Eksplozja. To może być nawet Big Bang naszego wyzwolenia się spod PiS, wewnętrznego najeźdźcy. Słowa Jaggera cytują największe dzienniki globu i portale, publikują artykuły, które relacjonują, na jakim wrednym zakręcie historii się znaleźliśmy.
Jaką wartość przedstawia owa promocja naszej walki o demokrację w Polsce? Ogromną. Czy Polska Fundacja Narodowa (której nazwa ma zapaszek brunatności) byłaby w stanie za wszystkie setki milionów złotych przebić się z komunikatem o podobnej sile rażenia na globalnym rynku informacji? Oczywiście, że nie.
Albo inny przykład. Rząd PiS wpadł na genialny pomysł, aby opublikować w mediach światowych treść umowy dotyczącej noweli ustawy o IPN, którą tajemnie zawarły pisowska Polska i Izrael. Nie dość, że się ośmieszyli, nie dość, iż Izrael jako strona gwałtownie zaprotestował, to miliony z naszych kieszeni zostały wydatkowane na naszą hańbę.
Lech Wałęsa jest darem, na który zasłużyliśmy, bo jest emanacją tego najlepszego, co Polska posiada i co ceni w nas świat, a obecna władza PiS – czego by się nie dotknęła – zamienia wszystko w zawartość szamba i niestety – strawestuję słowa Mateusza Morawieckiego – tym rynsztokiem podkopuje Polskę. Przeciw temu podkopującemu Polskę rynsztokowi stanął Wałęsa i wsparł go Jagger.
Mam złe wiadomości dla płynącego Morawieckiego w głównym nurcie rynsztoku podkopującym Polskę. W sierpniu na dwa koncerty przyjedzie do Polski Roger Waters, były lider Pink Floyd. On nie chrzani się w komunikatach politycznych – tak mają Brytole. Więc najlepiej dla PiS byłoby odwołać jego koncerty – np. przy wspomożeniu wszelkich stowarzyszeń Matki Boskiej, w opiekę której oddał premier naszą ojczyznę – bo… wartość Wałęsy znowu wzrośnie i to wielokrotnie.
Jarosław Kaczyński jest w takim stanie fizycznym, jakim jest. Po wyjściu ze szpitalu stać go było tylko na najkrótsze w karierze wystąpienie i to po ciężkiej pracy wizażystki (te ostatnie i kierowcy limuzyn zdają się być najbliższymi osobami wielu polityków PiS).
Kaczyński na swój koniec kariery politycznej jest zdeterminowany, aby Polskę pogrążyć, bo cóż innego mu pozostaje. Nie potrafił niczego zbudować, jedynie przez całą polityczną karierę destruował, burzył, niszczył. Takie ma negatywne talenty i w tym może być nazwany geniuszem – geniuszem zniszczenia.
Czasami uciekam się do porównania go z Breżniewem, bądź Gierkiem, ale to błąd. Breżniew był podtrzymywany przy życiu, ale coś po nim zostało, tak samo jak Gierek, który zapożyczył kraj, zrujnował kasę państwa, ale pozostały po nim socjalistyczne budowy, oprócz octu.
Co pozostanie po Kaczyńskim? W ciągu trzech lat budżet – mimo koniunktury na świecie i odziedziczenia po poprzednikach dobrze (a może nawet świetnie) prosperującej gospodarki – ma największe zadłużenie w historii, które – dane na koniec marca – wynosi bilion zł, dokładnie 989 miliardów 179,3 miliona zł.
Po Kaczyńskim zostanie więc jedynie ocet. O tym mówi w wywiadzie dla „Sieci”. Prezes PiS zdecydował się na zderzenie z Komisją Europejską, żadnego kompromisu z KE nie będzie: „Komisja Europejska nie złamie polskiej woli dokończenia reformy, bo to jest albo-albo. Jeśli nie zreformuje się sądownictwa, inne reformy mają mały sens, gdyż prędzej czy później zostaną przez takie sądy, jakie mamy, zanegowane, cofnięte”.
Taka postawa musi skończyć się Polexitem, bo Unii Europejskiej nie stać na to, aby jej członkiem było państwo autorytarne – czyli kraj o obcej dla Zachodu kulturze politycznej. W reformie sądów wszak chodzi o to, aby je upartyjnić, a tym samym pod fasadą demokracji nie pozwolić PiS-owi na przegranie wyborów.
Już jesteśmy na marginesie Unii Europejskiej, grozi nam nowa Jałta, gdy Trump dogada się z Putinem, co do strefy wpływów. A gdy zostaniemy wykluczeni z UE, Polskę spotka taka sama geopolityczna samotność, jak sanację w latach 30-tych ubiegłego stulecia.
Na taki autorytaryzm liczy Kaczyński i podobną grę prowadzi jego prawdopodobny następca – Morawiecki. Polska anachroniczna, bez przyjaciół, wracająca do tradycji kołtunów.
W głowie XXI-wiecznego Polaka nie mieści się, że premier i jego niemal cały gabinet jedzie na Jasną Górę, aby złożyć hołd Rydzykowi i klerowi. Akt hołdowniczy w formie listu od prezesa został odczytany przez ministra obrony Błaszczaka: „Jestem święcie przekonany, że jesteście jednym z filarów, na których wznosi się gmach wiary, polskości i patriotyzmu”.
Kaczyński ponadto wyraził nadzieję, iż „by jak najwięcej polskich serc kochało Pana Boga i Polskę, aby ta miłość rosła i tężała z pokolenia na pokolenie”. Mało mu octu, który po sobie pozostawia i jedynie go tworzy, to jeszcze chce octu stężałego. O, w mordę!