Ka (20.02.15)

 

Seredyński walczy o ponad 2 mln zł odszkodowania za głośną akcję CBA, w której brał udział „agent Tomek”

AB, PAP, 20.02.2015
Tomasz Kaczmarek

Tomasz Kaczmarek (Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta)

Bogusław Seredyński, były prezes Wydawnictw Naukowo-Technicznych, ponownie walczy o 2,1 mln zł odszkodowania i zadośćuczynienia za niesłuszne aresztowanie go po głośnej akcji Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Śledztwo, w którym zarzucano Seredyńskiemu korupcję, umorzono.
Sąd Okręgowy w Warszawie zaczął badać wniosek Seredyńskiego już po raz trzeci. Były prezes Wydawnictw Naukowo-Technicznych domaga się od skarbu państwa 1,5 mln zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę i 615 tys. zł odszkodowania za straty moralne i materialne.

W ubiegłym roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok SO przyznający mu 190 tys. zł i zwrócił sprawę do sądu okręgowego. W 2013 r. sąd apelacyjny uchylił zaś wcześniejszy wyrok sądu okręgowego przyznający mu 453 tys. zł. Prokuratura Okręgowa w Warszawie zgadza się, że należą mu się pieniądze, ale nie w żądanej wysokości.

„CBA zatrzymało mnie na oczach załogi i w blasku fleszy”

58-letni dziś Seredyński, w 2009 r. prezes największego państwowego wydawnictwa, został zatrzymany przez CBA wraz z radcą prawnym Weroniką Marczuk w sprawie rzekomego przyjmowania łapówek za prywatyzację WNT. W areszcie spędził sześć dni, potem wyszedł za kaucją.

Początkowo prokuratura postawiła obojgu zarzuty korupcyjne; w 2011 r. śledztwo umorzono jednak z braku znamion przestępstwa. Prokuratura uznała m.in., że brak było wiarygodnego podejrzenia, że Seredyński może brać łapówki, a bez takiej pierwotnej informacji służbom nie wolno podjąć „prowokacji policyjnej”.

Dziś Seredyński po raz kolejny zeznawał, jak dwóch udających biznesmenów agentów CBA, w tym Tomasz Kaczmarek (dziś poseł niezrzeszony), 6-7 razy oferowało mu łapówkę, czego odmawiał. W końcu podrzucili mu – jak mówił – 10 tys. euro po upojeniu go alkoholem w jego mieszkaniu. Gdy zażądał od nich spisania umowy na – jak mu tłumaczyli – „pożyczkę”, zgodzili się. – Wtedy jednak CBA zatrzymało mnie na oczach załogi i w blasku fleszy – zeznał.

Kaczmarek nie przyznaje się do zarzutów. Mają „tło polityczne”

Kaczmarek – znany też jako „agent Tomek” – wraz z drugim agentem czeka na proces, oskarżony przez prokuraturę o przekroczenie uprawnień i m.in. nakłanianie Seredyńskiego do wzięcia łapówki. Grozi za to do 8 lat więzienia. Nie przyznaje się do zarzutów; twierdzi, że mają „tło polityczne”.

Kaczmarek zrzekł się immunitetu; immunitet b. szefa CBA Mariusza Kamińskiego (któremu prokuratura też chciała stawiać zarzuty) obronili posłowie, m.in. z PO. Seredyński zapewne wystąpi w tym procesie jako oskarżyciel posiłkowy.

Seredyński mówił, że był przetrzymywany nie w areszcie śledczym, ale w szkole policji w Legionowie w pojedynczej celi, z zasłoniętymi oknami, ze stale włączonym światłem. Zeznał, że agenci CBA mówili mu: „Wp…y cię do wydobywczej, to po trzech dniach będziesz śpiewał jak kanarek”.

Seredyński stracił pracę, zostawiła go narzeczona

Seredyński oświadczył, że w związku ze sprawą gwałtownie pogorszyło się zdrowie jego rodziców, którzy wkrótce potem zmarli. – Narzeczona, z którą planowaliśmy ślub, powiedziała, że nie może żyć z kimś, kto był aresztowany i ma zarzut korupcji – dodał. Były prezes stracił też pracę; przez pięć lat był bezrobotny – nikt go nie chciał zatrudnić. Jak dodał, gdyby nie celowe nagłośnienie jego zatrzymania, to „być może wielu takich skutków bym nie doświadczył”. Informacja o umorzeniu mojej sprawy nie była już tak głośna – podkreślił.

W ostatnim wyroku sąd apelacyjny zalecił Sądowi Okręgowemu m.in., by rozgraniczył skutki zatrzymania od skutków śledztwa. Według pełnomocnika Seredyńskiego, mec. Wojciecha Piłata, trudno ocenić, czy kilka lat życia bez środków do życia to efekt zatrzymania czy też śledztwa. Seredyńskiemu udało się ostatnio znaleźć pracę u brytyjskiego pracodawcy – prowadzi dużą inwestycję na Śląsku (zarabia 1,5 tys. funtów miesięcznie brutto). Były prezes ożenił się, ma też małe dziecko.

„Państwo wysłało swoich siepaczy, by wykazać coś, co nie miało miejsca”

– Państwo wysłało swoich siepaczy, by wykazać coś, co nie miało miejsca – mówił wcześniej Seredyński. Jak dodał, Polska to nadal jego kraj i ojczyzna, ale po takim potraktowaniu nie jest już jego państwem (dziś jest rezydentem Wielkiej Brytanii).

Proces odroczono do 27 marca. Mec. Piłat chce, by biegły ocenił „stopień nagłośnienia” w mediach całej sprawy. W marcu ma też ruszyć cywilny proces, który Weronika Marczuk wytoczyła skarbowi państwa w związku z jej zatrzymanie.

Zobacz także

TOK FM

Węgrów zirytowała polska krytyka Orbána

Rafał Jas, Budapeszt, 20.02.2015
Spotkanie premiera Węgier Viktora Orbana z premier Ewą Kopacz

Spotkanie premiera Węgier Viktora Orbana z premier Ewą Kopacz (Fot. Adam Stępień / Agencja Ga)

Reprymenda, jakiej Warszawa udzieliła węgierskiemu premierowi, sprawiła, że Węgrzy poczuli się urażeni. Zirytowani są nawet niektórzy krytycy i polityczni przeciwnicy Viktora Orbána.
Polak, Węgier już nie takie bratanki? – pytało węgierskie radio po czwartkowej wizycie premiera Viktora Orbána w Warszawie.Można odnieść wrażenie, że wzbudziła ona większe zainteresowanie węgierskiej prasy niż wizyta prezydenta Rosji Władimira Putina na Węgrzech dwa dni wcześniej. Zaskoczeni Węgrzy dowiedzieli się, że Warszawa jest oburzona polityką Budapesztu, który rozbija wewnątrzunijną jedność i handluje z Putinem nie tylko gazem, ale i stabilizacją w regionie.Na Węgry popłynęły komunikaty o polskiej trosce o Ukrainę, o ruganiu premiera Orbána przez premier Kopacz i o polskich zarzutach rozbijania europejskiej wspólnoty. Te doniesienia wprawiły Węgrów w osłupienie, mimo że przecież ponad połowa kraju wcale nie kocha Orbána i słyszy te zarzuty od dawna z innych ust.

„Polska jest hipokrytką”

Polska jest hipokrytką – niedwuznacznie zasugerował liberalny portal internetowy Index, komentując polskie oburzenie podpisaną we wtorek w Budapeszcie węgiersko-rosyjską umową na dostawy gazu. Choć jej szczegóły nie są jawne, można się domyślać, że Węgrzy, jako najbardziej otwarty sojusznik Putina w Unii, dostali preferencyjne stawki na gaz. Ale przecież – pisze Index – Polacy sami podpisali z Rosją, i to raptem dwa lata temu, 15-letni kontrakt na zakup gazu.

Judit Hamberger, specjalistka od spraw polsko-węgierskich z zamkniętego już przez Orbána Instytutu Stosunków Międzynarodowych, mówi, że to właśnie przez słynną polsko-węgierską przyjaźń Polacy są tak wyczuleni na wspieranie Rosji przez Orbána, a przymykają oko na to samo u Słowaków czy Czechów. Przecież Czesi robią po cichu to samo, o czym Orbán trąbi głośno: odchodzą od unijnych ideałów i dbają o własne interesy, zwłaszcza gospodarcze.

„Polacy wspierają unijne sankcje, ale sami jednocześnie je obchodzą, wysyłając towary na Białoruś, tam przepakowując i pod innym szyldem dalej sprzedając do Rosji. My takich dobrych relacji z Białorusią nie mamy” – dodaje Hamberger.

„Warszawa umizguje się do Berlina i Paryża”

Rzecznik rządu Zoltán Kovács w wywiadzie dla kanału informacyjnego Hir TV idzie nawet dalej, mówiąc, że to Polska, a nie Węgry płyną pod prąd unijnej polityki, bo w regionie podobnie jak Węgrzy myślą i Czesi, i Słowacy, a Polska jako jedyna się sprzeciwia. I dodaje, że Warszawa umizguje się do Berlina i Paryża, choć nasza część Europy sytuuje się daleko na liście priorytetów Niemiec i Francji.

Fatalnym wrażenie zrobiły na Węgrach wypowiedzi byłego wicepremiera Jacka Rostowskiego o rzekomej połajance, jaką od premier Kopacz miał usłyszeć szef węgierskiego rządu. Przywoływanie do porządku premiera suwerennego państwa nie mieści się tu w głowie nawet przeciwnikom Orbána i zamiast poparcia dla tej reprymendy słychać niestety głosy o polskiej manii wielkości i grubej przesadzie. Mało kto przy tym wierzy, że taka połajanka rzeczywiście miała miejsce.

W mniej krytycznym tonie , choć dość zdawkowo pisze o tym liberalny tygodnik „Magyar Narancs”: „trwa biczowanie Orbána za węgierską politykę wobec Rosji, i staje się to prawdziwą tragedią całych Węgier”.

Autorka poczytnego bloga i zarazem wielka przeciwniczka Fideszu Éva S. Balogh zwraca uwagę, że w Europie Środkowo-wschodniej wiedzą, iż na Orbána język dyplomatyczny nie działa. Dodaje jednak, że nawet jeśli „reprymenda” była, to nie wiadomo, czy premier się nią w ogóle przejmie.

Polska reakcja na sytuację na Ukrainie to skutek odwiecznej fobii

Media lewicowe i liberalne warszawską wizytę Orbá na interpretują jako porażkę kraju na arenie międzynarodowej – bo przecież nie sam premier, lecz całe Węgry zapłacą izolacją za politykę sprzeczną z linią Unii Europejskiej .

Premiera dość mocno broni natomiast konserwatywny „Magyar Nemzet”, który pisze, że duch walki u Polaków i ich reakcja na sytuację na Ukrainie są skutkiem odwiecznych polskich fobii. A także polskich ambicji – Warszawa chce być centralną siłą w Europie. „Magyar Nemzet” przywołuje polskie stosunki z USA, w których ” absolutnie bezkrytyczna akceptacja polskich władz dla amerykańskich interesów jest nie tyle irracjonalna, co autodestrukcyjna”.

„Retorycznie przesadzone komentarze wypowiadane przez polskich polityków dodatkowo psują i tak już nadwątlone stosunki polsko – węgierskie . Polska z uwagi na swoją wielkość mogłaby być lokomotywą dla trzech pozostałych krajów [Węgier, Czech, Słowacji] , ale nie zauważyła , że te wagony zaciągnęły już hamulec” – dodaje „Magyar Nemzet” .

Zobacz także

wyborcza.pl

 

Żona Kamila Durczoka do „Wprost”: To, co robicie, jest gorsze niż to, co zarzucacie

Wojciech Czuchnowski, 20.02.2015
Marianna Durczok, żona Kamila Durczoka (zdjecie z 2007 roku)

Marianna Durczok, żona Kamila Durczoka (zdjecie z 2007 roku) (Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Gazeta)

Marianna Durczok w dramatycznym liście zarzuca redakcji „Wprost” złamanie wszelkich zasad etycznych i dziennikarskich.
Mimo iż od tygodnia „Wprost” sugeruje, że szef Faktów TVN jest winny molestowania seksualnego dziennikarek stacji, dopiero w ten piątek redakcja przesłała mu pytania w tej sprawie. Autor pytań Marcin Dzierżanowski zażądał odpowiedzi do godz. 20.- Wiedzą, że nic z tymi pytaniami nie jestem w stanie zrobić, bo Kamil od poniedziałku jest w ciężkim stanie w szpitalu – mówi „Wyborczej” Marianna Durczok, która, chociaż pozostaje w separacji z mężem, od kilku dni się nim opiekuje.Durczok znalazł się w szpitalu po poniedziałkowym artykule „Wprost”. Pokazano w nim mieszkanie jego znajomej, w którym były torebki po narkotykach i kompromitujące przedmioty. Autorzy przesądzili, że rzeczy należą do Durczoka, i niezgodnie z prawdą napisali, że dziennikarz „uciekał z mieszkania i został złapany przez policję”. Publikacja wywołała krytyczne głosy w mediach. Komentatorzy mówili, że tekst o mieszkaniu nie ma nic wspólnego z zarzutami o molestowanie seksualne, których „Wprost” dalej nie udowodnił.

Żona dziennikarza wydała w piątek oświadczenie, w którym ocenia metody działania redakcji „Wprost”. Publikujemy jego pełną treść:

Do redakcji Wprost

W związku z pytaniami skierowanymi przez redaktora Dzierżanowskiego do mojego męża odpowiedź do Państwa kieruję ja, ponieważ, jak zapewne Państwo wiecie, Kamil w poniedziałek znalazł się w poważnym stanie w szpitalu. Znalazł się tam w wyniku Waszych publikacji, skonstruowanych tak, że stanowią publiczny lincz na Kamilu i medialną egzekucję w odcinkach. W dwa tygodnie, publikując nieudokumentowane zarzuty oraz wchodząc z butami w prywatne życie, zniszczyliście człowieka, naraziliście jego zdrowie oraz życie jego, moje i bliskiej nam osoby.

Jeśli zatem chcecie dochować rzetelności, musicie poczekać na wyniki działań Komisji TVN.

Uważam, że to, co robicie, jest gorsze niż to, co zarzucacie. Pomyliliście rolę dziennikarzy z rolą psów gończych tropiących ofiarę. To nie jest rzetelne dziennikarstwo, to w ogóle nie jest dziennikarstwo. Nie mając dowodów na zarzuty, które postawiliście w pierwszym tekście, i tropiąc wątki z jego osobistego życia, dzwonicie gorączkowo do dalszych i bliższych znajomych moich i Kamila, niemających żadnego związku z jego pracą. To skandaliczne. Kamil od kilku lat jest wolnym mężczyzną i jego prywatne życie jest jego prywatną sprawą. Kto i co poza żądzą taniej sensacji dał Wam tytuł, aby w natarczywy sposób wydzwaniać po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnych publikacji?

Kamil oświadczył w TOK FM, iż nigdy nie molestował żadnej pracownicy ani kobiety. Wyjaśnia to Komisja powołana przez TVN. To ona i ewentualnie sąd, a nie Wy, jest właściwym organem, aby się tym zająć. Znowu pomyliły się Wam role.

I ostatnia rzecz – jestem za rzetelnym wyjaśnianiem wszystkich zarzutów związanych z zachowaniem w miejscu pracy. Od wielu lat jestem w zawodzie, widziałam wiele zachowań dziennikarskich. Mój dorobek i doświadczenie uprawniają mnie, by z całą stanowczością oświadczyć – to, co zrobiliście i nadal robicie, jest obrzydliwe i urąga wszelkim standardom dziennikarskiej etyki.

Marianna Dufek-Durczok

Zobacz także

wyborcza.pl

Żona Durczoka o publikacji „Wprost”: Zniszczyliście człowieka, naraziliście jego zdrowie. To nie jest dziennikarstwo

Aneta Bańkowska, 20.02.2015
Marianna Durczok, żona Kamila Durczoka (zdjecie z 2007 roku)

Marianna Durczok, żona Kamila Durczoka (zdjecie z 2007 roku) (Fot. Bartłomiej Barczyk / Agencja Gazeta)

„Zniszczyliście człowieka, naraziliście jego zdrowie oraz życie jego, moje i bliskiej nam osoby” – pisze w liście otwartym do redakcji „Wprost” Marianna Dufek-Durczok. „Pomyliliście rolę dziennikarzy z rolą psów gończych tropiących ofiarę. To nie jest rzetelne dziennikarstwo” – dodaje.
„W związku z pytaniami skierowanymi przez redaktora Dzierżanowskiego do mojego męża, odpowiedź do Państwa kieruję ja, ponieważ jak zapewne Państwo wiecie, Kamil w poniedziałek znalazł się w poważnym stanie w szpitalu. Znalazł się tam w wyniku Waszych publikacji, skonstruowanych tak, że stanowią publiczny lincz na Kamilu i medialną egzekucję w odcinkach” – pisze Marianna Durczok.Wcześniej w rozmowie z Dominiką Wielowieyską na antenie Radia TOK FM Kamil Durczok poinformował słuchaczy, że rozstał się z żoną. „Nie jesteśmy po rozwodzie, ale nie mieszkamy razem” – mówił. Szef „Faktów TVN” dodał też, że „trzyma się dzięki temu, że żona, z którą się rozstał, jest dla niego oparciem”.„Pomyliliście rolę dziennikarzy z rolą psów gończych tropiących ofiarꔄW dwa tygodnie publikując nieudokumentowane zarzuty oraz wchodząc z butami w prywatne życie zniszczyliście człowieka, naraziliście jego zdrowie oraz życie jego, moje i bliskiej nam osoby. Jeśli zatem chcecie dochować rzetelności, musicie poczekać na wyniki działań Komisji TVN. Uważam, że to, co robicie, jest gorsze niż to, co zarzucacie” – zaznacza dziennikarka.

Helsińska Fundacja Praw Człowieka o tekście „Wprost” [CZYTAJ] >>>

„Pomyliliście rolę dziennikarzy z rolą psów gończych tropiących ofiarę. To nie jest rzetelne dziennikarstwo, to w ogóle nie jest dziennikarstwo. Nie mając dowodów na zarzuty, które postawiliście w pierwszym tekście i tropiąc wątki z jego osobistego życia, dzwonicie gorączkowo do dalszych i bliższych znajomych moich i Kamila, nie mających żadnego związku z jego pracą. To skandaliczne” – zaznacza Marianna Durczok.

„Kamil jest wolnym mężczyzną. Jego prywatne życie to jego prywatna sprawa”

W kolejnych słowach dziennikarka dodaje, że „Kamil od kilku lat jest wolnym mężczyzną i jego prywatne życie jest jego prywatną sprawą”. „Kto i co poza żądzą taniej sensacji dał Wam tytuł, aby w natarczywy sposób wydzwaniać po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnych publikacji?” – pyta.

Po publikacji „Wprost” Giertych pisze do Latkowskiego: Pamiętaj, jak… >>>

Marianna Durczok podkreśla też, że to, czy jej mąż dopuścił się molestowania pracownic TVN-u (jak sugerowały pojawiające się w sieci plotki), wyjaśnia komisja powołana przez stację. „To ona i ewentualnie sąd, a nie Wy, jest właściwym organem, aby się tym zająć. Znowu pomyliły się Wam role” – pisze. W jej opinii publikacje tygodnika „urągają wszelkim standardom dziennikarskiej etyki”.

Odpowiedź „Wprost”

Tygodnik szybko zareagował na list Dufek-Durczok. W oświadczeniu na stronie internetowej redakcja opisała „nieścisłości”, jakie miały znaleźć się w liście żony dziennikarza TVN. Zaznaczają przede wszystkim, że rozmowy z Kamilem Durczokiem dotyczyły nie spraw osobistych, a kwestii molestowania i mobbingu. „Za głęboko niesprawiedliwe uznajemy nazywanie nas ‚psami gończymi tropiącymi ofiarę’ gdy w rzeczywistości upominamy się o prawa ofiar. Ofiar molestowania i lobbingu. Powtórzmy: ofiarami są osoby które spotkaliśmy podczas pracy nad tekstem”, pisze tygodnik. Redakcja podkreśla też, że to „Wprost” spowodowało zainteresowanie aferą, więc nie ma obowiązku czekania na wyniki komisji TVN. „Odbieramy takie sugestie jako próbę opóźnienia naszej publikacji. To żądanie absurdalne – wszak gdyby nie nasze zainteresowanie tematem, komisja ta w ogóle by nie powstała”, pisze tygodnik, dodając, że jego praca może właśnie dostarczyć komisji materiałów.

„Stanowczo zaprzeczamy, że ‚dzwoniliśmy gorączkowo po całej Warszawie i Śląsku w poszukiwaniu tematów do kolejnej publikacji'”, czytamy dalej w oświadczeniu. „Nie tropimy prywatnych wątków z życia pana Durczoka. Osoba szefa Faktów TVN interesuje nas wyłącznie w chwili, gdy pojawia się uzasadnione podejrzenie, iż mogło dojść do złamania prawa”, zapewnia redakcja.

„Wprost” pisze o „Ciemnej stronie Durczoka”

W najnowszym numerze „Wprost” dziennikarze gazety opisali zajścia, do których miało dojść 16 stycznia na warszawskim Mokotowie. Według tygodnika uczestniczył w nich Kamil Durczok, szef „Faktów” TVN.

W historii pojawia się postać 29-latki, która miała wynajmować mieszkanie od biznesmena – informatora redakcji tygodnika. W apartamencie miały znajdować się m.in. prywatne rzeczy Durczoka i „biały proszek”. Wezwana na miejsce policja miała spisać dziennikarza na klatce schodowej budynku jako – jak mówi sam szef „Faktów” – „świadka czegoś tam”. Informację o policyjnej interwencji potwierdził rzecznik Komendy Głównej Policji. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że materiały zabezpieczone w mieszkaniu to amfetamina i kokaina.

Durczok: Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety

Wcześniej „Wprost” w tekście „Ukryta prawda” z 1 lutego napisał o molestowaniu i mobbingu w jednej z dużych stacji telewizyjnych. Redakcja nie podała, o jaką stację chodzi ani który dziennikarz miał się tego dopuścić. Zapowiedziano jedynie, że temat będzie rozwijany w kolejnych wydaniach.

Durczok odniósł się do obu artykułów na antenie Radia TOK FM. – Nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic. Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety – zapewnił w rozmowie z Dominiką Wielowieyską. – Czym innym jest wymagający szef, czym innym szef molestujący. Nigdy nie byłem molestującym szefem – powtarzał. Jak dodał, rozważa kroki prawne przeciwko tygodnikowi.

Zobacz także

TOK FM

Orbán nie planował spotkania z Kaczyńskim

Paweł Wroński Rafał Jas Budapeszt, 20.02.2015
Kancelaria premiera Orbána przypomina, że nie planował on spotkania z prezesem Kaczyńskim

Kancelaria premiera Orbána przypomina, że nie planował on spotkania z prezesem Kaczyńskim (Fot. Adam Stępień / Agencja Ga)

„Premier Węgier Viktor Orbán nie planował spotkania z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim” – pismo tej treści otrzymaliśmy z kancelarii premiera Węgier. Przypomnijmy: PiS ogłosił wcześniej, że Kaczyński dostał zaproszenie, ale odmówił spotkania z Orbánem.

O tym, że prezes PiS odmówił spotkania z premierem Orbánem, mówił w środę wielokrotnie przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak. Najpierw stwierdził, że zaproszenie wystosowała „strona węgierska”, potem, że „otoczenie premiera Viktora Orbána”. Powodem miałoby być „rozbijanie jedności Unii Europejskiej” w obliczu polityki prowadzonej przez prezydenta Rosji Władimira Putina. Błaszczak wezwał premier Ewę Kopacz, by odwołała spotkanie z premierem Węgier. Politycy PiS przez cały dzień w programach informacyjnych wskazywali na postawę Kaczyńskiego jako wzór dla premier Kopacz i krytykowali ją za spotkanie z politykiem, który przez lata był dla PiS wzorem.

Wieczorem pierwsze wątpliwości w sprawie spotkania Orbán – Kaczyński wyraził w TVN 24 wiceminister Rafał Trzaskowski, który uczestniczył w rozmowach. Stwierdził, że zaintrygowany sam zapytał członków węgierskiej delegacji, czy Orbán zamierzał się spotkać z Kaczyńskim, a oni odpowiedzieli, że takiej propozycji nie było.

Poseł PiS Witold Waszczykowski określił te stwierdzenia jako „insynuację”. Twierdził też, że PiS ma specjalne kanały komunikacji z węgierskim przywódcą.

Sam Mariusz Błaszczak precyzował, że zaproszenie dla prezesa PiS zostało wysłane w środę. Nie podał jednak, od kogo ani jaka miałaby być forma tego spotkania. Przypomnijmy: premier Węgier oprócz spotkania z premier Kopacz uczestniczył w uroczystości w Krajowej Izbie Gospodarczej, gdzie przyznano mu nagrodę Złotego Parasola. W ceremonii brało jednak udział kilkadziesiąt osób.

Informacji o spotkaniu prezesa PiS z premierem Węgier nie potwierdzała ambasada Węgier. Zwróciliśmy się więc o wyjaśnienie do kancelarii premiera Węgier Viktora Orbána. Otrzymaliśmy oświadczenie szefa służby prasowej premiera Bertalana Havasiego. Stwierdza on „wobec plotek, które pojawiły się mediach, że ani kancelaria premiera, ani sam premier Viktor Orbán nie planowali, ani nie inicjowali spotkania w środę z panem Jarosławem Kaczyńskim w Warszawie”.

Usiłowaliśmy w tej sprawie uzyskać wypowiedź przewodniczącego partii Mariusza Błaszczaka lub rzecznika Marcina Mastalerka. Telefony polityków PiS milczały.

Kontrowersje wokół rzekomego niedoszłego spotkanie premiera Orbána z byłym premierem Kaczyńskim były w piątek z rozbawieniem omawiane w węgierskich mediach. Co stało się z wielką polityczną miłością, jaką jeszcze niedawno Jarosław Kaczyński darzył Viktora Orbána? – pytali liczni komentatorzy, zwłaszcza liberalni i lewicowi, czyli krytyczni wobec Orbána. Przypominali, że lider PiS zapowiadał, iż Waarszawa stanie się drugim Budapesztem.

Zobacz także

wyborcza.pl

Dodaj komentarz