Michalik (29.03.15)

 

„Lipnica popiera Andrzeja Dudę”. Kandydat PiS na konkursie rekordowych palm wielkanocnych

Kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda odwiedził w niedzielę palmową Lipnicę Murowaną, w której co roku odbywa się konkurs na największą palmę.
Kandydat PiS na prezydenta Andrzej Duda odwiedził w niedzielę palmową Lipnicę Murowaną, w której co roku odbywa się konkurs na największą palmę. Fot. Twitter.com/BeataSzydlo

Mniej kampanijnie, bardziej świątecznie. Andrzej Duda gościł w niedzielę na konkursie palm w Lipnicy Murowanej w Małopolsce. Najwyższa miała 29 metrów 40 centymetrów i choć wysokość imponująca, rekordu sprzed roku pobić się nie udało. Sama wizyta kandydata – udana. „Lipnica popiera Andrzeja Dudę” – komentuje Beata Szydło.

Lipnica bez Komorowskiego
„Palmowym” zmaganiom swego czasu przyglądała się prezydencka para (m.in. w roku 2011). w tym roku Bronisław Komorowski udał się jednak do Tunisu, aby tam wziąć udział w marszu i złożyć hołd ofiarom poległym w zamachu terrorystycznym. Nie zabrakło jednak jego największego politycznego konkurenta.

Andrzej Duda chętnie pozował do zdjęć i podpisywał autografy. Jego obecność wzbudzała duże zainteresowanie mieszkańców. W prezencie otrzymał symboliczne aniołki na szczęście, o czym informowała na Twitterze szefowa jego sztabu Beata Szydło.

Lipnickie palmy znane są od dawna. Konkurs na największą i najładniejszą odbywa się tam co roku. Dziś miała miejsce 57 jego odsłona. Bezwzględnym rekordzistą pozostaje Zbigniew Urbański, który przed czterema laty przygotował palmę w wysokości 36,4 m. – Stwierdziłem, że już nie warto z sobą się ścigać, tylko trzeba obniżać poprzeczkę, aby konkurencja mnie dogoniła – mówił.

Nikomu do tej pory nie udało się pokonać tego wyniku. W tym roku również – z 29-metrowym wiklinowym drzewkiem – ponownie triumfował słynny w okolicy pan Zbigniew.

naTemat.pl

Duda, adwokat Biereckiego. Kandydat PiS stoi za dwiema skargami do Trybunału Konstytucyjnego, które pomogły SKOK-om

Andrzej Duda stoi za dwoma wnioskami do Trybunału Konstytucyjnego, które pomagały Grzegorzowi Biereckiemu - pisze "Newsweek".
Andrzej Duda stoi za dwoma wnioskami do Trybunału Konstytucyjnego, które pomagały Grzegorzowi Biereckiemu – pisze „Newsweek”. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Andrzej Duda był adwokatem prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale był też adwokatem SKOK-ów i Grzegorza Biereckiego. Jak pisze nowy „Newsweek” to właśnie kandydat PiS na prezydenta pilotował dwie skargi do Trybunału Konstytucyjnego, które miały pozwolić senatorowi nadal rządzić SKOK-ami.

Grzegorz Bierecki nie jest już szefem SKOK-ów, zrezygnował w październiku 2012 roku. Na krótko przed wejściem w życie nowych przepisów, które nakazywały, by prezesem była osoba dająca „rękojmię ostrożnego i stabilnego zarządzania”. Bierecki tego warunku nie spełniał, bo ciągnęła się za nim sprawa sprzed dekady. Zarzucano mu, że działał na szkodę Wielkopolskiego Banku Rolniczego – opisuje w „Newsweeku” Michał Krzymowski.

W ciągu kilkunastu miesięcy czterej SKOK-owcy dostają zarzuty karne. Wśród nich są: prezes WBR podejrzany o niegospodarność i narażenie banku na ponad 6,2 mln zł strat oraz członek rady nadzorczej Grzegorz Bierecki, który według prokuratury działa na szkodę spółki i nie dopełnił obowiązku należytego dbania o interesy majątkowe. Zarzuty są poważne. Prezesowi grozi do 10 lat więzienia, a Biereckiemu do pięciu.

Źródło: „Newsweek Polska”

Kiedy władzę przejmuje PiS i ministrem sprawiedliwości zostaje Zbigniew Ziobro śledztwo zostaje przeniesione, a po kilku latach wątek Biereckiego trafia do umorzenia. Sprawa cały czas ciągnie się za prezesem Kasy Krajowej: kiedy SKOK-i chcą stworzyć bank nie zgadza się Komisja Nadzoru Finansowego, powołując się na toczące się wtedy jeszcze śledztwo. W 2009 r. KNF nie zgodziła się na powołanie Biereckiego na prezesa dwóch związanych ze SKOK-ami towarzystw ubezpieczeniowych.

Kiedy więc SKOK-i miały zostać objęte nadzorem KNF stało się jasne, że Bierecki nie będzie mógł dłużej szefować Kasie Krajowej, która nadzoruje niemal pięćdziesiąt kas. Dlatego Lech Kaczyński zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego przepis o konieczności „rękojmi ostrożnego i stabilnego zarządzania”. To samo zrobiła w 2012 r. grupa posłów PiS. Zarówno za pierwszym, jak i drugim wnioskiem stał Andrzej Duda. Ku nieszczęściu Biereckiego w obu przypadkach Trybunał oddalił zastrzeżenia.

Cały tekst w nowym wydaniu tygodnika „Newsweek Polska”

naTemat.pl

Są zdjęcia polityków PiS na imprezach SKOK Wołomin. PiS mówi, że zdjęcie zdjęciu nierówne i atakuje Komorowskiego

PiS przekonuje, że nie ma nic złego w zdjęciach polityków partii na imprezach SKOK Wołomin.
PiS przekonuje, że nie ma nic złego w zdjęciach polityków partii na imprezach SKOK Wołomin. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

PiS stosuje podwójne standardy w sprawie SKOK Wołomin. Jeśli na zdjęciu jest prezydent Komorowski, jest ono dowodem na związki głowy państwa z przestępcami. Jeśli sfotografowano polityków PiS – nic się nie stało. Zebraliśmy pierwsze komentarze w sprawie zdjęć z imprez SKOK Wołomin, które publikuje nowy „Newsweek”.

Ostatni tydzień to peregrynacja zdjęcia Bronisława Komorowskiego z twórcami SKOK Wołomin. Fotografia zrobiona na premierze filmu „1920. Bitwa Warszawska” miała być dowodem na związki prezydenta z WSI, a nawet na roztaczanie parasola nad SKOK-iem Wołomin. Teraz okazuje się, że fotografie z twórcami SKOK Wołomin mają też politycy PiS.

Nie tylko Komorowski
„Newsweek” publikuje zdjęcia z urodzin SKOK Wołomin. Są na nich politycy wszystkich opcji, także PiS. To m.in. Jacek Sasin, Małgorzata Gosiewska i Marek Jurek. – Jako poseł z powiatu wołomińskiego musiałbym nie prowadzić żadnej aktywności w powiecie, żeby nie dorobić się zdjęcia z prezesem SKOK Wołomin. Wtedy, w 2011 czy 2012, była to szanowana instytucja – przekonywał ten pierwszy w TOK FM.

Od nas telefonu nie odbiera, podobnie jak poseł Gosiewska. Ale bronią ich koledzy. – Jacek Sasin jest posłem z tamtego okręgu – przypomina europoseł Zbigniew Kuźmiuk. – Ja też jestem na różnych uroczystościach, rocznicach powstania banków spółdzielczych i nie mam pojęcia czy te banki dobrze stoją czy nie – dodaje polityk.

„Nic się nie stało”
– Nie widzę w tym nic zdrożnego. Trudno się dziwić, że Sasin uczestniczył w uroczystościach w swoim okręgu wyborczym – mówi o obecności Sasina czy Gosiewskiej na imprezach SKOK Wołomin.

Kuźmiuk przekonuje, że zdjęcie zdjęciu nierówne, bo Komorowski wiedział kim są Piotr P. i Mariusz G., a jego koledzy nie. – Szkoda, że załącznik do raportu z likwidacji WSI nie został upubliczniony. Gdyby ta wiedza była publiczna zapewne nie pozwolono by takim ludziom kierować instytucją finansową – przekonuje polityk.

Sasin bez winy
Nie dodaje, że Lech Kaczyński miał możliwość opublikowania dokumentu, ale tego nie zrobił. – Prezydent Komorowski tym różni się od Jacka Sasina, że musiał mieć wiedzę o tych panach – przekonuje. – Do załącznika mieli dostęp tylko jego autorzy, czyli Antoni Macierewicz i Jan Olszewski oraz śp. Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski – mówi Kuźmiuk.

Jan Szyszko: – Nie znam tych zdjęć, niech pan mi je prześle, to jutro sobie otworzę w internecie i panu skomentuję – mówi. Kiedy próbowałem wytłumaczyć byłemu ministrowi środowiska w rządzie PiS, że nie chodzi o to, co na zdjęciach widać, ale o sam fakt ich istnienia poseł po prostu się rozłączył.

Prawica nadal uderza w prezydenta
– To gra polityczna, każdy szuka słabych stron przeciwnika – tłumaczy pojawienie się zdjęć Tadeusz Cymański, były poseł do PE. Przekonuje, że zdjęcie polityków PiS z twórcami SKOK-u Wołomin nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość, a zdjęcie Komorowskiego mogło być wykorzystywane do powoływania się na wpływy. – Przecież po to te zdjęcia z prezydentem były później drukowane w gazetkach SKOK-u Wołomin i pokazywane na stronach internetowych – mówi.

– Największe nadużycia były kiedy SKOK Wołomin już podlegał pod nadzór KNF. Jest hipoteza, że mógł to robić, bo miał parasol. Pytanie czyj? To zdjęcie mogło tworzyć wrażenie, że ci panowie znają się z prezydentem, a wiadomo, że prokuratura, policja, CBA czy inne służby działają wtedy ostrożniej, inaczej się kontroluje wierchuszkę – przekonuje Cymański.

„Ciemny lud to kupi”
– Zdjęcie nie jest dowodem niczego, ale jednak prezydent wypowiada się bardzo niejasno na temat WSI. Gdyby nie te wypowiedzi, to nie pokazywano by zdjęć, one są tylko przesłanką – mówi polityk Solidarnej Polski. – To miał być atak na Dudę, ale odbija się rykoszetem. To nie jest wynik 1:0, ta walka uderza w obie strony – ocenia Tadeusz Cymański.

Telefonu nie odbierają ani Bartosz Kownacki, ani Jacek Kurski czy Mariusz Błaszczak, którzy najbardziej intensywnie promowali w mediach zdjęcie prezydenta. Nie poznamy więc odpowiedzi na pytanie, czy nadal będą to robić i czy w drugiej ręce będą trzymali zdjęcia swoich kolegów na imprezach w Wołominie. Choć odpowiedzi na te pytania wydają się oczywiste, wszak przekonanie, że „ciemny lud to kupi” jest nadal w partii Kaczyńskiego silne.

naTemat.pl

Kandydat Ruchu Narodowego na bezrobociu? „Nie. Przecież będę prezydentem”

Kandydat Ruchu Narodowego po ogłoszeniu startu w wyborach zwolniony z pracy w klubie fitness.
Kandydat Ruchu Narodowego po ogłoszeniu startu w wyborach zwolniony z pracy w klubie fitness. Fot. Facebook.com/Kowalski.Marian

Okazuje się, że start w wyborach prezydenckich można przypłacić utratą pracy. Kilka miesięcy temu z wytwórnią Sony Music Poland problemy miał Paweł Kukiz, dziś podobna historia spotyka Mariana Kowalskiego, kandydata Narodowców i (byłego już) trenera personalnego w klubie Pure Jatomii Fitness.

Zwolniony za polityczne poglądy?
Działacze Ruchu Narodowego nie mają wątpliwości – ich kandydat został zwolniony za aktywną działalność polityczną. – Wystąpiłem o bezpłatny urlop, w zamian otrzymałem wypowiedzenie – mówi sam zainteresowany i przekonuje, że był najlepszym trenerem w zespole.

Na swoim dotychczasowym pracodawcy nie pozostawia suchej nitki. – To zagraniczna firma, a w swoich dotychczasowych wystąpieniach zawsze mówiłem, że zagraniczne firmy zatrudniają na haniebnych warunkach – twierdzi. W innym klubie (będącym polską firmą) gdzie pracuje jako szef ochrony, urlop dostał bez problemu.

Liczy się praca, nie poglądy
Stanowisko Pure Jatomii jest nieco inne. Klub wyjaśnia, że Marian Kowalski miał umowę-zlecenie, która nie wymaga dłuższego okresu wypowiedzenia ani bezpłatnych urlopów. Każdy oceniany jest na podstawie swojej pracy, a Kowalski po zaangażowaniu się w kampanię prezydencką, miał osiągać słabsze wyniki niż wcześniej. Był mniej dyspozycyjny, odwoływał kolejne (i tak rzadko brane) dyżury na siłowni.

PURE JATOMI

Swoich pracowników (…) traktujemy na równych zasadach, dlatego nie mogliśmy pozwolić sobie na niedyspozycyjnego czasowo pracownika, ponieważ byłoby to źle odebrane przez pozostałą część zespołu, która sumiennie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Czytaj więcej

Klub zaznacza również, że zwolnienie Mariana Kowalskiego odbyło się w przyjaznych warunkach, a sam kandydat nie zgłaszał żadnych obiekcji. Skąd zatem cała afera? Pracownicy Pure Jatomi sugerują, że całe działanie to celowa nagonka, która ma przynieść Kowalskiemu popularność medialną.

Sam kandydat bezrobocia się nie boi, bo – jak przekonuje – i tak zostanie prezydentem, choć dziś nie ma większych szans nawet na zdobycie 5 proc. poparcia.

Antysystemowym (nie)trudniej
Narodowcy szybko przyjęli narrację o nagonce na antysystemowych kandydatów, zwłaszcza że wcześniej współpracę z Pawłem Kukizem zakończyła wytwórnia Sony Music Poland. Firma, zgodnie z ustalonymi zasadami, nie chciała angażować się w jakąkolwiek działalność polityczną ani pośrednią promocję polityków. – Muzyka jest ponad podziałami i chcemy szanować poglądy polityczne naszych wszystkich klientów –przekonywali.

W przypadku Mariana Kowalskiego sytuacja nie wydaje się być tak kontrowersyjna, jak próbują ją opisywać na Facebooku czy Twitterze jego polityczni współpracownicy. Łatwo rzucić proste hasło, z którego wynika, że jeśli próbujesz obalisz system, ciągle ktoś rzuca ci przysłowiowe kłody pod nogi. Warto jednak pamiętać o tym, iż umowa na zlecenie „cieszy się” takimi, a nie innymi warunkami – bez względu na to, jakie kto ma poglądy polityczne. Zwolnienie z pracy – przy niskim w nią zaangażowaniu – można było przewidzieć.

Źródło: rp.pl

naTemat.pl

Nałęcz: Afera ws. SKOK-ów jest jak afera Rywina. Duda powinien się wytłumaczyć

MT, 29.03.2015
Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta

Tomasz Nałęcz, doradca prezydenta (JAKUB ORZECHOWSKI)

– Sytuacja jest analogiczna. Mamy grupę trzymającą władzę w SKOK-ach, która robi wszystko, żeby bronić wąskiego interesu osób kierujących SKOK-ach – stwierdził Nałęcz w Radiu Zet. Wezwał też Andrzeja Dudę, aby wyjaśnił swoją rolę w kontekście ustawy wprowadzającej nadzór bankowy nad SKOK-ami.
Tomasz Nałęcz stwierdził w programie „7 dzień tygodnia” w Radiu Zet, że podobieństwo pomiędzy aferą Rywina i aferą ws. SKOK-ów polega na tym, że w obu „wykorzystywano niedopuszczalne zachowania w procesie legislacyjnym”, które „służyły robieniu mętnych interesów”. – Z tego Duda powinien zdać relację – stwierdził Nałęcz. – Bardzo niepokojące jest, że Duda milczy i tych wyjaśnień nie składa – dodał doradca Bronisława Komorowskiego.
Podkreślił, że działania ludzi zarządzających SKOK-ami były „niezwykle lukratywne”, ponieważ, zaczynając od kapitału kilkudziesięciu tysięcy, dochodzili do kilkudziesięciu milionów dolarów majątku.

„Grupa trzymająca władzę w SKOK”

Nałęcz odniósł się do wniosku do Trybunału Konstytucyjnego ws. ustawy wprowadzającej nadzór bankowy nad SKOK-ami, nad którym w kancelarii Lecha Kaczyńskiego pracował Andrzej Duda. Czytaj więcej na ten temat >>>

Tłumaczył, że przygotowanie zaskarżenia ustawy do Trybunału Konstytucyjnego jest elementem procesu legislacyjnego. – Zachowana szczątkowa dokumentacja wskazuje, że działano wyłącznie w oparciu o opinie przygotowane przez SKOK-i, czyli przez zainteresowanych. Zero bezstronności. O tym powinien opowiedzieć pan Duda – mówił.

Nałęcz powiedział też, że „grupa trzymająca władzę w SKOK-ach” przyszła do Olgierda Dziekońskiego, ministra w kancelarii Bronisława Komorowskiego. – Żeby zrobić to samo, co z panem Dudą: spowolniać wejście KNF do SKOK-ów, bo nadzór KNF odsłaniał prawdę o SKOK-ach, którą chciano zataić – mówił Nałęcz.

>>> Kaczyński o Dudzie: Toczy się kampania przeciwko uczciwemu człowiekowi

Notatka ze spotkania Duda-Bierecki? „Proszę pytać Andrzeja Dudę”

Dziekoński, jak twierdzi Nałęcz, spotkał się z Biereckim w asyście innych pracowników kancelarii, a ze spotkania sporządzona została notatka. – Czy istnieje notatka ze spotkania Andrzeja Dudy z Grzegorzem Biereckim? – zapytała prowadząca program Monika Olejnik.

Tomasz Nałęcz powiedział, że „ma wiedzę na ten temat, bo zajrzał do dokumentacji”, ale kilkakrotnie zaproponował, żeby z tym pytaniem zwrócić się do Andrzeja Dudy. – On jest skarbnicą wiedzy na temat lobbingu SKOK-ów – stwierdził Nałęcz.

Wśród gości programu był też Jarosław Gowin, który stwierdził, że próba uderzenia w Andrzeja Dudę przez „obóz rządowy i obóz prezydencki” jest bardzo niebezpiecznym działaniem. – W SKOK-ach jest zdeponowanych 16 mld oszczędności. Skutkiem ubocznym waszych działań może być rozchwianie tego sektora i gigantyczne straty dla setek tysięcy ludzi – stwierdził.

– Ten argument to jest właśnie nowa metoda obrony tych ciemnych interesów. Tymczasem dzięki Komorowskiemu skoki objęto nadzorem KNF i gwarancjami bankowymi – odparł Nałęcz.

„Szczególnie niebezpieczny układ”

– Chcę tylko przypomnieć, że w czasie expose pan premier ówczesny, Kaczyński, mówił o tym, że w polityce szczególnie niebezpieczny układ to taki, jak politycy dojdą do wspólnego porozumienia i będą pisali ustawy pod konkretną firmę. Tu się tak dokładnie stało – stwierdził kolejny z gości, Stanisław Żelichowski. – To jest klasyczny przykład układu, o którym mówił prezes Kaczyński. Dzisiaj próby szukania historii, które by to trochę złagodziły, jest co najmniej nie na miejscu – podkreślił.

gazeta.pl

Goście Wołomina. Na zamkniętych imprezach SKOK-u Wołomin bawili się politycy wszystkich partii

29-03-2015
ZOBACZ ZDJĘCIA »SKOK Wołomin

Były burmistrz Wołomina Ryszard Madziar oraz Jacek Sasin

„Newsweek” dotarł do zdjęć z trzech zamkniętych imprez urodzinowych SKOK-u Wołomin. W towarzystwie Piotra P. i Mariusza G. podejrzanych o wielomilionowe wyłudzenia bawili się politycy wszystkich partii, m.in. Jacek Sasin i Ryszard Kalisz.

Politycy PiS od kilkunastu dni pokazują w telewizji zdjęcie z premiery filmu „1920. Bitwa warszawska”, na którym prezydent Bronisław Komorowski pozuje z byłymi decydentami ze SKOK-u Wołomin Piotrem P. i Mariuszem G.. Obaj jesienią ubiegłego roku trafili do aresztu. Pierwszy jest podejrzany o wyłudzenie 360 mln zł a na drugim ciąży zarzut działania w zorganizowanej grupie przestępczej. Fotografia zdaniem polityków PiS była dowodem na znajomość prezydenta z biznesmenami, którzy w przeszłości byli powiązani z WSI.

Tymczasem na imprezach organizowanych przez ludzi z Wołomina bawili się politycy wszystkich partii. Dotarliśmy do kilkudziesięciu niepublikowanych dotąd zdjęć z trzech kolejnych imprez urodzinowych SKOK-u Wołomin: z 2011, 2012 i 2013 roku.

Jacek Sasin oraz Małgorzata Gosiewska na zamkniętej, urodzinowej imprezie SKOK-u Wołomin

Jacek Sasin oraz Małgorzata Gosiewska na zamkniętej, urodzinowej imprezie SKOK-u Wołomin

Najwięcej jest na nich polityków prawicy. Wśród gości bryluje na przykład poseł i były minister w Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin, który na jednym ze zdjęć odbiera statuetkę i kwiaty od Mariusza G. Oprócz niego na urodzinach SKOK-Wołomin bawili się posłanka Małgorzata Gosiewska, poseł i były agent CBA Tomasz Kaczmarek wraz z żoną, eurodeputowany wybrany z list PiS Marek Jurek oraz PiS-owscy samorządowcy: były burmistrz Wołomina Ryszard Madziar (Sasin, zanim został posłem, był jego doradcą) i były starosta Piotr Uściński. Na imprezach bywali również prawicowi politycy spoza PiS – europarlamentarzysta Janusz Korwin-Mikke, były poseł Artur Zawisza (Ruch Narodowy).

Na fotografiach w towarzystwie Mariusza G. widać eurodeputowanego Platformy Dariusza Rosatiego, który do niedawna kierował sejmową komisją finansów publicznych.

Eurodeputowany PO Dariusz Rosati w towarzystwie Mariusza G.

Eurodeputowany PO Dariusz Rosati w towarzystwie Mariusza G.

Na innym zdjęciu jest niedawny szef sejmowej komisji sprawiedliwości Ryszard Kalisz. Siedzi przy jednym z stoliku z Piotrem P. Na imprezach SKOK-u Wołomin lewica była zresztą reprezentowana licznie – bawili się tam m.in. była rzeczniczka rządu Józefa Oleksego Aleksandra Jakubowska i były szef TVP Robert Kwiatkowski, do niedawna związany z Twoim Ruchem.

Na jednej z imprez honorowym gościem był były prezydent Lech Wałęsa. Na zdjęciach towarzyszą mu zarówno Piotr P., jak i Mariusz G. Na urodzinach SKOK-u Wołomin bawili się też ludzie show-biznesu: aktor Zbigniew Buczkowski, satyryk związany z tygodnikiem „W Sieci” Jan Pietrzak i znana z TVN Weronika Marczuk.

Cały tekst w najnowszym wydaniu tygodnika „Newsweek”.

Tydzień temu dziennikarze „Newsweeka” przyjrzeli się polityce kadrowej PiS w Parlamencie Europejskim. Zobaczcie, jak o rezultatach ich śledztwa opowiada Michał Krzymowski, autor tekstu „Goście Wołomina” z tego tygodnia.

Newsweek.pl

Prezesie Kaczyński, w sprawie SKOK-ów białe jest białe, a czarne jest czarne.

Agata Kondzińska, 28.03.2015
Jarosław Kaczyński

Jarosław Kaczyński (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

W obronie Grzegorza Biereckiego, twórcy SKOK-ów, Jarosław Kaczyński posługuje się fałszywymi argumentami. Obalamy je punkt po punkcie.
W piątek „Wyborcza” opisała odwiedziny twórców systemu SKOK-ów Grzegorza Biereckiego i Adama Jedlińskiego w Pałacu Prezydenckim jesienią 2009 r. na finiszu prac nad ustawą poddającą SKOK-i kontroli Komisji Nadzoru Finansowego. Szefem prawników prezydenta Lecha Kaczyńskiego był wtedy minister Andrzej Duda. To on pilotował skargę konstytucyjną na tę ustawę.Na temat tego intensywnego lobbingu Andrzej Duda, dziś kandydat PiS na prezydenta, milczy. Mówią za niego inni, choć niechętnie, niewiele i – delikatnie mówiąc – bałamutnie.Kaczyński mówił to, co chciałW sobotę oświadczenie wygłosił prezes PiS Jarosław Kaczyński. Niestety, dziennikarze nie mogli zadać mu pytań. Dlatego mówił to, co chciał, żeby było usłyszane.

Przekonywał, że PiS i prezydent Lech Kaczyński zawsze uważali, iż SKOK-i powinny być objęte nadzorem państwowym. Oraz że w 2008 r. Lech Kaczyński złożył w parlamencie projekt takiej ustawy. – Ale został odrzucony, jak wszystkie ustawy prezydenta, głosami PO i PSL już w pierwszym czytaniu – poskarżył się prezes PiS.

Jednakże – co już w „Wyborczej” wyjaśnialiśmy – nadzór proponowany przez Lecha Kaczyńskiego był czysto symboliczny. KNF mogła „żądać udostępnienia przez kasę kopii dokumentów i danych, związanych z jej działalnością oraz zapoznawania się z ich treścią” oraz „udzielenia wszelkich informacji i wyjaśnień”.

W ramach nadzoru nad SKOK-ami KNF mogła też dokonywać „oceny sprawowanego przez Kasę Krajową nadzoru nad kasami”. A gdyby Kasa Krajowa nie realizowała działań wynikających z prawomocnej decyzji KNF, to „po uprzednim upomnieniu na piśmie” KNF mogłaby „nałożyć na Kasę Krajową karę finansową w wysokości do 100 tys. zł”.

Żadnych realnych uprawnień nadzorczych dla KNF Lech Kaczyński nie przewidział. A do takich uprawnień należy np. zawieszenie i odwołanie władz instytucji finansowej, która zagraża bezpieczeństwu wkładów jej klientów, oraz wprowadzenie zarządu komisarycznego, aby taką instytucję uzdrowić bądź w sposób kontrolowany przeprowadzić jej upadłość. Dzisiaj, gdy KNF wreszcie naprawdę nadzoruje SKOK-i, nie zezwoliła już kilkunastu prezesom Kas na dalsze pełnienie funkcji, zapewne w obawie, że mogliby własną instytucję jeszcze bardziej pogrążyć.

– To był projekt [ten z 2008 r.], który miał wprowadzić nadzór i związane z tym gwarancje dla obywateli, ale nie był jednocześnie projektem skierowanym przeciwko SKOK-om – twierdzi dziś prezes PiS.

I znów pudło. Prezydencki projekt Lecha Kaczyńskiego z 2008 r. wcale nie zakładał objęcia SKOK-ów państwowymi gwarancjami depozytów! Dopiero dzisiaj, dzięki państwowemu nadzorowi, Bankowy Fundusz Gwarancyjny zabezpiecza depozyty członków Kas; z powodu upadłości kilku z nich wypłacił już deponentom ponad 3,2 mld złotych.

Co uznał Trybunał?

Prezes PiS mówi: – Kolejny projekt, tym razem rządowy, zawierał wiele elementów sprzecznych z konstytucją, co zostało uznane przez Trybunał.

Rzeczywiście. W styczniu 2012 r. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że dwa artykuły (a nie „wiele”) – na ponad 90 – ustawy o SKOK-ach są niezgodne z konstytucją. Rok wcześniej prezydent Bronisław Komorowski zmienił decyzję swojego poprzednika ws. zaskarżenia do Trybunału całej ustawy o SKOK-ach z 5 listopada 2009 r. i wystąpił o zbadanie zgodności z konstytucją tylko dwóch artykułów.

Pierwszy stwierdzał, że zebranie przedstawicieli członków jest najwyższą władzą w SKOK-u, a nie walne zgromadzenie członków. Trybunał uznał, że to jednak walne zgromadzenie daje wszystkim członkom możliwość decydowania o najważniejszych sprawach spółdzielni.

Drugi przepis zakładał, że w latach 2009-10 środki funduszu stabilizacyjnego systemu SKOK można przeznaczyć na pokrycie roszczeń członków Kas z tytułu zgromadzonych w nich środków w przypadku upadłości SKOK-u. Tu Trybunał stwierdził, że „w związku z określeniem przedziału czasowego obowiązywania tych regulacji na lata 2009-2010 nie znajdą one żadnego zastosowania – są puste i bezprzedmiotowe”.

„Nie ma to nic wspólnego z działalnością lobbystyczną”

Nie były to w żadnym razie przepisy kluczowe dla bezpiecznego działania SKOK-ów. Bo kluczowe są właśnie prawdziwy nadzór oraz gwarancje depozytów.

Prezes Kaczyński przekonywał w sobotę, że rządowy projekt z 2009 r. „zawierał wiele elementów, by SKOK-i, polskie duże przedsięwzięcie kapitałowe, niezależnie od mankamentów udane, zostało przejęte przez banki. Stąd był sprzeciw, ale sprzeciw dotyczył przede wszystkim sprzeczności z konstytucją”.

I znów nieprawda. Zapisy regulujące m.in. zasady przejmowania Kas przez banki dodano dopiero w 2013 r. – w nowelizacji ustawy z 5 listopada 2009 r. Sejm je uchwalił, prezydent Bronisław Komorowski podpisał ustawę, ale w trybie tzw. kontroli następczej skierował jej niektóre zapisy do rozpatrzenia w Trybunale Konstytucyjnym. Między innymi te dotyczące możliwości przejmowania Kas przez banki krajowe.

Zresztą przejmowanie niewypłacalnych i źle zarządzanych SKOK-ów przez banki okazało się już w paru przypadkach zbawienne – uratowało SKOK-i przed upadłością.

Prezes PiS twierdzi też, że nie ma nic złego w wizytach Biereckiego i Jedlińskiego w kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, bo Bierecki spotykał się też z Bronisławem Komorowskim. – Nie ma to nic wspólnego z działalnością lobbystyczną – przekonywał Jarosław Kaczyński.

Nie pozwolił jednak dziennikarzom zadać kilku ważnych pytań:

* Czy na finiszu prac nad ustawą o SKOK-ach jesienią 2009 r. równie często Pałac wizytowali np. konstytucjonaliści, których opinie mogły mieć znaczenie przy pisaniu skargi konstytucyjnej?

* Czy Bierecki przynosił prezydenckim prawnikom opinie zlecane przez Kasę Krajową SKOK, której był szefem?

* Skąd w biurze prawnym i ustroju prezydenckiej kancelarii – nadzorowanym wtedy przez ministra Andrzeja Dudę – wzięła się bardzo obszerna ANONIMOWA opinia, której fragmenty przepisano we wniosku do Trybunału?

Chciałoby się też zapytać, w imieniu jakich to zwykłych i niezamożnych ludzi Jarosław Kaczyński tak broni Grzegorza Biereckiego – milionera i twórcy SKOK-ów, na których wyrosła jego fortuna?

Debata o SKOK-ach jest merytorycznie trudna, ale społecznie – wrażliwa, bo chodzi o oszczędności 2,5 mln ludzi, często właśnie zwykłych i niezamożnych. Zawiłość problemu wykorzystują politycy, gdy w słowach pełnych demagogii, z pominięciem wielu faktów, oceniają – jak w sobotę Kaczyński – że to „kolejna kampania zwrócona przeciwko uczciwemu człowiekowi, zmierzająca do tego, by wmówić ludziom, że białe jest czarne, a czarne jest białe”.

Dobrze jednak pamiętamy, jak ten sam prezes Kaczyński mówił: „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”.

Zobacz także

wyborcza.pl

Jak gdańskie ECS promieniuje na Polskę i świat

Roman Daszczyński, 28.03.2015Ściana w ECS, na której zwiedzający ekspozycję mogą zawieszać karteczki, na których zapisują swoje wrażenia i komentarze

Ściana w ECS, na której zwiedzający ekspozycję mogą zawieszać karteczki, na których zapisują swoje wrażenia i komentarze (RAFAŁ MALKO)

Premier Francji przyleciał do Gdańska wyłącznie po to, by zobaczyć miasto, w którym upadł komunizm. W ECS pokazano mu zdjęcia z wielkiej manifestacji w Paryżu przeciwko stanowi wojennemu w jaruzelskiej Polsce. – Byłem tam, ze znaczkiem Solidarności na kurtce. To moja młodość, miałem 19 lat – wyznał szef francuskiego rządu.
Zauważyłem tę parę, zaraz po minięciu drzwi wejściowych Europejskiego Centrum Solidarności. Weszli do ECS chwilę wcześniej, stali już przy kasie w hallu. Ona – około pięćdziesiątki, atrakcyjna, zadbana. On – dobre dziesięć lat starszy, przystojny, szczupły. Siwe włosy na głowie, sylwetka dumnie wyprostowana, w oczach miał młodość. Na granatowej, gustownie pikowanej, kurtce dyndał aparat fotograficzny.Tak więc przyglądałem się tej parze. Niemcy? Austriacy? Dziwnym trafem nie kojarzyli się ze Skandynawią. Nie – już szybciej Amerykanie lub Australijczycy…Co obcokrajowców sprowadza do ECS? Czy rzeczywiście mogą znaleźć tutaj dla siebie coś ciekawego?Tych dwoje rozglądało się wokół. Wnętrze gmachu ECS chyba na wszystkich robi wrażenie. Wielka przestrzeń, ale tak urządzona, że nie przytłacza, a nawet sprawia wrażenie przyjaznej. Jakbyś wszedł do potężnej i starej hali fabrycznej, zobaczył wszechogarniającą rdzę i ze zdumieniem odkrył, że ten kolor skorodowanej stali wcale nie jest źródłem brzydoty, ale dzięki zaplanowanej przez architektów mieszaninie kształtów i światła – daje zaskakujące poczucie harmonii.

On i Ona podali bilety do skasowania, po chwili weszli na ruchome schody, które zawiozły ich na wysokie piętro, do sal wystawowych.

Byłem tam kilka minut później. Straciłem ich z oczu. Przestali być zresztą istotni, gdy tylko podszedłem do pierwszych eksponatów.

W kilku językach

– Z całego świata przybywają tu ludzie, naprawdę – mówi Maciej Senska, 21-latek, który w ECS obsługuje dział audioprzewodników. – To jest niesamowite. Ostatnio rozmawiałem z przesympatyczną parą z Kanady. Byli zachwyceni tym, co tu zobaczyli. Zrobiła się z tego dłuższa rozmowa, opowiadali o tym, jak urzekł ich Gdańsk, ale i o swoim mieście, z którego przyjechali.

Maciej Senska mówi biegle po angielsku, choć jak sam przyznaje, czasem robi błędy gramatyczne. Nie ma to większego znaczenia – liczy się komunikatywność, otwartość na gości i rozbrajający uśmiech. Angielskiego nauczył się w ciągu dwóch lat pobytu w Wielkiej Brytanii, dokąd pojechał szukać pracy. Pewnego dnia musiał założyć konto w banku. Poszedł tam sam, przerażony formalnościami. Nagle poczuł, że wszystko świetnie rozumie – myśli i mówi po angielsku. Pochodzi z Bydgoszczy, ale obecnie mieszka w Gdańsku. W ECS jego zadaniem jest, by turyści nie mieli kłopotu z dostępem do audioprzewodników i obsługiwaniem tych urządzeń. Zazwyczaj wystarczy krótki instruktaż. Goście ECS zawieszają na piersi kostkę przypominającą iPada, na uszy wkładają słuchawki i idą zwiedzać wsłuchani w opowieść lektora. Prócz polskiego i kaszubskiego dostępnych jest pięć języków o zasięgu światowym.

– Przez te pół roku obsłużyłem chyba z dziesięć tysięcy osób, aż sam jestem pod wrażeniem, bo to ogromne liczby – zauważa Senska. – Niemców jest tak dużo, że nawet o nich nie myślę. Mnóstwo Hiszpanów, ale to chyba w pewnej mierze wynika z wymiany studenckiej w ramach Erasmusa. Na tej samej zasadzie jest sporo Portugalczyków. Oczywiście mnóstwo Skandynawów, są też Amerykanie, Francuzi, bardzo dużo Holendrów. Rosjan – mało, z rosyjskojęzycznych przychodzą tutaj przede wszystkim Ukraińcy. Mało jest też Włochów. Zwracam uwagę na wyjątkowo rzadkie nacje. Ostatnio miałem turystów z Chile.

Rzecz jasna, najwięcej przychodzi Polaków – w tym dużo osób starszych. Senska za punkt honoru stawia sobie, by przekonać ich do użycia audioprzewodników.

– Jest pewien opór, ale czasem wystarczy nawet minuta, by przekonać kogoś do używania tego sprzętu. Po godzince wracają oddać audioprzewodnik i okazuje się, że już są z nim lepiej obeznani ode mnie. Nie wszyscy oczywiście, ale naprawdę wiele osób.

O czym rozmawiają goście z zagranicy?

– Bardzo podoba im się gmach ECS, uważają, że to świetna architektura. Są też bardzo zadowoleni ze zwiedzenia ekspozycji. Czują się tutaj świetnie. U wielu widać wzruszenie. Ostatnio 45-letnia pani z Southampton cieszyła się, że w końcu zrozumiała, o co z tą Polską chodziło, bo pamiętała z dzieciństwa, że oglądali w telewizji, że Wałęsa, że „Solidarność”. Ale nie do końca kojarzyła co i dlaczego. Wychodząc z ECS powiedziała do mnie: „Jesteście wspaniałym narodem, dziękuję wam za wolność”. To często się powtarza: „Dziękujemy wam za wolność” – „Thank You for the Freedom”.

Komu bije dzwon

Są w ekspozycji ECS rzeczy, które muszą robić silne wrażenie na widzu – bez względu na wiek i narodowość.

W gablocie wisi skórzana kurtka 20-letniego stoczniowca Ludwika Piernickiego, który zginął w czasie robotniczych protestów w grudniu 1970 r. Kilka niewielkich dziur pozostawionych przez kule z broni milicjantów. Z tabliczki informacyjnej wynika, że w kurtce był medalik Matki Boskiej i legitymacja honorowego krwiodawcy, z zapisem, który nabrał głębszego sensu: „oddanie krwi jest najwyższym wyrazem humanitarnym, świadczącym o wielkiej solidarności społecznej”.

Zwiedzający zaglądają do pokoiku przeciętnej rodziny w PRL. Przedmioty mówią za siebie: skromne sprzęty marnej jakości, radio nastawione na Wolną Europę, na ścianie – święty obrazek.

Tuż obok jest cela więzienna. Drzwi zamknięte, ale można zajrzeć przez wizjer. Niewielkie pomieszczenie – zaślepione okno, dwie prycze.

Jest też ściana pokryta zdjęciami z milicyjnych kartotek. Są tam twarze osób zatrzymanych podczas antyrządowych zamieszek. Mężczyźni, kobiety – w różnym wieku. Na sąsiedniej ścianie wisi 18 niewielkich czarnych prostokątów. Okazuje się, że to klapki, które należy unieść, by zobaczyć zdjęcia ofiar Grudnia.

W jednej z sal stoi prawdziwa milicyjna ciężarówka – star do przewożenia zomowców, w tamtej epoce tzw. „lodówka”. Do wnętrza budy można wejść od tyłu, usiąść tak jak milicjanci i obejrzeć pokazywany na monitorze film dokumentalny o tym, jak komunistyczne władze radziły sobie ze zbuntowanym społeczeństwem. Tabliczka przy wejściu uprzedza po polsku i angielsku, żeby uważać, ponieważ materiał filmowy zawiera drastyczne sceny.Bogata kolekcja gazet i tygodników z całego świata – z Wałęsą na okładkach. O rewolucji w Polsce pisali wszyscy: „Time”, „Paris Match”, „The Economist”, „Newsweek”, „Herald Tribune”, „Le Figaro”…Materiały prasowe o Nagrodzie Nobla dla Wałęsy.Relacje ze stanu wojennego. Kartony z pomocą humanitarną z całego świata dla społeczeństwa żyjącego w ubóstwie, w zrujnowanej ekonomicznie przez komunizm Polsce.

Wystarczy przystanąć na chwilę przy monitorze, na którym odtwarzane są wypowiedzi wielkich postaci amerykańskiej kultury w obronie Polski. Brodaty Henry Fonda, gładko ogolony Frank Sinatra… Gdzieś tam w dalekim wschodnioeuropejskim kraju komuniści wprowadzili stan wojenny, więc oni – w tych swoich wspaniałych Stanach – przynajmniej nie chcieli milczeć. Wielki Orson Welles stanął przed kamerą, by przemówić słowami poety Johna Donne’a: „Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj komu bije dzwon. Bije on tobie…”.

Welles zamilkł na chwilę, wpatrując się w kamerę. Uniósł brew i dodał, wyłącznie od siebie: „Niech żyje wolność! Niech Polska będzie Polską!”.

Każdy, kto choć trochę zna historię kina – Francuz, Hiszpan czy Niemiec – patrzy na to jak zahipnotyzowany.

Czerwony pająk i okno

Wciągnęła mnie ta narracja zaproponowana przez ECS, choć niby nie było w niej nic nowego – widziałem Sierpień jako dziecko.

Tamten czas pamięta chyba jeszcze każdy, kto urodził się w naszym kraju najpóźniej w połowie lat siedemdziesiątych. Nie trzeba było mieszkać w Trójmieście, cała Polska była w stanie obywatelskiego wrzenia.

Pojechaliśmy z bratem z Kwidzyna do Gdańska, na Jarmark Dominikański. Dwa dzieciaki z „resorakami” w kieszeniach. W tłumie ktoś obok rzucił w górę ulotki – do dziś pamiętam tę chwilę, jak wirowały w powietrzu, nad głowami.

Stocznia strajkowała, pod bramą rósł tłum.

Wracaliśmy do domu kolejką, taką jak stare eskaemki, które wciąż można spotkać między Tczewem a Wejherowem. Obok siedziało trzech albo czterech robotników, raczyli się alkoholem prosto z butelki. Swobodnie dyskutowali o strajku, że trzeba się przyłączyć. Kolejka już zwalniała, by zatrzymać się na przystanku Orunia. Jakiś jegomość rzucił, żeby nie pili w pociągu i wzięli się lepiej do roboty. Wyzwali go szkaradnie: „Ty czerwony pająku, kurwa, jeden”. Wysiadali wściekli. Chwilę później któryś z nich cisnął kamieniem w okno.

Pamiętam to wszystko jak dziś. Emocje, głosy, zapachy. Wybuchający co chwila, niczym nieskrępowany, śmiech zrewoltowanych robotników. Woń owocowego wina, jaka rozchodziła się po przedziale, w upalnym powietrzu. Mieszała się z charakterystycznym dla tamtej kolei silnie metalicznym zapachem, jakby żelaza startego na drobny proszek.

W miejscu, gdzie jeszcze przed przystankiem Orunia była szyba – teraz widniała dziura.

Drobinki hartowanego szkła rozprysły się po całym przedziale. Podróżni zamilkli. „Czerwony pająk” chyba zbladł. Zacząłem wyjmować drobinki szkła z włosów młodszego brata.

Pociąg ruszył. Przerażenie szybko wyparowało. Do szczelnie zamkniętego dotąd przedziału wdarł się powiew sierpniowego powietrza.

Stan wojenny pamiętam jako szarość, poczucie beznadziei. Lata ’80 były zresztą takie niemal w całości.

Pozdrowienia z Paryża

Gdy w pierwszej połowie marca 2015 r. premier Francji Manuel Valls wybrał się w służbową podróż do Polski, wizytę zaczął od Gdańska. Koniecznie chciał zobaczyć to miasto.

– Dla naszego pokolenia, dla mnie, wydarzenia 1980 roku były ważnym elementem, który w pewien sposób ukierunkował moje zaangażowanie polityczne – tłumaczył szef francuskiego rządu. – W latach 80. nosiłem znaczek „Solidarności”, a po wprowadzeniu stanu wojennego uczestniczyłem w manifestacji i w spotkaniach na uniwersytecie z Aleksandrem Smolarem.Gdy Valls odwiedził ECS, dyrektor Basil Kerski pokazał mu znajdujące się w zbiorach zdjęcia z wielkiej manifestacji w Paryżu, zorganizowanej przeciwko wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego.- Byłem tam wtedy – powiedział 53-letni Valls. Widać było, że jest poruszony. Do udziału w tej samej manifestacji przyznał się także jeden z ministrów towarzyszących francuskiemu premierowi.- Byliśmy porwani tym ruchem robotniczym, który sprzeciwił się, naruszył porządek komunistyczny – mówił Valls. – Robotnicy domagali się swobód związkowych i nowych praw dla pracowników, tu rozpoczął się ruch, który doprowadził do zawalenia się i zniknięcia całego bloku komunistycznego. Jesteśmy za to wdzięczni Lechowi Wałęsie i wszystkim tym, którzy byli wokół niego inicjatorami ruchu w sierpniu 1980 roku.

Dzieje rodzinne sprawiły, że Valls jest wyjątkowo wyczulony na autorytarny dyktat w polityce. Ma korzenie hiszpańskie – jego ojciec pod koniec lat 40. jak wielu ludzi lewicy musiał ratować się emigracją z kraju generała Franco. Osiadł we Francji.

– To są zupełnie niezwykłe chwile, gdy widzisz jak wiele znaczy Sierpień i Solidarność w biografiach całej generacji zachodnich polityków – uważa Basil Kerski, dyrektor ECS. – Jak wiele to znaczy w pamięci mieszkańców tych krajów, którzy kibicowali Polakom, wysyłali paczki z pomocą humanitarną. To działo się przecież na ogromną skalę.

Gdy do swojego biura w gmachu ECS idzie Lech Wałęsa, całe wycieczki klaszczą i piszczą na jego widok. Edukatorzy pamiętają nastoletnią Hiszpankę, która przyjechała do Gdańska z międzynarodową grupą na warsztaty i cała zaczęła drżeć, a w oczach miała łzy, gdy uświadomiła sobie, że stoi obok sławnego bohatera Sierpnia. Jej dzieciństwo to ojciec-związkowiec, który opowiadał jej o Wałęsie i pokazywał go w telewizji. W Polsce właśnie wtedy upadał PRL.

Czy Gdańsk dzięki swojej sławie może być nowym centrum Europy? Zdaniem Kerskiego, takie rozważania nie mają sensu.

– Nie oszukujmy się, nasze miasto nigdy nie będzie miejscem takim jak Paryż czy Berlin – mówi dyrektor ECS. – Na szczęście nie musimy się z nikim ścigać, mamy własną tożsamość, własną historię, która sprawia, że na mapie Europy Gdańsk zajmuje zupełnie wyjątkowe miejsce, jako miasto odważnych ludzi Solidarności, miasto wolności i Lecha Wałęsy.

Czy potrzebne było tak wielkie i kosztowne przedsięwzięcie jak ECS? Ta inwestycja od początku budziła kontrowersje, była krytykowana, że za droga, zbyt wielka i zbyt brzydka, a do tego nie dość eksponuje rolę niektórych działaczy.

Basil Kerski ostrożnie wypowiada się na ten temat – głos dyrektora w takiej dyskusji zawsze odebrany będzie jako stronniczy.

– Wiem jedno – mówi Kerski. – ECS jest inwestycją na całe dekady, będzie służyć następnym pokoleniom. Jest żywym pomnikiem i od nas zależy jaką wypełnimy go treścią. Owszem, to będzie kosztowne, te wszystkie stypendia, imprezy o międzynarodowym zasięgu, które będziemy w przyszłości organizować. W ten sposób swoje ideały promuje cały cywilizowany świat, korzyści są trudne do policzenia, ale oczywiste. Kto chce, niech krytykuje ten gmach ECS, ale warto pamiętać, że projekt wybrany został spośród wielu, przez wybitnych architektów o światowej renomie. Na co dzień widzę zachwyt w oczach zagranicznych gości, Polaków zresztą też.

Do ECS przyszedł gość z Austrii. Cztery lata temu stanął po raz pierwszy pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. Przeszedł się, zrobił zdjęcia, ale to było wszystko – wrócił do domu trochę rozczarowany, bo plac to tylko plac. Niedawno znów zawitał do Gdańska, bo pokazać swoim bliskim gdzie narodziła się Solidarność. Zobaczyli gmach ECS, więc weszli do środka. Ogrzali się, posiedzieli w kawiarni zwiedzili, wystawę. Wyszli zachwyceni.

Dziękujemy tobie, Polsko

Na koniec wizyty w salach wystawowych ECS, znalazłem się przed okazałą ścianą – jak wszyscy zwiedzający. Tak samo stanął tam dziesięć dni wcześniej premier Francji.

Ściana jest wysoka na kilka metrów, szeroka na kilkanaście. Pokrywa ją czerwony napis „Solidarność”, wykonany na białym tle. Dopiero z bliska można się przekonać, że cała ściana składa się z tysięcy małych karteczek. Każda z nich wisi, jedna obok drugiej, na wystających z muru pręcikach. Do ściany podchodzą co chwila zwiedzający i dodają od siebie nowe karteczki. Czerwone do czerwonych, białe do białych. Każda z nich jest osobistym liścikiem, napisanym pod wpływem emocji wywołanych przez ekspozycję. Nie musisz sięgać po „swoją” karteczkę, nie musisz na niej nic pisać, ani jej wieszać… A jednak robisz to. Najczęściej na karteczce zostaje po prostu imię, data, nazwa miasta, nierzadko narysowane serduszko. Czasem dodany jest krótki komunikat: „Dziękujemy za wolność”, „Dziękuję za zjednoczoną Europę”, „Niech żyje Solidarność”. Bywają i dłuższe zdania, bardzo osobiste głosy.

Trochę jakby pomieszanie języków, w stylu wieży Babel. Oczywiście dominuje polski.

Niektórzy dają upust swojej ambicji: kto umieści swoją kartkę wyżej niż inni? Niektóre z nich wiszą prawie pod sufitem. Według relacji pracowników ECS, rekordzista przyniósł po prostu wędkę teleskopową, i mozolnie manewrował nią, aż udało się zawiesić karteczkę – tam gdzie sobie wymarzył. Jasne, że był to Polak. Skąd obcokrajowiec wziąłby wędkę i taki pomysł?

Czyta się jednak przede wszystkim to, co jest na wysokości oczu.

Cristina, chyba z Hiszpanii, napisała: „Suerte Polonia”, co znaczy – szczęśliwa Polska.

Milos Mitrats z Węgier: „Dziękujemy”.Ktoś anonimowo: „Stop Russia”.Napisane cyrylicą: „Od Bułgara. Z miłością – Polsce”.Ktoś z Ukrainy wyrysował godło swojego kraju i dodał hasło: „Wolność dla Ukrainy! Svitlovodsk 09.03.15”.

Mistna ze Słowacji zostawiła jedno jedyne słowo: „Peace”.

Brytyjki Hanah i Sue napisały po prostu, że wystawa jest wspaniała.

Polka, być może mieszkająca na stałe za granicą: „W takich chwilach jak ta jestem DUMNA, że pochodzę z kraju, gdzie żyją/żyli ludzie pełni przekonań i wiary w Polskę. Najlepsze muzeum w jakim byłam. WIWAT SOLIDARNOŚĆ. Agata”.

Jedna z karteczek zasługiwała na szczególną uwagę – bez względu na to, jak kto ocenia dzień dzisiejszy, ten wpis mówi wszystko o emocjach większości Polaków w Sierpniu i stanie wojennym: „Kocham Lecha Wałęsę, że był. Wanda”.

Czy to można zrozumieć

Nabazgrałem: „Dziękuję za rozbite okno i tamto powietrze”.

Chwilę później okazało się, że obok mnie swoją karteczkę wiesza ten facet w pikowanej granatowej kurtce, którego zauważyłem po wejściu do ECS. Naprawdę wyglądał na kogoś z innego kraju, ale prawda jest też taka, że podział na tych ze Wschodu i Zachodu coraz mniej rzuca się w oczy. Jego karteczka była napisana po polsku i zawierała treść tak mocną, że lepszej nie mogłem sobie wyobrazić: „Uczestnik strajku 1980”.

– Naprawdę pan wtedy strajkował?

– Tak, tutaj w stoczni, zaraz obok, na wydziale K-2. Młody byłem, ledwie dwadzieścia lat. Wciąż pamiętam numer, jaki miałem na kasku: 75408.

– Podoba się panu ECS?

– Budynek dosyć ciekawy.

– A ekspozycja?

– Sam nie wiem… Za jakiś czas będę chyba musiał jeszcze raz zobaczyć.

– Co zrobiło na panu wrażenie?

– To są zupełnie osobiste sprawy, jakieś skojarzenia. Kabina stoczniowej suwnicy… Automat do podbijania wejściówki do zakładu… Wchodziło się za pięć szósta, wychodziło o czternastej. W dwóch salach sufit jest cały pokryty stoczniowymi kaskami. To robi wrażenie.

– Przychodzi tu dużo młodzieży, dużo turystów z zagranicy.

– Tylko czy oni naprawdę coś zrozumieją z tego, co było? Czy ta wystawa to oddaje? Wątpię.

– Pewnie żadna wystawa nie jest w stanie oddać tamtych emocji, zapachów, kolorów.

– Nie tylko o to chodzi. Tylu ludziom życie komuna pogruchotała. Byłem tutaj, jak wprowadzili stan wojenny. Bramę roznieśli czołgami, nie było żartów. Nikomu nie życzę takich przeżyć. Ilu z nas dostało potem bilet w jedną stronę, musiało wyjechać za granicę i tam zostali? Ilu z nas nie miało normalnego życia? Wiem o takich, którzy umarli w biedzie.

– Panu chyba się udało…

– Tak, nie mam powodów, by narzekać. Piętnaście lat byłem w Niemczech, teraz mieszkam w Tczewie.

– Jak pan ma na imię?

– Zbigniew.

Widziałem, jak odjeżdżał spod ECS dobrym samochodem. Machnął przyjaźnie ręką, na pożegnanie. Zbigniew, jeden z tych, którzy jakimś cudem dokonali tego, że Gdańsk stał się ważny na mapie Europy. Nie o to im wtedy chodziło, ale przecież taki jest efekt.

trojmiasto.gazeta.pl

 

,,Proces Arcybiskupa Michalika, to jawna walka z Kościołem” – Apel Rycerzy Kolumba

28.03.2015

PODKARPACIE. Przed Sądem Okręgowym w Przemyślu toczy się postępowanie przeciwko JE Ks. Arcybiskupowi  Józefowi Michalikowi. W komentarzach po ostatniej rozprawie środowiska, które zainicjowały działania przeciw Arcybiskupowi, same potwierdziły, że traktują postępowanie instrumentalnie.

Nie chodzi o szukanie sprawiedliwości, lecz o to, by  zmusić  Arcybiskupa  do  stanięcia przed sądem. Jako katolicy świeccy  chcemy zaapelować do Arcybiskupa, by w tej sytuacji nie stawiał się w sądzie.

apel


APEL
RYCERZY KOLUMBA
DO J.E. KSIĘDZA ARCYBISKUPA JÓZEFA MICHALIKA
WS PROCESU PRZEMYSKIEGO

Władza sądownicza Rzeczypospolitej Polskiej reprezentowana przez jednego z sędziów Sądu Okręgowego w Przemyślu postanowiła tym razem zaatakować katolików w Polsce. Taki jest wymiar zrealizowania przez ten sąd oczekiwań grupy radykałów, którzy nawet nie kryją tego, iż powództwo wytoczone przeciwko Arcybiskupowi Józefowi Michalikowi ma jedynie instrumentalny cel, zmuszenia Arcybiskupa, by osobiście stanął przed tym sądem.

Sędziowie w Polsce nie posiadają wyborczego mandatu do sprawowania swych funkcji. Jakość orzeczeń sądów, możliwość skutecznej ich kontroli, budzi zastrzeżenia bardzo wielu Polaków. Obecnie wymiar sprawiedliwości dodatkowo poczuł się upoważniony, by w imieniu Rzeczpospolitej dokonać redefinicji stosunku państwa do Kościoła.

Jako obywatele Rzeczpospolitej i jednocześnie katolicy protestujemy przeciwko próbom podporządkowywania Kościoła państwu przez uroszczenie tego ostatniego do kontrolowania treści kazań wygłaszanych w świątyniach.
Zaistniała sytuacja powinna stanowić sygnał dla wszystkich świeckich, do podjęcia stosownych działań w sferze publicznej.
Zwracamy się jednak z prośbą do Arcybiskupa Józefa Michalika, by swą obecnością w sądzie nie potwierdzał legalności działania sądu w tym trybie. Pozwalamy sobie prosić Księdza Arcybiskupa, by nie czynił groźnego precedensu stawienia się przed sądem powszechnym w celu tłumaczenia się z treści kazania.  Wiodłoby to do niedopuszczalnego podporządkowania Kościoła władzom państwowym, a sferze świeckiej oznaczałoby przywrócenie cenzury.

Tomasz Kloc
Rycerze Kolumba
Rada Rzeszowska


PROCES PRZEMYSKI J.E. KSIĘDZA ARCYBISKUPA JÓZEFA MICHALIKA TO JAWNA WALKA Z KOŚCIOŁEM

Jedna pani feministka-rozwódka z Kielc postanowiła zostać sławna. Najpierw pisała doniesienia na Kardynała Stanisława Dziwisza, teraz usiłuje postawić przed sądem Arcybiskupa Józefa Michalika. W przemyskim sądzie odbyła się już jedna rozprawa. Sędzia niestety dał się wprząc w grę pani i mimo absurdalności jej zarzutów żąda, by Arcybiskup stanął przed nim i tłumaczył się z tego, co powiedział w kazaniu.

Przy okazji pierwszej rozprawy maska jednak opadła. Sama pani nie miała wiele do powiedzenia. Za to bardzo elokwentny był Jan Hartman, który nawet nie usiłował ukrywać, że jest mózgiem całego tego przedsięwzięcia.

Dziś ogłosiliśmy prośbę do Arcybiskupa Michalika, by w zaistniałej sytuacji nie zjawiał się w sądzie. Po wypowiedziach Jana Hartmana jest już absolutnie jasne, że nie chodzi o dochodzenie sprawiedliwości. Postępowanie przed sądem zostało potraktowane całkowicie instrumentalnie. Jan Hartman stojąc wraz z panią Marenin przed kamerami wszystkich głównych polskich mediów, oznajmił wprost, że za zwycięstwo uznają już to, że Arcybiskup będzie musiał stanąć osobiście przed sądem. Po co jest im to potrzebne? To równie jasne.
By wzniecać wojnę religijną w Polsce. Stanięcie Arcybiskupa przed sądem i tłumaczenie się z treści tego, co naucza w kościele, oznaczałoby, że władze państwowe roszczą sobie prawo kontroli treści kazań. Jan Hartman chyba marzy o tym, by każdy kapłan w Polsce, nim wygłosi kazanie w kościele, musiał je zgłosić w specjalnym urzędzie. A urzędnik przybije pieczątkę, że kazanie jest zgodne z dogmatami feminizmu, gender i innych lewicowych ideologii.

Na to rzecz jasna nie można się zgodzić. Stąd nasza prośba, by na takich zasadach Arcybiskup Józef Michalik do przemyskiego sądu nie szedł. Zbadania wymaga też kwestia, jak to się stało, że sędzia podąża za oczekiwaniami pani Marenin i usiłuje Arcybiskupa do tego zmusić. Sędzia działa w imieniu Rzeczpospolitej i dlatego można próbować używać go do wywołania wojny państwa z katolikami.

Tylko czemu ten sędzia dał się postawić w takiej roli? Mamy nadzieję, że są w Rzeczpospolitej odpowiednie władze, by to zbadać i wyjaśnić.

 

materiał nadesłany

Rzeszów24.pl

 

Ostachowicz: Kaczyński ma szansę wygrać wybory. Ma wady, ale jego rywale mają więcej

Igor Ostachowicz prognozuje wygraną Kaczyńskiego.
Igor Ostachowicz prognozuje wygraną Kaczyńskiego. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Jarosław Kaczyński ma szansę wygrać wybory? Takiego scenariusza nie wyklucza Igor Ostachowicz, były najbliższy doradca Donalda Tuska. Wyborcy nie stawiają na polityków idealnych, bo takich nie ma – przekonuje. Wybierają tych, którzy mają mniej wad. Jeśli prezes PiS będzie rywalizował z kimś, kto ma ich więcej – ma szanse go pokonać. Ostachowicz przyznał też, że nie napiszę polskiej wersji „House of cards”, choć otrzymał taką propozycję.

Kaczyński ma wady, inni mają więcej
Polityka jest nieprzewidywalna, podobnie jak wybory obywateli, zależne często od kampanii i kontekstu bieżącej sytuacji. Po ośmiu wygranych Donalda Tuska z rzędu wyborcy jednak mogą uznać, że tym razem warto postawić na PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Sam Ostachowicz – ostrożny w swych prognozach – nie opowiada się jednoznacznie po żadnej ze stron.

– Jarosław Kaczyński ma bardzo dużo wad, natomiast być może kiedyś (…) stanie w szranki z przeciwnikiem, który będzie miał ich jeszcze więcej – przekonuje w wywiadzie dla „Polski The Times”. Trudno ocenić czy takim przeciwnikiem może być Ewa Kopacz. Ostachowicz w żaden sposób tego nie sugeruje. Gdyby jednak był przekonany o zwycięstwie PO, nie dawałby im największym rywalom żadnych szans.

Nie będzie „House of cards”?
Efekty październikowych wyborów parlamentarnych trudno dziś przewidzieć. Wiele zależy od wyniku prezydenckiego wyścig, który dla wielu graczy jest już de facto startem walki o Sejm. PiS zaczął kampanię szybciej i sprawniej, ale też bez prezesa na I linii frontu. Jego powrót może ponownie wystraszyć część wyborców, zwłaszcza przy retoryce „straszenia PiS-em” stosowanej przez PO.

W drugiej części wywiadu Igor Ostachowicz przekonuje, że lata spędzone w Kancelarii Premiera to dobry czas, który zawsze będzie miło wspominać, choć za lekcje w polityce „słono przyszło mu zapłacić”.

Oprócz tego, że był doradcą premiera Tuska, jest też pisarzem. Przyznaje, że otrzymał propozycję stworzenia polskiej wersji „House of Cards”, na co na razie nie zamierza się jednak decydować. – Nie wiem, jak to zrobić, żeby być w porządku wobec osób, które znam i lubię – mówi.

Źródło: Polska The Times

naTemat.pl

Dodaj komentarz