Biskupi PL (05.04.15)
Senyszyn krytycznie o kard. Dziwiszu: skandaliczny popis upolitycznienia
05.04.2015
Kardynał Stanisław Dziwisz dał „skandaliczny popis upolitycznienia” – pisze na swoim blogu w Onecie Joanna Senyszyn. Polityk SLD nawiązała do wczorajszego kazania kard. Dziwisza w Kalwarii Zebrzydowskiej. Zdaniem Senyszyn, podczas Drogi Krzyżowej homilia powinna skupiać się na męce Chrystusa, a w rzeczywistości kazania często są „o d… Maryni”.
Wczoraj, w Wielki Piątek, kard. Dziwisz mówił między innymi o tym, że zagrożeniem dla zdrowia polskich kobiet jest dopuszczenie do sprzedaży, także bez recepty, „pigułki, która może się okazać wczesnoporonną, zabijając poczęte życie”. – Paradoksem – i to złowrogim – jest fakt, że polska 15-letnia dziewczyna nie może – i słusznie – kupić w sklepie butelki piwa, ale może bez żadnych przeszkód kupić śmiercionośną pigułkę – mówił.
Przypomniał o stanowisku Kościoła uznającym metodę zapłodnienia in vitro jako moralnie niedopuszczalną. – Ubocznym, ale nieuniknionym jej skutkiem jest zabijanie albo zamrażanie ludzkich zarodków, czyli ludzkich istot. Cel nie uświęca środków. Pragnienie posiadania dziecka, samo w sobie słuszne, nie może być realizowane metodami niegodziwymi – powiedział. Podkreślił jednocześnie, że dzieci urodzone dzięki tej metodzie są niewinne, a Kościół otacza je miłością i troską.
Obojętnie wobec stanowiska kard. Dziwisza nie przeszła Joanna Senyszyn. Polityk SLD napisała na swoim blogu w Onecie, że „zwłaszcza tekst o in vitro był dawaniem fałszywego świadectwa”. Według polityk, hierarcha kościelny dopuścił się „skandalicznego popisu upolitycznienia” Drogi Krzyżowej.
„Dlaczego zatem Kościół tak bardzo się sprzeciwia uchwaleniu takich praw, skoro wierni i tak nie będą z nich korzystać. Dlaczego biskupi szantażują ekskomuniką posłów i prezydenta? Czyżby uważali szantaż za godziwy i moralnie dopuszczalny?” – czytamy.
Senyszyn uważa, że kazanie podczas Drogi Krzyżowej powinno być o męce Chrystusa, o cudzie odkupienia, o życiu w nadziei zmartwychwstania. A o czym mówią polscy biskupi w Wielki Piątek? „Niestety, często o d… Maryni” – pisze posłanka SLD.
Polakom nie przeszkadzają krzyże na ścianach. Nie chcą za to, by księża mówili jak mają głosować
Najnowsze badania CBOS pokazują, że krzyże wiszące w budynkach publicznych są problemem raczej wydumanym, niż rzeczywistym. Aż 88 proc. badanych stwierdziło, że im one nie przeszkadzają. Polacy wyraźnie nie życzą sobie jednak, aby księża mówili im, jak mają głosować w wyborach. Taki pogląd wyraża 84 proc. badanych.
Problem krzyży wiszących w miejscach publicznych jest dziś równie marginalny, co poparcie dla głoszącego konieczność walki z krzyżami – Janusza Palikota. Polaków nie razi również religijny charakter przysięgi wojskowej – tak twierdzi 83 proc. badanych.
81 proc. Polaków powiedziało w badaniu, że nie przeszkadza im udział duchownych w obrzędach i uroczystościach państwowych. 78 proc. nie ma nic przeciwko świeceniu przez księży miejsc oraz budynków użyteczności publicznej. Trzy czwarte z nas nie widzi również nic złego w występach duchownych w programach telewizyjnych.
O wiele bardziej krytycznie patrzymy na sytuacje, gdy księża rzeczywiście starają się wpływać na nasze życie oraz postępowanie. Gdy Kościół wypowiada się na tematy moralne i obyczajowe, dla 60 proc. Polaków jest to zachowanie rażące. 55 proc. z nas krytycznie ocenia zajmowanie przez Kościół stanowiska wobec ustaw uchwalanych przez Sejm.
Najbardziej nie na miejscu jest dla nas sytuacja, gdy księżą mówią, jak mamy głosować. Taką postawę popiera 12, a krytykuje aż 84 proc. Polaków.
Kościół a prawo
Przypomnijmy, że kilka dni temu Episkopat wydał specjalną odezwę do parlamentarzystów, w których dał instrukcje odnośnie głosowania ws. in vitro. Ci, którzy podniosą rękę za rządowym projektem mogą „sami” wykluczyć się ze wspólnoty Kościoła. Tak sformułowaną groźbę krytykowali na łamach naTemat prawnicy, między innymi konstytucjonalista prof. Marek Chmaj.
Prawnik zauważa, że mandat parlamentarzysty jest mandatem wolnym. – Nasi posłowie i senatorowie są reprezentantami całego Narodu, a nie swoich wyborców i nie mogą być za swoją działalność czy podejmowane decyzje odwołani – mówi konstytucjonalista.
Wolność wykonywania mandatu nie oznacza wolności od jakichkolwiek nacisków, bo ty parlamentarzyści podlegają i to z różnych stron. Jednak taki nacisk też ma swoje granice, ponieważ nie można szantażować naszych deputowanych wykluczeniem ze wspólnoty religijnej bądź ograniczeniem w prawach członka wspólnoty. Takie działanie nie ma nic wspólnego z demokracją i świadczy o kompletnym niezrozumieniu jej zasad przez niektórych przedstawicieli Kościoła katolickiego.
Odmienne zdanie w tej sprawie ma poseł Solidarnej Polski Arkadiusz Mularczyk.Twierdzi on, że osoba uważająca się za katolika powinna być wierna wartościom, które to wyznanie ze sobą niesie. – Jeśli 90 proc. posłów PO twierdzi, że wierzy w Boga, to powinni podporządkować się oficjalnemu stanowisku Kościoła Katolickiego w sprawach dotyczących wiary – mówi naTemat.
źródło: Onet.pl
Abp Gądecki: In vitro jak sterylizacja
Abp Stanisław Gądecki (Piotr Skórnicki)
– Niektórzy katolicy odrzucają Kościół i pragną iść własną drogą do Boga. Chcieliby dojść do zbawienia w pojedynkę. Czasami to odrzucenie Kościoła jest pozorne. Podobnie jak małżonkowie potrafią powiedzieć sobie wiele przykrych rzeczy. Lecz kiedy burza minie, okazuje się, że tak naprawdę oni się kochają, tylko nerwy im puściły. Tak samo co do różnych złych rzeczy, jakie wygaduje się dzisiaj na Kościół, to wydaje mi się, że więcej w tym chwilowych emocji i nieprzemyślanego naśladownictwa niż rzeczywistego odejścia od Kościoła – mówił do wiernych abp Gądecki.
Pojednanie jest możliwe
Metropolita poznański po raz kolejny przekonywał rozwodników, że jest dla nich miejsce w Kościele. Od ubiegłorocznego synodu biskupów w Watykanie jest to jeden z bardziej gorących tematów wśród wielu wiernych.
– Żyjąc w drugich związkach, chcieliby przystępować do komunii św. Nie wiedzą, że chociaż ułożyli sobie życie niezgodnie z nauką Pana o małżeństwie, to jednak wskutek tego nie przestali należeć do Kościoła i pełne pojednanie z Bogiem – nawet jeśli trudne – jest możliwe – tłumaczył hierarcha i przeszedł do kolejnego gorącego tematu ostatnich dni i tygodni, jakim jest in vitro.
– W rozdygotanej emocjonalnie atmosferze, jaką wokół tego problemu stworzono, pominięto milczeniem argumenty poważnych przeciwników tej metody, jak choćby te, które w książce „Przezroczysta komórka” podaje Jacques Testart, swego czasu jeden z jej promotorów – mówił metropolita, cytując dominikanina, ojca Jacka Salija. – Wielu widzi w sprzeciwie Kościoła wobec tej drogi starań o dziecko przejaw zacofania. Dokładnie o coś podobnego oskarżano Kościół, kiedy w okresie międzywojennym sprzeciwiał się ustawom o przymusowej sterylizacji osób, które nie powinny mieć dzieci. Ówczesna opinia publiczna oceniała te ustawy jako przejaw rzetelnej troski o zdrowe społeczeństwo. Kiedy jednak w roku 1997 Szwedzi ujawnili bezmiar krzywd, jakie wyrządzono, katolicy stali się dumni z tego, że Stolica Apostolska wielokrotnie protestowała przeciw tym niegodziwym ustawom – mówił abp Gądecki.
Jak sami się przyczyniamy do niewiary
Hierarcha sporo miejsca w homilii poświęcił też ludziom niewierzącym.
– Ze strony ludzi niewierzących często słyszę usprawiedliwianie się, że owszem – bardzo chcieliby wierzyć, ale Pan Bóg nie dał im łaski wiary. To jest wielkie nieporozumienie. Bóg pragnie bowiem, żeby wszyscy ludzie zostali zbawieni. Ale jednocześnie stworzył człowieka jako istotę rozumną i wolną. A zatem w moim ręku jest wolny wybór. [Dlatego] niewierność łasce ma coś z duchowego samobójstwa. W ten sposób człowiek może nawet popełnić grzech przeciwko Duchowi św., który nie będzie odpuszczony ani w tym, ani w przyszłym życiu. A wierność łasce często wymaga od nas ofiary – mówił abp Gądecki i przekonywał: – Sądzę, że można sobie wyobrazić sporo odejść od wiary, które uważamy za naganne z punktu widzenia moralnego. Np. gdy ktoś porzuca wiarę tylko ze względu na wygodę albo spodziewane korzyści. Już dawno odkryto prawdę, że jeśli nie postępujesz tak, jak wierzysz, zaczynasz wierzyć tak, jak postępujesz – tłumaczył hierarcha. A rezurekcyjne kazanie zakończył wezwaniem, by wierni nie potępiali ateistów. I wezwał samych katolików do rachunku sumienia, czy sami nie przyczynili się do tego, że ktoś przestał wierzyć.
– Nie jest naszą rzeczą potępiać konkretnych niewierzących. Powinniśmy raczej cieszyć się z dobra, które czynią, oraz szanować tych, którzy w pocie czoła szukają prawdy. Zamiast sądzić niewierzących, musimy raczej stawiać sobie pytanie, do jakiego stopnia my sami – naszym niezgodnym z wiarą postępowaniem – przyczyniamy się do niewiary swoich bliźnich. Winniśmy prosić Boga, by przebaczył nam nasze winy i byśmy mogli naprawić to, co zepsuliśmy. Panu Bogu zostawmy sąd – zakończył homilię abp Gądecki.
W czasie mszy św. w katedrze chrzest, komunię św. i bierzmowanie przyjęło 10 dorosłych ludzi. Liturgia tradycyjnie zakończyła się procesją rezurekcyjną ku czci zmartwychwstałego Chrystusa.
Niemiecki historyk: „Putin nie ma Wschodniej Europie nic do zaoferowania”
Pisze Pan na temat kompilacji dwóch nowych rosyjskich systemów wartości (cara i Stalina). Odnosi się jednak wrażenie, że większość Rosjan w ogóle tej eklektyki nie dostrzega, a może ją po prostu ignoruje?
Wielu naturalnie ją zauważa i odczuwa na początku ulgę. Istnieje bowiem, w historycznej pamięci wielka potrzeba ponownego połączenia tego, co w realnej historii sowieckiej Rosji było radykalnie i absolutnie rozdzielane: Stalin i car, białogwardziści i czerwonogwardziści, oprawcy i ofiary, ateiści i popi, etc. Jest to nie tylko zrozumiałe, lecz z wiadomego powodu niezbędne i rozsądne.
Sprawa ta staje się jednak fatalna w skutkach, jeśli państwowe urzędy, a dzisiaj w najgorszym wypadku sam Putin jako nauczyciel narodu, usiłują wszystko zrelatywizować. W tej sytuacji cała potworna, tragiczna historia Rosji XX wieku zamienia się w jakąś ojczyźnianą, kiczowato-bohaterską historię, zamiast konfrontacji z bezwzględnością tego wewnętrznego szarpania się, a przede wszystkim z badaniami nad ich przyczyną. Dopiero wtedy powstaje podłoże dla bezgranicznego schlebiania sobie, podczas gdy Rosja kroczy jakoby od zwycięstwa do zwycięstwa, otoczona przez świat wrogów, którym wciąż heroicznie stawia opór.
Wielu Rosjan odczuwa upokorzenie i jest przekonanych, że Zachód ich oszukał. Czy to nastawienie jest bez znaczenia?
Oczywiście, że nie, ale w gruncie rzeczy jest ono bezpodstawne, albo inaczej – jest produktem rozkręconej maszyny rosyjskiej propagandy, która działa jednostronnie i w kulcie jednostki. Takie przekonania mają przede wszystkim charakter kompensacyjny. Ponieważ Rosji nie udało się, abstrahując od tłustych lat koniunktury na ropę i gaz, w ciągu ostatnich 15 lat ery Putina stanąć pewnie na własnych nogach, winę za to zrzuca się, jak zawsze, na złą wolę i nieżyczliwość wrogów z zewnątrz. A przecież Rosję przyjęto, jako równoprawnego partnera do wszystkich gremiów politycznych i gospodarczych świata (także zachodnich). Z grupy G7 powstała G8. Przed Putinem rozwinięto wiele czerwonych dywanów. Problem polega na tym, że jest on nadal nastawiony na zrównanie w polityce światowej z USA, na czym połamał już sobie zęby dawny Związek Radziecki, lepiej przecież ustawiony socjalnie i ekonomicznie.
Można zrozumieć, że to, iż Europejczycy oraz Amerykanie są nadal zjednoczeni w Sojuszu Północnoatlantyckim, kiedy Układ Warszawski dawno się rozpadł, wywołuje u wielu Rosjan nerwowość. Jeśli jednak ktoś opowiada o przesuwaniu się NATO na Wschód, powinien spojrzeć na mapę, by dostrzec, że scenariusze rzekomego otaczania Rosji są czystym wymysłem. Jeśli Kreml rozpowszechnia teraz opinie, że we Wschodniej Ukrainie stoi się twarzą w twarz z oddziałami NATO, to jest to przykład na wyszydzanie oraz podjudzanie własnych obywateli.
A borykająca się z własnymi problemami Unia Europejska, która wciąż jakoś potrafi się z nimi uporać, tym bardziej nie stanowi dla Rosji zagrożenia.
Jeżeli rzeczywiście chodzi o przezwyciężenie, „największej geopolitycznej katastrofy XX wieku”, co można powiedzieć o państwach bałtyckich? Przecież odgrywały one w geopolitycznej strategii ZSSR bardzo ważną rolę, a dzisiaj są członkami NATO.
Obecna polityka rosyjskiego przywództwa jest kontynuacją fatalnej polityki zamykania się i globalnego podsycania napięcia, które doprowadziły w istocie do załamania się dawnego Związku Radzieckiego. Te odgrzane gierki geostrategiczne, w których małe bałtyckie republiki mają być czymś strategicznie ważnym dla Rosji lub jej przeciwników, zamiast przyznać, że są one małymi i potencjalnie przyjaznymi i otwartymi na świat krajami sąsiedzkimi, są przykładem kompletnego wykrzywienia perspektywy. Państewka te, zaanektowane przez Stalina w 1940 roku (w taki sam sposób, jak obecnie Krym), stały się po odzyskaniu niepodległości w 1991r. członkami NATO, ale nie było w nich ani baz NATO, ani nie stacjonowały tam jego oddziały. Dziś, w obliczu zagrożenia scenariuszem wojny hybrydowej w stylu tej z Donbasu, powstają w nich NATO-wskie instytucje, ale mają one czysto symboliczny charakter.
Z jakiego powodu jednak nad przynależnością do NATO zastanawiają się Finlandia oraz Szwecja? To pytanie daje do myślenia i Rosja musi sama sobie na nie odpowiedzieć. Dlaczego wzbudza ona wciąż w najbliższych sąsiadach zamiast przyjaźni i sympatii tyle obaw i nieufności, i to nawet u swych najbliższych sojuszników jak Białoruś czy Kazachstan? Zadając sobie to pytanie, trzeba na nie odpowiedzieć: albowiem to, co spotkało obecnie Ukrainę, może spotkać jutro również i te kraje.
A jak ocenia Pan zagrożenie państw byłego bloku wschodniego? Jakie możliwe oraz zapewne różne strategie mogliby doradcy Putina rozwinąć w przypadku Rumunii, Bułgarii, Polski lub innych krajów Południowo-Wschodniej i Wschodniej Europy?
Nie będąc wielkim ekspertem nie dostrzegam tu jednak żadnej wielkiej, w jakimś stopniu koherentnej strategii Kremla. Ponawia się raczej stale próby podkopania fundamentu i przyciągnięcia do siebie kilku grup interesów, partii oraz nostalgików lub frustratów. Nie wiem, co Rosja mogłaby tym państwom w wielkim stylu zaproponować. Na pewno można spróbować zwabić część elit politycznych, można zagrać na lutni starego ortodoksyjnego przymierza, jak usiłuje się to uczynić z Mołdawią, Bułgarią, Serbią lub Grecją. Jednak Rosja nie może uratować Grecji przed bankructwem i wciągnąć ją na dłużej w orbitę swoich wpływów.
Istnieją intensywne próby stworzenia czegoś na kształt siatki kontaktów składających się z dawnych lewicujących i nowych prawicowych ugrupowań, platform, mediów i temu podobnych oraz lansowania euroazjatyckiego projektu, jako przeciwwagi wobec transatlantyckich powiązań Europy. Jednak politycznie jest to destruktywne. Poza tym, biorąc pod uwagę euroazjatycką orientację Rosji oraz jej uwikłanie w wojnę ukraińską, już dzisiaj można by skonstatować: The winner is – China!
Artykuł pochodzi z serwisu ”Deutsche Welle”
Europa na wojnie
Reżim Putina opiera się na rządach siły, które w kraju objawiają się represjami, a poza granicami – agresją. Zdołał on jednak osiągnąć – przynajmniej na krótką metę – taktyczną przewagę nad UE i Stanami Zjednoczonymi, które za wszelką cenę chcą uniknąć bezpośredniej konfrontacji wojskowej.
Naruszając zobowiązania traktatowe, Rosja zajęła Krym i założyła separatystyczne enklawy we wschodnim regionie Donbasu. Kiedy latem zeszłego roku okazało się, że ukraiński rząd może wygrać tam wojnę, Putin zlecił inwazję regularnych rosyjskich sił zbrojnych. Przygotowania do drugiej fali działań wojskowych zaczęły się w listopadzie, kiedy zapewnił separatystom nowy zastrzyk opancerzonych kolumn i personelu.
Zachód dostarcza Ukrainie, niestety, jedynie fasadowego wsparcia. Równie niepokojąca jest ciągła opieszałość międzynarodowych przywódców w zapewnianiu temu krajowi pomocy finansowej, choć jego rezerwy walutowe topnieją i wisi nad nim ryzyko pełnego załamania finansowego. W efekcie wystarczy samo zagrożenie działaniami wojskowymi, by doprowadzić do zapaści gospodarczej Ukrainy.
Putin najwyraźniej obiecuje dobicie wielkiego targu: Rosja pomoże w walce z Państwem Islamskim – na przykład nie dostarczając Syrii rakiet S300 (dzięki czemu amerykańskie lotnictwo będzie nadal dominować) – w zamian za to USA pozwolą Rosji odzyskać kontrolę nad tak zwaną bliską zagranicą. Jeśli prezydent USA Barack Obama wyrazi na to zgodę, cała struktura stosunków międzynarodowych zmieni się niebezpiecznie w stronę rozwiązań siłowych. Byłaby to tragiczna pomyłka o dalekosiężnych skutkach geopolitycznych.
Upadek Ukrainy oznaczałby potężną stratę dla NATO i pośrednio dla UE oraz USA. Zwycięska Rosja stanowiłaby zagrożenie dla krajów nadbałtyckich, gdzie mieszka duża mniejszość rosyjska. Zamiast wspierać Ukrainę, NATO musiałoby bronić się na własnym terenie, narażając zarówno Unię, jak i Stany Zjednoczone na niebezpieczeństwo, którego tak bardzo chce uniknąć: bezpośrednie starcie wojskowe z Rosją.
Zagrożenie dla unijnej spójności politycznej jest nawet większe niż ryzyko militarne. Kryzys w strefie euro zmienił coraz ściślejszą unię niezależnych państw dobrowolnie poświęcających część niepodległości dla wspólnego dobra w stowarzyszenie krajów-dłużników i krajów-wierzycieli, w którym dłużnicy ledwie zipiąc, starają się spełniać warunki wierzycieli.
Ta nowa wspólnota nie jest ani równa, ani dobrowolna. Wielu młodym ludziom z zadłużonych krajów Unia Europejska wydaje się obcym ciemiężycielem. Z kolei po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego dostało się około 30 proc. deputowanych z ugrupowań antyeuropejskich.
To właśnie ta wewnętrzna słabość pozwala Rosji Putina – która sama w sobie nie jest w ogóle atrakcyjna – przedstawiać się jako potencjalny rywal UE. Węgierski premier Viktor Orbán posunął się nawet do nazwania Putin wzorem do naśladowania – i nie jest w tym wcale odosobniony.
Ani unijni przywódcy, ani jej obywatele najwyraźniej nie mają świadomości, że atak Rosji na Ukrainę jest pośrednio atakiem na Unię Europejską i jej zasady zarządzania. Powinno być jasne, że kraj czy związek państw toczących wojnę nie może realizować polityki oszczędności budżetowych, jak czyni to UE. Wszelkie dostępne środki winny zostać zmobilizowane do działań wojennych, nawet jeśli wymaga to zwiększenia deficytów budżetowych.
Kanclerz Angela Merkel jest wprawdzie jednym z głównych zwolenników zaostrzania sankcji wobec Rosji (w razie łamania ustaleń w Mińska o zawieszeniu broni na wschodzie Ukrainy), ale Niemcy twardo opowiadają się też za oszczędnościami budżetowymi i Merkel musi zrozumieć sprzeczność między tymi dwoma stanowiskami.
Sankcje przeciwko Rosji są konieczne, ale mają one swoje reperkusje. Europejskie gospodarki, także niemiecka, odczuwają problemy, bo szkodliwy wpływ obostrzeń wzmaga siłę recesji i już widoczne tendencje deflacyjne. Dla odmiany decyzja o tym, by pomóc Ukrainie bronić się przed rosyjską agresją, miałaby mobilizujący wpływ zarówno dla niej samej, jak i dla całej Europy.
Członkowie Unii Europejskiej toczą wojnę – i muszą zacząć zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Oznacza to zmianę przywiązania do oszczędności budżetowych – przywódcy muszą sobie uświadomić, że lepiej pomóc Ukrainie się bronić, niż liczyć, że sami nie będą musieli stawać w obronie Unii Europejskiej.
Na Ukrainie na korzyść UE działa jeszcze jeden czynnik. Nowe przywództwo nie chce powtarzać błędów poprzednich rządów: korupcji, złego zarządzania i nadużyć. Władze już stworzyły nawet szczegółową strategię, jak obciąć zużycie gazu w gospodarstwach domowych o ponad połowę. Celem jest rozproszenie skorumpowanego monopolu Naftogazu i zerwanie z uzależnieniem energetycznym Ukrainy od Rosji.
„Nowa Ukraina” jest wyraźnie proeuropejska i gotowa bronić Europy, walcząc o swą suwerenność. Wrogowie – nie tylko Rosja Putina, ale również jej własna biurokracja i finansowa oligarchia – są groźni i Ukraina nie pokona ich w pojedynkę.
Wsparcie dla nowej Ukrainy to najbardziej opłacalna inwestycja dla Unii Europejskiej. Mogłaby nawet pomóc odrodzić ducha jedności i wspólnego dobrobytu, które legły u podstaw UE. Krótko mówiąc, ocalając Ukrainę, Unia mogłaby też ocalić samą siebie.
George Soros, prezes firmy Fund Management oraz Open Society Foundations, jeden z pierwszych graczy na rynku funduszy hedgingowych. Jest autorem licznych publikacji, m.in. The Alchemy of Finance, The New Paradigm for Financial Markets: The Credit Crisis of 2008 What it Means oraz The Tragedy of the European Union.
Biskupi w Wielką Niedzielę o prześladowaniu chrześcijan, ideologii gender, in vitro i konwencji antyprzemocowej
Hierarcha podkreślił, aby żaden człowiek nie brał przykładu z tych, którzy kłamią, którzy jawią się katolikami, a głosują przeciw temu, co naucza Kościół, co jest prawdą pochodzącą od samego Boga.
– Ostatnio większość posłów obecnego parlamentu przegłosowała Konwencję o zapobieganiu i przeciw działaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, która jest wyraźnie zarażona ideologią genderyzmu. Wcześniej Episkopat Polski i wielu ludzi nauki, wskazywali na błędne, chybione, a zatem i szkodliwe tezy tej Konwencji i nie posłuchano głosu Kościoła i ludzi stających w obronie prawdy. Jest niepojęte, że zrobił to, ten sam parlament, który ogłosił bieżący rok, Rokiem św. Jana Pawła II. Nie wolno tak mydlić oczu, nie przystoi taka hipokryzja! – zaznaczył bp Dec.
W dalszej części homilii kaznodzieja przestrzegał przed pomysłami rządzących na uregulowanie procederu „in vitro”. – Jest to ustawa, która nie chroni ludzkich zarodków, dlatego po jej przyjęciu skala zbrodni w majestacie prawa wkrótce się powiększy – podkreślał hierarcha, powołując się na statystyki Narodowego Funduszu Zdrowia z 2014 r. – Jak się okazuje, większa ilość aborcji jest w regionach, gdzie jest więcej klinik – tłumaczył bp Dec, zachęcając do modlitwy, postu i uczynków miłosierdzia w intencji parlamentarzystów, aby pamiętali, co mówił papież i aby odważnie opowiedzieli się za prawdą i życiem.
Bp Libera: In vitro – współczesna Golgota
Chrystus zmartwychwstał, ale w wielu ludzkich sercach Jezus, Jego prawo, Jego Ewangelia i Jego miłość są martwe – stwierdził bp płocki Piotr Libera. – Bóg zwyciężył! Ale jeśli Jezus naprawdę pokonał szatana, jeśli naprawdę zwyciężył, to dlaczego dzisiaj, po dwóch tysiącach lat od Jego zwycięstwa, wciąż w tak wielu miejscach świata, w tak wielu miejscach naszej Ojczyzny, naszych miast i wiosek, w tak wielu naszych domach, szkołach i zakładach pracy, rozgrywa się… dramat Golgoty? Dlaczego wciąż jesteśmy świadkami Wielkiego Piątku? – pytał.
Za Golgotę uznał mordowanie wyznawców Jezusa ,,w imię obłąkańczej ideologii dżihadu”, poniżanie godności innych ludzi z egoistycznych pobudek, próbę wprowadzenia „nowych technologii śmierci, jak chociażby in vitro”, zaliczanie wierzących w Zmartwychwstałego do ,,katolickiego ciemnogrodu” czy wszczynanie medialnej debaty w sprawie obecności lekcji religii w szkole.
– I to jest ten swoisty „Wielki Piątek”, który jeszcze się nie zakończył – komentował hierarcha.
Dodawał, że należy pozwolić Chrystusowi zmartwychwstać także w sercach, by powstał ,,z grobu naszych słabości, nałogów, naszych złych nawyków, naszego egoizmu, naszej bylejakości”.
Abp Kupny: Człowiek robi wszystko, by przedłużać swoje życie
Musimy na nowo zdać sobie sprawę z konsekwencji jakie dla nas ma powrót Jezusa do życia – mówił metropolita wrocławski abp Józef Kupny. Dodał przy tym, że Jezus związał się nierozerwalnie z każdym człowiekiem, dlatego Jego zmartwychwstanie jest zapowiedzią naszego zmartwychwstania. Hierarcha zauważył, iż we współczesnym świecie człowiek robi wszystko, by przedłużać swoje życie. Pomaga mu w tym m.in. rozwój medycyny, dzięki której otrzymujemy nowe, skuteczniejsze lekarstwa. – Nie uwalnia nas to jednak od lęku przed śmiercią – zaznaczył abp Kupny, dopowiadając, że każdy człowiek zdaje sobie sprawę z konieczności śmierci.
– Śmierć kogoś bliskiego zmusza nas do refleksji o naszej śmierci. Boimy się tego, dlatego tę myśl często od siebie odsuwamy – tłumaczył. Podkreślił przy tym, że jedynie wiara w zmartwychwstanie Jezusa oraz w nasz udział w tym zmartwychwstaniu może uwalniać od lęku przed śmiercią. Abp Kupny przywołał przykład pierwszych chrześcijan, który tak mocno wierzyli w Boże zwycięstwo nad śmiercią, że nie bali się oddać życia za tę wiarę. – Dziś takimi świadkami dla nas są chrześcijanie, prześladowani w różnych częściach świata, gotowi umrzeć za Jezusa – zaznaczył arcybiskup.
Bp Mering: Walka z religią bardziej zdecydowana niż kilkanaście lat temu
Biskup Włocławski Wiesław Mering odniósł się do słów proroka Izajasza: ,,Nie lękaj się Jerozolimo”. – Jeżeli chcemy poprawnie rozumieć ten zwrot, to Jerozolimą jest Kościół Jezusa – zatem: Nie lękaj się Kościele! Jak zauważył, te słowa, które wypowiada prorok są nam bardzo potrzebne, wobec zjawisk, które cechują współczesny świat. Pasterz Diecezji odniósł się do wydarzeń, z którymi boryka się ludzkość; przywołał choćby tragiczne wydarzenie, jakie miało miejsce we Francji – zamach na siedzibę gazety ,,Charlie Hebdo”. Za jednym z zagranicznych tytułów prasowych bp Mering powiedział: – Jesteśmy świadkami odradzającej się w świecie walki z religią, (…) są to tendencje wiecznie żywe, nieustająco obecne – dzisiaj bardziej zdecydowanie, niż jeszcze kilkanaście lat temu.
Bp Janiak: Są ludzie, którzy służą sile zła
Biskup kaliski Edward Janiak wskazywał, że historia dowiodła, że bez poszanowania fundamentu ludzkiej godności, jakim jest objawiony Bóg, godność człowieka doznaje poważnego uszczerbku. – Jeśli dziś świat jest dotknięty kryzysem ekonomicznym i tak wieloma konfliktami zbrojnymi, to trzeba dostrzec, że u podstaw tych kryzysów i dramatów leży kryzys kulturowy i antropologiczny, braku szacunku dla człowieka. Składa się na niego z jednej strony postrzeganie świata w oderwaniu od Boga albo nawet wbrew Bogu, a z drugiej fanatyzm posunięty do zabijania w imię fałszywie pojmowanego Boga. Prawdy nie można nikomu narzucić. Cechą prawdy jest to, że ma w sobie wystarczającą siłę przyciągania i przekonywania. Są ludzie, którzy bezgranicznie z miłości do Boga za tę prawdę życie oddają, ale są ludzie, którzy służą sile zła, by tak jak było na początku, z tą prawdą walczyć, niszczyć Chrystusa, niszczyć prawo Boże i niszczyć tych, którzy wyznają Chrystusa – mówił kaznodzieja.
Abp Polak: Świat zamyka bramę między Bogiem i człowiekiem
O potrzebie świadczenia o wierze mimo lęku, przeciwności i obojętności świata mówił podczas Mszy św. rezurekcyjnej w katedrze gnieźnieńskiej abp Wojciech Polak. W swoim słowie metropolita gnieźnieński przywołał słowa papieża Franciszka, które – jak przyznał – bardzo go poruszają. Papież przyrównuje w nich Kościół do ręki, która trzyma bramę otwartą między Bogiem i człowiekiem, bramę, którą świat pragnie zamknąć. Dlatego ręka, którą jest Kościół nie powinna się dziwić, że jest odpychana, miażdżona i raniona. Tą ręką – dodał abp Polak – jest każdy chrześcijanin dający świadectwo wiary.
Stwierdził również, że nie potrzeba dziś pytać, dlaczego świat ma tendencję do zatrzaskiwania bramy między Bogiem i człowiekiem – jak to określił Franciszek. Nie można też się łudzić – mówił dalej abp Polak – że będzie inaczej, jeśli taka jest tendencja. Kościół, a w nim chrześcijanin, każdy i każda z nas, nie powinien się dziwić – tłumaczył – dzieje się tak z powodu człowieczego bólu, lęku, niekiedy z pychy i egoizmu, nieraz ze zwykłej złośliwości czy zazdrości.