Betlejem (25.12.14)

 

Stanisław Gądecki: Niedojrzałe pary mieszkające razem bez ślubu udają, że są małżeństwem

Stanisław Gądecki

Rok 2014 | Stanisław Gądecki (biskup poznański):

Noc Bożego Narodzenia to również moment powstania Świętej Rodziny, tego wzoru wszystkich chrześcijańskich rodzin, najdoskonalszego złączenia serc w małżeństwie, tej komunii pięknej miłości. Tych pięknych cech brakuje nieraz w naszych rodzinach.

Małżeństwa i rodziny przeżywają dzisiaj w Europie potrójny kryzys; najpierw kryzys jej tożsamości, następnie kryzys misji prokreacyjnej, w końcu także kryzys misji wychowawczej i edukacyjnej rodziny. Ten potrójny kryzys jest skutkiem porzucenia przez rodzinę Dekalogu jako fundamentu. Ten kryzys rodziny jest właściwie owocem kryzysu wiary.

Wiele par mieszka razem bez ślubu. Jest to udawanie małżeństwa przez osoby, które małżonkami nie są. Idzie tu o osoby, które rozpoczynają pożycie małżeńskie przed ślubem (tak o tych, którzy zamieszkują razem jak i o tych, którzy mieszkają osobno) i traktują ten etap jako swoistą próbę przyszłego, wspólnego życia, wywołując zazwyczaj zgorszenie. To niepokojące zjawisko dotyczy licznej grupy młodych, objawiającychniedojrzałość zarówno społeczną, jak i religijną. Osoby te nie wykluczają zazwyczaj późniejszej tzw. legalizacji swojego związku, jednak ich decyzje charakteryzują się jednoznacznym brakiem dojrzałości. Najpierw poprzez naiwne przekonanie, że przyszłość można wypróbować, a następnie przez akceptację relatywizmu już na początkowym etapie wspólnego życia.

Rodzina jest dzisiaj – w pewnym sensie – ofiarą nieprzypadkowej agresji.Od zewnątrz atakuje ją ideologia (między innymi genderyzm), aby osłabiwszy rodzinę, wzmocnić swoje wpływy. Wielu twórców współczesnej «kultury» promuje złe wzorce, albo też epatuje swoim dramatycznym doświadczeniem życiowym, być może trochę na zasadzie dlaczego mają mieć lepiej ode mnie. Tak czy inaczej, główny nurt kultury zdaje się promować zjawisko rozwodów (ekai.pl, 25.12.2014).

***

Komentarz redakcji:

Według kryteriów Gądeckiego nawet „święta rodzina” była w poważnym kryzysie. Maryja – młoda kobieta, która zaszła w ciążę  w wyniku boskiego in vitro i poprzestała na jednym dziecku. Józef – ojczym dziecka, który nigdy nie uprawiał seksu ze swoją żoną. Co prawda nie mieszkali razem przed ślubem, ale zostali małżonkami gdy Maryja była już w ciąży. To chyba jakiś żart, że na podstawie takiej opowieści urzędnik watykański potępia ludzi.

A rozwody to codzienność w Kościele rzymskokatolickim. Dla niepoznaki nazywa się je unieważnieniem małżeństwa. 

Pomińmy milczeniem fakt, że jeśli można mówić o agresji na rodzinę, to płynie ona ze strony ideologii watykańskiej, która zakazuje zakładać rodziny księżom, zakonnikom, biskupom.

watykanizacja

Opłatek bez Boga, czyli jak polscy ateiści obchodzą Boże Narodzenie

Opłatek tak, Bóg nie. Wielu ateistom nie przeszkadza świąteczna tradycja.
Opłatek tak, Bóg nie. Wielu ateistom nie przeszkadza świąteczna tradycja. Fot. pryzmat / Shutterstock.com

Jest choinka, są prezenty, często też opłatek i tradycyjna kolacja wigilijna. Polscy ateiści zgodnie deklarują, że Boże Narodzenie jest dla nich czasem tak samo ważnym jak dla katolików. Tyle tylko, że zamiast poświęcać ten czas Bogu, dedykują go rodzinie.

Są w najróżniejszych życiowych sytuacjach. Niektórzy w rodzinach ateistycznych się urodzili i wychowali, inni odrzucili wiarę w młodości, choć ich bliscy pozostali wierzący. Jeszcze inni na ateizm zdecydowali się zupełnie niedawno. Niezależnie jednak od ateistycznego stażu, wszyscy zgodnie twierdzą, że Boże Narodzenie obchodzą co roku, choć część nazywa je przekornie Człowieczym Narodzeniem. – Dla nas, ateistów, największą „świętością” jest przecież właśnie człowiek, człowieczeństwo – pisał jakiś czas temu na swoim blogu mój redakcyjny kolega Janusz Omyliński.

Wybiórcza tradycja
– Choinka jest. Opłatka nie ma. Wigilia jest. Kolęd nie ma. Prezenty są. Wyjścia do kościoła nie ma – wylicza Paulina. Ateistka, jak sama mówi, z urodzenia i z wyboru. Wychowała się w niewierzącej rodzinie i sama – gdy dorosła – dokonała takiego samego wyboru jak wcześniej jej rodzice i dziadkowie.

– Każdą Wigilię, odkąd pamiętam, spędzałam z rodzicami i dziadkami – wyjaśnia dziewczyna. – Dla wszystkich nas, bez wyjątku, była to po prostu okazja do tego, by się spotkać. A prezenty były pewnie po to, żeby nie było mi przykro, że inne dzieci je dostają, a ja nie.

Ciekawe o tyle, że tego samego argumentu używa wielu ateistów mających dzieci. Ale nie tylko. Znajomi opowiadali mi kiedyś o parze mieszkających w Polsce buddystów, która co roku ubiera choinkę i urządza święta tylko ze względu na to, żeby ich dzieciom nie było smutno, że żyją inaczej niż ich katoliccy rówieśnicy.

W sumie jednak święta odbywają się u Pauliny bardzo podobnie jak w katolickich domach. Są życzenia i uroczysta kolacja. – Czasem mamy ambicję na 12 potraw – wtrąca dziewczyna. – Ale nie zawsze stawiamy tylko na postne dania. Na naszym wigilijnym stole, obok tradycyjnego karpia i pierogów z kapustą i grzybami, znajdziecie też mięso. Całość nie jest dla mnie jednak żadnym duchowym przeżyciem.

Po ludzku też widzi całą świąteczną otoczkę. Ateiści przed świętami, jak i praktykujący chrześcijanie, śpieszą się, denerwują, robią wielkie zakupy. – Czasem myślę sobie, że wolałabym z tego wszystkiego zrezygnować, bo z rodziną spotkać się przecież mogę kiedy indziej – dodaje Paulina. – Ale tak naprawdę przywiązałam się do tych świąt, choć wcale nie są moje.

Polskie święta
Ateistów uważających Boże Narodzenie za element polskiej tradycji czy kultury jest całkiem sporo. Choć każdy z nich w tym wyjątkowym czasie kieruje się innymi priorytetami. Są tacy, którzy – jak Paulina – dedykują ten czas rodzinie. Ale są i tacy, którzy – jak pisał Jacek Tabisz w serwisie racjonalista.pl – obchodzą ten czas jako Dzień Obrony Wolności Słowa, Dzień Przyszłości, Dzień Darwina, Dzień Praw Człowieka.

– Ja osobiście świąt nie obchodzę, ale doceniam ich magię i cieszę się, że ludzie mają okazję spotkać się z rodziną – przyznaje w rozmowie z naTemat Łukasz Ławrysz. Sam o sobie mówi, że wierzy w Boga i ma w zwyczaju modlić się, gdy czuje taką potrzebę. Wychowano go w wierze Świadków Jehowy, ale dziś nie jest praktykującym członkiem tej wspólnoty. – Znam tradycję Bożego Narodzenia i niezmiennie od lat uważam że to święto niezwykłe i bardzo ważne. Tyle, że moim zdaniem równie dobrze mogłoby funkcjonować w społeczeństwie bez – moim zdaniem niepotrzebnej – otoczki religijnej.

Janusz Omyliński, dziennikarz naTemat, jako ateista deklaruje się mniej więcej od czasów nauki w gimnazjum. Święta Bożego Narodzenia obchodzi jednak co roku. Jest choinka, są prezenty, opłatek i wigilijna kolacja, na której nie brakuje tradycyjnych potraw. Tylko Kościoła nie ma. Są natomiast kolędy, bo jak sam mówi, bardzo lubi ich słuchać. – Mają dla mnie wartość same w sobie, jako sztuka – mówi. – W ogóle uważam je za najfajniejszą rzecz, jaką wydało na świat chrześcijaństwo.

Wielka feta rodziny
Olaf, choć ateista, święta spędza z wierzącą rodziną. I także dla niego Boże Narodzenie to świetna okazja do tego, by po całorocznym biegu móc na spokojnie spotkać się z bliskimi. – Nie chodzę do kościoła, ale też nie przeszkadza mi to, że dzielimy się ze sobą opłatkiem, składamy sobie życzenia – wyjaśnia. – Gdybym był innowiercą być może coś takiego raniłoby moje uczucia religijne, ale skoro jestem ateistą to po prostu jest mi to obojętne. Moja rodzina to szanuje, więc ja też szanuję ich podejście do tego święta.

Co ciekawe, z badań przeprowadzonych w 2011 roku przez CBOS wynika, że Boże Narodzenie jako czas dla rodziny postrzega zdecydowana większość – bo aż 67 proc. – wszystkich Polaków. 25 proc. deklaruje, że czas ten poświęca na wspomnienie Jezusa Chrystusa, a zaledwie 12 proc. wspomina o Bożym Narodzeniu jako czasie duchowej odnowy.

Rodzinny aspekt świąt wygrywa zatem z tym religijnym także wśród wierzących i praktykujących rodaków.

naTemat.pl

 

 

 

Duchowni na święta: o gorszącej „niedojrzałości społecznej” par żyjących bez ślubu i kryzysie prokreacji

kospa, pap, kai, 25.12.2014
Abp Stanisław Gądecki

Abp Stanisław Gądecki (Fot. Łukasz Węgrzyn / Agencja Gazeta)

– Małżeństwa i rodziny przeżywają dzisiaj w Europie potrójny kryzys: jej tożsamości, misji prokreacyjnej a także kryzys misji wychowawczej i edukacyjnej rodziny – mówił podczas pasterki przewodniczący Episkopatu, metropolita poznański abp Stanisław Gądecki. Abp Józef Michalik przekonywał, że traktowanie wiary jako sprawy drugorzędnej jest sprowadzaniem człowieka wyłącznie do wymiaru biologicznego.
Abp Stanisław Gądecki mówił podczas pasterki, że „wszystko, co cenimy w europejskiej kulturze zostało zbudowane dzięki rodzinie”. – Silna, zdrowa i spełniająca swoją funkcję rodzina jest fundamentem cywilizacji i przyszłością Europy – przekonywał.Ale przewodniczący Episkopatu zwrócił od razu uwagę, że „małżeństwa i rodziny przeżywają dzisiaj w Europie potrójny kryzys”. – Najpierw kryzys jej tożsamości, następnie kryzys misji prokreacyjnej, w końcu także kryzys misji wychowawczej i edukacyjnej rodziny. Ten potrójny kryzys jest skutkiem porzucenia przez rodzinę Dekalogu jako fundamentu. Ten kryzys rodziny jest właściwie owocem kryzysu wiary – mówił.„Niedojrzałość społeczna” osób żyjących bez ślubuAbp Gądecki skrytykował wspólne mieszkanie par bez ślubu. – Jest to udawanie małżeństwa przez osoby, które małżonkami nie są. Idzie tu o ludzi, którzy rozpoczynają pożycie małżeńskie przed ślubem i traktują ten etap jako swoistą próbę przyszłego, wspólnego życia, wywołując zazwyczaj zgorszenie – powiedział. Zdaniem hierarchy problem dotyczy licznej grupy młodych, „objawiających niedojrzałość zarówno społeczną, jak i religijną”.Ale przewodniczący Episkopatu przekonywał, że rodzina w ogóle stała się ofiarą nieprzypadkowej agresji – od zewnątrz atakuje ją ideologia, między innymi „genderyzm”, która przez osłabienie rodziny chce wzmocnić swoje wpływy.Ale zagrożeń jest więcej: „promowanie zjawiska rozwodów” przez główny nurt kultury, „zapatrzony w siebie indywidualizm”, odbieranie dzieci rodzicom z wątpliwych powodów („otyłość dziecka, trudne warunki materialne rodziców, brak pracy rodzica lub brak opieki nad dziećmi, gdy rodzic jest w pracy). – W olbrzymiej większości dotyczy to rodziców, którzy nie są zdemoralizowani i nie wywodzą się z rodzin patologicznych, ale zgłaszają się po pomoc materialną do opieki społecznej – przekonywał hierarcha.

Życie bez wiary, czyli cofnięcie się do wymiaru biologicznego

W Przemyślu abp Józef Michalik stwierdził, że współcześnie kultura europejska nie tylko wstydzi się wiary, ale wykreśla ten element, który jest bardzo ważny w pełnym rozwoju każdego człowieka. – Dzisiaj jesteśmy świadkami duchowych niedomagań nowoczesności. Jesteśmy świadkami wydziedziczenia, zerwania z tradycją, odejścia i wykorzeniania z tego, czym przez dwa tysiąclecia żyliśmy – mówił.

Metropolita przemyski i były przewodniczący Episkopatu podkreślił, że traktowanie wiary jako sprawy drugorzędnej jest zubożeniem człowieka i cofaniem go wyłącznie do wymiaru biologicznego. Dlatego przestrzegał przed relatywizmem moralnym.

– Myślę, że dzisiaj świat i nasza ojczyzna bardzo potrzebuje mocnego wymiaru duchowego, nasza ojczyzna i Europa musi się odrodzić moralnie. Musi odważnie przyjąć mocniejsze fundamenty przyszłości, bo jeśli tego nie uczyni, relatywizm będzie nas dalej niszczył – powiedział abp Michalik.

„Nie ma świata bez Boga, taki świat przestałby istnieć”

Podczas pasterki w Katedrze Wawelskiej kard. Stanisław Dziwisz podkreślił, że „nie ma świata bez Boga, bo taki świat przestałby istnieć”, a Bóg jest wszędzie, gdzie tam, gdzie człowiek żyje i pracuje, gdzie kocha i jest kochany, gdzie cierpi i umiera. – Nie przeszkadzajmy więc Bogu, by miał również dostęp do naszych serc, do naszych rodzin, do naszych środowisk nauki, kultury, gospodarki, polityki i pracy – przekonywał.

– Niech troska o dobro wspólne łączy nas wszystkich, a nie dzieli. Wystrzegajmy się jałowych sporów i kłótni, akceptując życzliwie jedni drugich – apelował. – Przecież więcej nas wszystkich łączy niż dzieli, a to, co dzieli, nie musi stwarzać przepaści, lecz może i powinno prowadzić do spotkania i dialogu.

„Jakby Kościół był odpowiedzialny za wszelkie zło…”

Abp Wacław Depo mówił, że,,ta noc, podobnie jak noc Golgoty i Zmartwychwstania były i będą ośmieszane i eliminowane z życia publicznego”. – Stąd podczas Adwentu ukazywano skandale, zgorszenia w Kościele, tak jakby wiara i Kościół były odpowiedzialne za wszelkie zło i brak pokoju w świecie – przekonywał podczas pasterki w archikatedrze Świętej Rodziny w Częstochowie.

Metropolita częstochowski ocenił, że „nienawiść do narodzonego Emmanuela, Chrystusa daje się zauważyć w Europie, świecie i w Polsce”. I dodał: ,- Celebryci ogłaszali, że nigdy nie śpiewają kolęd.

Zobacz także

wyborcza.pl

Jak świętowano w PRL? „Zakupy były koszmarem. O mandarynkach śniłem cały rok”

Krzysztof Lepczyński, 24.12.2014
Warszawa rok 1957, wieczór przed wigilią

Warszawa rok 1957, wieczór przed wigilią (Fot. TADEUSZ ROLKE / AGENCJA GAZETA)

– „Załatwianie” to kluczowe słowo w PRL. Nie kupowaliśmy, załatwialiśmy. Szynkę, karpie, choinkę – wspominał świętowanie sprzed lat w Radiu TOK FM Marek Stremecki z Muzeum Historii Polski. Historyk przyznał, że komuniści nie szli na otwartą wojnę z Bożym Narodzeniem. Godzili się nawet na kompromisy, czego wyrazem były transporty cytrusów. – Zakupy świąteczne były jednak koszmarne – podkreślał Stremecki.
Jeszcze 30 lat temu nagłówki przedświątecznych gazet zajmowały doniesienia o bananach i cytrusach zdążających statkami do Polski. Piotr Maślak rozmawiał w Radiu TOK FM z Markiem Stremeckim z Muzeum Historii Polski o tym, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w PRL.Stremecki przyznał, że władza nie odważyła się walczyć ze świętami. – Komuniści nigdy nie szli na jawną wojnę ze świętami Bożego Narodzenia – mówił. A nawet szli na ustępstwa. Prasa pełna była informacji o cytrusach z Ameryki Południowej, Kuby czy Maroka. Akurat te kubańskie Stremecki wspominał jako obrzydliwe. Rarytasem były owoce z Hiszpanii. – O mandarynkach śniłem cały rok – rozmarzył się Stremecki. Dostawy owoców nie rozwiązywały jednak przedświątecznych problemów.

„Nie kupowaliśmy, załatwialiśmy”

W połowie grudnia 1980 roku w „Życiu Warszawy” można było przeczytać: „dla ułatwienia zakupów w okresie przedświątecznym władze miasta podjęły decyzję o wprowadzeniu jednorazowego bonu na zakup wyższych gatunków mięsa, wędlin oraz masła”.

– Jak pięknie brzmi eufemizm „dla ułatwienia zakupów” – stwierdził Stremecki. – Ten system był tak niewydolny, że w kraju rolniczym, gdzie nie ma kataklizmów, nie był w stanie wyprodukować jedzenia, ono musiało być wciąż reglamentowane. Zakupy świąteczne były zupełnie koszmarne – mówił.

Historyk wskazywał, że opowieści z PRL pełne są „walki”, „zdobywania” i „załatwiania” różnych towarów. – „Załatwianie” to kluczowe słowo w PRL. Nie kupowaliśmy, załatwialiśmy. Szynkę, karpie, choinkę – wspominał Stremecki.

Karp zastąpił szczupaka

Historyk zaznaczył też, że karp to wynalazek właśnie z PRL. – Tradycyjnym polskim daniem świątecznym przez całe wieki był szczupak. On był na wigilijnym stole w różnych postaciach – przypominał Stremecki. PRL pozwalał jednak w pewnym stopniu na prywatną własność, w tym stawy hodowlane zarybiane właśnie karpiami.

Kluczowymi punktami zaopatrzenia w święta były nie tylko targi i bazary, na które przyjeżdżali „rolnicy indywidualni”. Odwiedzało się także placówki poczty i parafie. – Tam przychodziły paczki z Zachodu – mówił Stremecki. Nawet 20 dolarów, równowartość miesięcznej pensji, pozwalało wybrać się do Peweksu. – Tam kupowano wódkę i zabawki – wspominał Stremecki.

Walka o produkty na świąteczny stół, kolejki i ciągłe braki zaopatrzenia były z punktu widzenia władzy funkcjonalne. – O tym wszystkim rozmawialiśmy przy stole. Jak zdobyłem choinkę, jak zdobyłem szybkę, jak zdobyłem karpia. A na rozmowy o polityce nie starczało miejsca – skwitował Stremecki.

Zobacz także

TOK FM

W Betlejem belki z katedry w Sosnowcu zmieniają się w ikony

Milena Nykiel, 25.12.2014
W jaworznickiej Wspólnocie Betlejem z belek spalonego dachu sosnowieckiej katedry powstają piękne ikony

W jaworznickiej Wspólnocie Betlejem z belek spalonego dachu sosnowieckiej katedry powstają piękne ikony(DAWID CHALIMONIUK)

Kiedy spalił się dach sosnowieckiej katedry, nikt nie myślał, że zgliszcza mogą się do czegoś przydać. Nikt poza bezdomnymi, którzy zabrali nadpalone belki, potłuczoną dachówkę i osmoloną blachę z kościelnej wieży. Robią z nich ikony, które trafiły już do ponad 200 osób

„Rudy 102” to stary blaszany piec, który jaworznicka Wspólnota Betlejem dostała w prezencie od jednego z darczyńców. Od 31 października pracuje bez ustanku.

– Dzień po pożarze zadzwoniłem do proboszcza katedry. Zaoferowałem, że przyjadę z podopiecznymi i pomożemy w sprzątaniu – wspomina ks. Mirosław Tosza, który ponad 10 lat temu założył w Jaworznie Wspólnotę Betlejem, dom dla bezdomnych i ubogich.

Do Sosnowca pojechali nie tylko mieszkańcy wspólnoty, ale też panie z pobliskich socjalek, które przychodzą do pracowni artystycznej w Betlejem. – Mam lęk wysokości, ale chciałam się do czegoś przydać – mówi pani Krysia i wspomina, jak pod drabinie weszła na nieuszkodzony fragment stropu katedry. Z tej perspektywy zniszczenia widać było najlepiej.

Pożar, który wybuchł po północy 29 października, ponadstuletnią więźbę dachową strawił błyskawicznie. Nadpalone elementy konstrukcji początkowo miały być wywiezione na śmietnik. Ks. Tosza belki od razu skojarzył z ikonami, które w Betlejem metodą palonego drewna wykonuje się od wielu lat.

– Okazało się, że po porządnym oheblowaniu pod spodem jest dobre drewno. Do ponownego wykorzystania. Postanowiliśmy tchnąć w te belki drugie życie – mówi ks. Mirosław.

Manifest resztek

Z placu katedry, poza belkami, ludzie z Betlejem wzięli też potłuczone dachówki i arkusze blachy, które do niedawna zdobiły wieżę sanktuarium. Wszystkie elementy pracownia artystyczna wspólnoty wykorzystuje teraz do robienia ikon-cegiełek. Belki są czyszczone, potem cięte na nieduże prostokąty. W małym zagłębieniu z tyłu umieszczany jest fragment dachówki, który służy za tabliczkę z napisem, że ikona powstała z katedralnych zgliszczy.

Kolejny etap to ozdobne przypalanie drewna, wygładzanie papierem ściernym i woskowanie. W ostatnim etapie na ikonę naklejane są ryciny z wizerunkiem Matki Bożej Nieustającej Pomocy, Matki Bożej Częstochowskiej lub Chrystusa Pantokratora. – Jest też miejsce na blachę z wieżyczki – pokazuje Anna Wyjadłowska, opiekunka pracowni artystycznej, która działa na strychu w budynku wspólnoty.

Z wyczyszczonej na błysk miedzi powstały nimby dla Matki Bożej (świetliste otoki wokół głów postaci boskich), zaś blacha bez czyszczenia, ze śladami ognia, zdobi boki ikony z Chrystusem. – Teraz dostrzegamy w tym naszym działaniu mnóstwo symboliki – mówi ks. Tosza. I wspomina:

– Niedługo przed pożarem wspólnie z naszymi podopiecznymi byliśmy na pieszej pielgrzymce w Watykanie. Podczas audiencji na placu Świętego Piotra wręczyliśmy papieżowi Franciszkowi nasz „Manifest resztek”. To tekst, który powstał z okazji 100-lecia budynku Betlejem i został podpisany przez prawie 1000 ubogich osób z Jaworzna. To manifest naszej filozofii, naszej wizji i roli najuboższych w społeczeństwie i Kościele. Zauważamy bowiem, że ludzie często traktują bezdomnych, jak owe „resztki”. Tymczasem wystarczy odrobina dobrej woli, by z resztek zrobić coś pięknego.

– Nikt z nas nie sądził, że miesiąc po wizycie u papieża nasz manifest będzie odnosił się i do sosnowieckiej katedry, i do ikon wykonanych z resztek po spalonym dachu – dodaje ks. Tosza.

Szymon Cyrenejczyk

Założenie było takie: w Betlejem powstanie 200 ikon, które zostaną sprzedane darczyńcom w formie cegiełek na odbudowę katedry. Ale po jednym z koncertów na rzecz sanktuarium wspólnota dostała kilkadziesiąt maili z dodatkowymi zamówieniami. Niektóre były nietypowe.

– Dwanaście ikon zamówił jeden z warszawskich klubów fitness – mówi ks. Tosza i śmieje się, że chyba posłużą jako prezenty bożonarodzeniowe, nie do zdobienie sal z przyrządami do ćwiczeń.

– Mamy zamówienia z Chicago, Londynu, Austrii i Finlandii. Jeden z panów pokonał 600 kilometrów, żeby swoją ikonę odebrać osobiście – mówi Anna Wyjadłowska.

– Cieszymy się, że ktoś docenia naszą robotę – mówi pan Oskar, który zajmuje się przygotowaniem belek do zdobienia. Pół dnia spędza na dworze, czyszcząc nadpalone drewno. Ostatnio zyskał nawet przydomek Szymona z Cyreny, bo nosi belki na plecach w sposób, w jaki ewangelista opisywał Cyrenejczyka pomagającego nieść krzyż skazanemu na śmierć Jezusowi. – Mówiliśmy, patrz, Szymon idzie – śmieje się ks. Tosza.

Przed Bożym Narodzeniem Betlejem ma roboty co niemiara, bo część darczyńców chciała ikony włożyć pod choinki. I choć teraz na jeden obraz trzeba czekać nawet do dwóch miesięcy, zamówienia nie ustają, a stos belek szybko się zmniejsza. – W diecezji się śmieją, że jeśli – nie daj Boże – znów zdarzy się pożar kościoła, będziemy musieli mieć alibi – mówi z uśmiechem ks. Mirosław.

Franciszku, odbuduj mój kościół

W pracowni na strychu leżą gotowe ikony. W starym kredensie błyszczą się malowane talerze i szkatułki z wypalanej gliny, ściany zdobią zawieszki w kształcie serc z gałązek i papieru.

– Chcemy, by mieszkający u nas ubodzy i rodziny z mieszkań socjalnych mieli pracę. Panie robią małe arcydzieła, panowie uwijają się w warsztacie. Każdy czuje się potrzebny, a dom utrzymujemy m.in. ze sprzedaży rękodzieła – mówi ks. Tosza.

Betlejem chętnie organizuje też wystawy artystów z zewnątrz. Teraz na piętrze wspólnoty swoje prace o św. Franciszku z Asyżu pokazują studenci kierunków artystycznych. Święty często jawi się tu w towarzystwie ptaków. Motywy franciszkańskie są też na oknach niewielkiej kaplicy na parterze domu. Uformowane z gliny sikorki, wróble i gołębie stoją na glinianych nóżkach na parapecie pod oknami z witrażami w słoneczniki. Kilka dni przed świętami wspólnota dostała też żywą kaczkę, która chodzi swobodnie po podwórku.

– Realizujemy tu zasady, które wprowadził św. Franciszek – mówi ks. Tosza. Tak jak niegdyś Bóg powiedział: „Franciszku, odbuduj mój kościół”, tak teraz i wspólnota chce pomóc odbudować spaloną katedrę.

Ikona wykonana ze zgliszczy kosztuje 100 zł, można ją zamówić na stronie www.wspolnotabetlejem.pl.

sosnowiec.gazeta.pl

Dodaj komentarz