Ka 2 (09.09.2015)

 

Kontrowersyjna nagroda dla prezesa Kaczyńskiego. Krynica w szoku, Karnowski zmanipulował

Nagroda Człowiek Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy budzi kontrowersje.
Nagroda Człowiek Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy budzi kontrowersje. Fot. facebook.com/pisorgpl

Jarosław Kaczyński został Człowiekiem Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy. Uczestnicy „polskiego Davos” są w szoku, a nagroda dla prezesa PiS jest zdecydowanie tematem dnia na deptaku. Atmosferę podgrzewa zamieszanie wokół faktów: wygłaszający laudację Jacek Karnowski ogłosił, że wyboru dokonano jednogłośnie.

Krynica huczy od komentarzy. Od wtorkowego wieczora tematem numer jeden jest nagroda Człowieka Roku dla Jarosława Kaczyńskiego. Przyznała ją Rada Programowa Forum Ekonomicznego. Czyli kto dokładnie? W radzie są m.in. Jerzy Buzek, Cezary Grabarczyk czy Marek Sowa z PO, Jan Bury z PSL czy były prezydent Aleksander Kwaśniewski.

Wszyscy za Kaczyńskim?
Dlatego wręcz nieprawdopodobna wydawała się informacja o przyznaniu tego wyróżnienia jednogłośnie. Tak przedstawił to Jacek Karnowski, redaktor naczelny tygodnika „w Sieci”, i za taki wynik głosowania dziękował Jarosław Kaczyński. – Motywy wydają się oczywiste. Ten rok to rok przełomu, wielkiej zmiany, a Jarosław Kaczyński jest menadżerem tej zmiany – mówił Karnowski. Tłumaczył, że to Kaczyński „wyznaczył kandydata na prezydenta” i poprowadził kampanię.

Do tego – zdaniem Karnowskiego – nagroda Kaczyńskiemu należy się za całe poprzednie 25 lat. – Konsekwencja, wola działania, ​żelazna wola działania, zdolność podnoszenia się po porażkach, także dobra elastyczność, umiejętność kreowania wizji, ekspercka wiedza w wielu dziedzinach – rozpływał się publicysta.

Manipulacja Karnowskiego
Okazało się, że publicysta zmanipulował fakty, bo owszem, ostateczny wynik głosowania zatwierdzili wszyscy członkowie kapituły, ale w pierwszym głosowaniu głosy były mocno rozbite. Prezesowi do wygranej wystarczyło dziewięć głosów.

zamiastGorącejDyskusji

W porównaniu z poprzednim rokiem skład Rady się zmienił – poinformował o tym na Twitterze prof. Andrzej Zybertowicz. W Statucie Instytutu nie ma informacji o trybie kompletowania składu Rady, można więc podejrzewać, że robi to Zarząd Instytutu.

Marszałek prostuje
– Każdy z członków Rady ma prawo zgłaszać kandydatów – wyjaśnia w rozmowie z naTemat Marek Sowa, marszałek województwa małopolskiego. – Nie wiem, kto zgłosił prezesa Kaczyńskiego – dodaje. Później korespondencyjne głosowanie, które trwało do końca poprzedniego tygodnia i prezentacja jego wyników na posiedzeniu Rady Programowej tuż przed rozpoczęciem samego Forum. – Wynik głosowania został uszanowany przez członków Rady i ta uchwała była podjęta jednogłośnie – zaznacza polityk PO.

Jak wskazuje Sowa, w porównaniu z poprzednią edycją zmienił się nieco skład Rady, bo przedstawiciela Bronisława Komorowskiego Olgierda Dziekońskiego zastąpił Maciej Łopiński, oddelegowany przez Andrzeja Dudę. Do gremium dołączyli też Marek Kuchciński, wicemarszałek Sejmu z PiS czy Krzysztof Gawkowski, sekretarz generalny SLD. – Część miejsc przysługuje instytucjom, a nie konkretnym osobom. Na przykład ja zasiadam w Radzie z racjo tego, że jestem marszałkiem, a nie dlatego, że jestem Marek Sowa – wyjaśnia nasz rozmówca.

Hołd lenny
Jak przyznaje, sam oddał głos na innego kandydata. – Byli tacy, którzy odnosili większe sukcesy w 2014, a pan prezes dołożył tylko dwie kolejne porażki wyborcze, choć rzeczywiście z mniejszą różnicą. Zupełnie inaczej niż nasza reprezentacja w siatkówce, prezes Wirth [prezes KGHM – przyp. naTemat] czy premier Jaceniuk, który robi co może w dużo trudniejszych warunkach. Do tego miał w tym roku wybory i wygrał – wylicza Marek Sowa.

Dlatego wielu komentatorów, dziennikarzy i polityków jest zaskoczonych, choć z drugiej strony nietrudno jest się domyślić powodów takiego wyboru. Paweł Kukiz śpiewał kiedyś „ZChN zbliża się”. Dzisiaj mógłby zaśpiewać „PiS zbliża się”. Bo w głowach wielu przedsiębiorców i dziennikarzy Jarosław Kaczyński już został koronowany. Zresztą portal Fronda.pl wprost pisze o Hołdzie Lennym i zestawia prezesa z królem Zygmuntem Starym, który w 1525 przyjął hołd od Albrechta Hohenzollerna.

Rozzłoszczony Kwaśniewski
Marek Sowa przyznaje, że „dzisiaj ewidentnie dominuje przekonanie, że coś jest w powietrzu”. – Zmiana władzy? – dopytuję. – Wie pan, w aneksie do umowy koalicyjnej Zjednoczonej Prawicy jest zapis, że poseł Andrzej Romanek będzie wicemarszałkiem mojego województwa. Nie ma tam dopisku „w razie wygranej”, jest po prostu, że będzie. Nie przypominam, żebym przed zgłaszaniem rekomendacji po wyborach samorządowych dostał telefon od prezesa Kaczyńskiego – ironizuje Sowa.

– Zrobiła się afera na sto fajerek. Dzwonią do mnie wszyscy, ile ja się nasłuchałem… Szczególnie od tych, których nie było, a dowiadują się, że zagłosowali na prezesa PiS – żali się Stanisław Ciosek, także członek Rady Programowej. Jednym z nich miał być Aleksander Kwaśniewski. Ciosek nie chce tego potwierdzić, zapowiada tylko, że były prezydent odniesie się do sprawy. – Ale pierwsza zadzwoniła do mnie zdziwiona żona. Musiałem załatwić protokół, żeby zabrać do domu i udowodnić, że nie głosowałem na Kaczyńskiego, bo będzie rozwód – dodaje.

Klękanie przed Kaczyńskim
Jak ujawnia, sam głosował na Reprezentację Polski w Siatkówce. – To, co powiedział pan Karnowski, było niefortunnie. Tym bardziej, że pan Kaczyński zbudował wokół tego całe swoje przemówienie. Było głosowanie, wygrał Kaczyński, my tylko zatwierdziliśmy jednogłośnie protokół – wyjaśnia nasz rozmówca.

Na Kaczyńskiego nie głosował też Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki. – Mogę otwarcie powiedzieć, że oddałem swój głos na premiera Jaceniuka – mówi w rozmowie z naTemat. – Ta informacja, którą pan Karnowski podał w czasie laudacji, wyrządza krzywdę wielu członkom Rady Programowej, ale też Jarosławowi Kaczyńskiemu, bo stawia go w sytuacji cesarza, który wkrótce ma objąć władzę i przed którym wszyscy teraz klękają. Nie klękałem nigdy, czego dowodem jest „Rzeczpospolita” z czasów kiedy byłem jej naczelnym. I do głowy mi nie przychodzi, abym kiedykolwiek przed Kaczyńskim ukląkł. I nie tylko przed nim – zapewnia nasz rozmówca.

Prestiżowa nagroda dla prezesa PiS to sygnał, że część środowisk biznesowych w ruletce, jaką są każde wybory, postawiło na to, że władza się zmieni. Dlatego już zaczęli zbierać punkty u lidera przyszłego obozu władzy – wszak udział państwa w PKB to nadal 45 proc.. Ale sprzeciw wobec tej decyzji, to dowód, że równie duża grupa uważa, że Platforma się odbije. Dlatego 25 października biznesmeni będą wyczekiwali na sondaże exit poll równie przejęci, jak politycy

 

 

kontrowersyjnaNagrodlaJK

naTemat.pl

 

Jarosław Kaczyński nagrodzony jednogłośnie? Marszałek Sowa zaprzecza

kuba, pf, 09.09.2015

Protokół z głosowania na Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy

Protokół z głosowania na Człowieka Roku Forum Ekonomicznego w Krynicy (BK)

Marszałek Marek Sowa zaprzecza, że podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy Jarosław Kaczyński został jednogłośnie wybrany Człowiekiem Roku. – Prezes PiS dostał 9 głosów, drugi był Arsenij Jaceniuk z 7 głosami, jeden mniej otrzymała reprezentacja Polski w siatkówce – relacjonuje.

Prezes PiS Jarosław Kaczyński został Człowiekiem Roku dorocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju. – Mam nadzieję, że ta nagroda jest symptomatyczna; jest symptomem pewnej zmiany, bardzo ważnej zmiany – że coś niedobrego w naszej historii, w naszym życiu publicznym, coś co trwało już wiele lat, kończy się, że wracamy do normalności – powiedział Kaczyński, dziękując za nagrodę.

Podkreślił, że nagroda Forum Ekonomicznego w Krynicy jest dla niego szczególnie miła, ponieważ Forum to przykład instytucji, budowanej – jak mówił – „od niczego”, która rozwijała się, stając się ważnym w Polsce wydarzeniem. W tym roku Forum zorganizowano po raz 25. Lider PiS gratulował i dziękował twórcy Forum Zygmuntowi Berdychowskiemu.

Laudację, w której znalazły się główne motywy przyznania nagrody Kaczyńskiemu, wygłosił redaktor naczelny tygodnika „wSieci” Jacek Karnowski, który podkreślił, że przyznająca nagrodę rada, która składa się z osób o bardzo różnych biografiach, wybrała tegorocznego laureata jednogłośnie.

Werdykt niejednogłośny

Zaprzecza temu marszałek województwa małopolskiego Marek Sowa. – Prezes PiS dostał dziewięć głosów, drugi był Arsenij Jaceniuk z siedmioma głosami, jeden mniej otrzymała reprezentacja Polski w siatkówce. Nie było też drugiej tury. Po prostu, po głosowaniu spytano, czy zgadzamy się z wynikami i wtedy każdy przytaknął – relacjonuje Marek Sowa. Głosy zdobyli również Herbert Wirth, prezes zarządu KGHM Polska Miedź, którego poparło sześć osób, oraz Mirosław Wawroski, dyrektor zarządzający Dolina Charlotty Resort & SPA, na którego głosowała jedna osoba.

Dlaczego Jarosław Kaczyński otrzymał nagrodę „Człowiek Roku 2014”? – Motywy wydają się oczywiste. To jest rok zmiany, rok przełomu. Jarosław Kaczyński jest wielkim menedżerem tej zmiany – to on wskazał kandydata na prezydenta, to on poprowadził kampanię, która przejdzie do historii jako przykład wielkiego sukcesu, niespodziewanego sukcesu – mówił Jacek Karnowski.

Inne nagrody

Podczas wtorkowej wieczornej gali wręczono także pozostałe nagrody Forum Ekonomicznego. Firmą Roku zostało Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych, w kategorii Nowa Kultura Nowej Europy wyróżniono historyka sztuki z Uniwersytetu Jagiellońskiego prof. Jacka Purchlę, w kategorii organizacji pozarządowych nagrodzono Fundację Niepodległość. Nagrodę specjalną Forum otrzymał prezes PZU SA Andrzej Klesyk.

W krynickim spotkaniu bierze udział ok. 3 tys. uczestników z 60 państw świata – ekonomistów, prezesów największych spółek, przedstawicieli rządów, parlamentów, naukowców, biznesmenów, dziennikarzy i działaczy organizacji pozarządowych.

krakow.wyborcza.pl

zrobiłaSięAfera

W Krynicy biznes czuje wiatr zmian

Tomasz Prusek, 09.09.2015

Tomasz Prusek

Tomasz Prusek (PAWEŁ KISZKIEL)

Na Forum Ekonomicznym w Krynicy jak na dłoni widać, że środowisko biznesowe na grubo ponad miesiąc przed wyborami świetnie wyczuwa, skąd wieje polityczny wiatr i już stara się ułożyć z nową władzą.

Jarosław Kaczyński nieprzypadkowo został Człowiekiem Roku decyzją Kapituły Rady Programowej Forum i z błogosławieństwem głównego organizatora Zygmunta Berdychowskiego, który podczas gali usłyszał od szefa PiS wiele ciepłych słów.

Od początku imprezy organizatorzy Forum konsekwentnie pokazują, na jaką formację polityczną stawiają po wyborach. Gwiazdami pierwszego dnia był prezydent Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński, a drugiego – kandydatka PiS na premiera Beata Szydło. Urzędująca premier Ewa Kopacz, jeśli się pojawi, to będzie już kwiatkiem do kożucha. Ta kolejność gości mówi sama za siebie. Politycy PiS są traktowani w Krynicy, jakby już rządzili.

W rozmowach kuluarowych podczas Forum o Platformie Obywatelskiej jako ośrodku władzy mówi się już w czasie przeszłym. Biznes pokazuje, że niezależnie od tego, kto będzie rządzić, to chce z nową władzą robić interesy. Tym bardziej że w wypadku przegranych wyborów PO zostawi gospodarkę o wiele bardziej upaństwowioną, niż przejmowało ją od PiS osiem lat temu. Resort skarbu zbudował narodowe czempiony, które nie tylko nie zostały sprywatyzowane, ale wykupiły prywatne firmy albo wcześniej sprywatyzowane, albo wręcz prywatne od zawsze. Sztandarowym przykładem tej ostatniej polityki jest przejęcie Alior Banku przez PZU. Z połączenia firm chemicznych powstała potężna Grupa Azoty, a w energetyce urosły w siłę koncerny PGE, Tauron, Enea i Energa.

Konsekwencją takiego rozlania się państwa w gospodarce jest jej rosnące uzależnienie od władzy politycznej. W efekcie nowy minister skarbu będzie miał do obsadzenia setki intratnych stanowisk w spółkach skarbu państwa, w których już dawno zapomniano, co to jest ustawa kominowa ograniczająca zarobki. Za rządów PO upowszechniły się kontrakty menedżerskie, które dają takie pensje prezesom państwowym, jakby pracowali w sektorze prywatnym. Dlatego w Krynicy ulubionym tematem rozmów kuluarowych była giełda nazwisk, czyli kto obsadzi jakie stanowiska po zmianie władzy. Bo to, że po wygranej PiS będzie miotła w spółkach skarbu państwa, nikt nie ma tu najmniejszej wątpliwości. Ale nie chodzi tylko o konfitury w samych spółkach.

Zmiana władzy jest szalenie ważna także dla całego otoczenia biznesowego spółek państwowych: banków, kancelarii prawnych, firm doradczych, kontrahentów. Oni również starają się przypodobać nowej władzy, bo zdają sobie sprawę, że w przeciwnym razie mogą stracić kontrakty. Dlatego już w Krynicy rozpoczął się wyścig, kto z kim się spotka, aby porozmawiać o tym, co będzie „po”, kto kogo zna, kto kogo może polecić albo wesprzeć.

W sumie nie ma co się dziwić biznesowi, że już ustawił się z wiatrem zmian, bo jak można było usłyszeć na Forum, nikt nie może pozwolić sobie na to, aby przez cztery lata nie pracować na styku z państwową gospodarką. Bo państwo jest wszędzie i liczą się jego pieniądze, a nie polityczne sentymenty.

Zobacz także

wKrynicy

wyborcza.biz

Kobieta ma rodzić każde dziecko: z gwałtu, z kazirodztwa, ciężko chore. Sejm zajmie się jutro całkowitym zakazem aborcji

Paweł Kośmiński, 09.09.2015

W

W „Marszu dla Życia” w Szczecinie wzięło udział ok. 20 tys. osób, 04.2015 ($Fot. ukasz Wgrzyn / Agencja Gazeta)

„Nie pozwólcie, aby ta okrutna ustawa została przyjęta. Stoi ona w sprzeczności z podstawowymi prawami człowieka, z zasadą poszanowania godności, życia i zdrowia każdej kobiety” – pisze do posłów ponad 40 organizacji z Polski i przeszło 80 z całego świata. Już w czwartek pierwsze czytanie restrykcyjnego projektu obywatelskiego całkowicie zakazującego aborcji.
Projekt ustawy przygotowany przez fundację Pro-Prawo do życia przewiduje zakaz przerywania ciąży we wszystkich trzech przypadkach, w których obecnie jest ono w Polsce dozwolone. Chodzi o sytuację, gdy:
*ciąża jest wynikiem gwałtu,
* zagraża życiu lub zdrowiu kobiety
* w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.Trzy lata więzienia za przerwanie ciąży– Nie można karać dziecka za czyny przestępcze jego rodziców. Jak najbardziej surowo należy ukarać gwałciciela, a nie karą śmierci – dziecko. Bo aborcja to śmierć – przekonywał w rozmowie z „Wyborczą” Krzysztof Kasprzak z fundacji jeszcze w maju. Wtedy organizacji udało się zebrać wymagane pod inicjatywą obywatelską 100 tys. podpisów. To powoduje, że posłowie muszą się zająć projektem.W myśl zmienionych przepisów „kto za zgodą kobiety przerwałby ciążę, podlegałby karze pozbawienia wolności do lat trzech”.W projekcie:
* wykreślono punkty mówiące o „dostępie do informacji i badań prenatalnych”
* wprowadzono zastrzeżenie, że nauczanie o życiu seksualnym „musi respektować normy moralne rodziców”
* zmieniono tytuł ustawy „o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży” na „o ochronie życia i zdrowia ludzkiego od poczęcia”.A konstytucyjne prawo do zdrowia i prywatności?O odrzucenie ustawy apeluje – w listach przesyłanych do wszystkich posłanek i posłów- ponad 40 polskich organizacji pozarządowych i przeszło 80 zagranicznych. Wśród nich: Amnesty International, fundacja Feminoteka, Grupa Edukatorów Seksualnych „Ponton”, Instytut Spraw Publicznych, stowarzyszenie Kongres Kobiet, Trans-Fuzja. Pod apelem podpisali się również prof. Monika Płatek i prof. Wiktor Osiatyński.

– Jeżeli ustawa weszłaby w życie, kobieta bałaby się nawet pójść do lekarza. Skąd miałaby mieć pewność, że będzie on chronił jej życie? Przecież to ustawa, która chroni zarodek, płód, w której nie bierze się pod uwagę zdrowia kobiety. A przecież nie każda z nas chce być świętą bohaterką. Co z konstytucyjnym prawem do zdrowia czy prywatności? Ta ustawa to przejaw absolutnego okrucieństwa wobec kobiet – mówi „Wyborczej” Krystyna Kacpura, dyrektorka Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, organizacji, która zainicjowała apel.

– Apelujemy do rozsądku posłów. Przecież i obecną, niezwykle restrykcyjną ustawę, nieraz trudno wyegzekwować.

Kobiety to ludzie, a nie żywe inkubatory

Sygnatariusze listu zwracają uwagę, że „skutkiem restrykcyjnych przepisów nie będzie eliminacja zjawiska przerywania ciąży, ale zepchnięcie jej do głębokiego podziemia”, a już teraz „każdego roku niemal 50 tysięcy kobiet na całym świecie umiera w wyniku aborcji przeprowadzonych w niebezpiecznych warunkach”.

„Gdyby proponowana zmiana ustawy została przyjęta, także polskie społeczeństwo musiałoby zapłacić wysoką cenę za hipokryzję tak zwanych ‚obrońców życia’, którzy w imię ‚ratowania dzieci’ chcą skazywać kobiety ciężarne na śmierć i nie widzą w nich ludzi, a jedynie żywe inkubatory, które mają pod przymusem rodzić dzieci bez względu na nawet najtragiczniejsze okoliczności” – czytamy w liście.

Organizacje zwracają uwagę, że kobiecie odebrane zostałoby prawo do podjęcia decyzji „nawet w tak drastycznym przypadku jak pewność, że płód, który nosi, nie przeżyje do końca ciąży”. „Za niedorzeczne należy uznać stwierdzenie komitetu ustawodawczego, że wprowadzenie proponowanej zmiany ustawy ‚uczyni relacje społeczne bardziej ludzkimi’ w sytuacji, gdy na jej mocy nawet ofiara gwałtu lub kazirodztwa zmuszona byłaby do donoszenia ciąży i urodzenia dziecka” – zwracają uwagę organizacje.

Aborcja na otwarcie i na zamknięcie kadencji

– Do tego tematu wracamy zawsze na początku każdej kadencji i każdą kadencję kończymy rozpatrywaniem takiego wniosku – zauważyła przed rozpoczęciem obecnego posiedzenia Sejmu marszałek Małgorzata Kidawa-Błońska. I wyraziła nadzieję, że „Sejm po raz kolejny zamknie tę sprawę”.

Projektami zaostrzającymi wypracowany jeszcze w latach 90. tzw. kompromis aborcyjny tylko w tej kadencji posłowie zajmowali się już kilkakrotnie. Obowiązująca w Polsce ustawa już teraz należy do najbardziej restrykcyjnych w Europie.

Zobacz także

polkaMaRodzić

wyborcza.pl

Dzieje trzeciego bliźniaka. Ludwik Dorn na listach wyborczych Platformy

Paweł Wroński, 09.09.2015

Ludwik Dorn podczas posiedzenia Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej. 02.09.2015 Warszawa, hotel Novotel.

Ludwik Dorn podczas posiedzenia Rady Krajowej Platformy Obywatelskiej. 02.09.2015 Warszawa, hotel Novotel.(Fot . Sławomir Kaminski / Agencja Gazeta)

Jest zwierzęciem politycznym. Najbardziej przypomina kota, który chodzi własnymi drogami. Nie przywiązuje się do ludzi, ale do miejsc, i często drapie.

– Przyszedłem do was z daleka – mówił Ludwik Dorn tydzień temu na posiedzeniu rady krajowej PO jako numer dwa na liście radomskiej. Z tak daleka, że chwilę po ujawnieniu tej informacji powiedział w TVN 24, że sam się sobie dziwi, widząc się na liście PO.

To on z Jarosławem Kaczyńskim w 2001 r. współtworzył Prawo i Sprawiedliwość. Jest zresztą autorem poetyckiej nazwy partii, którą znalazł na kartach „Kwiatów polskich” Juliana Tuwima. Był głównym ideologiem partii – pisowskim Lwem Trockim, który miał zastąpić starszego o pięć lat przywódcę.

To on, wielbiciel i tłumacz poezji Yeatsa i Blake’a, u boku Jarosława Kaczyńskiego tworzył błyskotliwe analizy. Śmiałe konstrukcje swojego szefa oplatał wysublimowanymi uzasadnieniami. Za czasów rządów PiS w latach 2005-07 był w partii drugim, za Jarosławem. Formalnie był wicepremierem, ministrem spraw wewnętrznych, a na koniec marszałkiem Sejmu.

Wystartuje z drugiego miejsca na radomskiej liście. Czy 61-letni dziś polityk przyda głosów PO? Wątpliwe. Sam kilkakrotnie powtarzał, że z PO w odróżnieniu od innych polityków wojował rapierem, a nie sztachetą, ale większość elektoratu kojarzy go z ekscesami IV RP.

Czy przyciągnie do siebie część dawnego elektoratu PiS? Też wątpliwe. Zakwestionował boskość i nieomylność lidera partii Jarosława Kaczyńskiego, a za to nie ma rozgrzeszenia.

Droga do ZChN

Droga Ludwika Dorna do polityki, jak sam powiedział w wydanej w 2009 r. książce „Rozrachunki i wyzwania”, zaczęła się od Czarnej Jedynki – harcerskiego szczepu przy warszawskim liceum im. Tadeusza Reytana. Był w zastępie, którego drużynowym był Piotr Naimski.

W 1970 r. na powązkowskim cmentarzu namalował z kolegami napis ku czci robotników pomordowanych wtedy na Wybrzeżu. To Czarna Jedynka, harcerstwo i niezgoda na komunistyczny brak gustu uodporniły go na komunizm i „lewackość”, choć rodzinna tradycja powinna pchać go właśnie tam.

Pochodzi ze spolonizowanej żydowskiej rodziny. Dziadek, optyk z Tarnopola, studiował w Jenie. Ojciec Henryk należał do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, do Polski wrócił z Armią Berlinga. Pozostał lojalnym członkiem PPR, a potem PZPR. Matka Ludwika była znanym warszawskim lekarzem neurochirurgiem.

W 1976 r. Dorn zaczął działać w poważnej polityce. Po wybuchu strajków robotniczych i studenckich w Radomiu wraz z kolegami z Czarnej Jedynki ruszył z pomocą prześladowanym. Jako jeden z pierwszych działaczy Komitetu Obrony Robotników zaznał bólu od milicyjnej pały, która połamała mu żebra.

Słuchał jazzu, lekko hippisował, trochę romansował. W 1978 r. ukończył socjologię. W czasach „Solidarności” redagował podziemny „Głos”, współpracował z Janem Olszewskim, a dorabiał sobie tłumaczeniami powieści Johna le Carré.

W 1983 r. na łamach „Głosu” ukazał się artykuł „Odbudować państwo” postulujący stworzenie triumwiratu: „Solidarność” – Kościół – Ludowe Wojsko Polskie, który będzie sprawował władzę w kraju. Współautorem tej koncepcji, skrytykowanej m.in. przez Aleksandra Halla, był Ludwik Dorn. Po latach autorzy tekstu zwracali uwagę, że była to prefiguracja koncepcji Okrągłego Stołu, którą zrealizowali ich krytycy. Dorn przyznał po latach, że czas publikacji i jej ton były nieodpowiednie. On sam był Okrągłego Stołu gorącym przeciwnikiem.

Po czerwcowych wyborach 1989 r. mimo deklarowanego ateizmu usiłował działać w Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, ale odrzucało go towarzystwo „zdemoralizowanych endeków”. Zagubionemu podał rękę Jarosław Kaczyński, pytając, czy wstąpiłby do Porozumienia Centrum – partii, która ideą „przyspieszenia” chciała rozbić fałszywą jedność Komitetów Obywatelskich.

W wywiadzie dla „Wyborczej” Dorn stwierdził, że w momencie kształtowania się III Rzeczypospolitej istniały dwie wielkie koncepcje tworzenia nowego państwa. Jedną uosabiał Adam Michnik, który chciał stworzyć szeroki ruch promodernizacyjny jako antidotum na endeckie resentymenty. Drugą Jarosław Kaczyński, który myślał w kategoriach przejęcia struktur władzy. Michnik chciał rządzić duszami za pomocą „Gazety Wyborczej”. Kaczyński za pomocą partii, która wsparła prezydenckie aspiracje Lecha Wałęsy.

Dorn po wygranej Wałęsy w wyborach prezydenckich 1991 r. został szefem biura analitycznego przy Kancelarii Prezydenta. Po konflikcie braci Kaczyńskich z prezydentem odszedł wraz z nimi.

Wierny cień Kaczyńskiego

Od tego momentu stał się nieodłącznym cieniem Jarosława Kaczyńskiego. Wraz z prezesem przeżywał gorycz porażki wyborczej z 1992 r. i czas – jak pisze – „wielkiej smuty”. Zwykle za przysadzistą postacią prezesa pojawiał się wysoki, pająkowaty Dorn w ekstrawaganckich i niedopasowanych marynarkach oraz przykrótkich spodniach.

W 1997 r. wraz z kilkunastoma posłami partii znalazł się na listach AWS. Dorn wystąpił z klubu na wieść, że ministrem sprawiedliwości będzie Hanna Suchocka, oskarżana przez prawicę o inwigilację środowiska PC i Kaczyńskiego. Należał do tych niezłomnych działaczy PC, którzy pozostali przy Jarosławie. W Sejmie wraz z nim stanowił tzw. dwuosobowe PC.

AWS ze swoimi układami, układzikami, cyniczną walką o władzę wydawała mu się partią „karzełków”. On sam miał wówczas koncepcje radykalne. Na łamach „Życia” postulował stworzenie przez ówczesną władzę 400-osobowego oddziału młodych, dobrze wykształconych ludzi, którzy obejmą władzę na wszystkich szczeblach struktur państwa. Mieli to być ludzie twardzi, nieprzekupni oraz „niedbający o zwulgaryzowaną ideologię demokratycznego państwa prawa”. Podzielał tezę Kaczyńskiego o „układzie”, który rządzi Polską, ale jego zdaniem były to luźne sieci powiązań, a nie zorganizowana, podziemna struktura władzy. Jednym z elementów walki z układem miało być skończenie „polityki walizkowej” wobec partii politycznych, czyli uzależnienia ich od biznesu.

Dorn był zwolennikiem finansowania partii z budżetu. W 2001 r. był współtwórcą nowelizacji ustawy o partiach politycznych wprowadzającej finansowanie budżetowe. Okazało się, że partie dzięki dotacjom państwowym zyskały dziesięć razy więcej pieniędzy. Po latach sam stwierdził, że PiS „przekształcił się w gospodarstwo rodzinne braci Kaczyńskich”.

W 2000 r. kończył się czas „smuty”. Fortuna uśmiechnęła się do braci Kaczyńskich szeroko za sprawą Jerzego Buzka, który ministrem sprawiedliwości mianował Lecha Kaczyńskiego. Były szef NIK szybko zyskał sobie sławę „szeryfa” walczącego z przestępczością i korupcją, a jeszcze więcej sympatii przydała mu dymisja po konflikcie z koordynatorem służb Januszem Pałubickim.

Na fali protestu powstała partia Prawo i Sprawiedliwość, która stała się szalupą dla dawnych polityków PC i rozbitków z Akcji Wyborczej Solidarność, ZChN i ROP. W 2001 r. na pierwszym zjeździe PiS to Ludwik Dorn został pierwszym wiceprzewodniczącym partii.

Umiarkowany szef MSW

Czy Jarosław Kaczyński i Dorn byli przyjaciółmi? Dorn przez lata twierdził, że łączy ich coś więcej niż polityka, ale po rozstaniu niechętnie odpowiada na to pytanie.

Twierdzi, że Lecha prawie nie znał, w mieszkaniu Jarosława pojawiał się sporadycznie. Amelii Łukasik i Agnieszce Rybak powiedział, że dla Kaczyńskiego był „inteligentnym sparingpartnerem do rozmów o polityce”. O ile strategia partii wykuwała się w rozmowach Lecha i Jarosława Kaczyńskich, o tyle taktyka PiS powstawała w rozmowach Kaczyński – Dorn. To oni stworzyli koncepcję zwycięskiej kampanii 2005 r. Nie miał złudzeń co do niewielkich szans powstania koalicji PO-PiS.

Był jedną z gwiazd rządu Kazimierza Marcinkiewicza, a potem Jarosława Kaczyńskiego, a raczej, jakby powiedział Jarosław, stanowił jej retoryczną szpicę. Terminem „wykształciuchy” zaczerpniętym z publicystyki Romana Zimanda określił widzów TVN. Pytany o możliwość ewentualnego strajku lekarzy stwierdził, że „można ich wziąć w kamasze” – czyli zmobilizować do wojska. O zarobkach w służbie zdrowia mówił: „Pokaż, lekarzu, co masz w garażu”. O korespondencie „Financial Times” Janie Cieńskim powiedział, że „łże jak bura suka”, Monikę Olejnik porównał do Urbana. Czasami obrywało się i koalicjantom, gdy stwierdzał, że nie chciałby, aby jego dzieci wychowywał Roman Giertych, którego serdecznie nie lubi.

W działaniach jako szef MSWiA pozostał zadziwiająco umiarkowany. Mimo przydomku „Krwawy Ludwik” nie przeprowadzał czystek, starał się odseparować działania policji od ekscesów służb ganiających za „układem”.

Z tego powodu powoli w oczach prezesa to nie Ludwik Dorn, ale Zbigniew Ziobro, Mariusz Kamiński, Janusz Kaczmarek stali się symbolami „moralnej odnowy”, którą wspólnie z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin PiS zafundował Polsce.

Na przełomie 2006 i 2007 r. zaczęły się w PiS pojawiać wypowiedzi, że Ludwik Dorn nie dość skutecznie walczył z „układem” i „nie jest sobie w stanie poradzić” w ministerstwie. Zbyt opieszale działał, gdy przygotowywano jakoby zamach na Zbigniewa Ziobrę (tak twierdziło otoczenie Ziobry).

Następnie premier Kaczyński domagał się „mianowania określonej osoby szefem CBŚ”, na co Dorn się nie zgodził. Skończyło się na dymisji i miękkim lądowaniu na stanowisku marszałka Sejmu. Po latach Dorn ocenił, że była to bardziej intryga Kaczmarka niż Ziobry, ale jak napisał, to „premier strzelił mi w kręgosłup”.

Marszałek mniejszości

Przedstawiając nowego marszałka Sejmu, Jarosław Kaczyński stwierdził: „Trudno znaleźć w tym parlamencie marszałka lepszego, lepiej przygotowanego, o większym doświadczeniu parlamentarnym i jednocześnie sprawniejszego intelektualnie”.

Dorn jednak jako marszałek dał się zapamiętać jako właściciel psa Saby wyprowadzanego na spacer sejmowymi korytarzami oraz zaciekły obrońca interesów PiS. W momencie, gdy z powodu afery gruntowej rozpadała się koalicja i rząd stał się mniejszościowy, marszałek czynił wszystko, aby uniemożliwić głosowanie nad odwołaniem poszczególnych ministrów, a następnie nad wnioskiem o wotum nieufności wobec samego siebie.

Jednak popadł w niełaskę w PiS. Świadczył o tym inspirowany przez jego politycznych konkurentów tekst „Dymisja z korupcją w tle” w „Rzeczpospolitej” o tym, że kryje biznesmena Henryka Stokłosę, który ma „niejasne powiązania” z ówczesnym komendantem głównym policji. Pośrednio nieprawdziwe zarzuty poświadczał ówczesny pupil premiera Kaczyńskiego minister Kaczmarek.

„Doszedłem do wniosku, że chodzi nie tylko o to, by odwołać mnie z MSWiA, ale utopić w szambie oskarżeń” – powiedział Dorn po latach. Odpowiedział wtedy listem, oskarżając Kaczyńskiego o nielojalność, bo prezes go nie bronił.

7 września przeprowadził samorozwiązanie Sejmu, uznając, że wykonał „kawał dobrej roboty”. Wybory parlamentarne okazały się katastrofą dla PiS.

Proces z Kaczyńskim

Zapewne Ludwik Dorn zdawał sobie sprawę, że to jest również jego koniec w PiS. W listopadzie wraz z wiceprezesami PiS Kazimierzem M. Ujazdowskim i Pawłem Zalewskim wysłali list otwarty do prezesa, w którym domagali się dyskusji nad przyszłością partii i przyczyną porażki. Zostali zawieszeni. Ani Dorn, ani jego koledzy nie zwrócili uwagi, że prezes Jarosław Kaczyński tak zmienił statut PiS, że jest w stanie decyzje personalne podejmować samodzielnie.

Jarosław Kaczyński postanowił uderzyć z innej strony. Oskarżył go, że nie płaci alimentów. Dorn żenił się trzykrotnie, ma cztery córki, a druga jego żona pisała listy do prezesa PiS. Oznaczało to, że Jarosław Kaczyński chce go zaatakować jako człowieka, nie polityka.

Dorn złożył pozew cywilny przeciwko Kaczyńskiemu o oszczerstwo. Wygrał. Zerwaniem przyjaźni było spotkanie i próby nacisku ze strony Kaczyńskiego, by ten pozew wycofał, bo atakując go, „bardzo zaszkodził Polsce”.

Ostatecznie w październiku 2008 r. Ludwik Dorn został decyzją zarządu partii wyrzucony z PiS za dezawuowanie kierownictwa partii i osoby prezesa. Przeciw zagłosował tylko Tomasz Dudziński. Dorn, krytykując intelektualne obumieranie partii, opisywał Jarosława Kaczyńskiego jako „wezyra” otoczonego przez eunuchów.

Pozostał politykiem osobnym, roninem, który nigdzie nie był w stanie miejsca zagrzać. W wyborach 2011 r. jako „przyjaciel ludu PiS-owskiego” wszedł do Sejmu z list Prawa i Sprawiedliwości, ale ponownie do tej partii nie wstąpił. Większość rozłamowców w pokorze po latach wróciła do PiS. Jednak ceną za to było ukorzenie się przed prezesem. Dorn był na to za dumny.

W Sejmie był wyróżniającym się posłem pracującym w komisji zdrowia (wówczas ocenił obecną premier Ewę Kopacz jako „chodzącą nicość”), potem posłem komisji obrony narodowej. Należał do krytyków ministra Bogdana Klicha, który jego zdaniem nie zapanował nad bałaganem w siłach powietrznych i 36. specpułkiem. To według niego główna przyczyna katastrofy w Smoleńsku.

Nie przyłączył się do „sekty smoleńskiej”, ale podejrzewał, że mit zamachu Kaczyński cynicznie wykorzystuje w polityce. Stwierdził nawet, że „tak samo wierzy on w sfałszowane wybory jak w zamach smoleński”.

Kilkakrotnie powracały plotki, że Ludwik Dorn znajdzie się w Pałacu Prezydenckim w otoczeniu Bronisława Komorowskiego jako reprezentant „prawej strony” i przeciwwaga dla lewicowego Tomasza Nałęcza. Ostatnio, jak mi powiedział jeden z urzędników, „ten plan jest odkładany na kolejną kadencję”.

Sam Dorn w wyborach poparł Andrzeja Dudę i jeszcze tej wiosny zarzekał się, że do PO się nie wybiera. W wywiadzie dla „Polski” – już po przyjęciu oferty PO – stwierdził, że tylko obecny obóz rządowy ma szansę reformować Polskę. Nie byłby kotem, gdyby przy okazji nie drapnął partii rządzącej stwierdzeniem, że Polska pod rządami PO „może nie jest szambem, ale zaczyna zalatywać gównem”.

cieńKaczyńskiego

wyborcza.pl