Michalik (10.06.2015)

 

Żałuję, że ktoś w Mamie i Tacie upadł na głowę.

Czy serio – jak słusznie jakaś wkurzona internautka napisała w komentarzu pod tym filmem – my, bezdzietne kobiety (pomijając, że sporo z nas nie ma dzieci, bo nie chce) mamy żałować, że nie zdążyłyśmy zostać potraktowane na porodówce jak ścierki do podłogi, że nie zdążyłyśmy zwijać się z bólu pod okiem lekarza „wiedzącego lepiej”, że nie potrzeba nam znieczulenia? Mamy żałować, że nie zdążyłyśmy przejść gehenny stania w kilometrowych kolejkach z bobasem w przychodniach? Strachu, że choć pracujemy tak samo dobrze jak przed ciążą, a nawet lepiej, pracodawca nie przyjmie nas z powrotem? Lęku jak sobie damy radę, gdy tatuś dziecka odfrunie i zechce mu się nie płacić alimentów? Czy Wy tam, w Fundacji Mama i Tata upadliście na głowę? A może jesteście przybyszami z planety Episkopat?

Chciałabym zobaczyć spot z mężczyzną w roli głównej. „Zdążyłem zrobić karierę, zwiedziłem pół świata i kupiłem dom. Nie zdążyłem zostać tatą. Żałuję”. I chciałabym zobaczyć film w roli głównej z kobietą, która miała kiedyś dobrą pracę i marzenia, miała przed sobą świetną przyszłość – dopóki się nie zakochała i nie wyszła za mąż za gnuśnego lenia, który nie potrafi włączyć pralki i sądzi, że papier toaletowy sam odrasta na rolkach (dobrze, żeby tylko tyle, bo zawsze może jeszcze gwałcić, bić i pić).

Czy naprawdę ludzie z Fundacji Mamy i Taty sądzą, że Polki są jak te trzy świnki z bajki: jedna nie urodziła, bo leciała do Tokio, druga, bo remontowała dom, a trzecia, bo kupowała apartament? ? (jest świetny rysunek Andrzeja Mleczki na ten temat) Czy mają jakikolwiek pojęcie o polskiej rzeczywistości, w której dla wielu młodych ludzi szczytem marzeń są dwa zatęchłe pokoiki z kuchnią? Czy wiedzą o potwornym braku poczucia bezpieczeństwa i niepewności jutra, z którymi potencjalne młode matki i młodzi ojcowie zmagają się na co dzień?

A pomijając to – czy naprawdę ktoś tam myśli, że w chętnych by zostać ojcami, odpowiedzialnych, niezależnych materialnie i zwyczajnie – dojrzałych i mądrych życiowo mężczyznach Polki mogą przebierać jak w ulęgałkach?

Jedyny spot jaki powinniście w tej waszej fundacji nakręcić, to spot o polskich posłach, ludziach ustalających tak bezdennie nieludzkie, nielogiczne i niesprawiedliwe prawo, tak nielogiczne i zniechęcający ramy codziennego życia, że żeby urodzić, trzeba zgłupieć jeszcze bardziej, niż Wy, publikując swoje filmowe arcydzieło.

naTemat.pl

wFundacji

”Wyciek od Zbigniewa S.? Tak gigantycznej i idiotycznej histerii dawno nie widziałam” [PRZEGLĄD PRASY 10.06.2015]

RED., 10.06.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,130517,18090325,video.html?embed=0&autoplay=1
– Jak czytam te teksty moich kolegów dziennikarzy, jak słyszę polityków PiS, polityków PO, którzy przestraszeni zaczęli atakować Andrzeja Seremeta za tę sprawę, to tak gigantycznej histerii – idiotycznej – dawno nie widziałam – mówiła w Poranku TOK FM Dominika Wielowieyska.
Dominika Wielowieyska w porannym przeglądzie prasy w TOK FM komentowała sprawę opublikowania przez Zbigniewa S. materiałów ze śledztwa dot. polityków podsłuchanych w zeszłym roku w warszawskich restauracjach.

TOK FM

Kukiz pozuje ze strzelbą, pisząc o Lisie. „Do jakiego punktu doszliśmy, że pozwala sobie na takie groźby?”

RED., 10.06.2015
http://www.gazeta.tv/plej/19,130517,18090329,video.html?embed=0&autoplay=1
„Podobno nie będzie już programów Lisa w TVP” – taki komentarz na swoim profilu na Facebooku umieścił Paweł Kukiz. Problem w tym, że opatrzył je zdjęciem siebie pozującego ze strzelbą. „Mam najgorsze obawy przed zbliżającą się kampanią wyborczą” – komentowała w TOK FM Dominika Wielowieyska.
Gdyby wybory parlamentarne odbywały się w najbliższą niedzielę, 33 proc. wyborców poparłoby PiS, a 31 proc. – PO – wynika z najnowszego badania CBOS. Do Sejmu weszłaby także partia Pawła Kukiza z poparciem 14-procentowym. Pozostałe partie znalazłyby się poza Sejmem.

Trzej tenorzy oburzonych. Guział, Wipler i Bosak kandydatami na liderów ruchu Kukiza

Przemysław Wipler chce koalicji partii KORWIN z Pawłem Kukizem
Przemysław Wipler chce koalicji partii KORWIN z Pawłem Kukizem Fot. Facebook / Przemysław Wipler

Różne drogi i środowiska, ale cel ten sam. Piotr Guział, Przemysław Wipler i Krzysztof Bosak ratunku dla podupadających politycznych karier szukają u Pawła Kukiza. Jeśli muzyk pozwoli, na jesień na jego plecach wjadą do Sejmu. Tylko po co mu taka konkurencja?

Zgrani, ale nie za bardzo
Paweł Kukiz od początku, czyli od sukcesu w wyborach prezydenckich, podkreśla, że w jego ruchu nie ma miejsca dla ludzi „umoczonych” w obecnym systemie, dla starych i zgranych twarzy, przeciwko którym zbuntowali się jego wyborcy. Taki też jest pomysł na konstrukcję list wyborczych w nadchodzących wyborach do Sejmu. Młode, świeże postacie z różnych środowisk mają rzucić wyzwanie partyjnym wyjadaczom.

Tyle teoria. A praktyka? Kukiz wciąż zapewnia, że konsekwentnie odmawia rozmów z politykami „establishmentu”, a kiedy z propozycją współpracy zadzwonił do niego były poseł PiS Adam Hofman, w odpowiedzi miał rzucić krótkieć: „Poje**ło cię?!”. M.in. ta historia wskazywałaby na to, że w kwestii personaliów muzyk pozostanie nieustępliwy i pryncypialny.

Kluczem jest tutaj jednak definicja establishmentu, bo fakt, że na listach muzyka nie ma miejsca dla ludzi PiS czy PO, nie oznacza, że są one zamknięte dla innych postaci, które w polityce pojawiają się od dawna. W kolejce do Kukiza ustawia się bowiem cała grupa działaczy, którzy w politycznych bojach już są zaprawieni, ale jeszcze nie zasłużyli na status „zgranych twarzy”. Na jej czele stoją Przemysławem Wipler z partii KORWiN, Piotrem Guział z Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej i Krzysztofem Bosak z Ruchu Narodowego.

Pod rękę z korwinistami
O koalicji Kukiza z Januszem Korwin-Mikkem i jego politycznym zapleczem mówi się najgłośniej. Medialny romans tych dwóch środowisk trwa od kilku miesięcy i towarzyszą mu naprzemiennie podawane informacje o porażkach i sukcesach w kontaktach na linii Kukiz-Korwin. Wydaje się, że po obu stronach zwolenników ewentualnego porozumienia jest równie dużo, co przeciwników. Wipler jest w tej pierwszej grupie i ewidentnie wyrósł na czołowego orędownika jesiennej koalicji kukizowców z korwinowcami.

„Zgoda, Panowanie Janusz Korwin-Mikke i Prezydent Kukiz zgoda! Jesienią razem! Tego oczekują od nas ludzie! Chcemy zmienić system polityczny w Polsce, zgadzamy się w 90 proc. spraw, musimy to zrobić razem!” – apelował na Facebooku jeszcze przed wyborami prezydenckimi.

To on był tym, który delikatnie odciął się do Korwina, kiedy ten zaatakował Kukiza w przedwyborczej debacie i krytykował JOW-y. Wipler jest zwolennikiem proponowanej przez muzyka ordynacji wyborczej. Także z tego względu – nie tylko z powodu negocjacji, jakie toczą się między dwoma środowiskami – przymierza się go do listy wyborczej Kukiza. Dla 37-letniego polityka może być to bardzo kusząca opcja. Do niedawna wydawało się, że to Korwin i jego ludzie mają jak w banku przekroczenie progu wyborczego. Dziś, kiedy Kukiz „wyssał” im elektorat, nie ma dokąd uciekać. Jeśli Wipler chce zostać w Sejmie i nadal mienić się antysystemowcem, Kukiz jest jedynym wyjściem awaryjnym.

Na dziś sprawa wygląda tak, że – jak mówi Wipler – „ruch należy do Kukiza”. On i inni korwinowcy naciskają na wspólną listę na jesień i są gotowi nawet wyciąć z niej Korwina, jeśli ma to służyć dobru koalicji. Wipler oficjalnie zastrzega, że jeśli Kukiz nie pokaże dobrej woli, czyli np. nie przedstawi programu, partia KORWiN pójdzie do wyborów samodzielnie.

– Bzdura kompletna – mówił w programie „Tak czy nie” pytany o to, czy sam mógłby przejść do ruchu Kukiza. – Jestem jednym z założycieli partii KORWiN i będę podejmował decyzje razem z Januszem Korwin-Mikkem – dodał. Pytanie, czy to prawda czy tylko taktyka. I czy Wipler rzeczywiście wybierze piękną polityczną śmierć z Korwinem zamiast sejmowej kariery z Kukizem. Internauci, w dużej mierze jego wyborcy, powątpiewają.

Szalupa dla narodowca
Podobnie ma się sytuacja z innym politycznym desperatem. Chodzi o Krzysztofa Bosaka, wiceszefa Ruchu Narodowego, czyli ugrupowania, który ma podobne szanse na wejście do parlamentu, co KORWiN – właściwie żadne. Dla niego i jego kolegów sojusz z Kukizem też wygląda na ostatnią szansę na zaistnienie w polityce. Widać to wyraźnie po tym, jak Bosak komplementuje byłego prezydenckiego kandydata. Na swoim blogu pisał skarżył się nawet na „polowanie na Kukiza”, które uskutecznia zarówno prawa, jak i lewa strona sporu.

Bosak zna się z Kukizem, bo współpracowali przy Marszu Niepodległości, kiedy ten drugi wszedł w skład komitetu honorowego. Obaj panowie mówią, że koalicja jest prawdopodobna, może nawet bardziej niż z Korwinem. „Jestem dobrej myśli, dojdziemy do porozumienia w tej sprawie” – mówił Bosak ostatnio na spotkaniu z sympatykami Ruchu w Gdańsku.

KRZYSZTOF BOSAK

Jest ważne by wszystkie ugrupowania anty systemowe się zjednoczyły i nie rywalizowały ze sobą odbierając sobie głosy. Jedna wspólna lista do Sejmu mogłaby dać bardzo dobry wynik. Znam Pawła Kukiza, współpracowaliśmy z nim przy różnych okazjach i wiem, że możemy dojść do porozumienia.

Kukizowi będzie łatwo wytłumaczyć, dlaczego wziął Bosaka (może też innych) na listy. Przede wszystkim „łapie się” w zarysowane przez muzyka kryteria. Zadeklarował on, że będzie wystawiał kandydatów 30- i 40-letnich, a Bosak ma 33 lata. Poza tym to chyba najbardziej rozpoznawalna twarz Ruchu Narodowego, i w dodatku twarz antysystemowca, więc wizerunkowo też pasuje. A że Bosak bierze ze sobą spory polityczny bagaż, m.in. przeszłości w Lidze Polskich Rodzin? To może być do przełknięcia.

Warszawski zaciąg
Tak jak Wiplerowi i Bosakowi do Kukiza blisko, tak ten trzeci, który szykuje się do skoku na parlament, jest z kompletnie innej bajki. Chodzi o Piotra Guziała, lidera Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, która wyjątkowo aktywnie zaangażowała się w kampanię na rzecz JOW-ów. Stoją za tym nie ideały, ale ambicje lidera. Guział pozuje na lidera stołecznych kukizowców.

„Kto z Was, moich sympatyków i kibiców ma ochotę, energię i siłę by pokukizować?” – pyta na Facebooku. I od razu przekonuje, że Kukiz wymyka się podziałowi na prawicę i lewicę, co ma zamknąć usta tym, którzy mówią, że lewicowy Guział nijak ma się do prawicowego Kukiza. „Te podziały już nie mają znaczenia. Jemu chodzi o zmianę systemu z partiokracji zamkniętej od lat w kręgu tych samych twarzy, na system obywatelski, w którym władza dostrzega obywatela i z nim się liczy” – tłumaczy Guział.

Na pierwszy rzut oka aktywność lidera WWS może wyglądać tak, jakby sam mianował się pełnomocnikiem Kukiza i nadał sobie prawo do wypowiadania się w jego imieniu. Wszystko wskazuje jednak na to, że Guział ma zielone światło od lidera. W TOK FM mówił, że przeprowadził z Kukizem dłuższą rozmowę telefoniczną i że chciałby kandydować do Sejmu, choć jeszcze nie otrzymał takiej propozycji. Jeśli Kukiz rzeczywiście nie będzie brał poprawki na ideologiczne podziały, Guział z pewnością dostanie zaproszenie.

Ostatnie słowo należy właśnie do muzyka – tak w przypadku Guziała, jak w przypadkach Wiplera i Bosaka. To on, jak sam przyznał, będzie zatwierdzał listy wyborcze i właściwie jednoosobowo decydował o jesiennych koalicjach. Jeśli na pytanie o wymienionych wyżej polityków odpowie trzy razy „TAK”, zyska już doświadczonych i rozpoznawalnych partnerów, którzy „pociągną” mu listę. Z drugiej strony dziś jest Kukiz i spółka, a sukces z Guziałem, Wiplerem i Bosakiem to trzech liderów więcej. Muzyk może dojść do wniosku, że nie ma sensu się z nimi dzielić, skoro wystarczy jego nazwisko, by wejść do parlamentu.. Jedno jest pewne – to on jest dziś panem ich losów.

naTemat.pl

 

 

Precz z biadoleniem nad prekariatem

Witold Gadomski, 10.06.2015
Protest prekariuszy w Warszawie

Protest prekariuszy w Warszawie (Fot. My, prekariat / Facebook)

Pojęcie „prekariusze” jest równie nieprecyzyjne jak „proletariusze”. Nie ma jednego lekarstwa na bolączki ludzi określanych mianem prekariuszy.
Przez blisko 200 lat lewicowi intelektualiści z namaszczeniem wypowiadali słowo „proletariat”. W starożytnym Rzymie proletariusze byli ludźmi wolnymi, ale ubogimi, często niepracującymi, żyjącymi na koszt państwa. Określenie to spodobało się na początku XIX wieku pewnemu brodatemu intelektualiście z Trewiru, który mianem proletariuszy zaczął nazywać robotników. Brodacz uznał, że są klasą i pozostają w nieuchronnym konflikcie z „burżuazją”, czyli tymi, którzy posiadają środki produkcji. Po jakimś czasie inni intelektualiści odkryli, że można być burżujem, nie mając maszyn i kapitału, lecz tylko solidne wykształcenie.

Niemodny proletariat

Filozofowie wydawali opasłe tomy, w których opisywali „spiżowe prawa” rządzące historią proletariatu, badali „kulturę proletariacką”, rzecz jasna wyższą od kultury burżuazyjnej. Od żywych proletariuszy trzymali się z dala.

Po 100 latach od wynalezienia przez trewirskiego brodacza słynnego słowa w Rosji proletariat rzeczywiście dokonał przewrotu i doszedł do władzy, a potem dał władzę proletariuszom kilku innych krajów. Wówczas intelektualiści musieli zmodyfikować definicję proletariatu. Okazało się, że do klasy proletariuszy należą brzuchaci sekretarze partii żyjący w dość luksusowych warunkach.

Inne zjawisko następowało na Zachodzie. Wbrew „spiżowemu prawu płacy” stopa życiowa pracowników najemnych w ciągu wieku znacznie się podniosła. Co więcej, w końcu XX wieku liczba robotników zaczęła się kurczyć, a nowe miejsca pracy powstawały w usługach. Intelektualiści musieli rozważyć, czy urzędnik bankowy lub ajent ubezpieczeniowy to jeszcze proletariusz czy już burżuj, a może jeszcze ktoś inny.

Co bardziej kreatywni myśliciele zaczęli szukać proletariuszy wśród mniejszości seksualnych lub rasowych. Bardziej uczciwi musieli przyznać, że słynne słowo staje się tak niejednoznaczne, że coraz trudniej się nim posługiwać.

Wynalazek Guya Standinga

Ale intelektualiści nie na darmo mają głowy nie od parady. Przed kilku laty dokładnie ogolony intelektualista z Londynu Guy Standing wymyślił bardziej użyteczne słowo – „prekariat”. Prekariuszami według niego są pracownicy bez gwarancji stałego zatrudnienia, nieobjęci zapisami kodeksu pracy, których dochody są zmienne i trudne do przewidzenia.

To było to! Coraz mniej przydatny proletariusz został zamieniony na prekariusza, który nie dość, że jest modny (stosowanie słowa „proletariat” w intelektualnych dziełach stawało się coraz bardziej żenujące), to jeszcze niezwykle użyteczny, ponieważ definicję można dowolnie zmieniać.

Polscy intelektualiści zawyli z zachwytu – już wiemy, nad czyim losem trzeba się użalać! Nie chodzi o żadnego staromodnego proletariusza, ale o młodego, otwartego na świat i mającego właściwe poglądy prekariusza.

Myśliciele jak jeden mąż orzekli, że przegrana Bronisława Komorowskiego w wyborach to „bunt prekariuszy”. „Zróbmy coś dla prekariuszy” – wołają, zapowiadając, że w przeciwnym razie prekariusze obalą system.

Obawiam się, że tak jak niewiele dały zachwyty intelektualistów nad „kulturą proletariacką” i biadolenia nad ciężkim losem robotników, tak mało przydatne okażą się lamenty nad prekariatem.

Obietnice bez pokrycia

Pojęcie „prekariusze” jest równie nieprecyzyjne jak „proletariusze”. Można do tego worka wrzucić każdego niezadowolonego z pracy i dochodów, a nawet ze swego życia osobistego. Ale prekariuszami jest też wielu dziennikarzy, którzy radzą sobie całkiem nieźle (choć nie mają umów o pracę), informatycy, a w Polsce duża część lekarzy, którzy status prekariusza bardzo sobie chwalą, bo zarabiają znacznie więcej niż na stałych etatach.

Nie ma jednego lekarstwa na bolączki ludzi określanych mglistym mianem prekariuszy. Część pracowników, których intelektualiści zaliczają do tej grupy, ma trudności ze znalezieniem stałej pracy, ale część to ludzie, którzy szukają swego miejsca w życiu, przedłużają młodość, korzystają ze wsparcia rodzin, dokształcają się. Ich start w dorosłe życie jest inny niż pokolenia powojennego wyżu demograficznego – pod niektórymi względami łatwiejszy, pod innymi trudniejszy.

Tym, którzy narzekają, że w wieku 25 lat nie mają mieszkania i nie mogą wziąć kredytu, można poradzić tylko jedno – zapomnijcie!

Nawet w bogatych krajach większości młodych ludzi nie stać na zakup domu lub mieszkania. Zaczyna się skromniej – od wynajęcia kawalerki, mieszkania z rodzicami, wyjazdu do mniejszego miasta, gdzie mieszkania są tańsze, pracy za granicą, by uzbierać coś na początek. Nawiasem mówiąc – w bogatszych od Polski krajach ludzie mieszkają na ogół w lokalach wynajętych, a nie własnych, kupionych na 30-letni kredyt.

Ci, którzy mają kłopoty ze znalezieniem stałej i dobrej pracy, muszą się zastanowić nad swoimi kwalifikacjami. I nie chodzi tu o dyplom wyższej uczelni, a nawet kilku, lecz o to, co naprawdę się potrafi. Posiadacze kwalifikacji poszukiwanych na rynku dość szybko znajdują dobrą pracę, ci, których łatwo zastąpić (na przykład pracownicy biurowi niskiego i średniego szczebla), mają znacznie gorzej.

Biadolenia nad prekariatem uważam za szkodliwe. Państwo nie ma instrumentów pozwalających zapewnić wszystkim stabilną pracę i ścieżkę kariery wyłącznie w górę. Globalizacja sprawia, że konkurujemy na rynku z Niemcami, Francuzami czy Chińczykami. I od tego nie uciekniemy. Młodym ludziom jeszcze w szkole podstawowej trzeba tłumaczyć, że sami będą kształtować swój los, że przez kilkadziesiąt lat pracy zawodowej muszą liczyć się z głębokimi zmianami na rynku pracy i ze zmienną koniunkturą. Niech nie wierzą politykom, którzy obiecują cuda, niech uwierzą we własne siły.

wyborcza.pl/politykaekstra

Oszczędniej z tym gniewem!

Magdalena Środa, filozof, etyk, 10.06.2015
Paweł Kukiz

Paweł Kukiz (Fot. Kornelia Głowacka-Wolf / Agencja Gazeta)

Przez lata PiS narzekał na polską transformację – że nieudana, że głód, że bezrobocie, bieda, ruina, imigracja i inwigilacja. Narzekał też na elity rządzące – że kradną, nic nie robią, że zdradzają, że są skorumpowane, że wszędzie postkomuna i kondominium. PiS na tym narzekaniu w końcu wygrał, bo nauczył się, że w im bardziej czarnych barwach przedstawi się Polskę, tym skuteczniej będą działać wyborcze obietnice. Jakiekolwiek.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej

 

Zrozumiał to też na swój sposób Kukiz. O tym, że optymizm i chwalenie zalet „ciepłej wody w kranie” absolutnie się nie opłacają, przekonaliśmy się dzięki sromotnej przegranej prezydenta Komorowskiego. Receptą na polityczny sukces nie jest dziś obietnica ciepłej wody, ale wrzątek z gniewu.

A jest się na co i na kogo gniewać! Co tam komunizm, co tam bieda stanu wojennego, co tam II wojna światowa, teraz dopiero jest źle! Mamy koszmar, bagno, wszyscy chcą stąd wyjechać! Wszyscy chcą zmiany i są wściekli!

Strasznie wściekły jest też Jacek Żakowski („Wyborcza”, 8 czerwca). Ten to dopiero przejrzał na oczy i zobaczył, jak się rzeczy mają. Aż szkoda, że nie zakłada partii. Polska – według niego – nie jest żadną „zieloną wyspą”, to „prymus prekaryzacji”, wszędzie rozkład, pazerność, kiepskość i beznadzieja. A najgorsze są elity. Trudno co prawda się o nich czegoś dowiedzieć, bo mieszkają na strzeżonych osiedlach i w apartamentowcach, poświęcając się „kiczowatej i ostentacyjnej konsumpcji”, ale przecież Żakowski sam do elity (elit) należy, więc zna sprawę od środka. I wie, że elity są „kulturowo prymitywne”, „intelektualnie kiepskie”, „społecznie niedorozwinięte”, zarozumiałe, pyszne, niezorganizowane, nieczytające, antydemokratyczne, „emocjonalnie prymitywne jak stułbia”, chamsko się komunikują, nie ma w nich ani solidarności, ani szacunku dla innych, zero empatii. Uff!

Żakowski za jednym zamachem pióra stworzył imaginarium dla wszelkich gniewnych „antysystemowców”. Jest nie tylko na co narzekać, ale wiadomo, jak narzekać! Czy jest w Żakowskim jakaś ufność i nadzieja? Jakiś JOW? Jest. To oczywiście młodzi i biedni, ów „prekariat, który traktuje demokrację poważnie”.

Bo tacy jak ja – pracownicy „kiepskich uniwersytetów”, członkowie ohydnych elit – nie mogą traktować demokracji poważnie. Ja w ogóle w dzisiejszej Polsce nie jestem poważnym wyborcą, nikt nie zwróci się ku mnie i mnie podobnym. Nie jestem młoda, mam pracę, kiepsko co prawda płatną, ale jednak etatową, no i nie ma we mnie gniewu. Widzę oczywiście enklawy biedy, nierówności, niespełnione aspiracje młodych, bezradność starych i niesprawność wielu instytucji.

Zgadzam się z tym, że elity rządzące są wyalienowane, że słuchają Grasiów i Misiów, a nie opinii środowisk ważnych dla Polski. Uważam jednak, że mamy sukces, że jesteśmy normalnym, demokratycznym krajem, choć ciągle na dorobku. Wiele tu zapewne trzeba zmienić. Wirtualnym gniewem się jednak tego nie zrobi.

A prawdziwy gniew lepiej oszczędzać na czasy rządów tych, którzy będą chcieli nam tę względną normalność i demokrację obrócić wniwecz.

Zobacz także

wyborcza.pl

„Nadchodzi przełom w polskiej polityce”. Sierakowski już wie, kto zastąpi PO i PiS

Krzysztof Lepczyński, 10.06.2015
Sławomir Sierakowski, szef Krytyki Politycznej

Sławomir Sierakowski, szef Krytyki Politycznej (ALBERT ZAWADA)

„Nadchodzi kolejny przełom w polskiej polityce po 1989 roku” – pisze w „Polityce” Sławomir Sierakowski. Jego zdaniem podział na PO i PiS przechodzi do historii. A że polityka lubi dychotomie, scenę mogą zdominować dwa nowe ugrupowania. Jakie? Publicysta zaskakuje wskazując na partię Razem i NowoczesnąPL.

 

„Wiele wskazuje na to, że nadchodzi kolejny przełom w polskiej polityce po 1989 roku” – pisze w „Polityce” Sławomir Sierakowski, założyciel i redaktor naczelny „Krytyki Politycznej”.

„Jeśli Razem i Nowoczesna staną naprzeciwko siebie…”

Publicysta zauważa, że polityka lubi dychotomie. I tak w ciągu ostatniego ćwierćwiecza mieliśmy podział na okres postkomunistyczny i postsolidarnościowy z PO i PiS. Teraz, zdaniem Sierakowskiego, nadchodzi podział materialistyczny.

 

Partia Razem nową lewicą? Byliśmy na kongresie >>>

I to nie Paweł Kukiz będzie w nim głównym graczem. Według szefa „Krytyki Politycznej” muzyk jest gwiazdą jednego sezonu, a szansą na nowe rozdanie są NowoczesnaPL Ryszarda Petru i powstała oddolnie partia Razem. Obie tworzą „nową oś sporu w ramach istniejącego systemu”. „Jeśli Razem i Nowoczesna staną naprzeciwko siebie i tak będą przedstawiane, to może uda się im zastąpić PO i PiS” – wskazuje publicysta.

Nowy spór zbuduje zamiast niszczyć?

Sierakowski zwraca uwagę, że oba ugrupowania wystrzegają się kwestii światopoglądowych, choć w praktyce obie są raczej w tym względzie liberalne. Stawiają raczej na problemy gospodarcze – Razem w duchu socjaldemokratycznym, a Nowoczesna mocno liberalnym.

Petru: Można więcej i lepiej. Czego? Wolnego rynku, konkurencji >>>

Zdaniem publicysty powstała w ten sposób nowa oś sporu może przestawić polską politykę na właściwe tory. Dotychczas bowiem spór był dla polskiej demokracji i modernizacji dysfunkcjonalny, sprowadzał się do ściągania w dół przeciwnika. Nowy spór na rozwiązania gospodarcze może być funkcjonalny. „Może dać dwie wizje rozwoju, które umożliwią zorganizowanie się społeczeństw wokół uporządkowanych, odmiennych interesów ekonomicznych, a nie ściganiu agentów czy poszukiwaniu trotylu” – wskazuje Sierakowski.

Cały tekst w najnowszej „Polityce”.

Zobacz także

TOK FM

Dodaj komentarz